![]() |
|
|||||||||||||
Ostatnie 10 torrentów
Ostatnie 10 komentarzy
Discord
Kategoria:
Muzyka
Ilość torrentów:
22,720
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Wznowienie albumu z 1971 r., który nie miał takiego wzięcia jak słynne „Bitches Brew”, lecz artystycznie zapisał się jako równie ważkie dokonanie Davisa, choć cięższe w percepcji. „Live-Evil” ma specyficzną konstrukcję – długie fragmenty pochodzące z występu septetu w waszyngtońskim klubie The Cellar Door (19.12.1970) zostały poprzedzielane urzekającym motywem balladowym w trzech wersjach studyjnych (Little Church, Nem Um Talvez, Selim) i bluesowym Medley, również nagranym w studiu. Te mocno kontrastujące ze sobą muzyczne elementy, zgodny z nimi tytuł albumu i surrealistyczne malowidła na okładce pędzla A. Matiego Klarweina tworzyły razem alegoryczny obraz dobra, życia i piękna przeplatany złem, śmiercią i brzydotą. Ze studyjnymi utworami balladowymi, wykonanymi w rozbudowanych składach, związany był pewien zgrzyt. Pod pierwszym z utworów podpisano Brazylijczyka Pascoala, a pod pozostałymi dwoma opartymi na tym samym wątku – Davisa. Moreira uznał to za świństwo i domagał się od Davisa sprostowania. Nawet dla laika podobieństwo tych melodii jest ewidentne, więc chyba Moreira miał rację, lecz oto jaką opinię na ten temat wygłosił niedawno w autobiografii nasz wielki trębacz Tomasz Stańko: „(Davis) … podpisał się pod kompozycją Pascoala... Bo ją Miles grał! Nie znam tej kompozycji w wykonaniu Hermeta, ale jestem przekonany, że grana w oryginale jest inna. Całą siłę nadał jej Miles. Swoim tonem. Swoim czasem. Swoją narracją”. Dynamicznie funkujące utwory, zmontowane elegancko z fragmentów koncertu, ukazały się w pełnej rozciągłości dopiero parę lat temu na sześciopłytowym wydawnictwie „The Cellar Door Sessions”. Davis nie wkraczał w nich bezpośrednio na pole free jazzu, ale aleatoryczne potraktowanie kilku tematów pokazało, co członkowie septetu mieli w głowach; zresztą sam lider zagrzewał ich do pewnej swobody. Jego trąbkę charakteryzowała nerwowość intonacji, górny rejestr brzmiał niezbyt czysto i ton był często modyfikowany elektryczną przystawką wah-wah. Dla kontrastu Bartz układał na saksofonie gęsto utkane frazy, będące jakby echem „sheets of sound” Johna Coltrane’a. Właściwie cały ciężar utrzymania schematu rytmicznego spoczywał na ostro funkującym basie Hendersona. DeJohnette tylko w początkowych fazach utworów wybijał przejrzyście rytm, by potem niczym Elvin Jones rozbijać poszczególne takty na wiele asymetrycznych akcentów. Łącznikiem działań Hendersona i DeJohnette’a był Moreira, od którego emanowała radość grania, czy to w podkreślaniu rytmu, czy popisów solo na arsenale przeszkadzajek lub głosem. Postacią centralną jawił się niezwykle aktywny Jarrett, grając jednocześnie na elektrycznych organach i fortepianie; nikt przedtem, ani potem, nie uzyskał tak unikalnie zmodulowanego (jakby pływającego) brzmienia z połączenia obu klawiatur. Kiedyś pianista wkurzony chełpieniem się Wyntona Marsalisa wyzwał go na bluesowy pojedynek; ten pojedynek miał już Jarrett wtedy wygrany, tak nasycone bluesem i szatańsko czarne było jego granie. Mimo porywającego traktowania klawiatur elektrycznych porzucił je na stałe po odejściu od Davisa. Obecność McLaughlina dała nadspodziewany efekt. Gitarowe biegniki pysznie stapiały się z klawiaturowymi pochodami Jarretta i dziw bierze, że muzycy ci nie podjęli nigdy potem współpracy. Album zawiera prawie dwie godziny muzyki o niemal maksymalnym stopniu wysycenia, a odbiór jej w całości jest pewnym wyzwaniem. Toteż, gdy w ostatnim utworze Conrad Roberts deklamuje tubalnym głosem poetyckie przesłanie Inamorata, ciarki przebiegają po plecach. Nasyceni bogactwem wizji odbieramy z satysfakcją kres oprowadzania nas po wyimaginowanym świecie muzycznym, namalowanym przez wielkiego Davisa i jego wspaniałych kompanów. Cezary Gumiński "Live-Evil" to dość specyficzny album koncertowy. Koncertowy materiał przeplata się tutaj z nagraniami studyjnymi, zaś same nagrania z występów zostały poddane drastycznej obróbce studyjnej, za którą tradycyjnie odpowiada Teo Macero. Większość materiału została zarejestrowana w waszyngtońskim klubie The Cellar Door. Miles występował tam przez cztery wieczory z rzędu, pomiędzy 16-19 grudnia 1970 roku. Towarzyszyli mu wówczas Keith Jarrett, Michael Henderson, Jack DeJohnette, Airto Moreira, oraz nowy saksofonista Gary Bartz. Ponadto, ostatniego dnia dołączył do nich John McLaughlin. I właśnie nagrania z 19 grudnia (ściślej mówiąc: z drugiego i trzeciego setu) zostały wykorzystane na "Live-Evil". Choć tytuły poszczególnych ścieżek mogą sugerować zupełnie premierowy materiał, często kryją się pod nimi znane motywy: "Sivad" to fragmenty wykonań "Directions" i "Honky Tonk" z drugiego setu (Macero wykorzystał tu także urywek studyjnej wersji "Honky Tonk"), natomiast "Funky Tonk" i "Inamorata" to skrót trzeciego setu - na ten pierwszy utwór złożyły się fragmenty "Directions" i improwizacji "Funky Tonk", a na drugi dalsza część "Funky Tonk" oraz skrócone "Sanctuary" i "It's About That Time", jak również zarejestrowana w studiu recytacja Conrada Robertsa oraz fragmenty wykonań "Sanctuary" i "It's About That Time" z innych występów (data i miejsce ich nagrania są nieznane). Jedynie improwizacja "What I Say" z drugiego setu została zamieszczona tutaj w całości (oprócz ostatnich kilkunastu sekund). Wszystkie te utwory to niesamowicie intensywne, mocno improwizowanie granie, o brudnym, ciężkim brzmieniu, czasem ocierające się wręcz o kakofonię. Sekcja rytmiczna gra w mocny, rockowy sposób, często dodając funkowy puls. Ostre solówki Davisa i Bartza brzmią przeszywająco, zaś klawisze Jarretta czasem dodają nieco subtelności i wyrazistych melodii, by kiedy indziej atakować przesterowanym brzmieniem. Nie można zapomnieć o gitarze McLaughlina, która zwykle brzmi tu tak samo agresywnie, jak na nagranym jakiś czas później debiucie Mahavishnu Orchestra, a w "Honky Tonk" podkreśla bluesowy charakter. Cztery utwory studyjne stanowią, pod względem czasowym, niewielki procent całości - to w sumie ledwie kwadrans ze 100-minutowego wydawnictwa. Najstarszy utwór, "Medley: Gemini / Double Image", zarejestrowany został w lutym 1970 roku, w nieco innym składzie, niż nagrania koncertowe - z Waynem Shorterem zamiast Bartza, Chickiem Coreą i Joem Zawinulem zamiast Jarretta, Davem Hollandem w miejsce Hendersona, oraz Billym Cobhamem jako drugim perkusistą. Jest to dość nietypowe nagranie w dorobku Davisa, zdominowane przez bardzo ostrą, przesterowaną partię gitary. Gra pozostałych muzyków jest dla odmiany bardzo stonowana, co tworzy ciekawy kontrapunkt. Pozostałe utwory, "Little Church", "Nem Um Talvez" i "Selim", zostały natomiast nagrane w czerwcu, znów w nieco innym składzie, obejmującym Davisa, McLaughlina, DeJohnette'a, Moreirę, oraz Steve'a Grossmana na saksofonie, Rona Cartera lub Dave'a Hollanda na basie, trzech klawiszowców - Jarretta, Coreę i Herbiego Hancocka, oraz śpiewającego perkusistę Hermeto Pascoala. Pomimo różnych tytułów, wszystkie trzy utwory to różne podejścia do tego samego, balladowego tematu, skomponowanego przez Pascoala (na okładce albumu ich autorstwo zostało przypisane jednak Davisowi, co wkurzyło rzeczywistego twórcę i zakończyło jego współpracę z trębaczem). Fajnie, że pojawiło się takie urozmaicenie, choć byłoby chyba lepiej, gdyby zamieszczono tylko jedną wersję, a zamiast zamiast dwóch pozostałych wybrano coś innego (podczas sesji do "Jacka Johnsona" powstało mnóstwo znacznie ciekawszego materiału, który wydano dopiero po latach). W 2005 roku ukazał się obszerny, 6-płytowy boks "The Cellar Door Sessions 1970", zawierający zapis znacznej części grudniowych występów zespołu Davisa w The Cellar Door. Na każdej płycie znalazła się pełna rejestracja jednego setu: po jednym z pierwszego i drugiego dnia, oraz po dwa z trzeciego i czwartego. Dwie ostatnie płyty są zatem rozszerzoną wersją tego, co znalazło się na "Live-Evil" (nie licząc nagrań studyjnych, które wydano w innych boksach: "Medley" w "The Complete Bitches Brew Sessions", a pozostałe w "The Complete Jack Johnson Session"). Repertuar podczas każdego setu był bardzo zbliżony (choć podczas najwcześniejszego zagrano "Yesternow" zamiast "Honky Tonk"), jednak wykonania znacznie się różnią - warto je wszystkie przesłuchać, porównać, wyłapać różnice. Jeśli ktoś jednak woli poznać samą esencję - "Live-Evil" daje bardzo dobry pogląd na to, jak wyglądały ówczesne występy Milesa Davisa. Paweł Pałasz In some ways, this could be seen as BB's live pendant, and not just so because of its beautiful Klarwein artwork either. Recorded live after BB's release, when the jazz critics was getting vile and ignorant reviews on Miles' case, even attacking his private life, Miles was touring endlessly and quite a few of his shows were taped, although only a fraction saw the light of day, even if every night was fairly different due to the improvisational nature of the music. And to this writer, Live-Evil is probably the best of these performance, probably my faves, because they were the only ones that had a "non-posthumous quality" as it was released in 71, but the tracks are recorded from as early as Febr 6 to Dec 19 and as you'll easily guess there will be some lengths in almost of these jams, but surprisingly, there are also shorter numbers on this selection. One of the interesting thing is that most (all?) of the tracks selected have DeJohnette and Jarrett on the roster. Savid (Davis in reverse) starts this double set on a rather BB nice note but quickly derails its course into improvs that remains accessible and not that dissonant. Little Church has the same feel but McL's guitar gets a major share of the front stage, and a bit further down (on its vinyl flipside), so will What I Say. Just to show how eclectic Miles' group was, the Gemini track has an Indian sitar player in the line-up in the name of Balakrishna. The second disc starts unsurprisingly on the short Selim track (that's Miles in reverse) and before heading on two long improvs, the first is the 23-mins+ Funky Tonk, which again shows excellent McL guitars, and some baby wails made by either Grossman Miles or the newcoming Bartz, but there bass/drums duo is overstaying its welcome and it's with great relief that we hear Miles finally calling recess over. The second 27-mins Inamorata observes a bit the same patterns, making the album generally easier than both Fillmore releases. You could eventually see a sort of filmed version of this album by watching Miles' appearance at the Isle of Wight of that year, a stunning set where they tear down the musical rules for the benefit of a new generation. But as said previously, every night was a new one and Live-Evil chooses to from a selection of tracks throughout 1970, and it is definitely the best Miles live album of that era. Sean Trane This double album was released in 1971 and consists of 4 live tracks all recorded December 19,1970 at "The Cellar Door" in Washington,DC. The other 4 tracks are shorter and were recorded in the studio earlier that year with a different lineup.That lineup included Zawinul and Shorter who would then leave to form WEATHER REPORT, meanwhile Corea and Holland who are also on the studio tracks also left on their own accord and aren't on the live songs. Michael Henderson would come in to replace Holland, and Keith Jarrett would replace Corea. This would be Henderson's first work with Miles playing live. Jack DeJohnette on drums and Airto Moreira on percussion filled out this live lineup. Oh, except for a surprise guest John McLaughlin who hadn't played with this hand picked Miles band before. Of course he played with Miles countless times and fit right in like he never left. Gary Bartz would take over for Steve Grossman and Shorter on sax,playing both soprano and alto versions of that instrument. Some interesting liner notes from Gary as well as he describes what it was like back then playing with Miles. He says "We were as intense as any Rock band i've ever heard and just as loud". He goes on to say "This was a healthy band, I had never seen Miles in better health. He was going to the gym regularly, eating a vegetarian diet, no cigarettes, alcohol or drugs. We had to be in good shape-this was demanding music...Our concerts used to last an average of two hours, non-stop". I'm not a fan of the studio tracks to be honest except for "Medley : Gemni / Double Image". Mind you the other three studio tracks add up to less then 10 minutes so it's not a big deal. "Sivad" is the first song on disc one and "Selim" the first tune on disc two.They spell Miles Davis backwards of course."Sivad" is an absolute funky blast. DeJohnette is just killer on the drums while Henderson does not feel out of place with his Motown funky grooves. Davis comes in just ripping it up. Amazing ! I feel like i'm being swarmed here, but in a good way. Haha. It starts to settle 3 minutes in as some piano and percussion and other sounds come and go. I like the trumpet and drum section that eventually follows. The crowd cheers after Miles stops before 9 1/2 minutes. McLaughlin takes his place as the drums continue.The guitar is intricate and complex. Piano takes over for the guitar then Miles is back as piano and drums continue. Bravo ! "Little Church" is a studio track that is laid back with some whistling believe it or not. "Medley : Gemni / Double Image" is another studio track. Some down and dirty guitar from John to open. Nice, really nice.Trumpet comes in then drums, piano and bass. This is fantstic ! By the way "Double Image" is a Zawinul composition. "What I Say" opens similar to the first track with drums and fat bass. Piano and percussion joins in. Great sound and rhythm. Trumpet after 3 minutes. Incredible sound. Guitar before 8 1/2 minutes as trumpet stops. A shred-fest from john before 11 minutes. Not worthy man. Piano then takes over. Impressive drum work after 14 minutes that turns into a solo a minute later. It kicks back in at 20 minutes. "Nem Um Talvez" is a short studio track that is mellow with sax (Grossman) and percussion. Disc two starts with "Selim" a short studio track with laid back sax and sounds. It's pretty slow going. "Funky Tonk" opens with drums as bass piano and blasts of scorching trumpet come in. A change after 5 minutes as it settles somewhat and sax comes in. Gary is fantastic after 8 minutes and he gets a round of applause when he finishes. McLaughlin takes over, and by the 10 minute mark the guitar and drums are outstanding. It settles 14 minutes in and Miles is back 16 minutes in. A calm with piano a minute later. It kicks back in late with drums leading the way. "Inamorata and Narration" is the 26 1/2 minute closer. Nice funky start to this one. Check out Miles after 2 minutes. Alto sax after 3 1/2 minutes. Check out the sax before 7 minutes ! I like the way the drums come and go until it stays steady around 8 minutes. Guitar after 9 1/2 minutes. John ends up just wailing away and gets a round of applause when he's done. Bass takes over and keys join in as drums continue. Trumpet's back 14 1/2 minutes in. It's quite intense and then it settles after 16 1/2 minutes. It starts to build as trumpet and drums lead the way. Sax after 19 1/2 minutes. Some narration from Conrad Roberts after 23 minutes then we get a big finish. Love the live tracks but the studio tunes drag this down some for me. Still 4 stars though for the incredible live music. Mellotron Storm ..::TRACK-LIST::.. CD 1: 1. Sivad 15:13 2. Little Church 3:13 3. Medley: Gemini/Double Image 5:55 4. What I Say 21:08 5. Nem Um Talvez 4:02 CD 2: 1. Selim 2:12 2. Funky Tonk 23:25 3. Inamorata And Narration By Conrad Roberts 26:28 Recorded February 6, 1970 June 3, 1970 June 4, 1970 & December 19, 1970 ..::OBSADA::.. Miles Davis - Trumpet Gary Bartz - Saxophone John McLaughlin - Guitar Keith Jarrett - Electric Keyboard Michael Henderson - Bass Jack DeJohnette - Drums Airto Moreira - Percussion Hermeto Pascoal - Percussion and Whistling Ron Carter - Bass Steve Grossman - Soprano Sax Chick Corea - Organ Herbie Hancock - Electric Piano and Organ Dave Holland - Bass Joe Zawinul - Electric Piano https://www.youtube.com/watch?v=d4dtGbrYKLs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-20 15:56:01
