![]() |
|
|||||||||||||
Ostatnie 10 torrentów
Ostatnie 10 komentarzy
Discord
Kategoria:
Muzyka
Ilość torrentów:
23,072
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Wszechstronność talentu tego człowieka jest bezdyskusyjna, ale nie zawsze przekłada się to na przyjemne doświadczenie, co niestety zostało tutaj udowodnione... FA 'Samotność liczb pierwszych' to powieść o nieprzystawalności do świata zewnętrznego, o trudności porozumienia się. Gorzka, z wielkim zrozumieniem opisująca ból i cierpienie, a jednocześnie - wciągająca i wzruszająca. Książka trafiła na listę bestsellerów tuż po ukazaniu się na rynku i utrzymywała się na niej przez kilka miesięcy. Prawa do publikacji kupiły już wydawnictwa z kilkunastu krajów, czyniąc Paolo Giordano (prywatnie... włoskiego fizyka nuklearnego) jednym z najpopularniejszych literackich debiutantów ostatniej dekady. Zaledwie dwa lata po ukazaniu się powieści, w 2010 roku, do kin trafiła jej ekranizacja, wyreżyserowana przez Saverio Costanzo, który stworzenie ścieżki dźwiękowej powierzył m.in. Mike'owi Pattonowi. Amerykańskiemu muzykowi tak do gustu przypadł zarówno obraz, jak i książka, że postanowił wydać zainspirowany nimi album. "The Solitude Of Prime Numbers" zawierać będzie szesnaście piosenek i ukaże się nakładem autorskiej oficyny Pattona Ipecac. ..::TRACK-LIST::.. Soundtrack from the 2010 film 'La solitudine dei numeri primi' directed by Saverio Costanzo 1. 02-Twin Primes 01:55 2. 03-Identity Matrix 00:55 3. 05-Method Of Infinite Descent 02:17 4. 07-Contapositive 03:03 5. 11-Cicatrix 02:02 6. 13-Abscissa 01:40 7. 17-Isolated Primes 01:42 8. 19-Radius Of Convergence 04:24 9. 23-Separatrix 00:59 10. 29-The Snow Angel 01:41 11. 31-Apnoea 01:29 12. 37-Supersingular Primes 00:54 13. 41-Quadratrix 01:01 14. 43-Calculus oF Finite Differences 03:04 15. 47-Zeroth 01:26 16. 53-Weight Of Consequences (Quod Erat Demonstrandum) 07:05 ..::OBSADA::.. Mike Patton - performer, composer & producer https://www.youtube.com/watch?v=oUhLhieIf_Q SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-15 17:10:07
Rozmiar: 186.49 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. „Wiem, że fani progresywnego grania naprawdę lubią coś, co jest dobre, nawet jeśli nie jest to utrzymane w nietypowym metrum, chociaż ten album ma też sporo rzeczy w dziwnym metrum! Ale myślę też, że fani docenią, jak bardzo jest (ten album – przyp. RP) inny: po prostu sposób, w jaki ci goście grają, jest całkowicie wyjątkowy i całkiem niesamowity” – czy taka zapowiedź nowego albumu w wykonaniu Neala Morse’a nie jest już sama w sobie zachętą do posłuchania?... No, ale do rzeczy. Jak już kiedyś pozwoliłem sobie napisać nie mam dystansu do twórczości Neala Morse’a. Jakoś zrósł się z moim muzycznym DNA i nie potrafię sobie wyobrazić rocka progresywnego, rocka, w ogóle muzyki, bez jego twórczości. Całkiem niedawno, bo w ubiegłym roku Morse nagrał dwie płyty. Jedną solową, wręcz zanurzoną w osobistych opowieściach o sensie życia, codzienności i wierze – „Late Bloomer”, na której króluje nastrój, prostota i magiczna atmosfera opowieści o spotkaniach z sacrum, o bólu po stracie kogoś bliskiego i czymś, co można określić mianem konieczności wykonania „skoku wiary”, która wydaje się być jedyną drogą dającą szansę na zmianę, na wydobycie się z odmętów strachu i depresji. Druga zeszłoroczna płyta była… efektem zbyt dużej ilości wolnego czasu. Nie, to nie żart. Sam Morse tak mówił o tym wydawnictwie: „(…) Patrzyłem na rok 2024 i nie wiedziałem, co będę robić poza albumem ‘Late Bloomer’. Napisałem na niego już wszystkie piosenki. A potem miałem Morsefest w Londynie i mieliśmy Cruise to the Edge z Flying Colors. Ale poza tym nie miałam nic innego zarezerwowanego na cały rok”. Efektem tego „lenistwa” i „lokalnego patriotyzmu muzycznego” (marzeniem Morse’a była chęć nagrania czegoś ze zdolnymi „muzykami z sąsiedztwa”) był projekt Neal Morse & The Resonance, a wydawnictwo nosiło tytuł „No Hill For Climber”, co równocześnie dobrze określa zawartość tego albumu: „Nie ma góry (trudności, przeszkody) nie do przejścia” Tak chyba najlepiej, nieco metaforycznie, trzeba przetłumaczyć ten tytuł. Wszystko jest możliwe i ta płyta jest doskonałą ilustracją jak „stary wyjadacz” Morse może odnaleźć się w gronie bardzo młodych i nieznanych muzyków. A potem rzeczywiście był Morsefest, a potem Cruise to the Edge i to właśnie tam można było nieoficjalnie posłuchać tzw. „większej połowy” najnowszego wydawnictwa bardzo nietypowego projektu, który swoim składem stworzył nową muzyczną jakość. Bo jak inaczej określić grupę, w której skład wchodzą: Neal Morse (Transatlantic, Neal Morse Band, Spock’s Beard), Chester Thompson (perkusista Weather Report, zespołu Franka Zappy - The Mothers of Invention, wieloletni koncertowy muzyk zespołu Genesis), Phil Keaggy (związany w latach siedemdziesiątych z zespołem Glass Harp, a także muzyk wcześniej współpracujący już z Morsem przy albumie „One”) oraz Byron House (uznany muzyk sesyjny grający z takimi wykonawcami, jak Al Green, Amy Grant, Dolly Parton, Emmylou Harris, Johnny Cash, Linda Ronstadt, był też członkiem zespołu Band Of Joy, który towarzyszył na koncertach Robertowi Plantowi). Skąd taki skład? Iskrą, która zapaliła lont kończący się powstaniem projektu (bo chyba na razie jest to najtrafniejsze określenie) o nazwie Cosmic Cathedral było spotkanie w nie byle jakim miejscu i na nie byle jakim koncercie. Spotkanie Neala Morse’a z Chesterem Thompsonem podczas występu Steve’a Hacketta w Nashville: „Kiedy jechałem do domu, poczułem, że powinienem szybko znowu spotkać się z Chesterem. Miesiąc później poszliśmy na lunch, zaprosił mnie do siebie i mieliśmy naprawdę progresywny jazzowy jam z kilkoma świetnymi pomysłami (…) Chester gra w tak inny, fajny sposób, że sprawił, że ja też zacząłem grać inaczej”. I co prawda do tanga trzeba tylko dwóch, ale obok perkusisty i klawiszowca przydaliby się jeszcze gitarzysta i basista. To miejsce zajęli właśnie Keaggy i House. Dalej już poszło szybko: od jammowych improwizacji w studio do powstania nowego albumu. „Większość repertuaru pochodziła bezpośrednio z jam sessions, które spontanicznie stworzyliśmy w pokoju u Chestera. Nawet wiele tekstów niesamowicie gładko wyszło z naszych ust! To było niesamowite!” –wspomina Morse. Phil Keaggy dodaje do tego następujące słowa: „ci goście to prawdziwi miłośnicy rytmu… Nawet jeśli grają muzykę progresywną, mają w sobie bardziej klimat Steely Dan, ale kiedy zaczynamy śpiewać, brzmi to jak The Beatles”. I dodaje dalej: „(…) Album to muzyczna uczta pełna twórczej wyobraźni i szczerych tekstów. Moim zdaniem to nagranie jest jednym z najważniejszych wydarzeń w mojej muzycznej karierze!”. Niesamowitość atmosfery towarzszącej powstaniu albumu potwierdza Chester Thompson. Stwierdził on: „(…) Jestem bardzo podekscytowany tym, że ludzie usłyszą ten album. Pomiędzy wszystkimi graczami była świetna komunikacja. To jeden z moich ulubionych projektów, w jakim kiedykolwiek brałem udział!” A jeżeli dodać do tego, że słowa te wypowiedział ktoś, kto grał z Genesis i Frankiem Zappą, to... czuć moc! Z powodu owego powstawania utworów podczas jam sessions myślę, że można uznać realizatora dźwięku Jerrego Guidroza za nieformalnego, piątego członka tego projektu, bowiem bez niego i jego mozolnej pracy wiele z tych improwizacyjnych, jammowych sekwencji muzycznych z pewnością zniknęłaby wraz z wybrzmieniem ostatniego dźwięku. Na tle tych wszystkich wypowiedzi staje się zrozumiałym określenie stylu muzycznego tej płyty przez samego Morse’a jako: „prog-rock, połączony z jacht rockiem, który spotyka się z The Beatles” („Prog meets Yacht Rock meets The Beatles"). Samą płytę dla własnego użytku podzieliłem na dwie części - dwie połowy, które z jednej strony są niczym dwie (a w zasadzie cztery z powodu ograniczonego miejsca) strony albumu winylowego, a z drugiej pokazują dwa oblicza projektu-zespołu Cosmic Cathedral. Oto z jednej strony mamy do czynienia z, nazwijmy je tutaj, piosenkami, a z drugiej z ponad trzydziestoośmiominutową tytułową suitą „Deep Water” składającą się z dziewięciu części. Wydaje mi się, że jest to podział usprawiedliwiony przez charakter pierwszych czterech kompozycji, które (w zasadzie) mają pewną wspólną cechę – swoistą łagodność i stonowaną melodyjność wykonawczą, która niemal kołysze i kreuje nastrój statecznego porządku muzycznego. Oczywiście nie brakuje w tej grupie także „eksperymentów” muzycznych, ale niejako w opozycji do tej stateczności tytułowa suita to charakterystyczny, wręcz typowy, utwór progresywny zawierający wszystkie elementy, jakie spotykamy przy słuchaniu innych utworów tego formatu. W dodatku słychać tu charakterystyczne dla twórczości Morse’a brzmienia klawiszy i aranżacje. I jeżeli pierwsze cztery utwory można określić mianem wspólnej pracy zespołu, tak w przypadku suity słychać dominację Morse’a, ale nie jest to dominacja typu absolutnego. Już przy poprzednim krążku „No Hill For Climber” Morse oddał częściowo muzyczne stery w ręce swoich muzycznych partnerów. Na tej płycie jest tak samo. Morse jest, jakby to powiedzieć, koordynatorem muzycznym projektu, a nie jego wyłącznym autorem. Nie dominuje, lecz współgra… improwizuje. Owo jammowanie jest osią płyty, która zostaje jedynie otoczona „muzycznymi dodatkami”, jak orkiestracje, chórki, polifonia. Być może wynika to z faktu, że tym razem partnerami Morse’a są muzycy z własną przeszłością, własną maestrią, doświadczeni mistrzowie w swoim fachu? Proszę posłuchać pierwszego utworu z płyty, „The Heart Of Life”, który od pierwszej sekundy jest potężną improwizacją i trwa to przez całą pierwszą minutę. Ta minuta to bój instrumentów pragnących znaleźć swoje miejsce. To nie tylko bój, to rozpychanie się, którego celem jest jak najlepsza prezentacja swoich możliwości. I dopiero w połowie drugiej minuty muzyka przepoczwarza się w znane progujące intro z przepięknym syntezatorowym frazowaniem. Po syntezatorach palma pierwszeństwa przechodzi do gitary, która w wysokotonowym solo wodzi słuchacza na muzyczne pokuszenie przez następną minutę, wzmacniając swoją siłę przekazu poprzez naśladujące jej solo organy. I choć wokalnie utwór rozpoczyna Morse, to chwilę później do jego głosu włącza się Keaggy i całość zaczyna brzmieć niczym wokalny duet Lennon-McCartney. Z jedną wszak różnicą. Nie jest to beztroska piosenka o miłości i pięknych kwiatkach. Tekstowo Morse krąży po bliskich mu zagadnieniach wiary, osamotnienia, poczucia opuszczenia i bezradności spowodowanych utratą bożej łaski. Na takim podłożu rozwija się w następnych minutach reszta kompozycji, mieszając improwizacyjne dźwięki gitary i organów z łagodnymi pasażami wokalnymi i symfonicznymi frazami aranżacyjnymi. Największym pozytywem tej kompozycji jest jednak zrównoważona „trajektoria” prezentowanej muzyki. Mimo improwizacji całość ma charakter utworu typu intro – prezentuje wszystkie linie melodyczne, zaznajamia z możliwymi i spodziewanymi wątkami i pozostawia poczucie niedosytu, które (jak ma nadzieję słuchacz) zostanie zaspokojone w kolejnych utworach. Drugi z utworów zawartych na płycie, „Time To Fly”, jest zdecydowanie łatwiej opisać, bowiem wystarczy oddać głos samym twórcom: „(…) Time To Fly powstało podczas jednej z naszych jam sessions i całkiem sporo z tego było wynikiem improwizacji. Nawet wokale w zwrotkach. Co za groove!” - wspomina Morse – „(…) Chester i Byron ułożyli ten groove, na bazie którego Phil i ja wymyśliliśmy resztę”. Byron House natomiast tak to komentuje: „Pamiętam, jak podobał mi się sposób, w jaki groove i wszystkie różne sekcje „Time To Fly” ze sobą współgrały. Sekcja dęta i wokale wspierające dodają naprawdę miłych akcentów”. Phil Keaggy dodaje: „Ta piosenka naprawdę swinguje — zgadzam się z Byronem, że dęciaki i dodatkowe wokale naprawdę podnoszą melodię! (…) Ta piosenka jest bogata pod względem lirycznym, a przy tym niesamowicie optymistyczna. Przeplata się między różnymi atrakcyjnymi gatunkami muzycznymi. Neal, Chester i Byron to muzycy najwyższej klasy, a ta chwytliwa piosenka pokazuje to w najlepszy sposób. Brawa również dla Jerry'ego Guidroza za świetny miks!”. I po tych wypowiedziach można tylko dodać, że rzeczywiście „Time To Fly” bazuje na jazzrockowej aranżacji, która oscyluje gdzieś pomiędzy zespołami Steely Dan, harmoniami wokalnymi a’la The Beatles i chropowatą atmosferą bluesa. I najważniejsze, proszę wsłuchać się w solo saksofonu oraz w chórki, które pojawiają się gdzieś w środku. Te elementy nie tylko dodają smaku tej kompozycji, ale wynoszą ją na wyższy muzyczny poziom. Jak się Państwu wydaje, ile muzycznych niespodzianek można „schować” w trzyipółminutowym utworze? Trzy i pół minuty trwa trzecia kompozycja pt. „I Won't Make It”. Proszę spróbować policzyć: akustyczno-fortepianowy początek; śpiew Morse’a podobny do wokali z jego solowych płyt; dramaturgia podkreślana przez tekst, smyczkowa orkiestracja dodająca utworowi lekkości, gitarowe, melodyjne solo w drugiej minucie, chórki dodające całości epicko-balladowego wymiaru, perkusja, która praktycznie nie używa blach; country’owo brzmiące zakończenie i wreszcie długie i kojące wyciszenie... Czy to wystarczy by nazwać tę piosenkę „perełką”?... Czwarty utwór, „Walking In Daylight”, zasługuje na specjalną uwagę już choćby z tego względu, że to nie Neal Morse jest tu głównym wokalistą. Jego miejsce zajmuje Phil Keaggy. Jaki jest efekt tej zmiany? Muzyczny skręt w stronę jazzu. Całość, mimo piętnastosekundowego symfonicznego początku, tak naprawdę rozpoczynają nieco staccatowo brzmiące klawisze, które pojawiają się później jeszcze wiele razy, a wokal Phila – diametralnie inny od przepełnionego dramatyczną barwą głosu Morse’a – poziomuje całość brzmienia, ujazzawia, co w połączeniu z chórkami daje wspaniały efekt. I proszę się nie obawiać, że brakuje tu jakże typowych progresywnych wątków. Linia basu zaczynająca się mniej więcej w czwartej minucie to zarazem początek progresywnego eksperymentu w tej kompozycji. Bas i gitara tworzą psychodeliczno-progresywny konglomerat z nieco jazzującym solo Keaggy’ego. Nie zawodzi bardzo melodyjny, progresywny refren i oczywiście końcówka utworu. Fani prog rocka dostają to, na co czekają – typowo progresywne, melodyjne i epickie zarazem zakończenie. I aż szkoda, że utwór kończy się tak szybko, bo czymże jest dziewięć minut dla progresywnego słuchacza? Tak… Nawet jak dla Neala Morse’a trzydziestoośmiominutowy utwór to… rzadkość. Można tę tytułową kompozycję porównać chyba tylko do „The Whirlwind” z płyty o tym samym tytule grupy Transatlantic, może jeszcze do „Testimony” z solowego albumu Morse’a. To chyba najbardziej ambitna i jednocześnie najbardziej złożona kompozycja, jaką Morse stworzył do tej pory. Składająca się z dziewięciu części suita swoim rozmachem zatacza olbrzymi muzyczny krąg - począwszy od jazzu, przez rock symfoniczny, hard rock aż do typowych rockowych, nastrojowych ballad. Nie brak tu eksperymentów z jednej - i ogranych, znanych rozwiązań muzycznych z drugiej strony. Zacznijmy od części pierwszej: „Deep Water Suite Intro”, którą rozpoczyna zniekształcony przez wokoder głos Morse’a: „(…) Wypłyń na głęboką wodę – zejdź na dół, będzie lepiej, niż myślisz” („Launch out into the deep water – come down, it will be better than you know”). Te słowa są niejako ideą przewodnią tej kompozycji. Powtarzają się wielokrotnie (np. w części drugiej – „Launch Out - Part One”; w części szóstej – „Launch Out - Part Two”; w części ósmej – „Launch Out - Part Three”) w różnych aranżacyjnych brzmieniach, od symfonicznego do niemal kinowego oraz w pewnych deformacjach – zamiast „deep water” (głęboka woda) pojawia się fraza „free water” (wolna, swobodna woda). Owa „głęboka woda” i odwaga, jakiej potrzeba, by się w niej zanurzyć, to niesamowita alegoria potrzeby oczyszczenia, ponownego uwierzenia w… łaskę, bóstwa, transcendencję. To metaforyczne ujęcie jakiejś siły wyższej, która może oczyścić brud dnia codziennego. To także typowy dla Morse’a tekst. Wystarczy posłuchać jego płyt solowych, by przekonać się, że jest gorliwym neofitą, który swoje odkrycie Boga pragnie przekazać zawsze i wszędzie. A wracając do pierwszych dwóch części suity – spina je wokoderowa klamra, która w pierwszej części brzmi niczym głos w „kosmicznej katedrze”, a w drugiej - niczym tajemnicze zaproszenie, wezwanie do zebrania wystarczającej siły i odwagi, by skoczyć w otchłań oczyszczenia. Ciekawie brzmi część trzecia suity – „Fires Of The Sunrise”. Wykorzystanie gitary akustycznej nadaje jej balladowo-opowiadający i nieco folkowy charakter, a duet wokalny Morse’a i Keaggy’ego w połączeniu z chórkami brzmi niczym próba przyjacielskiego nakłonienia słuchacza do skoku wiary, zmiany rozumianej na wszelkie możliwe sposoby – „(…) I wypływasz / Gdzie powietrze jest pełne i mistyczne / Więc wyjdź / Gdzie wszystko jest inne, niż typowe / I tam / Każda chwila jest cudem / I czy to jest rzeczywistość / Czy pustynia, na której budujemy nasz dom, jest prawdziwa?”