![]() |
|
|||||||||||||
Kategoria:
Muzyka
Ilość torrentów:
24,875
Opis
..::INFO::..
Trzeci album studyjny francuskiego zespołu skapunkowego z Clermont Ferrand założonego w 2008 roku. Wydali cztery płyty. Title: The Good Old Days Artist: Foolish Country: Francja Year: 2013 Genre: Ska Punk Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. 1.Intro 2.Give Me A Reason 3.Hangover 4.You Know Who You Are 5.Chicken Dance 6.Never 7.Home Sweet Home 8.This Is My CIty 9.Penalty ![]()
Seedów: 26
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-19 10:34:34
Rozmiar: 46.68 MB
Peerów: 1
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
--------------------------------------------------------------------- Goombay Dance Band - Greatest Hits --------------------------------------------------------------------- Artist...............: Goombay Dance Band Album................: Greatest Hits Genre................: Disco Source...............: CD Year.................: 2008 Ripper...............: EAC (Secure mode) & Lite-On iHAS124 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.5.0 20250211 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 65 %) Channels.............: Stereo / 44100 HZ / 16 Bit Tags.................: VorbisComment Information..........: Day Dream Records Included.............: NFO, M3U, CUE Covers...............: Front Back CD --------------------------------------------------------------------- Tracklisting --------------------------------------------------------------------- 1. Goombay Dance Band - Seven Tears [03:49] 2. Goombay Dance Band - Sun Of Jamaica [04:25] 3. Goombay Dance Band - Aloha-Oe, Until We Meet Again [03:46] 4. Goombay Dance Band - Eldorado [04:03] 5. Goombay Dance Band - Rain [04:08] 6. Goombay Dance Band - My Bonnie [03:54] 7. Goombay Dance Band - Young Hearts [02:46] 8. Goombay Dance Band - Alicia [03:23] 9. Goombay Dance Band - Caribbean Girl [03:44] 10. Goombay Dance Band - Day After Day [04:42] 11. Goombay Dance Band - Goombay Dance [04:01] 12. Goombay Dance Band - Isle Of Atlantis [03:37] 13. Goombay Dance Band - Love And Tequila [04:07] 14. Goombay Dance Band - Mama Coco [03:31] 15. Goombay Dance Band - Paradise Of Joy [03:50] 16. Goombay Dance Band - Under The Sun, Moon And Stars [03:46] 17. Goombay Dance Band - Bad Bad Girls [03:24] 18. Goombay Dance Band - Island Of Dreams [03:12] Playing Time.........: 01:08:16 Total Size...........: 449,47 MB ![]()
Seedów: 14
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-19 09:54:58
Rozmiar: 496.05 MB
Peerów: 1
Dodał: rajkad
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Niewiele jest takich zespołów, jak szwedzki Marduk. Ekipa założona przez legendarnego gitarzystę Morgana jest na scenie tak długo, że chyba każda osoba, która nawet w najmniejszym stopniu wykazuje zainteresowanie ekstremalnym metalem jest zaznajomiona z tą nazwą. Marduk zawsze był jednym z tych black metalowych zespołów, które najbardziej do mnie przemawiały. Ich niesamowite a zarazem innowacyjne wydawnictwa, jak Those of the Unlight (1993) czy Opus Nocturne (1994) wprowadzały mnie w mroczny świat tego gatunku muzyki, gdy jeszcze byłem totalnym laikiem w tej dziedzinie. Ekipę tę cenię za wiele rzeczy, ale najważniejszymi z nich są konsekwencja i spójność. Do tego Marduk przez 28 lat ani razu się nie rozpadli ani nawet nie zdecydowali się na przerwę w twórczości! Viktoria, czternasty już album szwedzkiej ekipy, ujrzał światło dzienne 22 czerwca br. Druga, najkrótsza (po debiutanckim Dark Endless) płyta black metalowych kombatantów to jak na standardy Szwedów pozycja przeciętna i troszeczkę rozczarowująca. Zapraszam do recenzji najnowszego wydawnictwa skandynawskiej machiny wojennej o nazwie Marduk. Już na pierwszy rzut oka da się zauważyć, że najnowsze wydawnictwo Marduk różni się od wcześniejszych dokonań tej grupy. Minimalistyczna okładka (albo po prostu słaba i niewybijająca się z tłumu), zaledwie 9 nagranych utworów czy przede wszystkim bardzo krótki czas trwania albumu to pierwsze z obaw, jakie mieli fani szwedzkiej ekipy przed wypuszczeniem tego krążka do sprzedaży. Przypomnę, że poprzednie dwa wydawnictwa Frontschwein (2015) i Serpent Sermon (2013) trwały odpowiednio 20 oraz 14 minut dłużej niż Viktoria. Jak ma się czas trwania płyty do muzyki? A tak, że jakościowo nowa pozycja Szwedów nieco odstaje od poprzednich dwóch dokonań grupy. Zacznijmy od dwóch singli, które ukazały się niedługo przed wydaniem najnowszego krążka Marduk. Pierwszy z nich, otwierający płytę Werwolf, jest króciutkim, niewiele ponad dwuminutowym utworem opartym na jednym riffie i jednostajnym biciu perkusji, która przez cały czas trwania kompozycji brzmi tak samo. Po przesłuchaniu pierwszego singla byłem mocno zmieszany, by nie powiedzieć zawiedziony. Utwór może nieźle wypadać na żywo dzięki swojej niewątpliwej, powiedzmy, chwytliwości, jednakże moje wymagania od Panów z Marduk są znacznie wyższe. Drugi z singli, Equestrian Bloodlust, posiada znacznie wyższe walory artystyczne. Mimo że jest to utwór niewiele dłuższy od Werwolf, jest to kompozycja bardziej skomplikowana, i praktycznie rzecz biorąc, lepsza niż pierwszy singiel z Viktorii. Equestrian Bloodlust dało mi nadzieję, że Viktoria to będzie kolejny solidny album w wykonaniu black metalowych rzemieślników z Marduk. Czy warto jednak przedwcześnie stawiać oskarżenia, zanim przesłucha się całość albumu? Zdecydowanie nie, dlatego też skupmy się teraz na pozostałej części płyty. Viktoria składa się z dziewięciu utworów, z których najbardziej wyróżniają się Tiger I oraz zamykający album Silent Night. Są to jedyne kompozycje na płycie, które utrzymane są w średnim tempie, i w których nie występują niemalże wszechobecne w katalogu Marduk blast beaty. Nie są to moi płytowi faworyci, jednakże utwory te wprowadzają nutę różnorodności, o którą czasem ciężko w muzyce Szwedów. Pozostałe kompozycje to utwory proste i szybkie. Do moich ulubionych należą June 44 z bardzo ciekawym występem wokalnym Mortuusa, The Last Fallen, czyli najlepszy riff na płycie, a także wspomniany już wcześniej Equestrian Bloodlust. Viktorii zdecydowanie brakuje różnorodności. I choć w przypadku Marduk nie powinno mówić się o monotonii, czyli cesze, która, chcąc nie chcąc, towarzyszy niektórym albumom Szwedów, to jednak na najnowszym dokonaniu jest ona aż nadto dostrzegalna. Teksty utworów poruszają przede wszystkim tematy wojny (a jakżeby inaczej, w końcu rozmawiamy o dywizji pancernej Marduk!), jednakże według Morgana Viktoria nie jest albumem stricte wojennym. W zamieszczonej przez wytwórnię Century Media Records notce do płyty można przeczytać, że członkowie zespołu uważają swoje najnowsze wydawnictwo przede wszystkim za odtworzenie historii. Nietrudno jest zauważyć, że podczas pracy nad nowym materiałem największą fascynacją Szwedów była Trzecia Rzesza i jej działania militarne. Sam Morgan twierdzi, że Niemcy podczas II wojny światowej mieli zdecydowanie najlepszy i najbardziej skuteczny sprzęt. To właśnie wyposażenie militarne, obok wydarzeń historycznych z tamtego okresu, stanowiło największe źródło inspiracji dla lidera formacji. Według gitarzysty Viktoria nie przyjmuje punktu widzenia żadnej ze stron prowadzących wojnę, ale stanowi pewnego rodzaju wehikuł czasu, który na niespełna 33 minuty przenosi słuchaczy w niezwykle okrutne realia najbardziej krwawej wojny w historii ludzkości. Najnowszy album Marduk nie jest wydawnictwem, które powala na ziemię po pierwszym odsłuchu. To wszystko już kiedyś zostało zagrane, ba, zostało zagrane znacznie lepiej! Poza dwoma wolniejszymi utworami Viktoria nieco przypomina uwielbiany bądź nienawidzony, najlepiej znany album grupy, czyli Panzer Division Marduk – gramy szybko, bo o to przecież nam chodzi. Poza kapitalnym riffem w The Last Fallen Morgan niechętnie obnosi się swoimi umiejętnościami. Niektóre z riffów, patrz Werwolf czy tytułowa Viktoria, niczym specjalnym się nie wyróżniają. Nowa pozycja Szwedów jest płytą zdecydowanie słabszą od dwóch poprzednich wydawnictw, jakie wyszły spod ich skrzydeł. Jak widać krótszy materiał nie oznacza, że album będzie ciekawszy czy też bardziej spójny. Viktoria jest mniej różnorodna niż poprzedzające ją dokonania Marduk, a co za tym idzie, paradoksalnie pomimo krótkiego czasu trwania materiał na albumie zwyczajnie się dłuży. To nie jest album olśniewający, ale nie jest to też abominacja. Niestety, dla mnie płyta w stosunku do poprzednich dokonań ekipy wypada blado. Myślę, że nie będę do niej powracał tak często, jak do wspomnianych wcześniej a zarazem dużo lepszych Serpent Sermon czy Frontschwein. Jeżeli nie jesteś mardukowym diehardem, który zbiera wszystko, co wyjdzie spod szyldu tych muzyków, kupno najnowszego albumu zasłużonej black metalowej ekipy nie będzie dla Ciebie sprawą życia lub śmierci. Przykro mi to mówić, ale jest to pierwszy album Marduk za ery Mortuusa, który nie zrobił na mnie większego wrażenia. Marcel Taśmowe tworzenie muzyki, przekleństwo XXI wieku, dopadło właśnie Marduk. Przy tylu płytach trudno było oczywiście uniknąć pewnej powtarzalności czy - po drugiej stronie - wymagać od nich druzgocących zmian i eksperymentowania. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, tyle niechże za tym idą jakieś konkrety i pomysłowe aranże! Pomimo dosłownie kilku świeższych rozwiązań (o których za moment), "Viktoria" jawi się jako krążek stworzony na kolanie, w oparciu o minimum własnych możliwości, tak jakby Morgan i spółka nie chcieli wykorzystywać pełni wszystkich (nowych) pomysłów na tym krążku, by mieć na kolejne. O podobnej rzeczy mówiłem już w przypadku "Frontschwein". Świeższe patenty nie wybiegają ponad jeden-dwa pomysły i stanowią dużo dalszy plan, stare z kolei nie mają odpowiedniego powera i nie przekonują nawiązaniami do poprzednich kilku płyt. Co gorsza, na "Viktorii" takie połączenie sprawdza się znacznie gorzej niż na "Frontschwein". Okazjonalne dodatki pod postacią m.in.: dziecięcego chóru ("Werewolf"), melodii wokalnych ("June 44"), prostszych riffów czy większej ilości filmowych wstawek ("Tiger I"), to incydenty, które nijak przekładają się na lepszy odbiór muzyki, a w większości wydają się być upchnięte na siłę, zupełnie jakby pojawiły się tylko po to, by odsiać antyfanów zarzucających Mardukowi stagnację. W efekcie, nowości pojawiają się gdzieś w tle i nie mają one przełożenia na bardziej ekscytującą muzykę. Żeby nie było, muszę przyznać, że grupie ponownie całkiem nieźle wypadły szybsze utwory. Mogą tu się podobać kawałki pokroju "Narva", "The Devil's Song" czy "Equestrian Bloodlust" (pierwszy riff najlepszym na płycie!). Są w nich konkretne wokale, fajny klimat i Fredrik zasuwający z rewelacyjnym blastowaniem. Tyle, że to w sumie jedyne utwory z płyty, do których nie mogę się przyczepić! No poza tym, że są gdzieniegdzie utrzymane aż w zbyt znanym stylu. Pozostałym wymienionym i niewymienionym dość często zdarza się przynudzać i popadać w wojenny patos, no a gdy jeszcze w którymś z nich dojdą zwolnienia...sytuacja robi się już poważnie nieciekawa! Na plus można niby "Viktorii" przypisać krótki czas trwania i - co za tym idzie - większą ilość krótszych kawałków (więc z automatu nie ma tyle męczarni), ale pytanie czy to dobrze, gdy album szybko mija i jednocześnie w takim samym tempie umyka uwadze. Z drugiej strony, na "Viktorii" nie ma zbytnio czego rozkładać na czynniki pierwsze. Trochę subiektywizmu Artificial music making, the curse of the 21st century, has caught up the Marduk. With so many albums, it was obviously difficult to avoid a certain repetition or - on the other side - require devastating changes and experimenting from them. I am well aware of this, but let there be some concrete details and ingenious arrangements! Despite literally a few more recent solutions (about which in a moment), "Viktoria" appears to be a made in a hurry disc, as if Morgan and the rest of the band did not want to fully use all (new) ideas on this disc to have for the next. I have already mentioned a similar thing in the case of "Frontschwein". The newer patents do not go beyond one or two ideas and are much further back, the old ones do not have the proper power and do not convince with references to the previous few albums. What's worse, on "Victoria" such a combination works much worse than on "Frontschwein". Occasional additions in the form of among others: a children's choir ("Werewolf"), vocal melodies ("June 44"), simpler riffs or more movie insertions ("Tiger I"), are incidents that have no impact on better perception of music, and most of them seem to be crammed into force, as if they appeared only to convince out the antifans who accused Marduk of stagnation. As a result, the news appears somewhere in the background and does not fit into more exciting music. Anyway, I have to admit that the group did quite well again with the faster songs. There can be liked songs like "Narva", "The Devil's Song" or "Equestrian Bloodlust" (the first riff is the best on the album!). There are specific vocals, a nice atmosphere and Fredrik with a sensational blasting. It's just that these are the only songs from the album that I can't fault on! Except that they are kept in a too well-known style here. The others who are mentioned and not mentioned are quite often bored and fall into the pathos of war, and when one of them get slower paces...the situation is getting seriously uninteresting! On the plus side, "Victoria" can be assigned a short duration and - thus - a greater number of shorter songs (so there is not so much agony to listeners), but the question is whether it's good when the album passes quickly and at the same time escapes attention at the same pace. On the other hand, on "Victoria" there is not so much to analyze. Trochę subiektywizmu ..::TRACK-LIST::.. 1. Werwolf 2. June 44 3. Equestrian Bloodlust 4. Tiger I 5. Narva 6. The Last Fallen 7. Viktoria 8. The Devil's Song 9. Silent Night ..::OBSADA::.. Daniel 'Mortuus' Rostén - vocals Morgan Steinmeyer Håkansson - guitars Magnus 'Devo' Andersson - bass Fredrik Widigs - drums https://www.youtube.com/watch?v=3V1I9XyB4-E SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 19:16:56