Rozmiar: 237.19 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Wznowienie albumu z 1971 r., który nie miał takiego wzięcia jak słynne „Bitches Brew”, lecz artystycznie zapisał się jako równie ważkie dokonanie Davisa, choć cięższe w percepcji. „Live-Evil” ma specyficzną konstrukcję – długie fragmenty pochodzące z występu septetu w waszyngtońskim klubie The Cellar Door (19.12.1970) zostały poprzedzielane urzekającym motywem balladowym w trzech wersjach studyjnych (Little Church, Nem Um Talvez, Selim) i bluesowym Medley, również nagranym w studiu. Te mocno kontrastujące ze sobą muzyczne elementy, zgodny z nimi tytuł albumu i surrealistyczne malowidła na okładce pędzla A. Matiego Klarweina tworzyły razem alegoryczny obraz dobra, życia i piękna przeplatany złem, śmiercią i brzydotą. Ze studyjnymi utworami balladowymi, wykonanymi w rozbudowanych składach, związany był pewien zgrzyt. Pod pierwszym z utworów podpisano Brazylijczyka Pascoala, a pod pozostałymi dwoma opartymi na tym samym wątku – Davisa. Moreira uznał to za świństwo i domagał się od Davisa sprostowania. Nawet dla laika podobieństwo tych melodii jest ewidentne, więc chyba Moreira miał rację, lecz oto jaką opinię na ten temat wygłosił niedawno w autobiografii nasz wielki trębacz Tomasz Stańko: „(Davis) … podpisał się pod kompozycją Pascoala... Bo ją Miles grał! Nie znam tej kompozycji w wykonaniu Hermeta, ale jestem przekonany, że grana w oryginale jest inna. Całą siłę nadał jej Miles. Swoim tonem. Swoim czasem. Swoją narracją”. Dynamicznie funkujące utwory, zmontowane elegancko z fragmentów koncertu, ukazały się w pełnej rozciągłości dopiero parę lat temu na sześciopłytowym wydawnictwie „The Cellar Door Sessions”. Davis nie wkraczał w nich bezpośrednio na pole free jazzu, ale aleatoryczne potraktowanie kilku tematów pokazało, co członkowie septetu mieli w głowach; zresztą sam lider zagrzewał ich do pewnej swobody. Jego trąbkę charakteryzowała nerwowość intonacji, górny rejestr brzmiał niezbyt czysto i ton był często modyfikowany elektryczną przystawką wah-wah. Dla kontrastu Bartz układał na saksofonie gęsto utkane frazy, będące jakby echem „sheets of sound” Johna Coltrane’a. Właściwie cały ciężar utrzymania schematu rytmicznego spoczywał na ostro funkującym basie Hendersona. DeJohnette tylko w początkowych fazach utworów wybijał przejrzyście rytm, by potem niczym Elvin Jones rozbijać poszczególne takty na wiele asymetrycznych akcentów. Łącznikiem działań Hendersona i DeJohnette’a był Moreira, od którego emanowała radość grania, czy to w podkreślaniu rytmu, czy popisów solo na arsenale przeszkadzajek lub głosem. Postacią centralną jawił się niezwykle aktywny Jarrett, grając jednocześnie na elektrycznych organach i fortepianie; nikt przedtem, ani potem, nie uzyskał tak unikalnie zmodulowanego (jakby pływającego) brzmienia z połączenia obu klawiatur. Kiedyś pianista wkurzony chełpieniem się Wyntona Marsalisa wyzwał go na bluesowy pojedynek; ten pojedynek miał już Jarrett wtedy wygrany, tak nasycone bluesem i szatańsko czarne było jego granie. Mimo porywającego traktowania klawiatur elektrycznych porzucił je na stałe po odejściu od Davisa. Obecność McLaughlina dała nadspodziewany efekt. Gitarowe biegniki pysznie stapiały się z klawiaturowymi pochodami Jarretta i dziw bierze, że muzycy ci nie podjęli nigdy potem współpracy. Album zawiera prawie dwie godziny muzyki o niemal maksymalnym stopniu wysycenia, a odbiór jej w całości jest pewnym wyzwaniem. Toteż, gdy w ostatnim utworze Conrad Roberts deklamuje tubalnym głosem poetyckie przesłanie Inamorata, ciarki przebiegają po plecach. Nasyceni bogactwem wizji odbieramy z satysfakcją kres oprowadzania nas po wyimaginowanym świecie muzycznym, namalowanym przez wielkiego Davisa i jego wspaniałych kompanów. Cezary Gumiński "Live-Evil" to dość specyficzny album koncertowy. Koncertowy materiał przeplata się tutaj z nagraniami studyjnymi, zaś same nagrania z występów zostały poddane drastycznej obróbce studyjnej, za którą tradycyjnie odpowiada Teo Macero. Większość materiału została zarejestrowana w waszyngtońskim klubie The Cellar Door. Miles występował tam przez cztery wieczory z rzędu, pomiędzy 16-19 grudnia 1970 roku. Towarzyszyli mu wówczas Keith Jarrett, Michael Henderson, Jack DeJohnette, Airto Moreira, oraz nowy saksofonista Gary Bartz. Ponadto, ostatniego dnia dołączył do nich John McLaughlin. I właśnie nagrania z 19 grudnia (ściślej mówiąc: z drugiego i trzeciego setu) zostały wykorzystane na "Live-Evil". Choć tytuły poszczególnych ścieżek mogą sugerować zupełnie premierowy materiał, często kryją się pod nimi znane motywy: "Sivad" to fragmenty wykonań "Directions" i "Honky Tonk" z drugiego setu (Macero wykorzystał tu także urywek studyjnej wersji "Honky Tonk"), natomiast "Funky Tonk" i "Inamorata" to skrót trzeciego setu - na ten pierwszy utwór złożyły się fragmenty "Directions" i improwizacji "Funky Tonk", a na drugi dalsza część "Funky Tonk" oraz skrócone "Sanctuary" i "It's About That Time", jak również zarejestrowana w studiu recytacja Conrada Robertsa oraz fragmenty wykonań "Sanctuary" i "It's About That Time" z innych występów (data i miejsce ich nagrania są nieznane). Jedynie improwizacja "What I Say" z drugiego setu została zamieszczona tutaj w całości (oprócz ostatnich kilkunastu sekund). Wszystkie te utwory to niesamowicie intensywne, mocno improwizowanie granie, o brudnym, ciężkim brzmieniu, czasem ocierające się wręcz o kakofonię. Sekcja rytmiczna gra w mocny, rockowy sposób, często dodając funkowy puls. Ostre solówki Davisa i Bartza brzmią przeszywająco, zaś klawisze Jarretta czasem dodają nieco subtelności i wyrazistych melodii, by kiedy indziej atakować przesterowanym brzmieniem. Nie można zapomnieć o gitarze McLaughlina, która zwykle brzmi tu tak samo agresywnie, jak na nagranym jakiś czas później debiucie Mahavishnu Orchestra, a w "Honky Tonk" podkreśla bluesowy charakter. Cztery utwory studyjne stanowią, pod względem czasowym, niewielki procent całości - to w sumie ledwie kwadrans ze 100-minutowego wydawnictwa. Najstarszy utwór, "Medley: Gemini / Double Image", zarejestrowany został w lutym 1970 roku, w nieco innym składzie, niż nagrania koncertowe - z Waynem Shorterem zamiast Bartza, Chickiem Coreą i Joem Zawinulem zamiast Jarretta, Davem Hollandem w miejsce Hendersona, oraz Billym Cobhamem jako drugim perkusistą. Jest to dość nietypowe nagranie w dorobku Davisa, zdominowane przez bardzo ostrą, przesterowaną partię gitary. Gra pozostałych muzyków jest dla odmiany bardzo stonowana, co tworzy ciekawy kontrapunkt. Pozostałe utwory, "Little Church", "Nem Um Talvez" i "Selim", zostały natomiast nagrane w czerwcu, znów w nieco innym składzie, obejmującym Davisa, McLaughlina, DeJohnette'a, Moreirę, oraz Steve'a Grossmana na saksofonie, Rona Cartera lub Dave'a Hollanda na basie, trzech klawiszowców - Jarretta, Coreę i Herbiego Hancocka, oraz śpiewającego perkusistę Hermeto Pascoala. Pomimo różnych tytułów, wszystkie trzy utwory to różne podejścia do tego samego, balladowego tematu, skomponowanego przez Pascoala (na okładce albumu ich autorstwo zostało przypisane jednak Davisowi, co wkurzyło rzeczywistego twórcę i zakończyło jego współpracę z trębaczem). Fajnie, że pojawiło się takie urozmaicenie, choć byłoby chyba lepiej, gdyby zamieszczono tylko jedną wersję, a zamiast zamiast dwóch pozostałych wybrano coś innego (podczas sesji do "Jacka Johnsona" powstało mnóstwo znacznie ciekawszego materiału, który wydano dopiero po latach). W 2005 roku ukazał się obszerny, 6-płytowy boks "The Cellar Door Sessions 1970", zawierający zapis znacznej części grudniowych występów zespołu Davisa w The Cellar Door. Na każdej płycie znalazła się pełna rejestracja jednego setu: po jednym z pierwszego i drugiego dnia, oraz po dwa z trzeciego i czwartego. Dwie ostatnie płyty są zatem rozszerzoną wersją tego, co znalazło się na "Live-Evil" (nie licząc nagrań studyjnych, które wydano w innych boksach: "Medley" w "The Complete Bitches Brew Sessions", a pozostałe w "The Complete Jack Johnson Session"). Repertuar podczas każdego setu był bardzo zbliżony (choć podczas najwcześniejszego zagrano "Yesternow" zamiast "Honky Tonk"), jednak wykonania znacznie się różnią - warto je wszystkie przesłuchać, porównać, wyłapać różnice. Jeśli ktoś jednak woli poznać samą esencję - "Live-Evil" daje bardzo dobry pogląd na to, jak wyglądały ówczesne występy Milesa Davisa. Paweł Pałasz In some ways, this could be seen as BB's live pendant, and not just so because of its beautiful Klarwein artwork either. Recorded live after BB's release, when the jazz critics was getting vile and ignorant reviews on Miles' case, even attacking his private life, Miles was touring endlessly and quite a few of his shows were taped, although only a fraction saw the light of day, even if every night was fairly different due to the improvisational nature of the music. And to this writer, Live-Evil is probably the best of these performance, probably my faves, because they were the only ones that had a "non-posthumous quality" as it was released in 71, but the tracks are recorded from as early as Febr 6 to Dec 19 and as you'll easily guess there will be some lengths in almost of these jams, but surprisingly, there are also shorter numbers on this selection. One of the interesting thing is that most (all?) of the tracks selected have DeJohnette and Jarrett on the roster. Savid (Davis in reverse) starts this double set on a rather BB nice note but quickly derails its course into improvs that remains accessible and not that dissonant. Little Church has the same feel but McL's guitar gets a major share of the front stage, and a bit further down (on its vinyl flipside), so will What I Say. Just to show how eclectic Miles' group was, the Gemini track has an Indian sitar player in the line-up in the name of Balakrishna. The second disc starts unsurprisingly on the short Selim track (that's Miles in reverse) and before heading on two long improvs, the first is the 23-mins+ Funky Tonk, which again shows excellent McL guitars, and some baby wails made by either Grossman Miles or the newcoming Bartz, but there bass/drums duo is overstaying its welcome and it's with great relief that we hear Miles finally calling recess over. The second 27-mins Inamorata observes a bit the same patterns, making the album generally easier than both Fillmore releases. You could eventually see a sort of filmed version of this album by watching Miles' appearance at the Isle of Wight of that year, a stunning set where they tear down the musical rules for the benefit of a new generation. But as said previously, every night was a new one and Live-Evil chooses to from a selection of tracks throughout 1970, and it is definitely the best Miles live album of that era. Sean Trane This double album was released in 1971 and consists of 4 live tracks all recorded December 19,1970 at "The Cellar Door" in Washington,DC. The other 4 tracks are shorter and were recorded in the studio earlier that year with a different lineup.That lineup included Zawinul and Shorter who would then leave to form WEATHER REPORT, meanwhile Corea and Holland who are also on the studio tracks also left on their own accord and aren't on the live songs. Michael Henderson would come in to replace Holland, and Keith Jarrett would replace Corea. This would be Henderson's first work with Miles playing live. Jack DeJohnette on drums and Airto Moreira on percussion filled out this live lineup. Oh, except for a surprise guest John McLaughlin who hadn't played with this hand picked Miles band before. Of course he played with Miles countless times and fit right in like he never left. Gary Bartz would take over for Steve Grossman and Shorter on sax,playing both soprano and alto versions of that instrument. Some interesting liner notes from Gary as well as he describes what it was like back then playing with Miles. He says "We were as intense as any Rock band i've ever heard and just as loud". He goes on to say "This was a healthy band, I had never seen Miles in better health. He was going to the gym regularly, eating a vegetarian diet, no cigarettes, alcohol or drugs. We had to be in good shape-this was demanding music...Our concerts used to last an average of two hours, non-stop". I'm not a fan of the studio tracks to be honest except for "Medley : Gemni / Double Image". Mind you the other three studio tracks add up to less then 10 minutes so it's not a big deal. "Sivad" is the first song on disc one and "Selim" the first tune on disc two.They spell Miles Davis backwards of course."Sivad" is an absolute funky blast. DeJohnette is just killer on the drums while Henderson does not feel out of place with his Motown funky grooves. Davis comes in just ripping it up. Amazing ! I feel like i'm being swarmed here, but in a good way. Haha. It starts to settle 3 minutes in as some piano and percussion and other sounds come and go. I like the trumpet and drum section that eventually follows. The crowd cheers after Miles stops before 9 1/2 minutes. McLaughlin takes his place as the drums continue.The guitar is intricate and complex. Piano takes over for the guitar then Miles is back as piano and drums continue. Bravo ! "Little Church" is a studio track that is laid back with some whistling believe it or not. "Medley : Gemni / Double Image" is another studio track. Some down and dirty guitar from John to open. Nice, really nice.Trumpet comes in then drums, piano and bass. This is fantstic ! By the way "Double Image" is a Zawinul composition. "What I Say" opens similar to the first track with drums and fat bass. Piano and percussion joins in. Great sound and rhythm. Trumpet after 3 minutes. Incredible sound. Guitar before 8 1/2 minutes as trumpet stops. A shred-fest from john before 11 minutes. Not worthy man. Piano then takes over. Impressive drum work after 14 minutes that turns into a solo a minute later. It kicks back in at 20 minutes. "Nem Um Talvez" is a short studio track that is mellow with sax (Grossman) and percussion. Disc two starts with "Selim" a short studio track with laid back sax and sounds. It's pretty slow going. "Funky Tonk" opens with drums as bass piano and blasts of scorching trumpet come in. A change after 5 minutes as it settles somewhat and sax comes in. Gary is fantastic after 8 minutes and he gets a round of applause when he finishes. McLaughlin takes over, and by the 10 minute mark the guitar and drums are outstanding. It settles 14 minutes in and Miles is back 16 minutes in. A calm with piano a minute later. It kicks back in late with drums leading the way. "Inamorata and Narration" is the 26 1/2 minute closer. Nice funky start to this one. Check out Miles after 2 minutes. Alto sax after 3 1/2 minutes. Check out the sax before 7 minutes ! I like the way the drums come and go until it stays steady around 8 minutes. Guitar after 9 1/2 minutes. John ends up just wailing away and gets a round of applause when he's done. Bass takes over and keys join in as drums continue. Trumpet's back 14 1/2 minutes in. It's quite intense and then it settles after 16 1/2 minutes. It starts to build as trumpet and drums lead the way. Sax after 19 1/2 minutes. Some narration from Conrad Roberts after 23 minutes then we get a big finish. Love the live tracks but the studio tunes drag this down some for me. Still 4 stars though for the incredible live music. Mellotron Storm ..::TRACK-LIST::.. CD 1: 1. Sivad 15:13 2. Little Church 3:13 3. Medley: Gemini/Double Image 5:55 4. What I Say 21:08 5. Nem Um Talvez 4:02 CD 2: 1. Selim 2:12 2. Funky Tonk 23:25 3. Inamorata And Narration By Conrad Roberts 26:28 Recorded February 6, 1970 June 3, 1970 June 4, 1970 & December 19, 1970 ..::OBSADA::.. Miles Davis - Trumpet Gary Bartz - Saxophone John McLaughlin - Guitar Keith Jarrett - Electric Keyboard Michael Henderson - Bass Jack DeJohnette - Drums Airto Moreira - Percussion Hermeto Pascoal - Percussion and Whistling Ron Carter - Bass Steve Grossman - Soprano Sax Chick Corea - Organ Herbie Hancock - Electric Piano and Organ Dave Holland - Bass Joe Zawinul - Electric Piano https://www.youtube.com/watch?v=d4dtGbrYKLs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-20 15:52:03
