![]() |
|
|||||||||||||
Ostatnie 10 torrentów
Ostatnie 10 komentarzy
Discord
Wygląd torrentów:
Kategoria:
Muzyka
Gatunek:
Metal
Ilość torrentów:
3,234
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Długo przyszło nam czekać na następcę prawdopodobnie najwybitniejszej metalowej płyty naszych czasów. Informacja o rychłej premierze kolejnego materiału francuskiej formacji natychmiastowo postawiła mnie na sztorc i pobudziła mój umysł do rozmyślań o tym, jaki kształt Synarchy Of Molten Bones przybierze. Od doprowadzającego gatunek na skraj perfekcji, klasycznego Si Monvmentvm Reqvires, Circvmspice przez kolejne materiały, które pokazały jak można ciekawej grać black bez gatunkowej transgresji, a poprzez zagęszczanie i komplikowanie muzycznej struktury, doprowadzając materiał do obłędnej kompleksowości i zawiłości – Deathspell zawsze zachwycało. Każde kolejne oblicze wtapiało w tę obsydianową formułę kolejne pomysły i rozwiązania, dzięki czemu permanentnie czuć było świeżość i brak zmęczenia formułą. Czy i tym razem udała się ta sztuka? I tak, i nie. Odnoszę wrażenie, że cała debata wokół tej płyty toczy się wokół tematu, czy Deathspell Omega ciągle wytycza gatunkowi tory. Nie da się ukryć, że tym razem nowe lądy nie zostały odkryte, a świat nie zadrżał w posadach. Po pogodzeniu się z tą myślą (o ile pogodzenie się było potrzebne) można rozpocząć zgłębianie kolejnego albumu tych łebków. Trzeba zacząć od jednego: to najbardziej radykalne wydawnictwo Francuzów. Najbardziej "czyste", a jednocześnie najbardziej oddane chaosowi. Paracletus, który dla wielu był pierwszym kontaktem z zespołem, wprowadził do blackowej masy z jednej strony bardziej wybijające się na front, "przebojowe" riffy, a z drugiej bardziej post-rockowe operowanie dynamiką i nastrojem, sprawiając, że istotnie zwieńczenie Trylogii było ich najłatwiej przyswajalnym dziełem. Drought, które nastąpiło później sugerowało jeszcze pewniejszy krok w stronę przystępności. W starciu z rzeczywistością nowe dzieło Mikko Aspy i spółki leży jednak znacznie bliżej Fas – Ite, Maledicti, In Ignem Aeternum, które swojego czasu zrobiło wrażenie (i robi nadal) swoim ortodoksyjnym podejściem do ujarzmiania gęstego, wściekłego chaosu; budowaniem fraktalnego, metalowego free jazzu. Synarchy Of Molten Bones niczym Apollin z okładki pędzi przed siebie i aż po ostatnie dźwięki trąb zniszczenia nie zatrzymuje się. Ten dziki gon to w zasadzie album z 2007 roku, pozbawiony niemal wszystkich przerywników, zwolnień. Kwintesencja wściekłego pogromu, nakładających się warstw kłujących gitar, bezlitośnie obijanych garów szatana. Mikromotywy utopione w hałasie i zgiełku ciągle występują w takiej ilości, że można by z nich zrobić przynajmniej kilka typowych, opartych na repetycji albumów. Mimo lat na scenie i setek zapatrzonych zespołów, to ciągle niepodrabialna i wyjątkowa muzyka. Brak wyraźnego postępu tego nie zmienia. Inną kwestią, z całą pewnością dość znaczącą, jest teologiczno-filozoficzna otoczka wokół symboliki i tekstów zespołu. Nihil miał jednak rację, nie chcę odkrywać ideologii i jakkolwiek fascynujące może być poważne zgłębianie tak poważnych tematów, ja zajmuję się muzyką. Czym zatem jest black metal? Są to dwie siły atakujące te ciała krążące wokół siebie danego krążownika ciał w sferze... Nieważne. Deathspell Omega to nadal crème de la crème muzyki ekstremalnej każdej formy. Krzepiąca jest też myśl, że Synarchy Of Molten Bones przegrywa walkę o najlepszy black metalowy album roku z nikim innym jak z naszą swojską Furią, choć "od wygranej dzielą centymetry". No chyba, że wyłoni się jeszcze jakiś zawodnik, ale na ten moment go nie widzę. Z Bogiem. P.S. Nie mogę pozbyć się wrażenie, że w 5:35 "Famished For Breath" padają słowa "jestem Bulbasaurem". Litości, zabijcie mnie. Antoni Barszczak Deathspell Omega poznałem stosunkowo późno. Otoczka tajemnicy wokół tego projektu i eksperymentalne podejście do gatunku przekonały mnie niemal natychmiast, przez co nagłą zapowiedź nowego wydawnictwa przyjąłem wyjątkowo entuzjastycznie. 8 listopada 2016 roku, pod skrzydłami Norma Evangelium Diaboli, Francuzi wydali na świat kolejnego potwora – The Synarchy of Molten Bones. Następca Drought nie ma z nim wiele wspólnego. EPka z 2012 roku jest umiarkowanie spokojna, ułożona i pełna progresywnych wręcz elementów. Muzycy wykazali się jeszcze bardziej niż wcześniej swoją wszechstronnością zarówno kompozytorską, jak i wykonawczą. The Synarchy of Molten Bones natomiast jest czystym szaleństwem. Przepełnioną dysonansami, opętańczymi krzykami i lamentami, zaledwie półgodzinną wyprawą do piekła. W jedną stronę. Album zaczyna się dość niepozornie. Nie ukrywam, że zraziła mnie wyjątkowo płaska i niepotrzebna wstawka symfoniczna. Po krótkim wstępie, rozpoczyna się nasza wyprawa w głąb chaosu. Wszelkie wątpliwości dotyczące kondycji projektu po tylu latach zostają rozwiane wśród niepokojących melodii i opętańczych wokali. Naprawdę rzadko przyznaję, że inwokacje brzmią autentycznie i stwarzają pozór maniakalnej, ekstatycznej wręcz momentalnie modlitwy. Ciężko jednoznacznie stwierdzić ile ścieżek szeptów, krzyków i pogłosów potrafimy usłyszeć. Mimo to, w kluczowych momentach wyłapanie słów nie stanowi problemu dla przeciętnego słuchacza. Inna sprawa, że gitary bardzo często skutecznie utrudniają ich odbiór. Są absorbujące, skupiają na sobie uwagę, próbując wywołać pewnego rodzaju trans. Brzmieniowo specjalnie się nie wyróżniają, jednak w całości brzmią niepokojąco i potężnie. W sekcji rytmicznej jedynie bas może być wart szczególnej uwagi. Najprawdopodobniej zastosowano automat perkusyjny. Nie stanowi to jakiejkolwiek ujmy dla twórców, jednak ścieżki mogłyby być mniej powtarzalne. Z drugiej strony jednak, perkusja stanowi tutaj jedynie tło dla diabolicznych melodii i skutecznie dopełnia zniszczenia brutalnością nagłych przejść i nieoczywistych pauz. Ogromne brawa dla Khaosa za niebanalne aranżacje. Gitara basowa rzadko podąża za elektryczną, wybiera raczej skomplikowane wariacje na dany temat. Bardzo często w chaosie dysonansów, szaleńczych blastów i niezrozumiałych wokali , to bas przyciąga ucho, wyróżniając się nietuzinkową melodią. Samo jego brzmienie zasługuje na uwagę, nie bez powodu jest stosunkowo głośno wmiksowany w całość. Teksty tym razem odnoszą się do odrodzenia ludzkości po upadku, nie tracąc swoich przesłanek ortodoksyjnego satanizmu teistycznego . Znając podejście członków projektu do konceptualności ich sztuki, oczywista wydaje mi się kontynuacja opowieści po symbolicznej apokalipsie z Drought. Do produkcji nie mam zastrzeżeń, niestety poza orkiestracjami – brzmią koszmarnie sztucznie, jakby słuchało się młodocianego zespołu zainspirowanego Septic Flesh, jednak z budżetem wynoszącym kieszonkowe gitarzysty i wokalisty. A szkoda. Wydawnictwo z początku może być trudne w odbiorze przez kakofoniczny natłok właściwie całego instrumentarium, jednak ciężko się od niego oderwać. Utwory przechodzą niemal niezauważalnie, ale po paru odsłuchach łatwo dostrzec granice i różnice między nimi. Fundamentalna różnica polega na coraz większym chaosie i wzrastaniu napięcia z utworu na utwór, które zostaje brutalnie przerwane zakończeniem. Jak każdy album, tak i ten ma swoje słabe strony. Najważniejszą i jedyną znaczącą z nich jest niestety bardzo małe zróżnicowanie. Być może nie narzekałbym na to, gdyby nie wydawnictwo także francuskiego Plebeian Grandstand z kwietnia 2016 pod tytułem False Highs, True Lows. Również francuskie Celeste na tym polu zwycięża z blackmetalowym kultem. Mając styczność z taką muzyką po raz wtóry, powtarzalność po prostu razi. The Synarchy of Molten Bones jest bardzo dobrym albumem. W żadnym stopniu nie jest nowatorski, ale trudno zaprzeczyć jego wartości na jakimkolwiek polu. Dla wielu może to być pierwszy kontakt z tego typu mathcorowym wręcz podejściem do black metalu, pełnym skomplikowanych rozwiązań rytmicznych i atonalnych gitar. Być może wydanie takiego dzieła przez powszechnie szanowany w środowisku projekt, otworzy słuchaczy na zdecydowanie bardziej nowoczesne formy ekstremy. Mam nadzieję, że muzycy dalej będą się rozwijać w tym kierunku, nie tracąc ani przemyślanego pozornego szaleństwa, ani mistycyzmu i wszechobecnej aury zagłady. Czwarkiel Now that's something I didn't see coming. Deathspell Omega returning with a release out of the blue in November was probably the news of the year for me and the fact that the new material was less than two months away was to say the least enthralling. The reaction of course was immense. I for starter's couldn't speak for a minute or two after learning of this. Even a scam leak appeared on YouTube later (and I admit falling for it) but quickly such illusions were shattered by the full album leak that took place in late October. It wasn't in the best possible environment and the conditions were anything but good, but I gave it a shot. Being with a bunch of other people I went out in the cold for some air and then I pressed the play button. What happened next filled me with joy. What I was listening to wasn't just a DSO record, or an evolution of Drought in any case. It was a return to the form of FAS - Ite, Maledicti, in Ignem Aeternvm, an album that shaped black metal back in 2007. If anything though, this album is different in its own right, since most of those mid paced moments of FAS are gone. The Synarchy of Molten Bones is chaos in aural form, a truly visceral album with abysmal sound and unforgiving execution. From the first drum hit in the beginning of the title track to the spine chilling fanfare that wraps Internecine Iatrogenesis, the band destroys everything that stands in their way. Of course many things haven't changed despite the four years of complete silence that preceded. The band still works in utter secrecy, not sharing a single work until their work is done to the very end. When the album was announced even the cover art and song lengths were unveiled in a single post. In addition to that, the style of the artwork accompanying the release remains as it was before, personally reminding me of the Paracletus cover above anything else. On top of that, there still is no official information about who works with or in Deathspell Omega. That being said all names that I will reference from now on are either unconfirmed but surely true, or vague speculations of mine. There were some moments when this all began that I was thinking about the tiny possibility of a direct link between this album and the previous trilogy of LP's. Discarding it didn't take long; the titles used in the trilogy were all written in Latin and they were all direct references to religious sources of knowledge such the Christian Bible and tradition. Apart from that the lyrical themes are a bit different than what they used to be, but I'll get on that later. Despite being sure of this album being a standalone effort (save for the case of it being another first part to another series of records) I can't help but admire the way that they managed to fit everything that they have done in the past decade in less then 30 minutes of playing time. From the furious tremolo picking to the jazz influenced chords, the dissonances and occasional melodies to some utterly rhythmical breakdowns, it's all there. There are points that sound like Converge on acid and moments that bring bands like Ved Buens Ende... and Virus to mind, and it all fits together in a way that hasn't been demonstrated before. Another thing that caught my attention in the original NoEvDia post was the playing time; 29:12. I assumed it would be an EP, however the label insisted on calling it a full album. And I understand why. The turn in direction that DSO took is way too dense and spastic to be extended to, say, the 40th minute mark. The music in terms of intensity is unrivaled by anything that I can think of right now. The guitars still have that atonal touch to them even if at some points they seem to be returning to more simplistic roots. Hasjarl managed to pull an amazing result out of his efforts here, especially in the third track Onward Where Most with Ravin I May Meet, a track that constantly evolves and actually captures the essence of every release of the band since their breakthrough in 2004. All jokes aside I usually refer to this track as DSO in a nutshell. The backbone of the music is very detailed as well as the guitars and vocals albeit I doubt that the band view the bass and drums as mere background for their music. Khaos truly shines here. His work on the bass is at least admirable, as he refuses to simply follow the guitars and adds more variation instead. There are on or two moments that only the bass can be heard and it's there that we get to hear the crispy and heavy tone that it has. As for the drums, this is the only time until now that I am almost sure that DSO are using a drum machine. I doubt any human being can pull such a performance off if we consider how relentless the drumming is for the most of the album's playing time. Finally, the additional instrumentation that graces the album (brass, orchestral percussion) add to the eerie atmosphere without sounding out of place in any case. The production is the only aspect of the album that I have no clue about. There is no question that it works perfectly but nobody knows who is behind the mixing and mastering of this masterwork. It could be Boban Milunovic again, as it was in FAS . There are also rumors that the studio engineer is the same person that has Carpenter Brut, a retrowave project that has received critical acclaim. The lyrics evoke the image of humanity ending and arising again but this time, the archetypal human is made in likeness to Satan and not God. Once again the lyrics are beyond complex but they succeed in picturing the subject that's being analysed in the most vivid way possible. That is also a result of Mikko Aspa's amazing performance and multilayered vocals (additional vocals have been provided by S.V.E.S.T.'s Spica forthe Fremch parts). The vocals are mostly growling and snarling but every word digs its way into your mind, resting there and then growing up to the point that you'll be spending large amounts of time just comprehending the meaning of the lyrics. The opening words seem to be invoking some kind of healer or doctor that I guess is a metaphor for Satan wiping the false human race from the world and clearing the way for the uprising of the true heirs of his. Even the stunning album cover, which I presume that comes from Timo Ketola just from the looks of it, is a direct reference to the lyrics of the closing track; -But heaven! One arrow, anointed in the balm of Internecine Iatrogenesis, shall suffice! Once again there is much to be studied, analysed and observed in the new Deathspell Omega record. I have been struck by its magnitude and I have no doubt that it is one of my favorite releases by them. And while nothing can overcome Paracletus and FAS for me, I feel that this is very close in terms of quality. I have a long way in front of me before I fully digest this, but trust me, it is worth it. I am urged to think what might come next (an EP if they follow the pattern?) but for now The Synarchy of Molten Bones is a reality and better than what I dared to hope for. I'll end my drivel here, but the album will get many more listens and praises from my side and I urge you to follow my lead. DSOfan97 ..::TRACK-LIST::.. 1. The Synarchy Of Molten Bones 6:58 2. Famished For Breath 6:10 3. Onward Where Most With Ravin I May Meet 10:12 4. Internecine Iatrogenesis 5:52 ..::OBSADA::.. Hasjarl - Guitars Khaos - Bass Mikko Aspa - Vocals https://www.youtube.com/watch?v=_pa-gruFS1Q SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-23 08:55:25
Rozmiar: 67.56 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Długo przyszło nam czekać na następcę prawdopodobnie najwybitniejszej metalowej płyty naszych czasów. Informacja o rychłej premierze kolejnego materiału francuskiej formacji natychmiastowo postawiła mnie na sztorc i pobudziła mój umysł do rozmyślań o tym, jaki kształt Synarchy Of Molten Bones przybierze. Od doprowadzającego gatunek na skraj perfekcji, klasycznego Si Monvmentvm Reqvires, Circvmspice przez kolejne materiały, które pokazały jak można ciekawej grać black bez gatunkowej transgresji, a poprzez zagęszczanie i komplikowanie muzycznej struktury, doprowadzając materiał do obłędnej kompleksowości i zawiłości – Deathspell zawsze zachwycało. Każde kolejne oblicze wtapiało w tę obsydianową formułę kolejne pomysły i rozwiązania, dzięki czemu permanentnie czuć było świeżość i brak zmęczenia formułą. Czy i tym razem udała się ta sztuka? I tak, i nie. Odnoszę wrażenie, że cała debata wokół tej płyty toczy się wokół tematu, czy Deathspell Omega ciągle wytycza gatunkowi tory. Nie da się ukryć, że tym razem nowe lądy nie zostały odkryte, a świat nie zadrżał w posadach. Po pogodzeniu się z tą myślą (o ile pogodzenie się było potrzebne) można rozpocząć zgłębianie kolejnego albumu tych łebków. Trzeba zacząć od jednego: to najbardziej radykalne wydawnictwo Francuzów. Najbardziej "czyste", a jednocześnie najbardziej oddane chaosowi. Paracletus, który dla wielu był pierwszym kontaktem z zespołem, wprowadził do blackowej masy z jednej strony bardziej wybijające się na front, "przebojowe" riffy, a z drugiej bardziej post-rockowe operowanie dynamiką i nastrojem, sprawiając, że istotnie zwieńczenie Trylogii było ich najłatwiej przyswajalnym dziełem. Drought, które nastąpiło później sugerowało jeszcze pewniejszy krok w stronę przystępności. W starciu z rzeczywistością nowe dzieło Mikko Aspy i spółki leży jednak znacznie bliżej Fas – Ite, Maledicti, In Ignem Aeternum, które swojego czasu zrobiło wrażenie (i robi nadal) swoim ortodoksyjnym podejściem do ujarzmiania gęstego, wściekłego chaosu; budowaniem fraktalnego, metalowego free jazzu. Synarchy Of Molten Bones niczym Apollin z okładki pędzi przed siebie i aż po ostatnie dźwięki trąb zniszczenia nie zatrzymuje się. Ten dziki gon to w zasadzie album z 2007 roku, pozbawiony niemal wszystkich przerywników, zwolnień. Kwintesencja wściekłego pogromu, nakładających się warstw kłujących gitar, bezlitośnie obijanych garów szatana. Mikromotywy utopione w hałasie i zgiełku ciągle występują w takiej ilości, że można by z nich zrobić przynajmniej kilka typowych, opartych na repetycji albumów. Mimo lat na scenie i setek zapatrzonych zespołów, to ciągle niepodrabialna i wyjątkowa muzyka. Brak wyraźnego postępu tego nie zmienia. Inną kwestią, z całą pewnością dość znaczącą, jest teologiczno-filozoficzna otoczka wokół symboliki i tekstów zespołu. Nihil miał jednak rację, nie chcę odkrywać ideologii i jakkolwiek fascynujące może być poważne zgłębianie tak poważnych tematów, ja zajmuję się muzyką. Czym zatem jest black metal? Są to dwie siły atakujące te ciała krążące wokół siebie danego krążownika ciał w sferze... Nieważne. Deathspell Omega to nadal crème de la crème muzyki ekstremalnej każdej formy. Krzepiąca jest też myśl, że Synarchy Of Molten Bones przegrywa walkę o najlepszy black metalowy album roku z nikim innym jak z naszą swojską Furią, choć "od wygranej dzielą centymetry". No chyba, że wyłoni się jeszcze jakiś zawodnik, ale na ten moment go nie widzę. Z Bogiem. P.S. Nie mogę pozbyć się wrażenie, że w 5:35 "Famished For Breath" padają słowa "jestem Bulbasaurem". Litości, zabijcie mnie. Antoni Barszczak Deathspell Omega poznałem stosunkowo późno. Otoczka tajemnicy wokół tego projektu i eksperymentalne podejście do gatunku przekonały mnie niemal natychmiast, przez co nagłą zapowiedź nowego wydawnictwa przyjąłem wyjątkowo entuzjastycznie. 