Rozmiar: 76.44 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nowa, limitowana, europejska edycja wydanego w 1972 roku jedynego albumu zapomnianej amerykańskiej formacji, grającej progresywnego, jazzującego rocka (wciąż z psychodelicznymi naleciałościami) przypominającego o dziwo bardziej nagrania brytyjskich 'trąbionych' formacji, jak If, Galliard i Walrus, niż amerykańskie Chicago, Blood Sweat & Tears czy też Chase. Otwierający całość 11-minutowy "The Monster's Bride" to absolutnie genialny rockowy klasyk, pełen zmiennych nastrojów i jednocześnie ozdobiony cudownymi liniami melodycznymi. Pozostałe trzy kawałki (a zwłaszcza 3. i 4.) niemal w niczym mu nie ustępują. JL Od dawna męczyło mnie, by przedstawić grupę McLUHAN, ale ilekroć do tego się zabierałem w ostatniej chwili zmieniałem plan. W końcu przyszedł ten moment, by napisać co nieco o zespole, który został utworzony w kampusie przez studentów University Of Illinois w Chicago pod koniec lat 60-tych. Biorąc pod uwagę, że nazwa zespołu została zainspirowana postacią kanadyjskiego filozofa Marshalla McLuhana, który w latach 60-tych zyskał rozgłos swoimi pracami na temat mediów i komunikacji przepowiadając, że elektroniczne media, zwłaszcza telewizja, stworzą wkrótce „globalną wioskę”, w kontekście późniejszych, medialnych występów zespołu miało to sens. Ma to też sens kiedy słucha się ich jedynego albumu „Anomaly” z 1972 roku. To nie jest płyta, którą chowa się przed znajomymi. Wręcz przeciwnie. I tylko zastanawia mnie jedno – dlaczego jej wydawca, wytwórnia Brunswick Records, nie zrobiła nic, by ją w epoce wypromować! Twórca całego pomysłu, wokalista, trębacz, autor większości muzyki i tekstów David Wright projektem swym zaraził najbliższego przyjaciela, multiinstrumentalistę (flet, klarnet, saksofon tenorowy) Paula Cohna, z którym grywał na tanecznych wieczorkach w szkolnym zespole Seven Seas. Wizja Wrighta spodobała się i innym studentom z roku, którzy chętnie dołączyli do tej dwójki. Po kilku personalnych roszadach w zespole znaleźli się: klawiszowiec Tom Laney, grający na basie Neal Rosner, gitarzysta Dennis Stoney Philips i perkusista John Mahoney. Na czym polegał pomysł Wrighta? Koncepcja opierała się na dodaniu do granej na żywo muzyki różnych elementów takich jak fragmenty starych, czarno-białych filmów wyświetlanych za plecami muzyków, naturalnych efektów dźwiękowych (płacz dziecka, ruch uliczny), egzotycznie brzmiących instrumentów, taśmy puszczane od tyłu… Według Wrighta medium miało być jedynie przekazem, a nie treścią. Najważniejsza w tym wszystkim i tak była muzyka. Multimedialna etykieta miała jedynie ją uatrakcyjnić. A jak odbierała to publiczność? Gromadząca się co poniedziałek młodzież w „The Wise-Fools Pub” na Lincoln Avenue w Chicago, gdzie zespół został zatrudniony, muzyka jednych wprawiała w zakłopotanie, innych frustrowała. Ale dla początkowo małej, lecz z każdym kolejnym występem coraz większej rzeszy ciekawskich i odważnych słuchaczy było to ujmujące doświadczenie. Grupa, jak żadna inna do tej pory, zmutowała progresywny rock bez reguł i granic nie oglądając się na żadne trendy i style, a country folk z elementami klezmerskimi oczarował zmęczoną komercyjnym popem, muzyką Burta Bucharacha i orkiestrami marszowymi intelektualną młodzież. Twierdzić, że grali prog to jak powiedzieć o Zappie, że grał rocka. Regularne i naprawdę ostre występy w „The Wise” doprowadziły do podpisania kontraktu z Brunswick, a co za tym idzie do nagrania dużej płyty. Producentem albumu był Bruce Swedien, człowiek, który stał się bogiem wśród inżynierów nagrań. Pięciokrotny laureat Grammy i trzynastokrotny zdobywca nagród Emmy przez dwie dekady był przyjacielem i głównym inżynierem nagrań studyjnych Michaela Jacksona, włączając w to album „Thriller”. On i mózg zespołu, Dave Wright, tworzyli w studio świetnie rozumiejący się team. Niebywałe, że w ciągu dwudniowej sesji, trwającej łącznie osiem godzin nagrali płytę, która okazała się muzyczną perełką. Krążek „Anomaly” z intrygującą okładką zaprojektowaną przez Ala D’Agostino trafił do sklepów w czerwcu 1972 roku. Dla przeciętnego słuchacza „Anomaly” wydawać się może trudny do skategoryzowania. Co prawda czuć tu brytyjską atmosferę (słychać, że polubili łagodną stronę King Crimson z czasów „Lizard” i „Island”), ale na tym kończy się ta paralela. Ich muzyka, zarówno meandrująca jak i urzekająca, ale z mocno progresywnym ostrzem podążała bardziej w stronę amerykańskiego brass rocka i jazzowych albumów Franka Zappy („Waka Jawaka”, „The Grand Wazoo”). W porównaniu do bardziej popularnych Blood Sweet And Tears, czy wczesnych Chicago, brzmieli bardziej zdyscyplinowanie. Nie odrzucając przy tym struktur bluesowych wyraźnie wzbogacili swój kontekst. To podejście do muzyki obejmujące wszystko (łącznie z kuchennym zlewem) zostało doskonale uchwycone we wspaniałym nagraniu „The Monster Bride” zawierającym złowieszcze, organowym intro. Dziesięć minut to w zasadzie instrumenty, które mieszają w głowie i sercu, gdzie miękkie dźwięki szybko wpadają w szał oddając swoje uczucia i życie muzyce. To tutaj możesz zobaczyć jak zbudowany jest zespół. Mnóstwo tu niesamowitych pasaży waltorni, które rozwalają w pył Chicago, jazzowy hardcore i progresywne wtręty często o złowieszczym charakterze. Jest cytat fanfarowej czołówki wytwórni filmowej 20th Century Fox, horn rock w stylu Blood Sweet And Tears , ścieżka dźwiękowa do filmów porno z przerwami na narrację horroru klasy „B”. Jest też fajny pasaż fletu i trochę niepokojącego dialogu mówionego… Nie wszystko na albumie było tak trudne. Napisany przez oryginalnego klawiszowca grupy, Marvina Krouta „Spiders (In Neals Basement)” był funkowym numerem pokazującym jednocześnie jak amerykański horn rock i brytyjski prog mogą iść w parze. Nawiasem mówiąc dziwny tytuł nawiązywał do piwnicy domu sąsiada, w której odbywali próby. Zagadkowy tekst w rodzaju „Biznesmeni, jak pająki w klatkach na ranczo są bezmyślnymi więźniami rutyny, a gnijący alkoholem umysł przytępiał im zmysły” pewnie spowodował uśmiech u Steely Dan. Wypowiadany monolog, częściowo oparty na zderzeniach powieści Josepha Conrada „Jądro ciemności” paradoksalnie łączy ducha broadwayowskich musicali z latynoską rytmiką. Za sprawą wokali i rogów dźwięk porywa nas od samego początku, ale to nie koniec fajnych rzeczy, a to za sprawą sekcji instrumentalnej z kapitalnym basem, gitarowym solem, organami i dętymi. Gdy w miarę wszystko się uspokaja na koniec wkracza amerykański dixeland ze swym uroczym klimatem. Czasem zastanawiam się, jak brzmiałoby The Assosation, gdyby choć raz spróbowali nagrać progresywny utwór. Może „Witches Theme And Dance” byłby dla nich inspiracją..? Chwytliwy tekst poświęcony jest obaleniu polityki senatora McCarthy’ego, zaś melodyjne momenty przywodzą na myśl włoski New Trolls z ich „Concerto Grosso”. Główny materiał fusion jest wyjątkowy i trudno poddający się analizie. Jestem za to mile zaskoczony słodkimi harmoniami zespołu, które w połączeniu z kilkoma smakowitymi kawałkami syntezatorowymi Toma Laneya i porywającą gitarową solówką Dennisa Stoneya Philipsa to zadatek na najmocniejszy punkt albumu. Płytę zamyka 10-minutowy, tajemniczy kwadryptyk „A Brief Message From Your Local Media”, który zaczyna się romantyczną opowieścią, przechodzi w polifoniczną burleską z solidną funkową dawką i kończy się urywanym mechanicznym graniem kultowego utworu „America” Leonarda Bernsteina. W „The Assambly Line” jest monolog o Henrym Fordzie i o tym, jak jego linia montażowa pomogła w produkcji masowo produkowanych samochodów i udostępnianiu ich szerokiej masie społeczeństwa. Jest tu kilka świetnych progresywnych fragmentów, a „Electric Man” ma w sobie coś z Beatlesów. Ten album po prostu mnie powalił. To najlepsze, co mogło się przydarzyć w amerykańskim rocku progresywnym na początku lat 70-tych. W stosunku do McLuhan i jego płyty słowo progresywny odnosi się bardziej do brass rocka, którego pionierami byli Chicago i Blood, Sweat & Tears, oraz brytyjskie odpowiedniki takie jak IF, The Greatest Show On Earth, Brainchild, Galliard, Heaven… Jakkolwiek nie definiować, jedno jest pewne – oto kolejny fajny album z lat 70-tych, o którym słyszało niewielu. Dla kogoś, kto myślał, że ma dobrą znajomość muzyki tamtych lat jego nieznajomość może być bolesna, a nawet upokarzająca, ale patrząc na to z drugiej strony jakże ekscytująca! Zibi McLuhan was more than your basic run-of-the-mill band playing experimental rock music. Perhaps the best way of describing them is to call them a multi media art group that just so happened to play music. The idea behind came swooping through head honcho David Wright's head one particularly inspired day, and it was to interweave the music performance with movie segments, weird noises like a toddler crying, frenetic whistles, a spoken anecdote about Henry Ford, machinery tinkering and all kinds of experimental sounds that must come from somewhere, but where that exactly is, is beyond this already rather loopy listener. This McLuhan vision of Wright's, while somewhat sketchy and let's face it: seen before, still managed to crystallize at the University of Illinois Chicago, where friend and fellow student Paul Cohn (sax, flute, clarinet) and his former band mates joined the group. Focusing strictly on the music and you get this warm seductive jazz rock that flirts around with a distinct early European psychedelic sound - either that or that of the more swampy and immeasurable acts from the late 60s San Franciscan scene. Anyway, the music is anything but what you'd call "jazzy" - the jazz note comes strictly from the reeds and the, at times, ch-chii-ch drumming. There's so much more to the music, and what you find in stead of a typical fusion album, is a wild concoction of wobbly frenzied psych-drenched jams, soulful yearning blues moments of burning guitar and bleeding vocals and something akin to kosmische musik brought straight over from the German heartland. Then you get to the ever oscillating beauty of the organs and piano - oh my word and what about the mystic touches of timpani and chimes that give to the pieces that little bit of the delirious and dreamy. Something that blurs your view in gelatinous mass and treats your surroundings and the music you listen to with a glistening sheen. Makes it shine. The final touches to an otherwise extremely tasty dish, are the brass booms - the Chicago whiff - the thing that makes you go "SLIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIDE ON BABY!!" while you rhythmically jive on down the street walk with a cat like bounce in your step. This is the shizzle right here! Just remember to include a little xylophone in your shake and everything'll be right as rain...OH they did did they? Why sure, of course you get a little xylophone in the mix. Why wouldn't you? Fact of the matter is, that you don't need all the fancy trickery surrounding this release. It stands proudly on it's own. The feel and warmth of the jam is just so damn intense and contagious, that you forget everything about it needing some cinematic backdrop. The cinematic backdrop IS there though - that's how good these guys are! Get this baby for it's seductive charm - get it while it's hot - get it because you love music and you love to dance like you did back when you snuck in at The Doors gigs and had a weird belt in your hair - get it while you can - get it because I said so, and most importantly: because it makes a certain time and place real, if only for a short while. This is the real McCoy. Guldbamsen ..::TRACK-LIST::.. 1. The Monster Bride 10:36 2. Spiders (In Neals Basement) 5:57 3. Witches Theme And Dance 9:46 4. Brief Message From Your Local Media a) The Garden 4:34 b) The Assembly Line 3:33 c) Electric Man 1:19 d) Question 0:39 ..::OBSADA::.. Dennis Stoney Philips - guitar, vocals Tom Laney - organ, piano David Wright - trumpet, vocals Paul Cohn - flute, clarinet, tenor sax Neal Rosner - bass, vocals John Mahoney - drums, vocals With: Bobby Christian - timpani (1), xylophone (1,3), chimes (3) Michael Linn - drums (3) https://www.youtube.com/watch?v=7AJ0A_VKgig SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 19:03:20