Rozmiar: 645.40 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Trzeba zaznaczyć, że początki lat 70.tych w twórczości Milesa to był czas muzyki totalnej. Pochłaniał on ambiwalentne stylistyki, łączył te, które dziś żyją jako odrębne byty, a to wszystko w ramach konkretnych albumów i sesji nagraniowych. To także zadziało się na scenie Isle of Wight Festival. Niesamowicie potężna funkowa żywiołowość, rockowa gitara, psychodeliczna pulsacja, mocno wysunięty na przód elektryczny bas. Co istotne, Davis skupiał się wtedy na grze zespołowej, jako jednym organizmie, więc słuchając tego niespełna 36-minutowego seta, nie doświadczymy długich solówek na trąbce. Koncert na Isle of Wight Festival był czasem między In the Silent Way, Bitches Brew a On the Corner, był kulminacją, rozładowaniem elektryczno-gitarowej wizji Davisa, a wszystko przed 600-tysięczną publicznością, co dla jazzowego zespołu było ewenementem. On August 29, 1970, Miles Davis was at the Isle of Wight Festival. Miles was preceded by Joni Mitchell, in particular, and followed by Ten Years After, Emerson Lake & Palmer, The Doors, The Who, Melanie, and Sly & The Family Stone. Instead of a Fender Rhodes, Chick Corea was given a Hohner Electrapiano and Keith Jarrett an electric organ, a RMI Electrapiano. Just as he was going on stage, Miles was asked what he was going to play. He answered, “Call it anything.” As in all of his concerts, it was pretty much a potpourri: none of his usual standards were on the program except for “The Theme” that concluded the concert. The only others were the opening number “Directions,” “It’s About That Time” (from In A Silent Way), “Bitches Brew,” “Sanctuary,” and “Spanish Key” (from Bitches Brew). All Miles had to do was to play the first notes of a phrase and the rest of the band would immediately take it up. The new saxophonist Gary Bartz highlighted Miles’ affinity with Ornette Coleman. Airto Moreira dwelt in this jungle of sound as though he himself were part of some kind of wild animal delegation. ..::TRACK-LIST::.. Recorded live at the Isle of Wight Festival August 29, 1970. 1. Directions (J. Zawinul) 7:30 2. Bitches Brew (M. Davis) 10:09 3. It's About That Time (M. Davis) 6:17 4. Sanctuary (W. Shorter) 1:10 5. Spanish Key (M. Davis) 8:15 6. The Theme (M. Davis) 2:10 ..::OBSADA::.. Trumpet - Miles Davis Saxophone - Gary Bartz Electric Piano - Chick Corea Organ - Keith Jarrett Bass - David Holland Drums - Jack De Johnette Percussion - Airto Moreira https://www.youtube.com/watch?v=ErADnQSldZE SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-20 10:34:39
Rozmiar: 83.26 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Trzeba zaznaczyć, że początki lat 70.tych w twórczości Milesa to był czas muzyki totalnej. Pochłaniał on ambiwalentne stylistyki, łączył te, które dziś żyją jako odrębne byty, a to wszystko w ramach konkretnych albumów i sesji nagraniowych. To także zadziało się na scenie Isle of Wight Festival. Niesamowicie potężna funkowa żywiołowość, rockowa gitara, psychodeliczna pulsacja, mocno wysunięty na przód elektryczny bas. Co istotne, Davis skupiał się wtedy na grze zespołowej, jako jednym organizmie, więc słuchając tego niespełna 36-minutowego seta, nie doświadczymy długich solówek na trąbce. Koncert na Isle of Wight Festival był czasem między In the Silent Way, Bitches Brew a On the Corner, był kulminacją, rozładowaniem elektryczno-gitarowej wizji Davisa, a wszystko przed 600-tysięczną publicznością, co dla jazzowego zespołu było ewenementem. On August 29, 1970, Miles Davis was at the Isle of Wight Festival. Miles was preceded by Joni Mitchell, in particular, and followed by Ten Years After, Emerson Lake & Palmer, The Doors, The Who, Melanie, and Sly & The Family Stone. Instead of a Fender Rhodes, Chick Corea was given a Hohner Electrapiano and Keith Jarrett an electric organ, a RMI Electrapiano. Just as he was going on stage, Miles was asked what he was going to play. He answered, “Call it anything.” As in all of his concerts, it was pretty much a potpourri: none of his usual standards were on the program except for “The Theme” that concluded the concert. The only others were the opening number “Directions,” “It’s About That Time” (from In A Silent Way), “Bitches Brew,” “Sanctuary,” and “Spanish Key” (from Bitches Brew). All Miles had to do was to play the first notes of a phrase and the rest of the band would immediately take it up. The new saxophonist Gary Bartz highlighted Miles’ affinity with Ornette Coleman. Airto Moreira dwelt in this jungle of sound as though he himself were part of some kind of wild animal delegation. ..::TRACK-LIST::.. Recorded live at the Isle of Wight Festival August 29, 1970. 1. Directions (J. Zawinul) 7:30 2. Bitches Brew (M. Davis) 10:09 3. It's About That Time (M. Davis) 6:17 4. Sanctuary (W. Shorter) 1:10 5. Spanish Key (M. Davis) 8:15 6. The Theme (M. Davis) 2:10 ..::OBSADA::.. Trumpet - Miles Davis Saxophone - Gary Bartz Electric Piano - Chick Corea Organ - Keith Jarrett Bass - David Holland Drums - Jack De Johnette Percussion - Airto Moreira https://www.youtube.com/watch?v=ErADnQSldZE SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-20 10:31:19
Rozmiar: 227.40 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
'Sweeties' to tajemniczy miszmasz utworów tak samo zwartych, jak chaotycznych, choć przez większość czasu rezonujących z prostą klarownością uczuć i pasji. To krążek z takim 'punkowym sznytem'... ..::TRACK-LIST::.. 1. Prologue 1:21 2. Right On, Fight On 7:59 3. Portobello Shuffle 4:24 4. Marilyn 5:34 5. The Pigs Of Uranus 3:27 6. Walk Don't Run 9:13 7. I Went Up I Went Down 8:22 8. X-Ray 3:08 9. I Saw Her Standing There (John Lennon, Paul McCartney) 3:09 Bonus Tracks: 10. Going Down 5:39 11. Walk, Don't Run (First Version) 10:32 ..::OBSADA::.. Guitar - Paul Rudolph Drums - Russell Hunter Bass - Duncan Sanderson Guitar [Tasty Licks] - Trevor Burton (2 & 3) https://www.youtube.com/watch?v=r4z0H1O-AAg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-20 09:16:02
Rozmiar: 145.57 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
'Sweeties' to tajemniczy miszmasz utworów tak samo zwartych, jak chaotycznych, choć przez większość czasu rezonujących z prostą klarownością uczuć i pasji. To krążek z takim 'punkowym sznytem'... ..::TRACK-LIST::.. 1. Prologue 1:21 2. Right On, Fight On 7:59 3. Portobello Shuffle 4:24 4. Marilyn 5:34 5. The Pigs Of Uranus 3:27 6. Walk Don't Run 9:13 7. I Went Up I Went Down 8:22 8. X-Ray 3:08 9. I Saw Her Standing There (John Lennon, Paul McCartney) 3:09 Bonus Tracks: 10. Going Down 5:39 11. Walk, Don't Run (First Version) 10:32 ..::OBSADA::.. Guitar - Paul Rudolph Drums - Russell Hunter Bass - Duncan Sanderson Guitar [Tasty Licks] - Trevor Burton (2 & 3) https://www.youtube.com/watch?v=r4z0H1O-AAg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-20 09:12:38
Rozmiar: 427.27 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
Bardzo specyficzny koncert... Bajeczny... ..::TRACK-LIST::.. 1. Bartender 2. When the World Ends 3. Stay or Leave 4. Save Me 5. Crush 6. So Damn Lucky 7. Gravedigger 8. The Maker 9. Old Dirt Hill (Bring That Beat Back) 10. Eh Hee 11. Betrayal 12. Out of My Hands 13. Still Water 14. Don't Drink the Water 15. Oh 16. Corn Bread 17. Crash Into Me 18. Down by the River 19. You Are My Sanity 20. Sister 21. Lie in Our Graves 22. Some Devil 23. Grace Is Gone 24. Dancing Nancies 25. #41 26. Two Stop ..::OBSADA::.. Guitar - Tim Reynolds Guitar, Piano, Vocals - David J. Matthews https://www.youtube.com/watch?v=Pgb4AvMWNYE SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-20 08:41:57
Rozmiar: 40.47 GB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
..::INFO::..
Czwarty, najnowszy album studyjny czeskiego zespołu ska. Title: Carousel Of Pain Artist: Green Smatroll Country: Czechy Year: 2025 Genre: Ska Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. 1 Train 2 Clint Eastwood 3 Carousel of Pain 4 Stolen Nights 5 Ugly Hippie 6 Captain Hanukkah 7 Bobby Sixkiller 8 Lovely Princess 9 Transit 10 Griefy Boys ![]()
Seedów: 24
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 23:58:54
Rozmiar: 74.09 MB
Peerów: 13
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
Alucinacao to czwarty album studyjny z 1976 roku autorstwa brazylijskiego piosenkarza i autora piosenek Belchiora. Nagrany w PolyGram to drugi album piosenkarki. Zawiera przeboje, takie jak Apenas um Rapaz Latino-Americano, Como Nossos Pais i Velha Roupa Colorida. Title: Alucinacao Artist: Belchior Country: Brazylia Year: 1976 Genre: Rock Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. 1.Apenas um Rapaz Latino-Americano 2.Velha Roupa Colorida 3.Como Nossos Pais [pt] 4.Sujeito de Sorte 5.Como o Diabo Gosta 6.Alucinacao 7.Nao Leve Flores 8.A Palo Seco 9.Fotografia 3x4 10.Antes do Fim ![]()
Seedów: 14
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 23:58:48
Rozmiar: 89.32 MB
Peerów: 14
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Frédéric Chatoux Album: Romances tardives Year: 2025 Genre: Classic Quality: FLAC 24Bit-88.2kHz ...( TrackList )... 01. Dichterliebe, Op. 48 (Trans. by F. Chatoux & Lutxi Nesprias): No. 1, Im wunderschönen Monat Mai 02. Dichterliebe, Op. 48 (Trans. by F. Chatoux & Lutxi Nesprias): No. 2, Aus meinen Tränen sprießen 03. Dichterliebe, Op. 48 (Trans. by F. Chatoux & Lutxi Nesprias): No. 3, Die Rose, die Lilie 04. Fantaisie, Op. 79: I. Andantino 05. Fantaisie, Op. 79: II. Allegro 06. Dichterliebe, Op. 48 (Trans. by F. Chatoux & Lutxi Nesprias): No. 5, Ich will meine Seele tauchen 07. Dichterliebe, Op. 48 (Trans. by F. Chatoux & Lutxi Nesprias): No. 7, Ich grolle nicht 08. Dichterliebe, Op. 48 (Trans. by F. Chatoux & Lutxi Nesprias): No. 8, Und wüssten's die Blumen 09. Violin Sonata in A Major, FWV 8 (Trans. by F. Chatoux & Lutxi Nesprias): I. Allegretto ben moderato 10. Violin Sonata in A Major, FWV 8 (Trans. by F. Chatoux & Lutxi Nesprias): II. Allegro 11. Violin Sonata in A Major, FWV 8 (Trans. by F. Chatoux & Lutxi Nesprias): III. Recitativo-Fantasia (ben moderato) 12. Violin Sonata in A Major, FWV 8 (Trans. by F. Chatoux & Lutxi Nesprias): IV. Allegretto poco mosso 13. Dichterliebe, Op. 48 (Trans. by F. Chatoux & Lutxi Nesprias): No. 10, Hör' ich das Liedchen klingen 14. Dichterliebe, Op. 48 (Trans. by F. Chatoux & Lutxi Nesprias): No. 14, Allnächtlich im Traume 15. Dichterliebe, Op. 48 (Trans. by F. Chatoux & Lutxi Nesprias): No. 16, Die alten, bösen Lieder 16. Sonata Undine in E Minor, Op. 167: I. Allegro 17. Sonata Undine in E Minor, Op. 167: II. Intermezzo. Allegretto vivace 18. Sonata Undine in E Minor, Op. 167: III. Andante tranquillo 19. Sonata Undine in E Minor, Op. 167: IV. Finale. Allegro molto agitato ed appassionato, quasi Presto. booklet.pdf ![]()
Seedów: 54
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 23:58:32
Rozmiar: 1.13 GB
Peerów: 91
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::TRACK-LIST::.. Casino de Montreux, Montreux, Switzerland, 6th Jul 1976 1. Panhandler (Billy Cobham) 4:17 2. Juicy (George Duke) 8:11 3. Red Baron (Billy Cobham) 7:49 4. Almustafa The Beloved (Alphonso Johnson) 9:06 5. Ivory Tattoo (John Scofield) 5:35 6. Someday (George Duke) 9:52 7. Hip Pockets (Billy Cobham) 8:05 8. Billy Drum Solo 8:00 9. Sweet Wine (Billy Cobham) 8:05 10. Stratus (Billy Cobham) 5:09 11. That's What She Said (George Duke) 4:57 ..::OBSADA::.. Drums - Billy Cobham Guitar - John Scofield Keyboards, Vocals - George Duke Vocals, Bass Guitar - Alphonso Johnson https://www.youtube.com/watch?v=rRRc5c7bec8 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 20:17:28
Rozmiar: 4.09 GB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Reedycja kultowego albumu nagranego w 1993 oku w Sunlight Studios przez Thomasa Skogsberga. Zespół dowodzony przez Jonasa Stahlhammara z GOD MACABRE/MACABRE END. Progresywny szwedzki death metal! Okładka autorstwa Kristiana Wahlina (Dissection, Emperor, Tiamat). Oto kolejna pozycja z cyklu Kącika Oldschoolowego Deathmetalowca. Jedyne EP szwedzkiego Utumno po dziś dzień jest uważane za jedną z największych kolekcjonerskich perełek w gatunku. "Across The Horizon" to sześć utworów z czego dwa z nich znalazły się na drugim demie zespołu "The Light Of Day". Na całe szczęście, status kultowego materiału nie został nadany bezpodstawnie, gdyż Utumno zaoferowało granie zdecydowanie powyżej ówczesnej średniej. "Across The Horizon" wyłamuje się znacząco ze szwedzkich standardów deathmetalowych. Zawiedzie się ten, kto spodziewa się po tej płycie grania w stylu Grave, Dismemeber, Unleashed czy Entombed. Utumno zaproponowało o wiele bardzie ambitne i klimatyczne granie, choć wciąż oparte na klasycznym, metalowym instrumentarium. Moją uwagę zwróciły dwie rzeczy. Pierwszą z nich jest praca perkusji - wyjątkowo gęsta, jakby wręcz jazzująca. Nie wiem czy jest to zasługa lekko przybrudzonego, ale selektywnego brzmienia, czy po prostu Johan Halberg operował takim stylem, ale jak na szwedzkie standardy partie tego instrumentu brzmią dość technicznie (skojarzenia w kierunku Immolation są jak najbardziej na miejscu). Drugim elementem, który stanowi o sile tego wydawnictwa jest klimat. Utumno posiadło tą umiejętność, z której zasłynął Immortal - potrafili stworzyć "mroźny" klimat przy użyciu dość banalnych środków. Nie bawiąc się w używanie klawiszy muzycy potrafili wypośrodkować granie pomiędzy klasycznymi standardami (najzwyklejsze deathmetalowe riffy, dobre solówki, dość czytelny growling), a tremolo-rzępoleniem wprowadzającym przestrzeń do tej muzyki. Końcowy efekt jest taki, że powstało sześć dobrych, równych, wyrazistych kompozycji noszących jakieś znamiona oryginalności. Oczywiście nie jest to twór wybitny, ale jeśli ktoś szuka dobrego deathmetalowego grania, które nie ginie w zalewie szarości, może sięgnąć po EPkę Utumno. Harlequin I will admit, I am a man who doesn't usually care much for Scandinavian death metal. I don't know if it's a difference of riffing style or song structure, or maybe it is the atmosphere the music gives out. I am not much of a fan of death metal bands of this period and in this area. I am usually a USDM fan, their are exceptions of course, and this is one of them. Utumno play a more atmospheric style of death metal. They use tremolo picking, crushing slower riffs, twisted leads and thrashtastic riffs to weave some exceptional death metal. Most of the riffs are fast paced and hellish sounding, but the band switches to bone crushing slower riffs at the drop of a hat. The progressions are not always extremely convenient, but always interesting. I like the drumming very much. He doesn't always use typical beats and is often quite creative. There is no blast abusing, which is a plus. The blast beats are used in moderation and when most affective. The vocal work is also great. I really like the his vocal sound. He takes a higher pitched approach that sounds very hellish. His vocals really fits the music. What we have here is 28 minutes(which is long for an EP) of death metal that stands apart from other generic sounds of the time. It's atmospheric, packed with riffs, memorable, dark and superior to almost all other Swedish death metal bands at the time. Avaddons blood ..::TRACK-LIST::.. 1. The Light Of Day 4:59 2. I Cross The Horizons 4:28 3. In Misery I Dwell 5:07 4. Saviour Reborn 4:16 5. Sunrise 5:47 6. Emotions Run Cold (Saints And Sinners) 3:34 'The Light Of Day' EP as bonus tracks: 7. Saviour Reborn 4:28 8. In Misery I Dwell 5:26 ..::OBSADA::.. Jonas Stålhammar - Vocals Denis Lindahl - Guitars Staffan Johansson - Guitars Dan Oberg - Bass Johan Halberg (R.I.P. 2001) - Drums https://www.youtube.com/watch?v=fn2Oh48tej0 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 19:43:39
