![]() |
|
|||||||||||||
Ostatnie 10 torrentów
Ostatnie 10 komentarzy
Discord
Wygląd torrentów:
Kategoria:
Muzyka
Gatunek:
Jazz
Ilość torrentów:
1,417
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Piotr Mełech i Wojtek Kurek tworzą duet od ponad 7 lat. Zagrali razem dziesiątki koncertów. Debiutowali albumem 'Split Here' (Antenna Non Grata), który nawiązywał formą do około jazzowych korzeni i free improv. Ich drugi album 'Walk Thru' eksploruje transowe, motoryczne rytmy i zapętlone melodie o orientalnej prowieniencji. Razem tworzą zwartą, pędzącą do przodu tkankę o ugruntowanej i wyraźnej strukturze. Czerpią z tradycji i muzyki improwizowanej. Klarnet basowy i sopranowy Mełecha doskonale współdzielą przestrzeń z krótko brzmiącym, czasem wytłumionym, zestawem perkusyjnym Kurka. Album cechują minimalizm i uważność, a koncerty wzbogaca kontekst miejsca, który pozwala muzykom reinterpretować muzykę względem przestrzeni. Piotr Mełech – klarnecista, improwizator-kompozytor, artysta wizualny. Odwołuje się do jazzowej tradycji europejskiej awangardy, free improv czy szeroko pojętej muzyki etnicznej. Współtworzy Fanfara Avantura, Polski Piach, trio Zerang/Wójciński/Mełech, Warsaw Improvisers Orchestra. Wydał ponad 20 albumów z muzykami takimi jak Michael Zerang, Tadeusz Sudnik, Jacek Mazurkiewicz, Ksawery Wójciński. Współtwórca Circular Breathing Festival. www.melech.tilda.ws Wojtek Kurek – improwizator, perkusista, producent, autor instalacji dźwiękowych i muzyki do teatru. Porusza się na gruncie muzyki folkowej, eksperymentalnej i free improv. Wydał ponad 30 albumów, które ukazały się w Polsce, USA, Niemczech, Austrii, Włoszech, Portugalii i Szkocji. Jest nieoficjalnym rekordzistą świata w kategorii 'trasa solo mieszkańca polski' – 23 koncerty w 25 dni (Buoyancy 2020). Jest muzykiem zespołu Tuleje. Autor cyklicznej audycji w Radio Kapitał o wdzięcznej nazwie krówka czy krowa. www.wojtekkurek.com Jednym z dłużej działających duetów krajowej sceny improwizowanej ostatnich lat jest tandem klarnecisty Piotra Mełecha i perkusisty Wojtka Kurka. Niestety ich wspólna twórczość nie jest zbyt szeroko udokumentowana. Tym bardziej cieszy tegoroczna premiera ich drugiej płyty Walk Thru, na której panowie porzucają wariacki free jazz z bluesowymi naleciałościami, jaki zaprezentowali na wydanym pięć lat temu Split Here. Tym razem obaj rzucają się w odmęty ciepłej, melodyjnej kameralistyki. Mam wielkie zaufanie do wszystkiego, w co artystycznie angażuje się Piotr Mełech – czy to Polski Piach, czy trio Cukier, czy dawne Enterout Trio, czy nawet jego eksperymenty z muzyką żydowską sprzed kilku lat. To obok Pawła Szamburskiego i Michała Górczyńskiego jeden z najbardziej wszechstronnych polskich klarnecistów. Na Walk Thru ta wszechstronność także daje o sobie znać, ponieważ muzyczny język duetu zmienił się trochę. Kurek ostatnio angażował się w dużo bardziej eksperymentalne przedsięwzięcia, takie jak duet z sonorystycznie improwizującym Pawłem Doskoczem czy brzmiący wręcz destrukcyjnie projekt Duopol współtworzony z Hubertem Kostkiewiczem (trzymam kciuki za wydanie płyty!). Nowy album jest natomiast chwilą oddechu, ma dużo bardziej transowy charakter,czerpie z tradycji orientalnych oraz afrykańskich. Podczas koncertu duetu, który odbył się 2 lutego w krakowskim Betelu, Mełech opowiedział, że wszystkie te improwizowane kompozycje powstały na skali zbliżonej do etiopskiej. Wyjaśnia to pojawiające się często skojarzenia z pustynną i nieco medytacyjną atmosferą, w jakiej album ten jest utrzymany. Na przykład Antique Shop odznacza się zmysłową, gorącą melodią klarnetu poprzecinaną precyzyjnymi, krótkimi dźwiękami perkusji Kurka, które układają się w podrygujący, quasi-bliskowschodni rytm. Południowy trans wybrzmiewa najpełniej w University, w którym niewzruszony Mełech, uparcie powtarzający przez pięć minut spokojny motyw, kontrastuje z kotłującymi się ciężko bębnami. Żadnego sonoryzmu, żadnego radykalnego free jazzu – kontemplacja, przestrzeń i ten ciepły, falujący klimat. Wyjątkowo wybija się z niego Mushroom Field – ten numer ma najbardziej figlarny i nieuporządkowany charakter, więc można snuć domysły, jakie to grzyby rosną na tytułowym polu… Szczególnym atutem Walk Thru jest wyśmienita produkcja. Tak klarownego i zniuansowanego brzmienia nie słyszałem na polskiej płycie od dawna. Doskonale słychać przeróżne faktury, jakie wykorzystuje Kurek. Gdy tylko na bębny narzucona jest wytłumiająca płachta, różnicę słyszymy natychmiast. Uderzenia o drewniane elementy są ostre, dźwięczne, wybrzmiewają krótkim echem. Jeśli słuchamy płyty na sprzęcie hi-fi, to już od pierwszych uderzeń Kurka w Gift Shop przez cały pokój zaczyna przechodzić drżenie, do którego dołącza później szlachetny, głęboki klarnet basowy, na którym Mełech gra długie, masujące zwoje mózgowe, posuwiste frazy. Uczta nawet dla najbardziej wymagającego audiofila. Ciekawostką jest, że Walk Thru układa się w pewną uroczą koncepcję. Tytuł płyty to z angielskiego „wycieczka” lub „przechadzka”, „spacer”, a tytuły utworów to przecież konkretne miejsca, jakie znajdziemy na mapie każdego miasta: biblioteka (Library), sklep z antykami (Antique Shop), rynek miejski (Main Square) czy nawet biuro podatkowe (Tax Office). W tych utworach, których tytuły oznaczają raczej zamknięte pomieszczenia niż otwarte przestrzenie, Kurek co jakiś czas uderza w coś, co przypomina sklepowy dzwonek do drzwi, zupełnie jakby do miejsc tych wchodzili ciągle kolejni petenci. Trudno było spodziewać się po tej dwójce artystycznej porażki. Album, wydany tym razem w barwach Gusstaffa, przyniósł jeszcze nowsze oblicze muzycznych zainteresowań obu instrumentalistów. Nie dość, że słychać ich tu wyśmienicie, to słychać także, że obaj czują się ze sobą bardzo komfortowo. Choć podobnych płyt pewnie powstaje wiele, to akurat po właśnie tę warto sięgnąć, by w te wciąż jeszcze chłodne miesiące dawkować sobie podmuchy ciepłego, południowego powietrza, i zanurzyć się w dojrzałym, melancholijnym transie. Mateusz Sroczyński Minimalizm formy zawsze miał moim zdaniem większą siłę niż rozbuchane produkcje. Szczególnie jeśli chodzi o muzykę. Jeśli ktoś miałby co do tego wątpliwości, polecam sięgnąć po nowy album duetu Piotr Mełech i Wojciech Kurek. Nasuwa się pytanie – co można wyczarować tylko przy użyciu klarnetu (w tym przypadku basowego i sopranowego) oraz perkusji? Ano bardzo dużo. Ten album tego dowodzi. Choć to ich drugi wspólny album, to każdy z panów może pochwalić się naprawdę bogatym doświadczeniem i dorobkiem artystycznym. Piotr Mełech, oprócz gry na klarnecie i współpracy z wieloma projektami (min. Polski Piach), znany jest również jako artysta wizualny. Nagrał ponad 20 albumów. Wojciech Kurek to perkusista, improwizator jak również autor muzyki teatralnej. Na swoim koncie ma ponad 30 albumów wydanych zarówno w kraju jak i zagranicą. Razem grają od ponad siedmiu lat. Walk Thru jest albumem, na którym swobodnie łączą swoje fascynacje muzyczną awangardą oraz sceną free improv. Ograniczając się jednak do brzmienia tylko dwóch instrumentów postawili sobie dość ambitne zadanie. I podołali mu z pełnym sukcesem. Każda z dziesięciu kompozycji, którą tu znajdziemy to osobny dźwiękowy kolaż zbudowany z minimalistycznych dźwiękowych pętli oraz trzymających wszystko w ryzach, transowych rytmów. Choć dużo w tej muzyce swobody i przestrzeni to równocześnie towarzyszy jej specyficzna dyscyplina, której trzymają się muzycy. W melodiach wyraźnie da się też odczuć nieco orientalnego, nieco klezmerskiego ducha. Ciekawym jest też to, że słuchając tego albumu jakby automatycznie można odnieść wrażenie, że obcujemy raczej z muzyką graną na żywo niż z płyty. Być może wpływ na to ma fakt, że płyta nagrana została w sali koncertowej. Jaka jest jeszcze muzyka zawarta na tym krążku? Na pewno żywa, kolorowa, umykająca łatwym określeniom i bardzo wciągająca. Dodatkowo warto odnotować również oprawę graficzną albumu, która, choć równie minimalistyczna, to ładnie komponuje się z jego bogatą zawartością. Wojciech Żurek Piotr Mełech and Wojtek Kurek have been a duo for over 7 years. They played dozens of concerts together, also in larger ensembles. They debuted with the album 'Split Here' (Antenna Non Grata), which referred to its jazz roots and free improv. Their second album 'Walk Thru' explores trance-like, motor rhythms and looped melodies of oriental provenance. Together they create a compact, forward-moving tissue with a well-established and clear structure. They draw from tradition and improvised music. Mełech's bass and soprano clarinets perfectly share the space with Kurek's short-sounding, sometimes muted, drum set. The album is characterized by minimalism and mindfulness, and the concerts are enriched by the context of the place, which allows the musicians to reinterpret the music in relation to the space. Piotr Mełech - clarinetist, improviser-composer and visual artist. He refers to the jazz tradition of the European avant-garde, free improv and broadly understood ethnic music. Co-creator of Fanfara Avantura, Polski Piach, trio Zerang/Wójciński/Mełech, Warsaw Improvisers Orchestra. He has released over 20 albums with musicians such as Michael Zerang, Tadeusz Sudnik, Jacek Mazurkiewicz, Ksawery Wójciński. Co-founder of the Circular Breathing Festival. www.melech.tilda.ws Wojtek Kurek – improviser, drummer, producer, author of sound installations and music for the theater. He works in the field of folk, experimental and free improv music. He has released over 30 albums, which were released in Poland, the USA, Germany, Austria, Italy, Portugal and Scotland. He is the drummer of the Tuleje band. He is the unofficial world record holder in the 'solo tour by a Polish resident' category - 23 concerts in 25 days (Buoyancy 2020). Author of a regular program on Radio Kapitał. www.wojtekkurek.com ..::TRACK-LIST::.. 1. Gift Shop 03:27 2. Karaoke Club 05:28 3. Tax Office 03:19 4. Antique Shop 05:46 5. Main Square 04:22 6. University 05:01 7. Library 05:18 8. Mushroom Field 03:39 9. Car Repair Shop 03:49 10. Old Town 04:10 https://www.youtube.com/watch?v=9Z_MfOsY05M SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-26 17:17:37
Rozmiar: 103.37 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Piotr Mełech i Wojtek Kurek tworzą duet od ponad 7 lat. Zagrali razem dziesiątki koncertów. Debiutowali albumem 'Split Here' (Antenna Non Grata), który nawiązywał formą do około jazzowych korzeni i free improv. Ich drugi album 'Walk Thru' eksploruje transowe, motoryczne rytmy i zapętlone melodie o orientalnej prowieniencji. Razem tworzą zwartą, pędzącą do przodu tkankę o ugruntowanej i wyraźnej strukturze. Czerpią z tradycji i muzyki improwizowanej. Klarnet basowy i sopranowy Mełecha doskonale współdzielą przestrzeń z krótko brzmiącym, czasem wytłumionym, zestawem perkusyjnym Kurka. Album cechują minimalizm i uważność, a koncerty wzbogaca kontekst miejsca, który pozwala muzykom reinterpretować muzykę względem przestrzeni. Piotr Mełech – klarnecista, improwizator-kompozytor, artysta wizualny. Odwołuje się do jazzowej tradycji europejskiej awangardy, free improv czy szeroko pojętej muzyki etnicznej. Współtworzy Fanfara Avantura, Polski Piach, trio Zerang/Wójciński/Mełech, Warsaw Improvisers Orchestra. Wydał ponad 20 albumów z muzykami takimi jak Michael Zerang, Tadeusz Sudnik, Jacek Mazurkiewicz, Ksawery Wójciński. Współtwórca Circular Breathing Festival. www.melech.tilda.ws Wojtek Kurek – improwizator, perkusista, producent, autor instalacji dźwiękowych i muzyki do teatru. Porusza się na gruncie muzyki folkowej, eksperymentalnej i free improv. Wydał ponad 30 albumów, które ukazały się w Polsce, USA, Niemczech, Austrii, Włoszech, Portugalii i Szkocji. Jest nieoficjalnym rekordzistą świata w kategorii 'trasa solo mieszkańca polski' – 23 koncerty w 25 dni (Buoyancy 2020). Jest muzykiem zespołu Tuleje. Autor cyklicznej audycji w Radio Kapitał o wdzięcznej nazwie krówka czy krowa. www.wojtekkurek.com Jednym z dłużej działających duetów krajowej sceny improwizowanej ostatnich lat jest tandem klarnecisty Piotra Mełecha i perkusisty Wojtka Kurka. Niestety ich wspólna twórczość nie jest zbyt szeroko udokumentowana. Tym bardziej cieszy tegoroczna premiera ich drugiej płyty Walk Thru, na której panowie porzucają wariacki free jazz z bluesowymi naleciałościami, jaki zaprezentowali na wydanym pięć lat temu Split Here. Tym razem obaj rzucają się w odmęty ciepłej, melodyjnej kameralistyki. Mam wielkie zaufanie do wszystkiego, w co artystycznie angażuje się Piotr Mełech – czy to Polski Piach, czy trio Cukier, czy dawne Enterout Trio, czy nawet jego eksperymenty z muzyką żydowską sprzed kilku lat. To obok Pawła Szamburskiego i Michała Górczyńskiego jeden z najbardziej wszechstronnych polskich klarnecistów. Na Walk Thru ta wszechstronność także daje o sobie znać, ponieważ muzyczny język duetu zmienił się trochę. Kurek ostatnio angażował się w dużo bardziej eksperymentalne przedsięwzięcia, takie jak duet z sonorystycznie improwizującym Pawłem Doskoczem czy brzmiący wręcz destrukcyjnie projekt Duopol współtworzony z Hubertem Kostkiewiczem (trzymam kciuki za wydanie płyty!). Nowy album jest natomiast chwilą oddechu, ma dużo bardziej transowy charakter,czerpie z tradycji orientalnych oraz afrykańskich. Podczas koncertu duetu, który odbył się 2 lutego w krakowskim Betelu, Mełech opowiedział, że wszystkie te improwizowane kompozycje powstały na skali zbliżonej do etiopskiej. Wyjaśnia to pojawiające się często skojarzenia z pustynną i nieco medytacyjną atmosferą, w jakiej album ten jest utrzymany. Na przykład Antique Shop odznacza się zmysłową, gorącą melodią klarnetu poprzecinaną precyzyjnymi, krótkimi dźwiękami perkusji Kurka, które układają się w podrygujący, quasi-bliskowschodni rytm. Południowy trans wybrzmiewa najpełniej w University, w którym niewzruszony Mełech, uparcie powtarzający przez pięć minut spokojny motyw, kontrastuje z kotłującymi się ciężko bębnami. Żadnego sonoryzmu, żadnego radykalnego free jazzu – kontemplacja, przestrzeń i ten ciepły, falujący klimat. Wyjątkowo wybija się z niego Mushroom Field – ten numer ma najbardziej figlarny i nieuporządkowany charakter, więc można snuć domysły, jakie to grzyby rosną na tytułowym polu… Szczególnym atutem Walk Thru jest wyśmienita produkcja. Tak klarownego i zniuansowanego brzmienia nie słyszałem na polskiej płycie od dawna. Doskonale słychać przeróżne faktury, jakie wykorzystuje Kurek. Gdy tylko na bębny narzucona jest wytłumiająca płachta, różnicę słyszymy natychmiast. Uderzenia o drewniane elementy są ostre, dźwięczne, wybrzmiewają krótkim echem. Jeśli słuchamy płyty na sprzęcie hi-fi, to już od pierwszych uderzeń Kurka w Gift Shop przez cały pokój zaczyna przechodzić drżenie, do którego dołącza później szlachetny, głęboki klarnet basowy, na którym Mełech gra długie, masujące zwoje mózgowe, posuwiste frazy. Uczta nawet dla najbardziej wymagającego audiofila. Ciekawostką jest, że Walk Thru układa się w pewną uroczą koncepcję. Tytuł płyty to z angielskiego „wycieczka” lub „przechadzka”, „spacer”, a tytuły utworów to przecież konkretne miejsca, jakie znajdziemy na mapie każdego miasta: biblioteka (Library), sklep z antykami (Antique Shop), rynek miejski (Main Square) czy nawet biuro podatkowe (Tax Office). W tych utworach, których tytuły oznaczają raczej zamknięte pomieszczenia niż otwarte przestrzenie, Kurek co jakiś czas uderza w coś, co przypomina sklepowy dzwonek do drzwi, zupełnie jakby do miejsc tych wchodzili ciągle kolejni petenci. Trudno było spodziewać się po tej dwójce artystycznej porażki. Album, wydany tym razem w barwach Gusstaffa, przyniósł jeszcze nowsze oblicze muzycznych zainteresowań obu instrumentalistów. Nie dość, że słychać ich tu wyśmienicie, to słychać także, że obaj czują się ze sobą bardzo komfortowo. Choć podobnych płyt pewnie powstaje wiele, to akurat po właśnie tę warto sięgnąć, by w te wciąż jeszcze chłodne miesiące dawkować sobie podmuchy ciepłego, południowego powietrza, i zanurzyć się w dojrzałym, melancholijnym transie. Mateusz Sroczyński Minimalizm formy zawsze miał moim zdaniem większą siłę niż rozbuchane produkcje. Szczególnie jeśli chodzi o muzykę. Jeśli ktoś miałby co do tego wątpliwości, polecam sięgnąć po nowy album duetu Piotr Mełech i Wojciech Kurek. Nasuwa się pytanie – co można wyczarować tylko przy użyciu klarnetu (w tym przypadku basowego i sopranowego) oraz perkusji? Ano bardzo dużo. Ten album tego dowodzi. Choć to ich drugi wspólny album, to każdy z panów może pochwalić się naprawdę bogatym doświadczeniem i dorobkiem artystycznym. Piotr Mełech, oprócz gry na klarnecie i współpracy z wieloma projektami (min. Polski Piach), znany jest również jako artysta wizualny. Nagrał ponad 20 albumów. Wojciech Kurek to perkusista, improwizator jak również autor muzyki teatralnej. Na swoim koncie ma ponad 30 albumów wydanych zarówno w kraju jak i zagranicą. Razem grają od ponad siedmiu lat. Walk Thru jest albumem, na którym swobodnie łączą swoje fascynacje muzyczną awangardą oraz sceną free improv. Ograniczając się jednak do brzmienia tylko dwóch instrumentów postawili sobie dość ambitne zadanie. I podołali mu z pełnym sukcesem. Każda z dziesięciu kompozycji, którą tu znajdziemy to osobny dźwiękowy kolaż zbudowany z minimalistycznych dźwiękowych pętli oraz trzymających wszystko w ryzach, transowych rytmów. Choć dużo w tej muzyce swobody i przestrzeni to równocześnie towarzyszy jej specyficzna dyscyplina, której trzymają się muzycy. W melodiach wyraźnie da się też odczuć nieco orientalnego, nieco klezmerskiego ducha. Ciekawym jest też to, że słuchając tego albumu jakby automatycznie można odnieść wrażenie, że obcujemy raczej z muzyką graną na żywo niż z płyty. Być może wpływ na to ma fakt, że płyta nagrana została w sali koncertowej. Jaka jest jeszcze muzyka zawarta na tym krążku? Na pewno żywa, kolorowa, umykająca łatwym określeniom i bardzo wciągająca. Dodatkowo warto odnotować również oprawę graficzną albumu, która, choć równie minimalistyczna, to ładnie komponuje się z jego bogatą zawartością. Wojciech Żurek Piotr Mełech and Wojtek Kurek have been a duo for over 7 years. They played dozens of concerts together, also in larger ensembles. They debuted with the album 'Split Here' (Antenna Non Grata), which referred to its jazz roots and free improv. Their second album 'Walk Thru' explores trance-like, motor rhythms and looped melodies of oriental provenance. Together they create a compact, forward-moving tissue with a well-established and clear structure. They draw from tradition and improvised music. Mełech's bass and soprano clarinets perfectly share the space with Kurek's short-sounding, sometimes muted, drum set. The album is characterized by minimalism and mindfulness, and the concerts are enriched by the context of the place, which allows the musicians to reinterpret the music in relation to the space. Piotr Mełech - clarinetist, improviser-composer and visual artist. He refers to the jazz tradition of the European avant-garde, free improv and broadly understood ethnic music. Co-creator of Fanfara Avantura, Polski Piach, trio Zerang/Wójciński/Mełech, Warsaw Improvisers Orchestra. He has released over 20 albums with musicians such as Michael Zerang, Tadeusz Sudnik, Jacek Mazurkiewicz, Ksawery Wójciński. Co-founder of the Circular Breathing Festival. www.melech.tilda.ws Wojtek Kurek – improviser, drummer, producer, author of sound installations and music for the theater. He works in the field of folk, experimental and free improv music. He has released over 30 albums, which were released in Poland, the USA, Germany, Austria, Italy, Portugal and Scotland. He is the drummer of the Tuleje band. He is the unofficial world record holder in the 'solo tour by a Polish resident' category - 23 concerts in 25 days (Buoyancy 2020). Author of a regular program on Radio Kapitał. www.wojtekkurek.com ..::TRACK-LIST::.. 1. Gift Shop 03:27 2. Karaoke Club 05:28 3. Tax Office 03:19 4. Antique Shop 05:46 5. Main Square 04:22 6. University 05:01 7. Library 05:18 8. Mushroom Field 03:39 9. Car Repair Shop 03:49 10. Old Town 04:10 https://www.youtube.com/watch?v=9Z_MfOsY05M SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-26 17:12:54
Rozmiar: 256.67 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...( Info )...