. A potem…, a potem jest już tylko płynięcie z pasażowo brzmiącą melodią. Każdy skok na „głęboką wodę” ma swoje zawirowania. Czwarta część suity jest im poświęcona. „Storm Surface” to instrumentalna i hardrockowo brzmiąca część, której centralnym elementem jest gitarowy popis Phila Keaggy’ego, który pod koniec zostaje dodatkowo „ozdobiony” mocnym brzmieniem organów. Materializm, konsumpcjonizm, chciwość – to tematy przewodnie części piątej pt. „Nightmare In Paradise”. Jednocześnie to tematy, które już Morse poruszał czy to w ramach zespołu Transatlantic czy też The Neal Morse Band. Muzycznie to, jak mi się wydaje, jeden z dwóch centralnych motywów tej suity. „Głęboka woda” pozwala na pozbycie się wspomnianych wyżej przywar” „(…) Wypłyń na głębszą wodę / No dalej, wiesz, że to prawdziwe życie / Wypłyń i dbaj o siebie / Tutaj leży droga do Raju”. To także najbardziej rockowo i symfonicznie brzmiąca część pełna dramatycznej treści, którą (na co warto zwrócić uwagę) wzmacnia zastosowanie melodeklamacji, a niemal wykrzyczane słowa: „(..) Będę znowu wolny” przynoszą narracyjną nadzieję. O części siódmej Morse mówi tak: (…) Sekcja „New Revelation” oparta jest na improwizacji, która przerodziła się w coś, co mogłoby znaleźć się na albumie Stinga”. I ten jammowy charakter słychać już od samego początku. Ta część jest niczym rozwijający się wąż. Zróżnicowane tempa, następujące po sobie instrumentalne partie solowe, brzmiące niczym refreny wspólne popisy wszystkich muzyków. To wszystko sprawia, że jest to, przy całym religijnym zaangażowaniu tekstowym, najbardziej rockowo-swingująca część suity. Krótka, refrenowa część ósma „Launch Out - Part Three”, o której była już mowa na początku, jest wprowadzeniem do finału suity. Część dziewiąta pt. „The Door To Heaven” to epickie zakończenie tej opowieści. Chciałoby się powiedzieć bardzo epickie, bardzo patetyczne, bardzo melodyjne… Czyli takie, jakie każdy fan rocka progresywnego lubi najbardziej. To ośmiominutowa podróż do potężnego i oczyszczająco-odkupiającego zakończenia. To charakterystyczna dla Morse’a opowieść-modlitwa przepraszająco-prosząca o przebaczenie grzechów i win. To opowieść o Jezusie, który jest zarówno kresem, jak i źródłem żywej wody. To muzyczno-narracyjne wyznanie wiary. To wreszcie obietnica, że skok na głęboką wodę wiary jest „opłacalny”. Doskonałe zakończenie tej suity. Niestety nie czuję się na siłach, by podsumować ten album. Nie mam do niego żadnego dystansu i nawet nie będę próbował go nabrać. Jeżeli ktoś oczekuje ładnych melodii – takie są na tej płycie. Jeżeli ktoś szuka eksperymentalnych aranżacji – także coś się powinno znaleźć. Jeżeli ktoś chciałby znaleźć interesujące linie melodyczne – bardzo ich tu dużo... Nie jest to płyta łatwa w odbiorze, pomimo kilku „ładnie brzmiących” kompozycji. Każdy z utworów niesie ze sobą duży ładunek emocjonalny, a warstwa tekstowa może być tematem samym w sobie. Jedyna rada – proszę zrobić „skok na głęboką wodę” i dać sobie czas, by odpowiednio zanurzyć się w tych dźwiękach. Niestety w najbliższym czasie nie będzie można usłyszeć tego projektu / zespołu / supergrupy na żywo. Jest szansa, że pojawią się na Morsefest w październiku tego roku. Chciałbym tam być i przekonać się czy magia wyczarowana na płycie będzie potrafiła zaczarować podczas koncertu. Na razie pozostaje cieszyć się, że już w czerwcu we Wrocławiu zagości wcześniejszy projekt Neala Morse’a – Neal Morse & The Resonance, by zaprezentować płytę „No Hill For Climbers” i to w dodatku w nie byle jakim towarzystwie, bo razem z zespołem The Flower Kings, który zaprezentuje nowe wydawnictwo pt. „Love”. Czy dojdzie wtedy do prezentacji jakichś utworów grupy Cosmic Cathedral albo Transatlantic? Tego nie wiem, ale mam nadzieję... Rysiek Puciato Cosmic Cathedral - Deep Water Another Neal Morse group?. This time with Genesis live member Chester Thompson, long time CCM guitarist Phil Keaggy, and versatile session bassist Byron House. The result is Cosmic Cathedral. The album follows a familiar setup that Morse has followed on several projects: Two epics bookending some shorter pieces. In this case, leading off is a 14 minute epic "The Heart of Life", followed by three very different middle pieces then finishing with a 38 minute epic. Being a Neal Morse homer, I was probably going to like this album regardless. However, what I wasn't prepared for was how excellent the performances are by Thompson, Keaggy, and House. Chester is a much different drummer than Mike Portnoy and his style adds more of a jazz or funk feel to many passages on this record. I was concerned about him going into the record because he's 76 years old. I should have learned my lesson after recently seeing Ian Paice with Deep Purple who is the same age. He's still got it. I have been a fan of Phil Keaggy's since his days with Glass Harp in the early 70s. There's an urban legend that Hendrix referred to Keaggy as the world's greatest guitarist. Keaggy points out that they did record the first Glass Harp album at Hendrix's studio but this was only a couple of weeks before Hendrix died so it's unlikely he could have said this in an interview. In any event, Keaggy is a monster and has been for a long time. On "Deep Water", Keaggy is excellent. His solos are spot on and his vocals match very well with Neal's. The biggest surprise for on this album is Byron House. I had to look him up. As it turns out, he's got around 300 album credits to his name; many well known, and many in my collection. His playing on this record is just terrific. The concept for the album comes from Neal's autobiography where he describes his Christian conversion as a vision of standing at the top of a waterfall and being encouraged to jump into the water below. The Deep Water Suite goes back to the "launch out into the deep water" as a central theme of the epic. I am thoroughly enjoying this album and am regretting that I didn't get the signed copy. If you're a prog fan, you need this. If you're a Christian, it's a must have. James007 ..::TRACK-LIST::.. 1. The Heart of Life 13:35 2. Time to Fly 06:53 3. I Won't Make It 03:55 4. Walking in Daylight 08:55 5. Deep Water Suite I: Introduction 03:02 6. Deep Water Suite II: Launch Out, Pt. One 04:37 7. Deep Water Suite III: Fires Of The Sunrise 04:04 8. Deep Water Suite IV: Storm Surface 02:40 9. Deep Water Suite V: Nightmare In Paradise 06:57 10. Deep Water Suite VI: Launch Out, Pt. Two 01:50 11. Deep Water Suite VII: New Revelation 05:14 12. Deep Water Suite VIII: Launch Out, Pt. Three 01:48 13. Deep Water Suite IX: The Door To Heaven 07:50 ..::OBSADA::.. Neal Morse - keyboards, guitars, vocals Phil Keaggy - guitars, vocals Bryon House - bass Chester Thompson - drums and percussion https://www.youtube.com/watch?v=ehkwCgOTS0I SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-15 16:29:19
Rozmiar: 166.73 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
„Wiem, że fani progresywnego grania naprawdę lubią coś, co jest dobre, nawet jeśli nie jest to utrzymane w nietypowym metrum, chociaż ten album ma też sporo rzeczy w dziwnym metrum! Ale myślę też, że fani docenią, jak bardzo jest (ten album – przyp. RP) inny: po prostu sposób, w jaki ci goście grają, jest całkowicie wyjątkowy i całkiem niesamowity” – czy taka zapowiedź nowego albumu w wykonaniu Neala Morse’a nie jest już sama w sobie zachętą do posłuchania?... No, ale do rzeczy. Jak już kiedyś pozwoliłem sobie napisać nie mam dystansu do twórczości Neala Morse’a. Jakoś zrósł się z moim muzycznym DNA i nie potrafię sobie wyobrazić rocka progresywnego, rocka, w ogóle muzyki, bez jego twórczości. Całkiem niedawno, bo w ubiegłym roku Morse nagrał dwie płyty. Jedną solową, wręcz zanurzoną w osobistych opowieściach o sensie życia, codzienności i wierze – „Late Bloomer”, na której króluje nastrój, prostota i magiczna atmosfera opowieści o spotkaniach z sacrum, o bólu po stracie kogoś bliskiego i czymś, co można określić mianem konieczności wykonania „skoku wiary”, która wydaje się być jedyną drogą dającą szansę na zmianę, na wydobycie się z odmętów strachu i depresji. Druga zeszłoroczna płyta była… efektem zbyt dużej ilości wolnego czasu. Nie, to nie żart. Sam Morse tak mówił o tym wydawnictwie: „(…) Patrzyłem na rok 2024 i nie wiedziałem, co będę robić poza albumem ‘Late Bloomer’. Napisałem na niego już wszystkie piosenki. A potem miałem Morsefest w Londynie i mieliśmy Cruise to the Edge z Flying Colors. Ale poza tym nie miałam nic innego zarezerwowanego na cały rok”. Efektem tego „lenistwa” i „lokalnego patriotyzmu muzycznego” (marzeniem Morse’a była chęć nagrania czegoś ze zdolnymi „muzykami z sąsiedztwa”) był projekt Neal Morse & The Resonance, a wydawnictwo nosiło tytuł „No Hill For Climber”, co równocześnie dobrze określa zawartość tego albumu: „Nie ma góry (trudności, przeszkody) nie do przejścia” Tak chyba najlepiej, nieco metaforycznie, trzeba przetłumaczyć ten tytuł. Wszystko jest możliwe i ta płyta jest doskonałą ilustracją jak „stary wyjadacz” Morse może odnaleźć się w gronie bardzo młodych i nieznanych muzyków. A potem rzeczywiście był Morsefest, a potem Cruise to the Edge i to właśnie tam można było nieoficjalnie posłuchać tzw. „większej połowy” najnowszego wydawnictwa bardzo nietypowego projektu, który swoim składem stworzył nową muzyczną jakość. Bo jak inaczej określić grupę, w której skład wchodzą: Neal Morse (Transatlantic, Neal Morse Band, Spock’s Beard), Chester Thompson (perkusista Weather Report, zespołu Franka Zappy - The Mothers of Invention, wieloletni koncertowy muzyk zespołu Genesis), Phil Keaggy (związany w latach siedemdziesiątych z zespołem Glass Harp, a także muzyk wcześniej współpracujący już z Morsem przy albumie „One”) oraz Byron House (uznany muzyk sesyjny grający z takimi wykonawcami, jak Al Green, Amy Grant, Dolly Parton, Emmylou Harris, Johnny Cash, Linda Ronstadt, był też członkiem zespołu Band Of Joy, który towarzyszył na koncertach Robertowi Plantowi). Skąd taki skład? Iskrą, która zapaliła lont kończący się powstaniem projektu (bo chyba na razie jest to najtrafniejsze określenie) o nazwie Cosmic Cathedral było spotkanie w nie byle jakim miejscu i na nie byle jakim koncercie. Spotkanie Neala Morse’a z Chesterem Thompsonem podczas występu Steve’a Hacketta w Nashville: „Kiedy jechałem do domu, poczułem, że powinienem szybko znowu spotkać się z Chesterem. Miesiąc później poszliśmy na lunch, zaprosił mnie do siebie i mieliśmy naprawdę progresywny jazzowy jam z kilkoma świetnymi pomysłami (…) Chester gra w tak inny, fajny sposób, że sprawił, że ja też zacząłem grać inaczej”. I co prawda do tanga trzeba tylko dwóch, ale obok perkusisty i klawiszowca przydaliby się jeszcze gitarzysta i basista. To miejsce zajęli właśnie Keaggy i House. Dalej już poszło szybko: od jammowych improwizacji w studio do powstania nowego albumu. „Większość repertuaru pochodziła bezpośrednio z jam sessions, które spontanicznie stworzyliśmy w pokoju u Chestera. Nawet wiele tekstów niesamowicie gładko wyszło z naszych ust! To było niesamowite!” –wspomina Morse. Phil Keaggy dodaje do tego następujące słowa: „ci goście to prawdziwi miłośnicy rytmu… Nawet jeśli grają muzykę progresywną, mają w sobie bardziej klimat Steely Dan, ale kiedy zaczynamy śpiewać, brzmi to jak The Beatles”. I dodaje dalej: „(…) Album to muzyczna uczta pełna twórczej wyobraźni i szczerych tekstów. Moim zdaniem to nagranie jest jednym z najważniejszych wydarzeń w mojej muzycznej karierze!”. Niesamowitość atmosfery towarzszącej powstaniu albumu potwierdza Chester Thompson. Stwierdził on: „(…) Jestem bardzo podekscytowany tym, że ludzie usłyszą ten album. Pomiędzy wszystkimi graczami była świetna komunikacja. To jeden z moich ulubionych projektów, w jakim kiedykolwiek brałem udział!” A jeżeli dodać do tego, że słowa te wypowiedział ktoś, kto grał z Genesis i Frankiem Zappą, to... czuć moc! Z powodu owego powstawania utworów podczas jam sessions myślę, że można uznać realizatora dźwięku Jerrego Guidroza za nieformalnego, piątego członka tego projektu, bowiem bez niego i jego mozolnej pracy wiele z tych improwizacyjnych, jammowych sekwencji muzycznych z pewnością zniknęłaby wraz z wybrzmieniem ostatniego dźwięku. Na tle tych wszystkich wypowiedzi staje się zrozumiałym określenie stylu muzycznego tej płyty przez samego Morse’a jako: „prog-rock, połączony z jacht rockiem, który spotyka się z The Beatles” („Prog meets Yacht Rock meets The Beatles"). Samą płytę dla własnego użytku podzieliłem na dwie części - dwie połowy, które z jednej strony są niczym dwie (a w zasadzie cztery z powodu ograniczonego miejsca) strony albumu winylowego, a z drugiej pokazują dwa oblicza projektu-zespołu Cosmic Cathedral. Oto z jednej strony mamy do czynienia z, nazwijmy je tutaj, piosenkami, a z drugiej z ponad trzydziestoośmiominutową tytułową suitą „Deep Water” składającą się z dziewięciu części. Wydaje mi się, że jest to podział usprawiedliwiony przez charakter pierwszych czterech kompozycji, które (w zasadzie) mają pewną wspólną cechę – swoistą łagodność i stonowaną melodyjność wykonawczą, która niemal kołysze i kreuje nastrój statecznego porządku muzycznego. Oczywiście nie brakuje w tej grupie także „eksperymentów” muzycznych, ale niejako w opozycji do tej stateczności tytułowa suita to charakterystyczny, wręcz typowy, utwór progresywny zawierający wszystkie elementy, jakie spotykamy przy słuchaniu innych utworów tego formatu. W dodatku słychać tu charakterystyczne dla twórczości Morse’a brzmienia klawiszy i aranżacje. I jeżeli pierwsze cztery utwory można określić mianem wspólnej pracy zespołu, tak w przypadku suity słychać dominację Morse’a, ale nie jest to dominacja typu absolutnego. Już przy poprzednim krążku „No Hill For Climber” Morse oddał częściowo muzyczne stery w ręce swoich muzycznych partnerów. Na tej płycie jest tak samo. Morse jest, jakby to powiedzieć, koordynatorem muzycznym projektu, a nie jego wyłącznym autorem. Nie dominuje, lecz współgra… improwizuje. Owo jammowanie jest osią płyty, która zostaje jedynie otoczona „muzycznymi dodatkami”, jak orkiestracje, chórki, polifonia. Być może wynika to z faktu, że tym razem partnerami Morse’a są muzycy z własną przeszłością, własną maestrią, doświadczeni mistrzowie w swoim fachu? Proszę posłuchać pierwszego utworu z płyty, „The Heart Of Life”, który od pierwszej sekundy jest potężną improwizacją i trwa to przez całą pierwszą minutę. Ta minuta to bój instrumentów pragnących znaleźć swoje miejsce. To nie tylko bój, to rozpychanie się, którego celem jest jak najlepsza prezentacja swoich możliwości. I dopiero w połowie drugiej minuty muzyka przepoczwarza się w znane progujące intro z przepięknym syntezatorowym frazowaniem. Po syntezatorach palma pierwszeństwa przechodzi do gitary, która w wysokotonowym solo wodzi słuchacza na muzyczne pokuszenie przez następną minutę, wzmacniając swoją siłę przekazu poprzez naśladujące jej solo organy. I choć wokalnie utwór rozpoczyna Morse, to chwilę później do jego głosu włącza się Keaggy i całość zaczyna brzmieć niczym wokalny duet Lennon-McCartney. Z jedną wszak różnicą. Nie jest to beztroska piosenka o miłości i pięknych kwiatkach. Tekstowo Morse krąży po bliskich mu zagadnieniach wiary, osamotnienia, poczucia opuszczenia i bezradności spowodowanych utratą bożej łaski. Na takim podłożu rozwija się w następnych minutach reszta kompozycji, mieszając improwizacyjne dźwięki gitary i organów z łagodnymi pasażami wokalnymi i symfonicznymi frazami aranżacyjnymi. Największym pozytywem tej kompozycji jest jednak zrównoważona „trajektoria” prezentowanej muzyki. Mimo improwizacji całość ma charakter utworu typu intro – prezentuje wszystkie linie melodyczne, zaznajamia z możliwymi i spodziewanymi wątkami i pozostawia poczucie niedosytu, które (jak ma nadzieję słuchacz) zostanie zaspokojone w kolejnych utworach. Drugi z utworów zawartych na płycie, „Time To Fly”, jest zdecydowanie łatwiej opisać, bowiem wystarczy oddać głos samym twórcom: „(…) Time To Fly powstało podczas jednej z naszych jam sessions i całkiem sporo z tego było wynikiem improwizacji. Nawet wokale w zwrotkach. Co za groove!” - wspomina Morse – „(…) Chester i Byron ułożyli ten groove, na bazie którego Phil i ja wymyśliliśmy resztę”. Byron House natomiast tak to komentuje: „Pamiętam, jak podobał mi się sposób, w jaki groove i wszystkie różne sekcje „Time To Fly” ze sobą współgrały. Sekcja dęta i wokale wspierające dodają naprawdę miłych akcentów”. Phil Keaggy dodaje: „Ta piosenka naprawdę swinguje — zgadzam się z Byronem, że dęciaki i dodatkowe wokale naprawdę podnoszą melodię! (…) Ta piosenka jest bogata pod względem lirycznym, a przy tym niesamowicie optymistyczna. Przeplata się między różnymi atrakcyjnymi gatunkami muzycznymi. Neal, Chester i Byron to muzycy najwyższej klasy, a ta chwytliwa piosenka pokazuje to w najlepszy sposób. Brawa również dla Jerry'ego Guidroza za świetny miks!”. I po tych wypowiedziach można tylko dodać, że rzeczywiście „Time To Fly” bazuje na jazzrockowej aranżacji, która oscyluje gdzieś pomiędzy zespołami Steely Dan, harmoniami wokalnymi a’la The Beatles i chropowatą atmosferą bluesa. I najważniejsze, proszę wsłuchać się w solo saksofonu oraz w chórki, które pojawiają się gdzieś w środku. Te elementy nie tylko dodają smaku tej kompozycji, ale wynoszą ją na wyższy muzyczny poziom. Jak się Państwu wydaje, ile muzycznych niespodzianek można „schować” w trzyipółminutowym utworze? Trzy i pół minuty trwa trzecia kompozycja pt. „I Won't Make It”. Proszę spróbować policzyć: akustyczno-fortepianowy początek; śpiew Morse’a podobny do wokali z jego solowych płyt; dramaturgia podkreślana przez tekst, smyczkowa orkiestracja dodająca utworowi lekkości, gitarowe, melodyjne solo w drugiej minucie, chórki dodające całości epicko-balladowego wymiaru, perkusja, która praktycznie nie używa blach; country’owo brzmiące zakończenie i wreszcie długie i kojące wyciszenie... Czy to wystarczy by nazwać tę piosenkę „perełką”?... Czwarty utwór, „Walking In Daylight”, zasługuje na specjalną uwagę już choćby z tego względu, że to nie Neal Morse jest tu głównym wokalistą. Jego miejsce zajmuje Phil Keaggy. Jaki jest efekt tej zmiany? Muzyczny skręt w stronę jazzu. Całość, mimo piętnastosekundowego symfonicznego początku, tak naprawdę rozpoczynają nieco staccatowo brzmiące klawisze, które pojawiają się później jeszcze wiele razy, a wokal Phila – diametralnie inny od przepełnionego dramatyczną barwą głosu Morse’a – poziomuje całość brzmienia, ujazzawia, co w połączeniu z chórkami daje wspaniały efekt. I proszę się nie obawiać, że brakuje tu jakże typowych progresywnych wątków. Linia basu zaczynająca się mniej więcej w czwartej minucie to zarazem początek progresywnego eksperymentu w tej kompozycji. Bas i gitara tworzą psychodeliczno-progresywny konglomerat z nieco jazzującym solo Keaggy’ego. Nie zawodzi bardzo melodyjny, progresywny refren i oczywiście końcówka utworu. Fani prog rocka dostają to, na co czekają – typowo progresywne, melodyjne i epickie zarazem zakończenie. I aż szkoda, że utwór kończy się tak szybko, bo czymże jest dziewięć minut dla progresywnego słuchacza? Tak… Nawet jak dla Neala Morse’a trzydziestoośmiominutowy utwór to… rzadkość. Można tę tytułową kompozycję porównać chyba tylko do „The Whirlwind” z płyty o tym samym tytule grupy Transatlantic, może jeszcze do „Testimony” z solowego albumu Morse’a. To chyba najbardziej ambitna i jednocześnie najbardziej złożona kompozycja, jaką Morse stworzył do tej pory. Składająca się z dziewięciu części suita swoim rozmachem zatacza olbrzymi muzyczny krąg - począwszy od jazzu, przez rock symfoniczny, hard rock aż do typowych rockowych, nastrojowych ballad. Nie brak tu eksperymentów z jednej - i ogranych, znanych rozwiązań muzycznych z drugiej strony. Zacznijmy od części pierwszej: „Deep Water Suite Intro”, którą rozpoczyna zniekształcony przez wokoder głos Morse’a: „(…) Wypłyń na głęboką wodę – zejdź na dół, będzie lepiej, niż myślisz” („Launch out into the deep water – come down, it will be better than you know”). Te słowa są niejako ideą przewodnią tej kompozycji. Powtarzają się wielokrotnie (np. w części drugiej – „Launch Out - Part One”; w części szóstej – „Launch Out - Part Two”; w części ósmej – „Launch Out - Part Three”) w różnych aranżacyjnych brzmieniach, od symfonicznego do niemal kinowego oraz w pewnych deformacjach – zamiast „deep water” (głęboka woda) pojawia się fraza „free water” (wolna, swobodna woda). Owa „głęboka woda” i odwaga, jakiej potrzeba, by się w niej zanurzyć, to niesamowita alegoria potrzeby oczyszczenia, ponownego uwierzenia w… łaskę, bóstwa, transcendencję. To metaforyczne ujęcie jakiejś siły wyższej, która może oczyścić brud dnia codziennego. To także typowy dla Morse’a tekst. Wystarczy posłuchać jego płyt solowych, by przekonać się, że jest gorliwym neofitą, który swoje odkrycie Boga pragnie przekazać zawsze i wszędzie. A wracając do pierwszych dwóch części suity – spina je wokoderowa klamra, która w pierwszej części brzmi niczym głos w „kosmicznej katedrze”, a w drugiej - niczym tajemnicze zaproszenie, wezwanie do zebrania wystarczającej siły i odwagi, by skoczyć w otchłań oczyszczenia. Ciekawie brzmi część trzecia suity – „Fires Of The Sunrise”. Wykorzystanie gitary akustycznej nadaje jej balladowo-opowiadający i nieco folkowy charakter, a duet wokalny Morse’a i Keaggy’ego w połączeniu z chórkami brzmi niczym próba przyjacielskiego nakłonienia słuchacza do skoku wiary, zmiany rozumianej na wszelkie możliwe sposoby – „(…) I wypływasz / Gdzie powietrze jest pełne i mistyczne / Więc wyjdź / Gdzie wszystko jest inne, niż typowe / I tam / Każda chwila jest cudem / I czy to jest rzeczywistość / Czy pustynia, na której budujemy nasz dom, jest prawdziwa?”