Rozmiar: 89.75 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Reedycja kultowego albumu nagranego w 1993 oku w Sunlight Studios przez Thomasa Skogsberga. Zespół dowodzony przez Jonasa Stahlhammara z GOD MACABRE/MACABRE END. Progresywny szwedzki death metal! Okładka autorstwa Kristiana Wahlina (Dissection, Emperor, Tiamat). Oto kolejna pozycja z cyklu Kącika Oldschoolowego Deathmetalowca. Jedyne EP szwedzkiego Utumno po dziś dzień jest uważane za jedną z największych kolekcjonerskich perełek w gatunku. "Across The Horizon" to sześć utworów z czego dwa z nich znalazły się na drugim demie zespołu "The Light Of Day". Na całe szczęście, status kultowego materiału nie został nadany bezpodstawnie, gdyż Utumno zaoferowało granie zdecydowanie powyżej ówczesnej średniej. "Across The Horizon" wyłamuje się znacząco ze szwedzkich standardów deathmetalowych. Zawiedzie się ten, kto spodziewa się po tej płycie grania w stylu Grave, Dismemeber, Unleashed czy Entombed. Utumno zaproponowało o wiele bardzie ambitne i klimatyczne granie, choć wciąż oparte na klasycznym, metalowym instrumentarium. Moją uwagę zwróciły dwie rzeczy. Pierwszą z nich jest praca perkusji - wyjątkowo gęsta, jakby wręcz jazzująca. Nie wiem czy jest to zasługa lekko przybrudzonego, ale selektywnego brzmienia, czy po prostu Johan Halberg operował takim stylem, ale jak na szwedzkie standardy partie tego instrumentu brzmią dość technicznie (skojarzenia w kierunku Immolation są jak najbardziej na miejscu). Drugim elementem, który stanowi o sile tego wydawnictwa jest klimat. Utumno posiadło tą umiejętność, z której zasłynął Immortal - potrafili stworzyć "mroźny" klimat przy użyciu dość banalnych środków. Nie bawiąc się w używanie klawiszy muzycy potrafili wypośrodkować granie pomiędzy klasycznymi standardami (najzwyklejsze deathmetalowe riffy, dobre solówki, dość czytelny growling), a tremolo-rzępoleniem wprowadzającym przestrzeń do tej muzyki. Końcowy efekt jest taki, że powstało sześć dobrych, równych, wyrazistych kompozycji noszących jakieś znamiona oryginalności. Oczywiście nie jest to twór wybitny, ale jeśli ktoś szuka dobrego deathmetalowego grania, które nie ginie w zalewie szarości, może sięgnąć po EPkę Utumno. Harlequin I will admit, I am a man who doesn't usually care much for Scandinavian death metal. I don't know if it's a difference of riffing style or song structure, or maybe it is the atmosphere the music gives out. I am not much of a fan of death metal bands of this period and in this area. I am usually a USDM fan, their are exceptions of course, and this is one of them. Utumno play a more atmospheric style of death metal. They use tremolo picking, crushing slower riffs, twisted leads and thrashtastic riffs to weave some exceptional death metal. Most of the riffs are fast paced and hellish sounding, but the band switches to bone crushing slower riffs at the drop of a hat. The progressions are not always extremely convenient, but always interesting. I like the drumming very much. He doesn't always use typical beats and is often quite creative. There is no blast abusing, which is a plus. The blast beats are used in moderation and when most affective. The vocal work is also great. I really like the his vocal sound. He takes a higher pitched approach that sounds very hellish. His vocals really fits the music. What we have here is 28 minutes(which is long for an EP) of death metal that stands apart from other generic sounds of the time. It's atmospheric, packed with riffs, memorable, dark and superior to almost all other Swedish death metal bands at the time. Avaddons blood ..::TRACK-LIST::.. 1. The Light Of Day 4:59 2. I Cross The Horizons 4:28 3. In Misery I Dwell 5:07 4. Saviour Reborn 4:16 5. Sunrise 5:47 6. Emotions Run Cold (Saints And Sinners) 3:34 'The Light Of Day' EP as bonus tracks: 7. Saviour Reborn 4:28 8. In Misery I Dwell 5:26 ..::OBSADA::.. Jonas Stålhammar - Vocals Denis Lindahl - Guitars Staffan Johansson - Guitars Dan Oberg - Bass Johan Halberg (R.I.P. 2001) - Drums https://www.youtube.com/watch?v=fn2Oh48tej0 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 19:36:30
Rozmiar: 286.53 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Jedyny album tej brytyjskiej formacji uważany jest przez niektórych za najrzadszy progresywny w tytuł w historii brytyjskiego rocka. Nagrany w niewielkim norweskim studio i wydany nakładem lokalnej norweskiej wytwórni Experience w nakładzie... 200 egzemplarzy - obecnie praktycznie jest tak rzadki, że nie ma ceny. Stylistycznie jest to bardzo dobry, profesjonalnie brzmiący, gitarowy, momentami bluesujący rock z organami - trochę w klimacie Wishbone Ash, Hard Meat i trochę Man. Dodatkowo trzy nagrania - w tym dwa z ultrarzadkiego (i bardzo dobrego) acetatu nagranego w 1970. Pomimo wczesnej popołudniowej pory dość szybko zrobiło się szaro. Tu, w północnej Norwegii, zima ma swoje prawa, a na dodatek znowu zaczął sypać gęsty śnieg. Samochodowe wycieraczki ledwo nadążają zgarniać wielkie białe płatki. No i ten dokuczliwy mróz, który wdziera się do środka auta jak zdrajca. Minus dwadzieścia to już nie przelewki! Van, zapakowany sprzętem grającym i piątką młodych Walijczyków, od kilku minut niebezpiecznie „kaszle” i „kicha”. Poza perkusistą, Steve’em Keeley’em, który prowadząc wóz wystukuje sobie na kole kierownicy rytm śpiewanej po cichu piosenki nikt na to nie zwraca uwagi. Do celu jeszcze ponad cztery godziny. W końcu jak cywilizowani ludzie położą się do łóżek, bo dwie ostatnie noce przekimali na twardych dworcowych ławkach kolejowych. Jakiś menel buchnął im wcześniej bagaże ze śpiworami i całym utargiem z występów… Surowy, ale cudownie uroczy krajobraz leniwie przesuwał się za oknami. Po drodze prawie żadnych miasteczek, wiosek, osad; czasem gdzieś w oddali widać małe światełko pojedynczego i samotnego zabudowania. Nie ma czemu się dziwić. Norwegia to bardzo słabo zaludniony kraj – spośród 243 państw pod tym względem jest na 205 miejscu na świecie (14 osób na km. kw.)… Ich trasę koncertową trudno byłoby nazwać „europejskim tournee”; wybrali się na kilka występów do tego zimnego kraju, by zarobić trochę grosza i w końcu nagrać wymarzoną płytę. Norweski agent Regnar Hagen obiecał sypnąć groszem mimo, że nazwa zespołu – UNIVERSE – kompletnie nikomu nic tutaj nie mówiła. Cóż się dziwić skoro nie mówiła nawet w ich rodzinnej Walii… Zaczynali swą muzyczną karierę w 1968 roku jako blues rockowa kapela pod nazwą Spoonful. Początkowo wykonywali amerykańskie standardy bluesowe. Z czasem zaczęli tworzyć własny repertuar będąc pod wrażeniem zespołów Jethro Tull, Man, Eyes Of Blue, czy Family. Wówczas to zmienili nazwę na UNIVERSE… Koncertowali głównie na kontynencie europejskim: w Amsterdamie, Kolonii, Monachium. W Hamburgu zaangażowali się w Top Ten Club. Tym samym, w którym dekadę wcześniej zaczynali Beatlesi. W Kopenhadze grali wspólnie z Johnny Winterem i Iron Butterfly. Na Wyspach pokazywali się sporadycznie choć w londyńskim klubie Marquee wspierali Fleetwood Mac, Chicken Shack, Black Sabbath, Rory Gallaghera. Do Cardiff zaglądali bardzo rzadko… Pośród zapadniętej niemal nagle ciemności i wciąż padającego z nieba śniegu stary poczciwy Van w pewnym momencie odmówił dalszej jazdy. Nie pomogły próby uruchomienia go kluczykiem, nie pomogły też przekleństwa, groźby i prośby. Samochód stanął i ani myślał kontynuować dalszej podróży. W środku zrobiło się momentalnie bardzo zimno, a jednak nikt nie kwapił się, by wyjść i rzucić choćby okiem pod jego maskę. Brakowało w tym momencie tylko wyjących na zewnątrz wilków i sceneria – wypisz/wymaluj – jak z kiepskiego horroru klasy C. Pukanie w boczną szybę przestraszyło ich jednak nie na żarty. Przez na wpół otwarte okno brodata twarz Trolla zajrzała do środka i zagadała w niezrozumiałym dla nich języku Wikingów. „No to k… już po nas” jęknął pod nosem gitarzysta Mike Jones… Ta historia rzeczywiście wydarzyła się w marcu 1971 roku. Muzycy zespołu UNIVERSE mieli niebywałe szczęście, że ich furgonetka utknęła na totalnym odludziu akurat tuż przed samotnie stojącym domem. Nie mając szans na szybką naprawę auta, gospodarz domu zaprosił wszystkich do siebie na gorącą herbatę. Okazało się, że to miejscowy poeta, trochę malarz, rzeźbiarz i fotograf w jednym. „Pół nocy musieliśmy wysłuchiwać jego poezji, oglądać zdjęcia, podziwiać obrazy, ale w sumie fajny z niego był gość” – zwierzał się później basista John Healan. I dodaje: „A potem zaproponował nam abyśmy mu coś zagrali. Nikt z nas nie wiedział, że on to nagrywa…” Taśmę z nocnego jam session uczynny Norweg zaniósł do swego przyjaciela, Nilsa Oybakkena, właściciela lokalnego studia nagraniowego Experience w pobliskim Mosjoen. Nils urządził je w piwnicy sklepu swego ojca, w którym nagrywali głównie lokalni artyści, zaś płyty rozprowadzane były na… stacjach benzynowych. Ucieszony, że trafił mu się kąsek w postaci walijskiego zespołu zaprosił muzyków do siebie. Steve Finn (śpiew, harmonijka) wspominał po latach: „Nils i jego rodzice byli fantastyczni. Nakarmili nas, udostępnili nam schronisko młodzieżowe zamknięte o tej porze roku, a my z Nilsem wykonaliśmy kilka nagrań z myślą o singlu. Wyszła nam z tego duża płyta”. Album „Universe” uważany jest przez niektórych za najrzadszy, progresywny tytuł w historii brytyjskiego rocka. Wydany w nakładzie… 200 egz.(!) obecnie jest tak rzadki, że nie ma ceny. Stylistycznie jest to bardzo dobry, profesjonalnie brzmiący, gitarowy, momentami bluesujący rock z organami na których przygrywał Mike Blanche z progresywnymi elementami. Osiem nagrań utrzymanych w klimacie Wishbone Ash, Man, Hard Meat i Thin Lizzy są ucztą dla uszu. Całość rozpoczyna siedmiominutowy „Twilight Winter” z mocnym wejściem sekcji rytmicznej (świetny „sabbathowski „bas!) i sfuzzowaną gitarą. Łagodne klawisze dają chwilowe wytchnienie, by za moment, jak ciężka maszyna parowa nabuzowana podciśnieniem, ruszyć do przodu . Blues rockowy killer! Zaraz po nim dostajemy prawie akustyczny i równie długi „Cocaine” (zbieżność tytułu z kompozycją J.J. Cale’a przypadkowa). W jej pierwszej części słychać bluesową gitarę akustyczną wspartą klaskaniem i wspólnym śpiewem. W połowie utworu wyłaniają się ciche dźwięki klasycznego tematu „Dla Elizy” Beethovena grane na organach, wokół których elektryczna gitara z mocną perkusją owija się niczym bluszcz na drzewie. Dopiero teraz zaczyna się szaleńcza, pełna improwizacji jazda… „Universe” przypomina mi (gdyby odjąć harmonijkę) Free, zaś czterominutowy „Rolling” to klimatyczny numer z południowych rejonów Stanów Zjednoczonych. Taka walijska odmiana The Allman Brothers Band. Czyżby sentyment do amerykańskich standardów bluesowych wciąż buzował we krwi muzyków? Niekoniecznie, bowiem najdłuższy na płycie (11 minut) „Spanish Feeling” jawi się już jako typowy progresywny rock. Z licznymi zmianami tempa i nastrojów, hiszpańskimi ozdobnikami muzycznymi i doskonałym zespołowym zgraniem. „The Annexe” ciągnie się jak magma, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Świetnie wypadają „łkające” solówki gitarowe, a także partie organowe momentami zbliżone a to do doorsowskich, a to znów do purplowskich klimatów… „Bleak House” jest muzycznym podziękowaniem dla Antona Solberga, który pomógł zespołowi przetrwać trudne chwile w Norwegii dając im gorące, darmowe posiłki i nocleg. Harmonie wokalne a la Simon & Garfunkel, akustyczna gitara i gitara slide mają w sobie magię ballad Pink Floyd. Piękny numer i piękne podziękowanie za okazaną pomoc. Całość zamyka jednominutowy żart muzyczny „Track Four”. Ale to nie koniec uczty. Do kompaktowej reedycji z 2014 roku wytwórnia Flawed Gems dołączyła utwór „A Woman’s Shep”, którego nie było na dużym krążku. Nagranie pochodziło z tej samej sesji co album i wydano go na singlu. Dodatkowo dołączono dwa nagrania z ultra rzadkiego (i bardzo dobrego) acetatu nagranego w 1970 roku: „Shadows Of The Sun” i „Waiting For The Summer”. Szczególnie ten drugi, ośmiominutowy, przypominający „stary” Wishbone Ash zabija mnie kapitalnym progresywnym graniem godnym mistrzów gatunku. Grany na dwie gitary podparty cudowną sekcją rytmiczną, doskonałym wokalem i organową jazdą na najwyższym poziomie powoduje, że nie sposób oderwać się od głośnika! I tu rodzi się moje odwieczne pytanie – dlaczego ten zespół wówczas się nie przebił…!? Zibi ..::TRACK-LIST::.. 1. Twilight Winter 7:01 2. Cocaine 6:51 3. Universe 3:34 4. Rolling 3:56 5. Spanish Feeling (10:38) a-Toledo Steal b-Yellow c-Gracias 6. The Annexe (Vocals Steve Keeley) 6:21 7. Bleak House 2:51 8. Track Four 1:04 Bonus Tracks: 9. A Woman's Shape (from side A of their 1971 7" single) 3:23 10. Shadows Of The Sun (from a 1970 acetate) 3:28 11. Waiting For The Summer (from a 1970 acetate) 7:51 ..::OBSADA::.. Vocals, Bass Guitar - John Healan Vocals, Drums, Percussion - Steve Keeley Vocals, Guitar, Harmonica - Steve Finn Vocals, Guitar, Slide Guitar - Mike Jones Vocals, Keyboards - Mike Blance https://www.youtube.com/watch?v=4kSma2pgcaI SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 19:19:58
Rozmiar: 133.74 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Jedyny album tej brytyjskiej formacji uważany jest przez niektórych za najrzadszy progresywny w tytuł w historii brytyjskiego rocka. Nagrany w niewielkim norweskim studio i wydany nakładem lokalnej norweskiej wytwórni Experience w nakładzie... 200 egzemplarzy - obecnie praktycznie jest tak rzadki, że nie ma ceny. Stylistycznie jest to bardzo dobry, profesjonalnie brzmiący, gitarowy, momentami bluesujący rock z organami - trochę w klimacie Wishbone Ash, Hard Meat i trochę Man. Dodatkowo trzy nagrania - w tym dwa z ultrarzadkiego (i bardzo dobrego) acetatu nagranego w 1970. Pomimo wczesnej popołudniowej pory dość szybko zrobiło się szaro. Tu, w północnej Norwegii, zima ma swoje prawa, a na dodatek znowu zaczął sypać gęsty śnieg. Samochodowe wycieraczki ledwo nadążają zgarniać wielkie białe płatki. No i ten dokuczliwy mróz, który wdziera się do środka auta jak zdrajca. Minus dwadzieścia to już nie przelewki! Van, zapakowany sprzętem grającym i piątką młodych Walijczyków, od kilku minut niebezpiecznie „kaszle” i „kicha”. Poza perkusistą, Steve’em Keeley’em, który prowadząc wóz wystukuje sobie na kole kierownicy rytm śpiewanej po cichu piosenki nikt na to nie zwraca uwagi. Do celu jeszcze ponad cztery godziny. W końcu jak cywilizowani ludzie położą się do łóżek, bo dwie ostatnie noce przekimali na twardych dworcowych ławkach kolejowych. Jakiś menel buchnął im wcześniej bagaże ze śpiworami i całym utargiem z występów… Surowy, ale cudownie uroczy krajobraz leniwie przesuwał się za oknami. Po drodze prawie żadnych miasteczek, wiosek, osad; czasem gdzieś w oddali widać małe światełko pojedynczego i samotnego zabudowania. Nie ma czemu się dziwić. Norwegia to bardzo słabo zaludniony kraj – spośród 243 państw pod tym względem jest na 205 miejscu na świecie (14 osób na km. kw.)