Rozmiar: 84.91 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nowa, limitowana, europejska edycja wydanego w 1972 roku jedynego albumu zapomnianej amerykańskiej formacji, grającej progresywnego, jazzującego rocka (wciąż z psychodelicznymi naleciałościami) przypominającego o dziwo bardziej nagrania brytyjskich 'trąbionych' formacji, jak If, Galliard i Walrus, niż amerykańskie Chicago, Blood Sweat & Tears czy też Chase. Otwierający całość 11-minutowy "The Monster's Bride" to absolutnie genialny rockowy klasyk, pełen zmiennych nastrojów i jednocześnie ozdobiony cudownymi liniami melodycznymi. Pozostałe trzy kawałki (a zwłaszcza 3. i 4.) niemal w niczym mu nie ustępują. JL Od dawna męczyło mnie, by przedstawić grupę McLUHAN, ale ilekroć do tego się zabierałem w ostatniej chwili zmieniałem plan. W końcu przyszedł ten moment, by napisać co nieco o zespole, który został utworzony w kampusie przez studentów University Of Illinois w Chicago pod koniec lat 60-tych. Biorąc pod uwagę, że nazwa zespołu została zainspirowana postacią kanadyjskiego filozofa Marshalla McLuhana, który w latach 60-tych zyskał rozgłos swoimi pracami na temat mediów i komunikacji przepowiadając, że elektroniczne media, zwłaszcza telewizja, stworzą wkrótce „globalną wioskę”, w kontekście późniejszych, medialnych występów zespołu miało to sens. Ma to też sens kiedy słucha się ich jedynego albumu „Anomaly” z 1972 roku. To nie jest płyta, którą chowa się przed znajomymi. Wręcz przeciwnie. I tylko zastanawia mnie jedno – dlaczego jej wydawca, wytwórnia Brunswick Records, nie zrobiła nic, by ją w epoce wypromować! Twórca całego pomysłu, wokalista, trębacz, autor większości muzyki i tekstów David Wright projektem swym zaraził najbliższego przyjaciela, multiinstrumentalistę (flet, klarnet, saksofon tenorowy) Paula Cohna, z którym grywał na tanecznych wieczorkach w szkolnym zespole Seven Seas. Wizja Wrighta spodobała się i innym studentom z roku, którzy chętnie dołączyli do tej dwójki. Po kilku personalnych roszadach w zespole znaleźli się: klawiszowiec Tom Laney, grający na basie Neal Rosner, gitarzysta Dennis Stoney Philips i perkusista John Mahoney. Na czym polegał pomysł Wrighta? Koncepcja opierała się na dodaniu do granej na żywo muzyki różnych elementów takich jak fragmenty starych, czarno-białych filmów wyświetlanych za plecami muzyków, naturalnych efektów dźwiękowych (płacz dziecka, ruch uliczny), egzotycznie brzmiących instrumentów, taśmy puszczane od tyłu… Według Wrighta medium miało być jedynie przekazem, a nie treścią. Najważniejsza w tym wszystkim i tak była muzyka. Multimedialna etykieta miała jedynie ją uatrakcyjnić. A jak odbierała to publiczność? Gromadząca się co poniedziałek młodzież w „The Wise-Fools Pub” na Lincoln Avenue w Chicago, gdzie zespół został zatrudniony, muzyka jednych wprawiała w zakłopotanie, innych frustrowała. Ale dla początkowo małej, lecz z każdym kolejnym występem coraz większej rzeszy ciekawskich i odważnych słuchaczy było to ujmujące doświadczenie. Grupa, jak żadna inna do tej pory, zmutowała progresywny rock bez reguł i granic nie oglądając się na żadne trendy i style, a country folk z elementami klezmerskimi oczarował zmęczoną komercyjnym popem, muzyką Burta Bucharacha i orkiestrami marszowymi intelektualną młodzież. Twierdzić, że grali prog to jak powiedzieć o Zappie, że grał rocka. Regularne i naprawdę ostre występy w „The Wise” doprowadziły do podpisania kontraktu z Brunswick, a co za tym idzie do nagrania dużej płyty. Producentem albumu był Bruce Swedien, człowiek, który stał się bogiem wśród inżynierów nagrań. Pięciokrotny laureat Grammy i trzynastokrotny zdobywca nagród Emmy przez dwie dekady był przyjacielem i głównym inżynierem nagrań studyjnych Michaela Jacksona, włączając w to album „Thriller”. On i mózg zespołu, Dave Wright, tworzyli w studio świetnie rozumiejący się team. Niebywałe, że w ciągu dwudniowej sesji, trwającej łącznie osiem godzin nagrali płytę, która okazała się muzyczną perełką. Krążek „Anomaly” z intrygującą okładką zaprojektowaną przez Ala D’Agostino trafił do sklepów w czerwcu 1972 roku. Dla przeciętnego słuchacza „Anomaly” wydawać się może trudny do skategoryzowania. Co prawda czuć tu brytyjską atmosferę (słychać, że polubili łagodną stronę King Crimson z czasów „Lizard” i „Island”), ale na tym kończy się ta paralela. Ich muzyka, zarówno meandrująca jak i urzekająca, ale z mocno progresywnym ostrzem podążała bardziej w stronę amerykańskiego brass rocka i jazzowych albumów Franka Zappy („Waka Jawaka”, „The Grand Wazoo”). W porównaniu do bardziej popularnych Blood Sweet And Tears, czy wczesnych Chicago, brzmieli bardziej zdyscyplinowanie. Nie odrzucając przy tym struktur bluesowych wyraźnie wzbogacili swój kontekst. To podejście do muzyki obejmujące wszystko (łącznie z kuchennym zlewem) zostało doskonale uchwycone we wspaniałym nagraniu „The Monster Bride” zawierającym złowieszcze, organowym intro. Dziesięć minut to w zasadzie instrumenty, które mieszają w głowie i sercu, gdzie miękkie dźwięki szybko wpadają w szał oddając swoje uczucia i życie muzyce. To tutaj możesz zobaczyć jak zbudowany jest zespół. Mnóstwo tu niesamowitych pasaży waltorni, które rozwalają w pył Chicago, jazzowy hardcore i progresywne wtręty często o złowieszczym charakterze. Jest cytat fanfarowej czołówki wytwórni filmowej 20th Century Fox, horn rock w stylu Blood Sweet And Tears , ścieżka dźwiękowa do filmów porno z przerwami na narrację horroru klasy „B”. Jest też fajny pasaż fletu i trochę niepokojącego dialogu mówionego… Nie wszystko na albumie było tak trudne. Napisany przez oryginalnego klawiszowca grupy, Marvina Krouta „Spiders (In Neals Basement)” był funkowym numerem pokazującym jednocześnie jak amerykański horn rock i brytyjski prog mogą iść w parze. Nawiasem mówiąc dziwny tytuł nawiązywał do piwnicy domu sąsiada, w której odbywali próby. Zagadkowy tekst w rodzaju „Biznesmeni, jak pająki w klatkach na ranczo są bezmyślnymi więźniami rutyny, a gnijący alkoholem umysł przytępiał im zmysły” pewnie spowodował uśmiech u Steely Dan. Wypowiadany monolog, częściowo oparty na zderzeniach powieści Josepha Conrada „Jądro ciemności” paradoksalnie łączy ducha broadwayowskich musicali z latynoską rytmiką. Za sprawą wokali i rogów dźwięk porywa nas od samego początku, ale to nie koniec fajnych rzeczy, a to za sprawą sekcji instrumentalnej z kapitalnym basem, gitarowym solem, organami i dętymi. Gdy w miarę wszystko się uspokaja na koniec wkracza amerykański dixeland ze swym uroczym klimatem. Czasem zastanawiam się, jak brzmiałoby The Assosation, gdyby choć raz spróbowali nagrać progresywny utwór. Może „Witches Theme And Dance” byłby dla nich inspiracją..? Chwytliwy tekst poświęcony jest obaleniu polityki senatora McCarthy’ego, zaś melodyjne momenty przywodzą na myśl włoski New Trolls z ich „Concerto Grosso”. Główny materiał fusion jest wyjątkowy i trudno poddający się analizie. Jestem za to mile zaskoczony słodkimi harmoniami zespołu, które w połączeniu z kilkoma smakowitymi kawałkami syntezatorowymi Toma Laneya i porywającą gitarową solówką Dennisa Stoneya Philipsa to zadatek na najmocniejszy punkt albumu. Płytę zamyka 10-minutowy, tajemniczy kwadryptyk „A Brief Message From Your Local Media”, który zaczyna się romantyczną opowieścią, przechodzi w polifoniczną burleską z solidną funkową dawką i kończy się urywanym mechanicznym graniem kultowego utworu „America” Leonarda Bernsteina. W „The Assambly Line” jest monolog o Henrym Fordzie i o tym, jak jego linia montażowa pomogła w produkcji masowo produkowanych samochodów i udostępnianiu ich szerokiej masie społeczeństwa. Jest tu kilka świetnych progresywnych fragmentów, a „Electric Man” ma w sobie coś z Beatlesów. Ten album po prostu mnie powalił. To najlepsze, co mogło się przydarzyć w amerykańskim rocku progresywnym na początku lat 70-tych. W stosunku do McLuhan i jego płyty słowo progresywny odnosi się bardziej do brass rocka, którego pionierami byli Chicago i Blood, Sweat & Tears, oraz brytyjskie odpowiedniki takie jak IF, The Greatest Show On Earth, Brainchild, Galliard, Heaven… Jakkolwiek nie definiować, jedno jest pewne – oto kolejny fajny album z lat 70-tych, o którym słyszało niewielu. Dla kogoś, kto myślał, że ma dobrą znajomość muzyki tamtych lat jego nieznajomość może być bolesna, a nawet upokarzająca, ale patrząc na to z drugiej strony jakże ekscytująca! Zibi McLuhan was more than your basic run-of-the-mill band playing experimental rock music. Perhaps the best way of describing them is to call them a multi media art group that just so happened to play music. The idea behind came swooping through head honcho David Wright's head one particularly inspired day, and it was to interweave the music performance with movie segments, weird noises like a toddler crying, frenetic whistles, a spoken anecdote about Henry Ford, machinery tinkering and all kinds of experimental sounds that must come from somewhere, but where that exactly is, is beyond this already rather loopy listener. This McLuhan vision of Wright's, while somewhat sketchy and let's face it: seen before, still managed to crystallize at the University of Illinois Chicago, where friend and fellow student Paul Cohn (sax, flute, clarinet) and his former band mates joined the group. Focusing strictly on the music and you get this warm seductive jazz rock that flirts around with a distinct early European psychedelic sound - either that or that of the more swampy and immeasurable acts from the late 60s San Franciscan scene. Anyway, the music is anything but what you'd call "jazzy" - the jazz note comes strictly from the reeds and the, at times, ch-chii-ch drumming. There's so much more to the music, and what you find in stead of a typical fusion album, is a wild concoction of wobbly frenzied psych-drenched jams, soulful yearning blues moments of burning guitar and bleeding vocals and something akin to kosmische musik brought straight over from the German heartland. Then you get to the ever oscillating beauty of the organs and piano - oh my word and what about the mystic touches of timpani and chimes that give to the pieces that little bit of the delirious and dreamy. Something that blurs your view in gelatinous mass and treats your surroundings and the music you listen to with a glistening sheen. Makes it shine. The final touches to an otherwise extremely tasty dish, are the brass booms - the Chicago whiff - the thing that makes you go "SLIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIDE ON BABY!!" while you rhythmically jive on down the street walk with a cat like bounce in your step. This is the shizzle right here! Just remember to include a little xylophone in your shake and everything'll be right as rain...OH they did did they? Why sure, of course you get a little xylophone in the mix. Why wouldn't you? Fact of the matter is, that you don't need all the fancy trickery surrounding this release. It stands proudly on it's own. The feel and warmth of the jam is just so damn intense and contagious, that you forget everything about it needing some cinematic backdrop. The cinematic backdrop IS there though - that's how good these guys are! Get this baby for it's seductive charm - get it while it's hot - get it because you love music and you love to dance like you did back when you snuck in at The Doors gigs and had a weird belt in your hair - get it while you can - get it because I said so, and most importantly: because it makes a certain time and place real, if only for a short while. This is the real McCoy. Guldbamsen ..::TRACK-LIST::.. 1. The Monster Bride 10:36 2. Spiders (In Neals Basement) 5:57 3. Witches Theme And Dance 9:46 4. Brief Message From Your Local Media a) The Garden 4:34 b) The Assembly Line 3:33 c) Electric Man 1:19 d) Question 0:39 ..::OBSADA::.. Dennis Stoney Philips - guitar, vocals Tom Laney - organ, piano David Wright - trumpet, vocals Paul Cohn - flute, clarinet, tenor sax Neal Rosner - bass, vocals John Mahoney - drums, vocals With: Bobby Christian - timpani (1), xylophone (1,3), chimes (3) Michael Linn - drums (3) https://www.youtube.com/watch?v=7AJ0A_VKgig SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 18:59:22
Rozmiar: 240.36 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
..::DODATKOWE-INFO::..