Artist: Jaimee Paul Album: The Gershwin Songbook Year: 2025 Genre: Jazz Quality: FLAC 16Bit-44.1kHz ...( Opis )... Jaimee Paul to amerykańska wokalistka jazzowa znana ze swoich gładkich, uduchowionych interpretacji klasycznych standardów, hymnów gospel i tematów filmowych. Wychowana w południowym Illinois, od najmłodszych lat była zanurzona w muzyce gospel, śpiewała w chórach kościelnych i uczyła się gry na klasycznym pianinie i waltorni. Muzyczne pochodzenie jej rodziców – jej matka była nauczycielką muzyki, a ojciec byłym studentem muzyki, który został inżynierem – wspierało jej wczesną pasję do muzyki. ...( TrackList )... 01. They Can't Take That Away From Me 02. I Got Rhythm 03. I've Got A Crush On You 04. A Foggy Day 05. Love Is Here To Stay 06. It Ain't Necessarily So 07. ‘S Wonderful 08. The Man I Love 09. Let's Call The Whole Thing Off 10. Embraceable You 11. But Not For Me 12. Someone To Watch Over Me ![]()
Seedów: 76
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-26 07:47:30
Rozmiar: 254.85 MB
Peerów: 41
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Album "Dark Magus" - podobnie jak wcześniej "Black Beauty" i "Pangaea" - pierwotnie ukazał się wyłącznie w Japonii. W Stanach i Europie po raz pierwszy oficjalnie wydano ten materiał dopiero w 1997 roku. Dwie dekady wcześniej przedstawiciele Columbia Records stanowczo się temu sprzeciwiali, mając zapewne w pamięci komercyjne niepowodzenie kilku wcześniejszych wydawnictw Milesa Davisa. Zupełnie inaczej wyglądało to w Japonii, gdzie masowo kupowano wszystkie albumy wykonawców, którzy odwiedzili z koncertami Kraj Kwitnącej Wiśni. "Dark Magus" to zapis występu w nowojorskiej Carnegie Hall, 30 marca 1974 roku. Nie sposób uniknąć porównań z zarejestrowanymi niemal rok później w Japonii albumami "Agharta" i "Pangaea". Bardzo podobny jest skład - na "Dark Magus" Davisowi towarzyszą gitarzyści Reggie Lucas i Pete Cosey, basista Michael Henderson, perkusista Al Foster, perkusjonalista James Mtume, oraz saksofonista Dave Liebman (a nie, jak później w Japonii, Sonny Forune). Ponadto, druga część występu była jednocześnie przesłuchaniem dwóch nowych kandydatów do zespołu: saksofonisty Azara Lawrence'a i gitarzysty Dominique'a Gaumonta. Lawrence już nigdy więcej z Davisem nie grał, za to Gaumont wziął później udział w nagraniu kilku utworów na "Get Up with It". Podobny charakter ma także sama muzyka. "Dark Magus" to jedna wielka improwizacja, doskonale łącząca elementy fusion, funku i rocka psychodelicznego. Trwający sto minut materiał został podzielony na cztery około 25-minutowe utwory (po jednym na każdą stronę winylowego wydania), zatytułowane kolejnymi cyframi od jeden do cztery w afrykańskim języku swahili. W przeciwieństwie do japońskich występów, całość wydaje się nieco bardziej melodyjna, poukładana i przemyślana (co w żadnym wypadku nie jest zarzutem wobec "Agharty" i "Pangaei"). Każdy z czterech utworów sprawia wrażenie zamkniętej całości, składającej się z dwóch kontrastujących części: jednej intensywnej, drugiej nastawionej na budowanie klimatu. Muzycy rzadko sięgają po tematy znane ze studyjnych albumów - wyjątkiem jest druga połowa "Tatu", oparta na "Calypso Frelimo", oraz pierwsza część "Nne", zbudowana na motywach "Ife". Wykonanie jest wprost niewiarygodne. Ależ oni tu napieprzają. W szybszych, bardziej ekspresyjnych momentach dominuje niesamowicie gęsta gra sekcji rytmicznej, wsparta rockowymi zagrywkami i solówkami gitarzystów w stylu Hendrixa, oraz porywającymi popisami Davisa i Liebmana, z dopełniającymi czasem brzmienie elektrycznymi organami. Z kolei w wolniejszych fragmentach muzycy tworzą naprawę niesamowity nastrój, przypominający kosmiczno-orientalne odloty co lepszych grup psychodelicznych; nie brakuje tu przepięknych solówek sekcji dętej i gitarzystów. Interakcja pomiędzy instrumentalistami jest fenomenalna. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że nie grają przećwiczonego wcześniej materiału - te utwory były tworzone na bieżąco podczas koncertu. Co więcej, Lawrence i Gaumont nigdy wcześniej nie grali ani ze sobą, ani z nikim z septetu. Obaj doskonale się tu jednak odnaleźli. Cały album jest genialnie wykonany, ale gdybym miał wskazać najlepszy moment, to bez wahania wybrałbym "Wili", w którym znalazły się najbardziej porywające i najpiękniejsze momenty, a jako całość najlepiej chyba pokazuje doskonałą współpracę muzyków. Ze wszystkich genialnych koncertówek Milesa Davisa chyba właśnie "Dark Magus" robi na mnie największe wrażenie (chociaż "Pangaea" jest bardzo blisko). Fantastyczne, pełne pomysłów wykonanie przez całe sto minut przyciąga uwagę, nie dając ani chwili wytchnienia. Warto też wspomnieć o rewelacyjnym brzmieniu, nie pozbawionym brudu i ciężaru, ale zarazem bardzo czytelnym, z doskonale słyszalnymi wszystkimi instrumentami. "Dark Magus" to album, z którym każdy powinien się zapoznać. Także ci, których odstrasza słowo "jazz". Zwłaszcza, że zawarta tutaj muzyka znacznie odbiega od tego, z czym zapewne kojarzą to słowo. Paweł Pałasz Był 30 marca 1974 r. Miles Davis chylił się ku upadkowi. Jeszcze kilka miesięcy i miał zamilknąć na lat kilka. Jednak w przedostatni dzień marca tamtego roku jeszcze grał wraz ze swym nonetem i to nie byle gdzie, bo w Carnagie Hall. Nonet skonstruowany według przedziwnej konwencji stylistycznej: perkusja i instrumenty perkusyjne, bas elektryczny, trzy gitary, dwa saksofony i trąbka wymiennie z organami. Miles rozpaczliwie poszukiwał Hendrixa i Sly Stone'a. Rytm, trans, rytualna magia obrzędów voodoo. Tego typu skojarzenia można mieć z czterema częściami Mrocznego Maga. Jakże daleko odeszła ta muzyka od elegancji "Kind Of Blue", czy płyt nagranych z Gilem Evansem. Tutaj jest brudno. Bardzo brudno. Gęsto. Wrażenie, jakby wszystko spływało potem w rytm rytualnych tańców jakiegoś murzyńskiego obrzędu. Jesteśmy 38 lat później. Nie interesuje mnie jak była odbierana ta muzyka wówczas. Mogli sobie na niej wieszać psy, albo pod niebiosa ją wywyższać. Mogli twierdzić, że to wspaniałe poszukiwania niestrudzonego eksperymentatora lub ogłaszać zagubienie się eleganckiego afroamerykańskiego jazzmana, który trafił do uszu białych. I na salony. Mnie interesuje "Dark Magus" z punktu widzenia naszych czasów. Wiem, że do dzisiaj różne odsłony "akustycznego Milesa" mają taki poklask pośród jazzfanów, jak i stanowią materiał dla różnych muzyków. Niestety, coraz częściej do bardzo nietwórczych "poszukiwań", tworzenia kolejnych kalek "So What" albo "ETC". Z drugiej strony funkcjonuje sobie czas jakiś muzyka, która pewnie już jest w swym schyłkowym miejscu, a mianowicie nu jazz. Niemniej jednak na przełomie wieków zjawisko takie funkcjonowało wcale dobrze, a nagrania Nilsa Pettera Molvaera, Bugge'a Wesseltofta czy Erika Truffaza traktowane były jako ożywcze prądy w jazzie. Jeśli tak, to należałoby przyjąć, że źródeł owego ożywczego prądu upatrywać należy właśnie w owym schyłkowym przed przerwą okresie gry Milesa Davisa. Tutaj bowiem pojawiały się motoryczne rytmy, zredukowane melodie, rockowe zagrania gitar i główne dotychczas instrumenty w jazzie, jak trąbka, czy saksofon potraktowane niemal jako koloryzujące dodatki, które co jakiś czas organizują przestrzeń muzyczną, by ta mogła się po prostu toczyć. Oczywiście między nu jazzem w wydaniu choćby Molvaera a "Dark Magus" istnieje duża różnica w pewnych inspiracjach. U Davisa był to funk, w przypadku Norwega słychać mnóstwo muzyki klubowej, jednakże zastanawiając się następną chwilę, trzeba dojść do przekonania, że funk początku lat 70 ubiegłego stulecia w USA był ówczesną "muzyką klubową". Zatem... Ośmielam się twierdzić, że w przeciwieństwie do wcześniejszych formacji Davisa, których bliźniaczo podobna muzyka jest grana niemal do dzisiaj (New Bone, Wallace Roney), w sposób praktycznie nierozróżnialny od oryginału, to muzyka schyłkowego, elektrycznego okresu twórczości Davisa, dała na przełomie wieków początek nowym poszukiwaniom muzycznym. Być może i bez Davisa nu jazz by zaistniał. Być może różne rzeczy by się stały. Być może jednak Capra ma rację i bez wkładu Davisa sprzed wielu lat, jedne z najbardziej współczesnych dźwięków jazzu brzmiałyby inaczej. Jak na tym tle wypada "Dark Magus" widziane w połowie pierwszej dekady XXI wieku? Denerwuje mnie realizacja. Niestety nie najlepszej jakości. Zauważalny brak dynamiki jest dla mnie największym mankamentem tej płyty. Jeśli natomiast zapomnę o tym, z powodzeniem mogę się oddać transowi, który, mam nadzieję, był nieobcy osobom, które uczestniczyły w tych koncertach. Nie wyobrażam sobie, by móc tych dźwięków słuchać w jakimkolwiek innym stanie. Paweł Baranowski ..::TRACK-LIST::.. CD 1: 1. Moja (Part 1) 12:28 2. Moja (Part 2) 12:39 3. Wili (Part 1) 14:20 4. Wili (Part 2) 10:43 CD 2: 1. Tatu (Part 1) 18:50 2. Tatu (Part 2) [Calypso Frelimo] 6:28 3. Nne (Part 1) [Ife] 15:19 4. Nne (Part 2) 10:10 ..::OBSADA::.. Miles Davis - electric trumpet with wah-wah, Yamaha organ (on 'Wili', 'Tatu', and 'Nne') Dave Liebman - flute, soprano saxophone, tenor saxophone Azar Lawrence - tenor saxophone (on 'Tatu' and 'Nne') Reggie Lucas - electric guitar Pete Cosey - electric guitar Dominique Gaumont - electric guitar (on 'Tatu' and 'Nne') Michael Henderson - electric bass Al Foster - drums James Mtume - percussion https://www.youtube.com/watch?v=fWdmMCnNw2I SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-24 19:09:43
Rozmiar: 235.97 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Album "Dark Magus" - podobnie jak wcześniej "Black Beauty" i "Pangaea" - pierwotnie ukazał się wyłącznie w Japonii. W Stanach i Europie po raz pierwszy oficjalnie wydano ten materiał dopiero w 1997 roku. Dwie dekady wcześniej przedstawiciele Columbia Records stanowczo się temu sprzeciwiali, mając zapewne w pamięci komercyjne niepowodzenie kilku wcześniejszych wydawnictw Milesa Davisa. Zupełnie inaczej wyglądało to w Japonii, gdzie masowo kupowano wszystkie albumy wykonawców, którzy odwiedzili z koncertami Kraj Kwitnącej Wiśni. "Dark Magus" to zapis występu w nowojorskiej Carnegie Hall, 30 marca 1974 roku. Nie sposób uniknąć porównań z zarejestrowanymi niemal rok później w Japonii albumami "Agharta" i "Pangaea". Bardzo podobny jest skład - na "Dark Magus" Davisowi towarzyszą gitarzyści Reggie Lucas i Pete Cosey, basista Michael Henderson, perkusista Al Foster, perkusjonalista James Mtume, oraz saksofonista Dave Liebman (a nie, jak później w Japonii, Sonny Forune). Ponadto, druga część występu była jednocześnie przesłuchaniem dwóch nowych kandydatów do zespołu: saksofonisty Azara Lawrence'a i gitarzysty Dominique'a Gaumonta. Lawrence już nigdy więcej z Davisem nie grał, za to Gaumont wziął później udział w nagraniu kilku utworów na "Get Up with It". Podobny charakter ma także sama muzyka. "Dark Magus" to jedna wielka improwizacja, doskonale łącząca elementy fusion, funku i rocka psychodelicznego. Trwający sto minut materiał został podzielony na cztery około 25-minutowe utwory (po jednym na każdą stronę winylowego wydania), zatytułowane kolejnymi cyframi od jeden do cztery w afrykańskim języku swahili. W przeciwieństwie do japońskich występów, całość wydaje się nieco bardziej melodyjna, poukładana i przemyślana (co w żadnym wypadku nie jest zarzutem wobec "Agharty" i "Pangaei"). Każdy z czterech utworów sprawia wrażenie zamkniętej całości, składającej się z dwóch kontrastujących części: jednej intensywnej, drugiej nastawionej na budowanie klimatu. Muzycy rzadko sięgają po tematy znane ze studyjnych albumów - wyjątkiem jest druga połowa "Tatu", oparta na "Calypso Frelimo", oraz pierwsza część "Nne", zbudowana na motywach "Ife". Wykonanie jest wprost niewiarygodne. Ależ oni tu napieprzają. W szybszych, bardziej ekspresyjnych momentach dominuje niesamowicie gęsta gra sekcji rytmicznej, wsparta rockowymi zagrywkami i solówkami gitarzystów w stylu Hendrixa, oraz porywającymi popisami Davisa i Liebmana, z dopełniającymi czasem brzmienie elektrycznymi organami. Z kolei w wolniejszych fragmentach muzycy tworzą naprawę niesamowity nastrój, przypominający kosmiczno-orientalne odloty co lepszych grup psychodelicznych; nie brakuje tu przepięknych solówek sekcji dętej i gitarzystów. Interakcja pomiędzy instrumentalistami jest fenomenalna. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że nie grają przećwiczonego wcześniej materiału - te utwory były tworzone na bieżąco podczas koncertu. Co więcej, Lawrence i Gaumont nigdy wcześniej nie grali ani ze sobą, ani z nikim z septetu. Obaj doskonale się tu jednak odnaleźli. Cały album jest genialnie wykonany, ale gdybym miał wskazać najlepszy moment, to bez wahania wybrałbym "Wili", w którym znalazły się najbardziej porywające i najpiękniejsze momenty, a jako całość najlepiej chyba pokazuje doskonałą współpracę muzyków. Ze wszystkich genialnych koncertówek Milesa Davisa chyba właśnie "Dark Magus" robi na mnie największe wrażenie (chociaż "Pangaea" jest bardzo blisko). Fantastyczne, pełne pomysłów wykonanie przez całe sto minut przyciąga uwagę, nie dając ani chwili wytchnienia. Warto też wspomnieć o rewelacyjnym brzmieniu, nie pozbawionym brudu i ciężaru, ale zarazem bardzo czytelnym, z doskonale słyszalnymi wszystkimi instrumentami. "Dark Magus" to album, z którym każdy powinien się zapoznać. Także ci, których odstrasza słowo "jazz". Zwłaszcza, że zawarta tutaj muzyka znacznie odbiega od tego, z czym zapewne kojarzą to słowo. Paweł Pałasz Był 30 marca 1974 r. Miles Davis chylił się ku upadkowi. Jeszcze kilka miesięcy i miał zamilknąć na lat kilka. Jednak w przedostatni dzień marca tamtego roku jeszcze grał wraz ze swym nonetem i to nie byle gdzie, bo w Carnagie Hall. Nonet skonstruowany według przedziwnej konwencji stylistycznej: perkusja i instrumenty perkusyjne, bas elektryczny, trzy gitary, dwa saksofony i trąbka wymiennie z organami. Miles rozpaczliwie poszukiwał Hendrixa i Sly Stone'a. Rytm, trans, rytualna magia obrzędów voodoo. Tego typu skojarzenia można mieć z czterema częściami Mrocznego Maga. Jakże daleko odeszła ta muzyka od elegancji "Kind Of Blue", czy płyt nagranych z Gilem Evansem. Tutaj jest brudno. Bardzo brudno. Gęsto. Wrażenie, jakby wszystko spływało potem w rytm rytualnych tańców jakiegoś murzyńskiego obrzędu. Jesteśmy 38 lat później. Nie interesuje mnie jak była odbierana ta muzyka wówczas. Mogli sobie na niej wieszać psy, albo pod niebiosa ją wywyższać. Mogli twierdzić, że to wspaniałe poszukiwania niestrudzonego eksperymentatora lub ogłaszać zagubienie się eleganckiego afroamerykańskiego jazzmana, który trafił do uszu białych. I na salony. Mnie interesuje "Dark Magus" z punktu widzenia naszych czasów. Wiem, że do dzisiaj różne odsłony "akustycznego Milesa" mają taki poklask pośród jazzfanów, jak i stanowią materiał dla różnych muzyków. Niestety, coraz częściej do bardzo nietwórczych "poszukiwań", tworzenia kolejnych kalek "So What" albo "ETC". Z drugiej strony funkcjonuje sobie czas jakiś muzyka, która pewnie już jest w swym schyłkowym miejscu, a mianowicie nu jazz. Niemniej jednak na przełomie wieków zjawisko takie funkcjonowało wcale dobrze, a nagrania Nilsa Pettera Molvaera, Bugge'a Wesseltofta czy Erika Truffaza traktowane były jako ożywcze prądy w jazzie. Jeśli tak, to należałoby przyjąć, że źródeł owego ożywczego prądu upatrywać należy właśnie w owym schyłkowym przed przerwą okresie gry Milesa Davisa. Tutaj bowiem pojawiały się motoryczne rytmy, zredukowane melodie, rockowe zagrania gitar i główne dotychczas instrumenty w jazzie, jak trąbka, czy saksofon potraktowane niemal jako koloryzujące dodatki, które co jakiś czas organizują przestrzeń muzyczną, by ta mogła się po prostu toczyć. Oczywiście między nu jazzem w wydaniu choćby Molvaera a "Dark Magus" istnieje duża różnica w pewnych inspiracjach. U Davisa był to funk, w przypadku Norwega słychać mnóstwo muzyki klubowej, jednakże zastanawiając się następną chwilę, trzeba dojść do przekonania, że funk początku lat 70 ubiegłego stulecia w USA był ówczesną "muzyką klubową". Zatem... Ośmielam się twierdzić, że w przeciwieństwie do wcześniejszych formacji Davisa, których bliźniaczo podobna muzyka jest grana niemal do dzisiaj (New Bone, Wallace Roney), w sposób praktycznie nierozróżnialny od oryginału, to muzyka schyłkowego, elektrycznego okresu twórczości Davisa, dała na przełomie wieków początek nowym poszukiwaniom muzycznym. Być może i bez Davisa nu jazz by zaistniał. Być może różne rzeczy by się stały. Być może jednak Capra ma rację i bez wkładu Davisa sprzed wielu lat, jedne z najbardziej współczesnych dźwięków jazzu brzmiałyby inaczej. Jak na tym tle wypada "Dark Magus" widziane w połowie pierwszej dekady XXI wieku? Denerwuje mnie realizacja. Niestety nie najlepszej jakości. Zauważalny brak dynamiki jest dla mnie największym mankamentem tej płyty. Jeśli natomiast zapomnę o tym, z powodzeniem mogę się oddać transowi, który, mam nadzieję, był nieobcy osobom, które uczestniczyły w tych koncertach. Nie wyobrażam sobie, by móc tych dźwięków słuchać w jakimkolwiek innym stanie. Paweł Baranowski ..::TRACK-LIST::.. CD 1: 1. Moja (Part 1) 12:28 2. Moja (Part 2) 12:39 3. Wili (Part 1) 14:20 4. Wili (Part 2) 10:43 CD 2: 1. Tatu (Part 1) 18:50 2. Tatu (Part 2) [Calypso Frelimo] 6:28 3. Nne (Part 1) [Ife] 15:19 4. Nne (Part 2) 10:10 ..::OBSADA::.. Miles Davis - electric trumpet with wah-wah, Yamaha organ (on 'Wili', 'Tatu', and 'Nne') Dave Liebman - flute, soprano saxophone, tenor saxophone Azar Lawrence - tenor saxophone (on 'Tatu' and 'Nne') Reggie Lucas - electric guitar Pete Cosey - electric guitar Dominique Gaumont - electric guitar (on 'Tatu' and 'Nne') Michael Henderson - electric bass Al Foster - drums James Mtume - percussion https://www.youtube.com/watch?v=fWdmMCnNw2I SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-24 19:04:53
Rozmiar: 680.03 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. September 29, 1972 yielded one of those performances that could have only happened when it did. A year or two before, Miles’s fans—even Miles himself—were still absorbing the lessons brought on by Bitches Brew and all that followed; a year later, Miles was leading a band that pared down the Fusion explosion to a tight septet. The willful expansiveness—stylistically, sonically, instrumentally—that culminated with the groundbreaking studio album On The Corner, was only reflected onstage for a brief period. In Concert caught that moment: a full performance by Miles with a nonet at New York City’s Philharmonic Hall, playing to an enthusiastic crowd. The evening’s music was as electronic as it was electric—most players were outfitted with wah-wah pedals—and exotic as it is familiar: electric sitar alongside electric guitar and bass, synthesizer sounds as well as more sedate electric keyboards, tabla among more standard percussion. The double album identified tracks simply—something called “Foot Fooler” on Sides A and B; “Slickaphonics” on C and D. In fact they were tunes taken from the fertile explosion that was 1970, including “Right Off,” “Honky Tonk” and “Theme from Jack Johnson” from the Jack Johnson studio dates; and “Rated X,” “Black Satin,” and “Ife” from later sessions. Many of the defining musicians from those dates are alongside Miles, including saxophonist Carlos Garnett, keyboardist Cedric Lawson, guitarist Reggie Lucas, sitarist Khalil Balakrishna, bassist Michael Henderson, and on drums, percussion, and tabla—Al Foster, Mtume, and Badal Roy. There’s a marked freshness to the performances, a sense that things are still coalescing. On In Concert, some tunes hit the mark out of the gate, and plunge forward with abandon; others are less rushed, the band thinking things out as the tune gathers and reaches full force. It took time—technically and conceptually—to work out the balance of acoustic and amplified dynamics, clarity and distortion. One need only compare the way this evening in 1972 sounds to say, the sustained intensity of Agharta in 1975 to feel the difference a few years made. ..::TRACK-LIST::.. Recorded live at Philharmonic Hall, New York on Sep 29, 1972 CD 1: 1. Rated X 12:16 2. Honky Tonk 9:18 3. Theme From Jack Johnson 10:13 4. Black Satin/The Theme 14:15 CD 2: 1. Ife 27:54 2. Right Off/The Theme 10:30 ..::OBSADA::.. Trumpet, Written-By - Miles Davis Saxophone - Carlos Garnett Sitar [Electric] - Khalil Balakrishna Drums - Al Foster Electric Bass - Michael Henderson Electric Guitar - Reggie Lucas Organ - Serik Lawson https://www.youtube.com/watch?v=kZG9NegDBqE SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-24 17:26:08
Rozmiar: 197.01 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. September 29, 1972 yielded one of those performances that could have only happened when it did. A year or two before, Miles’s fans—even Miles himself—were still absorbing the lessons brought on by Bitches Brew and all that followed; a year later, Miles was leading a band that pared down the Fusion explosion to a tight septet. The willful expansiveness—stylistically, sonically, instrumentally—that culminated with the groundbreaking studio album On The Corner, was only reflected onstage for a brief period. In Concert caught that moment: a full performance by Miles with a nonet at New York City’s Philharmonic Hall, playing to an enthusiastic crowd. The evening’s music was as electronic as it was electric—most players were outfitted with wah-wah pedals—and exotic as it is familiar: electric sitar alongside electric guitar and bass, synthesizer sounds as well as more sedate electric keyboards, tabla among more standard percussion. The double album identified tracks simply—something called “Foot Fooler” on Sides A and B; “Slickaphonics” on C and D. In fact they were tunes taken from the fertile explosion that was 1970, including “Right Off,” “Honky Tonk” and “Theme from Jack Johnson” from the Jack Johnson studio dates; and “Rated X,” “Black Satin,” and “Ife” from later sessions. Many of the defining musicians from those dates are alongside Miles, including saxophonist Carlos Garnett, keyboardist Cedric Lawson, guitarist Reggie Lucas, sitarist Khalil Balakrishna, bassist Michael Henderson, and on drums, percussion, and tabla—Al Foster, Mtume, and Badal Roy. There’s a marked freshness to the performances, a sense that things are still coalescing. On In Concert, some tunes hit the mark out of the gate, and plunge forward with abandon; others are less rushed, the band thinking things out as the tune gathers and reaches full force. It took time—technically and conceptually—to work out the balance of acoustic and amplified dynamics, clarity and distortion. One need only compare the way this evening in 1972 sounds to say, the sustained intensity of Agharta in 1975 to feel the difference a few years made. ..::TRACK-LIST::.. Recorded live at Philharmonic Hall, New York on Sep 29, 1972 CD 1: 1. Rated X 12:16 2. Honky Tonk 9:18 3. Theme From Jack Johnson 10:13 4. Black Satin/The Theme 14:15 CD 2: 1. Ife 27:54 2. Right Off/The Theme 10:30 ..::OBSADA::.. Trumpet, Written-By - Miles Davis Saxophone - Carlos Garnett Sitar [Electric] - Khalil Balakrishna Drums - Al Foster Electric Bass - Michael Henderson Electric Guitar - Reggie Lucas Organ - Serik Lawson https://www.youtube.com/watch?v=kZG9NegDBqE SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-24 17:22:41
Rozmiar: 530.14 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...( Info )...