8 listopada 2016 roku, pod skrzydłami Norma Evangelium Diaboli, Francuzi wydali na świat kolejnego potwora – The Synarchy of Molten Bones. Następca Drought nie ma z nim wiele wspólnego. EPka z 2012 roku jest umiarkowanie spokojna, ułożona i pełna progresywnych wręcz elementów. Muzycy wykazali się jeszcze bardziej niż wcześniej swoją wszechstronnością zarówno kompozytorską, jak i wykonawczą. The Synarchy of Molten Bones natomiast jest czystym szaleństwem. Przepełnioną dysonansami, opętańczymi krzykami i lamentami, zaledwie półgodzinną wyprawą do piekła. W jedną stronę. Album zaczyna się dość niepozornie. Nie ukrywam, że zraziła mnie wyjątkowo płaska i niepotrzebna wstawka symfoniczna. Po krótkim wstępie, rozpoczyna się nasza wyprawa w głąb chaosu. Wszelkie wątpliwości dotyczące kondycji projektu po tylu latach zostają rozwiane wśród niepokojących melodii i opętańczych wokali. Naprawdę rzadko przyznaję, że inwokacje brzmią autentycznie i stwarzają pozór maniakalnej, ekstatycznej wręcz momentalnie modlitwy. Ciężko jednoznacznie stwierdzić ile ścieżek szeptów, krzyków i pogłosów potrafimy usłyszeć. Mimo to, w kluczowych momentach wyłapanie słów nie stanowi problemu dla przeciętnego słuchacza. Inna sprawa, że gitary bardzo często skutecznie utrudniają ich odbiór. Są absorbujące, skupiają na sobie uwagę, próbując wywołać pewnego rodzaju trans. Brzmieniowo specjalnie się nie wyróżniają, jednak w całości brzmią niepokojąco i potężnie. W sekcji rytmicznej jedynie bas może być wart szczególnej uwagi. Najprawdopodobniej zastosowano automat perkusyjny. Nie stanowi to jakiejkolwiek ujmy dla twórców, jednak ścieżki mogłyby być mniej powtarzalne. Z drugiej strony jednak, perkusja stanowi tutaj jedynie tło dla diabolicznych melodii i skutecznie dopełnia zniszczenia brutalnością nagłych przejść i nieoczywistych pauz. Ogromne brawa dla Khaosa za niebanalne aranżacje. Gitara basowa rzadko podąża za elektryczną, wybiera raczej skomplikowane wariacje na dany temat. Bardzo często w chaosie dysonansów, szaleńczych blastów i niezrozumiałych wokali , to bas przyciąga ucho, wyróżniając się nietuzinkową melodią. Samo jego brzmienie zasługuje na uwagę, nie bez powodu jest stosunkowo głośno wmiksowany w całość. Teksty tym razem odnoszą się do odrodzenia ludzkości po upadku, nie tracąc swoich przesłanek ortodoksyjnego satanizmu teistycznego . Znając podejście członków projektu do konceptualności ich sztuki, oczywista wydaje mi się kontynuacja opowieści po symbolicznej apokalipsie z Drought. Do produkcji nie mam zastrzeżeń, niestety poza orkiestracjami – brzmią koszmarnie sztucznie, jakby słuchało się młodocianego zespołu zainspirowanego Septic Flesh, jednak z budżetem wynoszącym kieszonkowe gitarzysty i wokalisty. A szkoda. Wydawnictwo z początku może być trudne w odbiorze przez kakofoniczny natłok właściwie całego instrumentarium, jednak ciężko się od niego oderwać. Utwory przechodzą niemal niezauważalnie, ale po paru odsłuchach łatwo dostrzec granice i różnice między nimi. Fundamentalna różnica polega na coraz większym chaosie i wzrastaniu napięcia z utworu na utwór, które zostaje brutalnie przerwane zakończeniem. Jak każdy album, tak i ten ma swoje słabe strony. Najważniejszą i jedyną znaczącą z nich jest niestety bardzo małe zróżnicowanie. Być może nie narzekałbym na to, gdyby nie wydawnictwo także francuskiego Plebeian Grandstand z kwietnia 2016 pod tytułem False Highs, True Lows. Również francuskie Celeste na tym polu zwycięża z blackmetalowym kultem. Mając styczność z taką muzyką po raz wtóry, powtarzalność po prostu razi. The Synarchy of Molten Bones jest bardzo dobrym albumem. W żadnym stopniu nie jest nowatorski, ale trudno zaprzeczyć jego wartości na jakimkolwiek polu. Dla wielu może to być pierwszy kontakt z tego typu mathcorowym wręcz podejściem do black metalu, pełnym skomplikowanych rozwiązań rytmicznych i atonalnych gitar. Być może wydanie takiego dzieła przez powszechnie szanowany w środowisku projekt, otworzy słuchaczy na zdecydowanie bardziej nowoczesne formy ekstremy. Mam nadzieję, że muzycy dalej będą się rozwijać w tym kierunku, nie tracąc ani przemyślanego pozornego szaleństwa, ani mistycyzmu i wszechobecnej aury zagłady. Czwarkiel Now that's something I didn't see coming. Deathspell Omega returning with a release out of the blue in November was probably the news of the year for me and the fact that the new material was less than two months away was to say the least enthralling. The reaction of course was immense. I for starter's couldn't speak for a minute or two after learning of this. Even a scam leak appeared on YouTube later (and I admit falling for it) but quickly such illusions were shattered by the full album leak that took place in late October. It wasn't in the best possible environment and the conditions were anything but good, but I gave it a shot. Being with a bunch of other people I went out in the cold for some air and then I pressed the play button. What happened next filled me with joy. What I was listening to wasn't just a DSO record, or an evolution of Drought in any case. It was a return to the form of FAS - Ite, Maledicti, in Ignem Aeternvm, an album that shaped black metal back in 2007. If anything though, this album is different in its own right, since most of those mid paced moments of FAS are gone. The Synarchy of Molten Bones is chaos in aural form, a truly visceral album with abysmal sound and unforgiving execution. From the first drum hit in the beginning of the title track to the spine chilling fanfare that wraps Internecine Iatrogenesis, the band destroys everything that stands in their way. Of course many things haven't changed despite the four years of complete silence that preceded. The band still works in utter secrecy, not sharing a single work until their work is done to the very end. When the album was announced even the cover art and song lengths were unveiled in a single post. In addition to that, the style of the artwork accompanying the release remains as it was before, personally reminding me of the Paracletus cover above anything else. On top of that, there still is no official information about who works with or in Deathspell Omega. That being said all names that I will reference from now on are either unconfirmed but surely true, or vague speculations of mine. There were some moments when this all began that I was thinking about the tiny possibility of a direct link between this album and the previous trilogy of LP's. Discarding it didn't take long; the titles used in the trilogy were all written in Latin and they were all direct references to religious sources of knowledge such the Christian Bible and tradition. Apart from that the lyrical themes are a bit different than what they used to be, but I'll get on that later. Despite being sure of this album being a standalone effort (save for the case of it being another first part to another series of records) I can't help but admire the way that they managed to fit everything that they have done in the past decade in less then 30 minutes of playing time. From the furious tremolo picking to the jazz influenced chords, the dissonances and occasional melodies to some utterly rhythmical breakdowns, it's all there. There are points that sound like Converge on acid and moments that bring bands like Ved Buens Ende... and Virus to mind, and it all fits together in a way that hasn't been demonstrated before. Another thing that caught my attention in the original NoEvDia post was the playing time; 29:12. I assumed it would be an EP, however the label insisted on calling it a full album. And I understand why. The turn in direction that DSO took is way too dense and spastic to be extended to, say, the 40th minute mark. The music in terms of intensity is unrivaled by anything that I can think of right now. The guitars still have that atonal touch to them even if at some points they seem to be returning to more simplistic roots. Hasjarl managed to pull an amazing result out of his efforts here, especially in the third track Onward Where Most with Ravin I May Meet, a track that constantly evolves and actually captures the essence of every release of the band since their breakthrough in 2004. All jokes aside I usually refer to this track as DSO in a nutshell. The backbone of the music is very detailed as well as the guitars and vocals albeit I doubt that the band view the bass and drums as mere background for their music. Khaos truly shines here. His work on the bass is at least admirable, as he refuses to simply follow the guitars and adds more variation instead. There are on or two moments that only the bass can be heard and it's there that we get to hear the crispy and heavy tone that it has. As for the drums, this is the only time until now that I am almost sure that DSO are using a drum machine. I doubt any human being can pull such a performance off if we consider how relentless the drumming is for the most of the album's playing time. Finally, the additional instrumentation that graces the album (brass, orchestral percussion) add to the eerie atmosphere without sounding out of place in any case. The production is the only aspect of the album that I have no clue about. There is no question that it works perfectly but nobody knows who is behind the mixing and mastering of this masterwork. It could be Boban Milunovic again, as it was in FAS . There are also rumors that the studio engineer is the same person that has Carpenter Brut, a retrowave project that has received critical acclaim. The lyrics evoke the image of humanity ending and arising again but this time, the archetypal human is made in likeness to Satan and not God. Once again the lyrics are beyond complex but they succeed in picturing the subject that's being analysed in the most vivid way possible. That is also a result of Mikko Aspa's amazing performance and multilayered vocals (additional vocals have been provided by S.V.E.S.T.'s Spica forthe Fremch parts). The vocals are mostly growling and snarling but every word digs its way into your mind, resting there and then growing up to the point that you'll be spending large amounts of time just comprehending the meaning of the lyrics. The opening words seem to be invoking some kind of healer or doctor that I guess is a metaphor for Satan wiping the false human race from the world and clearing the way for the uprising of the true heirs of his. Even the stunning album cover, which I presume that comes from Timo Ketola just from the looks of it, is a direct reference to the lyrics of the closing track; -But heaven! One arrow, anointed in the balm of Internecine Iatrogenesis, shall suffice! Once again there is much to be studied, analysed and observed in the new Deathspell Omega record. I have been struck by its magnitude and I have no doubt that it is one of my favorite releases by them. And while nothing can overcome Paracletus and FAS for me, I feel that this is very close in terms of quality. I have a long way in front of me before I fully digest this, but trust me, it is worth it. I am urged to think what might come next (an EP if they follow the pattern?) but for now The Synarchy of Molten Bones is a reality and better than what I dared to hope for. I'll end my drivel here, but the album will get many more listens and praises from my side and I urge you to follow my lead. DSOfan97 ..::TRACK-LIST::.. 1. The Synarchy Of Molten Bones 6:58 2. Famished For Breath 6:10 3. Onward Where Most With Ravin I May Meet 10:12 4. Internecine Iatrogenesis 5:52 ..::OBSADA::.. Hasjarl - Guitars Khaos - Bass Mikko Aspa - Vocals https://www.youtube.com/watch?v=_pa-gruFS1Q SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-23 08:50:54
Rozmiar: 238.86 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Druga płyta Terrordome jest wyśmienita. Proporcje agresji i szybkości są bliskie perfekcji. Zadziwiający konglomerat nieujarzmionej pierwotnej dzikości z zaplanowanym mechanizmem metodycznej destrukcji słuchacza. Bardziej THRASH'owa płyta od debiutu choć na Waszym miejscu nie oczekiwałbym nadmiaru litości i zbytniego wyhamowania. Do tego pierwszorzędna produkcja i wysmakowana oprawa graficzna. Brutalny crossover thrash dla fanów SLAYER, RAZOR, DARK ANGEL! Nowy krążek krakowskiej kapeli Terrordome ujrzał światło dzienne już dosyć dawno, bo aż 5 miesięcy temu. Od tamtej pory co jakiś czas, z wielką radością odsłuchuję go od początku do końca i za każdym razem podoba mi się tak samo. Dlaczego? O tym dowiecie się za moment! "Machete Justice" to drugi studyjny album Terrordome. Już sama okładka oraz tytuł albumu sugerują, że nie będzie to jakieś tam "pitu pitu", ale solidny kopniak prosto w twarz słuchającego... Nie jest to mylne pierwsze wrażenie - już pierwsze sekundy w tytułowym i zarazem pierwszym kawałku tego albumu są wypełnione szybkimi i brutalnymi riffami, czyli takie jakich spodziewałby się każdy, kto kiedykolwiek miał jakąś styczność z materiałem wesołego kwartetu z Krakowa. I od razu, na samym początku pojawia się również pierwsze zaskoczenie! Tak nie brzmi Terrordome! Na szczęście zaskoczenie to jest jak najbardziej pozytywne - brzmieniowo "Maczeta" bije na głowę wszystkie poprzednie wydawnictwa Terrordome, a już nawet nie porównując jej do wcześniejszych osiągnięć kapeli, brzmi po prostu świetnie! Wszystkie instrumenty są dobrze słyszalne, nie trzeba bawić się w żadne equalizery, żeby usłyszeć partie basu czy trochę podbić wokal. Moim osobistym faworytem w thrash metalu, jeżeli chodzi o sound, jest Exodus z albumami takimi jak "Tempo Of The Damned", czy najnowszy "Blood In Blood Out". Jak widać w Polsce również mamy kapele, które potrafią tak zabrzmieć! Kompozycyjnie nadal jest to dobry stary TRDM, co oczywiście oznacza ciągły nakurw, jednak i w tej materii można zauważyć wyższość tego krążka nad innymi wydawnictwami kapeli. Po pierwsze - utwory są teraz trochę bardziej zróżnicowane - nie jest to już granie na maxa przez całe pół godziny - usłyszymy tu trochę wolniejsze partie, np. klimatyczne, mroczne intro do "Evil Monk" czy stopniowo nabierający energii "Terror Thrash Killing Machine". Solówki nie są już zagrane "na pałę do przodu", teraz są bardziej przemyślane, melodyjne, powiedziałbym nawet, że czuć w nich lekką finezję, chociaż to ryzykowne stwierdzenie w stosunku do akurat tego konkretnego zespołu... Kolejnym elementem, który również uległ zdecydowanej poprawie są wokale Uappy. O ile wcześniej był to dla mnie najsłabszy element całego zespołu, teraz z kolei stanowią bardzo dobrą całość z resztą zespołu i, przede wszystkim, są zaśpiewane wyraźnie, nie tracąc przy tym swojej mocy i agresji. Poza solowymi partiami mamy również chórki, które sprawiają, że "Back To The '80s" bardzo szybko wpada w ucho i to dzięki nim stał się on moim ulubionym numerem spośród 11 utworów znajdujących się na "Machete Justice". Całość w bardzo dobrym stylu zamyka bonusowy "Exomedley", czyli, jak nie trudno się domyślić, utwór powstały z połączenia kilku riffów wiadomego zespołu, w którym to znowu zostałem pozytywnie zaskoczony partiami wokalnymi. Mam nadzieję, że po przeczytaniu tej recenzji "Machete Justice" na stałe zagości na waszej playliście, tym bardziej, że cały album jest dostępny do odsłuchania na oficjalnym kanale Terrordome na YouTube, podobnie zresztą jak poprzednie wydawnictwa. Żadnych wad nie opisałem, bo i po co ich na siłę szukać. Drugi krążek krakowskiej formacji jest szybki i brutalny, nagrany dla fanów thrashu, jednak jestem w stanie stwierdzić, że spodoba się on nie tylko tej grupie metalowców, która nosi katany i białe hajtopy, bo jest po prostu bardzo dobry. Loq ..::TRACK-LIST::.. 1. Machete Justice 2. Crocodile 3. Give Me Back My Money 4. Nocturnal Emission 5. Terror Thrash Killing Machine 6. Human Wreckage 7. Favourite Sport: Mosh 8. Italian Stallion 9. Back to the ‘80s 10. Evil Monk 11. Welcome to the Bangbus 12. CD (Defense Records, 11.2021, RE) + bonusowy utwór 'Pussy Drivers' ..::OBSADA::.. Uappa Terror - Guitars, Vocals Paua Siffredi - Guitars De Kapitzator - Bass, Vocals (additional) Murgrabia Mekong - Drums Gościnne wokale w 'Back to the ’80s' - Tom the Srom. Gościnne wokale - Rafał 'Don Vito' Halamoda. https://www.youtube.com/watch?v=C9eXVGJFelo SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-21 18:56:45
Rozmiar: 79.04 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Druga płyta Terrordome jest wyśmienita. Proporcje agresji i szybkości są bliskie perfekcji. Zadziwiający konglomerat nieujarzmionej pierwotnej dzikości z zaplanowanym mechanizmem metodycznej destrukcji słuchacza. Bardziej THRASH'owa płyta od debiutu choć na Waszym miejscu nie oczekiwałbym nadmiaru litości i zbytniego wyhamowania. Do tego pierwszorzędna produkcja i wysmakowana oprawa graficzna. Brutalny crossover thrash dla fanów SLAYER, RAZOR, DARK ANGEL! Nowy krążek krakowskiej kapeli Terrordome ujrzał światło dzienne już dosyć dawno, bo aż 5 miesięcy temu. Od tamtej pory co jakiś czas, z wielką radością odsłuchuję go od początku do końca i za każdym razem podoba mi się tak samo. Dlaczego? O tym dowiecie się za moment! "Machete Justice" to drugi studyjny album Terrordome. Już sama okładka oraz tytuł albumu sugerują, że nie będzie to jakieś tam "pitu pitu", ale solidny kopniak prosto w twarz słuchającego... Nie jest to mylne pierwsze wrażenie - już pierwsze sekundy w tytułowym i zarazem pierwszym kawałku tego albumu są wypełnione szybkimi i brutalnymi riffami, czyli takie jakich spodziewałby się każdy, kto kiedykolwiek miał jakąś styczność z materiałem wesołego kwartetu z Krakowa. I od razu, na samym początku pojawia się również pierwsze zaskoczenie! Tak nie brzmi Terrordome! Na szczęście zaskoczenie to jest jak najbardziej pozytywne - brzmieniowo "Maczeta" bije na głowę wszystkie poprzednie wydawnictwa Terrordome, a już nawet nie porównując jej do wcześniejszych osiągnięć kapeli, brzmi po prostu świetnie! Wszystkie instrumenty są dobrze słyszalne, nie trzeba bawić się w żadne equalizery, żeby usłyszeć partie basu czy trochę podbić wokal. Moim osobistym faworytem w thrash metalu, jeżeli chodzi o sound, jest Exodus z albumami takimi jak "Tempo Of The Damned", czy najnowszy "Blood In Blood Out". Jak widać w Polsce również mamy kapele, które potrafią tak zabrzmieć! Kompozycyjnie nadal jest to dobry stary TRDM, co oczywiście oznacza ciągły nakurw, jednak i w tej materii można zauważyć wyższość tego krążka nad innymi wydawnictwami kapeli. Po pierwsze - utwory są teraz trochę bardziej zróżnicowane - nie jest to już granie na maxa przez całe pół godziny - usłyszymy tu trochę wolniejsze partie, np. klimatyczne, mroczne intro do "Evil Monk" czy stopniowo nabierający energii "Terror Thrash Killing Machine". Solówki nie są już zagrane "na pałę do przodu", teraz są bardziej przemyślane, melodyjne, powiedziałbym nawet, że czuć w nich lekką finezję, chociaż to ryzykowne stwierdzenie w stosunku do akurat tego konkretnego zespołu... Kolejnym elementem, który również uległ zdecydowanej poprawie są wokale Uappy. O ile wcześniej był to dla mnie najsłabszy element całego zespołu, teraz z kolei stanowią bardzo dobrą całość z resztą zespołu i, przede wszystkim, są zaśpiewane wyraźnie, nie tracąc przy tym swojej mocy i agresji. Poza solowymi partiami mamy również chórki, które sprawiają, że "Back To The '80s" bardzo szybko wpada w ucho i to dzięki nim stał się on moim ulubionym numerem spośród 11 utworów znajdujących się na "Machete Justice". Całość w bardzo dobrym stylu zamyka bonusowy "Exomedley", czyli, jak nie trudno się domyślić, utwór powstały z połączenia kilku riffów wiadomego zespołu, w którym to znowu zostałem pozytywnie zaskoczony partiami wokalnymi. Mam nadzieję, że po przeczytaniu tej recenzji "Machete Justice" na stałe zagości na waszej playliście, tym bardziej, że cały album jest dostępny do odsłuchania na oficjalnym kanale Terrordome na YouTube, podobnie zresztą jak poprzednie wydawnictwa. Żadnych wad nie opisałem, bo i po co ich na siłę szukać. Drugi krążek krakowskiej formacji jest szybki i brutalny, nagrany dla fanów thrashu, jednak jestem w stanie stwierdzić, że spodoba się on nie tylko tej grupie metalowców, która nosi katany i białe hajtopy, bo jest po prostu bardzo dobry. Loq ..::TRACK-LIST::.. 1. Machete Justice 2. Crocodile 3. Give Me Back My Money 4. Nocturnal Emission 5. Terror Thrash Killing Machine 6. Human Wreckage 7. Favourite Sport: Mosh 8. Italian Stallion 9. Back to the ‘80s 10. Evil Monk 11. Welcome to the Bangbus 12. CD (Defense Records, 11.2021, RE) + bonusowy utwór 'Pussy Drivers' ..::OBSADA::.. Uappa Terror - Guitars, Vocals Paua Siffredi - Guitars De Kapitzator - Bass, Vocals (additional) Murgrabia Mekong - Drums Gościnne wokale w 'Back to the ’80s' - Tom the Srom. Gościnne wokale - Rafał 'Don Vito' Halamoda. https://www.youtube.com/watch?v=C9eXVGJFelo SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-21 18:53:06