Ja udostępniam (seeduję) ten torrent przez rok, ale tylko dla użytkowników SuperSeedTorrenta ( https://rebrand.ly/super_seed ), ponieważ działa on przez Web seed. ..::(Info)::.. Artist: Metallica Title: 72 Seasons Year Of Release: 2023 Label: EMI Genre: Metal, Rock Quality: Mp3 Bitrate: 320 kbps Total Time: 01:17:06 min Total Size: 180 Mb ..::(Opis)::.. 01. 72 Seasons (7:39) 02. Shadows Follow (6:12) 03. Screaming Suicide (5:30) 04. Sleepwalk My Life Away (6:56) 05. You Must Burn! (7:03) 06. Lux Æterna (3:22) 07. Crown of Barbed Wire (5:49) 08. Chasing Light (6:45) 09. If Darkness Had a Son (6:36) 10. Too Far Gone? (4:34) 11. Room of Mirrors (5:34) 12. Inamorata (11:10) ![]()
Seedów: 2
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 17:00:00
Rozmiar: 180.16 MB
Peerów: 0
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Wydany przez japoński Atlantic w 1971 roku, wyśmienity, drugi album grających nieco psychodelicznego, bardzo ciężkiego rocka Japończyków. To jest jedna z najlepszych i najbardziej intensywnych heavy-progresywnych (bardziej 'heavy' niż 'prog') płyt wszech czasów! To granie najłatwiej byłoby przyrównać do bardziej 'progresywnej' wersji wczesnych Led Zeppelin i Black Sabbath ze szczyptą japońskiej melodyki, może nawet folku (okazjonalny sitar itp.), aczkolwiek granie jest wyjątkowo mocne! To jest chyba najlepiej brzmiąca edycja CD, na dodatek uzupełniona o cztery bardzo rzadkie utwory z singli z lat 1970-1972. 'Zespół uchwycił tu eklektyzm rockowej sceny lat 70-tych, i wszystkie filozofie, które stopniowo ewoluowały w pełni rozpoznawalne gatunki. „Satori” ze swym groźnym i złowieszczym brzmieniem stał się esencją doom metalu.' Japonia już w latach 70. miała bogatą scenę muzyczną. Działało tam wiele zespołów i wykonawców, którzy upodobali sobie sobie przede wszystkim takie gatunki, jak rock czy jazz, we wszystkich chyba odmianach. Niestety, większość z nich ograniczała się do kopiowania wzorców z muzyki północnoamerykańskiej oraz europejskiej, przeważnie nie zbliżając się nawet do poziomu tych najlepszych. Niektórzy jednak próbowali łączyć zachodnie wzorce z elementami japońskich tradycji muzycznych. Do nich właśnie zalicza się grupa Flower Travellin' Band, założona w 1970 roku przez muzyków posiadających już pewne doświadczenie. Głównie w odgrywaniu cudzych kompozycji. Na szybko skompletowany debiut "Anywhere" również składał się praktycznie z samych przeróbek, w tym zupełnie nieodkrywczych wersji "Black Sabbath" Black Sabbath i "21st Century Schizoid Man" King Crimson, czy bluesowego standardu "Louisiana Blues" Muddy'ego Watersa zagranego tak, jak zrobiłby to niemal każdy bluesrockowy zespół z późnych lat 60. Nieco ciekawiej wypadł tylko "The House of the Rising Sun", choć wzorowany na wersji The Animals, wykonany został w bardziej folkowy, pastoralny sposób. Album ten absolutnie nie sugerował, że zespół ma cokolwiek do zaoferowania. Tymczasem już rok później ukazał się kolejny longplay. "Satori" ("Oświecenie") jest wypełniony, w przeciwieństwie do swojego poprzednika, autorskim materiałem, którego inspiracje obejmują zarówno anglosaskiego rocka (psychodeliczny nastrój, hardrockowe brzmienie, gdzieniegdzie wyraźne wpływy bluesa), jak i muzykę z własnego podwórka (charakterystyczna melodyka niektórych partii wokalnych i instrumentalnych). Pięć zawartych tu kompozycji nosi ten sam tytuł, tożsamy z nazwą albumu, jednak każda część stanowi odrębny, nieco inny stylistycznie utwór. Rozpoczyna się od dość ciężkiego i posępnego "Part I", zbudowanego na kilku różnych riffach, które przypuszczalnie dostarczyły inspiracji muzykom grupy Slayer - bardzo podobne motywy można usłyszeć zarówno w "Raining Blood", jak i "South of Heaven". Już w tym utworze słychać, że warstwa instrumentalna "Satori" stoi na całkiem dobrym poziomie, aczkolwiek wysokie zaśpiewy Akiry Yamanaki mogą irytować. Jeszcze lepiej prezentują się "Part II", "Part V", a zwłaszcza instrumentalny "Part III", w których muzycy najsilniej nawiązują do własnej kultury, czasem tworząc dość ciekawy klimat. Z drugiej strony znalazło się też tutaj takie nagranie, jak "Part IV" - bardzo standardowy blues rock, o nieco jamowej strukturze, jednak popisy muzyków nie są zbyt interesujące. To najdłuższy utwór na płycie, który nie dość, że nie za bardzo pasuje do pozostałych, to jeszcze jest zdecydowanie najsłabszym fragmentem. Album do dziś nie został oficjalnie wydany w Europie ani w Stanach, choć za oryginalną edycję japońską odpowiadała amerykańska firma Atlantic. Na własnym rynku wypuściła jedynie singiel ze skróconymi wersjami "Part I" i "Part II". "Satori" ukazał się natomiast w Kanadzie. Już w 1971 roku wypuściła go lokalna wytwórnia GRT. Tyle tylko, że w zmienionej wersji, z zupełnie inną, gorszą okładką i drastycznie zmienioną tracklistą. Całkowicie pominięto "Part IV", a cztery pozostałe utwory skrócono. Ponadto, "Part III" w tej wersji nosi tytuł "Hiroshima" i zawiera partię wokalną, a "Part V" przemianowano na... "Part III". Doszły też cztery zupełnie nowe utwory. Żywiołowy "Kamikaze" to wręcz proto-metalowe nagranie, choć z gitarowymi solówkami ewidentnie odwołującymi się do japońskich korzeni. Z kolei nastrojowy "Lullaby", w którym ludowej partii wokalnej towarzyszy jedynie akompaniament sitaru i fletu, to jedyne nagranie grupy całkowicie wolne od wpływów zachodnich. W sumie szkoda, bo takie oblicze zespołu wypada najciekawiej ze wszystkich. O wszechstronności Flower Travellin' Band świadczą też dwa pozostałe utwory, balladowy "Unaware" oraz ostrzejszy, choć wzbogacony gitara akustyczną "Gimme Air". To już jednak granie w typowo amerykańskie stylu. Warto dodać, że utwory "Hiroshima", "Kamikaze", "Unaware" i "Gimme Air" trafiły później na trzeci japoński album zespołu, "Made in Japan" (ukazał się jeszcze przed słynną koncertówką Deep Purple o tym samym tytule; warto go poznać ze względu na nieobecny tutaj "That's All" - jeden z najbardziej oryginalnych utworów grupy). "Lullaby" pozostał unikalny dla tego wydawnictwa. "Satori", szczególnie w wersji kanadyjskiej, to całkiem ciekawa mieszanka anglosaskiego rocka przełomu lat 60./70. z elementami muzyki japońskiej. Nie miałbym jednak nic przeciwko temu, by tych ostatnich było tu więcej. Jednak jak na muzyków, którzy jeszcze parę miesięcy wcześniej parali się odgrywaniem bez polotu rockowych i bluesowych kawałków, wydanie takiego materiału jest całkiem sporym postępem. Nawet jeśli same kompozycje są na ogół niezbyt charakterystyczne (z wyjątkiem "Satori (Part I)" oraz "Lullaby", choć w przypadku drugiego jest to raczej kwestia zupełnie odmiennej stylistyki), a wykonanie stoi jedynie na przyzwoitym poziomie. Choć był w tym wszystkim spory potencjał i gdyby zespół umiał go lepiej wykorzystać, a wydawca zapewnił lepsze wsparcie, to kto wie, może dziś nazwa Flower Travellin' Band byłaby bardziej rozpoznawalna? Paweł Pałasz ..::TRACK-LIST::.. 1. Satori Part 1 5:20 2. Satori Part 2 7:02 3. Satori Part 3 10:40 4. Satori Part 4 10:58 5. Satori Part 5 8:02 Bonus Tracks: 6. Map (Japanese single A-side, 1971) 4:26 7. Lullaby (Cnadian single B-side, 1971) 2:40 8. Crash (Japanese single A-side, 1970) 4:06 9. Dhoop (Japanese single B-side, 1970) 3:53 ..::OBSADA::.. Joe Yamanaka - vocals Hideki Ishima - guitar Jun Kozuki - bass George Wada - drums https://www.youtube.com/watch?v=BcAkhuRxuMc SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 16:23:31
Rozmiar: 131.78 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Wydany przez japoński Atlantic w 1971 roku, wyśmienity, drugi album grających nieco psychodelicznego, bardzo ciężkiego rocka Japończyków. To jest jedna z najlepszych i najbardziej intensywnych heavy-progresywnych (bardziej 'heavy' niż 'prog') płyt wszech czasów! To granie najłatwiej byłoby przyrównać do bardziej 'progresywnej' wersji wczesnych Led Zeppelin i Black Sabbath ze szczyptą japońskiej melodyki, może nawet folku (okazjonalny sitar itp.), aczkolwiek granie jest wyjątkowo mocne! To jest chyba najlepiej brzmiąca edycja CD, na dodatek uzupełniona o cztery bardzo rzadkie utwory z singli z lat 1970-1972. 'Zespół uchwycił tu eklektyzm rockowej sceny lat 70-tych, i wszystkie filozofie, które stopniowo ewoluowały w pełni rozpoznawalne gatunki. „Satori” ze swym groźnym i złowieszczym brzmieniem stał się esencją doom metalu.' Japonia już w latach 70. miała bogatą scenę muzyczną. Działało tam wiele zespołów i wykonawców, którzy upodobali sobie sobie przede wszystkim takie gatunki, jak rock czy jazz, we wszystkich chyba odmianach. Niestety, większość z nich ograniczała się do kopiowania wzorców z muzyki północnoamerykańskiej oraz europejskiej, przeważnie nie zbliżając się nawet do poziomu tych najlepszych. Niektórzy jednak próbowali łączyć zachodnie wzorce z elementami japońskich tradycji muzycznych. Do nich właśnie zalicza się grupa Flower Travellin' Band, założona w 1970 roku przez muzyków posiadających już pewne doświadczenie. Głównie w odgrywaniu cudzych kompozycji. Na szybko skompletowany debiut "Anywhere" również składał się praktycznie z samych przeróbek, w tym zupełnie nieodkrywczych wersji "Black Sabbath" Black Sabbath i "21st Century Schizoid Man" King Crimson, czy bluesowego standardu "Louisiana Blues" Muddy'ego Watersa zagranego tak, jak zrobiłby to niemal każdy bluesrockowy zespół z późnych lat 60. Nieco ciekawiej wypadł tylko "The House of the Rising Sun", choć wzorowany na wersji The Animals, wykonany został w bardziej folkowy, pastoralny sposób. Album ten absolutnie nie sugerował, że zespół ma cokolwiek do zaoferowania. Tymczasem już rok później ukazał się kolejny longplay. "Satori" ("Oświecenie") jest wypełniony, w przeciwieństwie do swojego poprzednika, autorskim materiałem, którego inspiracje obejmują zarówno anglosaskiego rocka (psychodeliczny nastrój, hardrockowe brzmienie, gdzieniegdzie wyraźne wpływy bluesa), jak i muzykę z własnego podwórka (charakterystyczna melodyka niektórych partii wokalnych i instrumentalnych). Pięć zawartych tu kompozycji nosi ten sam tytuł, tożsamy z nazwą albumu, jednak każda część stanowi odrębny, nieco inny stylistycznie utwór. Rozpoczyna się od dość ciężkiego i posępnego "Part I", zbudowanego na kilku różnych riffach, które przypuszczalnie dostarczyły inspiracji muzykom grupy Slayer - bardzo podobne motywy można usłyszeć zarówno w "Raining Blood", jak i "South of Heaven". Już w tym utworze słychać, że warstwa instrumentalna "Satori" stoi na całkiem dobrym poziomie, aczkolwiek wysokie zaśpiewy Akiry Yamanaki mogą irytować. Jeszcze lepiej prezentują się "Part II", "Part V", a zwłaszcza instrumentalny "Part III", w których muzycy najsilniej nawiązują do własnej kultury, czasem tworząc dość ciekawy klimat. Z drugiej strony znalazło się też tutaj takie nagranie, jak "Part IV" - bardzo standardowy blues rock, o nieco jamowej strukturze, jednak popisy muzyków nie są zbyt interesujące. To najdłuższy utwór na płycie, który nie dość, że nie za bardzo pasuje do pozostałych, to jeszcze jest zdecydowanie najsłabszym fragmentem. Album do dziś nie został oficjalnie wydany w Europie ani w Stanach, choć za oryginalną edycję japońską odpowiadała amerykańska firma Atlantic. Na własnym rynku wypuściła jedynie singiel ze skróconymi wersjami "Part I" i "Part II". "Satori" ukazał się natomiast w Kanadzie. Już w 1971 roku wypuściła go lokalna wytwórnia GRT. Tyle tylko, że w zmienionej wersji, z zupełnie inną, gorszą okładką i drastycznie zmienioną tracklistą. Całkowicie pominięto "Part IV", a cztery pozostałe utwory skrócono. Ponadto, "Part III" w tej wersji nosi tytuł "Hiroshima" i zawiera partię wokalną, a "Part V" przemianowano na... "Part III". Doszły też