. A potem…, a potem jest już tylko płynięcie z pasażowo brzmiącą melodią. Każdy skok na „głęboką wodę” ma swoje zawirowania. Czwarta część suity jest im poświęcona. „Storm Surface” to instrumentalna i hardrockowo brzmiąca część, której centralnym elementem jest gitarowy popis Phila Keaggy’ego, który pod koniec zostaje dodatkowo „ozdobiony” mocnym brzmieniem organów. Materializm, konsumpcjonizm, chciwość – to tematy przewodnie części piątej pt. „Nightmare In Paradise”. Jednocześnie to tematy, które już Morse poruszał czy to w ramach zespołu Transatlantic czy też The Neal Morse Band. Muzycznie to, jak mi się wydaje, jeden z dwóch centralnych motywów tej suity. „Głęboka woda” pozwala na pozbycie się wspomnianych wyżej przywar” „(…) Wypłyń na głębszą wodę / No dalej, wiesz, że to prawdziwe życie / Wypłyń i dbaj o siebie / Tutaj leży droga do Raju”. To także najbardziej rockowo i symfonicznie brzmiąca część pełna dramatycznej treści, którą (na co warto zwrócić uwagę) wzmacnia zastosowanie melodeklamacji, a niemal wykrzyczane słowa: „(..) Będę znowu wolny” przynoszą narracyjną nadzieję. O części siódmej Morse mówi tak: (…) Sekcja „New Revelation” oparta jest na improwizacji, która przerodziła się w coś, co mogłoby znaleźć się na albumie Stinga”. I ten jammowy charakter słychać już od samego początku. Ta część jest niczym rozwijający się wąż. Zróżnicowane tempa, następujące po sobie instrumentalne partie solowe, brzmiące niczym refreny wspólne popisy wszystkich muzyków. To wszystko sprawia, że jest to, przy całym religijnym zaangażowaniu tekstowym, najbardziej rockowo-swingująca część suity. Krótka, refrenowa część ósma „Launch Out - Part Three”, o której była już mowa na początku, jest wprowadzeniem do finału suity. Część dziewiąta pt. „The Door To Heaven” to epickie zakończenie tej opowieści. Chciałoby się powiedzieć bardzo epickie, bardzo patetyczne, bardzo melodyjne… Czyli takie, jakie każdy fan rocka progresywnego lubi najbardziej. To ośmiominutowa podróż do potężnego i oczyszczająco-odkupiającego zakończenia. To charakterystyczna dla Morse’a opowieść-modlitwa przepraszająco-prosząca o przebaczenie grzechów i win. To opowieść o Jezusie, który jest zarówno kresem, jak i źródłem żywej wody. To muzyczno-narracyjne wyznanie wiary. To wreszcie obietnica, że skok na głęboką wodę wiary jest „opłacalny”. Doskonałe zakończenie tej suity. Niestety nie czuję się na siłach, by podsumować ten album. Nie mam do niego żadnego dystansu i nawet nie będę próbował go nabrać. Jeżeli ktoś oczekuje ładnych melodii – takie są na tej płycie. Jeżeli ktoś szuka eksperymentalnych aranżacji – także coś się powinno znaleźć. Jeżeli ktoś chciałby znaleźć interesujące linie melodyczne – bardzo ich tu dużo... Nie jest to płyta łatwa w odbiorze, pomimo kilku „ładnie brzmiących” kompozycji. Każdy z utworów niesie ze sobą duży ładunek emocjonalny, a warstwa tekstowa może być tematem samym w sobie. Jedyna rada – proszę zrobić „skok na głęboką wodę” i dać sobie czas, by odpowiednio zanurzyć się w tych dźwiękach. Niestety w najbliższym czasie nie będzie można usłyszeć tego projektu / zespołu / supergrupy na żywo. Jest szansa, że pojawią się na Morsefest w październiku tego roku. Chciałbym tam być i przekonać się czy magia wyczarowana na płycie będzie potrafiła zaczarować podczas koncertu. Na razie pozostaje cieszyć się, że już w czerwcu we Wrocławiu zagości wcześniejszy projekt Neala Morse’a – Neal Morse & The Resonance, by zaprezentować płytę „No Hill For Climbers” i to w dodatku w nie byle jakim towarzystwie, bo razem z zespołem The Flower Kings, który zaprezentuje nowe wydawnictwo pt. „Love”. Czy dojdzie wtedy do prezentacji jakichś utworów grupy Cosmic Cathedral albo Transatlantic? Tego nie wiem, ale mam nadzieję... Rysiek Puciato Cosmic Cathedral - Deep Water Another Neal Morse group?. This time with Genesis live member Chester Thompson, long time CCM guitarist Phil Keaggy, and versatile session bassist Byron House. The result is Cosmic Cathedral. The album follows a familiar setup that Morse has followed on several projects: Two epics bookending some shorter pieces. In this case, leading off is a 14 minute epic "The Heart of Life", followed by three very different middle pieces then finishing with a 38 minute epic. Being a Neal Morse homer, I was probably going to like this album regardless. However, what I wasn't prepared for was how excellent the performances are by Thompson, Keaggy, and House. Chester is a much different drummer than Mike Portnoy and his style adds more of a jazz or funk feel to many passages on this record. I was concerned about him going into the record because he's 76 years old. I should have learned my lesson after recently seeing Ian Paice with Deep Purple who is the same age. He's still got it. I have been a fan of Phil Keaggy's since his days with Glass Harp in the early 70s. There's an urban legend that Hendrix referred to Keaggy as the world's greatest guitarist. Keaggy points out that they did record the first Glass Harp album at Hendrix's studio but this was only a couple of weeks before Hendrix died so it's unlikely he could have said this in an interview. In any event, Keaggy is a monster and has been for a long time. On "Deep Water", Keaggy is excellent. His solos are spot on and his vocals match very well with Neal's. The biggest surprise for on this album is Byron House. I had to look him up. As it turns out, he's got around 300 album credits to his name; many well known, and many in my collection. His playing on this record is just terrific. The concept for the album comes from Neal's autobiography where he describes his Christian conversion as a vision of standing at the top of a waterfall and being encouraged to jump into the water below. The Deep Water Suite goes back to the "launch out into the deep water" as a central theme of the epic. I am thoroughly enjoying this album and am regretting that I didn't get the signed copy. If you're a prog fan, you need this. If you're a Christian, it's a must have. James007 ..::TRACK-LIST::.. 1. The Heart of Life 13:35 2. Time to Fly 06:53 3. I Won't Make It 03:55 4. Walking in Daylight 08:55 5. Deep Water Suite I: Introduction 03:02 6. Deep Water Suite II: Launch Out, Pt. One 04:37 7. Deep Water Suite III: Fires Of The Sunrise 04:04 8. Deep Water Suite IV: Storm Surface 02:40 9. Deep Water Suite V: Nightmare In Paradise 06:57 10. Deep Water Suite VI: Launch Out, Pt. Two 01:50 11. Deep Water Suite VII: New Revelation 05:14 12. Deep Water Suite VIII: Launch Out, Pt. Three 01:48 13. Deep Water Suite IX: The Door To Heaven 07:50 ..::OBSADA::.. Neal Morse - keyboards, guitars, vocals Phil Keaggy - guitars, vocals Bryon House - bass Chester Thompson - drums and percussion https://www.youtube.com/watch?v=ehkwCgOTS0I SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-15 16:25:02
Rozmiar: 475.57 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
..::INFO::..
--------------------------------------------------------------------- The Sweet - The Collection --------------------------------------------------------------------- Artist...............: The Sweet Album................: The Collection Genre................: Rock Source...............: CD Year.................: 1995 Ripper...............: EAC (Secure mode) & Lite-On iHAS124 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.5.0 20250211 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 62 %) Channels.............: Stereo / 44100 HZ / 16 Bit Tags.................: VorbisComment Information..........: Castle Communications Included.............: NFO, M3U, CUE Covers...............: Front Back CD --------------------------------------------------------------------- Tracklisting --------------------------------------------------------------------- 1. The Sweet - Teenage Rampage [03:37] 2. The Sweet - Rebel Rouser [03:24] 3. The Sweet - Solid Gold Brass [05:34] 4. The Sweet - Stairway To The Stars [03:05] 5. The Sweet - Turn It Down [03:30] 6. The Sweet - The Sixteens [04:03] 7. The Sweet - Into The Night [04:25] 8. The Sweet - No You Don't [04:34] 9. The Sweet - Fever Of Love [04:02] 10. The Sweet - Lies In Your Eyes [03:46] 11. The Sweet - Fox On The Run [03:25] 12. The Sweet - Restless [04:28] 13. The Sweet - Set Me Free [03:58] 14. The Sweet - AC-DC [03:27] 15. The Sweet - Sweet F. A. [06:15] 16. The Sweet - Action [03:45] 17. The Sweet - Peppermint Twist [03:29] 18. The Sweet - Heartbreak Today [05:01] 19. The Sweet - Lost Angels [04:03] Playing Time.........: 01:17:59 Total Size...........: 484,24 MB ![]()
Seedów: 7
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-15 14:36:52
Rozmiar: 493.21 MB
Peerów: 0
Dodał: rajkad
Opis
..::INFO::..
--------------------------------------------------------------------- Suzi Quatro - All The Best (2 CD) --------------------------------------------------------------------- Artist...............: Suzi Quatro Album................: All The Best Genre................: Hard/Glam Rock Source...............: CD Year.................: 2012 Ripper...............: EAC (Secure mode) & Lite-On iHAS124 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.5.0 20250211 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 70 %) Channels.............: Stereo / 44100 HZ / 16 Bit Tags.................: VorbisComment Information..........: EMI Included.............: NFO, M3U, CUE Covers...............: Front Back CD --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 1 --------------------------------------------------------------------- 1. Suzi Quatro - Can The Can [03:34] 2. Suzi Quatro - 48 Crash [03:53] 3. Suzi Quatro - Glycerine Queen [03:48] 4. Suzi Quatro - Rolling Stone [02:44] 5. Suzi Quatro - All Shock Up [03:48] 6. Suzi Quatro - Shakin' All Over [03:33] 7. Suzi Quatro - Sticks And Stones [03:38] 8. Suzi Quatro - Daytona Demon [04:00] 9. Suzi Quatro - The Wild One [02:51] 10. Suzi Quatro - Keep A Knockin [03:14] 11. Suzi Quatro - Too Big [03:19] 12. Suzi Quatro - Klondyk Kate [03:29] 13. Suzi Quatro - Move It [03:37] 14. Suzi Quatro - Hit The Road Jack [03:55] 15. Suzi Quatro - Devil Gate Drive [03:48] 16. Suzi Quatro - I Bit More Thani Could Chew [03:43] 17. Suzi Quatro - Your Mamma Wont Like Me [03:58] 18. Suzi Quatro - Fever [03:40] 19. Suzi Quatro - Michael [03:41] 20. Suzi Quatro - I May Be Too Young [02:58] Playing Time.........: 01:11:21 Total Size...........: 501,36 MB --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 2 --------------------------------------------------------------------- 1. Suzi Quatro - She's In Love With You [03:32] 2. Suzi Quatro - If You Can't Give Me Love [03:52] 3. Suzi Quatro - Heartbreak Hotel [03:51] 4. Suzi Quatro - Make Me Smile (Come Up And See Me) [03:43] 5. Suzi Quatro - What's It Like To Be Loved [03:15] 6. Suzi Quatro - Tear Me Apart [02:57] 7. Suzi Quatro - Half As Much As Me [04:14] 8. Suzi Quatro - Rock And Roll, Hoochie Koo [03:26] 9. Suzi Quatro - Wake Up Little Susie [02:50] 10. Suzi Quatro - Roxy Roller [03:05] 11. Suzi Quatro - I've Never Been In Love [03:01] 12. Suzi Quatro - Born To Run [04:00] 13. Suzi Quatro - Mama's Boy [03:35] 14. Suzi Quatro - Love Hurts [02:44] 15. Suzi Quatro - The Race Is On [03:56] 16. Suzi Quatro - 15 Minutes Of Fame [03:51] 17. Suzi Quatro - I Don't Do Gentle [04:25] 18. Suzi Quatro - Dancing In The Wind [04:52] 19. Suzi Quatro - Born Making Noise [04:46] 20. Suzi Quatro - Singing With Angels (Feat. James Burton & The Jordanaires)[03:54] Playing Time.........: 01:14:00 Total Size...........: 519,51 MB ![]()
Seedów: 71
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-15 10:45:33
Rozmiar: 1.02 GB
Peerów: 39
Dodał: rajkad
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. UWAGA! To nie jest album popularnej, amerykańskiej pop-prog-rockowej grupy z drugiej połowy lat 70-tych, ale oczekiwana od wielu lat, zremasterowana edycja rewelacyjnego, niestety jedynego albumu szwedzkiej heavy-progresywnej formacji, założonej przez lidera grupy November! Każdy, kto zna i lubi drugą i trzecią płytę November (a także wydany w 1970 roku, jedyny album również pochodzącej ze Szwecji grupy Life), będzie uwielbiał (również szwedzkojęzyczną) Sagę, tym bardziej, że zespół rozszerzył okazjonalnie instrumentarium o saksofon, fortepian i wiolonczelę! Typowy szwedzki prog-rock, czyli ciężkawo, intensywnie, nastrojowo, momentami folkowo - 'wszystkiego po trochu'. Trudno się oderwać, choć album wymaga kilku przesłuchań. 1. Djävulens Läppar 6:30 Cello – Björn Isfält Drums – Sten Danielsson Guitar, Vocals – Kenny Bülow Lead Guitar, Vocals – Mats Norrefalk Piano – Sylvia Olin Soprano Saxophone – Christer Eklund Vocals, Electric Bass – Christer Stålbrandt 2. Gamla Goda Misstag 2:09 Cello – Björn Drums – Sten Guitar – Mats Lead Guitar – Kenny Vocals, Electric Bass – Christer 3. I Ett Glashus 3:31 Drums – Sten Guitar, Vocals – Kenny Lead Guitar, Vocals – Mats Vocals, Electric Bass – Christer 4. Önskebrunn 7:48 Drums – Sten Guitar – Mats Lead Guitar, Vocals – Kenny Soprano Saxophone – Christer Eklund Vocals, Electric Bass – Christer 5. Soliga Barn 1:23 Drums, Percussion – Sten Electric Bass – Christer Guitar – Kenny Lead Guitar – Mats 6. Jakten Tillbaka 4:38 Drums, Choir [Helenakören] – Sten Guitar, Vocals – Kenny, Mats Vocals, Electric Bass – Christer 7. Sång För Sylvia 1:49 Drums – Sten Guitar – Kenny Lead Guitar – Mats Vocals, Electric Bass – Christer 8. Källardrottning 4:31 Cello – Björn Drums – Sten Electric Bass – Christer Guitar – Kenny Lead Guitar – Mats 9. Ensamma Rum 6:17 Drums – Sten Guitar, Vocals – Kenny Lead Guitar – Mats Piano – Sylvia Vocals, Electric Bass – Christer https://www.youtube.com/watch?v=D6AKDcXRFIQ SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-14 17:55:07
Rozmiar: 91.05 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. UWAGA! To nie jest album popularnej, amerykańskiej pop-prog-rockowej grupy z drugiej połowy lat 70-tych, ale oczekiwana od wielu lat, zremasterowana edycja rewelacyjnego, niestety jedynego albumu szwedzkiej heavy-progresywnej formacji, założonej przez lidera grupy November! Każdy, kto zna i lubi drugą i trzecią płytę November (a także wydany w 1970 roku, jedyny album również pochodzącej ze Szwecji grupy Life), będzie uwielbiał (również szwedzkojęzyczną) Sagę, tym bardziej, że zespół rozszerzył okazjonalnie instrumentarium o saksofon, fortepian i wiolonczelę! Typowy szwedzki prog-rock, czyli ciężkawo, intensywnie, nastrojowo, momentami folkowo - 'wszystkiego po trochu'. Trudno się oderwać, choć album wymaga kilku przesłuchań. ..::TRACK-LIST::.. ..::OBSADA::.. 1. Djävulens Läppar 6:30 Cello – Björn Isfält Drums – Sten Danielsson Guitar, Vocals – Kenny Bülow Lead Guitar, Vocals – Mats Norrefalk Piano – Sylvia Olin Soprano Saxophone – Christer Eklund Vocals, Electric Bass – Christer Stålbrandt 2. Gamla Goda Misstag 2:09 Cello – Björn Drums – Sten Guitar – Mats Lead Guitar – Kenny Vocals, Electric Bass – Christer 3. I Ett Glashus 3:31 Drums – Sten Guitar, Vocals – Kenny Lead Guitar, Vocals – Mats Vocals, Electric Bass – Christer 4. Önskebrunn 7:48 Drums – Sten Guitar – Mats Lead Guitar, Vocals – Kenny Soprano Saxophone – Christer Eklund Vocals, Electric Bass – Christer 5. Soliga Barn 1:23 Drums, Percussion – Sten Electric Bass – Christer Guitar – Kenny Lead Guitar – Mats 6. Jakten Tillbaka 4:38 Drums, Choir [Helenakören] – Sten Guitar, Vocals – Kenny, Mats Vocals, Electric Bass – Christer 7. Sång För Sylvia 1:49 Drums – Sten Guitar – Kenny Lead Guitar – Mats Vocals, Electric Bass – Christer 8. Källardrottning 4:31 Cello – Björn Drums – Sten Electric Bass – Christer Guitar – Kenny Lead Guitar – Mats 9. Ensamma Rum 6:17 Drums – Sten Guitar, Vocals – Kenny Lead Guitar – Mats Piano – Sylvia Vocals, Electric Bass – Christer https://www.youtube.com/watch?v=D6AKDcXRFIQ SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-14 17:51:29
Rozmiar: 255.20 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Usually when we talk about the old Canadian thrash metal scene you will mostly mention such names as Sacrifice, Exciter, Infernal Majesty, Voivod, Piledriver or Razor. Unfortunately, not many metal fans will mention Armoros- and too bad, because their Pieces is one of the best Canadian albums from the mid 80s that I have ever heard! Unfortunately, this band has not survived, and after recording several demos and material for the debut album, they disbanded. Aside from the cassette version distributed by the band, Pieces was not released officially for many years until it first came out in 2008 by Brazilian Marquee Rec as a box, packed together with some additional recordings of this band from their past. It was finally re-mastered and re-released on vinyl and in CD format in 2015 by German High Roller. But let’s concentrate on the music from this full length. Armoros presents here over 40 minutes of wild, aggressive, fast and technical thrash metal. There is some melody, but the music sounds a little dirty. It's not that fast during the entire recording, though. Sometimes you can find some middle-tempo riffs here and there. There are not many moments like that, though - just to catch a little breath, and back again to the thrashing madness. The vocals are also rasp and dirty – spitting the words with hatred, but again with some melody. You can tell right away that Rick’s screams were heavily inspired by Araya’s style. The songs from Pieces are well composed, technical and full of complicated tempo changes. It is noticeable that Armoros was practicing for hours in their rehearsal room, and they were pretty mature as a band when they recorded these “pieces”. From time to time, a short, screaming guitar-solo pierces your ear-drums. There's not much I can say about the drummer’s effort on this album. The drum arrangements are simple, mostly super fast and straight forward. There's even less I can say about the bass lines, which are not audible. So maybe Pieces is not a flawless album- there are things that could be done better (especially during the recording of it) but still, as a whole, it is a killer album! Some people might say that Pieces is just another brutal thrash metal offering from the mid 80s and moreover, its production is far from perfect. But for me, this recording has something special that many thrash metal classics with a bigger budget and more professional studios lack. It is the organic aggression, dedication and honesty I can sense in Armoros’ music. It's just the purest thrash you can imagine from the late 80s. An absolute must-hear for everyone who likes old-style thrash metal! RustInPissZygadena ..::TRACK-LIST::.. 1. Forever Hold Your Pieces/C.M.D.K. 5:26 2. Teminal Death 3:03 3. Apparition Of Force 3:38 4. Remember Michelle 4:20 5. The Dead 5:51 6. Euphoria 3:17 7. Critical Mass 3:52 8. Dementia 5:39 9. Shadows 6:33 10. Earache My Eye 2:46 ..::OBSADA::.. Mike Sudar - Guitars Jed Simon - Guitars Rick Lee - Vocals, Bass Terry Groom - Drums https://www.youtube.com/watch?v=UJCVYmssp2U SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-14 17:15:26