… Ich trasę koncertową trudno byłoby nazwać „europejskim tournee”; wybrali się na kilka występów do tego zimnego kraju, by zarobić trochę grosza i w końcu nagrać wymarzoną płytę. Norweski agent Regnar Hagen obiecał sypnąć groszem mimo, że nazwa zespołu – UNIVERSE – kompletnie nikomu nic tutaj nie mówiła. Cóż się dziwić skoro nie mówiła nawet w ich rodzinnej Walii… Zaczynali swą muzyczną karierę w 1968 roku jako blues rockowa kapela pod nazwą Spoonful. Początkowo wykonywali amerykańskie standardy bluesowe. Z czasem zaczęli tworzyć własny repertuar będąc pod wrażeniem zespołów Jethro Tull, Man, Eyes Of Blue, czy Family. Wówczas to zmienili nazwę na UNIVERSE… Koncertowali głównie na kontynencie europejskim: w Amsterdamie, Kolonii, Monachium. W Hamburgu zaangażowali się w Top Ten Club. Tym samym, w którym dekadę wcześniej zaczynali Beatlesi. W Kopenhadze grali wspólnie z Johnny Winterem i Iron Butterfly. Na Wyspach pokazywali się sporadycznie choć w londyńskim klubie Marquee wspierali Fleetwood Mac, Chicken Shack, Black Sabbath, Rory Gallaghera. Do Cardiff zaglądali bardzo rzadko… Pośród zapadniętej niemal nagle ciemności i wciąż padającego z nieba śniegu stary poczciwy Van w pewnym momencie odmówił dalszej jazdy. Nie pomogły próby uruchomienia go kluczykiem, nie pomogły też przekleństwa, groźby i prośby. Samochód stanął i ani myślał kontynuować dalszej podróży. W środku zrobiło się momentalnie bardzo zimno, a jednak nikt nie kwapił się, by wyjść i rzucić choćby okiem pod jego maskę. Brakowało w tym momencie tylko wyjących na zewnątrz wilków i sceneria – wypisz/wymaluj – jak z kiepskiego horroru klasy C. Pukanie w boczną szybę przestraszyło ich jednak nie na żarty. Przez na wpół otwarte okno brodata twarz Trolla zajrzała do środka i zagadała w niezrozumiałym dla nich języku Wikingów. „No to k… już po nas” jęknął pod nosem gitarzysta Mike Jones… Ta historia rzeczywiście wydarzyła się w marcu 1971 roku. Muzycy zespołu UNIVERSE mieli niebywałe szczęście, że ich furgonetka utknęła na totalnym odludziu akurat tuż przed samotnie stojącym domem. Nie mając szans na szybką naprawę auta, gospodarz domu zaprosił wszystkich do siebie na gorącą herbatę. Okazało się, że to miejscowy poeta, trochę malarz, rzeźbiarz i fotograf w jednym. „Pół nocy musieliśmy wysłuchiwać jego poezji, oglądać zdjęcia, podziwiać obrazy, ale w sumie fajny z niego był gość” – zwierzał się później basista John Healan. I dodaje: „A potem zaproponował nam abyśmy mu coś zagrali. Nikt z nas nie wiedział, że on to nagrywa…” Taśmę z nocnego jam session uczynny Norweg zaniósł do swego przyjaciela, Nilsa Oybakkena, właściciela lokalnego studia nagraniowego Experience w pobliskim Mosjoen. Nils urządził je w piwnicy sklepu swego ojca, w którym nagrywali głównie lokalni artyści, zaś płyty rozprowadzane były na… stacjach benzynowych. Ucieszony, że trafił mu się kąsek w postaci walijskiego zespołu zaprosił muzyków do siebie. Steve Finn (śpiew, harmonijka) wspominał po latach: „Nils i jego rodzice byli fantastyczni. Nakarmili nas, udostępnili nam schronisko młodzieżowe zamknięte o tej porze roku, a my z Nilsem wykonaliśmy kilka nagrań z myślą o singlu. Wyszła nam z tego duża płyta”. Album „Universe” uważany jest przez niektórych za najrzadszy, progresywny tytuł w historii brytyjskiego rocka. Wydany w nakładzie… 200 egz.(!) obecnie jest tak rzadki, że nie ma ceny. Stylistycznie jest to bardzo dobry, profesjonalnie brzmiący, gitarowy, momentami bluesujący rock z organami na których przygrywał Mike Blanche z progresywnymi elementami. Osiem nagrań utrzymanych w klimacie Wishbone Ash, Man, Hard Meat i Thin Lizzy są ucztą dla uszu. Całość rozpoczyna siedmiominutowy „Twilight Winter” z mocnym wejściem sekcji rytmicznej (świetny „sabbathowski „bas!) i sfuzzowaną gitarą. Łagodne klawisze dają chwilowe wytchnienie, by za moment, jak ciężka maszyna parowa nabuzowana podciśnieniem, ruszyć do przodu . Blues rockowy killer! Zaraz po nim dostajemy prawie akustyczny i równie długi „Cocaine” (zbieżność tytułu z kompozycją J.J. Cale’a przypadkowa). W jej pierwszej części słychać bluesową gitarę akustyczną wspartą klaskaniem i wspólnym śpiewem. W połowie utworu wyłaniają się ciche dźwięki klasycznego tematu „Dla Elizy” Beethovena grane na organach, wokół których elektryczna gitara z mocną perkusją owija się niczym bluszcz na drzewie. Dopiero teraz zaczyna się szaleńcza, pełna improwizacji jazda… „Universe” przypomina mi (gdyby odjąć harmonijkę) Free, zaś czterominutowy „Rolling” to klimatyczny numer z południowych rejonów Stanów Zjednoczonych. Taka walijska odmiana The Allman Brothers Band. Czyżby sentyment do amerykańskich standardów bluesowych wciąż buzował we krwi muzyków? Niekoniecznie, bowiem najdłuższy na płycie (11 minut) „Spanish Feeling” jawi się już jako typowy progresywny rock. Z licznymi zmianami tempa i nastrojów, hiszpańskimi ozdobnikami muzycznymi i doskonałym zespołowym zgraniem. „The Annexe” ciągnie się jak magma, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Świetnie wypadają „łkające” solówki gitarowe, a także partie organowe momentami zbliżone a to do doorsowskich, a to znów do purplowskich klimatów… „Bleak House” jest muzycznym podziękowaniem dla Antona Solberga, który pomógł zespołowi przetrwać trudne chwile w Norwegii dając im gorące, darmowe posiłki i nocleg. Harmonie wokalne a la Simon & Garfunkel, akustyczna gitara i gitara slide mają w sobie magię ballad Pink Floyd. Piękny numer i piękne podziękowanie za okazaną pomoc. Całość zamyka jednominutowy żart muzyczny „Track Four”. Ale to nie koniec uczty. Do kompaktowej reedycji z 2014 roku wytwórnia Flawed Gems dołączyła utwór „A Woman’s Shep”, którego nie było na dużym krążku. Nagranie pochodziło z tej samej sesji co album i wydano go na singlu. Dodatkowo dołączono dwa nagrania z ultra rzadkiego (i bardzo dobrego) acetatu nagranego w 1970 roku: „Shadows Of The Sun” i „Waiting For The Summer”. Szczególnie ten drugi, ośmiominutowy, przypominający „stary” Wishbone Ash zabija mnie kapitalnym progresywnym graniem godnym mistrzów gatunku. Grany na dwie gitary podparty cudowną sekcją rytmiczną, doskonałym wokalem i organową jazdą na najwyższym poziomie powoduje, że nie sposób oderwać się od głośnika! I tu rodzi się moje odwieczne pytanie – dlaczego ten zespół wówczas się nie przebił…!? Zibi ..::TRACK-LIST::.. 1. Twilight Winter 7:01 2. Cocaine 6:51 3. Universe 3:34 4. Rolling 3:56 5. Spanish Feeling (10:38) a-Toledo Steal b-Yellow c-Gracias 6. The Annexe (Vocals Steve Keeley) 6:21 7. Bleak House 2:51 8. Track Four 1:04 Bonus Tracks: 9. A Woman's Shape (from side A of their 1971 7" single) 3:23 10. Shadows Of The Sun (from a 1970 acetate) 3:28 11. Waiting For The Summer (from a 1970 acetate) 7:51 ..::OBSADA::.. Vocals, Bass Guitar - John Healan Vocals, Drums, Percussion - Steve Keeley Vocals, Guitar, Harmonica - Steve Finn Vocals, Guitar, Slide Guitar - Mike Jones Vocals, Keyboards - Mike Blance https://www.youtube.com/watch?v=4kSma2pgcaI SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 19:16:27
Rozmiar: 378.58 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Reedycja 2025 drugiego albumu Profanum, pierwotnie wydanego w 1997 roku. Pięć majestatycznych, black metalowych symfonii nagranych bez użycia gitar, basu czy żadnych typowo "metalowych" instrumentów, zastąpionych klasycznym instrumentarium - skrzypce, fortepian... Niesamowita mieszanka muzyki klasycznej, mrocznego Ambientu i Black Metalu. https://www.youtube.com/watch?v=kufXsrLUTWU Most innovative and the most mysterious Black Metal band on Earth, always standing alone in their own, dark world of sounds. Mournful opus of five dark, majestic, infernal symphonies with no use of guitars or bass or any "typical" metal sound, but replacing it with symphonic orchestra instruments - like piano, violins. Obscure, ambient touches added for a special dark effect - Ambiental Infernal Symphony. For me at least, this album is striking because of its approach to making what is essentially still dark Black Metal. Their choice of instruments excludes anything with strings, relying instead on multi-layered synthesizers very neat, triggered drums and the usual vocal roars and screeches. It is not a new approach, Profanumum’s work harking back to that of Summoning and Dargaard, but absolutely devoid of the atmospheric guitar layer of the former and with the addition of drum beats that Dargaard, for the most part do not use. The production is clean and cavernous – unhindered by the rumble and fizz of guitars the synthesizers create vast soundscapes and sweeping melodic passages in a distinct atonal Black Metal spectrum. There are three recognisable tones – a simulated female choral sample a la “In the Nightside Eclipse” clean classical piano and synthesized violin. There are some deeper tones, sounding like something more common on industrial recordings, but they create a suitably classical atmosphere…In fact the whole working here is apparently deeply influenced by classical music, which for me is hard to tell, not being a great fan of the classical composers. The stylistic leanings towards classical compositions is clear enough though. The music is composed in movements with clear distinctions and changes of mood, which exceed the number of tracks on the album. Makes it more interesting. What can I say – I cannot begin to comprehend the musical skill required for such a performance, but the music comes to my great liking. Its is deeply atmospheric, dark and majestic, fitting very well into the band’s chosen Black Metal framework. A great, unique release! Too short, in fact... vrag moj Profanum Aeternum: Eminence of Satanic Imperial Art is an album written in the desolate land of Poland. The band chose not to use several instruments typical to black metal, but opted for a more non-orthodox approach. This is the band's second album, and the music was composed between 1994 and 1996, but released in 1997. The album, overall, is slow-paced, almost doom-metal like. This can be compared to the speed in Limbonic Art's "Moon In the Scorpio" album, where the sound is intended to soothe the listener. There are only a few parts that contain fast-paced drumming, but the other instruments keep the same pace, almost constant , throughout. The songs also leave a lot of room for fresh air, there are several interludes in-between the songs and instrumental parts to give a break from the vocals. When listening to this album, the thoughts that plague my brain are those concerning memories in life that inflict pain amongst us, but are not remembered often. These forgotten memories, when remembered, bring feelings of extreme sadness, suffering, horror, and an incredible loss of senses. What is the most sorrowful from these memories is the fact that they cannot be changed; the past is done and set in stone, and they are destined to live in our minds forever. They live in our subconscious silently, and while their presence does not necessarily bring ominous thoughts, when they are remembered they bring forth these unavoidable descriptions. While we can learn to accept negative outcomes in the past, it is not always possible to overcome them, and not all of them end so swiftly. Why is such an album compared to painful memories? Profanum Aeternum: Eminence of Satanic Imperial Art is able to capture these thoughts and feelings and blend them into 33 minutes of agony. When these elements are combined, they bring forth five songs that contain dynamic structures, but all with a common goal: symphony, misery and melancholy. The songs are able to change repeatedly from one style to the next, quite fluently by the way, and then return to the previous after a while. The changes are primarily moved by the irregular keyboard and synthesizer tracks. The songs begin gradually, incorporating instrumental parts and slowly progressing to the vocals and main parts of the songs. "The Descent Into Medieval Darkness" begins in this manner, and then continues to blow the listener into a cursed abyss of despair, the piano is one of the main causes for this reaction, but really it is the combination of all the instruments and vocals that make this song inflict the reaction that it does. The song starts with a very long keyboard and synthesizer solo, with the main melody for the song, and at about 1:10 the vocals take the listener into the world of the forgotten memories. It is not too long before the main melody changes completely, but then the song returns to a part very similar to the beginning. Then, it transforms into a different song, filled with psychedelic vocals in the background. It then progresses into a faster part that has "blast beats",but the vocals and keyboards continue the slow but steady speed they had throughout the song. It then returns to the main melody present at the start. "Conquering The Highest Of The Thrones In Universe" is a purely instrumental track, lasting 5 minutes. It is very similar to the rest of the album, however, since the vocals are not the main instrument in the album. "The Serpent Crown" also has erratic changes from time to time, and more of the almost orgasmic piano tunes. The song is also filled with several keyboard tracks overlapped with each other. Overall the album has satisfied me quite a lot. It has an excellent production, every sound can be well heard and understood, but this is by no means an easy listen. The vocals are raspy, with a feeling of prolonged torture and depression. They are at the perfect volume in the mixing; not too loud to be annoying and attract the spotlight, but not completely overwhelmed by the instruments either. They are just perfect for this type of music. The keyboard also does an excellent job at imitating different sounds and instruments, this is what makes the album stand out from its contemporaries. This album is unique in the sense that it does not need guitars to create a symphonic black metal album. It may not be an aggressive album, but it is sure to please fans of slower, more atmospheric and instrumental metal. limbonic art666 ..::TRACK-LIST::.. 1. The Descent Into Medieval Darkness 07:27 2. Conquering the Highest of the Thrones in Universe 05:13 3. The Serpent Crown 08:05 4. Raven Singing over My Closed Eyes 06:32 5. Journey into the Nothingness 06:27 ..::OBSADA::.. Reyash - Bass Geryon - Orchestra, Drum programming Bastis - Vocals https://www.youtube.com/watch?v=VJ0wW_phrHY SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 15:20:48
Rozmiar: 79.02 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Reedycja 2025 drugiego albumu Profanum, pierwotnie wydanego w 1997 roku. Pięć majestatycznych, black metalowych symfonii nagranych bez użycia gitar, basu czy żadnych typowo "metalowych" instrumentów, zastąpionych klasycznym instrumentarium - skrzypce, fortepian... Niesamowita mieszanka muzyki klasycznej, mrocznego Ambientu i Black Metalu. https://www.youtube.com/watch?v=kufXsrLUTWU Most innovative and the most mysterious Black Metal band on Earth, always standing alone in their own, dark world of sounds. Mournful opus of five dark, majestic, infernal symphonies with no use of guitars or bass or any "typical" metal sound, but replacing it with symphonic orchestra instruments - like piano, violins. Obscure, ambient touches added for a special dark effect - Ambiental Infernal Symphony. For me at least, this album is striking because of its approach to making what is essentially still dark Black Metal. Their choice of instruments excludes anything with strings, relying instead on multi-layered synthesizers very neat, triggered drums and the usual vocal roars and screeches. It is not a new approach, Profanumum’s work harking back to that of Summoning and Dargaard, but absolutely devoid of the atmospheric guitar layer of the former and with the addition of drum beats that Dargaard, for the most part do not use. The production is clean and cavernous – unhindered by the rumble and fizz of guitars the synthesizers create vast soundscapes and sweeping melodic passages in a distinct atonal Black Metal spectrum. There are three recognisable tones – a simulated female choral sample a la “In the Nightside Eclipse” clean classical piano and synthesized violin. There are some deeper tones, sounding like something more common on industrial recordings, but they create a suitably classical atmosphere…In fact the whole working here is apparently deeply influenced by classical music, which for me is hard to tell, not being a great fan of the classical composers. The stylistic leanings towards classical compositions is clear enough though. The music is composed in movements with clear distinctions and changes of mood, which exceed the number of tracks on the album. Makes it more interesting. What can I say – I cannot begin to comprehend the musical skill required for such a performance, but the music comes to my great liking. Its is deeply atmospheric, dark and majestic, fitting very well into the band’s chosen Black Metal framework. A great, unique release! Too short, in fact... vrag moj Profanum Aeternum: Eminence of Satanic Imperial Art is an album written in the desolate land of Poland. The band chose not to use several instruments typical to black metal, but opted for a more non-orthodox approach. This is the band's second album, and the music was composed between 1994 and 1996, but released in 1997. The album, overall, is slow-paced, almost doom-metal like. This can be compared to the speed in Limbonic Art's "Moon In the Scorpio" album, where the sound is intended to soothe the listener. There are only a few parts that contain