cztery zupełnie nowe utwory. Żywiołowy "Kamikaze" to wręcz proto-metalowe nagranie, choć z gitarowymi solówkami ewidentnie odwołującymi się do japońskich korzeni. Z kolei nastrojowy "Lullaby", w którym ludowej partii wokalnej towarzyszy jedynie akompaniament sitaru i fletu, to jedyne nagranie grupy całkowicie wolne od wpływów zachodnich. W sumie szkoda, bo takie oblicze zespołu wypada najciekawiej ze wszystkich. O wszechstronności Flower Travellin' Band świadczą też dwa pozostałe utwory, balladowy "Unaware" oraz ostrzejszy, choć wzbogacony gitara akustyczną "Gimme Air". To już jednak granie w typowo amerykańskie stylu. Warto dodać, że utwory "Hiroshima", "Kamikaze", "Unaware" i "Gimme Air" trafiły później na trzeci japoński album zespołu, "Made in Japan" (ukazał się jeszcze przed słynną koncertówką Deep Purple o tym samym tytule; warto go poznać ze względu na nieobecny tutaj "That's All" - jeden z najbardziej oryginalnych utworów grupy). "Lullaby" pozostał unikalny dla tego wydawnictwa. "Satori", szczególnie w wersji kanadyjskiej, to całkiem ciekawa mieszanka anglosaskiego rocka przełomu lat 60./70. z elementami muzyki japońskiej. Nie miałbym jednak nic przeciwko temu, by tych ostatnich było tu więcej. Jednak jak na muzyków, którzy jeszcze parę miesięcy wcześniej parali się odgrywaniem bez polotu rockowych i bluesowych kawałków, wydanie takiego materiału jest całkiem sporym postępem. Nawet jeśli same kompozycje są na ogół niezbyt charakterystyczne (z wyjątkiem "Satori (Part I)" oraz "Lullaby", choć w przypadku drugiego jest to raczej kwestia zupełnie odmiennej stylistyki), a wykonanie stoi jedynie na przyzwoitym poziomie. Choć był w tym wszystkim spory potencjał i gdyby zespół umiał go lepiej wykorzystać, a wydawca zapewnił lepsze wsparcie, to kto wie, może dziś nazwa Flower Travellin' Band byłaby bardziej rozpoznawalna? Paweł Pałasz ..::TRACK-LIST::.. 1. Satori Part 1 5:20 2. Satori Part 2 7:02 3. Satori Part 3 10:40 4. Satori Part 4 10:58 5. Satori Part 5 8:02 Bonus Tracks: 6. Map (Japanese single A-side, 1971) 4:26 7. Lullaby (Cnadian single B-side, 1971) 2:40 8. Crash (Japanese single A-side, 1970) 4:06 9. Dhoop (Japanese single B-side, 1970) 3:53 ..::OBSADA::.. Joe Yamanaka - vocals Hideki Ishima - guitar Jun Kozuki - bass George Wada - drums https://www.youtube.com/watch?v=BcAkhuRxuMc SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 15:37:12
Rozmiar: 384.24 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Progresywna energia z akustyczną psychodelią i intensywną ambientową elektroniką sprawiają, że album staje się nad wyraz intrygujący. FA Nie ukrywam, że na ślad istnienia grupy O.R.k. wpadłem dopiero podczas promocji „Ramagehead”. A będąc jeszcze bardziej szczerym, przyznam, że do zapoznania się z tą muzyką skłonił mnie gościnny występ w utworze „Black Blooms” jednego z moich ulubionych wokalistów - Serja Tankiana (kultowa grupa System Of A Down). A potem zorientowałem się, że w stałym składzie O.R.k. są jeszcze inne znaczące nazwiska. Warto tu wspomnieć Colina Edwina (basista Porcupine Tree) i Pata Mastelotto (perkusista King Crimson). Poza nimi zespół tworzą wokalista Lorenzo Esposito Fornasari (założyciel zespołu) i gitarzysta Carmelo Pipitone. Co również ciekawe, szatę graficzną zaprojektował Adam Jones, muzyk i grafik Toola. Gdyby ktoś mi kazał przypisać „Ramagehead” do konkretnego gatunku, miałbym spory problem. Kryje się w tej płycie jakieś szaleństwo i oryginalność, które przykuwają uwagę poszukiwacza nieoczywistych brzmień. Sporo tu można znaleźć - rockowy hałas, delikatne skrzypce, tu i ówdzie elektronika, industrialne wkręty i parę innych rozwiązań. Muzyka jest rozdarta między spokojem i wariactwem. Wyraźnie ten konflikt zarysowuje się w imponującym sposobie śpiewania Fornasariego, który przechodzi od wibrującego zawodzenia w wysokich rejestrach do hardrockowego krzyku. „Ramagehead” stanowi pozycję ciekawą, z którą naprawdę warto się zapoznać. Nie rzuca na kolana i nie przeczuwam, że będę do niej wracał, ale wciąga na więcej niż jedno przesłuchanie i zmusza do większej dawki uwagi. Piotr Czestkowski THE INFLUENTIAL BAND OF CREATORS JOIN FORCES FOR THEIR FIRST ALBUM ON KSCOPE - FEATURING KING CRIMSON'S PAT MASTELOTTO, PORCUPINE TREE'S COLIN EDWIN AND SYSTEM OF A DOWN'S SERJ TANKIAN "A band this strong should be on every prog fan's radar." PROG A band comprising some of contemporary music's most revered creators, O.R.k. have combined forces once again for a new studio album and first for the ground-breaking UK label Kscope. The band are: accomplished singer and composer LEF (lead vocals), King Crimson's Pat Mastelotto (drums), Porcupine Tree's Colin Edwin (bass), Marta Sui Tubi's Carmelo Pipitone (guitars) and extra special guest Grammy Award-winner Serj Tankian of System of a Down (vocals), who is undoubtedly one of metal's greatest and most renowned vocalists. Ramagehead is a product of the band’s collective vision, unique influences and a multi-layered reflection of their powerful and engaging live experience. The recordings, and inclusion of Serj Tankian, announces the band's serious intent to use their individual musical chemistry in exploring the hard-edged possibilities within rock. O.R.k. are also teaming up with new label-mates The Pineapple Thief as support for their European and UK tour, as well as heading on additional headline dates in February and March 2019. The new album was written following their headline European tour in support of second studio album Soul of an Octopus and is a distillation of their live performances. The result contains all the ingredients of a fiery O.R.k. performance with dark and heavy riffing, mesmeric atmospheres and lyrics that reveal the band's bewilderment brought about by our modern world: a world of information overload, of uncertainty and post-truth messages. The track "Black Blooms" features a special collaboration and unmistakable vocals from Serj Tankian. The mixing for Ramagehead was handled by Adrian Benavides and three-time Grammy-winning engineer Marc Urselli (U2, Foo Fighters, Nick Cave), the mastering by Michael Fossenkemper, engineering by Benavides and Bill Munyon (King Crimson), cover art by Adam Jones (TOOL) and design by Denis Rodier (Superman, Batman, Wonder Woman). ..::TRACK-LIST::.. 1. Kneel To Nothing 04:38 2. Signals Erased 04:29 3. Beyond Sight 04:48 4. Black Blooms (feat. Serj Tankian) 04:11 5. Time Corroded 04:30 6. Down The Road 04:40 7. Some Other Rainbow (Part 1) 01:33 8. Strangled Words 04:13 9. Some Other Rainbow (Part 2) 05:34 ..::OBSADA::.. Vocals, Keyboards, Electronics - Lorenzo Esposito Fornasari [aka Lef] Bass, Fretless Bass - Colin Edwin Acoustic Guitar, Electric Guitar - Carmelo Pipitone Acoustic Drums, Electronic Drums, Percussion - Pat Mastelotto With: Vocals - Serj Tankian (tracks: 4) Cello - Eleuteria Arena (tracks: 5, 9) https://www.youtube.com/watch?v=rMfs1ph1ZGU SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 14:59:35
Rozmiar: 90.53 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Progresywna energia z akustyczną psychodelią i intensywną ambientową elektroniką sprawiają, że album staje się nad wyraz intrygujący. FA Nie ukrywam, że na ślad istnienia grupy O.R.k. wpadłem dopiero podczas promocji „Ramagehead”. A będąc jeszcze bardziej szczerym, przyznam, że do zapoznania się z tą muzyką skłonił mnie gościnny występ w utworze „Black Blooms” jednego z moich ulubionych wokalistów - Serja Tankiana (kultowa grupa System Of A Down). A potem zorientowałem się, że w stałym składzie O.R.k. są jeszcze inne znaczące nazwiska. Warto tu wspomnieć Colina Edwina (basista Porcupine Tree) i Pata Mastelotto (perkusista King Crimson). Poza nimi zespół tworzą wokalista Lorenzo Esposito Fornasari (założyciel zespołu) i gitarzysta Carmelo Pipitone. Co również ciekawe, szatę graficzną zaprojektował Adam Jones, muzyk i grafik Toola. Gdyby ktoś mi kazał przypisać „Ramagehead” do konkretnego gatunku, miałbym spory problem. Kryje się w tej płycie jakieś szaleństwo i oryginalność, które przykuwają uwagę poszukiwacza nieoczywistych brzmień. Sporo tu można znaleźć - rockowy hałas, delikatne skrzypce, tu i ówdzie elektronika, industrialne wkręty i parę innych rozwiązań. Muzyka jest rozdarta między spokojem i wariactwem. Wyraźnie ten konflikt zarysowuje się w imponującym sposobie śpiewania Fornasariego, który przechodzi od wibrującego zawodzenia w wysokich rejestrach do hardrockowego krzyku. „Ramagehead” stanowi pozycję ciekawą, z którą naprawdę warto się zapoznać. Nie rzuca na kolana i nie przeczuwam, że będę do niej wracał, ale wciąga na więcej niż jedno przesłuchanie i zmusza do większej dawki uwagi. Piotr Czestkowski THE INFLUENTIAL BAND OF CREATORS JOIN FORCES FOR THEIR FIRST ALBUM ON KSCOPE - FEATURING KING CRIMSON'S PAT MASTELOTTO, PORCUPINE TREE'S COLIN EDWIN AND SYSTEM OF A DOWN'S SERJ TANKIAN "A band this strong should be on every prog fan's radar." PROG A band comprising some of contemporary music's most revered creators, O.R.k. have combined forces once again for a new studio album and first for the ground-breaking UK label Kscope. The band are: accomplished singer and composer LEF (lead vocals), King Crimson's Pat Mastelotto (drums), Porcupine Tree's Colin Edwin (bass), Marta Sui Tubi's Carmelo Pipitone (guitars) and extra special guest Grammy Award-winner Serj Tankian of System of a Down (vocals), who is undoubtedly one of metal's greatest and most renowned vocalists. Ramagehead is a product of the band’s collective vision, unique influences and a multi-layered reflection of their powerful and engaging live experience. The recordings, and inclusion of Serj Tankian, announces the band's serious intent to use their individual musical chemistry in exploring the hard-edged possibilities within rock. O.R.k. are also teaming up with new label-mates The Pineapple Thief as support for their European and UK tour, as well as heading on additional headline dates in February and March 2019. The new album was written following their headline European tour in support of second studio album Soul of an Octopus and is a distillation of their live performances. The result contains all the ingredients of a fiery O.R.k. performance with dark and heavy riffing, mesmeric atmospheres and lyrics that reveal the band's bewilderment brought about by our modern world: a world of information overload, of uncertainty and post-truth messages. The track "Black Blooms" features a special collaboration and unmistakable vocals from Serj Tankian. The mixing for Ramagehead was handled by Adrian Benavides and three-time Grammy-winning engineer Marc Urselli (U2, Foo Fighters, Nick Cave), the mastering by Michael Fossenkemper, engineering by Benavides and Bill Munyon (King Crimson), cover art by Adam Jones (TOOL) and design by Denis Rodier (Superman, Batman, Wonder Woman). ..::TRACK-LIST::.. 1. Kneel To Nothing 04:38 2. Signals Erased 04:29 3. Beyond Sight 04:48 4. Black Blooms (feat. Serj Tankian) 04:11 5. Time Corroded 04:30 6. Down The Road 04:40 7. Some Other Rainbow (Part 1) 01:33 8. Strangled Words 04:13 9. Some Other Rainbow (Part 2) 05:34 ..::OBSADA::.. Vocals, Keyboards, Electronics - Lorenzo Esposito Fornasari [aka Lef] Bass, Fretless Bass - Colin Edwin Acoustic Guitar, Electric Guitar - Carmelo Pipitone Acoustic Drums, Electronic Drums, Percussion - Pat Mastelotto With: Vocals - Serj Tankian (tracks: 4) Cello - Eleuteria Arena (tracks: 5, 9) https://www.youtube.com/watch?v=rMfs1ph1ZGU SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 14:55:12
Rozmiar: 275.00 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
..::INFO::..