Rozmiar: 102.91 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Usually when we talk about the old Canadian thrash metal scene you will mostly mention such names as Sacrifice, Exciter, Infernal Majesty, Voivod, Piledriver or Razor. Unfortunately, not many metal fans will mention Armoros- and too bad, because their Pieces is one of the best Canadian albums from the mid 80s that I have ever heard! Unfortunately, this band has not survived, and after recording several demos and material for the debut album, they disbanded. Aside from the cassette version distributed by the band, Pieces was not released officially for many years until it first came out in 2008 by Brazilian Marquee Rec as a box, packed together with some additional recordings of this band from their past. It was finally re-mastered and re-released on vinyl and in CD format in 2015 by German High Roller. But let’s concentrate on the music from this full length. Armoros presents here over 40 minutes of wild, aggressive, fast and technical thrash metal. There is some melody, but the music sounds a little dirty. It's not that fast during the entire recording, though. Sometimes you can find some middle-tempo riffs here and there. There are not many moments like that, though - just to catch a little breath, and back again to the thrashing madness. The vocals are also rasp and dirty – spitting the words with hatred, but again with some melody. You can tell right away that Rick’s screams were heavily inspired by Araya’s style. The songs from Pieces are well composed, technical and full of complicated tempo changes. It is noticeable that Armoros was practicing for hours in their rehearsal room, and they were pretty mature as a band when they recorded these “pieces”. From time to time, a short, screaming guitar-solo pierces your ear-drums. There's not much I can say about the drummer’s effort on this album. The drum arrangements are simple, mostly super fast and straight forward. There's even less I can say about the bass lines, which are not audible. So maybe Pieces is not a flawless album- there are things that could be done better (especially during the recording of it) but still, as a whole, it is a killer album! Some people might say that Pieces is just another brutal thrash metal offering from the mid 80s and moreover, its production is far from perfect. But for me, this recording has something special that many thrash metal classics with a bigger budget and more professional studios lack. It is the organic aggression, dedication and honesty I can sense in Armoros’ music. It's just the purest thrash you can imagine from the late 80s. An absolute must-hear for everyone who likes old-style thrash metal! RustInPissZygadena ..::TRACK-LIST::.. 1. Forever Hold Your Pieces/C.M.D.K. 5:26 2. Teminal Death 3:03 3. Apparition Of Force 3:38 4. Remember Michelle 4:20 5. The Dead 5:51 6. Euphoria 3:17 7. Critical Mass 3:52 8. Dementia 5:39 9. Shadows 6:33 10. Earache My Eye 2:46 ..::OBSADA::.. Mike Sudar - Guitars Jed Simon - Guitars Rick Lee - Vocals, Bass Terry Groom - Drums https://www.youtube.com/watch?v=UJCVYmssp2U SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-14 17:11:38
Rozmiar: 333.25 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. MIODEK... Official re-issue limited to 300 copies on CD-digipack, of the "Presage to Eternity" demo 1992 by this legendary Dutch band, one of the heaviest on the European Death Metal scene of the early 90's, for lovers of bands like early GRAVE, GOREFEST, ROTTREVORE... ..::TRACK-LIST::.. 1. Presage To The Eternity 2. Spontaneous Diarhoea 3. Gals Of The Eternal Solstice 4. Pulsating Blood 5. Disembowelment Pt.1 (Outro) ..::OBSADA::.. Vincent Scheerman - Guitars, Vocals, Lyrics Philip van Nugteren - Guitars Edwin Roor - Bass Edwin de Waard - Drums https://www.youtube.com/watch?v=fdu8Hbf46o0 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-14 16:48:26
Rozmiar: 60.96 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. MIODEK... Official re-issue limited to 300 copies on CD-digipack, of the "Presage to Eternity" demo 1992 by this legendary Dutch band, one of the heaviest on the European Death Metal scene of the early 90's, for lovers of bands like early GRAVE, GOREFEST, ROTTREVORE... ..::TRACK-LIST::.. 1. Presage To The Eternity 2. Spontaneous Diarhoea 3. Gals Of The Eternal Solstice 4. Pulsating Blood 5. Disembowelment Pt.1 (Outro) ..::OBSADA::.. Vincent Scheerman - Guitars, Vocals, Lyrics Philip van Nugteren - Guitars Edwin Roor - Bass Edwin de Waard - Drums https://www.youtube.com/watch?v=fdu8Hbf46o0 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-14 16:44:36
Rozmiar: 200.36 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Trzy muzyczne światy, trzy wyjątkowe osobistości oraz trzy kompozycje, będące wynikiem ich spotkania. Tak w wielkim skrócie można by opisać ten album, na którym indywidualizm każdego z muzyków zamyka się w zwartym, artystycznym koncepcie. Pomysłodawcą i siłą napędową całego przedsięwzięcia jest tu Jacek Mazurkiewicz, który w przeszłości współpracował już zarówno z dobrze znanym z gitarzystą Swans, Normanem Westbergiem, oraz hinduskim artystą, pedagogiem oraz mistrzem ghatamu (gliniany instrument perkusyjny) – Giridharem Udupa. Ich spotkanie zamknęło się w jednodniowej sesji nagraniowej, która odbyła się przy okazji wizyty w Polsce Westberga. Efektem są trzy długie improwizowane kompozycje, które składają się na album Everyday Life Activities. Przyznać trzeba, że zadziwiająca jest spójność i lekkość, jaka z nich wybrzmiewa. Nie brak tu również spontaniczności, a w dodatku panom udało się złapać specyficzną muzyczną więź, która wzmaga efekt ich artystycznej synergii. Ciekawa jest też słyszalna tu wyraźnie dźwiękowa wstrzemięźliwość. Choć każdy z muzyków wyraźnie znaczy swoje partie, to finalnie są one doskonale wyważone. Wszystko we właściwych proporcjach. W samej warstwie muzycznej mamy tu ambientowe kolaże oraz sporą dawkę eksperymentu. Jednostajne, transowe motywy obudowane są dźwiękowymi smaczkami, pojawiającymi się raz po raz psychodelicznymi wokalizami i orientalnymi rytmami Do tego porcja surrealistycznej atmosfery. We wkładce albumu znajdziemy następujące zdania: “Nothing major happened. These are just normal everyday activities” (Nie stało się nic wielkiego. To tylko zwykłe, codzienne sprawy. ). Jeśli nawet nagranie tego krążka było dla panów czymś w rodzaju chleba powszedniego, to jednak słuchacze otrzymali coś naprawdę niezwykłego. Wojciech Żurek An extraordinary meeting of three artists from three different musical worlds and three different continents. Norman Westberg (ex-Swans) and Jacek Mazurkiewicz have already released one album together "First Man In The Moon" in 2021 (published by the Swiss label Hallow Ground). In the new project, they are accompanied by Giridhar Udupa, an Indian master of ghatam (a clay percussion instrument that looks like a jug). The album will feature 3 long trance compositions, referring to ambient, krautrock, free jazz and Indian music. Jacek Mazurkiewicz describes the creation of this album as follows: "I met Norman Westberg while supporting the Swans tour in Poland as 3FoNIA. A few years later, during Norman's tour with Gira, we recorded a duet. The trio session took place similarly to the previous duet session during Norman's solo concert in Warsaw on the Swans tour. Recorded with Adam Toczko, a quick meeting on a day off from work. I invited Giridhar Udupa to the trio, whom I had met earlier during the period when I co-founded the band Limboski. I once invited Wacek Zimpel to play a few concerts with Giridhar. Wacek later created Saagara and I was wondering about some unusual musical context in which I would find myself with Giridhar. I was looking for an interesting sound configuration, but also a cultural one, with a different approach to creating music. I got the impression that for both Norman and Giridhar it was a fairly fresh meeting, not obvious. And on the other hand, ordinary - everyone did their own thing." Detroit guitarist Norman Westberg moved to New York in 1980 and became a part of the experimental music scene that was experiencing its golden age. Westberg himself became a permanent fixture when he joined the iconic avant-rock band Swans in 1983, and was the only member other than frontman Michael Gira to play with them for most of the band’s run, both until their 1997 disbandment and his return in 2010. Westberg has also been involved with other legendary New York noise-rock acts, including Jim Thirlwell’s Foetus and the post-Swans Heroine Sheiks, in which he played with Cows frontman Shannon Selberg; and in 2014, he joined the noise-rock supergroup Hidden Rifles, whose members included Mike Watt of Minutemen and Mark Shippy of U.S. Maple. Westberg's solo compositions, most often for solo guitar and a set of effects, draw on drone and post-minimalism, bringing to mind dark ambient passages from Swans albums. Giridhar Udupa is an extremely valued teacher and world-renowned artist, an Indian master of ghatam (a clay percussion instrument that looks like a jug). He was born into a family with long musical traditions. He began learning to play at the age of four, guided by his father. At the age of twelve, he already had his first performances behind him. He currently gives concerts alongside the greatest masters. He has received many prestigious awards. He performs in the USA, Spain, Canada, France, Switzerland, Germany, Oman and Kuwait. Giridhar Udupa is a member of the band of the Indian vocalist Bombay Jayashri, nominated for an Oscar for the best song for the film Life of Pi. He is one of the founders of the Layatharanga band. He also plays virtuoso other traditional instruments of South India, such as mridangam and kanjira, and is excellent at using the konnakol technique (a type of rhythmic vocalization). For three decades, the artist has been a global ambassador and icon of Carnatic music. He is the founder of The Udupa Foundation, a charity organization established in 2015 to promote Indian music, performing arts and culture. He has participated in recording dozens of albums. He is also well-known in our country thanks to his cooperation with Polish performers, which resulted in excellent artistic effects, such as the famous Indialucia - Michał Czachowski's group / project or the Saagara formation, led by Wacław Zimpel. Udupa also played on the album Lechoechoplexita, released by Leszek Hefi Wiśniewski, and on the album of the band Layatharanga, released in our country. Jacek Mazurkiewicz is interested in music in the broad sense. He puts his sounds together based on emotional impressions and pulse. Combining acoustics with electronics, he is constantly looking for a new sound. Solo as 3FoNIA, in a duet with Mikołaj Trzaska or Tomek Dąbrowski, the JMB trio with Wojtek Jachna and Jacek Buhl, in the Modular String Trio quartet, the Afrobeat quintet Faso Tamala are just some of his musical incarnations. With Patryk Zakrocki, as part of an audio mission, he massaged hundreds of pairs of ears in the Inner Ear Massage Office. He also deals with sound design, composing and producing music for films and theatre performances. He collaborated with many Polish and foreign artists. ..::TRACK-LIST::.. 1. Bend Then Break 09:48 2. Spoon In The Jar 09:42 3. Everyday Apparel (It's Our) 20:31 ..::OBSADA::.. Norman Westberg - guitar Giridhar Udupa - ghatam, konnakol, khanjira, percussion Jacek Mazurkiewicz - double bass, electronics https://www.youtube.com/watch?v=XKfEs2frvj4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-14 16:11:05
Rozmiar: 92.95 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Trzy muzyczne światy, trzy wyjątkowe osobistości oraz trzy kompozycje, będące wynikiem ich spotkania. Tak w wielkim skrócie można by opisać ten album, na którym indywidualizm każdego z muzyków zamyka się w zwartym, artystycznym koncepcie. Pomysłodawcą i siłą napędową całego przedsięwzięcia jest tu Jacek Mazurkiewicz, który w przeszłości współpracował już zarówno z dobrze znanym z gitarzystą Swans, Normanem Westbergiem, oraz hinduskim artystą, pedagogiem oraz mistrzem ghatamu (gliniany instrument perkusyjny) – Giridharem Udupa. Ich spotkanie zamknęło się w jednodniowej sesji nagraniowej, która odbyła się przy okazji wizyty w Polsce Westberga. Efektem są trzy długie improwizowane kompozycje, które składają się na album Everyday Life Activities. Przyznać trzeba, że zadziwiająca jest spójność i lekkość, jaka z nich wybrzmiewa. Nie brak tu również spontaniczności, a w dodatku panom udało się złapać specyficzną muzyczną więź, która wzmaga efekt ich artystycznej synergii. Ciekawa jest też słyszalna tu wyraźnie dźwiękowa wstrzemięźliwość. Choć każdy z muzyków wyraźnie znaczy swoje partie, to finalnie są one doskonale wyważone. Wszystko we właściwych proporcjach. W samej warstwie muzycznej mamy tu ambientowe kolaże oraz sporą dawkę eksperymentu. Jednostajne, transowe motywy obudowane są dźwiękowymi smaczkami, pojawiającymi się raz po raz psychodelicznymi wokalizami i orientalnymi rytmami Do tego porcja surrealistycznej atmosfery. We wkładce albumu znajdziemy następujące zdania: “Nothing major happened. These are just normal everyday activities” (Nie stało się nic wielkiego. To tylko zwykłe, codzienne sprawy. ). Jeśli nawet nagranie tego krążka było dla panów czymś w rodzaju chleba powszedniego, to jednak słuchacze otrzymali coś naprawdę niezwykłego. Wojciech Żurek An extraordinary meeting of three artists from three different musical worlds and three different continents. Norman Westberg (ex-Swans) and Jacek Mazurkiewicz have already released one album together "First Man In The Moon" in 2021 (published by the Swiss label Hallow Ground). In the new project, they are accompanied by Giridhar Udupa, an Indian master of ghatam (a clay percussion instrument that looks like a jug). The album will feature 3 long trance compositions, referring to ambient, krautrock, free jazz and Indian music. Jacek Mazurkiewicz describes the creation of this album as follows: "I met Norman Westberg while supporting the Swans tour in Poland as 3FoNIA. A few years later, during Norman's tour with Gira, we recorded a duet. The trio session took place similarly to the previous duet session during Norman's solo concert in Warsaw on the Swans tour. Recorded with Adam Toczko, a quick meeting on a day off from work. I invited Giridhar Udupa to the trio, whom I had met earlier during the period when I co-founded the band Limboski. I once invited Wacek Zimpel to play a few concerts with Giridhar. Wacek later created Saagara and I was wondering about some unusual musical context in which I would find myself with Giridhar. I was looking for an interesting sound configuration, but also a cultural one, with a different approach to creating music. I got the impression that for both Norman and Giridhar it was a fairly fresh meeting, not obvious. And on the other hand, ordinary - everyone did their own thing." Detroit guitarist Norman Westberg moved to New York in 1980 and became a part of the experimental music scene that was experiencing its golden age. Westberg himself became a permanent fixture when he joined the iconic avant-rock band Swans in 1983, and was the only member other than frontman Michael Gira to play with them for most of the band’s run, both until their 1997 disbandment and his return in 2010. Westberg has also been involved with other legendary New York noise-rock acts, including Jim Thirlwell’s Foetus and the post-Swans Heroine Sheiks, in which he played with Cows frontman Shannon Selberg; and in 2014, he joined the noise-rock supergroup Hidden Rifles, whose members included Mike Watt of Minutemen and Mark Shippy of U.S. Maple. Westberg's solo compositions, most often for solo guitar and a set of effects, draw on drone and post-minimalism, bringing to mind dark ambient passages from Swans albums. Giridhar Udupa is an extremely valued teacher and world-renowned artist, an Indian master of ghatam (a clay percussion instrument that looks like a jug). He was born into a family with long musical traditions. He began learning to play at the age of four, guided by his father. At the age of twelve, he already had his first performances behind him. He currently gives concerts alongside the greatest masters. He has received many prestigious awards. He performs in the USA, Spain, Canada, France, Switzerland, Germany, Oman and Kuwait. Giridhar Udupa is a member of the band of the Indian vocalist Bombay Jayashri, nominated for an Oscar for the best song for the film Life of Pi. He is one of the founders of the Layatharanga band. He also plays virtuoso other traditional instruments of South India, such as mridangam and kanjira, and is excellent at using the konnakol technique (a type of rhythmic vocalization). For three decades, the artist has been a global ambassador and icon of Carnatic music. He is the founder of The Udupa Foundation, a charity organization established in 2015 to promote Indian music, performing arts and culture. He has participated in recording dozens of albums. He is also well-known in our country thanks to his cooperation with Polish performers, which resulted in excellent artistic effects, such as the famous Indialucia - Michał Czachowski's group / project or the Saagara formation, led by Wacław Zimpel. Udupa also played on the album Lechoechoplexita, released by Leszek Hefi Wiśniewski, and on the album of the band Layatharanga, released in our country. Jacek Mazurkiewicz is interested in music in the broad sense. He puts his sounds together based on emotional impressions and pulse. Combining acoustics with electronics, he is constantly looking for a new sound. Solo as 3FoNIA, in a duet with Mikołaj Trzaska or Tomek Dąbrowski, the JMB trio with Wojtek Jachna and Jacek Buhl, in the Modular String Trio quartet, the Afrobeat quintet Faso Tamala are just some of his musical incarnations. With Patryk Zakrocki, as part of an audio mission, he massaged hundreds of pairs of ears in the Inner Ear Massage Office. He also deals with sound design, composing and producing music for films and theatre performances. He collaborated with many Polish and foreign artists. ..::TRACK-LIST::.. 1. Bend Then Break 09:48 2. Spoon In The Jar 09:42 3. Everyday Apparel (It's Our) 20:31 ..::OBSADA::.. Norman Westberg - guitar Giridhar Udupa - ghatam, konnakol, khanjira, percussion Jacek Mazurkiewicz - double bass, electronics https://www.youtube.com/watch?v=XKfEs2frvj4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-14 16:07:03
Rozmiar: 198.28 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
..::INFO::..