Artist: Various Artists Album: Noches de Jazz Latino Year: 2025 Genre: Jazz Format: mp3 320 kbps ...( TrackList )... 01. Gato Barbieri - Europa (Earth's Cry, Heaven's Smile) 02. Chucho Valdés - La Comparsa 03. Candido - Mambo Inn 04. Martirio - Ay Amor 05. Mongo Santamaria - Sofrito 06. Elis Regina - Carinhoso 07. Sabu Martinez - Enchantment 08. Tito Puente - Oye Cómo Va 09. Charlie Palmieri - A Veces Soy Feliz 10. Mongo Santamaria - Afro Blue 11. Jorge Ben Jor - Mas Que Nada 12. Giovanni Hidalgo - Footprints 13. Michel Camilo - Alfonsina Y El Mar 14. Candido - Ghana Spice (Part One) 15. Antonio Carlos Jobim - Desafinado 16. Sabu Martinez - Nica's Dream 17. Gato Barbieri - Cuando Vuelva A Tu Lado 18. Giovanni Hidalgo - En Mi Viejo San Juan 19. Michel Camilo - Antonia 20. Clark Terry - Que Sera 21. Antonio Carlos Jobim - Água De Beber 22. Eumir Deodato - Samba Do Avião 23. Martirio - Drume Negrita 24. Chico O'Farrill - Cuban Blues 25. Maria Rita - Rumo Ao Infinito 26. Eliane Elias - Isto Aqui O Que É (Silver Sandal) 27. Astrud Gilberto - Crickets Sing For Anamaria 28. Giovanni Hidalgo - Summertime 29. Elis Regina - Corcovado 30. Gato Barbieri - Viva Emiliano Zapata 31. Gilberto Gil - Quem Mandou (Pé Na Estrada) 32. Michel Camilo - Mambo Influenciado 33. Clark Terry - Spanish Rice 34. Antonio Carlos Jobim - Tide 35. Eliane Elias - Little Paradise ![]()
Seedów: 153
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-24 10:25:01
Rozmiar: 355.22 MB
Peerów: 102
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Alt-jazzowy kwartet Ziemia powstał w 2019 roku z inicjatywy gitarzysty, Oskara Tomali. Poza nim skład tworzą: Alan Kapołka (perkusja), Mateusz Żydek (trąbka) i Jakub Wosik (kontrabas). Po debiutanckim albumie "Ziemia dniem" (2022) i serii udanych koncertów w kraju oraz w Europie, przyszedł czas na drugą płytę zespołu, na której odważniej eksploruje on obszar żywiołowej improwizacji, nie porzucając jednak kameralnego oblicza swojej muzyki, zarysowanego na debiucie. W rezultacie grupa proponuje niejednorodne, zróżnicowane brzmienie, w którym odnajdą się zarówno miłośnicy jazzowej subtelności i powściągliwości, jak i fani dźwięków o wyrazistej czy nieposkromionej ekspresji. Tak ową ewolucję Ziemi opisuje Oskar Tomala: Po latach grania razem i eksplorowania wspólnej płaszczyzny muzycznego porozumienia, charakter naszego zespołu zaczął zmierzać w bardziej „rozedrgany” klimat. Wydaje mi się również, że będąc świadomymi, co wydarza się na współczesnej, europejskiej scenie jazzowej, to rejony „pomiędzy” miękkością a ostrymi konturami interesują nas najbardziej. Tak, by nie utonąć w chłodzie, ale również pozostać w słońcu i energii, która przecież muzyce jazzowej od zawsze dawała drive. Album "Warming/Melting" został zarejestrowany podczas koncertu grupy w sopockim Teatrze Boto, dzięki czemu zachowuje walor naturalnego, żywiołowego i pełnego swobody grania, w którym słychać i poszukiwania charakterystyczne dla trójmiejskiego yassu, i nieokiełznany element freejazzowego podejścia do muzycznej materii. Dodatkową jakość wnosi tu udział znakomitego saksofonisty i klarnecisty, Irka Wojtczaka, dzięki któremu brzmienie zespołu nabiera odpowiedniej mocy i pozwala Ziemi skręcać w najbardziej nieoczywiste rejony. Próbując zdefiniować muzykę grupy (mimo iż wymyka się ona prostym klasyfikacjom), Tomala nazywa ją jazzem alternatywnym, choć – jak dodaje - finalny kształt naszego brzmienia jest jeszcze daleko poza horyzontem (…) ponieważ wciąż mamy apetyt na eksperymenty. Audio Cave Ta muzyka to prawdziwa przygoda. Żywiołowa, mocna, choć momentami wyciszona, wciągająca, pełna detali. I co ważne, nie brzmi tak, jakby grali ją jazzmani. Oczywiście każdy z nich ukończył studia jazzowe, ale część z nich jest zdecydowanie bardziej związana ze sceną improwizowaną i muzyką współczesną, stąd ich myślenie o muzyce jest nieco inne. 'Warming / Melting' to ich drugi album po „Ziemia dniem”, oba warte polecenia. Mery Zimny (Jazzkultura) ..::TRACK-LIST::.. Recorded 21 April, 2023 at Teatr Boto in Sopot. 1. Warming/Melting 8:16 2. Soil/Concrete/Gliceryne 10:13 3. Teatslez 9:47 4. Nahe 4:28 5. Coda 9:43 6. Update 5:24 7. Douppler 10:55 8. Earthmelon 4:31 ..::OBSADA::.. Oskar Tomala - gitara Alan Kapołka - perkusja Mateusz Żydek - trąbka Jakub Wosik - kontrabas Gość specjalny: Irek Wojtczak - saksofon sopranowy, klarnet basowy https://www.youtube.com/watch?v=Lsv6AJAJpPQ SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-23 18:07:10
Rozmiar: 147.20 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Alt-jazzowy kwartet Ziemia powstał w 2019 roku z inicjatywy gitarzysty, Oskara Tomali. Poza nim skład tworzą: Alan Kapołka (perkusja), Mateusz Żydek (trąbka) i Jakub Wosik (kontrabas). Po debiutanckim albumie "Ziemia dniem" (2022) i serii udanych koncertów w kraju oraz w Europie, przyszedł czas na drugą płytę zespołu, na której odważniej eksploruje on obszar żywiołowej improwizacji, nie porzucając jednak kameralnego oblicza swojej muzyki, zarysowanego na debiucie. W rezultacie grupa proponuje niejednorodne, zróżnicowane brzmienie, w którym odnajdą się zarówno miłośnicy jazzowej subtelności i powściągliwości, jak i fani dźwięków o wyrazistej czy nieposkromionej ekspresji. Tak ową ewolucję Ziemi opisuje Oskar Tomala: Po latach grania razem i eksplorowania wspólnej płaszczyzny muzycznego porozumienia, charakter naszego zespołu zaczął zmierzać w bardziej „rozedrgany” klimat. Wydaje mi się również, że będąc świadomymi, co wydarza się na współczesnej, europejskiej scenie jazzowej, to rejony „pomiędzy” miękkością a ostrymi konturami interesują nas najbardziej. Tak, by nie utonąć w chłodzie, ale również pozostać w słońcu i energii, która przecież muzyce jazzowej od zawsze dawała drive. Album "Warming/Melting" został zarejestrowany podczas koncertu grupy w sopockim Teatrze Boto, dzięki czemu zachowuje walor naturalnego, żywiołowego i pełnego swobody grania, w którym słychać i poszukiwania charakterystyczne dla trójmiejskiego yassu, i nieokiełznany element freejazzowego podejścia do muzycznej materii. Dodatkową jakość wnosi tu udział znakomitego saksofonisty i klarnecisty, Irka Wojtczaka, dzięki któremu brzmienie zespołu nabiera odpowiedniej mocy i pozwala Ziemi skręcać w najbardziej nieoczywiste rejony. Próbując zdefiniować muzykę grupy (mimo iż wymyka się ona prostym klasyfikacjom), Tomala nazywa ją jazzem alternatywnym, choć – jak dodaje - finalny kształt naszego brzmienia jest jeszcze daleko poza horyzontem (…) ponieważ wciąż mamy apetyt na eksperymenty. Audio Cave Ta muzyka to prawdziwa przygoda. Żywiołowa, mocna, choć momentami wyciszona, wciągająca, pełna detali. I co ważne, nie brzmi tak, jakby grali ją jazzmani. Oczywiście każdy z nich ukończył studia jazzowe, ale część z nich jest zdecydowanie bardziej związana ze sceną improwizowaną i muzyką współczesną, stąd ich myślenie o muzyce jest nieco inne. 'Warming / Melting' to ich drugi album po „Ziemia dniem”, oba warte polecenia. Mery Zimny (Jazzkultura) ..::TRACK-LIST::.. Recorded 21 April, 2023 at Teatr Boto in Sopot. 1. Warming/Melting 8:16 2. Soil/Concrete/Gliceryne 10:13 3. Teatslez 9:47 4. Nahe 4:28 5. Coda 9:43 6. Update 5:24 7. Douppler 10:55 8. Earthmelon 4:31 ..::OBSADA::.. Oskar Tomala - gitara Alan Kapołka - perkusja Mateusz Żydek - trąbka Jakub Wosik - kontrabas Gość specjalny: Irek Wojtczak - saksofon sopranowy, klarnet basowy https://www.youtube.com/watch?v=Lsv6AJAJpPQ SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-23 18:02:35
Rozmiar: 343.45 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Przez wiele lat działali jako trio. Teraz – przy okazji realizacji czwartej płyty długogrającej – postanowili rozszerzyć skład do kwintetu. I była to jak najbardziej słuszna decyzja. Krokofant w wersji pięcioosobowej brzmi jeszcze mocniej i bardziej rockowo, choć wciąż jego muzyka wyrasta z korzeni fusion z początku lat 70. ubiegłego wieku. Wielbiciele King Crimson czy Ornette’a Colemana będą płytą „Q” zachwyceni. Jazz, rock, metal, punk, awangarda – wszystkie te elementy odnaleźć można w twórczości Krokofant. I chociaż taka mieszanka może wydawać się wyjątkowo dziwna i zaskakująca, w Norwegii, skąd grupa pochodzi, nie jest wcale niczym nadzwyczajnym. Wystarczy przywołać takie formacje, jak Møster! czy Hedvig Mollestad Trio, by zdać sobie sprawę, że północny klimat i bliskość fiordów muszą w sposób szczególny wpływać na artystyczną wyobraźnię. Przez pierwsze lata działalności Krokofant funkcjonowało jako – głównie studyjne – trio, któremu ton nadawał saksofonista Jørgen Mathisen (znany z takich projektów, jak na przykład Damana, Momentum oraz Instant Light), a u boku którego pojawiali się także gitarzysta i basista Tom Hasslan oraz perkusista Axel Skalstad (z Mathisenem pojawił się później w składzie Rune Your Day). W takiej konstelacji grupa zarejestrowała trzy pełnowymiarowe albumy, które w rzeczywistości nie posiadały własnych tytułów, a jedynie dodane do nazwy zespołu kolejne rzymskie cyferki: „Krokofant” (2014), „Krokofant II” (2015) oraz „Krokofant III” (2017). Można więc było spodziewać się, pod jakim szyldem pojawi się w sklepach czwarte wydawnictwo Norwegów, prawda? Ale tutaj czekała fanów niemała niespodzianka. Zresztą nie jedyna. Bo chociaż Mathisen, Hasslan i Skalstad nadal zachowali szczególną powściągliwość, tytułując płytę… „Q”, to przede wszystkim postanowili zaprosić do współpracy gości. I to jakich! Dwaj muzycy, którzy wraz z Jørgenem, Tomem i Axelem „zamelinowali” się w Studio Paradiso w Oslo, to żyjące legendy współczesnego skandynawskiego jazzu i rocka – artyści, których nazwiska są gwarancją najwyższej jakości. O kogo chodzi? O grającego na instrumentach klawiszowych Stålego Storløkkena (dawno temu w Møster! i Motorpsycho, a obecnie między innymi w Humcrush, Reflections in Cosmo i Elephant9) oraz (kontra)basistę Ingebrigta Håkera Flatena (Atomic, Starlite Motel, The Thing, Angles 3 i wiele innych). Wnieśli oni do muzyki Krokofant sporo ożywienia, choć już wcześniej pod względem dynamiki czy emocji nic jej przecież nie brakowało. Teraz jednak stała się ona jeszcze bogatsza, bardziej przestrzenna, bliższa stylistyce rocka progresywnego sprzed ponad czterech dekad – tego spod znaku King Crimson czy Soft Machine. Ale też wciąż mocno zakorzenionego w dokonaniach takich klasyków free jazzu i fusion, jak Ornette Coleman, Mahavishnu Orchestra czy „elektryczny” Miles Davis. Taka mieszanka musi dać efekt wybuchowy i tak właśnie jest w tym przypadku. Album „Q” to – podzielona na cztery części – prawie czterdziestoczterominutowa instrumentalna suita, w której nie brakuje zarówno fragmentów – i są one dominujące – dosłownie zwalających słuchacza z nóg, jak i takich, które dają wytchnienie, a nawet skłaniają do zadumy i refleksji. Część pierwsza zaczyna się od dynamicznego wejścia perkusisty, do którego po kilkunastu sekundach dołączają grający unisono Hasslan na gitarze solowej i Storløkken na organach Hammonda. Kiedy mija kolejna minuta, melduje się jeszcze Mathisen i w tym momencie robi się już tak gęsto (nie zapominajmy bowiem o wspierającym Axela Ingebrigcie), że trudno byłoby wcisnąć choć jeden dodatkowy dźwięk. Prowadzi to oczywiście do szybkiego przesilenia i otwarcia następnego wątku – klasycznie freejazzowego, z wyeksponowanym dęciakiem. Ale i on nie ciągnie się w nieskończoność, ustępując wkrótce miejsca wprowadzającemu eteryczny nastrój Stålemu, któremu towarzyszy powłóczysta progresywna solówka gitarzysty. To zaledwie kilka minut, a muzycy Krokofant i ich goście zdążyli już z prędkością świetlną przelecieć przez kilka, niekiedy dość znacznie oddalonych od siebie, muzycznych światów. Dalej natomiast powracają do wątków zaanonsowanych wcześniej i na ich bazie budują ekscytujące improwizowane solówki: raz są to przesterowane Hammondy Storløkkena, to znów duet saksofonowo-perkusyjny Mathisena i Skalstada (mogący kojarzyć się z najlepszymi albumami Kena Vandermarka i Paala Nilssen-Love’a). W szalonych freejazzowym finale wszystkich godzi jednak Håker Flaten, który tak podkręca wzmacniacz basowy, że gdyby to się działo podczas występu na żywo, widzom stojącym najbliżej sceny zapewne popękałyby bębenki w uszach. „Q – Part 2” również otwiera partia perkusji, do której jako pierwszy dołącza organista; następnie trochę nieśmiało prosi o zrobienie mu miejsca gitarzysta – i zostaje wysłuchany za czwartym podejściem. Od tej chwili wszystko toczy się już w miarę przewidywalnie – oczywiście jak na Krokofant – z podkreśleniem pierwszoplanowej roli klawiszy (z czasem coraz bardziej zadziornych). W porównaniu z „Part 1” część druga niesie jednak nieco ukojenia; więcej jest w niej rozmachu i przestrzeni, za co przede wszystkim powinniśmy być wdzięczni Storløkkenowi. „Part 3” przenosi słuchaczy w inny świat. Pierwsze minuty są bowiem smutno-refleksyjne, a za sprawą saksofonu Mathisena utrzymane głównie w stylu Ornette’a Colemana i Johna Coltrane’a z początku lat 60. XX wieku. Dopiero kiedy odważniej daje o sobie znać Tom Hasslan, przeskakujemy w następną dekadę. Bez wątpliwości norweski gitarzysta nasłuchał się wczesnych płyt King Crimson i postanowił oddać hołd Robertowi Frippowi. Jego duet z Jørgenem jest nie mniej piękny niż niezapomniany motyw ze „Starless”. W dalszej części na plan pierwszy wybijają się pozostali instrumentaliści: najpierw perkusista, a następnie klawiszowiec, który gra na Hammondach tak majestatycznie, że pod ciężarem ich dźwięków kolana uginają się same. A to jeszcze wcale nie wszystkie zaskoczenia… Zwieńczenie suity też rozpięte jest pomiędzy skrajnymi emocjami: z jednej strony nie brakuje w „Q – Part 4” motywów dynamiczno-ekstatycznych (za sprawą klawiszowca), z drugiej – refleksyjnych (do czego nakłania głównie saksofonista). Finał finałów jest godny tego, co słyszeliśmy wcześniej – odpowiednio patetyczny i czadowy. Jeśli po nim należałoby wnioskować, w jaką stronę podąży Krokofant na kolejnym albumie, to… – zresztą przekonajcie się sami. Sebastian Chosiński KROKOFANT are a guitar/sax/drum trio out of Norway and this is album number four from 2019. I had actually decided to get off of the KROKOFANT bus with their third album just feeling that maybe they had gone as far as they could with this format. Than I heard ELEPHANT9's incredible keyboardist Stale Storlokken and Haker Flaten an incredible bass player would be playing on this one and I had to check it out. So a five piece even though the two previously mentioned musicians are guests here, and this is their best yet! Adding two musicians of their quality is such a great move by this band but also the guitarist relates that this is their most written album yet. Everything including the solos is done with intent, whereas in the past they always combined the composed with the improvised. The liner notes are done by David Fricke and what a wonderful read it is. He relays that he feels the more explosive parts on this album are like early seventies Miles Davis and MAHAVISHNU ORCHESTRA along with late sixties Ornette Coleman groups. And also the avant leanings of "Third" and "Fourth" by SOFT MACHINE and the 73/74 KING CRIMSON. Fricke says that Flaten mentioned to the band he wouldn't mind playing with them. He didn't have to ask twice. The guitarist describes this album as being "...like Jazz in the sense that you play the theme, and each of the guys gets a solo, taking a different path. Then a riff sneaks in, we play around with that, and it builds to the climax." Just under 44 minutes we get three long tracks along with that second 6 1/2 minute one that is my favourite although the third song is right there too. This is consistent and challenging. So rewarding and innovative like 8 minutes into that second track. It's the emotion on that second tune that draws me in and it's something I've not felt before with this band. Some Rypdal sounding guitar on the opener before 4 minutes. The music here isn't as difficult as the first two, more melodic for sure but still challenging. I just really looked forward to spinning "Q" each time it came up. Mellotron Storm ..::TRACK-LIST::.. 1. Q - Part 1 13:30 2. Q - Part 2 6:34 3. Q - Part 3 12:08 4. Q - Part 4 11:31 ..::OBSADA::.. Tom Hasslan - guitars Jørgen Mathisen - saxophone Axel Skalstad - drums With: Ståle Storløkken (Elephant9) - keyboards Ingebrigt Håker Flaten - bass https://www.youtube.com/watch?v=60amzs8jN7o SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-21 17:34:55