--------------------------------------------------------------------- Eruption - The Best Of Eruption (Expanded) --------------------------------------------------------------------- Artist...............: Eruption Album................: The Best Of Eruption (Expanded) Genre................: Disco/Pop Source...............: CD Year.................: 1981 (Remastered 2017) Ripper...............: EAC (Secure mode) & Lite-On iHAS124 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.5.0 20250211 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 67 %) Channels.............: Stereo / 44100 HZ / 16 Bit Tags.................: VorbisComment Information..........: Big Break Records Included.............: NFO, M3U, CUE Covers...............: Front Back CD --------------------------------------------------------------------- Tracklisting --------------------------------------------------------------------- 1. Eruption - I Can't Stand The Rain (Feat. Precious Wilson)[03:09] 2. Eruption - Go Johnnie Go (Keep On Walking, John B.) [03:30] 3. Eruption - Leave A Light [04:21] 4. Eruption - Movin' [04:27] 5. Eruption - Party, Party [03:02] 6. Eruption - Computer Love [04:34] 7. Eruption - Valley Of The Dolls [04:36] 8. Eruption - One Way Ticket [03:37] 9. Eruption - Runaway [04:25] 10. Eruption - Hey There Lonely Girl [03:26] 11. Eruption - Let Me In The Rain [03:56] 12. Eruption - The Way We Were [04:24] 13. Eruption - Wayward Love [03:56] 14. Eruption - You (You Are My Soul) [03:37] Bonus Tracks 15. Eruption - Good Good Feelin' [03:29] 16. Eruption - Up And Away [03:09] 17. Eruption - Let Me Take You Back In Time [03:13] 18. Eruption - I Can't Stand The Rain (Feat. Precious Wilson) (12'' Long Version)[06:34] 19. Eruption - One Way Ticket (12'' Long Version) [05:07] Playing Time.........: 01:16:39 Total Size...........: 515,14 MB ![]()
Seedów: 44
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 14:40:29
Rozmiar: 574.91 MB
Peerów: 22
Dodał: rajkad
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. To jeden z tych ciężkich albumów, które od samego początku przygniatają do ziemi i nie pozwalają się podnieść aż do samego końca. FA The pulverizing 4th full-length by this German band. Summoned in North Rhine-Westphalia in November 2008, the walking corpse known as Reckless Manslaughter is living proof that death has many faces, covering all tempo variations and unaware of trends or conventions, all the while maintaining a core personality of their very own. To descend into the nether regions where these Death Metal acolytes dwell is to be left to fester in a desolate and fathomless realm whose landscape is filled to the brim with violent blasts, crushing mid-tempo sections, gloomy doom-ish parts and atrocious growls, rounded off with a sprinkling of eerie Finnish melodies. Reckless Manslaughter are nothing if not dependable, and across their three full-lengths to date the Germans have proudly upheld the banner of pure and total Death Metal. And thankfully, they show no signs of letting down that banner with their new opus, "Sinking into Filth". Like its album predecessors, "Sinking into Filth" is all too accurately titled, with wave after wave of world-eating riff and vocal swallowing the listener whole. Reckless Manslaughter here exude a uniquely "gloomy bounce" in their stridently surging songcraft; the energy is felt in full -usually, in the listener's chest cavity- but a paradoxically sorrowful sensation is intertwined into these judiciously compact compositions. What results is something both hypnotizing and heavy, in all senses of the world. Or, simply, this filth is fucking huge. The climax comes with the closing 10-minute epic "Risen from the Mass Grave", which literally sounds like its title. Need more hints? Just check out the cover art, courtesy of Lucas Korte. Maniacs of Bolt Thrower, Demigod, Benediction and Asphyx should already be familiar with Reckless Manslaughter. Those who aren't are encouraged to begin "Sinking into Filth". Expect nothing but utter annihilation and uncompromising, underground-worshipping Metal of Death! ..::TRACK-LIST::.. 1. Caverns of Perdition 04:59 2. Befouled Commandments 02:46 3. Awaiting my Demise 02:51 4. Retreat into Nothingness 03:29 5. Aktion 1005 03:19 6. Ruf der Leere 05:37 7. The Sacred Lie (Diabolical Imperium-cover) 04:15 8. Risen from the Mass Grave 10:32 ..::OBSADA::.. Chris - Bass Dennis - Guitar Leimy: Vocals Pneumator - Drums Sebi - Guitar https://www.youtube.com/watch?v=U-m19JMcq1k SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 14:09:34
Rozmiar: 94.26 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. To jeden z tych ciężkich albumów, które od samego początku przygniatają do ziemi i nie pozwalają się podnieść aż do samego końca. FA The pulverizing 4th full-length by this German band. Summoned in North Rhine-Westphalia in November 2008, the walking corpse known as Reckless Manslaughter is living proof that death has many faces, covering all tempo variations and unaware of trends or conventions, all the while maintaining a core personality of their very own. To descend into the nether regions where these Death Metal acolytes dwell is to be left to fester in a desolate and fathomless realm whose landscape is filled to the brim with violent blasts, crushing mid-tempo sections, gloomy doom-ish parts and atrocious growls, rounded off with a sprinkling of eerie Finnish melodies. Reckless Manslaughter are nothing if not dependable, and across their three full-lengths to date the Germans have proudly upheld the banner of pure and total Death Metal. And thankfully, they show no signs of letting down that banner with their new opus, "Sinking into Filth". Like its album predecessors, "Sinking into Filth" is all too accurately titled, with wave after wave of world-eating riff and vocal swallowing the listener whole. Reckless Manslaughter here exude a uniquely "gloomy bounce" in their stridently surging songcraft; the energy is felt in full -usually, in the listener's chest cavity- but a paradoxically sorrowful sensation is intertwined into these judiciously compact compositions. What results is something both hypnotizing and heavy, in all senses of the world. Or, simply, this filth is fucking huge. The climax comes with the closing 10-minute epic "Risen from the Mass Grave", which literally sounds like its title. Need more hints? Just check out the cover art, courtesy of Lucas Korte. Maniacs of Bolt Thrower, Demigod, Benediction and Asphyx should already be familiar with Reckless Manslaughter. Those who aren't are encouraged to begin "Sinking into Filth". Expect nothing but utter annihilation and uncompromising, underground-worshipping Metal of Death! ..::TRACK-LIST::.. 1. Caverns of Perdition 04:59 2. Befouled Commandments 02:46 3. Awaiting my Demise 02:51 4. Retreat into Nothingness 03:29 5. Aktion 1005 03:19 6. Ruf der Leere 05:37 7. The Sacred Lie (Diabolical Imperium-cover) 04:15 8. Risen from the Mass Grave 10:32 ..::OBSADA::.. Chris - Bass Dennis - Guitar Leimy: Vocals Pneumator - Drums Sebi - Guitar https://www.youtube.com/watch?v=U-m19JMcq1k SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 14:06:08
Rozmiar: 291.43 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Wydany przez Sonet w 1972 roku, doskonały, klasyczny album duńskiej progresywnej formacji o pełnym brzmieniu opartym na organach Hammonda i soczystych dźwiękach gitar. Dośc długie, 6-8 minutowe utwory o inteligentnych aranżacjach przypominających stylistykę niemieckiego prog-rocka spod znaku wczesnych Jane, Satin Whale i Grobschnitt. Oryginalny winyl w idealnym stanie sprzedaje się po 1000 euro! Dodatkowo dołączono siedem stylistycznie bardzo podobnych do zawartości LP nagrań, dokonanych w latach 1972-1974. ..::TRACK-LIST::.. 1. Living Dead 7:47 Acoustic Guitar - Benny Stanley Lead Vocals, Percussion - Ole Wedel Vocals - Knud Lindhard 2. Princess 6:00 Acoustic Guitar - Benny Stanley Lead Vocals - Knud Lindhard Vocals - Ole Wedel Vocals, Piano - Tommy Hansen 3. Jingoism 6:50 Lead Vocals, Percussion - Ole Wedel Piano - Tommy Hansen Vocals - Knud Lindhard 4. Prelude 1:12 Organ - Tommy Hansen 5. The Monk Song, Part 1 5:50 Acoustic Guitar - Benny Stanley Flute - Poul Åge Hersland Lead Vocals, Percussion - Ole Wedel Vocals - Knud Lindhard 6. The Monk Song, Part 2 3:37 Lead Vocals - Ole Wedel Vocals - Knud Lindhard, Tommy Hansen 7. Going Blind 10:28 Acoustic Guitar, Guitar [Leslie Guitar] - Benny Stanley Flute - Poul Åge Hersland Lead Vocals - Knud Lindhard Vocals, Percussion - Ole Wedel Vocals, Piano - Tommy Hansen Bonus Tracks 1972-1974: 8. Circulation 9. Sadness 10. Lady Nasty 11. Through Your Hair 12. Down By The Sea 13. Old Man Fishing 14. Roll The Dice ..::OBSADA::.. Bass - Knud Lindhard Drums - John Lundvig Guitar - Benny Stanley Organ - Tommy Hansen https://www.youtube.com/watch?v=WAETRv2K-2E SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 23
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 12:20:24
Rozmiar: 180.71 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Wydany przez Sonet w 1972 roku, doskonały, klasyczny album duńskiej progresywnej formacji o pełnym brzmieniu opartym na organach Hammonda i soczystych dźwiękach gitar. Dośc długie, 6-8 minutowe utwory o inteligentnych aranżacjach przypominających stylistykę niemieckiego prog-rocka spod znaku wczesnych Jane, Satin Whale i Grobschnitt. Oryginalny winyl w idealnym stanie sprzedaje się po 1000 euro! Dodatkowo dołączono siedem stylistycznie bardzo podobnych do zawartości LP nagrań, dokonanych w latach 1972-1974. ..::TRACK-LIST::.. 1. Living Dead 7:47 Acoustic Guitar - Benny Stanley Lead Vocals, Percussion - Ole Wedel Vocals - Knud Lindhard 2. Princess 6:00 Acoustic Guitar - Benny Stanley Lead Vocals - Knud Lindhard Vocals - Ole Wedel Vocals, Piano - Tommy Hansen 3. Jingoism 6:50 Lead Vocals, Percussion - Ole Wedel Piano - Tommy Hansen Vocals - Knud Lindhard 4. Prelude 1:12 Organ - Tommy Hansen 5. The Monk Song, Part 1 5:50 Acoustic Guitar - Benny Stanley Flute - Poul Åge Hersland Lead Vocals, Percussion - Ole Wedel Vocals - Knud Lindhard 6. The Monk Song, Part 2 3:37 Lead Vocals - Ole Wedel Vocals - Knud Lindhard, Tommy Hansen 7. Going Blind 10:28 Acoustic Guitar, Guitar [Leslie Guitar] - Benny Stanley Flute - Poul Åge Hersland Lead Vocals - Knud Lindhard Vocals, Percussion - Ole Wedel Vocals, Piano - Tommy Hansen Bonus Tracks 1972-1974: 8. Circulation 9. Sadness 10. Lady Nasty 11. Through Your Hair 12. Down By The Sea 13. Old Man Fishing 14. Roll The Dice ..::OBSADA::.. Bass - Knud Lindhard Drums - John Lundvig Guitar - Benny Stanley Organ - Tommy Hansen https://www.youtube.com/watch?v=WAETRv2K-2E SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 12:15:09
Rozmiar: 567.60 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
..::INFO::..
--------------------------------------------------------------------- Eddy Grant - Greatest Hits Collection (2 CD) --------------------------------------------------------------------- Artist...............: Eddy Grant Album................: Greatest Hits Collection Genre................: Reggae Source...............: CD Year.................: 1999 Ripper...............: EAC (Secure mode) & Lite-On iHAS124 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.5.0 20250211 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 63 %) Channels.............: Stereo / 44100 HZ / 16 Bit Tags.................: VorbisComment Information..........: Sequel Records – NEDCD Included.............: NFO, M3U, CUE Covers...............: Front Back CD --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 1 --------------------------------------------------------------------- 1. Eddy Grant - Gimme Hope Jo'anna [03:47] 2. Eddy Grant - I Don't Wanna Dance [03:19] 3. Eddy Grant - Electric Avenue [03:44] 4. Eddy Grant - Can't Get Enough Of You [04:20] 5. Eddy Grant - Do You Feel My Love [03:01] 6. Eddy Grant - Till I Can't Take Love No More [02:44] 7. Eddy Grant - Killer On The Rampage [03:31] 8. Eddy Grant - Baby Come Back [04:57] 9. Eddy Grant - Walking On Sunshine [05:21] 10. Eddy Grant - Living On The Front Line [05:59] 11. Eddy Grant - Boys In The Street [04:15] 12. Eddy Grant - Romancing The Stone [04:51] 13. Eddy Grant - War Party [03:39] 14. Eddy Grant - Hello Africa [05:50] 15. Eddy Grant - Put A Hold On It [03:59] 16. Eddy Grant - Welcome To La Tigre [04:00] 17. Eddy Grant - Don't Back Down [04:33] Playing Time.........: 01:11:57 Total Size...........: 457,63 MB --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 2 (Original 12'' Mixes) --------------------------------------------------------------------- 1. Eddy Grant - Living On The Front Line [13:32] 2. Eddy Grant - Hello Africa [12:06] 3. Eddy Grant - Preachin' Genocide [07:19] 4. Eddy Grant - Exiled (From The Love I Know) [09:29] 5. Eddy Grant - Nobody's Got Time [07:21] 6. Eddy Grant - Walking On Sunshine (Remixed By Tim Simenon)[03:44] 7. Eddy Grant - Do You Feel My Love [04:38] 8. Eddy Grant - The Youth Tom Tom [04:29] 9. Eddy Grant - African Kings [05:26] Playing Time.........: 01:08:08 Total Size...........: 462,43 MB ![]()
Seedów: 42
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 11:05:40
Rozmiar: 921.08 MB
Peerów: 51
Dodał: rajkad
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Howlin' Sun to kolejny norweski zespół, który udowadnia, że dobry rock wciąż pozostaje żywy i wciąż ma swoich ambitnych amatorów. Kwartet pochodzi z Bergen - miasta-wylęgarni młodych norweskich talentów i na swojej debiutanckiej płycie łączy elementy brytyjskiego rocka przełomu lat 60. i 70. oraz amerykańskiego gitarowego heavy rocka, co w efekcie daje blisko 40 minut klasycznie brzmiącej rockowej muzyki (rozmiary czasowe płyty to także nawiązanie do klasycznej ‘winylowej’ ery). Innymi słowy, Howlin’ Sun gra ciężkiego, osadzonego na bluesie rocka lat 70., którego niesamowicie mocną stroną są instrumentaliści, a ich płyta brzmi jakby została zarejestrowana w studiu na żywo, na tak zwaną „setkę”. Trzeba podkreślić, że pomimo młodego wieku muzycy tworzący grupę Howlin’ Sun są wyraziście prezentującymi się osobowościami. Wokalista Tor Erik Bjelde swoim charyzmatycznym śpiewem powoduje, że słucha się go jakby był scenicznym dzieckiem Roberta Planta i Jima Morrisona, zapatrzony w Hendrixa gitarzysta Magnus Gullachsen gra niesamowicie energetyczne riffy i chropowate solówki, które osadzone są w solidnym brzmieniu sekcji rytmicznej: Torgrim Nåmdal (perkusja) i Pieter Ten Napel (gitara basowa). W dobie mody na retro rocka oraz prawdziwego wysypu zespołów, które stylem prezentowanej przez siebie muzyki nawiązują do klasycznych brzmień sprzed 40-50 lat, grupa Howlin’ Sun posiada w sobie pewien trudny do zdefiniowania element, który sprawia, że zdecydowanie wyróżnia się z tłumu. Ich kompozycje to krótkie, zazwyczaj trzyminutowe, dynamiczne, mocno osadzone w organicznym brzmieniu utwory, które mogą sugerować, że wykonuje je grupa z Zachodniego Wybrzeża Stanów, a nie z zimnej Norwegii. Sporo tu amerykańskich wpływów („Hitchhiker Of Love”, "A Little Bit Of Rain"), trochę surf rocka ("Strange Night"), klasycznego bluesa („The Day Took My Sunshine Away”) oraz rocka psychodelicznego ("Yellow Lit Road"). Zespół Howlin’ Sun w każdej nucie, w każdym takcie i w każdej frazie z premedytacją odwołuje się do brzmień sprzed lat, nie stosuje elektroniki, ani też innych współczesnych zdobyczy techniki nagraniowej, co więcej, w jego muzyce pobrzmiewa programowa niedoskonałość i pewnego rodzaju „nieuczesanie”, lecz słuchając tego debiutu nie sposób nie zwrócić uwagi na ewidentną świeżość, jaką grupa Howlin’ Sun wnosi swoim pełnym entuzjazmu graniem. Pytanie: co dalej? Bo o ile w przypadku debiutanckiej płyty można wybaczyć młodej grupie programową wtórność i artystyczne nieuporządkowanie, to album numer 2 utrzymany w podobnym stylu może już nie spotkać się z taką przychylnością krytyków i słuchaczy... Artur Chachlowski Howlin´ Sun - the band that proves that rock is most definitely alive. This band from Bergen, Norway combines elements from 60s British rock and classic guitar-heavy rock to create a modern sound and tastefully rude image. ..::TRACK-LIST::.. 1. Hitchhiker Of Love 3:48 2. Westbound 2:12 3. Move 3:16 4. Strange Night 3:31 5. Yellow Lit Road 3:18 6. Day-To-Day Blues 4:55 7. Jupiter 3:46 8. Nothing Like A Shelter 3:40 9. The Day Took My Sunshine Away 3:01 10. A Little Bit Of Rain 4:13 https://www.youtube.com/watch?v=RuY2Apewu2c SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 10:58:15