Rozmiar: 254.09 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. 'Within the Prophecy' jest jednym z niewielu albumów, które posiadają naprawdę wyjątkowe cechy. Przypuszczam, że sam Szatan wymienia ten album w swojej gorącej pierwszej dziesiątce! FA Sacrilege are a very unique band. They formed in 1984 in Birmingham, England, the birthplace of Black Sabbath. It makes perfect sense that Sacrilege were influenced by Sabbath a great deal, considering that the riffs are heavy and doom inspired. Sacrilege started out as a crust punk influenced band but soon dropped most crust influence in favor of thrash/doom. The band signed to Under One Flag and released their sophomore effort titled "Within the Prophecy" in 1987. Let's take a look at this underrated classic! So the album opens with "Sight Of The Wise" which contains a fuck ton of heavy riffs right off the bat! Guitarist Damian Thompson's riffs are downtuned, very heavy, and they can be very fast at times. His solos are killer too. The riffs are varied, and the clean guitar section on "Winds Of Vengeance" is just beautiful. Especially when the distorted parts come in, then it reminds me of Sabbath. Thompson does a fantastic job on this record. He also recorded the bass, but it is sadly buried under the mix. It's a shame, because the bass could of easily added to the riffs and flow of the songs. Vocalist Lynda "Tam" Simpson is one of my favorite female thrash vocalists of all time. She has a aggressive edge to her vocals, but maintains the slight melodic characteristics of female vocals. Her best performance on the album in my opinion is on "The Captive". Overall, she adds to the unique sound of the record. Drummer Andy Baker is a decent drummer. He's not the best drummer ever, but he does a good job. His double bass is fairly audible, and he goes hard during those fast parts. Overall, he does pretty well. As for recommended tracks, well "Winds Of Vengeance" is one of the highlights for sure. Especially that aforementioned clean interlude which is bound to give you intense frission. "The Fear Within" has some killer riffs, and Tam's vocals are very good on this particular track. The ultimate masterpiece on the record though is "Search Eternal", a epic 10 minute monster with some amazing guitar work, amazing vocals, and a absolutely legendary finale. Near the end of the track, the clean guitar serves as a counterpart to the distorted guitar, and it sounds amazing. That part is definitely one of my favorite parts of the song. Overall, Sacrilege were an amazing doom thrash band that was sadly left behind. There are many who know about them, but I sadly don't see them get mentioned by thrash fans that often. Within The Prophecy just got remastered on CD and vinyl, so hopefully this album will get some new found appreciation among thrash fans. I recommend this to fans of Black Sabbath, Witchfinder General, Dark Angel, Znowhite, and Holy Moses. ThrashFanatic ..::TRACK-LIST::.. 1. Sight Of The Wise 6:52 2. The Captive 4:18 3. Winds Of Vengeance 7:27 4. Spirit Cry 3:58 5. Flight Of The Nazgul 6:21 6. The Fear Within 5:05 7. Search Eternal 10:51 Bonus Tracks: 8. Insurrection (Taken From Speed Kills III Compilation 1987) 3:45 9. Search Eternal (Demo 1986) 6:37 10. The Fear Within (Demo 1986) 4:35 11. Winds Of Vengeance (Demo 1986) 7:07 12. Insurrection (Demo 1986) 4:05 ..::OBSADA::.. Vocals - Lynda (Tam) Simpson Bass - Tony May Drums - Andrew Baker Guitar - Damian Thompson https://www.youtube.com/watch?v=slhNhyYd7Z4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-20 19:26:09
Rozmiar: 165.73 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. 'Within the Prophecy' jest jednym z niewielu albumów, które posiadają naprawdę wyjątkowe cechy. Przypuszczam, że sam Szatan wymienia ten album w swojej gorącej pierwszej dziesiątce! FA Sacrilege are a very unique band. They formed in 1984 in Birmingham, England, the birthplace of Black Sabbath. It makes perfect sense that Sacrilege were influenced by Sabbath a great deal, considering that the riffs are heavy and doom inspired. Sacrilege started out as a crust punk influenced band but soon dropped most crust influence in favor of thrash/doom. The band signed to Under One Flag and released their sophomore effort titled "Within the Prophecy" in 1987. Let's take a look at this underrated classic! So the album opens with "Sight Of The Wise" which contains a fuck ton of heavy riffs right off the bat! Guitarist Damian Thompson's riffs are downtuned, very heavy, and they can be very fast at times. His solos are killer too. The riffs are varied, and the clean guitar section on "Winds Of Vengeance" is just beautiful. Especially when the distorted parts come in, then it reminds me of Sabbath. Thompson does a fantastic job on this record. He also recorded the bass, but it is sadly buried under the mix. It's a shame, because the bass could of easily added to the riffs and flow of the songs. Vocalist Lynda "Tam" Simpson is one of my favorite female thrash vocalists of all time. She has a aggressive edge to her vocals, but maintains the slight melodic characteristics of female vocals. Her best performance on the album in my opinion is on "The Captive". Overall, she adds to the unique sound of the record. Drummer Andy Baker is a decent drummer. He's not the best drummer ever, but he does a good job. His double bass is fairly audible, and he goes hard during those fast parts. Overall, he does pretty well. As for recommended tracks, well "Winds Of Vengeance" is one of the highlights for sure. Especially that aforementioned clean interlude which is bound to give you intense frission. "The Fear Within" has some killer riffs, and Tam's vocals are very good on this particular track. The ultimate masterpiece on the record though is "Search Eternal", a epic 10 minute monster with some amazing guitar work, amazing vocals, and a absolutely legendary finale. Near the end of the track, the clean guitar serves as a counterpart to the distorted guitar, and it sounds amazing. That part is definitely one of my favorite parts of the song. Overall, Sacrilege were an amazing doom thrash band that was sadly left behind. There are many who know about them, but I sadly don't see them get mentioned by thrash fans that often. Within The Prophecy just got remastered on CD and vinyl, so hopefully this album will get some new found appreciation among thrash fans. I recommend this to fans of Black Sabbath, Witchfinder General, Dark Angel, Znowhite, and Holy Moses. ThrashFanatic ..::TRACK-LIST::.. 1. Sight Of The Wise 6:52 2. The Captive 4:18 3. Winds Of Vengeance 7:27 4. Spirit Cry 3:58 5. Flight Of The Nazgul 6:21 6. The Fear Within 5:05 7. Search Eternal 10:51 Bonus Tracks: 8. Insurrection (Taken From Speed Kills III Compilation 1987) 3:45 9. Search Eternal (Demo 1986) 6:37 10. The Fear Within (Demo 1986) 4:35 11. Winds Of Vengeance (Demo 1986) 7:07 12. Insurrection (Demo 1986) 4:05 ..::OBSADA::.. Vocals - Lynda (Tam) Simpson Bass - Tony May Drums - Andrew Baker Guitar - Damian Thompson https://www.youtube.com/watch?v=slhNhyYd7Z4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-20 19:22:21
Rozmiar: 543.46 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Koncert z wczesnego okresu działalności Paradise Lost zarejestrowany w Bradford w 1989 roku niedługo po premierze pierwszej płyty "Lost Paradise". Live Death features UK Doom legends Paradise Lost performing tracks from its classic debut album in Bradford in 1989. An early showcase of the band's raw potential. "Live Death" is 30 something minutes of a Lost Paradise live performance at the end of '89. The UK death-doom band is playing "Internal Torment" from the demos, as well as nearly every track that would end up on the full length with the exception of the intro and the last song "Lost Paradise." Wouldn't it be great if every band could do this? With the group's sluggish tempos, certain aspects are more discernible than other extreme metal live material from that period (that is if it actually got filmed when cameras were expensive) where most other bands where pummeling the microphones with speed. The sound is also fed through the mixing board, so each instrument has its own track. The vocal volume is raised and doesn't get buried by any of the other instruments. The drum sound is audible with the toms and cymbals coming through and with both bass drums being accounted for. The guitars are both low in volume and tuning, resulting in some areas that sound like an indistinguishable deeper buzz if you're not familiar with the ins and outs of the songs. Though there are plenty of lead-like rhythms and solos that are going with melody, which can be detected with the most clarity. This is set up with a multiple camera view, so each of the 5 band members gets equal coverage, though with the crowd only getting only brief, faraway shots. There are wider angles as well as close-ups, and fortunately no dated camera features or techniques, like inverted coloring, wild zoom-ins (to a bare minimum), or anything else that would be distracting. There aren't even song titles on the screen. The band at that point looks reasonably young and full of assorted individuals; like each person comes with their own movements and slightly varied all-black clothing instead of behaving as a synchronized unit. As if they could be mistaken for guys attending the show than playing in it, so there's no real mysteriousness in that sense that would translate from the music to their presence. They say wearing black on camera makes a person appear thin, well, Nick Holmes looks like he could be used as an extra weight to a body builder's warm up bench press without strain or sweat being broken. There's some banter at various points, such as growls used to indiscriminately speak to the audience in between songs, "I want to die, errgghh." "Is this slow enough for you?" There are a few random laughs into the microphone as the music is still playing, as well as this strange movement with punches in the air with one hand still grasping the mic, as well as some goofy jumping hops (fortunately that dies down). Otherwise, he uses a tensed arm and has a face buried in hair, as if it pains him to do the distorted voice or he's able to lose himself in the music. The two guitarists rack up the standstill headbanging totals (Aaron Aedy looks like a sinewy Adrien Brody), while the bassist seems energetic by fingering the strings and throwing in a few headbangs with the periodic look up to see if everybody's still there. He reminds me of Malcolm Young, due to his stance and look. The drummer has a bigger drum set than you typically see for underground death metal, due to having to lug the thing around in a tour van. There's five full sized toms, two bass drums and only two crash cymbals for him to pound away at and join in with fills. At one point he drops his stick but with his right hand still working and his left grabbing another. The "Live Death" DVD is more of a treat for someone who didn't get into Paradise Lost's albums after their first full length, as there's no diversity here and the band is full of a grotesque nature that's a few train stops away from light steps and grace. This is a snap shot of that period complete with hi-tops, bangs and Nihilist and Nirvana shirts. The music juggles both aggression and atmosphere. Though this isn't a furious thrash band or a straight whirlwind of death metal. The aggressive side works in context, you get to see five busy-body blokes on stage attempting to translate the energetic areas of their composition through their movements. But attempting to get hooked into a mood here (the alternating colored DJ lights don't count) in the gradually paced sections isn't the same as listening to the album and using your imagination, as the band on stage in full view are musically there but visually aren't adding anything that would enhance the experience into another level, not to mention Nick Holmes' movements in a few areas seem more rambunctious and tongue in cheek. You could still tell the band had their songs down as they are playing musically tight with only a few parts that are rough around the edges. Byrgan ..::TRACK-LIST::.. Saturday 4th November 1989, Bradford Queen's Hall, UK. 1. Deadly Inner Sense 3:23 2. Frozen Illusion 5:39 3. Breeding Fear 4:33 4. Paradise Lost 5:41 5. Our Saviour 5:50 6. Rotting Misery 5:34 7. Internal Torment 6:03 ..::OBSADA::.. Vocals - Nick Holmes Bass - Stephen Edmondson Drums - Matthew Archer Lead Guitar - Gregor Mackintosh Rhythm Guitar - Aaron Aedy https://www.youtube.com/watch?v=K-bTqsVGpcg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-17 18:11:39
Rozmiar: 85.21 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Koncert z wczesnego okresu działalności Paradise Lost zarejestrowany w Bradford w 1989 roku niedługo po premierze pierwszej płyty "Lost Paradise". Live Death features UK Doom legends Paradise Lost performing tracks from its classic debut album in Bradford in 1989. An early showcase of the band's raw potential. "Live Death" is 30 something minutes of a Lost Paradise live performance at the end of '89. The UK death-doom band is playing "Internal Torment" from the demos, as well as nearly every track that would end up on the full length with the exception of the intro and the last song "Lost Paradise." Wouldn't it be great if every band could do this? With the group's sluggish tempos, certain aspects are more discernible than other extreme metal live material from that period (that is if it actually got filmed when cameras were expensive) where most other bands where pummeling the microphones with speed. The sound is also fed through the mixing board, so each instrument has its own track. The vocal volume is raised and doesn't get buried by any of the other instruments. The drum sound is audible with the toms and cymbals coming through and with both bass drums being accounted for. The guitars are both low in volume and tuning, resulting in some areas that sound like an indistinguishable deeper buzz if you're not familiar with the ins and outs of the songs. Though there are plenty of lead-like rhythms and solos that are going with melody, which can be detected with the most clarity. This is set up with a multiple camera view, so each of the 5 band members gets equal coverage, though with the crowd only getting only brief, faraway shots. There are wider angles as well as close-ups, and fortunately no dated camera features or techniques, like inverted coloring, wild zoom-ins (to a bare minimum), or anything else that would be distracting. There aren't even song titles on the screen. The band at that point looks reasonably young and full of assorted individuals; like each person comes with their own movements and slightly varied all-black clothing instead of behaving as a synchronized unit. As if they could be mistaken for guys attending the show than playing in it, so there's no real mysteriousness in that sense that would translate from the music to their presence. They say wearing black on camera makes a person appear thin, well, Nick Holmes looks like he could be used as an extra weight to a body builder's warm up bench press without strain or sweat being broken. There's some banter at various points, such as growls used to indiscriminately speak to the audience in between songs, "I want to die, errgghh." "Is this slow enough for you?" There are a few random laughs into the microphone as the music is still playing, as well as this strange movement with punches in the air with one hand still grasping the mic, as well as some goofy jumping hops (fortunately that dies down). Otherwise, he uses a tensed arm and has a face buried in hair, as if it pains him to do the distorted voice or he's able to lose himself in the music. The two guitarists rack up the standstill headbanging totals (Aaron Aedy looks like a sinewy Adrien Brody), while the bassist seems energetic by fingering the strings and throwing in a few headbangs with the periodic look up to see if everybody's still there. He reminds me of Malcolm Young, due to his stance and look. The drummer has a bigger drum set than you typically see for underground death metal, due to having to lug the thing around in a tour van. There's five full sized toms, two bass drums and only two crash cymbals for him to pound away at and join in with fills. At one point he drops his stick but with his right hand still working and his left grabbing another. The "Live Death" DVD is more of a treat for someone who didn't get into Paradise Lost's albums after their first full length, as there's no diversity here and the band is full of a grotesque nature that's a few train stops away from light steps and grace. This is a snap shot of that period complete with hi-tops, bangs and Nihilist and Nirvana shirts. The music juggles both aggression and atmosphere. Though this isn't a furious thrash band or a straight whirlwind of death metal. The aggressive side works in context, you get to see five busy-body blokes on stage attempting to translate the energetic areas of their composition through their movements. But attempting to get hooked into a mood here (the alternating colored DJ lights don't count) in the gradually paced sections isn't the same as listening to the album and using your imagination, as the band on stage in full view are musically there but visually aren't adding anything that would enhance the experience into another level, not to mention Nick Holmes' movements in a few areas seem more rambunctious and tongue in cheek. You could still tell the band had their songs down as they are playing musically tight with only a few parts that are rough around the edges. Byrgan ..::TRACK-LIST::.. Saturday 4th November 1989, Bradford Queen's Hall, UK. 1. Deadly Inner Sense 3:23 2. Frozen Illusion 5:39 3. Breeding Fear 4:33 4. Paradise Lost 5:41 5. Our Saviour 5:50 6. Rotting Misery 5:34 7. Internal Torment 6:03 ..::OBSADA::.. Vocals - Nick Holmes Bass - Stephen Edmondson Drums - Matthew Archer Lead Guitar - Gregor Mackintosh Rhythm Guitar - Aaron Aedy https://www.youtube.com/watch?v=K-bTqsVGpcg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-17 18:08:07
Rozmiar: 155.81 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...( Info )...