Rozmiar: 101.29 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Przez wiele lat działali jako trio. Teraz – przy okazji realizacji czwartej płyty długogrającej – postanowili rozszerzyć skład do kwintetu. I była to jak najbardziej słuszna decyzja. Krokofant w wersji pięcioosobowej brzmi jeszcze mocniej i bardziej rockowo, choć wciąż jego muzyka wyrasta z korzeni fusion z początku lat 70. ubiegłego wieku. Wielbiciele King Crimson czy Ornette’a Colemana będą płytą „Q” zachwyceni. Jazz, rock, metal, punk, awangarda – wszystkie te elementy odnaleźć można w twórczości Krokofant. I chociaż taka mieszanka może wydawać się wyjątkowo dziwna i zaskakująca, w Norwegii, skąd grupa pochodzi, nie jest wcale niczym nadzwyczajnym. Wystarczy przywołać takie formacje, jak Møster! czy Hedvig Mollestad Trio, by zdać sobie sprawę, że północny klimat i bliskość fiordów muszą w sposób szczególny wpływać na artystyczną wyobraźnię. Przez pierwsze lata działalności Krokofant funkcjonowało jako – głównie studyjne – trio, któremu ton nadawał saksofonista Jørgen Mathisen (znany z takich projektów, jak na przykład Damana, Momentum oraz Instant Light), a u boku którego pojawiali się także gitarzysta i basista Tom Hasslan oraz perkusista Axel Skalstad (z Mathisenem pojawił się później w składzie Rune Your Day). W takiej konstelacji grupa zarejestrowała trzy pełnowymiarowe albumy, które w rzeczywistości nie posiadały własnych tytułów, a jedynie dodane do nazwy zespołu kolejne rzymskie cyferki: „Krokofant” (2014), „Krokofant II” (2015) oraz „Krokofant III” (2017). Można więc było spodziewać się, pod jakim szyldem pojawi się w sklepach czwarte wydawnictwo Norwegów, prawda? Ale tutaj czekała fanów niemała niespodzianka. Zresztą nie jedyna. Bo chociaż Mathisen, Hasslan i Skalstad nadal zachowali szczególną powściągliwość, tytułując płytę… „Q”, to przede wszystkim postanowili zaprosić do współpracy gości. I to jakich! Dwaj muzycy, którzy wraz z Jørgenem, Tomem i Axelem „zamelinowali” się w Studio Paradiso w Oslo, to żyjące legendy współczesnego skandynawskiego jazzu i rocka – artyści, których nazwiska są gwarancją najwyższej jakości. O kogo chodzi? O grającego na instrumentach klawiszowych Stålego Storløkkena (dawno temu w Møster! i Motorpsycho, a obecnie między innymi w Humcrush, Reflections in Cosmo i Elephant9) oraz (kontra)basistę Ingebrigta Håkera Flatena (Atomic, Starlite Motel, The Thing, Angles 3 i wiele innych). Wnieśli oni do muzyki Krokofant sporo ożywienia, choć już wcześniej pod względem dynamiki czy emocji nic jej przecież nie brakowało. Teraz jednak stała się ona jeszcze bogatsza, bardziej przestrzenna, bliższa stylistyce rocka progresywnego sprzed ponad czterech dekad – tego spod znaku King Crimson czy Soft Machine. Ale też wciąż mocno zakorzenionego w dokonaniach takich klasyków free jazzu i fusion, jak Ornette Coleman, Mahavishnu Orchestra czy „elektryczny” Miles Davis. Taka mieszanka musi dać efekt wybuchowy i tak właśnie jest w tym przypadku. Album „Q” to – podzielona na cztery części – prawie czterdziestoczterominutowa instrumentalna suita, w której nie brakuje zarówno fragmentów – i są one dominujące – dosłownie zwalających słuchacza z nóg, jak i takich, które dają wytchnienie, a nawet skłaniają do zadumy i refleksji. Część pierwsza zaczyna się od dynamicznego wejścia perkusisty, do którego po kilkunastu sekundach dołączają grający unisono Hasslan na gitarze solowej i Storløkken na organach Hammonda. Kiedy mija kolejna minuta, melduje się jeszcze Mathisen i w tym momencie robi się już tak gęsto (nie zapominajmy bowiem o wspierającym Axela Ingebrigcie), że trudno byłoby wcisnąć choć jeden dodatkowy dźwięk. Prowadzi to oczywiście do szybkiego przesilenia i otwarcia następnego wątku – klasycznie freejazzowego, z wyeksponowanym dęciakiem. Ale i on nie ciągnie się w nieskończoność, ustępując wkrótce miejsca wprowadzającemu eteryczny nastrój Stålemu, któremu towarzyszy powłóczysta progresywna solówka gitarzysty. To zaledwie kilka minut, a muzycy Krokofant i ich goście zdążyli już z prędkością świetlną przelecieć przez kilka, niekiedy dość znacznie oddalonych od siebie, muzycznych światów. Dalej natomiast powracają do wątków zaanonsowanych wcześniej i na ich bazie budują ekscytujące improwizowane solówki: raz są to przesterowane Hammondy Storløkkena, to znów duet saksofonowo-perkusyjny Mathisena i Skalstada (mogący kojarzyć się z najlepszymi albumami Kena Vandermarka i Paala Nilssen-Love’a). W szalonych freejazzowym finale wszystkich godzi jednak Håker Flaten, który tak podkręca wzmacniacz basowy, że gdyby to się działo podczas występu na żywo, widzom stojącym najbliżej sceny zapewne popękałyby bębenki w uszach. „Q – Part 2” również otwiera partia perkusji, do której jako pierwszy dołącza organista; następnie trochę nieśmiało prosi o zrobienie mu miejsca gitarzysta – i zostaje wysłuchany za czwartym podejściem. Od tej chwili wszystko toczy się już w miarę przewidywalnie – oczywiście jak na Krokofant – z podkreśleniem pierwszoplanowej roli klawiszy (z czasem coraz bardziej zadziornych). W porównaniu z „Part 1” część druga niesie jednak nieco ukojenia; więcej jest w niej rozmachu i przestrzeni, za co przede wszystkim powinniśmy być wdzięczni Storløkkenowi. „Part 3” przenosi słuchaczy w inny świat. Pierwsze minuty są bowiem smutno-refleksyjne, a za sprawą saksofonu Mathisena utrzymane głównie w stylu Ornette’a Colemana i Johna Coltrane’a z początku lat 60. XX wieku. Dopiero kiedy odważniej daje o sobie znać Tom Hasslan, przeskakujemy w następną dekadę. Bez wątpliwości norweski gitarzysta nasłuchał się wczesnych płyt King Crimson i postanowił oddać hołd Robertowi Frippowi. Jego duet z Jørgenem jest nie mniej piękny niż niezapomniany motyw ze „Starless”. W dalszej części na plan pierwszy wybijają się pozostali instrumentaliści: najpierw perkusista, a następnie klawiszowiec, który gra na Hammondach tak majestatycznie, że pod ciężarem ich dźwięków kolana uginają się same. A to jeszcze wcale nie wszystkie zaskoczenia… Zwieńczenie suity też rozpięte jest pomiędzy skrajnymi emocjami: z jednej strony nie brakuje w „Q – Part 4” motywów dynamiczno-ekstatycznych (za sprawą klawiszowca), z drugiej – refleksyjnych (do czego nakłania głównie saksofonista). Finał finałów jest godny tego, co słyszeliśmy wcześniej – odpowiednio patetyczny i czadowy. Jeśli po nim należałoby wnioskować, w jaką stronę podąży Krokofant na kolejnym albumie, to… – zresztą przekonajcie się sami. Sebastian Chosiński KROKOFANT are a guitar/sax/drum trio out of Norway and this is album number four from 2019. I had actually decided to get off of the KROKOFANT bus with their third album just feeling that maybe they had gone as far as they could with this format. Than I heard ELEPHANT9's incredible keyboardist Stale Storlokken and Haker Flaten an incredible bass player would be playing on this one and I had to check it out. So a five piece even though the two previously mentioned musicians are guests here, and this is their best yet! Adding two musicians of their quality is such a great move by this band but also the guitarist relates that this is their most written album yet. Everything including the solos is done with intent, whereas in the past they always combined the composed with the improvised. The liner notes are done by David Fricke and what a wonderful read it is. He relays that he feels the more explosive parts on this album are like early seventies Miles Davis and MAHAVISHNU ORCHESTRA along with late sixties Ornette Coleman groups. And also the avant leanings of "Third" and "Fourth" by SOFT MACHINE and the 73/74 KING CRIMSON. Fricke says that Flaten mentioned to the band he wouldn't mind playing with them. He didn't have to ask twice. The guitarist describes this album as being "...like Jazz in the sense that you play the theme, and each of the guys gets a solo, taking a different path. Then a riff sneaks in, we play around with that, and it builds to the climax." Just under 44 minutes we get three long tracks along with that second 6 1/2 minute one that is my favourite although the third song is right there too. This is consistent and challenging. So rewarding and innovative like 8 minutes into that second track. It's the emotion on that second tune that draws me in and it's something I've not felt before with this band. Some Rypdal sounding guitar on the opener before 4 minutes. The music here isn't as difficult as the first two, more melodic for sure but still challenging. I just really looked forward to spinning "Q" each time it came up. Mellotron Storm ..::TRACK-LIST::.. 1. Q - Part 1 13:30 2. Q - Part 2 6:34 3. Q - Part 3 12:08 4. Q - Part 4 11:31 ..::OBSADA::.. Tom Hasslan - guitars Jørgen Mathisen - saxophone Axel Skalstad - drums With: Ståle Storløkken (Elephant9) - keyboards Ingebrigt Håker Flaten - bass https://www.youtube.com/watch?v=60amzs8jN7o SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-21 17:30:48
Rozmiar: 306.69 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Dzięki kilku poprzednim albumom, Miles zaczął cieszyć się popularnością wśród białej, rockowej publiczności. Trębacz pragnął jednak dotrzeć ze swoją twórczością także do czarnej młodzieży, która w tamtym czasie zasłuchiwała się przede wszystkim w muzyce funk i soul. Dlatego też postanowił się skierować w stronę bardziej tanecznej, rytmicznej muzyce, inspirowanej dokonaniami Jamesa Browna, czy Sly and the Family Stone. Lecz jednocześnie zafascynowały go koncepcje awangardowego twórcy Karlheinza Stockhausena. Z tego niezwykłego połączenia odległych inspiracji powstał album "On the Corner" (zarejestrowany w ciągu trzech dni, 1 i 6 czerwca oraz 7 lipca 1972 roku, tradycyjnie pod okiem producenta Teo Macero). Muzyka zawarta na albumie skupia się wokół rytmu - to on jest tutaj podstawą, stanowi główną oś utworów, której podporządkowana jest cała reszta. Rytm z jednej strony ma w sobie coś z funkowej taneczności i afrykańskiej egzotyki, a z drugiej, podobnie jak w muzyce elektroakustycznej, jest bardzo jednolity, układający się w pętle. Potężne i wszechobecne brzmienie perkusjonaliów to zasługa aż trzech perkusistów - Jacka DeJohnette'a, Ala Fostera i Billy'ego Harta, oraz grającego na tabli Badala Roya. Warstwa rytmiczna odbudowana jest ścianą dźwięku tworzoną przez pozostałych instrumentalistów, których improwizacje są zupełnie nietypowe dla jazzu - zamiast rozwijania harmonii, skupiają się na samym dźwięku, przetwarzając go na różne sposoby. Czasem z tej całej masy ciężko wyodrębnić partie poszczególnych instrumentów, tak bardzo się ze sobą zlewają. Oprócz solówek Davisa na zelektryfikowanej trąbce, największą rolę zdają się odgrywać psychodeliczno-kosmiczne brzmienia elektrycznych i elektronicznych klawiszy Herbiego Hancocka, Chicka Corei, Harolda Williamsa i Lonniego Listona Smitha, orientalne dźwięki elektrycznego sitaru w wykonaniu Collina Walcotta i Khalila Balakrishny, oraz pulsujące linie elektrycznego basu Michaela Hendersona. Sporadycznie dochodzą do tego partie saksofonów Dave'a Liebmana i Carlosa Garnetta, basowego klarnetu Benniego Maupina, oraz gitar Johna McLaughlina i Dave'a Cramera. Opisywanie poszczególnych utworów nie ma większego sensu, bowiem całość jest tak spójna i jednolita, że przy pierwszych przesłuchaniach ciężko w ogóle się zorientować, że mamy do czynienia z kilkoma różnymi kompozycjami, a nie jednym długim jamem, w trakcie którego następuje kilka mniejszych lub większych przetworzeń rytmu i brzmienia. Na pewno nie jest to muzyka łatwa w odbiorze. To bez wątpienia najtrudniejszy album w bogatej dyskografii Davisa. Z początku bardzo przytłaczający i zniechęcający, sprawiający wrażenie zbyt monotonnego. Trzeba wielu przesłuchań, by wczuć się w klimat tej muzyki. Najlepiej wcześniej sięgnąć po inne nagrania Milesa z tamtego okresu (zebrane w boksie "The Complete 'On the Corner' Sessions"), które choć podobne pod względem klimatu, tej transowej jednolitości, również mocno zorientowane na rytm, to jednocześnie są znacznie przystępniejsze, bardziej melodyjne, bliższe zwykłego funku, a czasem też rocka. "On the Corner" to album trudny do zaklasyfikowania, przez co spotkał się z kompletnym niezrozumieniem ówczesnych krytyków. Dotarcie do właściwej publiczności uniemożliwił natomiast wydawca, Columbia Records, który nie mając pojęcia do jakiej szufladki wrzucić ten materiał, wysłał kopie promocyjne do rozgłośni grających konwencjonalny jazz. Jaka była reakcja ortodoksyjnych słuchaczy jazzu, łatwo się domyślić. "On the Corner" to przecież całkowite odejście od jazzowej stylistyki. To album prawdziwie awangardowy, wizjonerski, wyprzedający swój czas o co najmniej dekadę. Niezwykle inspirujący dla późniejszych twórców ambitnego jazzu i funku, ale też post-punku, hip hopu i muzyki elektronicznej, także techno (z którym "On the Corner" ma naprawdę wiele wspólnego, mimo że został w całości zarejestrowany na żywo, przy użyciu tradycyjnych instrumentów i metod). Longplay zdecydowanie wart polecenia, ale tylko osobom już dobrze osłuchanym z elektrycznymi dokonaniami Davisa. Paweł Pałasz Miles Davis i krytycy to jak Marysia z Gdańska i inteligencja: dwa rozbieżne bieguny. Zwłaszcza od końca lat 60. oczekiwania krytyków i to, co Mroczny Mag nagrywał, rozmijało się coraz bardziej. Oni chcieli powrotu do brzmień Drugiego Wielkiego Kwintetu, Miles otaczał się elektrycznymi instrumentami, fascynował się rockiem, Hendrixem, Stockhausenem i nowoczesnymi czarnymi brzmieniami, soulem i funkiem. Oni chcieli melodyjnych, czystych solówek na trąbce, Davis przepuszczał brzmienie swojego instrumentu przez efekty gitarowe i zabawki w rodzaju modulatora kołowego. Do tego śmiało wykorzystywał możliwości nowoczesnego studia, tnąc zarejestrowaną muzykę na drobne kawałki, łącząc ze sobą różne fragmenty, zapętlając je, puszczając od tyłu, obrabiając na różne sposoby… Jednak żadna płyta Milesa aż tak nie wkurzyła i rozczarowała krytyków jak „On The Corner”. W pierwszej chwili zresztą rozczarowała też publiczność: co prawda dotarła na szczyt listy najlepiej sprzedawanych jazzowych albumów, ale rozchodziła się dużo gorzej, niż Davis oczekiwał. W sumie trudno się dziwić. Zafascynowany nową czarną muzyką, Miles postanowił stworzyć dźwiękową ilustrację życia w tzw. inner cities – etnicznych dzielnicach-gettach wielkich amerykańskich miast. Postawił na mocne, bujające, funkowe rytmy, na nośną pracę sekcji rytmicznej – i temu rytmowi podporządkował wszystko. Na okładce oryginalnego albumu nie wymieniono nazwisk biorących udział w nagraniach muzyków, ani instrumentów: nie ma znaczenia, kto na czym gra, liczy się zespół jako całość, zwarty organizm. Zresztą brzmienie już nie tylko trąbki i gitar, ale także np. saksofonu przepuszczał przez różne efekty, a gotowe taśmy producent Teo Macero wraz z Davisem ciął i edytował w studio. „On The Corner” jak na drugą połowę roku 1972 musiał brzmieć jak muzyka z innej planety. Ciężko tu wyłowić z pulsującego brzmienia poszczególne instrumenty, saksofon, gitarę, klawisze, trąbkę; wszystko stapia się w jedną falującą, pulsującą wściekłą, podskórną energią magmę, z której najbardziej wyróżnia się pojawiający się okazjonalnie elektryczny sitar. Nie ma tu praktycznie konstrukcji kompozycji: muzyka po prostu nagle się zaczyna i równie nagle kończy, bez rozwinięcia, kody, przetworzeń, kulminacji. Rytm jest ponad wszystkim: hipnotycznie zapętlony, stały, w przeciwieństwie do funkowych jamów Jamesa Browna czy Sly Stone’a stały, nie rozwijający się aż po kulminację, podawany przez sekcję rytmiczną i spojone z nią trwale pozostałe instrumenty. Taka jest otwierająca całość 20-minutowa suita: pierwsze cztery utwory to jedna całość, a przejście z jednego fragmentu w kolejny zwiastuje jedynie nieznaczna zmiana w pulsującym, wszechobecnym rytmie. W „Black Satin” – również opartym na hipnotycznym rytmie – jakby przebijało się echo starego Davisa, jego partia trąbki – choć oczywiście potraktowana różnymi efektami – ma w sobie co nieco z dawnych, lirycznych solówek. Po „One And One” – kolejnej porcji hipnotycznego, rytmicznego transu, niesionej przez modyfikowane i wykręcane na różne sposoby saksofonowe frazy – nagle zanurzamy się w inny świat: trąbka, organowe frazy, syntezatorowe, oniryczne tła, pulsujący rytm tabli – jakbyśmy nagle zbłądzili na chwilę do Indii, jedną nogą będąc wciąż na ulicach czarnej dzielnicy lat 70. Do tego całość faluje, gdy się wydaje, że muzyczna magma się uspokaja i wycisza – przychodzi kolejny wybuch energii… A żeby było ciekawiej, finałowe „Mr. Freedom X” to dodatkowo wycieczka na Czarny Ląd, w krainę pierwotnych, plemiennych rytmów – zwłaszcza w tych momentach, gdy perkusiści/perkusjonaliści zostają sam na sam z syntezatorowymi odjazdami… Jak na 1972, to nawet jak na Milesa była zbyt nowatorska, abstrakcyjna, oryginalna płyta. Schorowany (problemy z biodrem, alkoholizm, wrzody żołądka) Davis nagrał muzykę przyszłości – coś, z czego po latach będą czerpać tak muzycy rodzącego się techno, jak i Red Hot Chili Peppers; tak Aphex Twin, jak i hip-hopowcy. Trzeba było lat, by krytycy spojrzeli na „On The Corner” łaskawszym okiem. Dziś – jak lwia część dorobku Davisa z okresu między „Córami Kilimandżaro” a „Pangaeą” – uchodzi za pozycję absolutnie nowatorską i rewolucyjną. Sam zainteresowany pewnie stwierdziłby: Krytycy… a kij im w dupy. Cóż… taki właśnie był Mroczny Mag. Arogancki egomaniak, który przy okazji swoimi muzycznymi pomysłami potrafił wyprzedzić swoją epokę o parę dekad. Piotr 'Strzyż' Strzyżowski Although Miles' first attempts to break with jazz involved inspiring/paying jazz musicians to play rock based jams that were somewhat similar to improvisations by the The Grateful Dead, The Jimi Hendrix Experience and others, on On the Corner Miles strove to break even further with the jazz world. The success that former band mate Herbie Hancock had with mixing the new Sly Stone and James Brown inspired funk style with jazz made Miles a bit jealous, and he was out to connect with that younger 'street' crowd that Herbie had connected with. As an attempt to mix commercial funk with jazz, On the Corner is a total failure, but the end result is something much better and more timeless than any of the other more commercial jazz/funk albums of that decade. This album is only remotely similar to Sly and James because Miles was still getting too much influence from Stockhausen, Sun Ra, psychedelic rock and the traditional music of Africa. The end result is a fascinating quiltwork of disjointed syncopated rhythms with constant, yet almost static, improvisations that bubble up through the thick mix of acid-lounge guitar, jazzy elecric piano, traditional Indian instruments, synthesizers and African persussion. Some might be put off by the fact that the disjointed drum beats rarely change, even as the music moves to a new track, but the static beat is what causes this music to freeze it's linear motion and begin to stretch out in a more horizontal manner. My take on this album is that this is what traditional African music would sound like if it was played on 70s styled psychedelic electronic instruments. Originally it had been assumed that the only guitarist on here was McLaughlin, but slowly rumors surfaced that the lesser known Dave Creamer also provided some great guitar work. Once upon a time in the early 80s I was looking at music ads in the SF bay area and saw Creamer had an ad in which he offered guitar lessons. I talked with him about lessons and finally asked if he was one of the guitar players on On the Corner to which he cheerfully said yes. I finally admitted I couldn't afford lessons and he said with a classic hippie upbeat attitude to be sure and call him when I was on better financial ground. He was really a nice guy, and very patient with what was an obvious ploy to talk to a major cult figure from the murky and mysterious musical world of Miles Davis. Easy Money ..::TRACK-LIST::.. 1. On The Corner 2:59 2. New York Girl 1:29 3. Thinkin' Of One Thing And Doin' Another 6:44 4. Vote For Miles 8:47 5. Black Satin 5:20 6. One And One 6:09 7. Helen Butte 16:05 8. Mr. Freedom X 7:14 ..::OBSADA::.. Miles Davis - electric trumpet with wah-wah pedal Michael Henderson - bass guitar with wah-wah pedal Don Alias - drums, percussion Jack DeJohnette - drums Billy Hart - drums James Mtume - percussion Carlos Garnett - soprano saxophone, tenor saxophone Dave Liebman - soprano saxophone, tenor saxophone Bennie Maupin - bass clarinet Chick Corea - Fender Rhodes electric piano Herbie Hancock - Fender Rhodes electric piano, synthesizer Harold Ivory Williams - keyboards, organ Cedric Lawson - organ Dave Creamer - electric guitar John McLaughlin - electric guitar Khalil Balakrishna - electric sitar Collin Walcott - electric sitar Paul Buckmaster - electric cello Badal Roy - tabla https://www.youtube.com/watch?v=AIqXprCArdo SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-20 17:06:13