fast-paced drumming, but the other instruments keep the same pace, almost constant , throughout. The songs also leave a lot of room for fresh air, there are several interludes in-between the songs and instrumental parts to give a break from the vocals. When listening to this album, the thoughts that plague my brain are those concerning memories in life that inflict pain amongst us, but are not remembered often. These forgotten memories, when remembered, bring feelings of extreme sadness, suffering, horror, and an incredible loss of senses. What is the most sorrowful from these memories is the fact that they cannot be changed; the past is done and set in stone, and they are destined to live in our minds forever. They live in our subconscious silently, and while their presence does not necessarily bring ominous thoughts, when they are remembered they bring forth these unavoidable descriptions. While we can learn to accept negative outcomes in the past, it is not always possible to overcome them, and not all of them end so swiftly. Why is such an album compared to painful memories? Profanum Aeternum: Eminence of Satanic Imperial Art is able to capture these thoughts and feelings and blend them into 33 minutes of agony. When these elements are combined, they bring forth five songs that contain dynamic structures, but all with a common goal: symphony, misery and melancholy. The songs are able to change repeatedly from one style to the next, quite fluently by the way, and then return to the previous after a while. The changes are primarily moved by the irregular keyboard and synthesizer tracks. The songs begin gradually, incorporating instrumental parts and slowly progressing to the vocals and main parts of the songs. "The Descent Into Medieval Darkness" begins in this manner, and then continues to blow the listener into a cursed abyss of despair, the piano is one of the main causes for this reaction, but really it is the combination of all the instruments and vocals that make this song inflict the reaction that it does. The song starts with a very long keyboard and synthesizer solo, with the main melody for the song, and at about 1:10 the vocals take the listener into the world of the forgotten memories. It is not too long before the main melody changes completely, but then the song returns to a part very similar to the beginning. Then, it transforms into a different song, filled with psychedelic vocals in the background. It then progresses into a faster part that has "blast beats",but the vocals and keyboards continue the slow but steady speed they had throughout the song. It then returns to the main melody present at the start. "Conquering The Highest Of The Thrones In Universe" is a purely instrumental track, lasting 5 minutes. It is very similar to the rest of the album, however, since the vocals are not the main instrument in the album. "The Serpent Crown" also has erratic changes from time to time, and more of the almost orgasmic piano tunes. The song is also filled with several keyboard tracks overlapped with each other. Overall the album has satisfied me quite a lot. It has an excellent production, every sound can be well heard and understood, but this is by no means an easy listen. The vocals are raspy, with a feeling of prolonged torture and depression. They are at the perfect volume in the mixing; not too loud to be annoying and attract the spotlight, but not completely overwhelmed by the instruments either. They are just perfect for this type of music. The keyboard also does an excellent job at imitating different sounds and instruments, this is what makes the album stand out from its contemporaries. This album is unique in the sense that it does not need guitars to create a symphonic black metal album. It may not be an aggressive album, but it is sure to please fans of slower, more atmospheric and instrumental metal. limbonic art666 ..::TRACK-LIST::.. 1. The Descent Into Medieval Darkness 07:27 2. Conquering the Highest of the Thrones in Universe 05:13 3. The Serpent Crown 08:05 4. Raven Singing over My Closed Eyes 06:32 5. Journey into the Nothingness 06:27 ..::OBSADA::.. Reyash - Bass Geryon - Orchestra, Drum programming Bastis - Vocals https://www.youtube.com/watch?v=VJ0wW_phrHY SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 15:16:02
Rozmiar: 231.07 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Po 14 latach od debiutu EMPTY PLAYGROUND powracają, aby przypomnieć, że to co proponowali, i nadal proponują, jest, pod każdym względem, NONKONFORMISTYCZNE! Zwariowany miks totalnie skrzywionych dźwięków nasyconych mrocznym, stęchłym neo psycho horror electro death metalem! Gdyby istniał index, określający stopień zuchwałości w muzyce, zostałby on, przez EMPTY PLAYGROUND, ośmieszony po czym przerzuty, a na koniec wypluty bez oznak szacunku! I to nam pasuje! Otwarte umysły! "Teach Me" jest dla Was!!! Mad Lion Records Debiutancki album Empty Playground ukazał się czternaście lat temu, po czym zespół wziął się i… zawinął. I kiedy chyba wszyscy już o nim zapomnieli, niespodziewanie się w zeszłym roku obudził, zresztą w niemal oryginalnym składzie. Co więcej, zaczął nadal kroczyć obraną przez siebie ścieżką, jakby gdyby nigdy ze sceny nie zniknął. Co zatem otrzymamy wkładając „Teach Me” do odtwarzacza? Mocno elektroniczny death metal. Tak, bo mimo wszystko daleki jestem od nazwania tej muzyki industrialnym death metalem. Elementy wykraczające poza śmiertelny kręgosłup tych dźwięków bardziej zbliżone są bowiem do ciężkiej elektroniki, bynajmniej nie tanecznej, niż do stylizacji „przemysłowej”. Co cechuje Empty Playground, to niezwykła łatwość z którą panowie łączą w bardzo spójną i ciekawą całość oba gatunki. Nie ma na tej płycie żadnych fragmentów przekombinowanych czy upchniętych na siłę. Tutaj wszystko się idealnie przegryza, tworząc oryginalny, nieczęsto spotykany smak. Wszystkie te smaczki w postaci partii syntezatorowych czy filmowych sampli mają swój cel, i na pewno dawkowane są z umiarem i logiką. Natomiast baza tych, trwających razem ponad trzy kwadranse dziesięciu kompozycji, to bardzo motoryczny, acz niezbyt złożony death metal. Utrzymany przeważnie w średnim i szybszym tempie, piłujący sukcesywnie nieco siłowymi riffami, dodatkowo podkreślanymi mocno wyeksponowanym basem. Gdyby wyrzucić wspomniane wcześniej dodatki, to dostalibyśmy coś na wzór klasyków polskiej sceny deathmetalowej z lat dziewięćdziesiątych. Czyli brutalnie i po mordzie, ale mocno do pomachania łbem, z wieloma „tanecznymi” akordami przypominającymi pracę maszyny drukarskiej. Do tego mamy agresywny wokal z wyższych rejestrów growla, niekiedy wspomagany niższym, bez zbytnich kombinacji czy eksperymentów, rzygający seriami prosto w ucho. Nagrania te brzmią masywnie i selektywnie, bardziej współcześnie niż produkcje z lat dziewięćdziesiątych, acz na tyle organicznie, że zapachu szpitalnego spirytusu nie uświadczymy. Dobrze się tego słucha, zwłaszcza że „Teach Me” po kilku odsłonach zdecydowanie bardziej się wgryza niż nudzi. Może nie jest to do końca moja broszka, ale w swoim gatunku Empty Playground na pewno należą do zespołów wychylających się mocno ponad przeciętność. Jeśli zatem macie ochotę na death metal podany inaczej i w innej scenerii, sięgajcie po ten krążek śmiało. Jestem przekonany, że niejednemu z was zrobi mocne kuku. jesusatan ..::TRACK-LIST::.. 1. Burnt with Fire 04:49 2. Until Death Do Us One 04:36 3. Ready at Dawn 03:54 4. We Are What You Fear the Most 04:32 5. A Second Coming 04:43 6. Keep Away 04:30 7. A Ruthless King 03:50 8. Teach Me 05:38 9. We the People 05:21 10. Tyrants 04:21 https://www.youtube.com/watch?v=z9LphMHB7s8 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 15:02:13
Rozmiar: 107.68 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Po 14 latach od debiutu EMPTY PLAYGROUND powracają, aby przypomnieć, że to co proponowali, i nadal proponują, jest, pod każdym względem, NONKONFORMISTYCZNE! Zwariowany miks totalnie skrzywionych dźwięków nasyconych mrocznym, stęchłym neo psycho horror electro death metalem! Gdyby istniał index, określający stopień zuchwałości w muzyce, zostałby on, przez EMPTY PLAYGROUND, ośmieszony po czym przerzuty, a na koniec wypluty bez oznak szacunku! I to nam pasuje! Otwarte umysły! "Teach Me" jest dla Was!!! Mad Lion Records Debiutancki album Empty Playground ukazał się czternaście lat temu, po czym zespół wziął się i… zawinął. I kiedy chyba wszyscy już o nim zapomnieli, niespodziewanie się w zeszłym roku obudził, zresztą w niemal oryginalnym składzie. Co więcej, zaczął nadal kroczyć obraną przez siebie ścieżką, jakby gdyby nigdy ze sceny nie zniknął. Co zatem otrzymamy wkładając „Teach Me” do odtwarzacza? Mocno elektroniczny death metal. Tak, bo mimo wszystko daleki jestem od nazwania tej muzyki industrialnym death metalem. Elementy wykraczające poza śmiertelny kręgosłup tych dźwięków bardziej zbliżone są bowiem do ciężkiej elektroniki, bynajmniej nie tanecznej, niż do stylizacji „przemysłowej”. Co cechuje Empty Playground, to niezwykła łatwość z którą panowie łączą w bardzo spójną i ciekawą całość oba gatunki. Nie ma na tej płycie żadnych fragmentów przekombinowanych czy upchniętych na siłę. Tutaj wszystko się idealnie przegryza, tworząc oryginalny, nieczęsto spotykany smak. Wszystkie te smaczki w postaci partii syntezatorowych czy filmowych sampli mają swój cel, i na pewno dawkowane są z umiarem i logiką. Natomiast baza tych, trwających razem ponad trzy kwadranse dziesięciu kompozycji, to bardzo motoryczny, acz niezbyt złożony death metal. Utrzymany przeważnie w średnim i szybszym tempie, piłujący sukcesywnie nieco siłowymi riffami, dodatkowo podkreślanymi mocno wyeksponowanym basem. Gdyby wyrzucić wspomniane wcześniej dodatki, to dostalibyśmy coś na wzór klasyków polskiej sceny deathmetalowej z lat dziewięćdziesiątych. Czyli brutalnie i po mordzie, ale mocno do pomachania łbem, z wieloma „tanecznymi” akordami przypominającymi pracę maszyny drukarskiej. Do tego mamy agresywny wokal z wyższych rejestrów growla, niekiedy wspomagany niższym, bez zbytnich kombinacji czy eksperymentów, rzygający seriami prosto w ucho. Nagrania te brzmią masywnie i selektywnie, bardziej współcześnie niż produkcje z lat dziewięćdziesiątych, acz na tyle organicznie, że zapachu szpitalnego spirytusu nie uświadczymy. Dobrze się tego słucha, zwłaszcza że „Teach Me” po kilku odsłonach zdecydowanie bardziej się wgryza niż nudzi. Może nie jest to do końca moja broszka, ale w swoim gatunku Empty Playground na pewno należą do zespołów wychylających się mocno ponad przeciętność. Jeśli zatem macie ochotę na death metal podany inaczej i w innej scenerii, sięgajcie po ten krążek śmiało. Jestem przekonany, że niejednemu z was zrobi mocne kuku. jesusatan ..::TRACK-LIST::.. 1. Burnt with Fire 04:49 2. Until Death Do Us One 04:36 3. Ready at Dawn 03:54 4. We Are What You Fear the Most 04:32 5. A Second Coming 04:43 6. Keep Away 04:30 7. A Ruthless King 03:50 8. Teach Me 05:38 9. We the People 05:21 10. Tyrants 04:21 https://www.youtube.com/watch?v=z9LphMHB7s8 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 14:58:15
Rozmiar: 357.70 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
..::INFO::..
--------------------------------------------------------------------- Elton John - The Very Best of Elton John (2 CD) (Japan Edition) --------------------------------------------------------------------- Artist...............: Elton John Album................: The Very Best of Elton John Genre................: Pop Source...............: CD Year.................: 1990 Ripper...............: EAC (Secure mode) & Lite-On iHAS124 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.5.0 20250211 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 60 %) Channels.............: Stereo / 44100 HZ / 16 Bit Tags.................: VorbisComment Information..........: The Rocket Record Company Included.............: NFO, M3U, CUE Covers...............: Front Back CD --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 1 --------------------------------------------------------------------- 1. Elton John - Your Song [04:02] 2. Elton John - Rocket Man [04:42] 3. Elton John - Honky Cat [05:15] 4. Elton John - Crocodile Rock [03:57] 5. Elton John - Daniel [03:55] 6. Elton John - Goodbye Yellow Brick Road [03:17] 7. Elton John - Saturday Night's Alright for Fighting [04:56] 8. Elton John - Candle in the Wind [03:50] 9. Elton John - Don't Let the Sun Go Down on Me [05:38] 10. Elton John - Lucy in the Sky With Diamonds [06:16] 11. Elton John - Philadelphia Freedom [05:42] 12. Elton John - Someone Saved My Life Tonight [06:46] 13. Elton John - Pinball Wizard [05:15] 14. Elton John - The Bitch Is Back [03:45] Playing Time.........: 01:07:23 Total Size...........: 409,17 MB --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 2 --------------------------------------------------------------------- 1. Elton John - Don't Go Breaking My Heart [04:32] 2. Elton John - Bennie And The Jets [05:21] 3. Elton John - Sorry Seems To Be The Hardest Word [03:50] 4. Elton John - Song For Guy [06:40] 5. Elton John - Part Time Love [03:15] 6. Elton John - Blue Eyes [03:28] 7. Elton John - I Guess That's Why They Call It The Blues [04:45] 8. Elton John - I'm Still Standing [03:03] 9. Elton John - Kiss The Bride [03:55] 10. Elton John - Sad Songs (Say So Much) [04:10] 11. Elton John - Passengers [03:24] 12. Elton John - Nikita [05:44] 13. Elton John - I Don't Wanna With You Like That [03:59] 14. Elton John - Sacrifice [05:08] 15. Elton John - Easier To Walk Away [04:25] 16. Elton John - You Gotta Love Someone [04:59] Playing Time.........: 01:10:47 Total Size...........: 435,03 MB ![]()
Seedów: 22
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 14:51:32
Rozmiar: 883.81 MB
Peerów: 11
Dodał: rajkad
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Wznowienie debiutu MEKONG DELTA oryginalnie wydanego w 1987 roku. 'Mekong Delta' to album, który wymaga od słuchacza skupienia i otwartego umysłu. Nie jest to muzyka do puszczania w tle. Jednak dla tych, którzy cenią sobie metalową agresję połączoną z instrumentalną wirtuozerią i progresywnym podejściem do kompozycji, debiut Mekong Delta jest pozycją obowiązkową. Tyle... ..::TRACK-LIST::.. 1. Without Honour 2. The Cure 3. The Hut Of Baba Yaga 4. Heroes Grief 5. Kill The Enemy 6. Nightmare Patrol 7. Shivas Return 8. Black Sabbath 9. Back Home ..::OBSADA::.. Vocals - Keil Drums - Gordon Perkins Guitar - Rolf Stein, Vincent St. Johns Bass - Björn Eklund https://www.youtube.com/watch?v=2h50ovdksBU SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 14:40:01
Rozmiar: 84.73 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Wznowienie debiutu MEKONG DELTA oryginalnie wydanego w 1987 roku. 'Mekong Delta' to album, który wymaga od słuchacza skupienia i otwartego umysłu. Nie jest to muzyka do puszczania w tle. Jednak dla tych, którzy cenią sobie metalową agresję połączoną z instrumentalną wirtuozerią i progresywnym podejściem do kompozycji, debiut Mekong Delta jest pozycją obowiązkową. Tyle... ..::TRACK-LIST::.. 1. Without Honour 2. The Cure 3. The Hut Of Baba Yaga 4. Heroes Grief 5. Kill The Enemy 6. Nightmare Patrol 7. Shivas Return 8. Black Sabbath 9. Back Home ..::OBSADA::.. Vocals - Keil Drums - Gordon Perkins Guitar - Rolf Stein, Vincent St. Johns Bass - Björn Eklund https://www.youtube.com/watch?v=2h50ovdksBU SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 14:36:09
Rozmiar: 259.38 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
DVD 5 NTSC 4:3 DD 2.0 ..::TRACK-LIST::.. Recorded at the Camden Palace Theatre, London on 30th November 1984 1. Stepping Stones 2. Broken Promises 3. Lucky Star 4. For The Rest Of My Life 5. Bird Of Paradise 6. Cross Roads 7. Journey 8. Answer 9. Chinese Burn 10. Fortune 11. You're No Good ..::OBSADA::.. Bass - Kuma Harada Drums - Richard Bailey Guitar, Vocals - Snowy White, Winston Delandro Keyboards - Godfrey Wang https://www.youtube.com/watch?v=CR29H7iV5eE SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 14:09:09
Rozmiar: 3.92 GB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
..::INFO::..