Rozmiar: 84.46 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Howlin' Sun to kolejny norweski zespół, który udowadnia, że dobry rock wciąż pozostaje żywy i wciąż ma swoich ambitnych amatorów. Kwartet pochodzi z Bergen - miasta-wylęgarni młodych norweskich talentów i na swojej debiutanckiej płycie łączy elementy brytyjskiego rocka przełomu lat 60. i 70. oraz amerykańskiego gitarowego heavy rocka, co w efekcie daje blisko 40 minut klasycznie brzmiącej rockowej muzyki (rozmiary czasowe płyty to także nawiązanie do klasycznej ‘winylowej’ ery). Innymi słowy, Howlin’ Sun gra ciężkiego, osadzonego na bluesie rocka lat 70., którego niesamowicie mocną stroną są instrumentaliści, a ich płyta brzmi jakby została zarejestrowana w studiu na żywo, na tak zwaną „setkę”. Trzeba podkreślić, że pomimo młodego wieku muzycy tworzący grupę Howlin’ Sun są wyraziście prezentującymi się osobowościami. Wokalista Tor Erik Bjelde swoim charyzmatycznym śpiewem powoduje, że słucha się go jakby był scenicznym dzieckiem Roberta Planta i Jima Morrisona, zapatrzony w Hendrixa gitarzysta Magnus Gullachsen gra niesamowicie energetyczne riffy i chropowate solówki, które osadzone są w solidnym brzmieniu sekcji rytmicznej: Torgrim Nåmdal (perkusja) i Pieter Ten Napel (gitara basowa). W dobie mody na retro rocka oraz prawdziwego wysypu zespołów, które stylem prezentowanej przez siebie muzyki nawiązują do klasycznych brzmień sprzed 40-50 lat, grupa Howlin’ Sun posiada w sobie pewien trudny do zdefiniowania element, który sprawia, że zdecydowanie wyróżnia się z tłumu. Ich kompozycje to krótkie, zazwyczaj trzyminutowe, dynamiczne, mocno osadzone w organicznym brzmieniu utwory, które mogą sugerować, że wykonuje je grupa z Zachodniego Wybrzeża Stanów, a nie z zimnej Norwegii. Sporo tu amerykańskich wpływów („Hitchhiker Of Love”, "A Little Bit Of Rain"), trochę surf rocka ("Strange Night"), klasycznego bluesa („The Day Took My Sunshine Away”) oraz rocka psychodelicznego ("Yellow Lit Road"). Zespół Howlin’ Sun w każdej nucie, w każdym takcie i w każdej frazie z premedytacją odwołuje się do brzmień sprzed lat, nie stosuje elektroniki, ani też innych współczesnych zdobyczy techniki nagraniowej, co więcej, w jego muzyce pobrzmiewa programowa niedoskonałość i pewnego rodzaju „nieuczesanie”, lecz słuchając tego debiutu nie sposób nie zwrócić uwagi na ewidentną świeżość, jaką grupa Howlin’ Sun wnosi swoim pełnym entuzjazmu graniem. Pytanie: co dalej? Bo o ile w przypadku debiutanckiej płyty można wybaczyć młodej grupie programową wtórność i artystyczne nieuporządkowanie, to album numer 2 utrzymany w podobnym stylu może już nie spotkać się z taką przychylnością krytyków i słuchaczy... Artur Chachlowski Howlin´ Sun - the band that proves that rock is most definitely alive. This band from Bergen, Norway combines elements from 60s British rock and classic guitar-heavy rock to create a modern sound and tastefully rude image. ..::TRACK-LIST::.. 1. Hitchhiker Of Love 3:48 2. Westbound 2:12 3. Move 3:16 4. Strange Night 3:31 5. Yellow Lit Road 3:18 6. Day-To-Day Blues 4:55 7. Jupiter 3:46 8. Nothing Like A Shelter 3:40 9. The Day Took My Sunshine Away 3:01 10. A Little Bit Of Rain 4:13 https://www.youtube.com/watch?v=RuY2Apewu2c SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 10:54:20
Rozmiar: 247.53 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Zespół Disma powstał w 2005 roku w New Jersey i początkowo istniał jako jednoosobowy projekt. Skompletowanie stałego składu i tworzenie materiału zajęło kilka lat - efektem tych starań była wydana w 2011 roku płyta "Towards the Megalith". Album zawiera 8 potężnych deathmetalowych strzałów - Disma gra ciężki i dość klimatyczny Death Metal w wolnych i średnich tempach. Płyta jako całość bardziej mi się kojarzy z fińską sceną niż DM rodem z USA. Ciekawe kompozycje, bardzo dobre brzmienie, brutalne i głębokie wokale - jedna z fajniejszych deathowych płyt jakie miałem ostatnio okazję słyszeć. Vexatus It took a while for Craig Pillard to return to death metal, but it was possible by Disma, and more specifically "Towards The Megalith". Well, the discussed disc can be safely indicated as an ideal example of how to return to the death metal after many years of "non-existence" - especially from the perspective of this dude. What's more, "Towards..." is not the only appearance of Pillard that can be proud of! In fact, the whole line-up of "veterans" managed to avoid too obvious allusions or all sentimentality, and it showed that it was possible to create an album with a monstrously massive sound and with songs that break down - like the classics. On Disma's debut, unique music was created containing an amazing, overwhelming atmosphere and which is equally captivating. The recipe for death/doom performed by Disma is particularly interesting: it has to be heavy, straight from the crypt, but at the same time quite diverse and twisted. The most interesting advantage of this disc is the last one mentioned. Well, Americans very often turn here into regions closer to...Finnish death metal! Paces, climate, unusual design of riffs - all this immediately brings to mind the local scene at the beginning of the death metal boom. Next, patents that may be associated with Incantation and Funebrarum, there are also patents loosely related to Rippikoulu, Demigod or Abhorrence. The confirmation is the relatively slow paces (moreover, the ones with blasts have been reduced to a minimum), a lot of lows (which can also be heard after tuning the guitars), Craig's cadaverous, low growl and the well-distorted atmosphere. Putting it into songs - they all deserve a mention. Narrowing down, "Chaos Apparition", "Vault Of Membros" (with an almost funeral doom metal introduction), "Of A Past Forlorn" or - above all! - "Chasm Of Oceanus" (ultra-hit), which if they don't move someone, there is really no point in starting the rest of the album (or listening to this style in general). Because in the case of "Towards The Megalith" it's just impossible to listen to it indifferently - each of the tracks makes a great impression. Disma's debut is therefore a disc thought out in every inch and on every level. It shows a different approach to classics (including the previously mentioned Incantation), it boasts excellent compositions and a perfect, stuffy atmosphere. It turned out so attractive that Americans in the following yeras of their activity with "Towards The Megalith" reached the wall... Hames Jetfield This album ranks up there as one of the greatest death metal albums of all time for me. Why? Because this album has all the right ingredients. Really sick and low tuned guitars, thunderous bass and Craig Pillard on vocals. Who could ask for anything more? For those of you who don't know Pillard sang for Incantation in the 90's and has done other bands and projects in the last 30 years. He's top 5 in the list of greatest death metal singers ever no doubt. King Kong must have gifted Craig with his voice honestly. And that's why anybody that hears his voice would agree that it's beyond words how powerful his voice is. And even to this day he still sounds great. Not easy to do as you get older but he's solid as a rock. The music on this album is a great mix of slow and fast riffs and some quick time changes here and there which really makes the songs interesting. You have a few songs that are over 6 minutes long but yet those songs don't feel like they are that long. They really do an amazing job on crafting a song that takes you all over the place with some really great riffs by guitarists Bill Venner and Daryl Kahan. The best songs in my opinion are 'Chasm Of Oceanus', 'Lost In The Burial Fog' and the title song. They all have the best arrangements and they hook you in with the mix of doom and speed all flowing together wonderfully. Great lyrics too that are dark and somewhat poetic but they work nicely. The title track has one of the greatest endings in my book. They hit one note that rings out and the drums do a tribal beat and it's so amazing when they play this song in a live show. It's the perfect way to end a show it is like a grand finale. That one note is so strong it's amazing. It proves that you don't have to have a million notes in a song. It's probably one of the greatest death metal songs that you'll ever hear in my book. There is some slight technical playing on this album with the arrangements when the tempo shifts quite quickly in some parts. But yet you can remember the songs easily that's the best part. The production is great the guitars are huge on this album. Every instrument you can hear clearly and everything is mixed properly. And Craig Pillard's vocals are so big that it engulfs you very easily. They put some great echo on his voice that really does it justice. When he lets out one of his long winded growls it's frightening. It's so amazing to hear how strong his voice is. No vocal effects here ladies and gentlemen...this is the real thing. There's some singers that get close to Pillard but he's king of the mountain. He sings a lot of the words slowly instead of quickly and it's great. You can understand them if you pay attention close enough. If you're a fan of old school death metal there's no reason you shouldn't own this album. This is one of the best things ever created in these last 35 years of extreme metal my friends...don't miss out. This will satisfy your tastes in every way no doubt. Briman72 ..::TRACK-LIST::.. 1. Chaos Apparition 4:37 2. Chasm Of Oceanus 7:17 3. Spectral Domination 4:44 4. Vault Of Membros 6:39 5. Purulent Quest 4:40 6. Lost In The Burial Fog 6:15 7. Of A Past Forlorn 6:09 8. Towards The Megalith 6:24 9. Of A Past Forlorn (The Megaton Mix Version - Bonus) 6:11 ..::OBSADA::.. Daryl Kahan - Guitars Bill Venner - Guitars Craig Pillard - Vocals Randi Stokes - Bass Shawn Eldridge - Drums https://www.youtube.com/watch?v=CR7I9PBeCsM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 10:16:59
Rozmiar: 126.19 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Zespół Disma powstał w 2005 roku w New Jersey i początkowo istniał jako jednoosobowy projekt. Skompletowanie stałego składu i tworzenie materiału zajęło kilka lat - efektem tych starań była wydana w 2011 roku płyta "Towards the Megalith". Album zawiera 8 potężnych deathmetalowych strzałów - Disma gra ciężki i dość klimatyczny Death Metal w wolnych i średnich tempach. Płyta jako całość bardziej mi się kojarzy z fińską sceną niż DM rodem z USA. Ciekawe kompozycje, bardzo dobre brzmienie, brutalne i głębokie wokale - jedna z fajniejszych deathowych płyt jakie miałem ostatnio okazję słyszeć. Vexatus It took a while for Craig Pillard to return to death metal, but it was possible by Disma, and more specifically "Towards The Megalith". Well, the discussed disc can be safely indicated as an ideal example of how to return to the death metal after many years of "non-existence" - especially from the perspective of this dude. What's more, "Towards..." is not the only appearance of Pillard that can be proud of! In fact, the whole line-up of "veterans" managed to avoid too obvious allusions or all sentimentality, and it showed that it was possible to create an album with a monstrously massive sound and with songs that break down - like the classics. On Disma's debut, unique music was created containing an amazing, overwhelming atmosphere and which is equally captivating. The recipe for death/doom performed by Disma is particularly interesting: it has to be heavy, straight from the crypt, but at the same time quite diverse and twisted. The most interesting advantage of this disc is the last one mentioned. Well, Americans very often turn here into regions closer to...Finnish death metal! Paces, climate, unusual design of riffs - all this immediately brings to mind the local scene at the beginning of the death metal boom. Next, patents that may be associated with Incantation and Funebrarum, there are also patents loosely related to Rippikoulu, Demigod or Abhorrence. The confirmation is the relatively slow paces (moreover, the ones with blasts have been reduced to a minimum), a lot of lows (which can also be heard after tuning the guitars), Craig's cadaverous, low growl and the well-distorted atmosphere. Putting it into songs - they all deserve a mention. Narrowing down, "Chaos Apparition", "Vault Of Membros" (with an almost funeral doom metal introduction), "Of A Past Forlorn" or - above all! - "Chasm Of Oceanus" (ultra-hit), which if they don't move someone, there is really no point in starting the rest of the album (or listening to this style in general). Because in the case of "Towards The Megalith" it's just impossible to listen to it indifferently - each of the tracks makes a great impression. Disma's debut is therefore a disc thought out in every inch and on every level. It shows a different approach to classics (including the previously mentioned Incantation), it boasts excellent compositions and a perfect, stuffy atmosphere. It turned out so attractive that Americans in the following yeras of their activity with "Towards The Megalith" reached the wall... Hames Jetfield This album ranks up there as one of the greatest death metal albums of all time for me. Why? Because this album has all the right ingredients. Really sick and low tuned guitars, thunderous bass and Craig Pillard on vocals. Who could ask for anything more? For those of you who don't know Pillard sang for Incantation in the 90's and has done other bands and projects in the last 30 years. He's top 5 in the list of greatest death metal singers ever no doubt. King Kong must have gifted Craig with his voice honestly. And that's why anybody that hears his voice would agree that it's beyond words how powerful his voice is. And even to this day he still sounds great. Not easy to do as you get older but he's solid as a rock. The music on this album is a great mix of slow and fast riffs and some quick time changes here and there which really makes the songs interesting. You have a few songs that are over 6 minutes long but yet those songs don't feel like they are that long. They really do an amazing job on crafting a song that takes you all over the place with some really great riffs by guitarists Bill Venner and Daryl Kahan. The best songs in my opinion are 'Chasm Of Oceanus', 'Lost In The Burial Fog' and the title song. They all have the best arrangements and they hook you in with the mix of doom and speed all flowing together wonderfully. Great lyrics too that are dark and somewhat poetic but they work nicely. The title track has one of the greatest endings in my book. They hit one note that rings out and the drums do a tribal beat and it's so amazing when they play this song in a live show. It's the perfect way to end a show it is like a grand finale. That one note is so strong it's amazing. It proves that you don't have to have a million notes in a song. It's probably one of the greatest death metal songs that you'll ever hear in my book. There is some slight technical playing on this album with the arrangements when the tempo shifts quite quickly in some parts. But yet you can remember the songs easily that's the best part. The production is great the guitars are huge on this album. Every instrument you can hear clearly and everything is mixed properly. And Craig Pillard's vocals are so big that it engulfs you very easily. They put some great echo on his voice that really does it justice. When he lets out one of his long winded growls it's frightening. It's so amazing to hear how strong his voice is. No vocal effects here ladies and gentlemen...this is the real thing. There's some singers that get close to Pillard but he's king of the mountain. He sings a lot of the words slowly instead of quickly and it's great. You can understand them if you pay attention close enough. If you're a fan of old school death metal there's no reason you shouldn't own this album. This is one of the best things ever created in these last 35 years of extreme metal my friends...don't miss out. This will satisfy your tastes in every way no doubt. Briman72 ..::TRACK-LIST::.. 1. Chaos Apparition 4:37 2. Chasm Of Oceanus 7:17 3. Spectral Domination 4:44 4. Vault Of Membros 6:39 5. Purulent Quest 4:40 6. Lost In The Burial Fog 6:15 7. Of A Past Forlorn 6:09 8. Towards The Megalith 6:24 9. Of A Past Forlorn (The Megaton Mix Version - Bonus) 6:11 ..::OBSADA::.. Daryl Kahan - Guitars Bill Venner - Guitars Craig Pillard - Vocals Randi Stokes - Bass Shawn Eldridge - Drums https://www.youtube.com/watch?v=CR7I9PBeCsM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 10:13:12
Rozmiar: 395.01 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...( Info )...