--------------------------------------------------------------------- Bay City Rollers - The Greatest Hits --------------------------------------------------------------------- Artist...............: Bay City Rollers Album................: The Greatest Hits Genre................: Pop/Rock Source...............: CD Year.................: 2010 Ripper...............: EAC (Secure mode) & Lite-On iHAS124 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.5.0 20250211 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 67 %) Channels.............: Stereo / 44100 HZ / 16 Bit Tags.................: VorbisComment Information..........: Sony Music Included.............: NFO, M3U, CUE Covers...............: Front Back CD --------------------------------------------------------------------- Tracklisting --------------------------------------------------------------------- 1. Bay City Rollers - Bye Bye Baby [02:52] 2. Bay City Rollers - Give a Little Love [03:23] 3. Bay City Rollers - Shang-A-Lang [03:03] 4. Bay City Rollers - Summerlove Sensation [03:16] 5. Bay City Rollers - Money Honey [03:17] 6. Bay City Rollers - Remember (Sha La La La) [02:32] 7. Bay City Rollers - Saturday Night [02:56] 8. Bay City Rollers - I Only Want to Be With You [03:37] 9. Bay City Rollers - Love Me Like I Love You [03:17] 10. Bay City Rollers - All of Me Loves All of You [03:04] 11. Bay City Rollers - Keep on Dancing [02:07] 12. Bay City Rollers - It's a Game [02:59] 13. Bay City Rollers - You Made Me Believe in Magic [02:44] 14. Bay City Rollers - Be My Baby [03:26] 15. Bay City Rollers - Yesterday's Hero [03:44] 16. Bay City Rollers - Please Stay [03:52] 17. Bay City Rollers - Way I Feel Tonight, The [03:54] 18. Bay City Rollers - You're a Woman [04:15] 19. Bay City Rollers - Let's Pretend [03:28] 20. Bay City Rollers - Once Upon a Star [03:00] 21. Bay City Rollers - Another Rainy Day in New York City [04:27] Playing Time.........: 01:09:22 Total Size...........: 467,90 MB ![]()
Seedów: 101
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-14 15:14:07
Rozmiar: 470.05 MB
Peerów: 12
Dodał: rajkad
Opis
..::INFO::..
--------------------------------------------------------------------- Christie - Yellow River CD 1 --------------------------------------------------------------------- Artist...............: Christie Album................: Yellow River Genre................: Pop-Rock, Classic Rock Source...............: CD Year.................: 1970 Ripper...............: EAC (Secure mode) & Lite-On iHAS124 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.5.0 20250211 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 60 %) Channels.............: Stereo / 44100 HZ / 16 Bit Tags.................: VorbisComment Information..........: Remastered 2001 Included.............: NFO, M3U, CUE Covers...............: Front Back CD --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 1 --------------------------------------------------------------------- 1. Christie - Gotta Be Free [03:12] 2. Christie - Inside Looking Out [02:43] 3. Christie - Johnny One Time [03:26] 4. Christie - Yellow River [02:45] 5. Christie - San Bernadino [03:13] 6. Christie - New York City [03:07] 7. Christie - Here I Am [02:38] 8. Christie - Put Your Money Down [02:44] 9. Christie - Until The Dawn [03:30] 10. Christie - I've Got A Feeling [02:50] 11. Christie - Coming Home Tonight [03:00] 12. Christie - Country Boy [02:39] 13. Christie - Down The Mississippi Line [02:52] Playing Time.........: 38:45 Total Size...........: 232,93 MB --------------------------------------------------------------------- Christie - For All Mankind CD 2 --------------------------------------------------------------------- Artist...............: Christie Album................: For All Mankind Genre................: Pop-Rock, Classic Rock Source...............: CD Year.................: 1971 Ripper...............: EAC (Secure mode) & Lite-On iHAS124 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.5.0 20250211 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 60 %) Channels.............: Stereo / 44100 HZ / 16 Bit Tags.................: VorbisComment Information..........: Remastered 1997 Included.............: NFO, M3U, CUE Covers...............: Front Back CD --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 2 --------------------------------------------------------------------- 1. Christie - Magic Highway [05:41] 2. Christie - Man Of Many Faces [02:19] 3. Christie - Picture Painter [03:08] 4. Christie - Martian King [05:26] 5. Christie - For All Mankind [04:15] 6. Christie - Peace Lovin' Man [03:07] 7. Christie - My Baby's Gone [05:43] 8. Christie - Country B. Sam [03:12] 9. Christie - I Believe In You [04:51] 10. Christie - If Only [04:24] 11. Christie - The Dealer (Down And Losin') [02:57] 12. Christie - Pleasure & Pain (bonus) [02:44] 13. Christie - Everything's Gonna Be Alright [02:38] 14. Christie - Iron Horse (bonus) [02:53] 15. Christie - Every Now And Then (bonus) [03:20] 16. Christie - Alabama (bonus) [03:42] 17. Christie - I'm Alive (bonus) [03:42] 18. Christie - Fools Gold (bonus) [03:10] Playing Time.........: 01:07:21 Total Size...........: 409,67 MB ![]()
Seedów: 124
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-14 11:06:55
Rozmiar: 646.41 MB
Peerów: 11
Dodał: rajkad
Opis
format : flac
wykonawca - Eloy tytuł - Ra rok wydania - 1988 gatunek - prog rock czas:: 42:04 spis utworów i czas: 01. Voyager Of The Future Race 9:02 02. Sensations 5:11 03. Dreams 8:07 04. Invasion Of A Megaforce 7:44 05. Rainbow 5:20 06. Hero 6:54 Frank Bornemann - Lead Vocals, Guitar Michael Gerlach - Drums, Keyboards, Paul Harriman - Bass Darryl Van Raalte - Bass Tommy Newton - Guitar Udo Dahmen - Drums Stefan Hols - Bass Achim Gieseler - Keyboards ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-13 23:56:03
Rozmiar: 261.36 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Genre: Pop, Retro Country of artist (group): Poland Year of publication: 1964-2008 Audio codec: MP3 Rip type: tracks Audio bitrate: 320 kbps Duration: 05:02:37 ...( TrackList )... Albums: 1964 - Piosenki rowiesnikow 1966 - To My 1968 - Filipinki (1968) 1969 - Wiosna majem wroci 2004 - Zlote Przeboje 2008 - Nagrania Radiowe Z Lat 1963-1972 [Z Archiwum Polskiego Radia, Vol. 4](2CD) Filipinki to polski żeński zespół wokalny założony w 1959 roku w Wyższej Szkole Handlowej w Szczecinie z okazji 15-lecia istnienia tej uczelni. Debiut zespołu miał miejsce w 1960 roku na konkursie piosenki „Szukamy Młodych Talentów”; nazwa ta przyjęła się po wizycie w redakcji dwutygodnika „Filipinka”. W 1962 roku zespół wystąpił w konkursie radiowym „Mikrofon dla Każdego”, dzięki czemu zyskał dużą popularność. Największą popularność zespół osiągnął w latach 1963-1965. Występowali w wielu krajach europejskich, a także w USA i Kanadzie. ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-13 23:53:38
Rozmiar: 702.65 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Cyrille Dubois Album: Bizet Les Mélodies. Enregistrement intégral Year: 2025 Genre: Classic Quality: FLAC 24Bit-96kHz ...( TrackList )... Disc 1 01. Vingt mélodies, Op. 21: No. 1, Chanson d'avril 02. Vingt mélodies, Op. 21: No. 2, Le Matin 03. Vingt mélodies, Op. 21: No. 3, Vieille Chanson 04. Vingt mélodies, Op. 21: No. 4, Adieux de l'hôtesse arabe 05. Vingt mélodies, Op. 21: No. 5, Rêve de la bien-aimée 06. Vingt mélodies, Op. 21: No. 6, J'aime l'amour 07. Vingt mélodies, Op. 21: No. 7, Vous ne priez pas 08. Vingt mélodies, Op. 21: No. 8, Ma vie a son secret 09. Vingt mélodies, Op. 21: No. 9, Pastorale 10. Vingt mélodies, Op. 21: No. 10, Sérénade 11. Vingt mélodies, Op. 21: No. 11, Berceuse 12. Vingt mélodies, Op. 21: No. 12, La Chanson du fou 13. Vingt mélodies, Op. 21: No. 13, Absence 14. Vingt mélodies, Op. 21: No. 14, Douce Mer 15. Vingt mélodies, Op. 21: No. 15, Après l'hiver 16. Vingt mélodies, Op. 21: No. 16, La Coccinelle 17. Vingt mélodies, Op. 21: No. 17, Chant d'amour ! 18. Vingt mélodies, Op. 21: No. 18, Je n'en dirai rien 19. Vingt mélodies, Op. 21: No. 19, L'Esprit saint 20. Vingt mélodies, Op. 21: No. 20, Tarentelle Disc 2 01. Petite Marguerite 02. La Rose et l'Abeille 03. La Foi, l'Espérance et la Charité 04. Feuilles d'album: No. 1, À une fleur 05. Feuilles d'album: No. 2, Adieux à Suzon 06. Feuilles d'album: No. 3, Sonnet 07. Feuilles d'album: No. 4, Guitare 08. Feuilles d'album: No. 5, Rose d'amour 09. Feuilles d'album: No. 6, Le Grillon 10. Sérénade 11. Le Colibri 12. Vœu 13. Lamento 14. La Fuite 15. Les Nymphes des bois 16. Rêvons 17. Le Retour Disc 3 01. Seize mélodies: No. 1, La Sirène 02. Seize mélodies: No. 2, Ouvre ton cœur 03. Seize mélodies: No. 3, Pourquoi pleurer 04. Seize mélodies: No. 4, Voyage 05. Seize mélodies: No. 5, Aubade 06. Seize mélodies: No. 6, La Nuit 07. Seize mélodies: No. 7, Le Doute ! 08. Seize mélodies: No. 8, Conte 09. Seize mélodies: No. 9, Aimons ! Rêvons ! 10. Seize mélodies: No. 10, La Chanson de la rose 11. Seize mélodies: No. 11, Qui donc t'aimera mieux ? 12. Seize mélodies: No. 12, Le Gascon 13. Seize mélodies: No. 13, N'oublions pas ! 14. Seize mélodies: No. 14, Si vous aimez 15. Seize mélodies: No. 15, Pastel 16. Seize mélodies: No. 16, L'Abandonnée 17. Ah ! Qu'elle est belle à voir 18. Romance 19. Vocalise pour ténor 20. Barcarolle 21. Chants des Pyrénées: No. 1, Mon doux ami 22. Chants des Pyrénées: No. 2, Là-haut sur la montagne 23. Chants des Pyrénées: No. 3, De mes brebis la plus charmante 24. Chants des Pyrénées: No. 4, La Haute Montagne 25. Chants des Pyrénées: No. 5, Rossignolet 26. Chants des Pyrénées: No. 6, Connaissez-vous ma bergère ? ![]()
Seedów: 47
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-13 23:52:47
Rozmiar: 3.70 GB
Peerów: 45
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Guns N' Roses Album: Nakano Sunplaza Tokyo Japan December 7th 1988 (Live On Broadcasting – HD Remastered 24 Bit) Year: 2025 Quality: FLAC 16Bit-44.1kHz ...( TrackList )... 01. You're Crazy (Live) 02. It's So Easy (Live) 03. Move to the City (Live) 04. Mr. Brownstone (Live) 05. Out Ta Get Me (Live) 06. Patience (Live) 07. Rocket Queen (Live) 08. Welcome to the Jungle (Live) 09. My Michelle (Live) 10. Intoroduction (Live) 11. Knockin' on Heaven's Door (Live) 12. Nightrain (Live) 13. Sweet Child O' Mine (Live) 14. Used to Love Her (Live) 15. Mama Kin (Live) 16. Paradise City (Live) ![]()
Seedów: 69
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-13 23:52:40
Rozmiar: 709.08 MB
Peerów: 18
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
Oi Polloi to zespoł punkowy, który powstał w 1981 roku w Edynburgu (Szkocja). W 1985 ukazuje się pierwszy materiał – kaseta demo wydana przez zespół – "Destroi the System". Od początku istnienia w zespole grało około 50 muzyków. Z założycieli pozostał tylko Deek - wokalista. Muzyka zespołu ewoluowała od oi do zaangażowanego anarchopunka. Teksty piosenek dotyczą m.in. ochrony środowiska, wyzwolenia zwierząt, wegetarianizmu, zwalczania faszyzmu, brutalności policji. Poza graniem muzyki angażują się w akcje anarchistyczne, ekologiczne oraz ruchu antyfaszystowskiego. Kilkakrotnie odwiedzali Polskę, co zaowocowało dość dobrą znajomością języka polskiego przez Deeka. Ich motto to "No compromise in defense of our earth". Fight Back! został wydany jako reeedycja wcześniejszych nagrań ze splitów z Betrayed oraz AOA przez Compary Records w 1995 roku. Na płycie znajdują się tylko utwory Oi Polloi. Title: Fight Back Artist: Oi Polloi Country: Szkocja Year: 1985 Genre: Punk Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 128 kbps ..::TRACK-LIST::.. Go Green You Cough/They Profit Punx Or Mice? Nuclear Waste The Only Release? Aparthied Stinx Boot Down The Door Americans Out Thugs In Uniform Pigs For Slaughter Rich Scumbag Never Give In ![]()
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-13 23:41:41
Rozmiar: 47.57 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
Bloodless to trzeci, najnowszy album studyjny amerykańskiej piosenkarki, autorki tekstów i muzyczki Samii. Został wydany 25 kwietnia 2025 roku przez wytwórnię Grand Jury Music w formatach winylowym, CD i cyfrowym. Zawiera pięć singli wydanych między styczniem a marcem 2025 roku, zatytułowanych: Bovine Excision, Lizard, Hole in a Frame, Pants oraz Carousel. Współprodukowany przez Caleba Wrighta i Jake’a Luppena, Bloodless składa się z trzynastu utworów o łącznym czasie trwania około czterdziestu minut. Samia wydała pierwszy singiel, Bovine Excision, 14 stycznia 2025 roku, wraz z teledyskiem. 18 lutego 2025 roku ukazał się drugi singiel z albumu - Lizard. Trzeci i czwarty singiel, Hole in a Frame oraz Pants, zostały wydane jednocześnie 25 marca 2025 roku. Ostatnim singlem z albumu był Carousel, który ukazał się 22 kwietnia 2025 roku wraz z teledyskiem wyreżyserowanym przez Sarah Ritter - autorkę również wcześniejszych klipów. Title: Bloodless Artist: Samia Country: USA Year: 2025 Genre: Indie Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. 1.Biscuits Intro 2.Bovine Excision 3.Hole in a Frame 4.Lizard 5.Dare 6.Fair Game 7.Spine Oil 8.Craziest Person 9.Sacred 10.Carousel 11.Proof 12.North Poles 13.Pants ![]()
Seedów: 11
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-13 23:41:34
Rozmiar: 92.90 MB
Peerów: 14
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
Piosenkarka, autorka tekstów i producentka Gigi Perez wydaje swój wyczekiwany, wyprodukowany przez siebie debiutancki album At The Beach, In Every Life. Namiętna, poetycka i potężna twórczość koncentruje się wokół tematów żałoby, miłości, wiary i religii. Album w szczególności opisuje skutki utraty ukochanej siostry Celene, uwiecznione w utworach takich jak „Fable”, oraz miłość, która ostatecznie pomaga jej przezwyciężyć żałobę, o czym Gigi śpiewa w przełomowym hicie „Sailor Song”. Gigi jest gotowa zaprosić wszystkich za kulisy swojego debiutanckiego wydawnictwa. Title: At The Beach In Every Life Artist: Gigi Perez Country: USA Year: 2025 Genre: Indie Rock Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. 1 Sailor Songlyrics 2 Sleeping 3 Sugar Water 4 Normalcylyrics 5 Nothing, Absolutely 6 Chemistry 7 Survivor's Guilt 8 Crown 9 Fablelyrics 10 Please Be Rude 11 Twister 12 At the Beach, in Every Life ![]()
Seedów: 13
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-13 23:41:27
Rozmiar: 107.87 MB
Peerów: 1