Rozmiar: 127.60 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Dzięki kilku poprzednim albumom, Miles zaczął cieszyć się popularnością wśród białej, rockowej publiczności. Trębacz pragnął jednak dotrzeć ze swoją twórczością także do czarnej młodzieży, która w tamtym czasie zasłuchiwała się przede wszystkim w muzyce funk i soul. Dlatego też postanowił się skierować w stronę bardziej tanecznej, rytmicznej muzyce, inspirowanej dokonaniami Jamesa Browna, czy Sly and the Family Stone. Lecz jednocześnie zafascynowały go koncepcje awangardowego twórcy Karlheinza Stockhausena. Z tego niezwykłego połączenia odległych inspiracji powstał album "On the Corner" (zarejestrowany w ciągu trzech dni, 1 i 6 czerwca oraz 7 lipca 1972 roku, tradycyjnie pod okiem producenta Teo Macero). Muzyka zawarta na albumie skupia się wokół rytmu - to on jest tutaj podstawą, stanowi główną oś utworów, której podporządkowana jest cała reszta. Rytm z jednej strony ma w sobie coś z funkowej taneczności i afrykańskiej egzotyki, a z drugiej, podobnie jak w muzyce elektroakustycznej, jest bardzo jednolity, układający się w pętle. Potężne i wszechobecne brzmienie perkusjonaliów to zasługa aż trzech perkusistów - Jacka DeJohnette'a, Ala Fostera i Billy'ego Harta, oraz grającego na tabli Badala Roya. Warstwa rytmiczna odbudowana jest ścianą dźwięku tworzoną przez pozostałych instrumentalistów, których improwizacje są zupełnie nietypowe dla jazzu - zamiast rozwijania harmonii, skupiają się na samym dźwięku, przetwarzając go na różne sposoby. Czasem z tej całej masy ciężko wyodrębnić partie poszczególnych instrumentów, tak bardzo się ze sobą zlewają. Oprócz solówek Davisa na zelektryfikowanej trąbce, największą rolę zdają się odgrywać psychodeliczno-kosmiczne brzmienia elektrycznych i elektronicznych klawiszy Herbiego Hancocka, Chicka Corei, Harolda Williamsa i Lonniego Listona Smitha, orientalne dźwięki elektrycznego sitaru w wykonaniu Collina Walcotta i Khalila Balakrishny, oraz pulsujące linie elektrycznego basu Michaela Hendersona. Sporadycznie dochodzą do tego partie saksofonów Dave'a Liebmana i Carlosa Garnetta, basowego klarnetu Benniego Maupina, oraz gitar Johna McLaughlina i Dave'a Cramera. Opisywanie poszczególnych utworów nie ma większego sensu, bowiem całość jest tak spójna i jednolita, że przy pierwszych przesłuchaniach ciężko w ogóle się zorientować, że mamy do czynienia z kilkoma różnymi kompozycjami, a nie jednym długim jamem, w trakcie którego następuje kilka mniejszych lub większych przetworzeń rytmu i brzmienia. Na pewno nie jest to muzyka łatwa w odbiorze. To bez wątpienia najtrudniejszy album w bogatej dyskografii Davisa. Z początku bardzo przytłaczający i zniechęcający, sprawiający wrażenie zbyt monotonnego. Trzeba wielu przesłuchań, by wczuć się w klimat tej muzyki. Najlepiej wcześniej sięgnąć po inne nagrania Milesa z tamtego okresu (zebrane w boksie "The Complete 'On the Corner' Sessions"), które choć podobne pod względem klimatu, tej transowej jednolitości, również mocno zorientowane na rytm, to jednocześnie są znacznie przystępniejsze, bardziej melodyjne, bliższe zwykłego funku, a czasem też rocka. "On the Corner" to album trudny do zaklasyfikowania, przez co spotkał się z kompletnym niezrozumieniem ówczesnych krytyków. Dotarcie do właściwej publiczności uniemożliwił natomiast wydawca, Columbia Records, który nie mając pojęcia do jakiej szufladki wrzucić ten materiał, wysłał kopie promocyjne do rozgłośni grających konwencjonalny jazz. Jaka była reakcja ortodoksyjnych słuchaczy jazzu, łatwo się domyślić. "On the Corner" to przecież całkowite odejście od jazzowej stylistyki. To album prawdziwie awangardowy, wizjonerski, wyprzedający swój czas o co najmniej dekadę. Niezwykle inspirujący dla późniejszych twórców ambitnego jazzu i funku, ale też post-punku, hip hopu i muzyki elektronicznej, także techno (z którym "On the Corner" ma naprawdę wiele wspólnego, mimo że został w całości zarejestrowany na żywo, przy użyciu tradycyjnych instrumentów i metod). Longplay zdecydowanie wart polecenia, ale tylko osobom już dobrze osłuchanym z elektrycznymi dokonaniami Davisa. Paweł Pałasz Miles Davis i krytycy to jak Marysia z Gdańska i inteligencja: dwa rozbieżne bieguny. Zwłaszcza od końca lat 60. oczekiwania krytyków i to, co Mroczny Mag nagrywał, rozmijało się coraz bardziej. Oni chcieli powrotu do brzmień Drugiego Wielkiego Kwintetu, Miles otaczał się elektrycznymi instrumentami, fascynował się rockiem, Hendrixem, Stockhausenem i nowoczesnymi czarnymi brzmieniami, soulem i funkiem. Oni chcieli melodyjnych, czystych solówek na trąbce, Davis przepuszczał brzmienie swojego instrumentu przez efekty gitarowe i zabawki w rodzaju modulatora kołowego. Do tego śmiało wykorzystywał możliwości nowoczesnego studia, tnąc zarejestrowaną muzykę na drobne kawałki, łącząc ze sobą różne fragmenty, zapętlając je, puszczając od tyłu, obrabiając na różne sposoby… Jednak żadna płyta Milesa aż tak nie wkurzyła i rozczarowała krytyków jak „On The Corner”. W pierwszej chwili zresztą rozczarowała też publiczność: co prawda dotarła na szczyt listy najlepiej sprzedawanych jazzowych albumów, ale rozchodziła się dużo gorzej, niż Davis oczekiwał. W sumie trudno się dziwić. Zafascynowany nową czarną muzyką, Miles postanowił stworzyć dźwiękową ilustrację życia w tzw. inner cities – etnicznych dzielnicach-gettach wielkich amerykańskich miast. Postawił na mocne, bujające, funkowe rytmy, na nośną pracę sekcji rytmicznej – i temu rytmowi podporządkował wszystko. Na okładce oryginalnego albumu nie wymieniono nazwisk biorących udział w nagraniach muzyków, ani instrumentów: nie ma znaczenia, kto na czym gra, liczy się zespół jako całość, zwarty organizm. Zresztą brzmienie już nie tylko trąbki i gitar, ale także np. saksofonu przepuszczał przez różne efekty, a gotowe taśmy producent Teo Macero wraz z Davisem ciął i edytował w studio. „On The Corner” jak na drugą połowę roku 1972 musiał brzmieć jak muzyka z innej planety. Ciężko tu wyłowić z pulsującego brzmienia poszczególne instrumenty, saksofon, gitarę, klawisze, trąbkę; wszystko stapia się w jedną falującą, pulsującą wściekłą, podskórną energią magmę, z której najbardziej wyróżnia się pojawiający się okazjonalnie elektryczny sitar. Nie ma tu praktycznie konstrukcji kompozycji: muzyka po prostu nagle się zaczyna i równie nagle kończy, bez rozwinięcia, kody, przetworzeń, kulminacji. Rytm jest ponad wszystkim: hipnotycznie zapętlony, stały, w przeciwieństwie do funkowych jamów Jamesa Browna czy Sly Stone’a stały, nie rozwijający się aż po kulminację, podawany przez sekcję rytmiczną i spojone z nią trwale pozostałe instrumenty. Taka jest otwierająca całość 20-minutowa suita: pierwsze cztery utwory to jedna całość, a przejście z jednego fragmentu w kolejny zwiastuje jedynie nieznaczna zmiana w pulsującym, wszechobecnym rytmie. W „Black Satin” – również opartym na hipnotycznym rytmie – jakby przebijało się echo starego Davisa, jego partia trąbki – choć oczywiście potraktowana różnymi efektami – ma w sobie co nieco z dawnych, lirycznych solówek. Po „One And One” – kolejnej porcji hipnotycznego, rytmicznego transu, niesionej przez modyfikowane i wykręcane na różne sposoby saksofonowe frazy – nagle zanurzamy się w inny świat: trąbka, organowe frazy, syntezatorowe, oniryczne tła, pulsujący rytm tabli – jakbyśmy nagle zbłądzili na chwilę do Indii, jedną nogą będąc wciąż na ulicach czarnej dzielnicy lat 70. Do tego całość faluje, gdy się wydaje, że muzyczna magma się uspokaja i wycisza – przychodzi kolejny wybuch energii… A żeby było ciekawiej, finałowe „Mr. Freedom X” to dodatkowo wycieczka na Czarny Ląd, w krainę pierwotnych, plemiennych rytmów – zwłaszcza w tych momentach, gdy perkusiści/perkusjonaliści zostają sam na sam z syntezatorowymi odjazdami… Jak na 1972, to nawet jak na Milesa była zbyt nowatorska, abstrakcyjna, oryginalna płyta. Schorowany (problemy z biodrem, alkoholizm, wrzody żołądka) Davis nagrał muzykę przyszłości – coś, z czego po latach będą czerpać tak muzycy rodzącego się techno, jak i Red Hot Chili Peppers; tak Aphex Twin, jak i hip-hopowcy. Trzeba było lat, by krytycy spojrzeli na „On The Corner” łaskawszym okiem. Dziś – jak lwia część dorobku Davisa z okresu między „Córami Kilimandżaro” a „Pangaeą” – uchodzi za pozycję absolutnie nowatorską i rewolucyjną. Sam zainteresowany pewnie stwierdziłby: Krytycy… a kij im w dupy. Cóż… taki właśnie był Mroczny Mag. Arogancki egomaniak, który przy okazji swoimi muzycznymi pomysłami potrafił wyprzedzić swoją epokę o parę dekad. Piotr 'Strzyż' Strzyżowski Although Miles' first attempts to break with jazz involved inspiring/paying jazz musicians to play rock based jams that were somewhat similar to improvisations by the The Grateful Dead, The Jimi Hendrix Experience and others, on On the Corner Miles strove to break even further with the jazz world. The success that former band mate Herbie Hancock had with mixing the new Sly Stone and James Brown inspired funk style with jazz made Miles a bit jealous, and he was out to connect with that younger 'street' crowd that Herbie had connected with. As an attempt to mix commercial funk with jazz, On the Corner is a total failure, but the end result is something much better and more timeless than any of the other more commercial jazz/funk albums of that decade. This album is only remotely similar to Sly and James because Miles was still getting too much influence from Stockhausen, Sun Ra, psychedelic rock and the traditional music of Africa. The end result is a fascinating quiltwork of disjointed syncopated rhythms with constant, yet almost static, improvisations that bubble up through the thick mix of acid-lounge guitar, jazzy elecric piano, traditional Indian instruments, synthesizers and African persussion. Some might be put off by the fact that the disjointed drum beats rarely change, even as the music moves to a new track, but the static beat is what causes this music to freeze it's linear motion and begin to stretch out in a more horizontal manner. My take on this album is that this is what traditional African music would sound like if it was played on 70s styled psychedelic electronic instruments. Originally it had been assumed that the only guitarist on here was McLaughlin, but slowly rumors surfaced that the lesser known Dave Creamer also provided some great guitar work. Once upon a time in the early 80s I was looking at music ads in the SF bay area and saw Creamer had an ad in which he offered guitar lessons. I talked with him about lessons and finally asked if he was one of the guitar players on On the Corner to which he cheerfully said yes. I finally admitted I couldn't afford lessons and he said with a classic hippie upbeat attitude to be sure and call him when I was on better financial ground. He was really a nice guy, and very patient with what was an obvious ploy to talk to a major cult figure from the murky and mysterious musical world of Miles Davis. Easy Money ..::TRACK-LIST::.. 1. On The Corner 2:59 2. New York Girl 1:29 3. Thinkin' Of One Thing And Doin' Another 6:44 4. Vote For Miles 8:47 5. Black Satin 5:20 6. One And One 6:09 7. Helen Butte 16:05 8. Mr. Freedom X 7:14 ..::OBSADA::.. Miles Davis - electric trumpet with wah-wah pedal Michael Henderson - bass guitar with wah-wah pedal Don Alias - drums, percussion Jack DeJohnette - drums Billy Hart - drums James Mtume - percussion Carlos Garnett - soprano saxophone, tenor saxophone Dave Liebman - soprano saxophone, tenor saxophone Bennie Maupin - bass clarinet Chick Corea - Fender Rhodes electric piano Herbie Hancock - Fender Rhodes electric piano, synthesizer Harold Ivory Williams - keyboards, organ Cedric Lawson - organ Dave Creamer - electric guitar John McLaughlin - electric guitar Khalil Balakrishna - electric sitar Collin Walcott - electric sitar Paul Buckmaster - electric cello Badal Roy - tabla https://www.youtube.com/watch?v=AIqXprCArdo SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-20 17:02:01
Rozmiar: 395.56 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Wznowienie albumu z 1971 r., który nie miał takiego wzięcia jak słynne „Bitches Brew”, lecz artystycznie zapisał się jako równie ważkie dokonanie Davisa, choć cięższe w percepcji. „Live-Evil” ma specyficzną konstrukcję – długie fragmenty pochodzące z występu septetu w waszyngtońskim klubie The Cellar Door (19.12.1970) zostały poprzedzielane urzekającym motywem balladowym w trzech wersjach studyjnych (Little Church, Nem Um Talvez, Selim) i bluesowym Medley, również nagranym w studiu. Te mocno kontrastujące ze sobą muzyczne elementy, zgodny z nimi tytuł albumu i surrealistyczne malowidła na okładce pędzla A. Matiego Klarweina tworzyły razem alegoryczny obraz dobra, życia i piękna przeplatany złem, śmiercią i brzydotą. Ze studyjnymi utworami balladowymi, wykonanymi w rozbudowanych składach, związany był pewien zgrzyt. Pod pierwszym z utworów podpisano Brazylijczyka Pascoala, a pod pozostałymi dwoma opartymi na tym samym wątku – Davisa. Moreira uznał to za świństwo i domagał się od Davisa sprostowania. Nawet dla laika podobieństwo tych melodii jest ewidentne, więc chyba Moreira miał rację, lecz oto jaką opinię na ten temat wygłosił niedawno w autobiografii nasz wielki trębacz Tomasz Stańko: „(Davis) … podpisał się pod kompozycją Pascoala... Bo ją Miles grał! Nie znam tej kompozycji w wykonaniu Hermeta, ale jestem przekonany, że grana w oryginale jest inna. Całą siłę nadał jej Miles. Swoim tonem. Swoim czasem. Swoją narracją”. Dynamicznie funkujące utwory, zmontowane elegancko z fragmentów koncertu, ukazały się w pełnej rozciągłości dopiero parę lat temu na sześciopłytowym wydawnictwie „The Cellar Door Sessions”. Davis nie wkraczał w nich bezpośrednio na pole free jazzu, ale aleatoryczne potraktowanie kilku tematów pokazało, co członkowie septetu mieli w głowach; zresztą sam lider zagrzewał ich do pewnej swobody. Jego trąbkę charakteryzowała nerwowość intonacji, górny rejestr brzmiał niezbyt czysto i ton był często modyfikowany elektryczną przystawką wah-wah. Dla kontrastu Bartz układał na saksofonie gęsto utkane frazy, będące jakby echem „sheets of sound” Johna Coltrane’a. Właściwie cały ciężar utrzymania schematu rytmicznego spoczywał na ostro funkującym basie Hendersona. DeJohnette tylko w początkowych fazach utworów wybijał przejrzyście rytm, by potem niczym Elvin Jones rozbijać poszczególne takty na wiele asymetrycznych akcentów. Łącznikiem działań Hendersona i DeJohnette’a był Moreira, od którego emanowała radość grania, czy to w podkreślaniu rytmu, czy popisów solo na arsenale przeszkadzajek lub głosem. Postacią centralną jawił się niezwykle aktywny Jarrett, grając jednocześnie na elektrycznych organach i fortepianie; nikt przedtem, ani potem, nie uzyskał tak unikalnie zmodulowanego (jakby pływającego) brzmienia z połączenia obu klawiatur. Kiedyś pianista wkurzony chełpieniem się Wyntona Marsalisa wyzwał go na bluesowy pojedynek; ten pojedynek miał już Jarrett wtedy wygrany, tak nasycone bluesem i szatańsko czarne było jego granie. Mimo porywającego traktowania klawiatur elektrycznych porzucił je na stałe po odejściu od Davisa. Obecność McLaughlina dała nadspodziewany efekt. Gitarowe biegniki pysznie stapiały się z klawiaturowymi pochodami Jarretta i dziw bierze, że muzycy ci nie podjęli nigdy potem współpracy. Album zawiera prawie dwie godziny muzyki o niemal maksymalnym stopniu wysycenia, a odbiór jej w całości jest pewnym wyzwaniem. Toteż, gdy w ostatnim utworze Conrad Roberts deklamuje tubalnym głosem poetyckie przesłanie Inamorata, ciarki przebiegają po plecach. Nasyceni bogactwem wizji odbieramy z satysfakcją kres oprowadzania nas po wyimaginowanym świecie muzycznym, namalowanym przez wielkiego Davisa i jego wspaniałych kompanów. Cezary Gumiński "Live-Evil" to dość specyficzny album koncertowy. Koncertowy materiał przeplata się tutaj z nagraniami studyjnymi, zaś same nagrania z występów zostały poddane drastycznej obróbce studyjnej, za którą tradycyjnie odpowiada Teo Macero. Większość materiału została zarejestrowana w waszyngtońskim klubie The Cellar Door. Miles występował tam przez cztery wieczory z rzędu, pomiędzy 16-19 grudnia 1970 roku. Towarzyszyli mu wówczas Keith Jarrett, Michael Henderson, Jack DeJohnette, Airto Moreira, oraz nowy saksofonista Gary Bartz. Ponadto, ostatniego dnia dołączył do nich John McLaughlin. I właśnie nagrania z 19 grudnia (ściślej mówiąc: z drugiego i trzeciego setu) zostały wykorzystane na "Live-Evil". Choć tytuły poszczególnych ścieżek mogą sugerować zupełnie premierowy materiał, często kryją się pod nimi znane motywy: "Sivad" to fragmenty wykonań "Directions" i "Honky Tonk" z drugiego setu (Macero wykorzystał tu także urywek studyjnej wersji "Honky Tonk"), natomiast "Funky Tonk" i "Inamorata" to skrót trzeciego setu - na ten pierwszy utwór złożyły się fragmenty "Directions" i improwizacji "Funky Tonk", a na drugi dalsza część "Funky Tonk" oraz skrócone "Sanctuary" i "It's About That Time", jak również zarejestrowana w studiu recytacja Conrada Robertsa oraz fragmenty wykonań "Sanctuary" i "It's About That Time" z innych występów (data i miejsce ich nagrania są nieznane). Jedynie improwizacja "What I Say" z drugiego setu została zamieszczona tutaj w całości (oprócz ostatnich kilkunastu sekund). Wszystkie te utwory to niesamowicie intensywne, mocno improwizowanie granie, o brudnym, ciężkim brzmieniu, czasem ocierające się wręcz o kakofonię. Sekcja rytmiczna gra w mocny, rockowy sposób, często dodając funkowy puls. Ostre solówki Davisa i Bartza brzmią przeszywająco, zaś klawisze Jarretta czasem dodają nieco subtelności i wyrazistych melodii, by kiedy indziej atakować przesterowanym brzmieniem. Nie można zapomnieć o gitarze McLaughlina, która zwykle brzmi tu tak samo agresywnie, jak na nagranym jakiś czas później debiucie Mahavishnu Orchestra, a w "Honky Tonk" podkreśla bluesowy charakter. Cztery utwory studyjne stanowią, pod względem czasowym, niewielki procent całości - to w sumie ledwie kwadrans ze 100-minutowego wydawnictwa. Najstarszy utwór, "Medley: Gemini / Double Image", zarejestrowany został w lutym 1970 roku, w nieco innym składzie, niż nagrania koncertowe - z Waynem Shorterem zamiast Bartza, Chickiem Coreą i Joem Zawinulem zamiast Jarretta, Davem Hollandem w miejsce Hendersona, oraz Billym Cobhamem jako drugim perkusistą. Jest to dość nietypowe nagranie w dorobku Davisa, zdominowane przez bardzo ostrą, przesterowaną partię gitary. Gra pozostałych muzyków jest dla odmiany bardzo stonowana, co tworzy ciekawy kontrapunkt. Pozostałe utwory, "Little Church", "Nem Um Talvez" i "Selim", zostały natomiast nagrane w czerwcu, znów w nieco innym składzie, obejmującym Davisa, McLaughlina, DeJohnette'a, Moreirę, oraz Steve'a Grossmana na saksofonie, Rona Cartera lub Dave'a Hollanda na basie, trzech klawiszowców - Jarretta, Coreę i Herbiego Hancocka, oraz śpiewającego perkusistę Hermeto Pascoala. Pomimo różnych tytułów, wszystkie trzy utwory to różne podejścia do tego samego, balladowego tematu, skomponowanego przez Pascoala (na okładce albumu ich autorstwo zostało przypisane jednak Davisowi, co wkurzyło rzeczywistego twórcę i zakończyło jego współpracę z trębaczem). Fajnie, że pojawiło się takie urozmaicenie, choć byłoby chyba lepiej, gdyby zamieszczono tylko jedną wersję, a zamiast zamiast dwóch pozostałych wybrano coś innego (podczas sesji do "Jacka Johnsona" powstało mnóstwo znacznie ciekawszego materiału, który wydano dopiero po latach). W 2005 roku ukazał się obszerny, 6-płytowy boks "The Cellar Door Sessions 1970", zawierający zapis znacznej części grudniowych występów zespołu Davisa w The Cellar Door. Na każdej płycie