--------------------------------------------------------------------- ABBA - ABBA GOLD - Greatest Hits (2 SHM-CD) (Japan Edition) --------------------------------------------------------------------- Artist...............: ABBA Album................: ABBA GOLD - Greatest Hits Genre................: Pop Source...............: CD Year.................: 2008 Ripper...............: EAC (Secure mode) & Lite-On iHAS124 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.5.0 20250211 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 70 %) Channels.............: Stereo / 44100 HZ / 16 Bit Tags.................: VorbisComment Information..........: SHM-CD Polar Included.............: NFO, M3U, CUE Covers...............: Front Back CD --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 1 --------------------------------------------------------------------- 1. ABBA - Dancing Queen [03:53] 2. ABBA - Knowing Me, Knowing You [04:03] 3. ABBA - Take A Chance On Me [04:08] 4. ABBA - Mamma Mia [03:32] 5. ABBA - Lay All Your Love On Me [04:34] 6. ABBA - Super Trouper [04:13] 7. ABBA - I Have A Dream [04:45] 8. ABBA - The Winner Takes It All [04:57] 9. ABBA - Money, Money, Money [03:08] 10. ABBA - SOS [03:23] 11. ABBA - Chiquitita [05:27] 12. ABBA - Fernando [04:14] 13. ABBA - Voulez-Vous [05:08] 14. ABBA - Gimme! Gimme! Gimme! (A Man After Midnight) [04:51] 15. ABBA - Does Your Mother Know [03:15] 16. ABBA - One Of Us [03:56] 17. ABBA - The Name Of The Game [04:54] 18. ABBA - Thank You For The Music [03:50] 19. ABBA - Waterloo [02:45] Playing Time.........: 01:19:07 Total Size...........: 558,71 MB --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 2 --------------------------------------------------------------------- 1. ABBA - Summer Night City [03:36] 2. ABBA - Angeleyes [04:22] 3. ABBA - The Day Before You Came [05:51] 4. ABBA - Eagle [04:24] 5. ABBA - I Do, I Do, I Do, I Do, I Do [03:17] 6. ABBA - So Long [03:10] 7. ABBA - Honey, Honey [02:58] 8. ABBA - The Visitors [05:46] 9. ABBA - Our Last Summer [04:21] 10. ABBA - On And On And On [03:44] 11. ABBA - Ring Ring [03:06] 12. ABBA - I Wonder (Departure) [04:33] 13. ABBA - Lovelight [03:49] 14. ABBA - Head Over Heels [03:50] 15. ABBA - When I Kissed The Teacher [03:02] 16. ABBA - I Am The City [04:02] 17. ABBA - Cassandra [04:54] 18. ABBA - Under Attack [03:49] 19. ABBA - When All Is Said And Done [03:18] 20. ABBA - The Way Old Friends Do [02:54] Playing Time.........: 01:18:55 Total Size...........: 557,76 MB ![]()
Seedów: 10
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 09:18:51
Rozmiar: 1.13 GB
Peerów: 8
Dodał: rajkad
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Wbrew tytułowi, niniejsza publikacja to oficjalnie czwarty regularny album THAT'S HOW I FIGHT. Wszak "Movement Three - Continuum", choć zarejestrowany został w tym samym czasie, co materiał z winyla "Movement Three", stanowi on odrębne wydawnictwo. Od swojego poprzednika różni się pod wieloma względami, głównie walorami dźwiękowymi i kompozycyjnymi. Nadal mamy tutaj do czynienia z bogatą paletą brzmień, melodii i improwizowanych fraz, pojawiających się na różnym etapie bez wyraźnego początku i końca, jednak w przeciwieństwie do poprzedniego materiału, ten charakteryzuje się większą rozpiętością, dzięki której minimalizm, kojarzący się z "Movement Three" ustępuje miejsca gęstszym strukturom kompozycji. To z kolei przekłada się na większą dynamikę muzyki zawartej na "...Continuum". Ta wyraźna różnica niejako narzuciła pomysł na realizację dwóch odrębnych całości wyłonionych przez muzyków podczas nagrań. Jakby podświadomie i intuicyjnie artyści, w naturalny sposób usystematyzowali poszczególne fragmenty tak, że powstały z nich dwie niezależnie od siebie większe części.Z powodzeniem mogą one funkcjonować osobno, a równocześnie doskonale uzupełniają się tak, że odbiorca odnosi wrażenie, że ma do czynienia z w pełni kompletną formą muzycznej wypowiedzi. Niewątpliwie wspólnym mianownikiem jest czas, miejsce i okoliczności, w jakich zostały zapisane obie części, wyłonione z wielogodzinnej improwizacji, dostarczające wrażeń i bodźców o jeszcze większej skali i natężeniu emocjonalnym. Wydawca Wiecie, że od recenzji EPki autorstwa That’s How I Fight o tytule Between Movements zaczęła się moja redakcyjna przygoda z magazynem Anxiousem? Pewnie nie wiecie. No bo w sumie, czemu byście mieli o tym widzieć? I jakie to w ogóle miałoby mieć przecież dla Was znaczenie? Oczywiście – żadne. Ja jednak – w hołdzie dla swojej klasycznej, choć dla niektórych może drażniącej, maniery – muszę trochę „naszponcić” na samym początku tekstu i dodać nieco własnej, osobistej dramaturgii, wprowadzając ów anegdotkowy wątek. Czymże byłaby zresztą recenzja bez nic nieznaczącej anegdotki? Ale właśnie – może ta anegdotka nie jest jednak aż tak trywialna i redundantna w kontekście niniejszego tekstu? Dzień, w którym rozpocząłem współpracę z tym zaszczytnym magazynem, kiedy to właśnie dostałem pierwsze zlecenie na „anxiousową” recenzję, był też dniem, w którym przyszło mi poznać That’s How I Fight. No a wiecie, niby nie uważałem się wówczas za niezalowego nuworysza. Sam o sobie miałem mniemanie, że ze sceną eksperymentalną, niezależną, będącą synonimem polskiego podziemia, byłem zapoznany co najmniej dobrze. A tu proszę – niespodzianka; w tak wyjątkowy i symboliczny sposób poznałem przeciekawy projekt składający się z muzyków różnych grup, które były mi bardzo bliskie. Czy to Ewa Braun, czy to Titanic Sea Moon, czy to Rigos Mortiss – nazwy te od wielu lat nierzadko gościły w moich głośnikach. Ale wróćmy do tamtego dnia, w którym recenzowałem Between Movements, czyli w momencie, gdy poznawałem warszawski kwartet. Czyli od tamtej sławatnej recki, That’s How I Fight zyskało nowego fana? No – może „fana” niekoniecznie, ale na pewno wiernego słuchacza i obserwatora, który na niniejszą nazwę zaczął zwracać baczną uwagę. Jeśli THIF coś nowego wydawali, to miałem to na oku [a raczej: uchu]. A od tego czasu trochę się ci muzycy naprodukowali, gdyż w międzyczasie supergrupa z Warszawy zdążyła wydać Movement Two i Movement Three, a także Off Guard. Niedługo później zespół dopisał do swojego portfolio kolejną płytę, a miało to miejsce w lutym 2025 roku, kiedy na polskim, niezależnych rynku pojawiło się Movement Three – Continuum. Postanowiłem wziąć ten materiał do recenzji. Tym razem już z innym, bardziej rozbudowanym backgroundem, niż to miało miejsce w przypadku recenzowania Between Movements. Miałem już nowe i ugruntowane przemyślenia. Wiedziałem, czym jest ta marka. Jak również wiedziałem, na co ich stać. No i tu się pojawia pierwszy wątek, na jaki chcę zwrócić uwagę, czyli na fakt, iż spodziewałem się nieco innego klimatu. Podchodząc do pierwszego odsłuchu, liczyłem był, iż album będzie kontynuacją tego, co dane było mi usłyszeć na Off Guard lub na Movement Three, czyli muzyki idącej w klimaty nieco kwaśnego i rytualnego post-rocka, z głębokim, basowym brzmieniem, które nadawało tamtym płytom charakteru nieco ambientowego. A tu jednak, mam takie wrażenie, płyta bardziej przypomina dokonania z wydawnictwa Movement Two, którą zapamiętałem jako That’s How I Fight w nieco mroczniejszej odsłownie. No i taką odsłonę zespół prezentuje na Movement Three – Continuum, oferując słuchaczom przekrój stylistyk nieco trudniejszych, mniej przystępnych. I przede wszystkim mniej „kwaśnych”. Za to zwracających się w kierunku posępnego minimalizmu. Wszystko to właśnie zdaje się balansować na granicy stylistyki, z której znane jest That’s How I Fight, przesuwając jednak środek ciężkości w stronę nieco posępniejszej odsłony, podkreślając również dark ambientowe i industrialne korzenie. Słyszalne jest to wyraźnie chociażby w drugim numerze, który niemal w całości brzmi jak hybryda hałasów i trzasków, uzupełniana mrocznymi i basowymi plamami dźwięku. Efekt końcowy skojarzył mi się nawet z twórczością Atrium Carceri czy Lustmorda, albo i nawet Deathproda z płyty Morals and Dogma. Takich „mrocznych” odniesień jest na tej płycie zresztą znacznie więcej. Za przykład może posłużyć utwór trzeci, gdzie powolne i mroczne pianinko, które wtopione zostało w ciemno-hałaśliwą strukturę, wywołało u mnie ewokację w stronę niemieckiego Bohren & der Club of Gore. Darkjazzowy pierwiastek, albo raczej pierwiasteczek, zapisuję zresztą jako cenny walor tej płyty, gdyż sam jestem wielkim fanem grupy pochodzącej z Mülheim an der Ruhr; słabość wielką mam też do ich naśladowców. Ambientowo-bohrenowego akcentu dopatrzyłem się też w pierwszym numerze. I nie kryję; znacznie bardziej trafiają do mnie wskazane tu numery, które w zestawianiu z innymi darkabmientowo-industrialnymi utworami, lokuję po prostu wyżej. Choć i tamte są dla mnie synonimem jakościowej i porządnej muzyki, pobudzającej określony rodzaj zmysłów i wprawiających słuchacza w określony stan. Bo zresztą – w tym That’s How I Fight jest przecież najlepsze. W tworzeniu długich i hipnotycznych kompozycji ambientowych, wzbogaconych repetytywnymi partiami gitarowymi i perkusyjnymi. Tak też zresztą zapamiętałem tę grupę. I tak mi się ona zresztą kojarzy. No i tak się kojarzyć będzie, a Movement Three – Contiunuum, to tytuł, które moje wyobrażenie podtrzymuje! Janusz Jurga Despite the title, this publication is officially the fourth regular album of THAT'S HOW I FIGHT. After all, "Movement Three - Continuum", although recorded at the same time as the material from the "Movement Three" vinyl, is a separate release. It differs from its predecessor in many respects, mainly in terms of sound and composition. We are still dealing here with a rich palette of sounds, melodies and improvised phrases, appearing at various stages without a clear beginning and end, but unlike the previous material, this one is characterized by a greater range, thanks to which the minimalism associated with "Movement Three" gives way to denser structures of the composition. This, in turn, comes into greater dynamics of the music contained on "...Continuum". This clear difference somehow imposed the idea of creating two separate entities selected by the musicians during the recordings. As if subconsciously and intuitively, the artists naturally systematized individual fragments so that they were created into two independently larger chapters. They can successfully function separately, and at the same time they complement each other perfectly, so that the recipient has the impression that they are dealing with a fully a complete form of musical expression. Undoubtedly, the common denominator is the time, place and circumstances in which both parts were written, emerging from many hours of improvisation, providing impressions and stimuli of an even greater scale and emotional intensity. ..::TRACK-LIST::.. 1. 34 12:13 2. 36 07:47 3. 22 05:42 4. 12 08:13 5. 30 12:48 6. 15 10:10 7. 38 15:40 ..::OBSADA::.. Gosia Florczak - synthesizer, accordion Piotr Sulik - guitars, loops Jacek Sokołowski - drums, percussion Pieczarka Franciszek - synthesizers, flute, voice Jacek Chrzanowski - bass (22) https://www.youtube.com/watch?v=9O8ajPZC-ss SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-18 20:11:55
Rozmiar: 170.22 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Wbrew tytułowi, niniejsza publikacja to oficjalnie czwarty regularny album THAT'S HOW I FIGHT. Wszak "Movement Three - Continuum", choć zarejestrowany został w tym samym czasie, co materiał z winyla "Movement Three", stanowi on odrębne wydawnictwo. Od swojego poprzednika różni się pod wieloma względami, głównie walorami dźwiękowymi i kompozycyjnymi. Nadal mamy tutaj do czynienia z bogatą paletą brzmień, melodii i improwizowanych fraz, pojawiających się na różnym etapie bez wyraźnego początku i końca, jednak w przeciwieństwie do poprzedniego materiału, ten charakteryzuje się większą rozpiętością, dzięki której minimalizm, kojarzący się z "Movement Three" ustępuje miejsca gęstszym strukturom kompozycji. To z kolei przekłada się na większą dynamikę muzyki zawartej na "...Continuum". Ta wyraźna różnica niejako narzuciła pomysł na realizację dwóch odrębnych całości wyłonionych przez muzyków podczas nagrań. Jakby podświadomie i intuicyjnie artyści, w naturalny sposób usystematyzowali poszczególne fragmenty tak, że powstały z nich dwie niezależnie od siebie większe części.Z powodzeniem mogą one funkcjonować osobno, a równocześnie doskonale uzupełniają się tak, że odbiorca odnosi wrażenie, że ma do czynienia z w pełni kompletną formą muzycznej wypowiedzi. Niewątpliwie wspólnym mianownikiem jest czas, miejsce i okoliczności, w jakich zostały zapisane obie części, wyłonione z wielogodzinnej improwizacji, dostarczające wrażeń i bodźców o jeszcze większej skali i natężeniu emocjonalnym. Wydawca Wiecie, że od recenzji EPki autorstwa That’s How I Fight o tytule Between Movements zaczęła się moja redakcyjna przygoda z magazynem Anxiousem? Pewnie nie wiecie. No bo w sumie, czemu byście mieli o tym widzieć? I jakie to w ogóle miałoby mieć przecież dla Was znaczenie? Oczywiście – żadne. Ja jednak – w hołdzie dla swojej klasycznej, choć dla niektórych może drażniącej, maniery – muszę trochę „naszponcić” na samym początku tekstu i dodać nieco własnej, osobistej dramaturgii, wprowadzając ów anegdotkowy wątek. Czymże byłaby zresztą recenzja bez nic nieznaczącej anegdotki? Ale właśnie – może ta anegdotka nie jest jednak aż tak trywialna i redundantna w kontekście niniejszego tekstu? Dzień, w którym rozpocząłem współpracę z tym zaszczytnym magazynem, kiedy to właśnie dostałem pierwsze zlecenie na „anxiousową” recenzję, był też dniem, w którym przyszło mi poznać That’s How I Fight. No a wiecie, niby nie uważałem się wówczas za niezalowego nuworysza. Sam o sobie miałem mniemanie, że ze sceną eksperymentalną, niezależną, będącą synonimem polskiego podziemia, byłem zapoznany co najmniej dobrze. A tu proszę – niespodzianka; w tak wyjątkowy i symboliczny sposób poznałem przeciekawy projekt składający się z muzyków różnych grup, które były mi bardzo bliskie. Czy to Ewa Braun, czy to Titanic Sea Moon, czy to Rigos Mortiss – nazwy te od wielu lat nierzadko gościły w moich głośnikach. Ale wróćmy do tamtego dnia, w którym recenzowałem Between Movements, czyli w momencie, gdy poznawałem warszawski kwartet. Czyli od tamtej sławatnej recki, That’s How I Fight zyskało nowego fana? No – może „fana” niekoniecznie, ale na pewno wiernego słuchacza i obserwatora, który na niniejszą nazwę zaczął zwracać baczną uwagę. Jeśli THIF coś nowego wydawali, to miałem to na oku [a raczej: uchu]. A od tego czasu trochę się ci muzycy naprodukowali, gdyż w międzyczasie supergrupa z Warszawy zdążyła wydać Movement Two i Movement Three, a także Off Guard. Niedługo