Title: Wrath And Ruin [2CD Deluxe Edition] Artist: Warbringer Year: 2025 Genre: Thrash-Metal Country: USA Duration: 01:53:32 Format/Codec: MP3 Audio bitrate: 320 kbps ...( TrackList )... CD1 - Wrath And Ruin 01. The Sword And The Cross [06:07] 02. A Better World [03:45] 03. Neuromancer [05:28] 04. The Jackhammer [03:15] 05. Through A Glass, Darkly [04:58] 06. Strike From The Sky [03:44] 07. Cage Of Air [06:50] 08. The Last of My Kind [06:02] CD2 - Ravaging Europe 2023 01. Firepower Kills (Live in Budapest, Hungary - April 7th, 2023) [05:46] 02. The Black Hand Reaches Out (Live in Budapest, Hungary - April 7th, 2023) [04:22] 03. Crushed Beneath the Tracks (Live in Nantes, France - April 20th, 2023) [04:16] 04. Living Weapon (Live in Budapest, Hungary - April 7th, 2023) [04:49] 05. Woe to the Vanquished (Live in Budapest, Hungary - April 7th, 2023) [04:44] 06. Living in a Whirlwind (Live in Budapest, Hungary - April 7th, 2023) [04:06] 07. Guitar Solo-Outer Reaches (Live in Nantes, France - April 20th, 2023) [05:15] 08. Shellfire (Live in Munich, Germany - April 5th, 2023) [04:08] 09. Descending Blade (Live in Krakow, Poland - April 4th, 2023) [04:55] 10. Hunter-Seeker (Live in Krakow, Poland - April 4th, 2023) [04:18] 11. Defiance of Fate (Live in Budapest, Hungary - April 7th, 2023) [07:12] 12. Silhouettes (Live in Nantes, France - April 20th, 2023) [04:35] 13. Remain Violent (Live in Budapest, Hungary - April 7th, 2023) [04:02] 14. Combat Shock (Live in Budapest, Hungary - April 7th, 2023) [05:17] 15. Total War (Live in Budapest, Hungary - April 7th, 2023) [05:29] ![]()
Seedów: 32
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-16 15:52:54
Rozmiar: 260.85 MB
Peerów: 5
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Reedycja drugiego (i zarazem ostatniego) pełnego albumu VECTOM oryginalnie wydanego w 1986 roku. Niecałe 38 minut old school speed / thrash metalu. Limitowane do 500 sztuk wydanie slipcase CD z plakatem In any sub-genre of metal, there is always one band that many will point to and say something along the lines of, "This sounds generic, so it's one of the worst things ever." For mid-80s speed metal, the short-lived German outfit known as Vectom seems to be one of the more popular whipping boys, though this sentiment seems to be more triggered by the evil KKK looking guys on the album cover than anything else because the actual contents of their albums have tended to be fairly solid, if maybe coming up short on taking risks. But one area where there tends to be a consensus is that Rules Of Mystery, the band's second LP in as many years, is a step up from its predecessor. Everything is just a bit more polished this time around, from the songwriting to the production quality, with the only real reduction being the smaller number of evil characters resembling icons of American racism adoring the cover. Precision is more of a factor for Vectom this time around, as the arrangement has gotten a bit tighter and the stylistic leanings of the songwriting, while still mostly nestled in speed metal cliche, has also taken on a power metal oriented approach to chorus creation and melodic instrumental underpinnings, not to mention a more thrashing feel at times. Occasional trace lead guitar melody drones pop in and out from time to time, perhaps most notably on "Dipsomania" to complement a more symmetrical songwriting structure that leans towards Iron Maiden. Similarly, while sporting a couple faster Judas Priest oriented spurts, "Why Am I Alive" has all the mid-paced, galloping chug riffing meat and potatoes of a slower paced Metallica or Testament song. Truth be told, this album listens pretty close to a poor man's The Legacy with a vocalist that has more of a classic punk-persona with a German accent. Barring the few aforementioned exceptions where things are a bit more restrained and catchy, much of this album tends towards a mix of flashing speed and punchy thrashing riffs. The speed metal stock and trade of this band that ruled their debut is heard yet again on straight-line speeders such as "Prisoner's Back" and "Outlaw", following the typical German model that is best represented in the early Kai Hansen days of Helloween. On the other hand, "Elixier Of Death" and "Evil Run" carry the closing end of this song on more of a thrashing note, conjuring up some similarities to Tankard's Zombie Attack, while "Feelings Of Freedom" manages some impressive bass work and some mid-paced riff work right out of the early Metallica playbook. This whole album manages to capitalize on Ralf Simon's impressive speed picked bass work by putting him fairly high in the mix, enough to hold a candle to what Joey Demaio brought to early Manowar. The accusation lobbed at this band of being generic has some truth to it, as it is very possible for a novice in mid-80s metal to confuse this with any number of noteworthy early German speed acts and even some of the earliest thrash output of the Bay Area scene circa 1983-85, but the charge has been exaggerated by many to the point of unintentional parody. Sure, the band didn't really add anything substantial to the sizable scene that was in place where they put out their material, but that alone doesn't a good album from a poor one. The imagery is kinda comical, and at times the music inadvertently plays into that, but the competency factor is definitely there and the fun factor is close behind it. There are better speed metal bands from the era in question, but Vectom's Rules Of Mystery is far from the worst. hells unicorn ..::TRACK-LIST::.. 1. Der Anfang 0:09 2. Prisoner's Back 3:09 3. Dipsomania 4:28 4. Metallic War 4:45 5. Why Am I Alive 4:10 6. Outlaw 3:43 7. Feelings Of Freedom 3:49 8. Elixier Of Death 4:24 9. Caught By Insanity 3:31 10. Evil Run 5:25 11. This Is The End 0:14 ..::OBSADA::.. Lead Guitar - Horst Götz, Stefan Kroll Vocals - Christian Bucher Bass - Ralf Simon Drums - Wolfgang Sonhütter https://www.youtube.com/watch?v=wgFY4h5jqcA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-14 21:01:04
Rozmiar: 89.15 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Reedycja drugiego (i zarazem ostatniego) pełnego albumu VECTOM oryginalnie wydanego w 1986 roku. Niecałe 38 minut old school speed / thrash metalu. Limitowane do 500 sztuk wydanie slipcase CD z plakatem In any sub-genre of metal, there is always one band that many will point to and say something along the lines of, "This sounds generic, so it's one of the worst things ever." For mid-80s speed metal, the short-lived German outfit known as Vectom seems to be one of the more popular whipping boys, though this sentiment seems to be more triggered by the evil KKK looking guys on the album cover than anything else because the actual contents of their albums have tended to be fairly solid, if maybe coming up short on taking risks. But one area where there tends to be a consensus is that Rules Of Mystery, the band's second LP in as many years, is a step up from its predecessor. Everything is just a bit more polished this time around, from the songwriting to the production quality, with the only real reduction being the smaller number of evil characters resembling icons of American racism adoring the cover. Precision is more of a factor for Vectom this time around, as the arrangement has gotten a bit tighter and the stylistic leanings of the songwriting, while still mostly nestled in speed metal cliche, has also taken on a power metal oriented approach to chorus creation and melodic instrumental underpinnings, not to mention a more thrashing feel at times. Occasional trace lead guitar melody drones pop in and out from time to time, perhaps most notably on "Dipsomania" to complement a more symmetrical songwriting structure that leans towards Iron Maiden. Similarly, while sporting a couple faster Judas Priest oriented spurts, "Why Am I Alive" has all the mid-paced, galloping chug riffing meat and potatoes of a slower paced Metallica or Testament song. Truth be told, this album listens pretty close to a poor man's The Legacy with a vocalist that has more of a classic punk-persona with a German accent. Barring the few aforementioned exceptions where things are a bit more restrained and catchy, much of this album tends towards a mix of flashing speed and punchy thrashing riffs. The speed metal stock and trade of this band that ruled their debut is heard yet again on straight-line speeders such as "Prisoner's Back" and "Outlaw", following the typical German model that is best represented in the early Kai Hansen days of Helloween. On the other hand, "Elixier Of Death" and "Evil Run" carry the closing end of this song on more of a thrashing note, conjuring up some similarities to Tankard's Zombie Attack, while "Feelings Of Freedom" manages some impressive bass work and some mid-paced riff work right out of the early Metallica playbook. This whole album manages to capitalize on Ralf Simon's impressive speed picked bass work by putting him fairly high in the mix, enough to hold a candle to what Joey Demaio brought to early Manowar. The accusation lobbed at this band of being generic has some truth to it, as it is very possible for a novice in mid-80s metal to confuse this with any number of noteworthy early German speed acts and even some of the earliest thrash output of the Bay Area scene circa 1983-85, but the charge has been exaggerated by many to the point of unintentional parody. Sure, the band didn't really add anything substantial to the sizable scene that was in place where they put out their material, but that alone doesn't a good album from a poor one. The imagery is kinda comical, and at times the music inadvertently plays into that, but the competency factor is definitely there and the fun factor is close behind it. There are better speed metal bands from the era in question, but Vectom's Rules Of Mystery is far from the worst. hells unicorn ..::TRACK-LIST::.. 1. Der Anfang 0:09 2. Prisoner's Back 3:09 3. Dipsomania 4:28 4. Metallic War 4:45 5. Why Am I Alive 4:10 6. Outlaw 3:43 7. Feelings Of Freedom 3:49 8. Elixier Of Death 4:24 9. Caught By Insanity 3:31 10. Evil Run 5:25 11. This Is The End 0:14 ..::OBSADA::.. Lead Guitar - Horst Götz, Stefan Kroll Vocals - Christian Bucher Bass - Ralf Simon Drums - Wolfgang Sonhütter https://www.youtube.com/watch?v=wgFY4h5jqcA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-14 20:57:23
Rozmiar: 292.74 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Mamy do czynienia ze 100% staromodnym black metalem, bardziej rytualnym, ale mniej brutalnym. Mistyczna atmosfera budowana jest za pomocą powolnych kompozycji, a nie za pomocą klawiszy. Wokale są bardziej narracyjne i idą w parze z satanistyczną i pogańską treścią tekstów. Amen Corner od lat konsekwentnie służy undergroundowi, a ich nowe dzieło to kolejny czysty i szczery depozyt duszy! Hammerheart Records is proud to announce the European release for Amen Corner’s “Written by the Devil” on CD and LP, under licence from Metal Army Records! Amen Corner, one of Brazil’s Underground legends, is back with a new album “Written By The Devil”. Old school in body, mind and spirit this album tell us one thing: Death is imminent! Amen Corner reaches the impressive milestone of seven Full-length, I've been following their releases for many years, but in Written by the Devil something would be different (and it was). Speaking about the past, Fall, Ascension, Domination from 1993 was a milestone and despite being an absolute classic, for me Iachol Ve Tehilá managed to climb the highest step in his discography, there are several reasons, but we will leave the details of this album for another opportunity, the EP from 1999 Darken in Quir Haresete closed the first phase (we can say it this way) establishing the name Amen Corner as a reference in Brazil. Only in 2007 with Lucification did they reappear, completely reformulated and with a sound that did not refer to the past, we can say that this work represented the second phase. The triumphant return was with the excellent album Leviathan Destroyer, marking the return of Sucoth Benoth to his old home with his characteristic vocals. Chri$t Worldwide Corporation continued the saga with a high level of creation, it was an album that remained inside the cd-player for several days in a row, it came accompanied by a DVD with a documentary and historical recordings showing the great importance they had in Brazil. Under the Whip and the Crown came in the same four-year hiatus as the previous album, this is perhaps an album that lacked something, not musically speaking, but the impression I had is that they didn't elevate this work to the promotion it should have. This was something that was not lacking in this new work, Written by the Devil has inspired compositions, we can give the main merit to Murmúrio, the main composer since the early days, the album captivates from its intro followed by the powerful The War of the Antichrist, the third track The Protectors has a lyric that refer to an inspiration from King Diamond, interesting, lyric that differentiate from all the others. The fourth track Fall and Ascension is one of the most beautiful tracks ever composed by them, melancholic, sad, depressive, the guitar lines emerge all these feelings, having a rhythmic elevation at the end, a magnificent work in just over seven minutes, this track closes side A. Signal from Beyond opens side B, it starts like the beginning of a nightmare, with Tenebrae Aarseth (drums) having a great highlight and importance in the change of pace of this track, ending once again with emphasis on the guitar lines, which walk in a disbelieving way followed by a saddened vocal. Next comes Inferno, which is one of the heaviest tracks on the album, followed by the title track, which ends up being another great highlight of this work, with precise breaks in the tempo, a fast and powerful chorus. The Splendor of Your Presence shows how competent Amen Corner is in creation, they transformed a relatively simple lyric into an excellent track, here we highlight Fernando Grommtt (bass), who was responsible for the composition, leaving his mark in the best way. Lúcifer, a Suprema Luz da Manhã closes the record, as we can infer, lyrics in Portuguese composed by Baal Seth Penitent (Torches of Nero), it is a prayer/narration with a perfect sound base to close this somewhat surprising album. While many live only in the past, Amen Corner shows that the power of creation has not yet run out, after more than 30 years they managed to create one of the best albums in their history. Endless war, ideological wars!!! Samir Souza (Crush the Cross zine) ..::TRACK-LIST::.. 1. Intro 2. The War of the Antichrist 3. The Protectors 4. Fall and Ascension 5. Signal from Beyond 6. Inferno 7. Written By the Devil 8. The Splendor of Your Presence 9. Lúcifer, a Suprema Luz Da Manhã ..::OBSADA::.. Murmúrio - Guitars Fernando - Bass Sucoth Benoth - Vocals Tenebrae Aarseth - Drums https://www.youtube.com/watch?v=UxPhZzMZn5c SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-13 17:25:00
Rozmiar: 108.22 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Mamy do czynienia ze 100% staromodnym black metalem, bardziej rytualnym, ale mniej brutalnym. Mistyczna atmosfera budowana jest za pomocą powolnych kompozycji, a nie za pomocą klawiszy. Wokale są bardziej narracyjne i idą w parze z satanistyczną i pogańską treścią tekstów. Amen Corner od lat konsekwentnie służy undergroundowi, a ich nowe dzieło to kolejny czysty i szczery depozyt duszy! Hammerheart Records is proud to announce the European release for Amen Corner’s “Written by the Devil” on CD and LP, under licence from Metal Army Records! Amen Corner, one of Brazil’s Underground legends, is back with a new album “Written By The Devil”. Old school in body, mind and spirit this album tell us one thing: Death is imminent! Amen Corner reaches the impressive milestone of seven Full-length, I've been following their releases for many years, but in Written by the Devil something would be different (and it was). Speaking about the past, Fall, Ascension, Domination from 1993 was a milestone and despite being an absolute classic, for me Iachol Ve Tehilá managed to climb the highest step in his discography, there are several reasons, but we will leave the details of this album for another opportunity, the EP from 1999 Darken in Quir Haresete closed the first phase (we can say it this way) establishing the name Amen Corner as a reference in Brazil. Only in 2007 with Lucification did they reappear, completely reformulated and with a sound that did not refer to the past, we can say that this work represented the second phase. The triumphant return was with the excellent album Leviathan Destroyer, marking the return of Sucoth Benoth to his old home with his characteristic vocals. Chri$t Worldwide Corporation continued the saga with a high level of creation, it was an album that remained inside the cd-player for several days in a row, it came accompanied by a DVD with a documentary and historical recordings showing the great importance they had in Brazil. Under the Whip and the Crown came in the same four-year hiatus as the previous album, this is perhaps an album that lacked something, not musically speaking, but the impression I had is that they didn't elevate this work to the promotion it should have. This was something that was not lacking in this new work, Written by the Devil has inspired compositions, we can give the main merit to Murmúrio, the main composer since the early days, the album captivates from its intro followed by the powerful The War of the Antichrist, the third track The Protectors has a lyric that refer to an inspiration from King Diamond, interesting, lyric that differentiate from all the others. The fourth track Fall and Ascension is one of the most beautiful tracks ever composed by them, melancholic, sad, depressive, the guitar lines emerge all these feelings, having a rhythmic elevation at the end, a magnificent work in just over seven minutes, this track closes side A. Signal from Beyond opens side B, it starts like the beginning of a nightmare, with Tenebrae Aarseth (drums) having a great highlight and importance in the change of pace of this track, ending once again with emphasis on the guitar lines, which walk in a disbelieving way followed by a saddened vocal. Next comes Inferno, which is one of the heaviest tracks on the album, followed by the title track, which ends up being another great highlight of this work, with precise breaks in the tempo, a fast and powerful chorus. The Splendor of Your Presence shows how competent Amen Corner is in creation, they transformed a relatively simple lyric into an excellent track, here we highlight Fernando Grommtt (bass), who was responsible for the composition, leaving his mark in the best way. Lúcifer, a Suprema Luz da Manhã closes the record, as we can infer, lyrics in Portuguese composed by Baal Seth Penitent (Torches of Nero), it is a prayer/narration with a perfect sound base to close this somewhat surprising album. While many live only in the past, Amen Corner shows that the power of creation has not yet run out, after more than 30 years they managed to create one of the best albums in their history. Endless war, ideological wars!!! Samir Souza (Crush the Cross zine) ..::TRACK-LIST::.. 1. Intro 2. The War of the Antichrist 3. The Protectors 4. Fall and Ascension 5. Signal from Beyond 6. Inferno 7. Written By the Devil 8. The Splendor of Your Presence 9. Lúcifer, a Suprema Luz Da Manhã ..::OBSADA::.. Murmúrio - Guitars Fernando - Bass Sucoth Benoth - Vocals Tenebrae Aarseth - Drums https://www.youtube.com/watch?v=UxPhZzMZn5c SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-13 17:20:34
Rozmiar: 327.58 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...( Info )...