znalazła się pełna rejestracja jednego setu: po jednym z pierwszego i drugiego dnia, oraz po dwa z trzeciego i czwartego. Dwie ostatnie płyty są zatem rozszerzoną wersją tego, co znalazło się na "Live-Evil" (nie licząc nagrań studyjnych, które wydano w innych boksach: "Medley" w "The Complete Bitches Brew Sessions", a pozostałe w "The Complete Jack Johnson Session"). Repertuar podczas każdego setu był bardzo zbliżony (choć podczas najwcześniejszego zagrano "Yesternow" zamiast "Honky Tonk"), jednak wykonania znacznie się różnią - warto je wszystkie przesłuchać, porównać, wyłapać różnice. Jeśli ktoś jednak woli poznać samą esencję - "Live-Evil" daje bardzo dobry pogląd na to, jak wyglądały ówczesne występy Milesa Davisa. Paweł Pałasz In some ways, this could be seen as BB's live pendant, and not just so because of its beautiful Klarwein artwork either. Recorded live after BB's release, when the jazz critics was getting vile and ignorant reviews on Miles' case, even attacking his private life, Miles was touring endlessly and quite a few of his shows were taped, although only a fraction saw the light of day, even if every night was fairly different due to the improvisational nature of the music. And to this writer, Live-Evil is probably the best of these performance, probably my faves, because they were the only ones that had a "non-posthumous quality" as it was released in 71, but the tracks are recorded from as early as Febr 6 to Dec 19 and as you'll easily guess there will be some lengths in almost of these jams, but surprisingly, there are also shorter numbers on this selection. One of the interesting thing is that most (all?) of the tracks selected have DeJohnette and Jarrett on the roster. Savid (Davis in reverse) starts this double set on a rather BB nice note but quickly derails its course into improvs that remains accessible and not that dissonant. Little Church has the same feel but McL's guitar gets a major share of the front stage, and a bit further down (on its vinyl flipside), so will What I Say. Just to show how eclectic Miles' group was, the Gemini track has an Indian sitar player in the line-up in the name of Balakrishna. The second disc starts unsurprisingly on the short Selim track (that's Miles in reverse) and before heading on two long improvs, the first is the 23-mins+ Funky Tonk, which again shows excellent McL guitars, and some baby wails made by either Grossman Miles or the newcoming Bartz, but there bass/drums duo is overstaying its welcome and it's with great relief that we hear Miles finally calling recess over. The second 27-mins Inamorata observes a bit the same patterns, making the album generally easier than both Fillmore releases. You could eventually see a sort of filmed version of this album by watching Miles' appearance at the Isle of Wight of that year, a stunning set where they tear down the musical rules for the benefit of a new generation. But as said previously, every night was a new one and Live-Evil chooses to from a selection of tracks throughout 1970, and it is definitely the best Miles live album of that era. Sean Trane This double album was released in 1971 and consists of 4 live tracks all recorded December 19,1970 at "The Cellar Door" in Washington,DC. The other 4 tracks are shorter and were recorded in the studio earlier that year with a different lineup.That lineup included Zawinul and Shorter who would then leave to form WEATHER REPORT, meanwhile Corea and Holland who are also on the studio tracks also left on their own accord and aren't on the live songs. Michael Henderson would come in to replace Holland, and Keith Jarrett would replace Corea. This would be Henderson's first work with Miles playing live. Jack DeJohnette on drums and Airto Moreira on percussion filled out this live lineup. Oh, except for a surprise guest John McLaughlin who hadn't played with this hand picked Miles band before. Of course he played with Miles countless times and fit right in like he never left. Gary Bartz would take over for Steve Grossman and Shorter on sax,playing both soprano and alto versions of that instrument. Some interesting liner notes from Gary as well as he describes what it was like back then playing with Miles. He says "We were as intense as any Rock band i've ever heard and just as loud". He goes on to say "This was a healthy band, I had never seen Miles in better health. He was going to the gym regularly, eating a vegetarian diet, no cigarettes, alcohol or drugs. We had to be in good shape-this was demanding music...Our concerts used to last an average of two hours, non-stop". I'm not a fan of the studio tracks to be honest except for "Medley : Gemni / Double Image". Mind you the other three studio tracks add up to less then 10 minutes so it's not a big deal. "Sivad" is the first song on disc one and "Selim" the first tune on disc two.They spell Miles Davis backwards of course."Sivad" is an absolute funky blast. DeJohnette is just killer on the drums while Henderson does not feel out of place with his Motown funky grooves. Davis comes in just ripping it up. Amazing ! I feel like i'm being swarmed here, but in a good way. Haha. It starts to settle 3 minutes in as some piano and percussion and other sounds come and go. I like the trumpet and drum section that eventually follows. The crowd cheers after Miles stops before 9 1/2 minutes. McLaughlin takes his place as the drums continue.The guitar is intricate and complex. Piano takes over for the guitar then Miles is back as piano and drums continue. Bravo ! "Little Church" is a studio track that is laid back with some whistling believe it or not. "Medley : Gemni / Double Image" is another studio track. Some down and dirty guitar from John to open. Nice, really nice.Trumpet comes in then drums, piano and bass. This is fantstic ! By the way "Double Image" is a Zawinul composition. "What I Say" opens similar to the first track with drums and fat bass. Piano and percussion joins in. Great sound and rhythm. Trumpet after 3 minutes. Incredible sound. Guitar before 8 1/2 minutes as trumpet stops. A shred-fest from john before 11 minutes. Not worthy man. Piano then takes over. Impressive drum work after 14 minutes that turns into a solo a minute later. It kicks back in at 20 minutes. "Nem Um Talvez" is a short studio track that is mellow with sax (Grossman) and percussion. Disc two starts with "Selim" a short studio track with laid back sax and sounds. It's pretty slow going. "Funky Tonk" opens with drums as bass piano and blasts of scorching trumpet come in. A change after 5 minutes as it settles somewhat and sax comes in. Gary is fantastic after 8 minutes and he gets a round of applause when he finishes. McLaughlin takes over, and by the 10 minute mark the guitar and drums are outstanding. It settles 14 minutes in and Miles is back 16 minutes in. A calm with piano a minute later. It kicks back in late with drums leading the way. "Inamorata and Narration" is the 26 1/2 minute closer. Nice funky start to this one. Check out Miles after 2 minutes. Alto sax after 3 1/2 minutes. Check out the sax before 7 minutes ! I like the way the drums come and go until it stays steady around 8 minutes. Guitar after 9 1/2 minutes. John ends up just wailing away and gets a round of applause when he's done. Bass takes over and keys join in as drums continue. Trumpet's back 14 1/2 minutes in. It's quite intense and then it settles after 16 1/2 minutes. It starts to build as trumpet and drums lead the way. Sax after 19 1/2 minutes. Some narration from Conrad Roberts after 23 minutes then we get a big finish. Love the live tracks but the studio tunes drag this down some for me. Still 4 stars though for the incredible live music. Mellotron Storm ..::TRACK-LIST::.. CD 1: 1. Sivad 15:13 2. Little Church 3:13 3. Medley: Gemini/Double Image 5:55 4. What I Say 21:08 5. Nem Um Talvez 4:02 CD 2: 1. Selim 2:12 2. Funky Tonk 23:25 3. Inamorata And Narration By Conrad Roberts 26:28 Recorded February 6, 1970 June 3, 1970 June 4, 1970 & December 19, 1970 ..::OBSADA::.. Miles Davis - Trumpet Gary Bartz - Saxophone John McLaughlin - Guitar Keith Jarrett - Electric Keyboard Michael Henderson - Bass Jack DeJohnette - Drums Airto Moreira - Percussion Hermeto Pascoal - Percussion and Whistling Ron Carter - Bass Steve Grossman - Soprano Sax Chick Corea - Organ Herbie Hancock - Electric Piano and Organ Dave Holland - Bass Joe Zawinul - Electric Piano https://www.youtube.com/watch?v=d4dtGbrYKLs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-20 15:56:01
Rozmiar: 237.19 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Wznowienie albumu z 1971 r., który nie miał takiego wzięcia jak słynne „Bitches Brew”, lecz artystycznie zapisał się jako równie ważkie dokonanie Davisa, choć cięższe w percepcji. „Live-Evil” ma specyficzną konstrukcję – długie fragmenty pochodzące z występu septetu w waszyngtońskim klubie The Cellar Door (19.12.1970) zostały poprzedzielane urzekającym motywem balladowym w trzech wersjach studyjnych (Little Church, Nem Um Talvez, Selim) i bluesowym Medley, również nagranym w studiu. Te mocno kontrastujące ze sobą muzyczne elementy, zgodny z nimi tytuł albumu i surrealistyczne malowidła na okładce pędzla A. Matiego Klarweina tworzyły razem alegoryczny obraz dobra, życia i piękna przeplatany złem, śmiercią i brzydotą. Ze studyjnymi utworami balladowymi, wykonanymi w rozbudowanych składach, związany był pewien zgrzyt. Pod pierwszym z utworów podpisano Brazylijczyka Pascoala, a pod pozostałymi dwoma opartymi na tym samym wątku – Davisa. Moreira uznał to za świństwo i domagał się od Davisa sprostowania. Nawet dla laika podobieństwo tych melodii jest ewidentne, więc chyba Moreira miał rację, lecz oto jaką opinię na ten temat wygłosił niedawno w autobiografii nasz wielki trębacz Tomasz Stańko: „(Davis) … podpisał się pod kompozycją Pascoala... Bo ją Miles grał! Nie znam tej kompozycji w wykonaniu Hermeta, ale jestem przekonany, że grana w oryginale jest inna. Całą siłę nadał jej Miles. Swoim tonem. Swoim czasem. Swoją narracją”. Dynamicznie funkujące utwory, zmontowane elegancko z fragmentów koncertu, ukazały się w pełnej rozciągłości dopiero parę lat temu na sześciopłytowym wydawnictwie „The Cellar Door Sessions”. Davis nie wkraczał w nich bezpośrednio na pole free jazzu, ale aleatoryczne potraktowanie kilku tematów pokazało, co członkowie septetu mieli w głowach; zresztą sam lider zagrzewał ich do pewnej swobody. Jego trąbkę charakteryzowała nerwowość intonacji, górny rejestr brzmiał niezbyt czysto i ton był często modyfikowany elektryczną przystawką wah-wah. Dla kontrastu Bartz układał na saksofonie gęsto utkane frazy, będące jakby echem „sheets of sound” Johna Coltrane’a. Właściwie cały ciężar utrzymania schematu rytmicznego spoczywał na ostro funkującym basie Hendersona. DeJohnette tylko w początkowych fazach utworów wybijał przejrzyście rytm, by potem niczym Elvin Jones rozbijać poszczególne takty na wiele asymetrycznych akcentów. Łącznikiem działań Hendersona i DeJohnette’a był Moreira, od którego emanowała radość grania, czy to w podkreślaniu rytmu, czy popisów solo na arsenale przeszkadzajek lub głosem. Postacią centralną jawił się niezwykle aktywny Jarrett, grając jednocześnie na elektrycznych organach i fortepianie; nikt przedtem, ani potem, nie uzyskał tak unikalnie zmodulowanego (jakby pływającego) brzmienia z połączenia obu klawiatur. Kiedyś pianista wkurzony chełpieniem się Wyntona Marsalisa wyzwał go na bluesowy pojedynek; ten pojedynek miał już Jarrett wtedy wygrany, tak nasycone bluesem i szatańsko czarne było jego granie. Mimo porywającego traktowania klawiatur elektrycznych porzucił je na stałe po odejściu od Davisa. Obecność McLaughlina dała nadspodziewany efekt. Gitarowe biegniki pysznie stapiały się z klawiaturowymi pochodami Jarretta i dziw bierze, że muzycy ci nie podjęli nigdy potem współpracy. Album zawiera prawie dwie godziny muzyki o niemal maksymalnym stopniu wysycenia, a odbiór jej w całości jest pewnym wyzwaniem. Toteż, gdy w ostatnim utworze Conrad Roberts deklamuje tubalnym głosem poetyckie przesłanie Inamorata, ciarki przebiegają po plecach. Nasyceni bogactwem wizji odbieramy z satysfakcją kres oprowadzania nas po wyimaginowanym świecie muzycznym, namalowanym przez wielkiego Davisa i jego wspaniałych kompanów. Cezary Gumiński "Live-Evil" to dość specyficzny album koncertowy. Koncertowy materiał przeplata się tutaj z nagraniami studyjnymi, zaś same nagrania z występów zostały poddane drastycznej obróbce studyjnej, za którą tradycyjnie odpowiada Teo Macero. Większość materiału została zarejestrowana w waszyngtońskim klubie The Cellar Door. Miles występował tam przez cztery wieczory z rzędu, pomiędzy 16-19 grudnia 1970 roku. Towarzyszyli mu wówczas Keith Jarrett, Michael Henderson, Jack DeJohnette, Airto Moreira, oraz nowy saksofonista Gary Bartz. Ponadto, ostatniego dnia dołączył do nich John McLaughlin. I właśnie nagrania z 19 grudnia (ściślej mówiąc: z drugiego i trzeciego setu) zostały wykorzystane na "Live-Evil". Choć tytuły poszczególnych ścieżek mogą sugerować zupełnie premierowy materiał, często kryją się pod nimi znane motywy: "Sivad" to fragmenty wykonań "Directions" i "Honky Tonk" z drugiego setu (Macero wykorzystał tu także urywek studyjnej wersji "Honky Tonk"), natomiast "Funky Tonk" i "Inamorata" to skrót trzeciego setu - na ten pierwszy utwór złożyły się fragmenty "Directions" i improwizacji "Funky Tonk", a na drugi dalsza część "Funky Tonk" oraz skrócone "Sanctuary" i "It's About That Time", jak również zarejestrowana w studiu recytacja Conrada Robertsa oraz fragmenty wykonań "Sanctuary" i "It's About That Time" z innych występów (data i miejsce ich nagrania są nieznane). Jedynie improwizacja "What I Say" z drugiego setu została zamieszczona tutaj w całości (oprócz ostatnich kilkunastu sekund). Wszystkie te utwory to niesamowicie intensywne, mocno improwizowanie granie, o brudnym, ciężkim brzmieniu, czasem ocierające się wręcz o kakofonię. Sekcja rytmiczna gra w mocny, rockowy sposób, często dodając funkowy puls. Ostre solówki Davisa i Bartza brzmią przeszywająco, zaś klawisze Jarretta czasem dodają nieco subtelności i wyrazistych melodii, by kiedy indziej atakować przesterowanym brzmieniem. Nie można zapomnieć o gitarze McLaughlina, która zwykle brzmi tu tak samo agresywnie, jak na nagranym jakiś czas później debiucie Mahavishnu Orchestra, a w "Honky Tonk" podkreśla bluesowy charakter. Cztery utwory studyjne stanowią, pod względem czasowym, niewielki procent całości - to w sumie ledwie kwadrans ze 100-minutowego wydawnictwa. Najstarszy utwór, "Medley: Gemini / Double Image", zarejestrowany został w lutym 1970 roku, w nieco innym składzie, niż nagrania koncertowe - z Waynem Shorterem zamiast Bartza, Chickiem Coreą i Joem Zawinulem zamiast Jarretta, Davem Hollandem w miejsce Hendersona, oraz Billym Cobhamem jako drugim perkusistą. Jest to dość nietypowe nagranie w dorobku Davisa, zdominowane przez bardzo ostrą, przesterowaną partię gitary. Gra pozostałych muzyków jest dla odmiany bardzo stonowana, co tworzy ciekawy kontrapunkt. Pozostałe utwory, "Little Church", "Nem Um Talvez" i "Selim", zostały natomiast nagrane w czerwcu, znów w nieco innym składzie, obejmującym Davisa, McLaughlina, DeJohnette'a, Moreirę, oraz Steve'a Grossmana na saksofonie, Rona Cartera lub Dave'a Hollanda na basie, trzech klawiszowców - Jarretta, Coreę i Herbiego Hancocka, oraz śpiewającego perkusistę Hermeto Pascoala. Pomimo różnych tytułów, wszystkie trzy utwory to różne podejścia do tego samego, balladowego tematu, skomponowanego przez Pascoala (na okładce albumu ich autorstwo zostało przypisane jednak Davisowi, co wkurzyło rzeczywistego twórcę i zakończyło jego współpracę z trębaczem). Fajnie, że pojawiło się takie urozmaicenie, choć byłoby chyba lepiej, gdyby zamieszczono tylko jedną wersję, a zamiast zamiast dwóch pozostałych wybrano coś innego (podczas sesji do "Jacka Johnsona" powstało mnóstwo znacznie ciekawszego materiału, który wydano dopiero po latach). W 2005 roku ukazał się obszerny, 6-płytowy boks "The Cellar Door Sessions 1970", zawierający zapis znacznej części grudniowych występów zespołu Davisa w The Cellar Door. Na każdej płycie znalazła się pełna rejestracja jednego setu: po jednym z pierwszego i drugiego dnia, oraz po dwa z trzeciego i czwartego. Dwie ostatnie płyty są zatem rozszerzoną wersją tego, co znalazło się na "Live-Evil" (nie licząc nagrań studyjnych, które wydano w innych boksach: "Medley" w "The Complete Bitches Brew Sessions", a pozostałe w "The Complete Jack Johnson Session"). Repertuar podczas każdego setu był bardzo zbliżony (choć podczas najwcześniejszego zagrano "Yesternow" zamiast "Honky Tonk"), jednak wykonania znacznie się różnią - warto je wszystkie przesłuchać, porównać, wyłapać różnice. Jeśli ktoś jednak woli poznać samą esencję - "Live-Evil" daje bardzo dobry pogląd na to, jak wyglądały ówczesne występy Milesa Davisa. Paweł Pałasz In some ways, this could be seen as BB's live pendant, and not just so because of its beautiful Klarwein artwork either. Recorded live after BB's release, when the jazz critics was getting vile and ignorant reviews on Miles' case, even attacking his private life, Miles was touring endlessly and quite a few of his shows were taped, although only a fraction saw the light of day, even if every night was fairly different due to the improvisational nature of the music. And to this writer, Live-Evil is probably the best of these performance, probably my faves, because they were the only ones that had a "non-posthumous quality" as it was released in 71, but the tracks are recorded from as early as Febr 6 to Dec 19 and as you'll easily guess there will be some lengths in almost of these jams, but surprisingly, there are also shorter numbers on this selection. One of the interesting thing is that most (all?) of the tracks selected have DeJohnette and Jarrett on the roster. Savid (Davis in reverse) starts this double set on a rather BB nice note but quickly derails its course into improvs that remains accessible and not that dissonant. Little Church has the same feel but McL's guitar gets a major share of the front stage, and a bit further down (on its vinyl flipside), so will What I Say. Just to show how eclectic Miles' group was, the Gemini track has an Indian sitar player in the line-up in the name of Balakrishna. The second disc starts unsurprisingly on the short Selim track (that's Miles in reverse) and before heading on two long improvs, the first is the 23-mins+ Funky Tonk, which again shows excellent McL guitars, and some baby wails made by either Grossman Miles or the newcoming Bartz, but there bass/drums duo is overstaying its welcome and it's with great relief that we hear Miles finally calling recess over. The second 27-mins Inamorata observes a bit the same patterns, making the album generally easier than both Fillmore releases. You could eventually see a sort of filmed version of this album