później zespół dopisał do swojego portfolio kolejną płytę, a miało to miejsce w lutym 2025 roku, kiedy na polskim, niezależnych rynku pojawiło się Movement Three – Continuum. Postanowiłem wziąć ten materiał do recenzji. Tym razem już z innym, bardziej rozbudowanym backgroundem, niż to miało miejsce w przypadku recenzowania Between Movements. Miałem już nowe i ugruntowane przemyślenia. Wiedziałem, czym jest ta marka. Jak również wiedziałem, na co ich stać. No i tu się pojawia pierwszy wątek, na jaki chcę zwrócić uwagę, czyli na fakt, iż spodziewałem się nieco innego klimatu. Podchodząc do pierwszego odsłuchu, liczyłem był, iż album będzie kontynuacją tego, co dane było mi usłyszeć na Off Guard lub na Movement Three, czyli muzyki idącej w klimaty nieco kwaśnego i rytualnego post-rocka, z głębokim, basowym brzmieniem, które nadawało tamtym płytom charakteru nieco ambientowego. A tu jednak, mam takie wrażenie, płyta bardziej przypomina dokonania z wydawnictwa Movement Two, którą zapamiętałem jako That’s How I Fight w nieco mroczniejszej odsłownie. No i taką odsłonę zespół prezentuje na Movement Three – Continuum, oferując słuchaczom przekrój stylistyk nieco trudniejszych, mniej przystępnych. I przede wszystkim mniej „kwaśnych”. Za to zwracających się w kierunku posępnego minimalizmu. Wszystko to właśnie zdaje się balansować na granicy stylistyki, z której znane jest That’s How I Fight, przesuwając jednak środek ciężkości w stronę nieco posępniejszej odsłony, podkreślając również dark ambientowe i industrialne korzenie. Słyszalne jest to wyraźnie chociażby w drugim numerze, który niemal w całości brzmi jak hybryda hałasów i trzasków, uzupełniana mrocznymi i basowymi plamami dźwięku. Efekt końcowy skojarzył mi się nawet z twórczością Atrium Carceri czy Lustmorda, albo i nawet Deathproda z płyty Morals and Dogma. Takich „mrocznych” odniesień jest na tej płycie zresztą znacznie więcej. Za przykład może posłużyć utwór trzeci, gdzie powolne i mroczne pianinko, które wtopione zostało w ciemno-hałaśliwą strukturę, wywołało u mnie ewokację w stronę niemieckiego Bohren & der Club of Gore. Darkjazzowy pierwiastek, albo raczej pierwiasteczek, zapisuję zresztą jako cenny walor tej płyty, gdyż sam jestem wielkim fanem grupy pochodzącej z Mülheim an der Ruhr; słabość wielką mam też do ich naśladowców. Ambientowo-bohrenowego akcentu dopatrzyłem się też w pierwszym numerze. I nie kryję; znacznie bardziej trafiają do mnie wskazane tu numery, które w zestawianiu z innymi darkabmientowo-industrialnymi utworami, lokuję po prostu wyżej. Choć i tamte są dla mnie synonimem jakościowej i porządnej muzyki, pobudzającej określony rodzaj zmysłów i wprawiających słuchacza w określony stan. Bo zresztą – w tym That’s How I Fight jest przecież najlepsze. W tworzeniu długich i hipnotycznych kompozycji ambientowych, wzbogaconych repetytywnymi partiami gitarowymi i perkusyjnymi. Tak też zresztą zapamiętałem tę grupę. I tak mi się ona zresztą kojarzy. No i tak się kojarzyć będzie, a Movement Three – Contiunuum, to tytuł, które moje wyobrażenie podtrzymuje! Janusz Jurga Despite the title, this publication is officially the fourth regular album of THAT'S HOW I FIGHT. After all, "Movement Three - Continuum", although recorded at the same time as the material from the "Movement Three" vinyl, is a separate release. It differs from its predecessor in many respects, mainly in terms of sound and composition. We are still dealing here with a rich palette of sounds, melodies and improvised phrases, appearing at various stages without a clear beginning and end, but unlike the previous material, this one is characterized by a greater range, thanks to which the minimalism associated with "Movement Three" gives way to denser structures of the composition. This, in turn, comes into greater dynamics of the music contained on "...Continuum". This clear difference somehow imposed the idea of creating two separate entities selected by the musicians during the recordings. As if subconsciously and intuitively, the artists naturally systematized individual fragments so that they were created into two independently larger chapters. They can successfully function separately, and at the same time they complement each other perfectly, so that the recipient has the impression that they are dealing with a fully a complete form of musical expression. Undoubtedly, the common denominator is the time, place and circumstances in which both parts were written, emerging from many hours of improvisation, providing impressions and stimuli of an even greater scale and emotional intensity. ..::TRACK-LIST::.. 1. 34 12:13 2. 36 07:47 3. 22 05:42 4. 12 08:13 5. 30 12:48 6. 15 10:10 7. 38 15:40 ..::OBSADA::.. Gosia Florczak - synthesizer, accordion Piotr Sulik - guitars, loops Jacek Sokołowski - drums, percussion Pieczarka Franciszek - synthesizers, flute, voice Jacek Chrzanowski - bass (22) https://www.youtube.com/watch?v=9O8ajPZC-ss SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-18 20:07:06
Rozmiar: 380.46 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Szczytowe osiągnięcie niemieckiego death metalu? Na to wychodzi, przynajmniej jeśli patrzeć na lata 90-te. Wprawdzie konkurencję Morgoth miał zawsze kiepawą (co jest zastanawiające jak na tak 80-milionowy kraj), ale to w niczym nie umniejsza ich klasie i zajebistości. „Właściwy” debiut zespołu zrywa ze znaczącymi wpływami Death, wprowadzając na ich miejsce sporo ciekawych patentów, urozmaicających tradycyjne struktury. Co prawda kompozycje nie są już tak brutalne jak na znakomitych EPkach, ale za to zyskały na przestrzeni, stały się bardziej „podniosłe” i ciężkie. Chociaż napierduchy nadal nie brakuje (a i poziom „zadziorności” nie uległ specjalnie zmianie), to pojawiły się tu śmiałe skoki w bardziej klimatyczne, niemal doomowe rejony. Znaczy to tyle, że chłopaki często i solidnie zwalniają. Cursed jest przez to dziełem stosunkowo oryginalnym, nieprzystającym do dokonań Cannibali z jednej czy Grave z drugiej strony. Krążek jest bardzo udany i obfituje w wyjątkowo mocne kawałki. Spośród nich mnie szczególnie rusza zajebiście genialny „Sold Baptism” (przy okazji – niezły klip). Reszta również prezentuje się niczego sobie, zwłaszcza że sprawnie dobrano proporcje między szybkim i agresywnym graniem a ciężarem i zwolnieniami. Do tego refreny, które przyswaja się góra po dwóch przesłuchaniach. Warto poszukać do kolekcji! demo This is solid. Before Morgoth wandered into strange prog-death on Odium then to alterna-mallcore-techno on the wad of shit Feel Sorry for the Fanatic, they were a good death metal band. They used a bit of that weird Possessed riffing and the Beccarra "glass gargling" vocals, but these guys were quite a bizarre entity that made little sense to me. And that's just why they're so good. At times I feel I'm listening to Obituary, at others, early Death (Scream Bloody Gore or Leprosy). This is meant for crushing stuff, like bones and beer cans. Riffs can sometimes get technical, but never overyly technical. There's a melodic solo in "Unreal Imagination" and an acoustic intro to "Darkness," but that's as far as you're going to get. There's a really strong Black Sabbath/doom influence on here, especially the guitar tone and the middle section of "Sold Baptism." This has strong elements of both bands, but with a much darker sound and totally indecipherable vocals. Seriously, what is this guy singing about? If you watch the video for "Sold Baptism," which is equally bizarre and somewhat hilarious (not intentionally, I'm sure) you're going to be even more confused. This is great music for driving around with your friends in a small redneck/mallcore kid city when you are drunk. For maximum effectiveness, pull up to that preppy blonde chick who's singing along to Eminem in her oversize SUV and get her to roll her window down. When she does, crank your Morgoth CD and go "blaaaaaauuuugh!!!!" along with the vocalist, and I can assure you, she'll run back home to mutha (or the shitty dance clubs), never to be seen again. So yes, this is great. Fun, original death metal from Deutschland. Natrix ..::TRACK-LIST::.. 1. Cursed 2:05 2. Body Count 3:36 3. Exit To Temptation 6:02 4. Unreal Imagination 3:30 5. Isolated 5:25 6. Sold Baptism 3:40 7. Suffer Life 4:26 8. Opportunity Is Gone 7:20 9. Darkness 3:55 ..::OBSADA::.. Marc Grewe - Vocals Harald Busse - Guitars Carsten Otterbach - Guitars Sebastian Swart - Bass Rüdiger Hennecke - Drums https://www.youtube.com/watch?v=hl9pHHC_T5c SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-18 19:22:09
Rozmiar: 94.72 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Szczytowe osiągnięcie niemieckiego death metalu? Na to wychodzi, przynajmniej jeśli patrzeć na lata 90-te. Wprawdzie konkurencję Morgoth miał zawsze kiepawą (co jest zastanawiające jak na tak 80-milionowy kraj), ale to w niczym nie umniejsza ich klasie i zajebistości. „Właściwy” debiut zespołu zrywa ze znaczącymi wpływami Death, wprowadzając na ich miejsce sporo ciekawych patentów, urozmaicających tradycyjne struktury. Co prawda kompozycje nie są już tak brutalne jak na znakomitych EPkach, ale za to zyskały na przestrzeni, stały się bardziej „podniosłe” i ciężkie. Chociaż napierduchy nadal nie brakuje (a i poziom „zadziorności” nie uległ specjalnie zmianie), to pojawiły się tu śmiałe skoki w bardziej klimatyczne, niemal doomowe rejony. Znaczy to tyle, że chłopaki często i solidnie zwalniają. Cursed jest przez to dziełem stosunkowo oryginalnym, nieprzystającym do dokonań Cannibali z jednej czy Grave z drugiej strony. Krążek jest bardzo udany i obfituje w wyjątkowo mocne kawałki. Spośród nich mnie szczególnie rusza zajebiście genialny „Sold Baptism” (przy okazji – niezły klip). Reszta również prezentuje się niczego sobie, zwłaszcza że sprawnie dobrano proporcje między szybkim i agresywnym graniem a ciężarem i zwolnieniami. Do tego refreny, które przyswaja się góra po dwóch przesłuchaniach. Warto poszukać do kolekcji! demo This is solid. Before Morgoth wandered into strange prog-death on Odium then to alterna-mallcore-techno on the wad of shit Feel Sorry for the Fanatic, they were a good death metal band. They used a bit of that weird Possessed riffing and the Beccarra "glass gargling" vocals, but these guys were quite a bizarre entity that made little sense to me. And that's just why they're so good. At times I feel I'm listening to Obituary, at others, early Death (Scream Bloody Gore or Leprosy). This is meant for crushing stuff, like bones and beer cans. Riffs can sometimes get technical, but never overyly technical. There's a melodic solo in "Unreal Imagination" and an acoustic intro to "Darkness," but that's as far as you're going to get. There's a really strong Black Sabbath/doom influence on here, especially the guitar tone and the middle section of "Sold Baptism." This has strong elements of both bands, but with a much darker sound and totally indecipherable vocals. Seriously, what is this guy singing about? If you watch the video for "Sold Baptism," which is equally bizarre and somewhat hilarious (not intentionally, I'm sure) you're going to be even more confused. This is great music for driving around with your friends in a small redneck/mallcore kid city when you are drunk. For maximum effectiveness, pull up to that preppy blonde chick who's singing along to Eminem in her oversize SUV and get her to roll her window down. When she does, crank your Morgoth CD and go "blaaaaaauuuugh!!!!" along with the vocalist, and I can assure you, she'll run back home to mutha (or the shitty dance clubs), never to be seen again. So yes, this is great. Fun, original death metal from Deutschland. Natrix ..::TRACK-LIST::.. 1. Cursed 2:05 2. Body Count 3:36 3. Exit To Temptation 6:02 4. Unreal Imagination 3:30 5. Isolated 5:25 6. Sold Baptism 3:40 7. Suffer Life 4:26 8. Opportunity Is Gone 7:20 9. Darkness 3:55 ..::OBSADA::.. Marc Grewe - Vocals Harald Busse - Guitars Carsten Otterbach - Guitars Sebastian Swart - Bass Rüdiger Hennecke - Drums https://www.youtube.com/watch?v=hl9pHHC_T5c SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-18 19:18:02
Rozmiar: 302.64 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nowa, limitowana, europejska edycja jednej z pięciu (moim zdaniem) najlepszych progresywnych płyt z Niemiec, a z pewnością albumu najbardziej atmosferycznego!!! Wydany jesienią 1970 roku przez Vogue i trwający blisko 50 minut, jedyny album zespołu zawierał sześć rozbudowanych kompozycji, utrzymanych w mrocznym klimacie - w końcu nazwa zobowiązywała! Płytę charakteryzowało dość surowe, ale potężne, gęste brzmienie, całkiem chwytliwe melodie, dużo partii organów Hammonda, ostra rockowa gitara, nieco psychodelicznie brzmiące partie saksofonu i fletu. Jeśli ktoś lubi starego prog-rocka z lat 1969-1970, to nie może tego albumu pominąć! Oryginalny winyl w doskonałym stanie kosztuje około 2000 euro (!!!) ..::TRACK-LIST::.. 1. Highway 2. Willie the Fox 3. Found My Home 4. No. 4 5. Work Day 6. Vanity Fair ..::OBSADA::.. Michael 'Mick' Thierfelder - Voc Christian Felke - Sax & Flute Michael 'Mike' Kessler - Bass Reinhard 'Tammy' Grohe - Organ Michael 'Xner' Meixner - Lead Guitar Byally Braumann - Drums https://www.youtube.com/watch?v=BYsm-tfJIo8 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-18 18:25:34
Rozmiar: 109.00 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nowa, limitowana, europejska edycja jednej z pięciu (moim zdaniem) najlepszych progresywnych płyt z Niemiec, a z pewnością albumu najbardziej atmosferycznego!!! Wydany jesienią 1970 roku przez Vogue i trwający blisko 50 minut, jedyny album zespołu zawierał sześć rozbudowanych kompozycji, utrzymanych w mrocznym klimacie - w końcu nazwa zobowiązywała! Płytę charakteryzowało dość surowe, ale potężne, gęste brzmienie, całkiem chwytliwe melodie, dużo partii organów Hammonda, ostra rockowa gitara, nieco psychodelicznie brzmiące partie saksofonu i fletu. Jeśli ktoś lubi starego prog-rocka z lat 1969-1970, to nie może tego albumu pominąć! Oryginalny winyl w doskonałym stanie kosztuje około 2000 euro (!!!) ..::TRACK-LIST::.. 1. Highway 2. Willie the Fox 3. Found My Home 4. No. 4 5. Work Day 6. Vanity Fair ..::OBSADA::.. Michael 'Mick' Thierfelder - Voc Christian Felke - Sax & Flute Michael 'Mike' Kessler - Bass Reinhard 'Tammy' Grohe - Organ Michael 'Xner' Meixner - Lead Guitar Byally Braumann - Drums https://www.youtube.com/watch?v=BYsm-tfJIo8 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-18 18:20:11
Rozmiar: 314.50 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
1 - 30 | 31 - 60 | 61 - 90 | 91 - 120 | 121 - 150 | ... | 22651 - 22680 | 22681 - 22710 | 22711 - 22720 |