Artist: Dream Theater Album: Parasomnia Country: USA Genre: Progressive Metal Release: 2025 Duration: 1:22:41 + 1:11:21 Quality: Mp3, CBR 320 kbps Size: 359 mb ...( Opis )... Legenda progresywnego metalu wraca w kultowym składzie! Szesnasty album studyjny nagrali: James LaBrie (wokal), John Petrucci (gitara), John Myung (bas), Jordan Rudess (klawisze) i Mike Portnoy (perkusja). Za produkcję odpowiedzialny jest Petrucci. Za konsoletą inżyniera dźwięku zasiadł James „Jimmy T” Meslina, a miksem zajął się Andy Sneap. Hugh Syme powraca, aby znów wykorzystać swoją kreatywną wizję przy stworzeniu okładki. Otrzymujemy ponad siedemdziesiąt minut zajmującego konceptu o tematyce zaburzeń snu, czyli właśnie parasomnii. Osoby dotknięte parasomnią mogą doświadczać między innymi: koszmarów sennych, nocnych lęków, lunatykowania, zgrzytania zębami, mówienia przez sen, czy paraliżu sennego. ...( TrackList )... Disc 1: 1. In the Arms of Morpheus 2. Night Terror 3. A Broken Man 4. Dead Asleep 5. Midnight Messiah 6. Are We Dreaming? 7. Bend the Clock 8. The Shadow Man Incident utwory dodatkowe: 9. Night Terror (radio edit) 10. Midnight Messiah (radio edit) Disc 2 (wersje instrumentalne): 1. In the Arms of Morpheus 2. Night Terror 3. A Broken Man 4. Dead Asleep 5. Midnight Messiah 6. Are We Dreaming? 7. Bend the Clock 8. The Shadow Man Incident ![]()
Seedów: 207
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-12 19:23:18
Rozmiar: 359.73 MB
Peerów: 64
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Reedycja klasycznej epki Marduk wydana w 2013 roku przez Osmose prod. Z początku było to tylko demo (1991), lecz w roku 1995 pod nakładem Osmose Productions została wyprodukowana wersja CD. ..::TRACK-LIST::.. 1 Intro/Fuck Me Jesus 0:44 2 Departure From The Mortals 3:18 3 The Black... 4:05 4 Within The Abyss 3:39 5 Outro/Shut Up And Suffer 1:00 ..::OBSADA::.. Andreas Axelsson - vocals Morgan Steinmeyer Håkansson - guitar Rikard Kalm - bass Joakim Göthberg - drums, vocals Dan Swanö - mixing https://www.youtube.com/watch?v=ZXQLxvFhTck SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-12 17:53:51
Rozmiar: 29.69 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Reedycja klasycznej epki Marduk wydana w 2013 roku przez Osmose prod. Z początku było to tylko demo (1991), lecz w roku 1995 pod nakładem Osmose Productions została wyprodukowana wersja CD. ..::TRACK-LIST::.. 1 Intro/Fuck Me Jesus 0:44 2 Departure From The Mortals 3:18 3 The Black... 4:05 4 Within The Abyss 3:39 5 Outro/Shut Up And Suffer 1:00 ..::OBSADA::.. Andreas Axelsson - vocals Morgan Steinmeyer Håkansson - guitar Rikard Kalm - bass Joakim Göthberg - drums, vocals Dan Swanö - mixing https://www.youtube.com/watch?v=ZXQLxvFhTck SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-12 17:49:55
Rozmiar: 88.62 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. O rodzimym Königreichssaal słyszałem nieco, gdy debiutowali w 2020 r., ale jakoś przeszedłem obok tego. Cóż, przyszło mi to nadrobić, gdy na moje ręce złożono ich drugiego pełniaka „Psalmen’o’Delirium”. I okazało się, że zaległość była spora. Königreichssaal prezentuje swoistą mieszankę black metalu z domieszką „doom”, ale z mocnym naciskiem na „swoistą”. Szczerze mówiąc w ogarnianiu tej muzyki sporo pomógł mi wywiad, jaki onegdaj zrobił kol. Oracle z De Atevsem, gdyż pozwolił mi lepiej zrozumieć zamysł stojący za stylem grania Sal Królewskich. A jest to dość mocno nieprzystępne i szalone granie. Königreichssaal nie bawi się w głaskanie słuchacza po głowie, czy podróże do krypt, lub masturbację szyszkami pod świerkiem. „Psalem’o’delirium” jawi się, jako studium upadku oraz obłędu, które wprost bije brudem, szpetotą oraz potężną dawką ponurego nihilizmu. Już zapowiadający płytę singiel „Rubikon”, mimo iż najprzystępniejszy z zawartych na płycie utworów, budził wewnętrzny niepokój, a im dalej w płytę, tym bardziej to uczucie narasta osiągając apogeum w tytułowym „Psalmen” właśnie. Dużo tu robi świetnie prowadzona linia basu, jakby lekko wysunięta nad gitary, ale jednak doskonale z nimi współgrająca. Same riffy również zasługują na uznanie, i choć nie ma tu przebojowości, to jednak każdy dźwięk wydaje się przemyślany oraz ułożony z pozostałymi w całość ze sporą dawką ponurego pietyzmu. Mile zaskoczyły mnie również partie bębnów, które są tutaj naprawdę dobre, pełne świetnych smaczków. No i wokale. Dzikie, obłąkane, gdzie tle pobrzmiewa, co jakiś czas pokraczny bełkot. Wszystko tu się pięknie skleja. Wspomniałem wcześniej o utworze tytułowym, „Psalmen”, to wszystkie wspomniane cechy znajdują się właśnie na nim. Moje Misie, ten kawałek jest przerażający. Słuchając go wielokrotnie miałem wrażenie, że oto jestem świadkiem autentycznego napadu szaleństwa podlanego alkoholowym upojeniem. Nie ma tu miejsc na romantyzowanie zaburzeń psychicznych, tylko na dzikie konwulsje podlane dziwacznym bełkotem, w szczególności w ostatnich dwóch minutach kawałka, gdy po słowach „zaczęło się” wjeżdża absolutne apogeum szału. Wgniotło mnie w ziemię. No dobra, nasapałem z ukontentowaniem trochę, ale są jakieś wady? Jedna tylko, mianowicie ten album może przejść bez większego echa, gdyż dla przeciętnego metalucha będzie jawić się, jako głęboko niestrawny. A! Na koniec wspomnę o świetnej okładce, która pięknie oddaje z czym przyjdzie nam się mierzyć podczas odsłuchów. „Psalmen’o’delirium” świetnym albumem jest. Całym sobą kibicuję, by ta podróż w otchłań nie przeszła bez echa, bo inaczej stracicie wiele. Ja w każdym razie zanucę sobie po raz kolejny TANZ MEIN HERTZ! Bart Ten materiał rozjechał mnie totalnie. Nie żebym nie był przygotowany na dobry album, praktycznie od początku znam i cenię sobie muzykę Königreichssaal (wiem, brzmię jak stary dziad borowy…), ale czegoś aż tak dobrego się po prostu nie spodziewałem. Mam wrażenie, że tą płytą całkiem niezły zespół wskakuje o poziom wyżej. Już pierwsze przesłuchanie „Psalmen’o’delirium” zrobiło na mnie spore wrażenie a dzisiaj, po ponad trzech miesiącach intensywnego słuchania mój entuzjazm co do tego krążka jest chyba jeszcze większy. Według mnie są trzy główne elementy, które wynoszą ten album wysoko ponad przeciętność… Po pierwsze wokale. To one od razu, przy pierwszym odsłuchu zrobiły piorunujące wrażenie. To co się tu dzieje to istna orgia szaleństwa i obłędu! Jakieś ryki, krzyki, chóralne śpiewy, zawodzenia, szepty, paranoiczne wołania, pełne rozpaczy lamenty i wycie jak z jakiegoś pijackiego szału. Motywy alkoholowych bełkotów i mamrotania w amoku mocno podbijają bardzo ciężki klimat unoszący się nad całością. I to właśnie ta nihilistyczna, pełna beznadziei atmosfera jest drugim głównym atutem tej płyty. Całość jawi mi się zresztą jako życiowa podróż alkoholika, który przekroczył już swój Rubikon i nie widzi możliwości powrotu. Tu pojawiają się te najstraszniejsze i najbardziej realne, bo rodzące się w głowie człowieka demony. Wiem, że to banał tak mówić o albumie zespołu metalowego, ale na tej płycie nie ma absolutnie nic pozytywnego. Słuchacz praktycznie przez cały czas miota się pomiędzy beznadzieją i zwątpieniem a przerażeniem. Oczywiście kluczową rolę (poza muzyką) grają tutaj wspomniane wyżej wokale, ale też wszystkie te pozamuzyczne wtręty, głosy, sample, szczekające psy – toż też w sposób przemyślany podbija klimat. Do tego dochodzą jeszcze wszystkie te muzyczne smaczki, jak chociażby potężne klawisze w „Iskarja”, albo jeżące włos na głowie, pogrzebowe skrzypce w niesamowitym „Psalmen”… I tu dochodzimy do punktu trzeciego na mojej liście, czyli samej muzyki. Powiedzieć, że Königreichssaal gra tutaj black metal to tak jakby nic nie powiedzieć. Tak przemyślanego, dopracowanego i wielowymiarowego (wbrew pozorom!) materiału już dawno nie słyszałem na naszej scenie. Mam wrażenie, że gdzieś ulotniły się wszystkie te przystępne melodie, które pojawiały się na ich debiucie, a ich miejsce zajęły mroczne, momentami potężne, a chwilami mocno psychodeliczne riffy. Naprawdę mocno się trzeba namęczyć i włożyć sporo energii by spróbować ogarnąć całość tych wielowątkowych kompozycji. Z jednej strony czuć tu ducha sceny lat 90., z drugiej jednak brzmi to wszystko nadzwyczaj świeżo – choć akurat to słowo wydaje się nie do końca trafione w kontekście tak mrocznej i tchnącej zgniłym klimatem płyty… Nie będę już przedłużał, dodam tylko, że naprawdę warto zapoznać się z tym materiałem. Uważajcie jednak, bo łatwo odbić się od niego jak od ściany, jest po prostu ciężkostrawny, jak zwykły posiłek po kilkudniowej libacji… To nie jest muzyczka do słuchania w samochodzie podczas rodzinnej wycieczki. Prezes Nie słyszałem wydanego cztery lata temu debiutu Königreichssaal, ale wystarczył rzut oka na zdjęcie zespołu w Internetach, i już wiedziałem, że to będzie dobre. Papa Artur, koleś już leciwy, w żonobijce, w towarzystwie dwóch o połowę młodszych chłopaków (synowie?) na cmentarzu. Wyglądają jakby kogoś tam zaciukali, tudzież wykopali. No dobra, ale do rzeczy. „Psalmen'o'delirium” to album numer dwa, przynoszący jakieś czterdzieści minut polskiego black metalu. I bynajmniej nie chodzi mi w tym przypadku o język, w jakim napisano teksty (bo pod tym względem mamy tu autentyczną wieżę Babel), choć i nasza mowa faktycznie w drugiej części płyty się pojawia. Bardziej chodzi mi o klimat tych kompozycji, z których naprawdę bije ten charakterystyczny dla rodzimego black metalu sznyt. W pierwszej chwili moje skojarzenia zwróciły się w kierunku choćby takich hord jak Mord’A’Stigmata, Furia, Odraza czy Cultes Des Ghoules, aczkolwiek nazw wymienić by tu można o wiele więcej. Faktem niezaprzeczalnym jednak jest, iż Königreichssaal wszelkie wpływy przekuwają na swój własny sposób, tworząc z nich własną wizję muzyczną. Dzięki naprawdę przemyślanym aranżom muzycy tworzą przenikającą chłodem atmosferę. Głównie za sprawą bardzo wyważonego sposobu na budowanie klimatu, tasowania kontrastami oraz wokalnym wariacjom, dzięki czemu materiał ten potrafi niesamowicie wciągnąć. Sporo tutaj lodowatych tremolo, a także mistycznych zwolnień oraz sporej garści smaczków, nie wychylających się od razu przed szereg, uwalniających się powoli z kolejnymi odsłuchami. Tempo kompozycji utrzymane jest raczej w rewirach średnich, choć napięcie towarzyszące muzyce sprawia, że chwilami jest ona niczym wyrywający się do galopu koń, bardzo umiejętnie trzymany w ryzach przez doświadczonego jeźdźca. Owszem, panowie potrafią przyspieszyć i zasypać śnieżnym blizzardem, ale i odpowiednio podkręcić objawy choroby toczącej ich muzykę. Poza tym, największą zaletą tych siedmiu numerów jest ich niezwykle wyrównany poziom. Tutaj nie ma niczego wciśniętego na siłę, każdy fragment ma swoje zadanie, a wszystkie razem tworzą nierozerwalny monolit. Stąd też „Psalmen'o'delirium” słucha się na jednym wdechu, a kiedy po wybrzmieniu ostatniego dźwięku zaczerpniemy głęboko powietrza, chce się owo doświadczenie powtarzać po raz kolejny. Fani polskiej sceny będą tym krążkiem zachwyceni. A i niektórzy malkontenci zapewne zwrócą na niego uwagę, chyba że są już do końca głusi. Jak dla mnie bardzo dobry materiał, zdecydowanie wybijający się ponad przeciętność. W tej muzyce niezaprzeczalnie mieszka zło. Silna rekomendacja! jesusatan Stało się – pochodzące z Lewina Brzeskiego black metalowe (z grubsza) trio Königreichssaal W KOŃCU trafiło pod skrzydła dobrej krajowej wytwórni. Przyznaję, że wieść o wydaniu drugiego pełniaka zespołu przez znane i lubiane Godz ov War Productions bardzo mnie ucieszyła, gdyż ta radząca sobie do tej pory bez wielkiej medialnej promocji formacja jak mało kto na rodzimej scenie zasługuje według mnie na znacznie większy rozgłos. Żeby jednak pewien balans został zachowany, zespół na te szersze wody próbuje wypłynąć za sprawą Psalmen’o’delirium, czyli swojego zdecydowanie najmniej przystępnego jak do tej pory wydawnictwa. Nie mogłem się nachwalić Witnessing the Dearth (recenzja) oraz EPki Loewen (recenzja) i obie te płyty uznaję za zdecydowanie lepsze metody zapoznania się z twórczością Königreichssaal niż ich najnowsze dziecko. Niestety Psalmen’o’delirium nie doczeka się zbyt wielu peanów z mojej strony, jednak wydaje mi się to niejako spójne z wizją kapeli na ten krążek. Bo czy zanurzanie się w odmęty obłędu może należeć do przyjemnych? Raczej nie, a właśnie w takim klimacie obraca się nowe dzieło zespołu – skomponowane w miażdżącej większości przez Ateusa dźwięki kipią złem i szaleństwem, a ta niecodzienna i nieprzyjemna atmosfera zdaje się narastać z utworu na utwór, wielojęzyczne (dosłyszałem język polski, niemiecki, angielski i łacinę) wokale dezorientują, potrafią również przybrać formę pijanych wrzasków i majaczeń (w czym z pomocą przychodzą sample z polskich filmów „Pętla” i „Diabeł”). Do tego dochodzi nieco przybrudzone brzmienie i sprzyjające mu mocno średnie tempo – pod kątem klimatu jest to zdecydowanie najbardziej dopracowane wydawnictwo Königreichssaal… … jednak tak jak wspomniałem, jest to klimat bardzo ciężki, a budujące go deliryczne odjazdy czynią Psalmen’o’delirium wydawnictwem o wiele trudniejszym w odbiorze, niż poprzednie płyty w dorobku tria i już teraz wiem, że będę do tego krążka powracał najrzadziej z dotychczasowej trójki. Nie pomaga też fakt, że poza świetnym podniosłym otwieraczem Iskarja oraz singlowym Rubikon brakuje mi tu riffów, do których by się chciało wracać, w gruncie rzeczy nieobecna jest ta specyficzna chwytliwość i hipnotyczność, która złapała mnie za jaja na Witnessing the Dearth. Zdecydowanie tym razem postawiono na atmosferę, co z racji perfekcji w osiągnięciu tego celu może część słuchaczy po prostu odstraszyć. Nie odstraszy ich za to na pewno bardzo ładne wydanie w digibooku, które w przeciwieństwie do bijącej z muzyki zespołu brzydoty będzie ozdobą na każdej półce z płytami. Mam więc w stosunku do Psalmen’o’delirium ambiwalentne odczucia – z jednej strony zespół znowu „dowiózł”, nagrywając mocną płytę o niepodrabialnej, chorej atmosferze, z drugiej jednak perfekcyjna realizacja tego celu okazała się trochę mieczem obosiecznym, przez który przycisk „repeat” w pilocie do mojego odtwarzacza raczej nie musi się obawiać zbyt częstego używania. Wierzę jednak, że płyta ta zwróci uwagę przynajmniej części tych osób, które o istnieniu Königreichssaal jeszcze nie wiedziały, i tak czy siak nie mogę się doczekać tego, co Lewinianie wykombinują na następnym krążku. Widziałem również, że ruszyli koncertowo, a więc z automatu trafiają na moją listę zespołów „do zobaczenia”. Łukasz W. The Polish black metal trio Königreichssaal has just released their second full-length album, “Psalmen’o’Delirium”, and it feels like they have opened a door towards a battle ridden by insanity. Devil against God, obscurity against light, evil forces against light and morality. As they state in their Bandcamp page: “Psalmen’o’delirium reveals seven shades of madness, a moral journey with downfalls, possession and the constant will to rebuild the soul and body. The personality is torn apart, the emerging body remains READY FOR BATTLE!” Here’s the ultimate question: are YOU ready?? This album has a high level of madness, indeed. It is shown through vocals that seem to be vomited by a devil possessed soul at times, and other times by a tormented inhabitant of a psychiatric hospital. In fact, I believe that the lyrics of these seven tracks are delusions of a cracked mind, constantly breaking down, representing the eternal struggle of the demonic and dark against the divine and luminous. Lies against truth, who will win in the end? Musically it’s quite diverse, to say the least… The tone is always dark, menacing, like something wicked is lurking in the shadows and about to jump on you. There can be pure black metal with all the blast beats and these deranged vocals I was talking about; sometimes the pace slows down and goes into the realms of doom, some keyboards add a special atmosphere making it even crazier… The opener “Iskarja” is a good example. Also in “Rubikon”, a track that’s quite calmed at the beginning and it turns into madness as it progresses, but it remains quite slow until the final minute, with the constant icy guitar in the background and some of the sickest vocals in this album. “Psalmen” is another standout, I particularly enjoy the first minute and a half, with totally crazy vocals and drums as the guides, and cold guitars in the background. Howls, cries, laments filled with insanity, you can find all these and more in this song. An emotional violin provides some lucidity and madness becomes something beautiful. But the two final minutes of this track explode into chaos, there’s no other way to finish this. “Anatema” is an intense and totally crazy song, vocals exploring a wide range of insanity. And not only this; lyrically, it’s like a crazy journey of a damned person towards their last destiny, the day of judgment and the sentence of death… and finally, the execution. The music is erratic, nothing conventional, it’s mostly black metal but it also contains slow tempos and multiple changes, with that insanity approach… I particularly love the way in which the album reaches the end; the closing track, “Satyros”, it’s intense and thick, and it has a sense of anguish that floods your brain, and lyrics match the music perfectly. It’s hard to keep sanity while listening to this album, constantly diving into the realms of madness, and non conventional musically. When it reaches the end, better you take a deep breath and say to yourself that this was just a nightmare. SilviaMetal 666 ..::TRACK-LIST::.. 1. Iskarja 05:36 2. Rubikon 05:15 3. Lazaret 04:08 4. Psalmen 08:28 5. Delirio 06:39 6. Anatema 05:02 7. Satyros 05:58 ..::OBSADA::.. De Atevs - Vocals, Guitars Papa Artur - Bass Jakub - Drums https://www.youtube.com/watch?v=od4K4U6uIsw SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-11 19:35:29