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Mogłoby się wydawać, że Thrashing Madness Productions wyciągnęło już wszystkie nieoszlifowane diamenty z metalowej przeszłości naszego kraju, ponieważ katalog wytwórni jest już wypchany po brzegi największymi tytułami podziemia. Nic bardziej mylnego, bo z początkiem obecnego roku label uderzył kolejnymi premierami i biorę się za pierwszą, czyli łódzki zespół Abathor i ich album The Ultimate Cure z 1991 roku. Do dania głównego dodane zostało jako bonus demo Reincarnation z tego samego roku. Wydawnictwa Thrashing to dla mnie zawsze wielka radość nie tylko ze względu na spodziewany ładunek uwielbianej dawki old schoolowej łupanki, ale także z powodu bardzo dobrze przygotowanych wydawnictw, tłustych wkładek i dużej liczby materiałów archiwalnych w nich zawartych, dzięki czemu mamy szansę otrzeć się o magiczne czasy, gdy nasze podziemie kopało dupska najsilniej. Zespoły uzbrojone w gitary Defila, wzmacniacze Eltrona i perkusje Polmuza niszczyły wszystko na drodze, posiadając w sobie tyle werwy i energii, że nie potrzebowały sprzętu wysokiej klasy, by ją wyrazić. Dzisiaj zespoły mają bezproblemowy dostęp do sprzętu muzycznego i nagraniowego, ale gdyby jeszcze posiadały choć troszkę tej energii, to byłoby pięknie… Wracając do tematu. Abathor powstał w 1989 w Łodzi, a jego muzycy zakochani byli w thrash metalu. The Ultimate Cure jest tego świadectwem, dziesięć kompozycyji zawartych na albumie to manifestacja miłości do tej odmiany metalu nastoletnich wtedy chłopaków. Muzycy zdecydowanie stawiali na scenę amerykańską, na płycie słychać wyraźne nawiązania do Voivod (Thunder of War), wczesnej Metalliki (Soldiers of Destiny) czy nawet Testament. Nie obyło się też bez nawiązań do polskiego Kata, co akurat dziwić nie powinno w ogóle, bo jakby na to nie spojrzeć, był to wtedy najpotężniejszy thrashowy skład. Czytając wywiad zamieszczony we wkładce, dowiadujemy się, że studio, w którym album nagrano, pozbawiony był wzmacniaczy i muzycy wpięli swoje gitary bezpośrednio w stół mikserski. Rozwiązanie to tłumaczy specyficzny jazgot, jaki wytworzył się w partiach gitar, ale koniec końców ich sound mnie absolutnie nie zraził. Na pewno znajdą się osoby, którym ciężko będzie przez ten materiał przejść, lecz tak został zrealizowany i cały w tym jego urok. Jak na czasy i możliwości w jakich został poczęty uważam, że brzmi bardzo dobrze i nie odstaje od ówczesnej czołówki. Wiem natomiast za to, że zespołowi zabrakło trochę szczęścia i uporu, by zawalczyć ze swoją muzyką szerzej i poza występem na festiwalu Drrrama skład nie osiągnął zbyt wiele (nie licząc nagrań). Na pewno nie pomogła także koniunktura odwracająca się powoli od nowych thrash metalowych załóg na rzecz death metalu. Czego by tu nie spekulować, należy stwierdzić jedną rzecz: The Ultimate Cure jest ciekawym, nieoczywistym przedstawicielem metalowej sceny sprzed ponad trzydziestu lat. Podczas, gdy wszyscy składają pokłony (ze mną włącznie) przed Imperatorem, Ghostem czy Merciless Death, Abathor jest interesującą propozycją pokazującą, iż obok dobrze wypromowanych w podziemiu nazw grały jeszcze te mniejsze, które robiły równie dużo zamętu co liderzy. Zarówno album, jak i rehearsal demo to nastoletnie, postkomunistyczne spojrzenie na scenę Bay Area, co samo w sobie czyni te materiały na wskroś wyjątkowymi. Brzeźnicki No dobrze, czy ktoś z Was pamięta o tym zespole? Przyznam, że to kolejny zapomniany band, który odświeżyła wytwórnia Thrashing Madness Productions – przy uciesze samego zespołu, wydawcy i pewnie kilkunastu innych osób w całym kraju. Przyjrzyjmy się jednak im bliżej. Powstali w Łodzi pod sam koniec Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, gdy thrash metal szedł już w odstawkę, bowiem na świeczniku pojawił się jego bardziej śmiertelny brat – death metal. Abathor jednak nie zważał na ten fakt i w 1991 roku wypuścił na świat dwie demówki – „Reincarnation” i „The Ultimate Cure”. Obie znalazły się właśnie na tym wydawnictwie. Co ja mogę powiedzieć tym, którzy nie słyszeli jeszcze Abathor? Zespół grał wtedy techniczny thrash metal, jakiego było sporo. I moim zdaniem nie wybijał się jakoś wybitnie ponad przeciętną. Ale również nie plasowali się poniżej. Obydwa materiały były (są) całkiem solidnym graniem. Wiadomo, że druga demówka zawiera również materiał bardziej dopracowany no i lepiej brzmiący. Słucha się tego przyjemnie, poza faktem że jak już się skończy to człowiek wiele nie pamięta. Ja wiem, że ktoś starszy ode mnie o dwadzieścia lat może do tego inaczej podchodzić, szczególnie jeśli np. wychował się w Łodzi i Abathor był po prostu zespołem z sąsiedztwa. Ja doceniam, ale nie wywołują te materiały u mnie jakichś większych emocji. Zespół jakich wiele wtedy. Jak to w przypadku wznowień Thrashing Madness Productions bywa – w środku mamy skany wywiadów, reprodukcje plakatów, zdjęcia z archiwum zespołu oraz wywiad przeprowadzony przez Leszka na potrzeby tego wznowienia. Co ciekawe, Abathor dalej istnieje, dziesięć lat temu wypuścili płytę „Phoenix From the Ashes” z materiałem nagranym ponoć w 1995 roku. I muszę zdecydowanie stwierdzić, że ta droga już w ogóle mnie nie interesuje. Thrash/groove metal a’la połowa najntisów – najgorzej. Na jego tle dwie wznowione właśnie demówki wypadają znacznie lepiej. Oracle ..::TRACK-LIST::.. The Ultimate Cure (Demo 1991) 1. Thunder Of War 2. Soldiers Of Destiny 3. Decadence Remains 4. Anatomy Of Murder 5. ...Through The Twilight 6. Blindman 7. Reincarnation 8. Down 9. The Ultimate Cure 10. March Of Enchanted Souls Reincarnation (Reincarnation Rehearsal Demo Tape 1991) 11. Intro 12. Reincarnation 13. Soldiers Of Destiny 14. Down 15. Anatomy Of Murder 16. ...Through The Twilight 17. Thunder Of War ..::OBSADA::.. Krzysztof 'Chris' Świątkiewicz - Guitars, Vocals Marcin Kowalczyk - Guitars Rafał Fuks - Bass Daniel Cybusz - Drums https://www.youtube.com/watch?v=c_7Je9e0krQ SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-13 20:33:47
Rozmiar: 146.88 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Mogłoby się wydawać, że Thrashing Madness Productions wyciągnęło już wszystkie nieoszlifowane diamenty z metalowej przeszłości naszego kraju, ponieważ katalog wytwórni jest już wypchany po brzegi największymi tytułami podziemia. Nic bardziej mylnego, bo z początkiem obecnego roku label uderzył kolejnymi premierami i biorę się za pierwszą, czyli łódzki zespół Abathor i ich album The Ultimate Cure z 1991 roku. Do dania głównego dodane zostało jako bonus demo Reincarnation z tego samego roku. Wydawnictwa Thrashing to dla mnie zawsze wielka radość nie tylko ze względu na spodziewany ładunek uwielbianej dawki old schoolowej łupanki, ale także z powodu bardzo dobrze przygotowanych wydawnictw, tłustych wkładek i dużej liczby materiałów archiwalnych w nich zawartych, dzięki czemu mamy szansę otrzeć się o magiczne czasy, gdy nasze podziemie kopało dupska najsilniej. Zespoły uzbrojone w gitary Defila, wzmacniacze Eltrona i perkusje Polmuza niszczyły wszystko na drodze, posiadając w sobie tyle werwy i energii, że nie potrzebowały sprzętu wysokiej klasy, by ją wyrazić. Dzisiaj zespoły mają bezproblemowy dostęp do sprzętu muzycznego i nagraniowego, ale gdyby jeszcze posiadały choć troszkę tej energii, to byłoby pięknie… Wracając do tematu. Abathor powstał w 1989 w Łodzi, a jego muzycy zakochani byli w thrash metalu. The Ultimate Cure jest tego świadectwem, dziesięć kompozycyji zawartych na albumie to manifestacja miłości do tej odmiany metalu nastoletnich wtedy chłopaków. Muzycy zdecydowanie stawiali na scenę amerykańską, na płycie słychać wyraźne nawiązania do Voivod (Thunder of War), wczesnej Metalliki (Soldiers of Destiny) czy nawet Testament. Nie obyło się też bez nawiązań do polskiego Kata, co akurat dziwić nie powinno w ogóle, bo jakby na to nie spojrzeć, był to wtedy najpotężniejszy thrashowy skład. Czytając wywiad zamieszczony we wkładce, dowiadujemy się, że studio, w którym album nagrano, pozbawiony był wzmacniaczy i muzycy wpięli swoje gitary bezpośrednio w stół mikserski. Rozwiązanie to tłumaczy specyficzny jazgot, jaki wytworzył się w partiach gitar, ale koniec końców ich sound mnie absolutnie nie zraził. Na pewno znajdą się osoby, którym ciężko będzie przez ten materiał przejść, lecz tak został zrealizowany i cały w tym jego urok. Jak na czasy i możliwości w jakich został poczęty uważam, że brzmi bardzo dobrze i nie odstaje od ówczesnej czołówki. Wiem natomiast za to, że zespołowi zabrakło trochę szczęścia i uporu, by zawalczyć ze swoją muzyką szerzej i poza występem na festiwalu Drrrama skład nie osiągnął zbyt wiele (nie licząc nagrań). Na pewno nie pomogła także koniunktura odwracająca się powoli od nowych thrash metalowych załóg na rzecz death metalu. Czego by tu nie spekulować, należy stwierdzić jedną rzecz: The Ultimate Cure jest ciekawym, nieoczywistym przedstawicielem metalowej sceny sprzed ponad trzydziestu lat. Podczas, gdy wszyscy składają pokłony (ze mną włącznie) przed Imperatorem, Ghostem czy Merciless Death, Abathor jest interesującą propozycją pokazującą, iż obok dobrze wypromowanych w podziemiu nazw grały jeszcze te mniejsze, które robiły równie dużo zamętu co liderzy. Zarówno album, jak i rehearsal demo to nastoletnie, postkomunistyczne spojrzenie na scenę Bay Area, co samo w sobie czyni te materiały na wskroś wyjątkowymi. Brzeźnicki No dobrze, czy ktoś z Was pamięta o tym zespole? Przyznam, że to kolejny zapomniany band, który odświeżyła wytwórnia Thrashing Madness Productions – przy uciesze samego zespołu, wydawcy i pewnie kilkunastu innych osób w całym kraju. Przyjrzyjmy się jednak im bliżej. Powstali w Łodzi pod sam koniec Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, gdy thrash metal szedł już w odstawkę, bowiem na świeczniku pojawił się jego bardziej śmiertelny brat – death metal. Abathor jednak nie zważał na ten fakt i w 1991 roku wypuścił na świat dwie demówki – „Reincarnation” i „The Ultimate Cure”. Obie znalazły się właśnie na tym wydawnictwie. Co ja mogę powiedzieć tym, którzy nie słyszeli jeszcze Abathor? Zespół grał wtedy techniczny thrash metal, jakiego było sporo. I moim zdaniem nie wybijał się jakoś wybitnie ponad przeciętną. Ale również nie plasowali się poniżej. Obydwa materiały były (są) całkiem solidnym graniem. Wiadomo, że druga demówka zawiera również materiał bardziej dopracowany no i lepiej brzmiący. Słucha się tego przyjemnie, poza faktem że jak już się skończy to człowiek wiele nie pamięta. Ja wiem, że ktoś starszy ode mnie o dwadzieścia lat może do tego inaczej podchodzić, szczególnie jeśli np. wychował się w Łodzi i Abathor był po prostu zespołem z sąsiedztwa. Ja doceniam, ale nie wywołują te materiały u mnie jakichś większych emocji. Zespół jakich wiele wtedy. Jak to w przypadku wznowień Thrashing Madness Productions bywa – w środku mamy skany wywiadów, reprodukcje plakatów, zdjęcia z archiwum zespołu oraz wywiad przeprowadzony przez Leszka na potrzeby tego wznowienia. Co ciekawe, Abathor dalej istnieje, dziesięć lat temu wypuścili płytę „Phoenix From the Ashes” z materiałem nagranym ponoć w 1995 roku. I muszę zdecydowanie stwierdzić, że ta droga już w ogóle mnie nie interesuje. Thrash/groove metal a’la połowa najntisów – najgorzej. Na jego tle dwie wznowione właśnie demówki wypadają znacznie lepiej. Oracle ..::TRACK-LIST::.. The Ultimate Cure (Demo 1991) 1. Thunder Of War 2. Soldiers Of Destiny 3. Decadence Remains 4. Anatomy Of Murder 5. ...Through The Twilight 6. Blindman 7. Reincarnation 8. Down 9. The Ultimate Cure 10. March Of Enchanted Souls Reincarnation (Reincarnation Rehearsal Demo Tape 1991) 11. Intro 12. Reincarnation 13. Soldiers Of Destiny 14. Down 15. Anatomy Of Murder 16. ...Through The Twilight 17. Thunder Of War ..::OBSADA::.. Krzysztof 'Chris' Świątkiewicz - Guitars, Vocals Marcin Kowalczyk - Guitars Rafał Fuks - Bass Daniel Cybusz - Drums https://www.youtube.com/watch?v=c_7Je9e0krQ SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-13 20:30:26
Rozmiar: 481.65 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. DVD 5 NTSC 4:3 DD 2.0 UK/European limited edition comes with a bonus DVD featuring behind the scenes making of the album and live tracks. ..::TRACK-LIST::.. 1. A Dirge In Progress 2. Abusing The World 2009-2010 ..::OBSADA::.. Drums - Fitri Guitar - Rasyid Vocals - Arif https://www.youtube.com/watch?v=SJObCRfOl2o SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-13 20:10:07
Rozmiar: 2.73 GB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. To jest limitowana, europejska reedycja genialnego, psych-progresywnego, brytyjskiego albumu - wraz z czterema utworami dodatkowymi, nagranymi w 1968 pod nazwą Uriel (bez gitarzysty w składzie). Wydany oryginalnie w 1969 roku, jeden z najbardziej legendarnych i wręcz powalających psychodelicznych albumów w historii rocka był połączeniem stylistyki wczesnych Pink Floyd, nieistniejących jeszcze Hawkwind (z okresu debiutu), szczypty elektrycznego bluesa i fascynujących, kosmicznych improwizacji na gitarę i mocno rozkręcone Hammondy. Pod tą tajemniczą nazwą kryła się oczywiście progresywna formacja Egg oraz 18-letni wówczas gitarzysta Steve Hillage (potem w Khan i Gong). Skromny, ale wypełniony treścią booklet zawiera projekty graficzne z oryginalnych winylowych wydań - w tym rzadką, tylną okładkę edycji hiszpańskiej z urokliwą, psychodeliczną łodzią podwodną. Doskonały dźwięk! Z tą grupą jest naprawdę ciekawa sprawa. Już samo to, że została utworzona na JEDEN dzień (dosłownie!) wydaje się wręcz nieprawdopodobne. Ten jeden dzień spędziła w studiu nagraniowym, by zarejestrować materiał muzyczny. Dodam – FENOMENALNY materiał, który stał się sensacją brytyjskiego rocka progresywnego po wsze czasy! A gdy dodam, że zrobili to muzycy, którzy mieli wówczas po osiemnaście lat, ktoś z boku popuka się w czoło i powie: „Eee, niemożliwe!” A jednak… Cofnijmy się w czasie o dwa lata, do roku 1967. To właśnie wtedy, w renomowanej City Of London School, wokalista i gitarzysta Steve Hillage, basista Mont Campbell, grający na klawiszach Dave Stewart, oraz pozyskany przez ogłoszenie w „Melody Maker” perkusista Clive Brooks pod koniec tamtego roku utworzyli grupę URIEL. Uriel to imię jednego z biblijnych archaniołów, a inspiracją do nazwania tak zespołu, jak twierdzi Dave Stewart, był poemat Johna Miltona „Raj utracony”. Zadebiutowali w młodzieżowym klubie w Sheen. Na początku ich repertuar opierał się na coverach – głównie były to przeróbki Jimiego Hendrixa, Cream i The Nice. Jednak z czasem zaczęli tworzyć własny repertuar, a nawet nagrali płytę „demo” zatytułowaną „Egoman„. Nagrania URIEL długi czas skrywane w prywatnych archiwach muzyków doczekały się publikacji dopiero w grudniu 2007 roku na płycie „Arzachel Collectors Edition by Uriel” wydanej przez Egg Archive (CD69-7201)- wytwórnię należącą do członków grupy Egg/Arzachel. Znalazło się na niej sześć nagrań plus cała płyta ARZACHEL. Latem 1968r. po raz ostatni w tym składzie Uriel wystąpił na wyspie Wight w Ryde Castle Hotel, po czym Steve Hillage opuścił zespół. Powód? Gitarzysta skończył edukację w szkole średniej i podjął naukę na Kent University w Cantenbury. Pozostała trójka postanowiła kontynuować karierę. Dzięki przypadkowej znajomości z Billem Jellettem trio rozpoczęło występy w słynnym The Middle Earth Club, zmieniając nazwę na Egg (styczeń 1969). Chwilę później podpisują kontrakt z wytwórnią Decca i w maju wychodzi ich pierwsza (kapitalna!) płyta „Egg”. W tym samym czasie muzycy często odwiedzali bar kawowy na Gerrard Street. Wpadali tam na dobrą kawę, ciasto i pyszne lody, a także by pogawędzić sobie z żoną Billa Jelletta, która pracowała jako kelnerka. Tu poznali właściciela małego studia nagraniowego Evolution, Petera Wickera, który widział ich koncerty jeszcze gdy grali pod starą nazwą. Pewnego dnia pijąc kawę do kawiarni wszedł… Hillage, który właśnie przyjechał na wakacje po rocznym pobycie na uniwersytecie. Kiedy wspólnie dojadali porcję lodów, podekscytowana żona Jelletta oznajmiła im, że dzwoni Peter Wicker z bardzo interesującą dla nich propozycją: jeden z najbliższych dni ma wolny i gdyby co, jest do ich dyspozycji. Zasugerował przy tym, by nagrali coś w konwencji rocka psychodelicznego. Warunek był jeden: koszt nagrania wynosił 250 funtów i całość trzeba było zapłacić od ręki. Akurat z tym sobie poradzili. Ale był jeszcze jeden problem. Pod jakim szyldem powinny pojawić się na rynku te nagrania? Uriel formalnie nie istniał, a na użycie nazwy Egg nie pozwalała Decca. Muzycy znaleźli więc trzecie rozwiązanie: projekt ochrzcili nazwą ARZACHEL. Jak wyjaśnił potem Dave Stewart pochodzi ona od nazwy krateru na Księżycu, który nazwano na cześć hiszpańskiego astronoma pochodzenia arabskiego żyjącego w XI wieku (faktycznie nazywał się Al-Zarqali). Aby nie narazić się szefom Decci ukryli się pod wymyślnymi pseudonimami. I tak Dave Stewart został Samem Lee-Uff (tak jak jego szkolny profesor łaciny), Clive Brooks to Basil Dawning (znienawidzony nauczyciel matematyki), Steve Hillage przyjął nazwisko, które „dobrze nadawało się na próby mikrofonu” Simeon Sasparella, zaś Mont Campbell stał się na ten moment Njerogi Gategaką. Album nagrany na „setkę” w sobotnie popołudnie ukazał się w czerwcu 1969 roku. Płyta zawiera sześć dość zróżnicowanych utworów, Dominuje najprzedniejsza psychodelia; można w niej także dostrzec wpływy hard rocka, bluesa jak i garażowego brytyjskiego rocka z połowy lat 60-tych. Nasuwają się porównania do The Nice, Rare Bird, czy Procol Harum. Z tą jednak różnicą, że nagrania te … biją te wszystkie grupy razem wzięte na głowę intensywnością, polotem, wyobraźnią, niezliczona ilością pomysłów i niesamowitym, nieziemskim wręcz klimatem. Kocham brzmienie organów Hammonda, więc dla mnie jest to absolutny szczyt psychodelicznego grania. Potężne, mocno przesterowane kościelne dźwięki Hammonda dominują na tej płycie niepodzielnie. Finezyjne partie gitary – ostre i bardzo przestrzenne, momentami bluesowe – nadają poszczególnym kompozycjom dodatkowego kolorytu. No i świetnie zapełniająca muzyczny plan bardzo ciężka sekcja rytmiczna. To wszystko razem MUSIAŁO dać powalający efekt. Naprawdę trudno mi jest pisać o tej muzyce. Trzeba jej posłuchać. Inaczej się nie da! Jakiekolwiek słowa bym nie napisał, w najmniejszym stopniu nie oddadzą jej wielkości. Płytę otwiera najkrótszy, prawie trzy minutowy „Garden Of Earthly Delights” będący wprowadzeniem do tego co czeka nas za chwilę. Bo ten następny, to hipnotyczny, awangardowo-psychodeliczny „Azathoth”, z odjechanymi solówkami gitar i katedralnym brzmieniu organów rzadko słyszalne na innych płytach. Utwór ponury i przygnębiający jak, nie przymierzając, obrazy Hieronima Bosha ukazujące średniowieczne wyobrażenia piekła i czyśćca. Z pięknym, cudownie wplecionym, klasycyzującym bachowskim tematem na organach. Z krzykami i jękami potępionych dusz i z koszmarnym głosem recytującym łaciński tekst. W podobnym klimacie utrzymany jest „Queen St. Gang” z tą różnicą, że tu na plan pierwszy wybija się pulsujący rytm basu przez co kompozycja nabiera bardzo transowego charakteru. Zamykający stronę „A” oryginalnego