by watching Miles' appearance at the Isle of Wight of that year, a stunning set where they tear down the musical rules for the benefit of a new generation. But as said previously, every night was a new one and Live-Evil chooses to from a selection of tracks throughout 1970, and it is definitely the best Miles live album of that era. Sean Trane This double album was released in 1971 and consists of 4 live tracks all recorded December 19,1970 at "The Cellar Door" in Washington,DC. The other 4 tracks are shorter and were recorded in the studio earlier that year with a different lineup.That lineup included Zawinul and Shorter who would then leave to form WEATHER REPORT, meanwhile Corea and Holland who are also on the studio tracks also left on their own accord and aren't on the live songs. Michael Henderson would come in to replace Holland, and Keith Jarrett would replace Corea. This would be Henderson's first work with Miles playing live. Jack DeJohnette on drums and Airto Moreira on percussion filled out this live lineup. Oh, except for a surprise guest John McLaughlin who hadn't played with this hand picked Miles band before. Of course he played with Miles countless times and fit right in like he never left. Gary Bartz would take over for Steve Grossman and Shorter on sax,playing both soprano and alto versions of that instrument. Some interesting liner notes from Gary as well as he describes what it was like back then playing with Miles. He says "We were as intense as any Rock band i've ever heard and just as loud". He goes on to say "This was a healthy band, I had never seen Miles in better health. He was going to the gym regularly, eating a vegetarian diet, no cigarettes, alcohol or drugs. We had to be in good shape-this was demanding music...Our concerts used to last an average of two hours, non-stop". I'm not a fan of the studio tracks to be honest except for "Medley : Gemni / Double Image". Mind you the other three studio tracks add up to less then 10 minutes so it's not a big deal. "Sivad" is the first song on disc one and "Selim" the first tune on disc two.They spell Miles Davis backwards of course."Sivad" is an absolute funky blast. DeJohnette is just killer on the drums while Henderson does not feel out of place with his Motown funky grooves. Davis comes in just ripping it up. Amazing ! I feel like i'm being swarmed here, but in a good way. Haha. It starts to settle 3 minutes in as some piano and percussion and other sounds come and go. I like the trumpet and drum section that eventually follows. The crowd cheers after Miles stops before 9 1/2 minutes. McLaughlin takes his place as the drums continue.The guitar is intricate and complex. Piano takes over for the guitar then Miles is back as piano and drums continue. Bravo ! "Little Church" is a studio track that is laid back with some whistling believe it or not. "Medley : Gemni / Double Image" is another studio track. Some down and dirty guitar from John to open. Nice, really nice.Trumpet comes in then drums, piano and bass. This is fantstic ! By the way "Double Image" is a Zawinul composition. "What I Say" opens similar to the first track with drums and fat bass. Piano and percussion joins in. Great sound and rhythm. Trumpet after 3 minutes. Incredible sound. Guitar before 8 1/2 minutes as trumpet stops. A shred-fest from john before 11 minutes. Not worthy man. Piano then takes over. Impressive drum work after 14 minutes that turns into a solo a minute later. It kicks back in at 20 minutes. "Nem Um Talvez" is a short studio track that is mellow with sax (Grossman) and percussion. Disc two starts with "Selim" a short studio track with laid back sax and sounds. It's pretty slow going. "Funky Tonk" opens with drums as bass piano and blasts of scorching trumpet come in. A change after 5 minutes as it settles somewhat and sax comes in. Gary is fantastic after 8 minutes and he gets a round of applause when he finishes. McLaughlin takes over, and by the 10 minute mark the guitar and drums are outstanding. It settles 14 minutes in and Miles is back 16 minutes in. A calm with piano a minute later. It kicks back in late with drums leading the way. "Inamorata and Narration" is the 26 1/2 minute closer. Nice funky start to this one. Check out Miles after 2 minutes. Alto sax after 3 1/2 minutes. Check out the sax before 7 minutes ! I like the way the drums come and go until it stays steady around 8 minutes. Guitar after 9 1/2 minutes. John ends up just wailing away and gets a round of applause when he's done. Bass takes over and keys join in as drums continue. Trumpet's back 14 1/2 minutes in. It's quite intense and then it settles after 16 1/2 minutes. It starts to build as trumpet and drums lead the way. Sax after 19 1/2 minutes. Some narration from Conrad Roberts after 23 minutes then we get a big finish. Love the live tracks but the studio tunes drag this down some for me. Still 4 stars though for the incredible live music. Mellotron Storm ..::TRACK-LIST::.. CD 1: 1. Sivad 15:13 2. Little Church 3:13 3. Medley: Gemini/Double Image 5:55 4. What I Say 21:08 5. Nem Um Talvez 4:02 CD 2: 1. Selim 2:12 2. Funky Tonk 23:25 3. Inamorata And Narration By Conrad Roberts 26:28 Recorded February 6, 1970 June 3, 1970 June 4, 1970 & December 19, 1970 ..::OBSADA::.. Miles Davis - Trumpet Gary Bartz - Saxophone John McLaughlin - Guitar Keith Jarrett - Electric Keyboard Michael Henderson - Bass Jack DeJohnette - Drums Airto Moreira - Percussion Hermeto Pascoal - Percussion and Whistling Ron Carter - Bass Steve Grossman - Soprano Sax Chick Corea - Organ Herbie Hancock - Electric Piano and Organ Dave Holland - Bass Joe Zawinul - Electric Piano https://www.youtube.com/watch?v=d4dtGbrYKLs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-20 15:52:03
Rozmiar: 645.40 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Trzeba zaznaczyć, że początki lat 70.tych w twórczości Milesa to był czas muzyki totalnej. Pochłaniał on ambiwalentne stylistyki, łączył te, które dziś żyją jako odrębne byty, a to wszystko w ramach konkretnych albumów i sesji nagraniowych. To także zadziało się na scenie Isle of Wight Festival. Niesamowicie potężna funkowa żywiołowość, rockowa gitara, psychodeliczna pulsacja, mocno wysunięty na przód elektryczny bas. Co istotne, Davis skupiał się wtedy na grze zespołowej, jako jednym organizmie, więc słuchając tego niespełna 36-minutowego seta, nie doświadczymy długich solówek na trąbce. Koncert na Isle of Wight Festival był czasem między In the Silent Way, Bitches Brew a On the Corner, był kulminacją, rozładowaniem elektryczno-gitarowej wizji Davisa, a wszystko przed 600-tysięczną publicznością, co dla jazzowego zespołu było ewenementem. On August 29, 1970, Miles Davis was at the Isle of Wight Festival. Miles was preceded by Joni Mitchell, in particular, and followed by Ten Years After, Emerson Lake & Palmer, The Doors, The Who, Melanie, and Sly & The Family Stone. Instead of a Fender Rhodes, Chick Corea was given a Hohner Electrapiano and Keith Jarrett an electric organ, a RMI Electrapiano. Just as he was going on stage, Miles was asked what he was going to play. He answered, “Call it anything.” As in all of his concerts, it was pretty much a potpourri: none of his usual standards were on the program except for “The Theme” that concluded the concert. The only others were the opening number “Directions,” “It’s About That Time” (from In A Silent Way), “Bitches Brew,” “Sanctuary,” and “Spanish Key” (from Bitches Brew). All Miles had to do was to play the first notes of a phrase and the rest of the band would immediately take it up. The new saxophonist Gary Bartz highlighted Miles’ affinity with Ornette Coleman. Airto Moreira dwelt in this jungle of sound as though he himself were part of some kind of wild animal delegation. ..::TRACK-LIST::.. Recorded live at the Isle of Wight Festival August 29, 1970. 1. Directions (J. Zawinul) 7:30 2. Bitches Brew (M. Davis) 10:09 3. It's About That Time (M. Davis) 6:17 4. Sanctuary (W. Shorter) 1:10 5. Spanish Key (M. Davis) 8:15 6. The Theme (M. Davis) 2:10 ..::OBSADA::.. Trumpet - Miles Davis Saxophone - Gary Bartz Electric Piano - Chick Corea Organ - Keith Jarrett Bass - David Holland Drums - Jack De Johnette Percussion - Airto Moreira https://www.youtube.com/watch?v=ErADnQSldZE SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-20 10:34:39
Rozmiar: 83.26 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Trzeba zaznaczyć, że początki lat 70.tych w twórczości Milesa to był czas muzyki totalnej. Pochłaniał on ambiwalentne stylistyki, łączył te, które dziś żyją jako odrębne byty, a to wszystko w ramach konkretnych albumów i sesji nagraniowych. To także zadziało się na scenie Isle of Wight Festival. Niesamowicie potężna funkowa żywiołowość, rockowa gitara, psychodeliczna pulsacja, mocno wysunięty na przód elektryczny bas. Co istotne, Davis skupiał się wtedy na grze zespołowej, jako jednym organizmie, więc słuchając tego niespełna 36-minutowego seta, nie doświadczymy długich solówek na trąbce. Koncert na Isle of Wight Festival był czasem między In the Silent Way, Bitches Brew a On the Corner, był kulminacją, rozładowaniem elektryczno-gitarowej wizji Davisa, a wszystko przed 600-tysięczną publicznością, co dla jazzowego zespołu było ewenementem. On August 29, 1970, Miles Davis was at the Isle of Wight Festival. Miles was preceded by Joni Mitchell, in particular, and followed by Ten Years After, Emerson Lake & Palmer, The Doors, The Who, Melanie, and Sly & The Family Stone. Instead of a Fender Rhodes, Chick Corea was given a Hohner Electrapiano and Keith Jarrett an electric organ, a RMI Electrapiano. Just as he was going on stage, Miles was asked what he was going to play. He answered, “Call it anything.” As in all of his concerts, it was pretty much a potpourri: none of his usual standards were on the program except for “The Theme” that concluded the concert. The only others were the opening number “Directions,” “It’s About That Time” (from In A Silent Way), “Bitches Brew,” “Sanctuary,” and “Spanish Key” (from Bitches Brew). All Miles had to do was to play the first notes of a phrase and the rest of the band would immediately take it up. The new saxophonist Gary Bartz highlighted Miles’ affinity with Ornette Coleman. Airto Moreira dwelt in this jungle of sound as though he himself were part of some kind of wild animal delegation. ..::TRACK-LIST::.. Recorded live at the Isle of Wight Festival August 29, 1970. 1. Directions (J. Zawinul) 7:30 2. Bitches Brew (M. Davis) 10:09 3. It's About That Time (M. Davis) 6:17 4. Sanctuary (W. Shorter) 1:10 5. Spanish Key (M. Davis) 8:15 6. The Theme (M. Davis) 2:10 ..::OBSADA::.. Trumpet - Miles Davis Saxophone - Gary Bartz Electric Piano - Chick Corea Organ - Keith Jarrett Bass - David Holland Drums - Jack De Johnette Percussion - Airto Moreira https://www.youtube.com/watch?v=ErADnQSldZE SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-20 10:31:19
Rozmiar: 227.40 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Drummer, composer, lyricist, improviser, cultural theorist and the individual largely responsible for the existence of ReR/Recommended records, Chris Cutler (like his longtime musical sparring partner Fred Frith) has cast a long shadow over avant rock for over 30 years. He first came to prominence when he joined Henry Cow in 1971, but he had been active on London's psychedelic/underground scene since the mid 60s, and in the early 70s formed the Ottawa Music Company (a large collective of rock composers) with sometime Egg/Hatfields keyboards player Dave Stewart. When Henry Cow ceased working in 1978, he was instrumental in setting up Recommended Records along with Nick Hobbs, Henry Cow's ex-manager, initially as a distribution service and subsequently as a label in its own right. He also formed the excellent Art Bears with Fred Frith and Dagmar Krause, in which he was lyricist as well as the drummer. Since then he has been involved in a bewildering number of projects, often simultaneously, including The Residents, Pere Ubu, News From Babel, Cassiber, Aqsak Maboul, The EC Nudes and P53. He has also worked as an improviser, notably with Fred Frith (see seperate entry), Thomas DiMuzio and Zeena Parkins. Further to all this, he has also developed a unique electric drum kit - to quote from the man himself: "There are no samples, pads or triggers, just acoustic drums amplified and modified with standard electronic processors ... All this is run into a small 16 channel mixer and out through various standard pedals and guitar effects" (from the sleevenotes to Solo). More details can be found on his website. At various points in its evolution, this kit can be heard on all his post Henry Cow recordings. To date there have been only 2 Cutler solo releases; Solo is live improvisations on the electric drumkit, while Twice Around The World is an album of soundscapes created for London based Resonance FM and described as 'an experiment in listening'. The discography also includes 2 albums recorded with electronics performer Thomas DiMuzio (who has also worked with 5UUs) and one with Zeena Parkins (News From Babel, Skeleton Crew). A masterful and highly original drummer, he is well worth catching live where his unique style can be seen as well as heard. All of his albums can be recommended, but his collaborations with Thomas DiMuzio are perhaps the best place to start, in particular the masterful Dust. See also Cutler/Frith. A seminal figure in the RIO scene, Cutler's solo and collaborative works are an essential addition to the RIO/Avant prog category. 10 CDs, 1 DVD, 80pp booklet and box. To make public a mass of unreleased material I decided to wrap this musical collection into a box. These 10 CDs (and a DVD) include over five hours of unreleased materials, my three previously released solo CDs (‘solo’, ‘twice around the earth’ and ‘there and back again’); plus a double CD collection of tracks spanning 50 years of official recordings (It Makes Sense to Me), as well as the 22-hour radio programme I made for Radio Art Zone last year (that’s on the DVD). 36 hours. Comes with 2 fat books of documentation, artwork, photographs, published and unpublished texts. for the avoidance of all confusion: of the 5 CDs of 'unreleased materials', 100 copies of 4 of them were privately printed for japan (as CC100, 200, 300 & 400), so a few of you may have them. CC500, the two books and the DVD appear for the first time. The subscription edition is numbered and signed and comes with an extra CD not otherwise available. ..::TRACK-LIST::.. CD 7 - Box Recordings 1972-2022, Volume 7: 1. Live In Tokyo 13:45 2. The Lesson 3:15 3. Absolute Gravity 2:23 4. P53 For Orchestra And 2 Soloists 21:30 5. Lonesome Beast 3:24 6. For Luciano 4:27 7. Three Bear Rooms 4:46 https://www.youtube.com/watch?v=g7j5pdsWkmQ SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-16 16:46:23
Rozmiar: 126.82 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Drummer, composer, lyricist, improviser, cultural theorist and the individual largely responsible for the existence of ReR/Recommended records, Chris Cutler (like his longtime musical sparring partner Fred Frith) has cast a long shadow over avant rock for over 30 years. He first came to prominence when he joined Henry Cow in 1971, but he had been active on London's psychedelic/underground scene since the mid 60s, and in the early 70s formed the Ottawa Music Company (a large collective of rock composers) with sometime Egg/Hatfields keyboards player Dave Stewart. When Henry Cow ceased working in 1978, he was instrumental in setting up Recommended Records along with Nick Hobbs, Henry Cow's ex-manager, initially as a distribution service and subsequently as a label in its own right. He also formed the excellent Art Bears with Fred Frith and Dagmar Krause, in which he was lyricist as well as the drummer. Since then he has been involved in a bewildering number of projects, often simultaneously, including The Residents, Pere Ubu, News From Babel, Cassiber, Aqsak Maboul, The EC Nudes and P53. He has also worked as an improviser, notably with Fred Frith (see seperate entry), Thomas DiMuzio and Zeena Parkins. Further to all this, he has also developed a unique electric drum kit - to quote from the man himself: "There are no samples, pads or triggers, just acoustic drums amplified and modified with standard electronic processors ... All this is run into a small 16 channel mixer and out through various standard pedals and guitar effects" (from the sleevenotes to Solo). More details can be found on his website. At various points in its evolution, this kit can be heard on all his post Henry Cow recordings. To date there have been only 2 Cutler solo releases; Solo is live improvisations on the electric drumkit, while Twice Around The World is an album of soundscapes created for London based Resonance FM and described as 'an experiment in listening'. The discography also includes 2 albums recorded with electronics performer Thomas DiMuzio (who has also worked with 5UUs) and one with Zeena Parkins (News From Babel, Skeleton Crew). A masterful and highly original drummer, he is well worth catching live where his unique style can be seen as well as heard. All of his albums can be recommended, but his collaborations with Thomas DiMuzio are perhaps the best place to start, in particular the masterful Dust. See also Cutler/Frith. A seminal figure in the RIO scene, Cutler's solo and collaborative works are an essential addition to the RIO/Avant prog category. 10 CDs, 1 DVD, 80pp booklet and box. To make public a mass of unreleased material I decided to wrap this musical collection into a box. These 10 CDs (and a DVD) include over five hours of unreleased materials, my three previously released solo CDs (‘solo’, ‘twice around the earth’ and ‘there and back again’); plus a double CD collection of tracks spanning 50 years of official recordings (It Makes Sense to Me), as well as the 22-hour radio programme I made for Radio Art Zone last year (that’s on the DVD). 36 hours. Comes with 2 fat books of documentation, artwork, photographs, published and unpublished texts. for the avoidance of all confusion: of the 5 CDs of 'unreleased materials', 100 copies of 4 of them were privately printed for japan (as CC100, 200, 300 & 400), so a few of you may have them. CC500, the two books and the DVD appear for the first time. The subscription edition is numbered and signed and comes with an extra CD not otherwise available. ..::TRACK-LIST::.. CD 7 - Box Recordings 1972-2022, Volume 7: 1. Live In Tokyo 13:45 2. The Lesson 3:15 3. Absolute Gravity 2:23 4. P53 For Orchestra And 2 Soloists 21:30 5. Lonesome Beast 3:24 6. For Luciano 4:27 7. Three Bear Rooms 4:46 https://www.youtube.com/watch?v=g7j5pdsWkmQ SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-16 16:42:51
Rozmiar: 260.92 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...( Info )...