Artist...............: Mike Oldfield Album................: Incantations (Deluxe Edition) Genre................: Musica new Age Year.................: 1978 Codec................: Reference libFLAC 1.5 ...( TrackList )... 001. Mike Oldfield - Incantations Part One (Remastered Stereo Mix) 002. Mike Oldfield - Incantations Part Two (Remastered Stereo Mix) 003. Mike Oldfield - Incantations Part Three (Remastered Stereo Mix) 004. Mike Oldfield - Incantations Part Four (Remastered Stereo Mix) 005. Mike Oldfield - Guilty (Bonus Track) 006. Mike Oldfield - Diana (2011 Stereo Mix) 007. Mike Oldfield - Northumbrian (2011 Stereo Mix) 008. Mike Oldfield - Piano Improvisation (2011 Stereo Mix) 009. Mike Oldfield - Hiawatha (2011 Stereo Mix) 010. Mike Oldfield - Canon For Two Vibraphones (2011 Stereo Mix) 011. Mike Oldfield - William Tell Overture 012. Mike Oldfield - Cuckoo Song 013. Mike Oldfield - Pipe Tune 014. Mike Oldfield - Wrekorder Wrondo 015. Mike Oldfield - Guilty (2011 Stereo Mix) 016. Mike Oldfield - Diana - Desiderata (2011 Stereo Mix) ![]()
Seedów: 349
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 09:08:11
Rozmiar: 743.03 MB
Peerów: 80
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Lee Greenwood Album: America Year: 2025 Genre: Country Format: mp3 320 kbps ...( TrackList )... 01. God Bless The U.S.A. 02. God Bless America 03. America The Beautiful 04. This Land Is Your Land 05. Star Spangled Banner ![]()
Seedów: 114
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 09:08:05
Rozmiar: 31.92 MB
Peerów: 27
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Yeol Eum Son Album: Ravel Piano Concertos - BachWittgenstein Year: 2025 Genre: Classical Quality: FLAC 24Bit-44.1kHz ...( TrackList )... 01. Piano Concerto in G Major, M. 83: I. Allegramente 02. Piano Concerto in G Major, M. 83: II. Adagio assai 03. Piano Concerto in G Major, M. 83: III. Presto 04. Piano Concerto for the Left Hand in D Major, M. 82 05. Das wohltemperierte Klavier I, Prelude and Fugue in C Major, BWV 846: Prelude (Version for Piano Left Hand by Paul Wittgenstein) 06. Prelude in C Minor, BWV 999 (Version for Piano Left Hand by Paul Wittgenstein) 07. Partita No. 1 in B-Flat Major, BWV 825: VII. Gigue (Version for Piano Left Hand by Paul Wittgenstein) 08. Sonata for Flute and Harpsichord in E-Flat Major, BWV 1031: II. Siciliano (Version for Piano Left Hand by Paul Wittgenstein) booklet.pdf ![]()
Seedów: 166
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 09:07:58
Rozmiar: 420.71 MB
Peerów: 62
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Koncert odbył się w ramach festiwalu Rocco del Schlacko 8 sierpnia 2019 r. w Püttlingen. ...( TrackList )... 01. Intro (100% Scooter - 25 Years Wild & Wicked) 02. One (Always Hardcore) 03. Bora! Bora! Bora! 04. Oi 05. My gabber 06. God save the rave 07. Fire 08. How much is the fish? 09. The age of love (new version) 10. Fuck the millennium / Call me Manana 11. Ramp! (The logical song) 12. Jump that rock (Whatever you want) 13. J'adore hardcore / Jumping all over the world 14. Maria (I like it loud) 15. Endless summer / Hyper Hyper / Move your ass! (Noisecontrollers remix) Gatunek: Techno, Happy Hardcore, Jumpstyle Skład zespołu: HP Baxxter (Hans Peter Geerdes), Michael Simon, Sebastian Schilde ...( Dane Techniczne )... Video kodek: AVC Video bitrate: 6000 Kbps Audio kodek: AAC, 2 kanały Audio bitrate: 126 Kbps, 44100 Hz Rozdzielczość: 1908x1074 FPS: 30.000 Czas trwania: 71 min. Język: angielski Screen: https://i.ibb.co/tMhP7kG8/1.png https://i.ibb.co/hJPVjPq2/2.png https://i.ibb.co/fdMdMVH1/3.png https://i.ibb.co/cS9Kr2Qn/4.png https://i.ibb.co/ynGjbYfW/5.png https://i.ibb.co/d0SCPxtL/6.png https://i.ibb.co/9m8tZxV6/7.png ![]()
Seedów: 11
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 09:07:52
Rozmiar: 3.06 GB
Peerów: 32
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
DVD 5 PAL 4:3 DD 2.0 ..::TRACK-LIST::.. Recorded Live At Barrowlands, Glasgow, Scotland, August 25, 1984 1. Shake Dog Shake 4:10 2. Primary 3:28 3. The Walk 3:32 4. The Hanging Garden 4:20 5. One Hundred Years 6:56 6. Give Me It 2:47 7. A Forest 7:22 8. Piggy In The Mirror 3:22 9. Happy The Man 3:35 10. Play For Today 4:13 11. The Caterpillar 4:42 12. 10:15 Saturday Night 3:34 13. Killing An Arab 3:17 https://www.youtube.com/watch?v=AROUdcu8yew SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-18 09:00:08
Rozmiar: 2.09 GB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
..::INFO::..
Peter Bardens był angielskim klawiszowcem i członkiem-założycielem grupy Camel, grającej rock progresywny. Grał na klawiszach, śpiewał i pisał piosenki z Andrew Latimerem. W swojej karierze Bardens współpracował z Rodem Stewartem, Peterem Greenem, Mickiem Fleetwoodem i Van Morrisonem. Wstawka zawiera debiutancki album studyjny Petera Bardensa. Title: The Answer Artist: Peter Bardens Country: Wielka Brytania Year: 1970 Genre: Rock Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. A1 The Answer 5:15 A2 Don't Goof With A Spook 7:23 A3 I Can't Remember 10:42 B1 I Don't Want To Go Home 5:15 B2 Let's Get It On 6:39 B3 Homage To The God Of Light ![]()
Seedów: 68
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-17 20:57:11
Rozmiar: 168.94 MB
Peerów: 17
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
Valentine to siódmy album angielskiego folkowego / rockowego piosenkarza, autora tekstów i gitarzysty Roya Harpera. Został wydany po raz pierwszy w 1974 roku przez Harvest Records. Roy Harper (ur. 12 czerwca 1941 w Rusholme, dzielnicy Manchesteru) to brytyjski muzyk rockowy i folkowy, wokalista, gitarzysta, aktor, autor bardzo osobistych, poetyckich tekstów. Uznawany jest za jednego z największych wirtuozów gitary akustycznej. Harper obok swej kariery solowej współpracował z wieloma czołowymi grupami i artystami rockowymi. Śpiewał w utworze „Have a Cigar” grupy Pink Floyd z płyty Wish You Were Here. Nagrywał także z grupą The Nice, Alanem Parsonsem, Davidem Gilmourem, Davidem Bedfordem, Johnem Paulem Jonesem, Jimmym Page’em i innymi. Title: Valentine Artist: Roy Harper Country: Wielka Brytania Year: 1974 Genre: Folk-Rock Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. 1.Forbidden Fruit 2.Male Chauvinist Pig Blues 3.I'll See You Again 4.Twelve Hours of Sunset 5.Acapulco Gold 6.Commune 7.Magic Woman (Liberation Reshuffle) 8.Che 9.North Country ![]()
Seedów: 10
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-17 20:57:03
Rozmiar: 92.28 MB
Peerów: 63
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
Skaparapid to zespół ska/rock/punk z Walencji w Hiszpanii, który powstał w październiku 1993 roku. Są uważani za jedną z pionierskich grup rockowych z Walencji lat 90-tych., obok takich zespołów jak Ki Sap czy Opening Step. Działali w latach 1993-2007,. Ponownie zeszli się w 2018 roku, wydając kompilację 20 zremasterowanych utworów wybranych przez fanów w głosowaniu, a także wznowili koncerty. Wstawka zawiera drugi album zespołu. Artist: Skaparapid Title: Que Empiece Ya Country: Hiszpania Year: 1996 Genre: Ska-Punk Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 128 Kbps ..::TRACK-LIST::.. 1.Intro 2.Amor Sin Odio 3.Kolors 4.Insumision 5.Abajo En El Sur 6.De La Cuna A La Tumba 7.Sharp Ska 8.Ekilibrio 9.Che Che Chechenia 10.Que Empiece Ya! 11.Arroja La Bomba 12.Itoiz ![]()
Seedów: 25
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-17 20:56:56
Rozmiar: 35.92 MB
Peerów: 14
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
--------------------------------------------------------------------- VA - Maxi Disco Vol. 2. --------------------------------------------------------------------- Artist...............: Various Artists Album................: Maxi Disco Vol. 2. Genre................: Eurodisco / Italo-Disco Source...............: CD Year.................: 2007 Ripper...............: Exact Audio Copy (Secure mode) & PLEXTOR PX-891SAF Codec................: LAME 3.98 Version..............: MPEG 1 Layer III Quality..............: Insane, (avg. bitrate: 320kbps) Channels.............: Stereo / 44100 hz Tags.................: ID3 v1.1, ID3 v2.3 Information..........: Hargent Media – HGEU 705-2 Included.............: NFO Covers...............: Front Back CD ...( TrackList )... 1. Raggio Di Luna - Comanchero [03:59] 2. Patrick Cowley - Menergy [06:16] 3. Bad Boys Blue - Gimme Gimme Your Lovin' [05:03] 4. K.B.Caps - Julia (Special Maxi Version) [07:58] 5. Caesar - My Black Lady [03:49] 6. Scotch - Pictures (Tess Power Maxi Mix) [06:01] 7. Michael Bedford - Tonight [05:17] 8. Airplay - For Your Love [05:34] 9. Mike Mareen - Megamix: Love Spy/Agent Of Liberty/Dancing In The Dark[07:08] 10. Gina T. - Tokyo By Night [03:43] 11. Cliff Turner - Moonlight Affair [06:12] 12. DJ's Project - Vision Of Love [05:18] 13. Roxanne - Charlene [06:08] 14. Silent Circle - What A Shame (Masterbeat Maxi) [06:35] Playing Time.........: 01:19:09 Total Size...........: 164,59 MB ![]()
Seedów: 132
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-17 19:51:51
Rozmiar: 216.15 MB
Peerów: 202
Dodał: Uploader
Opis
format - flac
wykonawca - Camel tytuł - Stationary Traveller rok wydania - 1984/2009 gatunek - prog rock czas:: 42:04 spis utworów i czas: 01. Pressure Points (Instrumental) (2:09) 02. Refugee (3:48) 03. Vopos (5:32) 04. Cloak And Dagger Man (3:55) 05. Stationary Traveller (Instrumental) (5:33) 06. West Berlin (5:10) 07. Fingertips (4:30) 08. Missing (Instrumental) (4:22) 09. After Words (Instrumental) (2:01) 10. Long Goodbyes (5:17) ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-17 19:37:36
Rozmiar: 295.91 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
1 - 30 | 31 - 60 | 61 - 90 | ... | 1681 - 1710 | 1711 - 1740 | 1741 - 1770 | 1771 - 1800 | 1801 - 1830 | ... | 24811 - 24840 | 24841 - 24870 | 24871 - 24875 |