Rozmiar: 95.94 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. O rodzimym Königreichssaal słyszałem nieco, gdy debiutowali w 2020 r., ale jakoś przeszedłem obok tego. Cóż, przyszło mi to nadrobić, gdy na moje ręce złożono ich drugiego pełniaka „Psalmen’o’Delirium”. I okazało się, że zaległość była spora. Königreichssaal prezentuje swoistą mieszankę black metalu z domieszką „doom”, ale z mocnym naciskiem na „swoistą”. Szczerze mówiąc w ogarnianiu tej muzyki sporo pomógł mi wywiad, jaki onegdaj zrobił kol. Oracle z De Atevsem, gdyż pozwolił mi lepiej zrozumieć zamysł stojący za stylem grania Sal Królewskich. A jest to dość mocno nieprzystępne i szalone granie. Königreichssaal nie bawi się w głaskanie słuchacza po głowie, czy podróże do krypt, lub masturbację szyszkami pod świerkiem. „Psalem’o’delirium” jawi się, jako studium upadku oraz obłędu, które wprost bije brudem, szpetotą oraz potężną dawką ponurego nihilizmu. Już zapowiadający płytę singiel „Rubikon”, mimo iż najprzystępniejszy z zawartych na płycie utworów, budził wewnętrzny niepokój, a im dalej w płytę, tym bardziej to uczucie narasta osiągając apogeum w tytułowym „Psalmen” właśnie. Dużo tu robi świetnie prowadzona linia basu, jakby lekko wysunięta nad gitary, ale jednak doskonale z nimi współgrająca. Same riffy również zasługują na uznanie, i choć nie ma tu przebojowości, to jednak każdy dźwięk wydaje się przemyślany oraz ułożony z pozostałymi w całość ze sporą dawką ponurego pietyzmu. Mile zaskoczyły mnie również partie bębnów, które są tutaj naprawdę dobre, pełne świetnych smaczków. No i wokale. Dzikie, obłąkane, gdzie tle pobrzmiewa, co jakiś czas pokraczny bełkot. Wszystko tu się pięknie skleja. Wspomniałem wcześniej o utworze tytułowym, „Psalmen”, to wszystkie wspomniane cechy znajdują się właśnie na nim. Moje Misie, ten kawałek jest przerażający. Słuchając go wielokrotnie miałem wrażenie, że oto jestem świadkiem autentycznego napadu szaleństwa podlanego alkoholowym upojeniem. Nie ma tu miejsc na romantyzowanie zaburzeń psychicznych, tylko na dzikie konwulsje podlane dziwacznym bełkotem, w szczególności w ostatnich dwóch minutach kawałka, gdy po słowach „zaczęło się” wjeżdża absolutne apogeum szału. Wgniotło mnie w ziemię. No dobra, nasapałem z ukontentowaniem trochę, ale są jakieś wady? Jedna tylko, mianowicie ten album może przejść bez większego echa, gdyż dla przeciętnego metalucha będzie jawić się, jako głęboko niestrawny. A! Na koniec wspomnę o świetnej okładce, która pięknie oddaje z czym przyjdzie nam się mierzyć podczas odsłuchów. „Psalmen’o’delirium” świetnym albumem jest. Całym sobą kibicuję, by ta podróż w otchłań nie przeszła bez echa, bo inaczej stracicie wiele. Ja w każdym razie zanucę sobie po raz kolejny TANZ MEIN HERTZ! Bart Ten materiał rozjechał mnie totalnie. Nie żebym nie był przygotowany na dobry album, praktycznie od początku znam i cenię sobie muzykę Königreichssaal (wiem, brzmię jak stary dziad borowy…), ale czegoś aż tak dobrego się po prostu nie spodziewałem. Mam wrażenie, że tą płytą całkiem niezły zespół wskakuje o poziom wyżej. Już pierwsze przesłuchanie „Psalmen’o’delirium” zrobiło na mnie spore wrażenie a dzisiaj, po ponad trzech miesiącach intensywnego słuchania mój entuzjazm co do tego krążka jest chyba jeszcze większy. Według mnie są trzy główne elementy, które wynoszą ten album wysoko ponad przeciętność… Po pierwsze wokale. To one od razu, przy pierwszym odsłuchu zrobiły piorunujące wrażenie. To co się tu dzieje to istna orgia szaleństwa i obłędu! Jakieś ryki, krzyki, chóralne śpiewy, zawodzenia, szepty, paranoiczne wołania, pełne rozpaczy lamenty i wycie jak z jakiegoś pijackiego szału. Motywy alkoholowych bełkotów i mamrotania w amoku mocno podbijają bardzo ciężki klimat unoszący się nad całością. I to właśnie ta nihilistyczna, pełna beznadziei atmosfera jest drugim głównym atutem tej płyty. Całość jawi mi się zresztą jako życiowa podróż alkoholika, który przekroczył już swój Rubikon i nie widzi możliwości powrotu. Tu pojawiają się te najstraszniejsze i najbardziej realne, bo rodzące się w głowie człowieka demony. Wiem, że to banał tak mówić o albumie zespołu metalowego, ale na tej płycie nie ma absolutnie nic pozytywnego. Słuchacz praktycznie przez cały czas miota się pomiędzy beznadzieją i zwątpieniem a przerażeniem. Oczywiście kluczową rolę (poza muzyką) grają tutaj wspomniane wyżej wokale, ale też wszystkie te pozamuzyczne wtręty, głosy, sample, szczekające psy – toż też w sposób przemyślany podbija klimat. Do tego dochodzą jeszcze wszystkie te muzyczne smaczki, jak chociażby potężne klawisze w „Iskarja”, albo jeżące włos na głowie, pogrzebowe skrzypce w niesamowitym „Psalmen”… I tu dochodzimy do punktu trzeciego na mojej liście, czyli samej muzyki. Powiedzieć, że Königreichssaal gra tutaj black metal to tak jakby nic nie powiedzieć. Tak przemyślanego, dopracowanego i wielowymiarowego (wbrew pozorom!) materiału już dawno nie słyszałem na naszej scenie. Mam wrażenie, że gdzieś ulotniły się wszystkie te przystępne melodie, które pojawiały się na ich debiucie, a ich miejsce zajęły mroczne, momentami potężne, a chwilami mocno psychodeliczne riffy. Naprawdę mocno się trzeba namęczyć i włożyć sporo energii by spróbować ogarnąć całość tych wielowątkowych kompozycji. Z jednej strony czuć tu ducha sceny lat 90., z drugiej jednak brzmi to wszystko nadzwyczaj świeżo – choć akurat to słowo wydaje się nie do końca trafione w kontekście tak mrocznej i tchnącej zgniłym klimatem płyty… Nie będę już przedłużał, dodam tylko, że naprawdę warto zapoznać się z tym materiałem. Uważajcie jednak, bo łatwo odbić się od niego jak od ściany, jest po prostu ciężkostrawny, jak zwykły posiłek po kilkudniowej libacji… To nie jest muzyczka do słuchania w samochodzie podczas rodzinnej wycieczki. Prezes Nie słyszałem wydanego cztery lata temu debiutu Königreichssaal, ale wystarczył rzut oka na zdjęcie zespołu w Internetach, i już wiedziałem, że to będzie dobre. Papa Artur, koleś już leciwy, w żonobijce, w towarzystwie dwóch o połowę młodszych chłopaków (synowie?) na cmentarzu. Wyglądają jakby kogoś tam zaciukali, tudzież wykopali. No dobra, ale do rzeczy. „Psalmen'o'delirium” to album numer dwa, przynoszący jakieś czterdzieści minut polskiego black metalu. I bynajmniej nie chodzi mi w tym przypadku o język, w jakim napisano teksty (bo pod tym względem mamy tu autentyczną wieżę Babel), choć i nasza mowa faktycznie w drugiej części płyty się pojawia. Bardziej chodzi mi o klimat tych kompozycji, z których naprawdę bije ten charakterystyczny dla rodzimego black metalu sznyt. W pierwszej chwili moje skojarzenia zwróciły się w kierunku choćby takich hord jak Mord’A’Stigmata, Furia, Odraza czy Cultes Des Ghoules, aczkolwiek nazw wymienić by tu można o wiele więcej. Faktem niezaprzeczalnym jednak jest, iż Königreichssaal wszelkie wpływy przekuwają na swój własny sposób, tworząc z nich własną wizję muzyczną. Dzięki naprawdę przemyślanym aranżom muzycy tworzą przenikającą chłodem atmosferę. Głównie za sprawą bardzo wyważonego sposobu na budowanie klimatu, tasowania kontrastami oraz wokalnym wariacjom, dzięki czemu materiał ten potrafi niesamowicie wciągnąć. Sporo tutaj lodowatych tremolo, a także mistycznych zwolnień oraz sporej garści smaczków, nie wychylających się od razu przed szereg, uwalniających się powoli z kolejnymi odsłuchami. Tempo kompozycji utrzymane jest raczej w rewirach średnich, choć napięcie towarzyszące muzyce sprawia, że chwilami jest ona niczym wyrywający się do galopu koń, bardzo umiejętnie trzymany w ryzach przez doświadczonego jeźdźca. Owszem, panowie potrafią przyspieszyć i zasypać śnieżnym blizzardem, ale i odpowiednio podkręcić objawy choroby toczącej ich muzykę. Poza tym, największą zaletą tych siedmiu numerów jest ich niezwykle wyrównany poziom. Tutaj nie ma niczego wciśniętego na siłę, każdy fragment ma swoje zadanie, a wszystkie razem tworzą nierozerwalny monolit. Stąd też „Psalmen'o'delirium” słucha się na jednym wdechu, a kiedy po wybrzmieniu ostatniego dźwięku zaczerpniemy głęboko powietrza, chce się owo doświadczenie powtarzać po raz kolejny. Fani polskiej sceny będą tym krążkiem zachwyceni. A i niektórzy malkontenci zapewne zwrócą na niego uwagę, chyba że są już do końca głusi. Jak dla mnie bardzo dobry materiał, zdecydowanie wybijający się ponad przeciętność. W tej muzyce niezaprzeczalnie mieszka zło. Silna rekomendacja! jesusatan Stało się – pochodzące z Lewina Brzeskiego black metalowe (z grubsza) trio Königreichssaal W KOŃCU trafiło pod skrzydła dobrej krajowej wytwórni. Przyznaję, że wieść o wydaniu drugiego pełniaka zespołu przez znane i lubiane Godz ov War Productions bardzo mnie ucieszyła, gdyż ta radząca sobie do tej pory bez wielkiej medialnej promocji formacja jak mało kto na rodzimej scenie zasługuje według mnie na znacznie większy rozgłos. Żeby jednak pewien balans został zachowany, zespół na te szersze wody próbuje wypłynąć za sprawą Psalmen’o’delirium, czyli swojego zdecydowanie najmniej przystępnego jak do tej pory wydawnictwa. Nie mogłem się nachwalić Witnessing the Dearth (recenzja) oraz EPki Loewen (recenzja) i obie te płyty uznaję za zdecydowanie lepsze metody zapoznania się z twórczością Königreichssaal niż ich najnowsze dziecko. Niestety Psalmen’o’delirium nie doczeka się zbyt wielu peanów z mojej strony, jednak wydaje mi się to niejako spójne z wizją kapeli na ten krążek. Bo czy zanurzanie się w odmęty obłędu może należeć do przyjemnych? Raczej nie, a właśnie w takim klimacie obraca się nowe dzieło zespołu – skomponowane w miażdżącej większości przez Ateusa dźwięki kipią złem i szaleństwem, a ta niecodzienna i nieprzyjemna atmosfera zdaje się narastać z utworu na utwór, wielojęzyczne (dosłyszałem język polski, niemiecki, angielski i łacinę) wokale dezorientują, potrafią również przybrać formę pijanych wrzasków i majaczeń (w czym z pomocą przychodzą sample z polskich filmów „Pętla” i „Diabeł”). Do tego dochodzi nieco przybrudzone brzmienie i sprzyjające mu mocno średnie tempo – pod kątem klimatu jest to zdecydowanie najbardziej dopracowane wydawnictwo Königreichssaal… … jednak tak jak wspomniałem, jest to klimat bardzo ciężki, a budujące go deliryczne odjazdy czynią Psalmen’o’delirium wydawnictwem o wiele trudniejszym w odbiorze, niż poprzednie płyty w dorobku tria i już teraz wiem, że będę do tego krążka powracał najrzadziej z dotychczasowej trójki. Nie pomaga też fakt, że poza świetnym podniosłym otwieraczem Iskarja oraz singlowym Rubikon brakuje mi tu riffów, do których by się chciało wracać, w gruncie rzeczy nieobecna jest ta specyficzna chwytliwość i hipnotyczność, która złapała mnie za jaja na Witnessing the Dearth. Zdecydowanie tym razem postawiono na atmosferę, co z racji perfekcji w osiągnięciu tego celu może część słuchaczy po prostu odstraszyć. Nie odstraszy ich za to na pewno bardzo ładne wydanie w digibooku, które w przeciwieństwie do bijącej z muzyki zespołu brzydoty będzie ozdobą na każdej półce z płytami. Mam więc w stosunku do Psalmen’o’delirium ambiwalentne odczucia – z jednej strony zespół znowu „dowiózł”, nagrywając mocną płytę o niepodrabialnej, chorej atmosferze, z drugiej jednak perfekcyjna realizacja tego celu okazała się trochę mieczem obosiecznym, przez który przycisk „repeat” w pilocie do mojego odtwarzacza raczej nie musi się obawiać zbyt częstego używania. Wierzę jednak, że płyta ta zwróci uwagę przynajmniej części tych osób, które o istnieniu Königreichssaal jeszcze nie wiedziały, i tak czy siak nie mogę się doczekać tego, co Lewinianie wykombinują na następnym krążku. Widziałem również, że ruszyli koncertowo, a więc z automatu trafiają na moją listę zespołów „do zobaczenia”. Łukasz W. The Polish black metal trio Königreichssaal has just released their second full-length album, “Psalmen’o’Delirium”, and it feels like they have opened a door towards a battle ridden by insanity. Devil against God, obscurity against light, evil forces against light and morality. As they state in their Bandcamp page: “Psalmen’o’delirium reveals seven shades of madness, a moral journey with downfalls, possession and the constant will to rebuild the soul and body. The personality is torn apart, the emerging body remains READY FOR BATTLE!” Here’s the ultimate question: are YOU ready?? This album has a high level of madness, indeed. It is shown through vocals that seem to be vomited by a devil possessed soul at times, and other times by a tormented inhabitant of a psychiatric hospital. In fact, I believe that the lyrics of these seven tracks are delusions of a cracked mind, constantly breaking down, representing the eternal struggle of the demonic and dark against the divine and luminous. Lies against truth, who will win in the end? Musically it’s quite diverse, to say the least… The tone is always dark, menacing, like something wicked is lurking in the shadows and about to jump on you. There can be pure black metal with all the blast beats and these deranged vocals I was talking about; sometimes the pace slows down and goes into the realms of doom, some keyboards add a special atmosphere making it even crazier… The opener “Iskarja” is a good example. Also in “Rubikon”, a track that’s quite calmed at the beginning and it turns into madness as it progresses, but it remains quite slow until the final minute, with the constant icy guitar in the background and some of the sickest vocals in this album. “Psalmen” is another standout, I particularly enjoy the first minute and a half, with totally crazy vocals and drums as the guides, and cold guitars in the background. Howls, cries, laments filled with insanity, you can find all these and more in this song. An emotional violin provides some lucidity and madness becomes something beautiful. But the two final minutes of this track explode into chaos, there’s no other way to finish this. “Anatema” is an intense and totally crazy song, vocals exploring a wide range of insanity. And not only this; lyrically, it’s like a crazy journey of a damned person towards their last destiny, the day of judgment and the sentence of death… and finally, the execution. The music is erratic, nothing conventional, it’s mostly black metal but it also contains slow tempos and multiple changes, with that insanity approach… I particularly love the way in which the album reaches the end; the closing track, “Satyros”, it’s intense and thick, and it has a sense of anguish that floods your brain, and lyrics match the music perfectly. It’s hard to keep sanity while listening to this album, constantly diving into the realms of madness, and non conventional musically. When it reaches the end, better you take a deep breath and say to yourself that this was just a nightmare. SilviaMetal 666 ..::TRACK-LIST::.. 1. Iskarja 05:36 2. Rubikon 05:15 3. Lazaret 04:08 4. Psalmen 08:28 5. Delirio 06:39 6. Anatema 05:02 7. Satyros 05:58 ..::OBSADA::.. De Atevs - Vocals, Guitars Papa Artur - Bass Jakub - Drums https://www.youtube.com/watch?v=od4K4U6uIsw SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-11 19:31:20
Rozmiar: 307.32 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Jedyny duży album załogi z Czech grającej powalający brutalny grind/death! https://www.fobiazine.net/article/4331/rubufaso-mukufo--remolab/ I met up with Michal (at least I think it was Michal) of Khaaranus Productions, and also drummer of this here outfit, at Brutal Assault Fest to get a promo of the recently released debut fullength by Rubufaso Mukufo. I had previously received promos of both splits the band had released, so I’ve kept track of their development. While I noticed some of their weirder tendencies on their split with Destructive Explosion of Anal Garland they’ve taken on an entirely different approach on ReMoLAB than I ever would’ve imagined. There are still some traces of their earlier goregrind sound (well, quite a lot to be perfectly honest), but they’ve spaced out a bit, much like Cerebral Turbulency did before they called it quits. And that reference is also a rather big one since Rubufaso Mukufo originally arose from the remains of said band, so I suppose some similarities are to be expected. But nonetheless definitely not a lot… With this record the lads seemingly go in all kind of directions without any dictatorial leadership. While grindcore remains the actual core of their sound you’ll hear some gore, some hardcore, ultra-modern grind, technicality, low-fi metal and the generally degenerated Czech sound. It’s weird-as-hell, I tell you. One moment I think Nasum, the next I get a Dead Infection vibe only to be overridden by a Mexican goregrind touch, and suddenly it’s Pigsty all the way. While I can enjoy the weirdness of their spastic twists and turns there is one small nuisance; metalcore. On occasion the heavy-as-shit metallic sound, when drenching their minor hardcore influences, tends to sound a tad metalcore-ish (as displayed in Hatecore). A big no-no. Where I really dug their earlier releases, which were more purely gore/grind oriented, I have a hard time keeping track of what’s going on here. I’ve heard way more spastic grind releases, but ReMoLAB is definitely not for the meek. When they blast for real it’s metallic and sweet, when they truly gurgle and growl I love it. But when they space out with too unorthodox drum patterns, riffing and freaky vocals I don’t know what to think. It’s by no means bad; it’s just way too weird for me. The release definitely fits in with the Khaaranus roster. Phuling ..::TRACK-LIST::.. 1. Prediction 2:38 2. Amen 1:28 3. Hatecore 1:36 4. Hypertrophied 2:07 5. Plague 1:20 6. Vzkaz 2:21 7. Matro 1:30 8. Gato 1:29 9. Stir 1:35 10. Superficial 1:59 11. Už 1:01 12. Grindman 1:24 13. Arrows 1:53 14. Poodles 1:13 ..::OBSADA::.. Guitar - Kubiš Vocals - Chorche, MiriBOSS Bass - Slivka Drums - MiK!LL https://www.youtube.com/watch?v=NCpCke8wX8s SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-11 17:47:35