LP utwór „Leg” (w rzeczywistości będący genialną przeróbką kompozycji Roberta Johnsona „Rollin’ And Tumblin'”) to jak The Nice z debiutanckiego albumu, tyle że na mocnym haju. Mosiężny kawał bardzo ciężkiego bluesa i najdrapieżniejsza jego interpretacja jaką znam! Druga strona albumu zawierała tylko dwie kompozycje. Pierwsza to 10-cio minutowy ciężki, bluesujący „Clean Innocent Fun”, który gdzieś w połowie drogi przeistacza się w iście rozpędzony, „kosmiczny” jam gdzie Pink Floyd spotyka się z Hawkwind tyle, że… mocniejszy. Niemożliwe? Możliwe! Całość kończy siedemnastominutowy „Metempsychosis„. Utwór, który fascynuje do dziś to połączenie wspomnianych już The Nice, wczesny Pink Floyd i Hendrixa. Całość skrzy się mnogością muzycznych pomysłów i niestandardowych rozwiązań harmonicznych, a wyjątkowy narkotyczny klimat sprawia, że trudno się od niego uwolnić, a uzależnić w mig. To jest album marzenie. Padły tu już porównania do Procol Harum, The Nice i Pink Floyd, ale tak naprawdę album jest nieporównywalny do jakiejkolwiek płyty. Niewiarygodne, że tak młodzi ludzie byli w stanie zarejestrować muzykę tak doskonałą, tak dojrzałą, tak WYBITNĄ w kilka godzin w skromnym studiu i znikomym budżetem. Jacek Leśniewski w swojej książce „Brytyjski Rock w latach 1961-1979. Przewodnik płytowy” (wyd. Karga 2005) napisał fajne zdanie, które pozwolę sobie zacytować: „Jeśli ktoś nie słyszał tej płyty, to nie ma prawa wypowiadać się na temat psychodelicznego rocka.” Kropka. Okładkę płyty zaprojektował Dave Stewart. Jeśli dobrze jej się przyjrzeć znajdziemy tam „magiczną” liczbę 250 – nawiązanie do budżetu płyty. Album wydany w czerwcu 1969 roku przez Evolution był wznawiany (wielokrotnie nielegalnie) w różnych odcieniach okładek; oryginalne wydanie charakteryzowało się „szarym” obrazkiem bez napisu ARZACHEL. I jeszcze jedno: trzeci utwór, „Queen St. Gang” w pierwszym tłoczeniu miał tytuł „Soul Thing”, co jeszcze bardziej podnosi i tak już jego wysoką cenę (ponad 1000 euro) na płytowych giełdach. Po wyjściu ze studia drogi tria i Steve’a Hillage’a rozeszły się. Muzycy Egg wydali w sumie trzy wyśmienite albumy. Po rozwiązaniu zespołu w 1972 roku Mont Campbell współpracował z Hatfield & The North i National Health… Clive Brooks przez dwa lata grał z Grounghogs, a później z Liar… Dave Stewart został członkiem Ottawa Music Company, potem przyjął współpracę Hillage’a w grupie Khan. Grał także w Hatfield & The North, kultowym Gong i w zespole Billa Bruforda. Nagrywał też z powodzeniem swoje płyty solowe… Steve Hillage założył efemeryczny, ale bardzo udany zespół Khan, współpracował z zespołu Gong, a od 1975 roku realizował solowe projekty muzyczne. Był też producentem płyt takich wykonawców jak Kevin Ayers, Tony Banks, Blink, Can, czy Charlatans... Zibi Grupa Arzachel istniała tylko przez kilka godzin, w trakcie których zarejestrowała jeden z najbardziej kultowych - choć nieco zapomniany - albumów psychodeliczno rockowych. Był to projekt czwórki wciąż nastoletnich muzyków, którzy wcześniej występowali razem pod szyldem Uriel - gitarzysty Steve'a Hillage'a, grającego na elektrycznych organach Dave'a Stewarta, basisty Monta Campbella i perkusisty Clive'a Brooksa. Uriel był typowym dla tamtych czasów zespołem grającym blues rocka z elementami psychodelii, a na jego repertuar składały się głównie przeróbki Jimiego Hendrixa, Johna Mayalla i Cream. Gdy w połowie 1968 roku ze składu odszedł Hillage, pozostali muzycy zmienili nazwę na Egg i zaczęli grać bardziej progresywną muzykę, z czasem stając się jednym z ważniejszych przedstawicieli Sceny Canterbury. Zanim jednak zarejestrowali swój pierwszy longplay, pojawił się pomysł nagrania psychodelicznego albumu z udziałem byłego muzyka, zawierającego utwory napisane w czasach Uriel. Ponieważ jednak Egg miał już podpisany kontrakt z Deccą, a ten album miał się ukazać nakładem małej wytwórni Evolution, muzycy musieli użyć innej nazwy (i wystąpić pod pseudonimami). Zamiast wrócić do szyldu Uriel, zdecydowali się przyjąć zupełnie nowy. Eponimiczny album Arzachel jest doskonałym przykładem psychodelii w brytyjskim wydaniu. Można co prawda zarzucać, że taka muzyka jest spóźniona o jakieś dwa lata, a garażowe brzmienie pozostawia wiele do życzenia (całkowity koszt nagrania wyniósł 250 funtów). Ale to i tak jedno z najlepszych wydawnictw w tym stylu. Całość składa się z sześciu utworów mocno zatopionych w brzmieniu organów, z przeplatającymi się partiami wokalnymi Hillage'a i Campbella, oraz (nie zawsze obecnymi) zgrabnymi gitarowymi popisami pierwszego z nich. Pierwszą stronę winylowego wydania wypełniają cztery krótkie utwory. Otwierający całość, niespełna trzyminutowy "Garden of Earthly Delights" to po prostu typowo psychodeliczna, dość banalna piosenka. To samo można by napisać o balladowym "Azathoth", gdyby nie mocno odrealniona część instrumentalna. W instrumentalnym "Queen St. Gang" (na pierwszym wydaniu zatytułowanym "Soul Thing" - tak, jak oryginał Keitha Mansfielda) zwraca uwagę bardziej uwypuklona gra sekcji rytmicznej, z bardzo fajną linią basu, ale to znów przede wszystkim popis Stewarta. W bardziej dynamicznym "Leg" w końcu pojawia się nieco więcej gitary, przypominającej o bluesrockowych korzeniach grupy. To, co najlepsze, wypełnia jednak drugą stronę winylowego wydania. To tylko dwa, za to bardzo rozbudowane utwory, o mocno jamującym charakterze. Dziesięciominutowy "Clean Innocent Fun" to kolejne przypomnienie o korzeniach muzyków, zwracające uwagę świetnymi gitarowymi popisami Hillage'a. Z kolei blisko siedemnastominutowy "Metempsychosis" to już kompletnie zwariowany, prawdziwie psychodeliczny jam. "Arzachel" to prawdziwy relikt hippisowskich czasów. Dziś może odrzucać swoim archaizmem, a już w chwili wydania amatorskie brzmienie musiało kłuć w uszy. Jest to momentami naiwne, choć urokliwe granie, niepozbawione jednak naprawdę pomysłowych momentów, czego dowodzi przede wszystkim najdłuższe nagranie. Dla większości wielbicieli tego typu muzyki ten album to prawdziwa perła, ja jednak nie jestem w pełni przekonany. Choć dziś jestem w stanie docenić go nieco bardziej, niż gdy poznawałem go przed laty. Paweł Pałasz Dni coraz krótsze, szybko robi się ciemno. Noce, wieczory – czyli te chwile, w których muzyka brzmi najcudniej również coraz dłuższe. Dla mnie – i myślę, że nie tylko dla mnie - listopad i grudzień to najlepszy czas na słuchanie muzyki. Mamy ochotę na słuchanie muzyki bardziej spokojnej, subtelnej, stonowanej, melancholijnej… Ale jest taka płyta/taki zespół, który słucham z tą samą uwagą o każdej porze roku, w każdym miejscu z takimi samymi wypiekami na twarzy: ARZACHEL. Zespół brytyjski utworzony na jeden dzień, tylko na nagranie tej jednej płyty (muzycy otrzymali za tę pracę 250 funtów) przez muzyków grupy EGG plus gitarzysta/wokalista, kolega z grupy URIEL, Steve Hillage. Na płycie wydanej w 1969 roku przez małą wytwórnię Evolution muzycy przyjęli pseudonimy (od znienawidzonych nauczycieli – muzycy byli zaraz po szkole, mieli po 17-18 lat: Simeon Sasparella (Hillage), Sam Lee-Uff (Dave Stewart – organy), Njerogi gategaka (Mont Cambell – voc, b, p), Basil Dowling (Clive Brooks –dr). Powstał album jedyny w swoim rodzaju. Nie ma i już na pewno nie będzie drugiej takiej płyty. Nagranej w kilka godzin, bez żadnej ingerencji wytwórni, chyba bez wielkich finansowych oczekiwań, bez ciśnienia… Jeśli można jakiś album nazwać kultowym, to właśnie „Arzachel” się do tego idealnie nadaje… Sześć utworów. Od pierwszego na płycie, krótkiego „Garden Of Earthly Deligths” do najdłuższego „Metempsychosis” (ponad 16 minut! – to totalnie szalony, rozimprowizowany kawałek) na płycie cudownie pobrzmiewa tak zwany rock progresywny (właśnie o to w tej nazwie chodzi… tu idealnie pasującej do zawartości albumu). Rock progresywny, ale z ogromną ilością psychodelii i jazz-rocka . Rare Birds, Procol Harum, The Nice??? Grupy te, trochę podobne – zostały daleko w tyle za Arzachel. Płyta swoim klimatem przypomina mi studyjną część „Ummagumma” Pink Floyd, ale jest jeszcze bardziej szalona, intensywna i psychodelicznie popieprzona (za przeproszeniem – ale taka jest). Najlepszy kawałek – „Azathoth” – cudeńko całego starego (nie tylko) rocka. Najbardziej szalony – ostatni na płycie. Zastanawiam się, ciekawe kto dotrwa do końca płyty? Oj, nie jest łatwo niewprawionemu słuchaczowi… Podobno nadchodzi epidemia grypy… Czosnek, cytryna, miodzik… Włączamy „Arzachel” i do łóżeczka… (niekoniecznie sami – czego wszystkim życzę)… Naprawdę trzeba mieć ten album... Michał Mierzwiński ..::TRACK-LIST::.. Arzachel 1. Garden Of Earthly Delights 2:42 2. Azathoth 4:19 3. Soul Thing [Queen Street Gang Theme] (Written By Keith Mansfield) 4:22 4. Leg 5:40 5. Clean Innocent Fun 10:21 6. Metempsychosis 16:39 Bonus Tracks Recorded by Uriel in 1968: Uriel 7. Swooping Bill 3:22 8. Egoman 4:05 9. The Salesman Song 2:51 10. Saturn, The Bringer Of Old Age (Arranged By Mont Campbell, Composed By Gustav Holst) 3:38 ..::OBSADA::.. Bass Guitar, Vocals - Mont Campbell Drums - Clive Brooks Lead Guitar, Vocals - Steve Hillage (tracks: 1, 2, 3, 4, 5, 6) Organ, Piano - Dave Stewart Producer - Peter D. Wicker https://www.youtube.com/watch?v=vH8aARMGdF8 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-13 19:38:02
Rozmiar: 135.73 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. To jest limitowana, europejska reedycja genialnego, psych-progresywnego, brytyjskiego albumu - wraz z czterema utworami dodatkowymi, nagranymi w 1968 pod nazwą Uriel (bez gitarzysty w składzie). Wydany oryginalnie w 1969 roku, jeden z najbardziej legendarnych i wręcz powalających psychodelicznych albumów w historii rocka był połączeniem stylistyki wczesnych Pink Floyd, nieistniejących jeszcze Hawkwind (z okresu debiutu), szczypty elektrycznego bluesa i fascynujących, kosmicznych improwizacji na gitarę i mocno rozkręcone Hammondy. Pod tą tajemniczą nazwą kryła się oczywiście progresywna formacja Egg oraz 18-letni wówczas gitarzysta Steve Hillage (potem w Khan i Gong). Skromny, ale wypełniony treścią booklet zawiera projekty graficzne z oryginalnych winylowych wydań - w tym rzadką, tylną okładkę edycji hiszpańskiej z urokliwą, psychodeliczną łodzią podwodną. Doskonały dźwięk! Z tą grupą jest naprawdę ciekawa sprawa. Już samo to, że została utworzona na JEDEN dzień (dosłownie!) wydaje się wręcz nieprawdopodobne. Ten jeden dzień spędziła w studiu nagraniowym, by zarejestrować materiał muzyczny. Dodam – FENOMENALNY materiał, który stał się sensacją brytyjskiego rocka progresywnego po wsze czasy! A gdy dodam, że zrobili to muzycy, którzy mieli wówczas po osiemnaście lat, ktoś z boku popuka się w czoło i powie: „Eee, niemożliwe!” A jednak… Cofnijmy się w czasie o dwa lata, do roku 1967. To właśnie wtedy, w renomowanej City Of London School, wokalista i gitarzysta Steve Hillage, basista Mont Campbell, grający na klawiszach Dave Stewart, oraz pozyskany przez ogłoszenie w „Melody Maker” perkusista Clive Brooks pod koniec tamtego roku utworzyli grupę URIEL. Uriel to imię jednego z biblijnych archaniołów, a inspiracją do nazwania tak zespołu, jak twierdzi Dave Stewart, był poemat Johna Miltona „Raj utracony”. Zadebiutowali w młodzieżowym klubie w Sheen. Na początku ich repertuar opierał się na coverach – głównie były to przeróbki Jimiego Hendrixa, Cream i The Nice. Jednak z czasem zaczęli tworzyć własny repertuar, a nawet nagrali płytę „demo” zatytułowaną „Egoman„. Nagrania URIEL długi czas skrywane w prywatnych archiwach muzyków doczekały się publikacji dopiero w grudniu 2007 roku na płycie „Arzachel Collectors Edition by Uriel” wydanej przez Egg Archive (CD69-7201)- wytwórnię należącą do członków grupy Egg/Arzachel. Znalazło się na niej sześć nagrań plus cała płyta ARZACHEL. Latem 1968r. po raz ostatni w tym składzie Uriel wystąpił na wyspie Wight w Ryde Castle Hotel, po czym Steve Hillage opuścił zespół. Powód? Gitarzysta skończył edukację w szkole średniej i podjął naukę na Kent University w Cantenbury. Pozostała trójka postanowiła kontynuować karierę. Dzięki przypadkowej znajomości z Billem Jellettem trio rozpoczęło występy w słynnym The Middle Earth Club, zmieniając nazwę na Egg (styczeń 1969). Chwilę później podpisują kontrakt z wytwórnią Decca i w maju wychodzi ich pierwsza (kapitalna!) płyta „Egg”. W tym samym czasie muzycy często odwiedzali bar kawowy na Gerrard Street. Wpadali tam na dobrą kawę, ciasto i pyszne lody, a także by pogawędzić sobie z żoną Billa Jelletta, która pracowała jako kelnerka. Tu poznali właściciela małego studia nagraniowego Evolution, Petera Wickera, który widział ich koncerty jeszcze gdy grali pod starą nazwą. Pewnego dnia pijąc kawę do kawiarni wszedł… Hillage, który właśnie przyjechał na wakacje po rocznym pobycie na uniwersytecie. Kiedy wspólnie dojadali porcję lodów, podekscytowana żona Jelletta oznajmiła im, że dzwoni Peter Wicker z bardzo interesującą dla nich propozycją: jeden z najbliższych dni ma wolny i gdyby co, jest do ich dyspozycji. Zasugerował przy tym, by nagrali coś w konwencji rocka psychodelicznego. Warunek był jeden: koszt nagrania wynosił 250 funtów i całość trzeba było zapłacić od ręki. Akurat z tym sobie poradzili. Ale był jeszcze jeden problem. Pod jakim szyldem powinny pojawić się na rynku te nagrania? Uriel formalnie nie istniał, a na użycie nazwy Egg nie pozwalała Decca. Muzycy znaleźli więc trzecie rozwiązanie: projekt ochrzcili nazwą ARZACHEL. Jak wyjaśnił potem Dave Stewart pochodzi ona od nazwy krateru na Księżycu, który nazwano na cześć hiszpańskiego astronoma pochodzenia arabskiego żyjącego w XI wieku (faktycznie nazywał się Al-Zarqali). Aby nie narazić się szefom Decci ukryli się pod wymyślnymi pseudonimami. I tak Dave Stewart został Samem Lee-Uff (tak jak jego szkolny profesor łaciny), Clive Brooks to Basil Dawning (znienawidzony nauczyciel matematyki), Steve Hillage przyjął nazwisko, które „dobrze nadawało się na próby mikrofonu” Simeon Sasparella, zaś Mont Campbell stał się na ten moment Njerogi Gategaką. Album nagrany na „setkę” w sobotnie popołudnie ukazał się w czerwcu 1969 roku. Płyta zawiera sześć dość zróżnicowanych utworów, Dominuje najprzedniejsza psychodelia; można w niej także dostrzec wpływy hard rocka, bluesa jak i garażowego brytyjskiego rocka z połowy lat 60-tych. Nasuwają się porównania do The Nice, Rare Bird, czy Procol Harum. Z tą jednak różnicą, że nagrania te … biją te wszystkie grupy razem wzięte na głowę intensywnością, polotem, wyobraźnią, niezliczona ilością pomysłów i niesamowitym, nieziemskim wręcz klimatem. Kocham brzmienie organów Hammonda, więc dla mnie jest to absolutny szczyt psychodelicznego grania. Potężne, mocno przesterowane kościelne dźwięki Hammonda dominują na tej płycie niepodzielnie. Finezyjne partie gitary – ostre i bardzo przestrzenne, momentami bluesowe – nadają poszczególnym kompozycjom dodatkowego kolorytu. No i świetnie zapełniająca muzyczny plan bardzo ciężka sekcja rytmiczna. To wszystko razem MUSIAŁO dać powalający efekt. Naprawdę trudno mi jest pisać o tej muzyce. Trzeba jej posłuchać. Inaczej się nie da! Jakiekolwiek słowa bym nie napisał, w najmniejszym stopniu nie oddadzą jej wielkości. Płytę otwiera najkrótszy, prawie trzy minutowy „Garden Of Earthly Delights” będący wprowadzeniem do tego co czeka nas za chwilę. Bo ten następny, to hipnotyczny, awangardowo-psychodeliczny „Azathoth”, z odjechanymi solówkami gitar i katedralnym brzmieniu organów rzadko słyszalne na innych płytach. Utwór ponury i przygnębiający jak, nie przymierzając, obrazy Hieronima Bosha ukazujące średniowieczne wyobrażenia piekła i czyśćca. Z pięknym, cudownie wplecionym, klasycyzującym bachowskim tematem na organach. Z krzykami i jękami potępionych dusz i z koszmarnym głosem recytującym łaciński tekst. W podobnym klimacie utrzymany jest „Queen St. Gang” z tą różnicą, że tu na plan pierwszy wybija się pulsujący rytm basu przez co kompozycja nabiera bardzo transowego charakteru. Zamykający stronę „A” oryginalnego LP utwór „Leg” (w rzeczywistości będący genialną przeróbką kompozycji Roberta Johnsona „Rollin’ And Tumblin'”) to jak The Nice z debiutanckiego albumu, tyle że na mocnym haju. Mosiężny kawał bardzo ciężkiego bluesa i najdrapieżniejsza jego interpretacja jaką znam! Druga strona albumu zawierała tylko dwie kompozycje. Pierwsza to 10-cio minutowy ciężki, bluesujący „Clean Innocent Fun”, który gdzieś w połowie drogi przeistacza się w iście rozpędzony, „kosmiczny” jam gdzie Pink Floyd spotyka się z Hawkwind tyle, że… mocniejszy. Niemożliwe? Możliwe! Całość kończy siedemnastominutowy „Metempsychosis„. Utwór, który fascynuje do dziś to połączenie wspomnianych już The Nice, wczesny Pink Floyd i Hendrixa. Całość skrzy się mnogością muzycznych pomysłów i niestandardowych rozwiązań harmonicznych, a wyjątkowy narkotyczny klimat sprawia, że trudno się od niego uwolnić, a uzależnić w mig. To jest album marzenie. Padły tu już porównania do Procol Harum, The Nice i Pink Floyd, ale tak naprawdę album jest nieporównywalny do jakiejkolwiek płyty. Niewiarygodne, że tak młodzi ludzie byli w stanie zarejestrować muzykę tak doskonałą, tak dojrzałą, tak WYBITNĄ w kilka godzin w skromnym studiu i znikomym budżetem. Jacek Leśniewski w swojej książce „Brytyjski Rock w latach 1961-1979. Przewodnik płytowy” (wyd. Karga 2005) napisał fajne zdanie, które pozwolę sobie zacytować: „Jeśli ktoś nie słyszał tej płyty, to nie ma prawa wypowiadać się na temat psychodelicznego rocka.” Kropka. Okładkę płyty zaprojektował Dave Stewart. Jeśli dobrze jej się przyjrzeć znajdziemy tam „magiczną” liczbę 250 – nawiązanie do budżetu płyty. Album wydany w czerwcu 1969 roku przez Evolution był wznawiany (wielokrotnie nielegalnie) w różnych odcieniach okładek; oryginalne wydanie charakteryzowało się „szarym” obrazkiem bez napisu ARZACHEL. I jeszcze jedno: trzeci utwór, „Queen St. Gang” w pierwszym tłoczeniu miał tytuł „Soul Thing”, co jeszcze bardziej podnosi i tak już jego wysoką cenę (ponad 1000 euro) na płytowych giełdach. Po wyjściu ze studia drogi tria i Steve’a Hillage’a rozeszły się. Muzycy Egg wydali w sumie trzy wyśmienite albumy. Po rozwiązaniu zespołu w 1972 roku Mont Campbell współpracował z Hatfield & The North i National Health… Clive Brooks przez dwa lata grał z Grounghogs, a później z Liar… Dave Stewart został członkiem Ottawa Music Company, potem przyjął współpracę Hillage’a w grupie Khan. Grał także w Hatfield & The North, kultowym Gong i w zespole Billa Bruforda. Nagrywał też z powodzeniem swoje płyty solowe… Steve Hillage założył efemeryczny, ale bardzo udany zespół Khan, współpracował z zespołu Gong, a od 1975 roku realizował solowe projekty muzyczne. Był też producentem płyt takich wykonawców jak Kevin Ayers, Tony Banks, Blink, Can, czy Charlatans... Zibi Grupa Arzachel istniała tylko przez kilka godzin, w trakcie których zarejestrowała jeden z najbardziej kultowych - choć nieco zapomniany - albumów psychodeliczno rockowych. Był to projekt czwórki wciąż nastoletnich muzyków, którzy wcześniej występowali razem pod szyldem Uriel - gitarzysty Steve'a Hillage'a, grającego na elektrycznych organach Dave'a Stewarta, basisty Monta Campbella i perkusisty Clive'a Brooksa. Uriel był typowym dla tamtych czasów zespołem grającym blues rocka z elementami psychodelii, a na jego repertuar składały się głównie przeróbki Jimiego Hendrixa, Johna Mayalla i Cream. Gdy w połowie 1968 roku ze składu odszedł Hillage, pozostali muzycy zmienili nazwę na Egg i zaczęli grać bardziej progresywną muzykę, z czasem stając się jednym z ważniejszych przedstawicieli Sceny Canterbury. Zanim jednak zarejestrowali swój pierwszy longplay, pojawił się pomysł nagrania psychodelicznego albumu z udziałem byłego muzyka, zawierającego utwory napisane w czasach Uriel. Ponieważ jednak Egg miał już podpisany kontrakt z Deccą, a ten album miał się ukazać nakładem małej wytwórni Evolution, muzycy musieli użyć innej nazwy (i wystąpić pod pseudonimami). Zamiast wrócić do szyldu Uriel, zdecydowali się przyjąć zupełnie nowy. Eponimiczny album Arzachel jest doskonałym przykładem psychodelii w brytyjskim wydaniu. Można co prawda zarzucać, że taka muzyka jest spóźniona o jakieś dwa lata, a garażowe brzmienie pozostawia wiele do życzenia (całkowity koszt nagrania wyniósł 250 funtów). Ale to i tak jedno z najlepszych wydawnictw w tym stylu. Całość składa się z sześciu utworów mocno zatopionych w brzmieniu organów, z przeplatającymi się partiami wokalnymi Hillage'a i Campbella, oraz (nie zawsze obecnymi) zgrabnymi gitarowymi popisami pierwszego z nich. Pierwszą stronę winylowego wydania wypełniają cztery krótkie utwory. Otwierający całość, niespełna trzyminutowy "Garden of Earthly Delights" to po prostu typowo psychodeliczna, dość banalna piosenka. To samo można by napisać o balladowym "Azathoth", gdyby nie mocno odrealniona część instrumentalna. W instrumentalnym "Queen St. Gang" (na pierwszym wydaniu zatytułowanym "Soul Thing" - tak, jak oryginał Keitha Mansfielda) zwraca uwagę bardziej uwypuklona gra sekcji rytmicznej, z bardzo fajną linią basu, ale to znów przede wszystkim popis Stewarta. W bardziej dynamicznym "Leg" w końcu pojawia się nieco więcej gitary, przypominającej o bluesrockowych korzeniach grupy. To, co najlepsze, wypełnia jednak drugą stronę winylowego wydania. To tylko dwa, za to bardzo rozbudowane utwory, o mocno jamującym charakterze. Dziesięciominutowy "Clean Innocent Fun" to kolejne przypomnienie o korzeniach muzyków, zwracające uwagę świetnymi gitarowymi popisami Hillage'a. Z kolei blisko siedemnastominutowy "Metempsychosis" to już kompletnie zwariowany, prawdziwie psychodeliczny jam. "Arzachel" to prawdziwy relikt hippisowskich czasów. Dziś może odrzucać swoim archaizmem, a już w chwili wydania amatorskie brzmienie musiało kłuć w uszy. Jest to momentami naiwne, choć urokliwe granie, niepozbawione jednak naprawdę pomysłowych momentów, czego dowodzi przede wszystkim najdłuższe nagranie. Dla większości wielbicieli tego typu muzyki ten album to prawdziwa perła, ja jednak nie jestem w pełni przekonany. Choć dziś jestem w stanie docenić go nieco bardziej, niż gdy poznawałem go przed laty. Paweł Pałasz Dni coraz krótsze, szybko robi się ciemno. Noce, wieczory – czyli te chwile, w których muzyka brzmi najcudniej również coraz dłuższe. Dla mnie – i myślę, że nie tylko dla mnie - listopad i grudzień to najlepszy czas na słuchanie muzyki. Mamy ochotę na słuchanie muzyki bardziej spokojnej, subtelnej, stonowanej, melancholijnej… Ale jest taka płyta/taki zespół, który słucham z tą samą uwagą o każdej porze roku, w każdym miejscu z takimi samymi wypiekami na twarzy: ARZACHEL. Zespół brytyjski utworzony na jeden dzień, tylko na nagranie tej jednej płyty (muzycy otrzymali za tę pracę 250 funtów) przez muzyków grupy EGG plus gitarzysta/wokalista, kolega z grupy URIEL, Steve Hillage. Na płycie wydanej w 1969 roku przez małą wytwórnię Evolution muzycy przyjęli pseudonimy (od znienawidzonych nauczycieli – muzycy byli zaraz po szkole, mieli po 17-18 lat: Simeon Sasparella (Hillage), Sam Lee-Uff (Dave Stewart – organy), Njerogi gategaka (Mont Cambell – voc, b, p), Basil Dowling (Clive Brooks –dr). Powstał album jedyny w swoim rodzaju. Nie ma i już na pewno nie będzie drugiej takiej płyty. Nagranej w kilka godzin, bez żadnej ingerencji wytwórni, chyba bez wielkich finansowych oczekiwań, bez ciśnienia… Jeśli można jakiś album nazwać kultowym, to właśnie „Arzachel” się do tego idealnie nadaje… Sześć utworów. Od pierwszego na płycie, krótkiego „Garden Of Earthly Deligths” do najdłuższego „Metempsychosis” (ponad 16 minut! – to totalnie szalony, rozimprowizowany kawałek) na płycie cudownie pobrzmiewa tak zwany rock progresywny (właśnie o to w tej nazwie chodzi… tu idealnie pasującej do zawartości albumu). Rock progresywny, ale z ogromną ilością psychodelii i jazz-rocka . Rare Birds, Procol Harum, The Nice??? Grupy te, trochę podobne – zostały daleko w tyle za Arzachel. Płyta swoim klimatem przypomina mi studyjną część „Ummagumma” Pink Floyd, ale jest jeszcze bardziej szalona, intensywna i psychodelicznie popieprzona (za przeproszeniem – ale taka jest). Najlepszy kawałek – „Azathoth” – cudeńko całego starego (nie tylko) rocka. Najbardziej szalony – ostatni na płycie. Zastanawiam się, ciekawe kto dotrwa do końca płyty? Oj, nie jest łatwo niewprawionemu słuchaczowi… Podobno nadchodzi epidemia grypy… Czosnek, cytryna, miodzik… Włączamy „Arzachel” i do łóżeczka… (niekoniecznie sami – czego wszystkim życzę)… Naprawdę trzeba mieć ten album... Michał Mierzwiński ..::TRACK-LIST::.. Arzachel 1. Garden Of Earthly Delights 2:42 2. Azathoth 4:19 3. Soul Thing [Queen Street Gang Theme] (Written By Keith Mansfield) 4:22 4. Leg 5:40 5. Clean Innocent Fun 10:21 6. Metempsychosis 16:39 Bonus Tracks Recorded by Uriel in 1968: Uriel 7. Swooping Bill 3:22 8. Egoman 4:05 9. The Salesman Song 2:51 10. Saturn, The Bringer Of Old Age (Arranged By Mont Campbell, Composed By Gustav Holst) 3:38 ..::OBSADA::.. Bass Guitar, Vocals - Mont Campbell Drums - Clive Brooks Lead Guitar, Vocals - Steve Hillage (tracks: 1, 2, 3, 4, 5, 6) Organ, Piano - Dave Stewart Producer - Peter D. Wicker https://www.youtube.com/watch?v=vH8aARMGdF8 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-13 19:34:10
Rozmiar: 367.49 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. VIC Records, cd, Re-release of the sold out, legendary debut of Sweden’s FURBOWL. FURBOWL was formed in 1991 when Johan Liiva left Carnage and hooked up with his old buddy Max Thornell on drums (both would form HEARSE in the 90’s). After a few demos FURBOWL recorded their debut album ‘Those Shredded Dreams’ in 1991, the album was produced by Carnage / Carcass guitar player and long-time friend of the band, Michael Amott (ARCH ENEMY), Michael also played some leads on the album. (And not surprisingly Michael asked Johan to join Arch Enemy some years later). This re-issue contains the legendary FURBOWL debut ‘Those Shredded Dreams’ and as bonus eleven tracks the band recorded before and after their debut album. All in all, a true monument for the most underrated Swedish death metal band from the early 90’s! Extensive liner notes from Johan, Max and Michael! ‘Death ‘N Roll before it was invented. Furbowl sure was an unique band, and I urge you all to seek out all of their recordings’ - Daniel Ekeroth, author of ‘Swedish Death Metal’. ..::TRACK-LIST::.. 1. Damage Done 9:29 2. Nothing Forever 4:02 3. Razorblades 4:16 4. Desertion 2:45 5. Sharkheaven 3:55 6. Those Shredded Dreams 6:58 Bonus Tracks: 7. Hymn For Nathalie Rose (1993 Demo) 1:37 8. Heart Inferno (1993 Demo) 4:36 9. Only Inhuman (Demo 1992) 4:55 10. Buried Alive (Venom Cover 1993) 3:15 11. Shark Heaven (Live 1993) 3:48 12. Razorblades (Live 1993) 4:55 13. Day Man Lost (Carnage Cover, Live 1993) 1:31 14. Nothing Forever (Live 1993) 4:34 15. Desertion (Demo 1991) 3:20 16. Shark Heaven (Demo 1991) 4:09 17. Nothing Forever (Demo 1991) 4:18 'Those Shredded Dreams' was recorded in The Forest,Linköping, Sweden in January 1992. Bonus tracks info: The 1993 demo was recorded in The Forest,Linköping, Sweden. The 1992 demo was recorded in Staffanstorp, Sweden. The live tracks were recorded in Stockholm in 1993. The 1991 demo was recorded in Markmusik, Växjö, Sweden. The Venom cover Buried Alive was recorded in Studio Gubbsjuk, Växjö, Sweden in 1993. https://www.youtube.com/watch?v=P4gS4jZXhSs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-13 18:43:35
Rozmiar: 168.50 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. VIC Records, cd, Re-release of the sold out, legendary debut of Sweden’s FURBOWL. FURBOWL was formed in 1991 when Johan Liiva left Carnage and hooked up with his old buddy Max Thornell on drums (both would form HEARSE in the 90’s). After a few demos FURBOWL recorded their debut album ‘Those Shredded Dreams’ in 1991, the album was produced by Carnage / Carcass guitar player and long-time friend of the band, Michael Amott (ARCH ENEMY), Michael also played some leads on the album. (And not surprisingly Michael asked Johan to join Arch Enemy some years later). This re-issue contains the legendary FURBOWL debut ‘Those Shredded Dreams’ and as bonus eleven tracks the band recorded before and after their debut album. All in all, a true monument for the most underrated Swedish death metal band from the early 90’s! Extensive liner notes from Johan, Max and Michael! ‘Death ‘N Roll before it was invented. Furbowl sure was an unique band, and I urge you all to seek out all of their recordings’ - Daniel Ekeroth, author of ‘Swedish Death Metal’. ..::TRACK-LIST::.. 1. Damage Done 9:29 2. Nothing Forever 4:02 3. Razorblades 4:16 4. Desertion 2:45 5. Sharkheaven 3:55 6. Those Shredded Dreams 6:58 Bonus Tracks: 7. Hymn For Nathalie Rose (1993 Demo) 1:37 8. Heart Inferno (1993 Demo) 4:36 9. Only Inhuman (Demo 1992) 4:55 10. Buried Alive (Venom Cover 1993) 3:15 11. Shark Heaven (Live 1993) 3:48 12. Razorblades (Live 1993) 4:55 13. Day Man Lost (Carnage Cover, Live 1993) 1:31 14. Nothing Forever (Live 1993) 4:34 15. Desertion (Demo 1991) 3:20 16. Shark Heaven (Demo 1991) 4:09 17. Nothing Forever (Demo 1991) 4:18 'Those Shredded Dreams' was recorded in The Forest,Linköping, Sweden in January 1992. Bonus tracks info: The 1993 demo was recorded in The Forest,Linköping, Sweden. The 1992 demo was recorded in Staffanstorp, Sweden. The live tracks were recorded in Stockholm in 1993. The 1991 demo was recorded in Markmusik, Växjö, Sweden. The Venom cover Buried Alive was recorded in Studio Gubbsjuk, Växjö, Sweden in 1993. https://www.youtube.com/watch?v=P4gS4jZXhSs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-13 18:39:57
Rozmiar: 539.64 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. 'Visions of Tomorrow' to monumentalny album, napisany (jestem o tym przekonany) z głębi serca, który pokazuje nam nowe sposoby cieszenia się starą, dobrą muzyką... Pod względem brzmienia i kompozycji KOLOS! FA Formed in 2016, Stockholm-by-way-of-London power rockers THE RIVEN have carved a uniquely compelling place for themselves, drawing musical influence from a wide array of genres. Hard rock, old prog, early heavy metal, and even simply rock ‘n’ roll itself: no mossy stone is left unturned by THE RIVEN. And when combined with their lyrical themes – from everyday life all the way to the fantasy-inspired, with sometimes both intertwining – the quintet have forged their own path, displaying a sound fitting firmly within the late ‘70’s and early ‘80s but with an effervescence that feels palpably modern. Where their second album, 2022’s Peace and Conflict, felt like a watershed moment – moving from the “powerful rocker” of their eponymous debut album in 2019 to an emotive, electric, but no-less-earthy sort of NWOBHM – THE RIVEN sound positively poised for another breakthrough with their forthcoming third full-length, Visions of Tomorrow. Presciently titled, Visions of Tomorrow struts and sways with that sort of star quality that can only come from total, utter self-belief…and absolutely stunning songs! The sound is more present and raw then before, ear-effortlessly exuding dynamics lost to most “hard rock” bands. THE RIVEN here offer a sumptuous feast of familiar-yet-fresh heavy rock built on massive HOOKS and HEART. Not for nothing have they become a finely honed ensemble; touring nonstop has been the band’s lifeblood for years now, and that tangible sense of magick swirls about each of these 11 anthems. New drummer Elias Jonsson pumps that blood with an almost “laidback urgency,” and the rest of THE RIVEN let rip with what they liken more “complete” songwriting: the songs may be shorter than previous ones, but they’re undeniably more action-packed and nuanced. Interestingly, while writing for Visions of Tomorrow was done in Stockholm in late 2023, THE RIVEN was selected for an international studio residency as part of the Swedish national arts association, and the band lived for a few days at the highly prestigious studio Fascination Street in Örebro. The album was mixed and co-produced by Robert Pehrsson. (The Hellacopters, Tribulation, Dead Lord among others). Lyrically, Visions of Tomorrow showcases a band that is frustrated about how the world is run, who’s in charge, and what is about to happen to the rest of us. Musically, it showcases a band that can handle their instruments and is willing to explore and go on musical journeys. THE RIVEN themselves claim that this third album is “a fine example of rock ‘n’ roll being played at its best – it's honest, it’s urgent, it’s calling you, and it will make you shake your fist and bang your head – all while thinking about where we are and where we are going.” Wherever you want to go with Visions of Tomorrow, there’s no disputing the fact that THE RIVEN are poised to take over the biggest stages all over the world! ..::TRACK-LIST::.. 1. Far Away From Home 03:53 2. Killing Machine 03:32 3. Set My Heart On Fire 03:14 4. Travelling Great Distance 03:12 5. Crystals 04:53 6. On My Mind (Tonight) 03:31 7. Seen It All 03:30 8. Visions Of Tomorrow 03:15 9. En Dag Som Aldrig Förr 04:00 10. We Love You 02:29 11. Follow You 03:55 ..::OBSADA::.. Bass - Max Ternebring Drums - Elias Jonsson Guitar - Arnau Díaz, Joakim Sandegård Vocals - Totta Ekebergh https://www.youtube.com/watch?v=5UBo_GOe_4I SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-13 17:34:45
Rozmiar: 93.80 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
1 - 30 | 31 - 60 | 61 - 90 | ... | 23011 - 23040 | 23041 - 23070 | 23071 - 23072 |