Rozmiar: 57.28 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Jedyny duży album załogi z Czech grającej powalający brutalny grind/death! https://www.fobiazine.net/article/4331/rubufaso-mukufo--remolab/ I met up with Michal (at least I think it was Michal) of Khaaranus Productions, and also drummer of this here outfit, at Brutal Assault Fest to get a promo of the recently released debut fullength by Rubufaso Mukufo. I had previously received promos of both splits the band had released, so I’ve kept track of their development. While I noticed some of their weirder tendencies on their split with Destructive Explosion of Anal Garland they’ve taken on an entirely different approach on ReMoLAB than I ever would’ve imagined. There are still some traces of their earlier goregrind sound (well, quite a lot to be perfectly honest), but they’ve spaced out a bit, much like Cerebral Turbulency did before they called it quits. And that reference is also a rather big one since Rubufaso Mukufo originally arose from the remains of said band, so I suppose some similarities are to be expected. But nonetheless definitely not a lot… With this record the lads seemingly go in all kind of directions without any dictatorial leadership. While grindcore remains the actual core of their sound you’ll hear some gore, some hardcore, ultra-modern grind, technicality, low-fi metal and the generally degenerated Czech sound. It’s weird-as-hell, I tell you. One moment I think Nasum, the next I get a Dead Infection vibe only to be overridden by a Mexican goregrind touch, and suddenly it’s Pigsty all the way. While I can enjoy the weirdness of their spastic twists and turns there is one small nuisance; metalcore. On occasion the heavy-as-shit metallic sound, when drenching their minor hardcore influences, tends to sound a tad metalcore-ish (as displayed in Hatecore). A big no-no. Where I really dug their earlier releases, which were more purely gore/grind oriented, I have a hard time keeping track of what’s going on here. I’ve heard way more spastic grind releases, but ReMoLAB is definitely not for the meek. When they blast for real it’s metallic and sweet, when they truly gurgle and growl I love it. But when they space out with too unorthodox drum patterns, riffing and freaky vocals I don’t know what to think. It’s by no means bad; it’s just way too weird for me. The release definitely fits in with the Khaaranus roster. Phuling ..::TRACK-LIST::.. 1. Prediction 2:38 2. Amen 1:28 3. Hatecore 1:36 4. Hypertrophied 2:07 5. Plague 1:20 6. Vzkaz 2:21 7. Matro 1:30 8. Gato 1:29 9. Stir 1:35 10. Superficial 1:59 11. Už 1:01 12. Grindman 1:24 13. Arrows 1:53 14. Poodles 1:13 ..::OBSADA::.. Guitar - Kubiš Vocals - Chorche, MiriBOSS Bass - Slivka Drums - MiK!LL https://www.youtube.com/watch?v=NCpCke8wX8s SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-11 17:43:59
Rozmiar: 195.49 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Drugi album miażdżącej kanadyjskiej załogi grającej masywny death/grind inspirowany twórczością BRUTAL TRUTH, CATTLE DECAPITATION, DEVOURMENT!!! 15 utworów w tym cover AGORAPHOBIC NOSEBLEED!!! Naprawdę imponująca 'oda do szaleństwa"!!! I’m not sure what is going on on this album cover, but I’m pretty sure what’s going on with the music: bruising modern grindcore with elements of slam, death metal and even deathcore. The 15 tracks short sharp bursts and less than 40 minute time plays into the classic grindcore tropes as do the trifecta of vocals (burps, growls squeals), as does the band’s lyrics themes of politics, war, society etc (and cover of Agoraphobic Nosebleed‘s “Vexed”) and many of the tracks’ furious stabs of classic anarcho-grindcore chaos such as “Oil Spills”, “Time to Panic”, “The Last Call” and ‘The Neighbors House is on Fire”. But rather than go too muddy or the mid range Nasum/Rotten Sound delivery, there is modern undercurrent of polished and slamming, deathcore heft, especially in the pig squeals and exaggerated rhythm section (dat bass!), which plods and pummels with a massive presence, especially in the many slamming, loping grooves such as “Syrian Nato Meat Grinder”, “9 Meals to Anarchy-Riot Solves Everything”, “My Right to Medicate” “Overwhelming Positive Vibe” and “Dead Jeremians 2014″. It’s all pretty beefy and meaty with lots of downtuned bludgeoning, but its never too overdone or sterile and the songs hit that sweet spot between too short grindcore and more memorable, longer last death metal 3 and a half minutes or so to get all the burping, grooving and blasting in. Fans of Blood Duster, Squash Bowels, less gurgly Cock and Ball Torture and even fans of the likes of Devourment or some deathcore will enjoy this. It’s a brutal, brainless listen that requires little effort. Lustmord56 ..::TRACK-LIST::.. 1. Intro 00:25 2. Oil Spills 02:43 3. Prorogued Democracy 03:09 4. Syrian NATO Meat Grinder 02:49 5. Wing Clipper 02:48 6. Nostalgic Memories 03:23 7. Time to Panic 00:36 8. 9 Meals to Anarchy / Riot Solves Everything 04:08 9. My Right to Medicate 03:04 10. Eclipse of Personality 02:23 11. Overwhelming Positive Vibe 03:09 12. The Last Call 01:47 13. The Neighbor's House is on Fire 02:45 14. Dead Jeremians 2014 02:27 15. Vexed (Agoraphobic Nosebleed Cover) 00:41 https://www.youtube.com/watch?v=ASrVL40ccgM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-09 10:07:00
Rozmiar: 88.23 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Drugi album miażdżącej kanadyjskiej załogi grającej masywny death/grind inspirowany twórczością BRUTAL TRUTH, CATTLE DECAPITATION, DEVOURMENT!!! 15 utworów w tym cover AGORAPHOBIC NOSEBLEED!!! Naprawdę imponująca 'oda do szaleństwa"!!! I’m not sure what is going on on this album cover, but I’m pretty sure what’s going on with the music: bruising modern grindcore with elements of slam, death metal and even deathcore. The 15 tracks short sharp bursts and less than 40 minute time plays into the classic grindcore tropes as do the trifecta of vocals (burps, growls squeals), as does the band’s lyrics themes of politics, war, society etc (and cover of Agoraphobic Nosebleed‘s “Vexed”) and many of the tracks’ furious stabs of classic anarcho-grindcore chaos such as “Oil Spills”, “Time to Panic”, “The Last Call” and ‘The Neighbors House is on Fire”. But rather than go too muddy or the mid range Nasum/Rotten Sound delivery, there is modern undercurrent of polished and slamming, deathcore heft, especially in the pig squeals and exaggerated rhythm section (dat bass!), which plods and pummels with a massive presence, especially in the many slamming, loping grooves such as “Syrian Nato Meat Grinder”, “9 Meals to Anarchy-Riot Solves Everything”, “My Right to Medicate” “Overwhelming Positive Vibe” and “Dead Jeremians 2014″. It’s all pretty beefy and meaty with lots of downtuned bludgeoning, but its never too overdone or sterile and the songs hit that sweet spot between too short grindcore and more memorable, longer last death metal 3 and a half minutes or so to get all the burping, grooving and blasting in. Fans of Blood Duster, Squash Bowels, less gurgly Cock and Ball Torture and even fans of the likes of Devourment or some deathcore will enjoy this. It’s a brutal, brainless listen that requires little effort. Lustmord56 ..::TRACK-LIST::.. 1. Intro 00:25 2. Oil Spills 02:43 3. Prorogued Democracy 03:09 4. Syrian NATO Meat Grinder 02:49 5. Wing Clipper 02:48 6. Nostalgic Memories 03:23 7. Time to Panic 00:36 8. 9 Meals to Anarchy / Riot Solves Everything 04:08 9. My Right to Medicate 03:04 10. Eclipse of Personality 02:23 11. Overwhelming Positive Vibe 03:09 12. The Last Call 01:47 13. The Neighbor's House is on Fire 02:45 14. Dead Jeremians 2014 02:27 15. Vexed (Agoraphobic Nosebleed Cover) 00:41 https://www.youtube.com/watch?v=ASrVL40ccgM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-09 10:03:53
Rozmiar: 287.90 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Debiutancki album Brüdnego Skürwiela to wściekły i energetyczny black/thrash z rock'n'rollowym sznytem. Dziewięć utworów plus cover Gospel Of The Horns jest hołdem dla Metalu wykutego w 80-tych i 90-tych latach minionego stulecia. Tnące riffy, wściekła perkusja, pulusjący bas w każdym utworze niszczą uszy słuchacza. Całość dopełniają wokale pełne nienawiści do religijnych symboli podlane potężną dawką alkoholu. Bluźnierstwo, duża ilość promili i nienawiść do Chrystusa wykuta na Śląskiej ziemi wyziewa z każdej sekundy tego albumu. „Silesian Bastards" skopie wasze dupska i wleje litry alkoholu prostu w Wasze pyski. Albo idziesz ta drogą, albo schodź z niej. Album nagrany w całości instrumentalnie na setkę jedynie z wokalami nagranymi później sprawia, że szczerość tej muzyki przebija się na pierwszy plan niszcząc nowoczesny metal do cna. Ja pierdykam, pamiętam jak Brüdny Skürwiel wyłonił się piwnic Śląska jakoś w 2013 r., a trzy lata później dane mi ich było zobaczyć na pierwszej edycji dojebanego Breslauer Thrashfestu (ale był wpierdol na ich występie). I zostałem kupiony. Wtedy już chłopy zarzekały się, że nie ma chuja, nigdy ich delikatne, artystyczne rączki nie skalają się pracą nad pełniakiem, a tu proszę. Rok 2024 i jest właśnie długograj. I wiecie co? „Silesian Bastards”, to jedna z najlepszych płyt z thrash metalem w tym kraju, jakie się pojawiły, a najlepsza w tym gatunku w ostatnim czasie. Już otwierający płytę kawałek tytułowy wyczerpująco oraz dobitnie podkreśla z czym to się je, a każdy kolejny jest równie precyzyjnym strzałem na ryj, po którym ciężkie obrażenia szybciutko narastają. Gitary napierdalają bezlitośnie, jak Biedroń matkę. Ja wiedziałem, że tam słabo nie jest na wiosłach, ale Łąka, a w szczególności Olo, czynią tam takie cuda, że równie dobrze możecie podejść pod scenę z butelką wody, a odejdziecie z truskawkowym Komandosem. I te solówki, jak to pięknie gra! Nie za długie, nie za finezyjne, tylko perfekcyjnie wpasowujące się w każdy kawałek. Słychać też ładnie czający się w tle basik, który zgrabnie podkreśla symfonię wpierdolu. Michał za perkusją, to istna maszyna. Znać, że nie jest to jeno łupanie, ale każdy dźwięk jest precyzyjnym strzałem artyleryjskim wymierzonym w święte przybytki. No i wokal Łąki. Pamiętam, że jak stanął za mikrofonem, to poleciały głosy, że gdzie kurwa mu do śpiewania. Ale już wtedy, mimo niedociągnięć w gardziołku, był potencjał. Teraz jest odpowiednio brüdnie, plugawie i pijacko, oddając doskonale ducha Brüdnego Skurwiela. Pochwalić też należy brzmienie zawarte na tym albumie. Jest żyleta, pozwalająca usłyszeć każdy szczegół, a z drugiej strony zachowano tę odrobinę surowizny, by nie zrobiło się z tego wypucowane, plastikowe gówno. I bardzo, kurwa dobrze. Jedyne moje zastrzeżenie, to okładka. Nie, nie jest to wada, gdyż idealnie pasuje do Brüdnego, ale że od wielu lat noszę tę ilustrację z dumą na ich bluzie, to po cichu liczyłem na coś nowego, równie obrazoburczego. „Silesian Bastards” jest płytą totalną. To perła (Żubr) w koronie dyskografii Brüdnego Skurwiela, którą należy chwalić i szanować, bo jest to pierwszorzędny wpierdol thrashowy. Jest wulgarna, głośna, agresywna i, co najważniejsze, stuprocentowo szczera w swojej muzyce. Pozycja obowiązkowa w tym roku dla każdego metalucha. Jak nie wystawiamy już ocen, to tu wjeżdża zasłużone 10/10, nie ma mowy, by było inaczej. Bart https://www.youtube.com/watch?v=MAIsPJGSrwU Brüdny Skürwiel debut album is a furious and energetic black/thrash with a rock'n'roll touch. Nine tracks and Gospel Of The Horns cover are a tribute to Metal forged in the 80s and 90s. Cutting riffs, furious drums and pulsating bass destroy the listeners ears. Full of hatred for religious symbols, assisted by a huge dose of alcohol vocals complement the whole. Blasphemy, many per mille and hatred for Christ forged in Silesian land exude from every second of this album. "Silesian Bastards" will kick your asses and pour liters of alcohol straight into your mouths. You go this way or get off it. Album is a completely live feed, just vocals were added later, so it bring music sincerity to the forefront completely destroying modern metal. ..::TRACK-LIST::.. 1. Silesian Bastards 03:12 2. New Commandments 04:05 3. We Burn Your Crucifix 02:00 4. Visions Of Satanik Might 03:16 5. Brüdny Skürwiel (Four Drunkmen Of Alkoholypse) 02:52 6. The First Ones In Line 02:55 7. Triumph Of Wrath 02:29 8. End Of All Faith 02:48 9. The Last Raping Of Christ 02:44 10. Powers Of Darkness (Gospel Of The Horns Cover) 04:16 https://www.youtube.com/watch?v=LBr9LGnGnbs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-08 17:58:17
Rozmiar: 77.74 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Debiutancki album Brüdnego Skürwiela to wściekły i energetyczny black/thrash z rock'n'rollowym sznytem. Dziewięć utworów plus cover Gospel Of The Horns jest hołdem dla Metalu wykutego w 80-tych i 90-tych latach minionego stulecia. Tnące riffy, wściekła perkusja, pulusjący bas w każdym utworze niszczą uszy słuchacza. Całość dopełniają wokale pełne nienawiści do religijnych symboli podlane potężną dawką alkoholu. Bluźnierstwo, duża ilość promili i nienawiść do Chrystusa wykuta na Śląskiej ziemi wyziewa z każdej sekundy tego albumu. „Silesian Bastards" skopie wasze dupska i wleje litry alkoholu prostu w Wasze pyski. Albo idziesz ta drogą, albo schodź z niej. Album nagrany w całości instrumentalnie na setkę jedynie z wokalami nagranymi później sprawia, że szczerość tej muzyki przebija się na pierwszy plan niszcząc nowoczesny metal do cna. Ja pierdykam, pamiętam jak Brüdny Skürwiel wyłonił się piwnic Śląska jakoś w 2013 r., a trzy lata później dane mi ich było zobaczyć na pierwszej edycji dojebanego Breslauer Thrashfestu (ale był wpierdol na ich występie). I zostałem kupiony. Wtedy już chłopy zarzekały się, że nie ma chuja, nigdy ich delikatne, artystyczne rączki nie skalają się pracą nad pełniakiem, a tu proszę. Rok 2024 i jest właśnie długograj. I wiecie co? „Silesian Bastards”, to jedna z najlepszych płyt z thrash metalem w tym kraju, jakie się pojawiły, a najlepsza w tym gatunku w ostatnim czasie. Już otwierający płytę kawałek tytułowy wyczerpująco oraz dobitnie podkreśla z czym to się je, a każdy kolejny jest równie precyzyjnym strzałem na ryj, po którym ciężkie obrażenia szybciutko narastają. Gitary napierdalają bezlitośnie, jak Biedroń matkę. Ja wiedziałem, że tam słabo nie jest na wiosłach, ale Łąka, a w szczególności Olo, czynią tam takie cuda, że równie dobrze możecie podejść pod scenę z butelką wody, a odejdziecie z truskawkowym Komandosem. I te solówki, jak to pięknie gra! Nie za długie, nie za finezyjne, tylko perfekcyjnie wpasowujące się w każdy kawałek. Słychać też ładnie czający się w tle basik, który zgrabnie podkreśla symfonię wpierdolu. Michał za perkusją, to istna maszyna. Znać, że nie jest to jeno łupanie, ale każdy dźwięk jest precyzyjnym strzałem artyleryjskim wymierzonym w święte przybytki. No i wokal Łąki. Pamiętam, że jak stanął za mikrofonem, to poleciały głosy, że gdzie kurwa mu do śpiewania. Ale już wtedy, mimo niedociągnięć w gardziołku, był potencjał. Teraz jest odpowiednio brüdnie, plugawie i pijacko, oddając doskonale ducha Brüdnego Skurwiela. Pochwalić też należy brzmienie zawarte na tym albumie. Jest żyleta, pozwalająca usłyszeć każdy szczegół, a z drugiej strony zachowano tę odrobinę surowizny, by nie zrobiło się z tego wypucowane, plastikowe gówno. I bardzo, kurwa dobrze. Jedyne moje zastrzeżenie, to okładka. Nie, nie jest to wada, gdyż idealnie pasuje do Brüdnego, ale że od wielu lat noszę tę ilustrację z dumą na ich bluzie, to po cichu liczyłem na coś nowego, równie obrazoburczego. „Silesian Bastards” jest płytą totalną. To perła (Żubr) w koronie dyskografii Brüdnego Skurwiela, którą należy chwalić i szanować, bo jest to pierwszorzędny wpierdol thrashowy. Jest wulgarna, głośna, agresywna i, co najważniejsze, stuprocentowo szczera w swojej muzyce. Pozycja obowiązkowa w tym roku dla każdego metalucha. Jak nie wystawiamy już ocen, to tu wjeżdża zasłużone 10/10, nie ma mowy, by było inaczej. Bart https://www.youtube.com/watch?v=MAIsPJGSrwU Brüdny Skürwiel debut album is a furious and energetic black/thrash with a rock'n'roll touch. Nine tracks and Gospel Of The Horns cover are a tribute to Metal forged in the 80s and 90s. Cutting riffs, furious drums and pulsating bass destroy the listeners ears. Full of hatred for religious symbols, assisted by a huge dose of alcohol vocals complement the whole. Blasphemy, many per mille and hatred for Christ forged in Silesian land exude from every second of this album. "Silesian Bastards" will kick your asses and pour liters of alcohol straight into your mouths. You go this way or get off it. Album is a completely live feed, just vocals were added later, so it bring music sincerity to the forefront completely destroying modern metal. ..::TRACK-LIST::.. 1. Silesian Bastards 03:12 2. New Commandments 04:05 3. We Burn Your Crucifix 02:00 4. Visions Of Satanik Might 03:16 5. Brüdny Skürwiel (Four Drunkmen Of Alkoholypse) 02:52 6. The First Ones In Line 02:55 7. Triumph Of Wrath 02:29 8. End Of All Faith 02:48 9. The Last Raping Of Christ 02:44 10. Powers Of Darkness (Gospel Of The Horns Cover) 04:16 https://www.youtube.com/watch?v=LBr9LGnGnbs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-08 17:54:11
Rozmiar: 255.60 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Mrok. Nieuchronny, bezlitosny, pełen chaosu. Tym jest „Tabernakulum”, nowa podróż zespołu Dola, który po trzech latach milczenia ponownie rzuca wyzwanie naszym emocjom i wrażliwości. Ich najnowszy album to dzieło wykraczające poza granice gatunkowe – brutalne, a zarazem subtelne, zmuszające do refleksji nad światem, który rozpada się na naszych oczach. Każda sekunda płyty to głęboki wgląd w otchłań, która nie daje nadziei na wybawienie. Dola od zawsze unikała prostych definicji. Ich muzyka to dźwiękowy eksperyment, w którym kontrasty stają się esencją. „Tabernakulum” przenosi nas od dzikich, nieokiełznanych blastów do chwil ciszy, gęstych jak smog nad miastem w ruinach. To podróż w świat niebezpieczny i fascynujący jednocześnie, gdzie chaos i porządek tańczą w śmiertelnej harmonii. Pierwszy utwór, który w pełni ukazuje charakter albumu, to „Tabernakulum”. Brutalne riffy, szybki atak perkusji i wrzeszczący wokal uderzają jak cios w twarz. To nie tylko dźwięki – to zapis koszmarnych lat, które zespół wtłoczył w swoją muzykę. W kulminacyjnym momencie intensywność ustępuje miejsca jazzowym pasażom, wprowadzając chwilowe ukojenie, by zaraz potem ponownie zaatakować słuchacza. To kompozycja, która porywa w otchłań i nie pozwala się uwolnić. Jeśli coś definiuje „Tabernakulum”, to jest to umiejętność przechodzenia od chaosu do harmonii i z powrotem. Przykładem tego jest „Chimera (fet Biesy)”, gdzie gitary tworzą zagmatwaną przestrzeń, by nagle przejść w liryczne piękno. Tekst „mam trzy głowy, dwa ciała, jedno serce – wszystko spaja” idealnie oddaje wielowymiarowość muzyki Doli. Przejścia między formami są płynne jak taniec światła i cienia. Z kolei „I nawet nie usłyszysz kiedy to się stanie” wprowadza nas w transowy świat, w którym trąbka tworzy atmosferę jak z nocnego rytuału. Rozmyte dźwięki nagle przerywają potężne, sludge’owe uderzenia gitar, jakby cała kompozycja była zaklęciem przywołującym ciemne moce. To muzyka graniczna, magiczna i niepokojąca. Album wyróżniają zaskakujące zmiany dynamiki i przekraczanie gatunkowych ograniczeń. „A światłem jest gniew” początkowo przypomina Radiohead, ale szybko wykracza poza schematy. Rozpoczyna się przestrzennymi rytmami, by z czasem przekształcić się w ciężkie, intensywne pasaże. To utwór, który pochłania, pozostawiając z poczuciem, że Dola tworzy coś zupełnie wyjątkowego. „Tabernakulum” to podróż przez mroczne, zmienne przestrzenie. Muzyczna wędrówka, która nie wypuszcza słuchacza aż do ostatnich dźwięków. To dzieło pełne kontrastów – przejmująco brutalne, zaskakująco subtelne, balansujące między chaosem a harmonią. To wyzwanie – agresywne, piękne, niezapomniane, idealne na tę porę roku. Marek Pruszczyński W 2020 roku szerzej nieznany zespół Dola znienacka rozłożył mnie na łopatki swoim eklektycznym debiutem pełnym niepokojących dźwięków oraz gatunkowego pomieszania z poplątaniem. Wydane rok później Czasy nieco uporządkowały ten miszmasz, a choć krążek nie doskoczył do poprzeczki wysoko zawieszonej przez intrygujący i hipnotyzujący debiut, to jednak dał wystarczająco dużo powodów, aby traktować trio jako coś więcej niż jednostrzałowca. Teraz grupa powraca po trzech latach ciszy z wydanym pod egidą Piranha Music Tabernakulum. Muszę przyznać, że pierwsza część trzeciej płyty Doli nieco mnie rozczarowała. Tytułowe Tabernakulum oraz następujące po nim Tysiąc Razy to w zdecydowanie przeważającej większości po prostu mieszanka black metalu i sludge’u z obowiązkowym momentem wyciszenia oraz lekko jazzującą perkusją tu i ówdzie, przypominającą o poprzednich dokonaniach formacji. Skomponowane jest to dobrze, więc znajdziecie w tych numerach kilka naprawdę mocnych riffów, ale jednocześnie wyróżniają się one głównie ślicznym fragmentem w zakończeniu Tysiąca Razy. Zespół przyzwyczaił mnie do zdecydowanie odważniejszej gatunkowej żonglerki, stąd też mimo niezaprzeczalnej solidności tego materiału, podczas pierwszych dwóch pełnych kompozycji na Tabernakulum w mojej głowie pojawiały się lekkie obawy dotyczące reszty krążka. Na szczęście od świetnej Chimery nagranej z gościnnym udziałem Patryka Rzeszutka z Biesów, sprawa ma się już zdecydowanie lepiej – dzieje się zdecydowanie więcej, a Doli udaje się nawiązać nawet nie tyle do poziomu Czasów, co wręcz do rewelacyjnego debiutu. Połamany rytm ogrywanego już przez zespół na koncertach utworu Oszust (tutaj z gościnnym udziałem Roberta Śliwki z zespołu Ugory) zawładnął mną już na żywo, z płyty działa równie dobrze. Niepokojąca, transowa wręcz trąbka intrygująco prowadzi I nawet nie usłyszysz, kiedy to się stanie do potężnego sludge’owego uderzenia, a następnie wiedzie do wyróżniającego się gitarami akustycznymi (których naprawdę na Tabernakulum brakuje) przejścia wprost do blackowej końcówki – elementy niby te same co wcześniej, jednak zrealizowane zdecydowanie bardziej „dolowo”. No i jeszcze A światłem jest gniew wieńczący album, z tą jego lekko niepokojącą przebojowością oraz świetną perkusją Stempola – znakomity kawałek z potencjałem do ciorania na żywo, szczególnie w końcówce. No i znowu to zrobili i wzięli mnie z zaskoczenia. Po dobrym, choć jak na ten zespół dość bezpiecznym początku, pozostała część płyty wyrywa z butów i w dużej mierze stanowi w moich oczach o tym, że Tabernakulum koniec końców przebiło poprzednią płytę Doli. Z racji zauważalnego postawienia przede wszystkim na black oraz sludge, myślę, że to właśnie fanom tych gatunków nowa pozycja w dyskografii tria przypadnie do gustu najbardziej. Nie brak tu jednak tych tak zwanych „odjazdów”, za które pokochałem tych gości w 2020 roku. Sprawdźcie sami. Łukasz W. 'Swawola – nieDola'! Tak sobie zakrzyknąłem, kiedy zobaczyłem, co mi Patryk tym razem do skrzynki pocztowej, rękoma listonosza, włożył. No bo ostatnia Furia zajebista, nie? Pytanie retoryczne. I absolutnie nie na temat, bo Dola to zespół z innej ligi. Nie znałem wcześniej. I, szczerze mówiąc, bardzo się obawiałem, że to będzie jakiś kolejny hipsterski, chuja warty wynalazek. Muszę jednak w tym momencie czapkie z głowy zdjąć, zresztą po raz kolejny, bowiem szef Piranha Music zdaje się być człowiekiem z bardzo dobrym gustem muzycznym, i nawet jeśli jego wydawnictwa w pierwszej chwili dziwnie kolą mnie w oczy (nazwą zespołu czy okładką), to po dogłębnym się z nimi zapoznaniu najczęściej i tak wychodzi na jego. Czyli, że wsiąkam. Dola to faktycznie zespół „hipseterski”, odrobinkę. A przynajmniej awangardowy. Pomyślcie o fuzji surowego black metalu ze sporym dodatkiem jego współczesnego (post?) brata, z sowitą domieszką jazzowego wariactwa, tudzież elementów z gatunku doom / sludge. Ale pomyślcie o tej mieszance jako naturalnym koktajlu, a nie wrzucaniem na talerz kompletnie nie idących ze sobą w parze składników jedynie dla kolorytu. Na „Tabernakulum” spotkacie się z muzyką, która łączy w sobie przynajmniej kilka gatunków. Chwilami jest bardzo agresywna, wręcz wściekła, niczym śnieżna zamieć, przypominająca najlepsze czasy nordyckiego grania z lat dziewięćdziesiątych. Aczkolwiek bez konkretnych, jednoznacznie spersonalizowanych inspiracji, co jak najbardziej działa tutaj na korzyść twórców. Gdzie indziej mamiąca wstawkami akustycznymi, i w tym przypadku przypominającymi jednak poniekąd wspomnianą na początku Furię (ja pierdolę, ileż to razy ja już przytaczałem tę nazwę w odniesieniu do rodzimych zespołów…). Żeby nie było, że pierdolę, proszę odsłuchać „A Światłem jest Gniew” wieńczący płytę. Jak wam mało owej teatralności, to rekomenduję „Chimera ft. IHS”, kompletnie objechany kawałek, będący policzkiem wymierzonym w twarz ortodoksów. Dola mają w dupie trendy, a przy okazji mają w sobie od cholery luzu i tego naturalnego wyczucia. Ich dźwięki, chwilami maksymalnie popierdolone, stanowią bardzo spójny amalgamat przeróżnych inspiracji, będąc jednocześnie propozycją maksymalnie awangardową, co i nawiązaniem do zespołów znanych, klasycznych. Nie będę tu wymieniał żadnych nazw, bo może i są one dla mnie oczywiste, ale jednocześnie Dola pozostawia każdemu z was miejsce do interpretacji, czy skojarzeń własnych. To jest zdecydowanie największy plus tego materiału. Że jest on nieoczywisty, wymykający się jednoznacznej kategoryzacji, zaskakujący i wciągający niczym ruchome piaski. Norwegia, Furia, Wędrowcy-Tułacze-Zbiegi, jazz – to jedynie lekkie drogowskazy jeśli chcecie trafić na ścieżkę, którą kroczą muzycy Doli. Mi ten album zrobił niezłe kuku. Rzućcie sobie uchem, bo to dobre jest. jesusatan ..::TRACK-LIST::.. 1. Drzwi 00:24 2. Tabernakulum 07:16 3. Tysiąc razy 09:19 4. Chimera 05:49 5. Tabernakulum cz. II 00:49 6. Oszust 06:24 7. Nawet nie usłyszysz, kiedy to się stanie 07:10 8. A światłem jest gniew 06:51 ..::OBSADA::.. Bass, vocals, trumpet - Maras Guitar, vocals - Grono Drums, vocals - Stempol https://www.youtube.com/watch?v=WAW8_bZaoqs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-08 17:27:11
Rozmiar: 104.23 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Mrok. Nieuchronny, bezlitosny, pełen chaosu. Tym jest „Tabernakulum”, nowa podróż zespołu Dola, który po trzech latach milczenia ponownie rzuca wyzwanie naszym emocjom i wrażliwości. Ich najnowszy album to dzieło wykraczające poza granice gatunkowe – brutalne, a zarazem subtelne, zmuszające do refleksji nad światem, który rozpada się na naszych oczach. Każda sekunda płyty to głęboki wgląd w otchłań, która nie daje nadziei na wybawienie. Dola od zawsze unikała prostych definicji. Ich muzyka to dźwiękowy eksperyment, w którym kontrasty stają się esencją. „Tabernakulum” przenosi nas od dzikich, nieokiełznanych blastów do chwil ciszy, gęstych jak smog nad miastem w ruinach. To podróż w świat niebezpieczny i fascynujący jednocześnie, gdzie chaos i porządek tańczą w śmiertelnej harmonii. Pierwszy utwór, który w pełni ukazuje charakter albumu, to „Tabernakulum”. Brutalne riffy, szybki atak perkusji i wrzeszczący wokal uderzają jak cios w twarz. To nie tylko dźwięki – to zapis koszmarnych lat, które zespół wtłoczył w swoją muzykę. W kulminacyjnym momencie intensywność ustępuje miejsca jazzowym pasażom, wprowadzając chwilowe ukojenie, by zaraz potem ponownie zaatakować słuchacza. To kompozycja, która porywa w otchłań i nie pozwala się uwolnić. Jeśli coś definiuje „Tabernakulum”, to jest to umiejętność przechodzenia od chaosu do harmonii i z powrotem. Przykładem tego jest „Chimera (fet Biesy)”, gdzie gitary tworzą zagmatwaną przestrzeń, by nagle przejść w liryczne piękno. Tekst „mam trzy głowy, dwa ciała, jedno serce – wszystko spaja” idealnie oddaje wielowymiarowość muzyki Doli. Przejścia między formami są płynne jak taniec światła i cienia. Z kolei „I nawet nie usłyszysz kiedy to się stanie” wprowadza nas w transowy świat, w którym trąbka tworzy atmosferę jak z nocnego rytuału. Rozmyte dźwięki nagle przerywają potężne, sludge’owe uderzenia gitar, jakby cała kompozycja była zaklęciem przywołującym ciemne moce. To muzyka graniczna, magiczna i niepokojąca. Album wyróżniają zaskakujące zmiany dynamiki i przekraczanie gatunkowych ograniczeń. „A światłem jest gniew” początkowo przypomina Radiohead, ale szybko wykracza poza schematy. Rozpoczyna się przestrzennymi rytmami, by z czasem przekształcić się w ciężkie, intensywne pasaże. To utwór, który pochłania, pozostawiając z poczuciem, że Dola tworzy coś zupełnie wyjątkowego. „Tabernakulum” to podróż przez mroczne, zmienne przestrzenie. Muzyczna wędrówka, która nie wypuszcza słuchacza aż do ostatnich dźwięków. To dzieło pełne kontrastów – przejmująco brutalne, zaskakująco subtelne, balansujące między chaosem a harmonią. To wyzwanie – agresywne, piękne, niezapomniane, idealne na tę porę roku. Marek Pruszczyński W 2020 roku szerzej nieznany zespół Dola znienacka rozłożył mnie na łopatki swoim eklektycznym debiutem pełnym niepokojących dźwięków oraz gatunkowego pomieszania z poplątaniem. Wydane rok później Czasy nieco uporządkowały ten miszmasz, a choć krążek nie doskoczył do poprzeczki wysoko zawieszonej przez intrygujący i hipnotyzujący debiut, to jednak dał wystarczająco dużo powodów, aby traktować trio jako coś więcej niż jednostrzałowca. Teraz grupa powraca po trzech latach ciszy z wydanym pod egidą Piranha Music Tabernakulum. Muszę przyznać, że pierwsza część trzeciej płyty Doli nieco mnie rozczarowała. Tytułowe Tabernakulum oraz następujące po nim Tysiąc Razy to w zdecydowanie przeważającej większości po prostu mieszanka black metalu i sludge’u z obowiązkowym momentem wyciszenia oraz lekko jazzującą perkusją tu i ówdzie, przypominającą o poprzednich dokonaniach formacji. Skomponowane jest to dobrze, więc znajdziecie w tych numerach kilka naprawdę mocnych riffów, ale jednocześnie wyróżniają się one głównie ślicznym fragmentem w zakończeniu Tysiąca Razy. Zespół przyzwyczaił mnie do zdecydowanie odważniejszej gatunkowej żonglerki, stąd też mimo niezaprzeczalnej solidności tego materiału, podczas pierwszych dwóch pełnych kompozycji na Tabernakulum w mojej głowie pojawiały się lekkie obawy dotyczące reszty krążka. Na szczęście od świetnej Chimery nagranej z gościnnym udziałem Patryka Rzeszutka z Biesów, sprawa ma się już zdecydowanie lepiej – dzieje się zdecydowanie więcej, a Doli udaje się nawiązać nawet nie tyle do poziomu Czasów, co wręcz do rewelacyjnego debiutu. Połamany rytm ogrywanego już przez zespół na koncertach utworu Oszust (tutaj z gościnnym udziałem Roberta Śliwki z zespołu Ugory) zawładnął mną już na żywo, z płyty działa równie dobrze. Niepokojąca, transowa wręcz trąbka intrygująco prowadzi I nawet nie usłyszysz, kiedy to się stanie do potężnego sludge’owego uderzenia, a następnie wiedzie do wyróżniającego się gitarami akustycznymi (których naprawdę na Tabernakulum brakuje) przejścia wprost do blackowej końcówki – elementy niby te same co wcześniej, jednak zrealizowane zdecydowanie bardziej „dolowo”. No i jeszcze A światłem jest gniew wieńczący album, z tą jego lekko niepokojącą przebojowością oraz świetną perkusją Stempola – znakomity kawałek z potencjałem do ciorania na żywo, szczególnie w końcówce. No i znowu to zrobili i wzięli mnie z zaskoczenia. Po dobrym, choć jak na ten zespół dość bezpiecznym początku, pozostała część płyty wyrywa z butów i w dużej mierze stanowi w moich oczach o tym, że Tabernakulum koniec końców przebiło poprzednią płytę Doli. Z racji zauważalnego postawienia przede wszystkim na black oraz sludge, myślę, że to właśnie fanom tych gatunków nowa pozycja w dyskografii tria przypadnie do gustu najbardziej. Nie brak tu jednak tych tak zwanych „odjazdów”, za które pokochałem tych gości w 2020 roku. Sprawdźcie sami. Łukasz W. 'Swawola – nieDola'! Tak sobie zakrzyknąłem, kiedy zobaczyłem, co mi Patryk tym razem do skrzynki pocztowej, rękoma listonosza, włożył. No bo ostatnia Furia zajebista, nie? Pytanie retoryczne. I absolutnie nie na temat, bo Dola to zespół z innej ligi. Nie znałem wcześniej. I, szczerze mówiąc, bardzo się obawiałem, że to będzie jakiś kolejny hipsterski, chuja warty wynalazek. Muszę jednak w tym momencie czapkie z głowy zdjąć, zresztą po raz kolejny, bowiem szef Piranha Music zdaje się być człowiekiem z bardzo dobrym gustem muzycznym, i nawet jeśli jego wydawnictwa w pierwszej chwili dziwnie kolą mnie w oczy (nazwą zespołu czy okładką), to po dogłębnym się z nimi zapoznaniu najczęściej i tak wychodzi na jego. Czyli, że wsiąkam. Dola to faktycznie zespół „hipseterski”, odrobinkę. A przynajmniej awangardowy. Pomyślcie o fuzji surowego black metalu ze sporym dodatkiem jego współczesnego (post?) brata, z sowitą domieszką jazzowego wariactwa, tudzież elementów z gatunku doom / sludge. Ale pomyślcie o tej mieszance jako naturalnym koktajlu, a nie wrzucaniem na talerz kompletnie nie idących ze sobą w parze składników jedynie dla kolorytu. Na „Tabernakulum” spotkacie się z muzyką, która łączy w sobie przynajmniej kilka gatunków. Chwilami jest bardzo agresywna, wręcz wściekła, niczym śnieżna zamieć, przypominająca najlepsze czasy nordyckiego grania z lat dziewięćdziesiątych. Aczkolwiek bez konkretnych, jednoznacznie spersonalizowanych inspiracji, co jak najbardziej działa tutaj na korzyść twórców. Gdzie indziej mamiąca wstawkami akustycznymi, i w tym przypadku przypominającymi jednak poniekąd wspomnianą na początku Furię (ja pierdolę, ileż to razy ja już przytaczałem tę nazwę w odniesieniu do rodzimych zespołów…). Żeby nie było, że pierdolę, proszę odsłuchać „A Światłem jest Gniew” wieńczący płytę. Jak wam mało owej teatralności, to rekomenduję „Chimera ft. IHS”, kompletnie objechany kawałek, będący policzkiem wymierzonym w twarz ortodoksów. Dola mają w dupie trendy, a przy okazji mają w sobie od cholery luzu i tego naturalnego wyczucia. Ich dźwięki, chwilami maksymalnie popierdolone, stanowią bardzo spójny amalgamat przeróżnych inspiracji, będąc jednocześnie propozycją maksymalnie awangardową, co i nawiązaniem do zespołów znanych, klasycznych. Nie będę tu wymieniał żadnych nazw, bo może i są one dla mnie oczywiste, ale jednocześnie Dola pozostawia każdemu z was miejsce do interpretacji, czy skojarzeń własnych. To jest zdecydowanie największy plus tego materiału. Że jest on nieoczywisty, wymykający się jednoznacznej kategoryzacji, zaskakujący i wciągający niczym ruchome piaski. Norwegia, Furia, Wędrowcy-Tułacze-Zbiegi, jazz – to jedynie lekkie drogowskazy jeśli chcecie trafić na ścieżkę, którą kroczą muzycy Doli. Mi ten album zrobił niezłe kuku. Rzućcie sobie uchem, bo to dobre jest. jesusatan ..::TRACK-LIST::.. 1. Drzwi 00:24 2. Tabernakulum 07:16 3. Tysiąc razy 09:19 4. Chimera 05:49 5. Tabernakulum cz. II 00:49 6. Oszust 06:24 7. Nawet nie usłyszysz, kiedy to się stanie 07:10 8. A światłem jest gniew 06:51 ..::OBSADA::.. Bass, vocals, trumpet - Maras Guitar, vocals - Grono Drums, vocals - Stempol https://www.youtube.com/watch?v=WAW8_bZaoqs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-08 17:22:19
Rozmiar: 287.33 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
Split dwóch diabelskich kapel z północnej Polski - olsztyński Yfel1710 i szczeciński Dominance. https://www.youtube.com/watch?v=0UXakoUTSGU ..::TRACK-LIST::.. Yfel 1710: 1. Przysięgam 0:56 2. Zakon Nienawiści 3:16 3. Klatka Na Ludzi 5:10 4. Brama Czaszek (Ostatni Pacjent Zakładu) 5:26 Dominance: 5. Debauchery On The Corpse Of God 3:21 6. Among Rotting Remnants Of Morals 4:19 7. Glorious Descent To Hell 7:02 https://www.youtube.com/watch?v=4qqYFuZB7o4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-08 16:05:12
Rozmiar: 69.59 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
Split dwóch diabelskich kapel z północnej Polski - olsztyński Yfel1710 i szczeciński Dominance. https://www.youtube.com/watch?v=0UXakoUTSGU ..::TRACK-LIST::.. Yfel 1710: 1. Przysięgam 0:56 2. Zakon Nienawiści 3:16 3. Klatka Na Ludzi 5:10 4. Brama Czaszek (Ostatni Pacjent Zakładu) 5:26 Dominance: 5. Debauchery On The Corpse Of God 3:21 6. Among Rotting Remnants Of Morals 4:19 7. Glorious Descent To Hell 7:02 https://www.youtube.com/watch?v=4qqYFuZB7o4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-08 16:01:08
Rozmiar: 231.44 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
To w sumie chyba najlepsza płyta z epickim doom/vikingiem jaka została nagrana w XXI wieku. ..::TRACK-LIST::.. 1. Perennial 04:39 2. Awakening 08:07 3. By Honour (Guitar Solo Per Nilsson) 08:25 4. Winter Wonderland 07:21 5. Dark Nymph (Keyboards Jonas Lindström) 07:02 6. Wizard 10:23 7. Ereb Altor 07:22 ..::OBSADA::.. Drums, Guitar, Bass, Keyboards - Mats Drums, Guitar, Bass, Keyboards, Vocals - Ragnar https://www.youtube.com/watch?v=toXKPjkBjfg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-07 18:31:21
Rozmiar: 124.72 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
To w sumie chyba najlepsza płyta z epickim doom/vikingiem jaka została nagrana w XXI wieku. ..::TRACK-LIST::.. 1. Perennial 04:39 2. Awakening 08:07 3. By Honour (Guitar Solo Per Nilsson) 08:25 4. Winter Wonderland 07:21 5. Dark Nymph (Keyboards Jonas Lindström) 07:02 6. Wizard 10:23 7. Ereb Altor 07:22 ..::OBSADA::.. Drums, Guitar, Bass, Keyboards - Mats Drums, Guitar, Bass, Keyboards, Vocals - Ragnar https://www.youtube.com/watch?v=toXKPjkBjfg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-07 18:26:11
Rozmiar: 347.40 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
|