Artist: Chet Baker Album: Chet Baker Re_imagined Year: 2025 Genre: Jazz Format: mp3 320 kbps ...( TrackList )... 01. Old Devil Moon 02. My Funny Valentine 03. But Not For Me 04. I Get Along Without You Very Well 05. Speak Low 06. I Fall In Love Too Easily ![]()
Seedów: 145
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-12 09:43:05
Rozmiar: 44.58 MB
Peerów: 57
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
Album studyjny brazylijskiego muzyka jazzowego. Title: Myself Artist: Thaizinho Costa Country: Brazylia Year: 2017 Genre: Jazz Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. 1.I Wanna Funk 2.Bretagne 3.Central Do Brasil 4.Everybody Dance 5.Ha Tempo 6.Sorrindo 7.Justine 8.True Lovers 9.Just Like You 10.Flower Song 11.Au Lever Du Soleil 12.One More Chance 13.Let's Dance on the Floor ![]()
Seedów: 16
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-11 16:16:37
Rozmiar: 125.94 MB
Peerów: 35
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Limitowana edycja albumu zespołu Laboratorium „Quasimodo” (SACD Hybrid) wydana w limitowanym nakładzie, w cyklu „Polskie Nagrania catalogue selections”. Jest to pierwsza w Polsce edycja tej płyty zrealizowana w formacie SACD (Super Audio Compact Disc). Album „Quasimodo” był drugim krążkiem nagranym przez Laboratorium w prestiżowej serii Polish Jazz i piątym w dyskografii zespołu. Zarejestrowany materiał wpisywał się w stylistykę ekspresyjnego fusion zaprezentowaną na Modern Pentathlon, ukazując jednocześnie progresywne oblicze zespołu, zorientowanego na ciągłe poszukiwania. Album przygotowano niezwykle starannie pod względem formy całości, struktury poszczególnych kompozycji i szaty brzmieniowej. Na repertuar albumu składają się cztery rozbudowane utwory i cztery krótkie improwizowane fragmenty, z których dwa można traktować jako intra. Taki charakter ma Przejazd, będący wstępem do I’m Sorry, I’m Not a Driver, a także Etiudka, akustyczna impresja Grzywacza, wprowadzająca Śniegową panienkę. Mimo niemal czterech dekad, jakie upłynęły od nagrania płyty, muzyka Quasimodo nie straciła niczego ze swej atrakcyjności. Wciąż brzmi nowocześnie, a melodyjne tematy i wyrafinowane improwizacje solistów mogą nadal inspirować jazzmanów młodego pokolenia. Pierwszy raz w Polsce klasyka polskiej muzyki rozrywkowej ukazuje się na nośniku SACD. Cykl zawiera najważniejsze płyty z katalogu Polskich Nagrań, które zostały na nowo zremasterowane i wydane z niespotykaną dotąd starannością w formacie SACD. Wybór tego formatu jest ukłonem w stronę audiofilów. Reedycja najważniejszych płyt w formacie SACD, ze względu na dostępność archiwów Polskich Nagrań w postaci analogowych taśm matek, jest naturalnym wyborem umożliwiającym najdoskonalsze zbliżenie się albumów do analogowego oryginału wynosząc je na niespotykany dotąd na polskim rynku muzycznym poziom. W celu zapewnienia pełnej zgodności ze standardowymi odtwarzaczami płyt CD, niniejszy seria SACD została wykonana jako hybrydowa i zawiera dodatkową warstwę danych w formacie CD Audio, czytaną przez wszystkie odtwarzacze CD. Częstotliwość próbkowania strumienia danych DSD wykorzystywanego na płytach SACD jest 64 razy wyższa niż na płycie audio CD i wynosi 2,824MHz. ..::TRACK-LIST::.. 1. Przejazd 1:36 2. I'm Sorry, I'm Not Driver 7:03 3. Etiudka 1:25 4. Śniegowa Panienka 8:17 5. Lady Rolland 1:41 6. Quasimodo 10:48 7. Kyokushinkai 2:49 8. Ikona - In Memory Of Zbigniew Seifert 6:12 ..::OBSADA::.. Vocals, Alto Saxophone, Soprano Saxophone, Effects [Roland Echo Space Chorus] - Marek Stryszowski Fortepiano, Piano [Rhodes Piano], Synthesizer [Arp Odyssey] - Janusz Grzywacz Bass Guitar - Krzysztof Ścierański Acoustic Guitar, Electric Guitar - Paweł Ścierański https://www.youtube.com/watch?v=5OyYRy6G5ZA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-04 17:33:05
Rozmiar: 92.78 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Limitowana edycja albumu zespołu Laboratorium „Quasimodo” (SACD Hybrid) wydana w limitowanym nakładzie, w cyklu „Polskie Nagrania catalogue selections”. Jest to pierwsza w Polsce edycja tej płyty zrealizowana w formacie SACD (Super Audio Compact Disc). Album „Quasimodo” był drugim krążkiem nagranym przez Laboratorium w prestiżowej serii Polish Jazz i piątym w dyskografii zespołu. Zarejestrowany materiał wpisywał się w stylistykę ekspresyjnego fusion zaprezentowaną na Modern Pentathlon, ukazując jednocześnie progresywne oblicze zespołu, zorientowanego na ciągłe poszukiwania. Album przygotowano niezwykle starannie pod względem formy całości, struktury poszczególnych kompozycji i szaty brzmieniowej. Na repertuar albumu składają się cztery rozbudowane utwory i cztery krótkie improwizowane fragmenty, z których dwa można traktować jako intra. Taki charakter ma Przejazd, będący wstępem do I’m Sorry, I’m Not a Driver, a także Etiudka, akustyczna impresja Grzywacza, wprowadzająca Śniegową panienkę. Mimo niemal czterech dekad, jakie upłynęły od nagrania płyty, muzyka Quasimodo nie straciła niczego ze swej atrakcyjności. Wciąż brzmi nowocześnie, a melodyjne tematy i wyrafinowane improwizacje solistów mogą nadal inspirować jazzmanów młodego pokolenia. Pierwszy raz w Polsce klasyka polskiej muzyki rozrywkowej ukazuje się na nośniku SACD. Cykl zawiera najważniejsze płyty z katalogu Polskich Nagrań, które zostały na nowo zremasterowane i wydane z niespotykaną dotąd starannością w formacie SACD. Wybór tego formatu jest ukłonem w stronę audiofilów. Reedycja najważniejszych płyt w formacie SACD, ze względu na dostępność archiwów Polskich Nagrań w postaci analogowych taśm matek, jest naturalnym wyborem umożliwiającym najdoskonalsze zbliżenie się albumów do analogowego oryginału wynosząc je na niespotykany dotąd na polskim rynku muzycznym poziom. W celu zapewnienia pełnej zgodności ze standardowymi odtwarzaczami płyt CD, niniejszy seria SACD została wykonana jako hybrydowa i zawiera dodatkową warstwę danych w formacie CD Audio, czytaną przez wszystkie odtwarzacze CD. Częstotliwość próbkowania strumienia danych DSD wykorzystywanego na płytach SACD jest 64 razy wyższa niż na płycie audio CD i wynosi 2,824MHz. ..::TRACK-LIST::.. 1. Przejazd 1:36 2. I'm Sorry, I'm Not Driver 7:03 3. Etiudka 1:25 4. Śniegowa Panienka 8:17 5. Lady Rolland 1:41 6. Quasimodo 10:48 7. Kyokushinkai 2:49 8. Ikona - In Memory Of Zbigniew Seifert 6:12 ..::OBSADA::.. Vocals, Alto Saxophone, Soprano Saxophone, Effects [Roland Echo Space Chorus] - Marek Stryszowski Fortepiano, Piano [Rhodes Piano], Synthesizer [Arp Odyssey] - Janusz Grzywacz Bass Guitar - Krzysztof Ścierański Acoustic Guitar, Electric Guitar - Paweł Ścierański https://www.youtube.com/watch?v=5OyYRy6G5ZA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-04 17:28:20
Rozmiar: 243.17 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...( Info )...
Artist: Various Artists Album: Smooth Jazz Romance Year: 2025 Genre: Jazz Format: mp3 320 kbps ...( TrackList )... 01. Boney James - Stop, Look, Listen (To Your Heart) 02. Kenny G - Ritmo y Romance 03. Peter White - Always, Forever 04. Gerald Albright - Because Of You 05. Jessy J - True Love 06. Kirk Whalum - All I Do 07. Norman Brown - Sending My Love 08. Richard Elliot - Desire 09. Dave Koz - This Guy’s In Love With You 10. David Benoit - Never Can Say Goodbye 11. Marion Meadows - Flirt 12. George Benson - The Lady In My Life 13. Jeff Lorber - You Got Something 14. Gerald Albright - So Amazing 15. Boney James - Sweet Thing ![]()
Seedów: 300
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-26 08:05:29
Rozmiar: 164.75 MB
Peerów: 20
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Awangardowy kompozytor i perkusista Hubert Zemler od wielu już lat współtworzy najciekawsze projekty krajowej (i nie tylko) muzyki niezależnej, charakteryzujące się eksperymentalnym, poszukującym podejściem do materii dźwiękowej. Artysta przy tym nie przywiązuje się do określonego gatunku, swobodnie eksplorując obszary jazzu, improwizacji, ambientu, folku czy elektroniki. Nagrywał solo (np. Drut), w duecie (CEL), trio (Cut the Sky), kwartecie (album Flows), był również zaangażowany w tak duże przedsięwzięcia jak opera (Baśń o sercu. Favola in Musica Aleksandra Nowaka). Jego spotkanie z orkiestrą kameralną Aukso, jedną z najlepszych tego typu formacji w Europie, wydaje się zatem naturalną konsekwencją dotychczasowej drogi artystycznej. Źródeł Poematu toksycznego należy szukać w propozycji stworzenia utworu na potrzeby festiwalu Auksodrone 2022, jaką muzykowi złożył kurator imprezy, Filip Berkowicz. Mimo iż Hubert Zemler nie miał dotychczas dużego doświadczenia w pisaniu partytur na większe składy, podjął to wyzwanie, skuszony perspektywą realizacji dzieła z grupą świetnych instrumentalistów. Jak sam mówi: Propozycja współpracy z tak znakomitym zespołem, jakim jest kierowana przez maestro Marka Mosia orkiestra Aukso, zadziałała na mnie bardzo mobilizująco i w mojej głowie zaroiło się od pomysłów. Ostatecznie postanowiłem warstwę eksperymentalną wziąć na swoje barki jako medium, wykorzystując amplifikowany metalofon i instrumenty perkusyjne, a orkiestrze pozostawić rolę dość standardową. Zestawienie klasycznego piękna smyczków z brutalnością perkusji oraz elektronicznych eksperymentów barwowych od początku było dla mnie niezwykle inspirujące. Po kilku miesiącach intensywnej pracy partytura była gotowa, a premierowe wykonanie dzieła miało miejsce 8 października 2022 w Mediatece w Tychach podczas festiwalu Auksodrone. Utwór zabrzmiał na żywo po raz drugi w kwietniu 2023 roku podczas koncertu w sali NOSPR w Katowicach. Poemat toksyczny, składający się z pięciu części, to utwór precyzyjnie rozpisany, jedynie z niewielkim – jak podkreśla Zemler – udziałem improwizacji. Utrzymany jest w posępnym, pełnym podskórnego niepokoju klimacie, który pospołu kreują podniosłe (ale i minimalistyczne) partie orkiestrowe, surowe i ekspresyjne brzmienia perkusyjne oraz - nie mniej ważne w planie całości - komponenty elektroniczne. W rezultacie otrzymujemy album z muzyką na wskroś współczesną, będącą swoistym dźwiękowym memento dla naszych niespokojnych czasów. Audio Cave Już od pewnego czasu określenie perkusista stało się za małe na określenie Huberta Zemlera. Niestrudzony twórca poszerza paletę swoich możliwości otwierając jednocześnie przed nami nowe horyzonty muzyczne. Wiedziony swoimi zainteresowaniami muzycznymi potrafi przybrać najróżniejsze formy. Przyjęcie propozycji stworzenia utworu na potrzeby festiwalu Auksodrone 2022, którą złożył Filip Berkowicz, jawi się więc jako naturalna kolej rzeczy lub kolejny przystanek w znakomitej karierze artystycznej. Z drugiej strony któż by nie chciał pracować z orkiestrą kameralną Aukso pod dyrekcją Marka Mosia. Tak wyjątkowych orkiestr nie ma zbyt wiele, więc decyzja o nagrywaniu z nimi jasno zaświadcza o rozsądku Zemlera, ale również o jego artystycznej ambicji. Dodać należy, że artysta w pocie czoła i zapałem rzucił się do pracy pisząc „Poemat toksyczny”, który światło dzienne ujrzał 8 października 2022 w Mediatece właśnie podczas festiwalu Auksodrone, a powtórkę publiczność miała okazję usłyszeć w roku następnych w Sali NOSPR w Katowicach. Dzięki Audio Cave otrzymujemy całość zawartą na płycie, co uważam za posunięcie dobre, a nawet konieczne, bo przecież wszyscy w salach koncertowych się nie pomieścimy, ale wszyscy powinniśmy posłuchać tego albumu. Pierwsze wrażenie – orkiestra i instrumentalista dobrze ze sobą współgrają, niemal naturalnie. Stronę progresywną zajmuje w tym układzie Zemler, a Aukso – co może dziwić – gra bardzo klasycznie, zachowawczo niemal, ale jak przekonuje główny twórca taki był plan. Muzyka jest z gatunku minimalistycznych, które wymagają uwagi słuchacza. Dość oziębłe brzmienie słychać już w utworze początkowym. Przyznam, że z zaskoczeniem przyjąłem utwór numer dwa wraz z jego bardzo klasycznym kształtem. Natomiast forma otwarta następnej części już nie zaskakuje (nie znaczy, że się nie podoba) choć biorąc deklaracje Zemlera, że improwizacji w poemacie niewiele, może powinna. Żar rozniecają części czwarta i piąta, w których następuje zderzenie form orkiestrowych z elektroniką. „Poemat toksyczny” jest muzyką, przy której człowiek najchętniej położyłby się i owinął prześcieradłem. Jarek Szczęsny The avant-garde composer and percussionist Hubert Zemler has been co-creating the most interesting projects of domestic (and not only) independent music for many years, characterized by an experimental, searching approach to sound matter. The artist does not attach himself to a specific genre, freely exploring the areas of jazz, improvisation, ambient, folk and electronics. He has recorded solo (e.g. Drut), in a duo (CEL - with Felix Kubin), in a trio (Cut the Sky with Alex Roth and Wacław Zimpel), in a quartet (Flows album), and has also been involved in such large-scale projects as opera (The Tale of the Heart. Favola in Musica by Aleksander Nowak). His meeting with the Aukso chamber orchestra, one of the best formations of this type in Europe, seems to be a natural consequence of his artistic path so far. The sources of the Toxic Poem can be found in the proposal to create a piece for the Auksodrone 2022 festival, which was submitted to the musician by the event's curator, Filip Berkowicz. Even though Hubert Zemler did not have much experience in writing scores for larger ensembles, he took up the challenge, tempted by the prospect of performing the work with a group of great instrumentalists. As he says: The offer of cooperation with such an excellent band as the Aukso orchestra led by maestro Marek Moś was very motivating for me and my head was full of ideas. Ultimately, I decided to take on the experimental layer as a medium, using an amplified metallophone and percussion instruments, and leave the orchestra to a fairly standard role. The combination of the classic beauty of the strings with the brutality of the drums and electronic color experiments was extremely inspiring to me from the very beginning. After several months of intensive work, the score was ready, and the premiere performance of the work took place on October 8, 2022 at the Mediateka in Tychy during the Auksodrone festival. The piece was performed live for the second time in April 2023 during a concert at the NOSPR hall in Katowice. The toxic poem, consisting of five parts, is a precisely written work, with only a small amount of improvisation, as Zemler emphasizes. It is maintained in a gloomy atmosphere, full of subcutaneous anxiety, which is created by sublime (but also minimalist) orchestral parts, raw and expressive percussion sounds and - no less important in the overall plan - electronic components. As a result, we get an album of thoroughly contemporary music, which is a kind of sonic memento for our troubled times. ..::TRACK-LIST::.. 1. Poemat toksyczny I 11:09 2. Poemat toksyczny II 04:47 3. Poemat toksyczny III 05:41 4. Poemat toksyczny IV 05:45 5. Poemat toksyczny V 05:52 ..::OBSADA::.. Hubert Zemler oraz AUKSO Orkiestra Kameralna Miasta Tychy pod dyrekcją Marka Mosia https://www.youtube.com/watch?v=bCwN4VD53dw SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-23 10:07:45
Rozmiar: 77.42 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Awangardowy kompozytor i perkusista Hubert Zemler od wielu już lat współtworzy najciekawsze projekty krajowej (i nie tylko) muzyki niezależnej, charakteryzujące się eksperymentalnym, poszukującym podejściem do materii dźwiękowej. Artysta przy tym nie przywiązuje się do określonego gatunku, swobodnie eksplorując obszary jazzu, improwizacji, ambientu, folku czy elektroniki. Nagrywał solo (np. Drut), w duecie (CEL), trio (Cut the Sky), kwartecie (album Flows), był również zaangażowany w tak duże przedsięwzięcia jak opera (Baśń o sercu. Favola in Musica Aleksandra Nowaka). Jego spotkanie z orkiestrą kameralną Aukso, jedną z najlepszych tego typu formacji w Europie, wydaje się zatem naturalną konsekwencją dotychczasowej drogi artystycznej. Źródeł Poematu toksycznego należy szukać w propozycji stworzenia utworu na potrzeby festiwalu Auksodrone 2022, jaką muzykowi złożył kurator imprezy, Filip Berkowicz. Mimo iż Hubert Zemler nie miał dotychczas dużego doświadczenia w pisaniu partytur na większe składy, podjął to wyzwanie, skuszony perspektywą realizacji dzieła z grupą świetnych instrumentalistów. Jak sam mówi: Propozycja współpracy z tak znakomitym zespołem, jakim jest kierowana przez maestro Marka Mosia orkiestra Aukso, zadziałała na mnie bardzo mobilizująco i w mojej głowie zaroiło się od pomysłów. Ostatecznie postanowiłem warstwę eksperymentalną wziąć na swoje barki jako medium, wykorzystując amplifikowany metalofon i instrumenty perkusyjne, a orkiestrze pozostawić rolę dość standardową. Zestawienie klasycznego piękna smyczków z brutalnością perkusji oraz elektronicznych eksperymentów barwowych od początku było dla mnie niezwykle inspirujące. Po kilku miesiącach intensywnej pracy partytura była gotowa, a premierowe wykonanie dzieła miało miejsce 8 października 2022 w Mediatece w Tychach podczas festiwalu Auksodrone. Utwór zabrzmiał na żywo po raz drugi w kwietniu 2023 roku podczas koncertu w sali NOSPR w Katowicach. Poemat toksyczny, składający się z pięciu części, to utwór precyzyjnie rozpisany, jedynie z niewielkim – jak podkreśla Zemler – udziałem improwizacji. Utrzymany jest w posępnym, pełnym podskórnego niepokoju klimacie, który pospołu kreują podniosłe (ale i minimalistyczne) partie orkiestrowe, surowe i ekspresyjne brzmienia perkusyjne oraz - nie mniej ważne w planie całości - komponenty elektroniczne. W rezultacie otrzymujemy album z muzyką na wskroś współczesną, będącą swoistym dźwiękowym memento dla naszych niespokojnych czasów. Audio Cave Już od pewnego czasu określenie perkusista stało się za małe na określenie Huberta Zemlera. Niestrudzony twórca poszerza paletę swoich możliwości otwierając jednocześnie przed nami nowe horyzonty muzyczne. Wiedziony swoimi zainteresowaniami muzycznymi potrafi przybrać najróżniejsze formy. Przyjęcie propozycji stworzenia utworu na potrzeby festiwalu Auksodrone 2022, którą złożył Filip Berkowicz, jawi się więc jako naturalna kolej rzeczy lub kolejny przystanek w znakomitej karierze artystycznej. Z drugiej strony któż by nie chciał pracować z orkiestrą kameralną Aukso pod dyrekcją Marka Mosia. Tak wyjątkowych orkiestr nie ma zbyt wiele, więc decyzja o nagrywaniu z nimi jasno zaświadcza o rozsądku Zemlera, ale również o jego artystycznej ambicji. Dodać należy, że artysta w pocie czoła i zapałem rzucił się do pracy pisząc „Poemat toksyczny”, który światło dzienne ujrzał 8 października 2022 w Mediatece właśnie podczas festiwalu Auksodrone, a powtórkę publiczność miała okazję usłyszeć w roku następnych w Sali NOSPR w Katowicach. Dzięki Audio Cave otrzymujemy całość zawartą na płycie, co uważam za posunięcie dobre, a nawet konieczne, bo przecież wszyscy w salach koncertowych się nie pomieścimy, ale wszyscy powinniśmy posłuchać tego albumu. Pierwsze wrażenie – orkiestra i instrumentalista dobrze ze sobą współgrają, niemal naturalnie. Stronę progresywną zajmuje w tym układzie Zemler, a Aukso – co może dziwić – gra bardzo klasycznie, zachowawczo niemal, ale jak przekonuje główny twórca taki był plan. Muzyka jest z gatunku minimalistycznych, które wymagają uwagi słuchacza. Dość oziębłe brzmienie słychać już w utworze początkowym. Przyznam, że z zaskoczeniem przyjąłem utwór numer dwa wraz z jego bardzo klasycznym kształtem. Natomiast forma otwarta następnej części już nie zaskakuje (nie znaczy, że się nie podoba) choć biorąc deklaracje Zemlera, że improwizacji w poemacie niewiele, może powinna. Żar rozniecają części czwarta i piąta, w których następuje zderzenie form orkiestrowych z elektroniką. „Poemat toksyczny” jest muzyką, przy której człowiek najchętniej położyłby się i owinął prześcieradłem. Jarek Szczęsny The avant-garde composer and percussionist Hubert Zemler has been co-creating the most interesting projects of domestic (and not only) independent music for many years, characterized by an experimental, searching approach to sound matter. The artist does not attach himself to a specific genre, freely exploring the areas of jazz, improvisation, ambient, folk and electronics. He has recorded solo (e.g. Drut), in a duo (CEL - with Felix Kubin), in a trio (Cut the Sky with Alex Roth and Wacław Zimpel), in a quartet (Flows album), and has also been involved in such large-scale projects as opera (The Tale of the Heart. Favola in Musica by Aleksander Nowak). His meeting with the Aukso chamber orchestra, one of the best formations of this type in Europe, seems to be a natural consequence of his artistic path so far. The sources of the Toxic Poem can be found in the proposal to create a piece for the Auksodrone 2022 festival, which was submitted to the musician by the event's curator, Filip Berkowicz. Even though Hubert Zemler did not have much experience in writing scores for larger ensembles, he took up the challenge, tempted by the prospect of performing the work with a group of great instrumentalists. As he says: The offer of cooperation with such an excellent band as the Aukso orchestra led by maestro Marek Moś was very motivating for me and my head was full of ideas. Ultimately, I decided to take on the experimental layer as a medium, using an amplified metallophone and percussion instruments, and leave the orchestra to a fairly standard role. The combination of the classic beauty of the strings with the brutality of the drums and electronic color experiments was extremely inspiring to me from the very beginning. After several months of intensive work, the score was ready, and the premiere performance of the work took place on October 8, 2022 at the Mediateka in Tychy during the Auksodrone festival. The piece was performed live for the second time in April 2023 during a concert at the NOSPR hall in Katowice. The toxic poem, consisting of five parts, is a precisely written work, with only a small amount of improvisation, as Zemler emphasizes. It is maintained in a gloomy atmosphere, full of subcutaneous anxiety, which is created by sublime (but also minimalist) orchestral parts, raw and expressive percussion sounds and - no less important in the overall plan - electronic components. As a result, we get an album of thoroughly contemporary music, which is a kind of sonic memento for our troubled times. ..::TRACK-LIST::.. 1. Poemat toksyczny I 11:09 2. Poemat toksyczny II 04:47 3. Poemat toksyczny III 05:41 4. Poemat toksyczny IV 05:45 5. Poemat toksyczny V 05:52 ..::OBSADA::.. Hubert Zemler oraz AUKSO Orkiestra Kameralna Miasta Tychy pod dyrekcją Marka Mosia https://www.youtube.com/watch?v=bCwN4VD53dw SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-23 10:02:32
Rozmiar: 130.45 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...( Info )...
Artist: Bob James Album: Just Us Year: 2025 Genre: Jazz Quality: FLAC 24Bit-96kHz ...( TrackList )... 01. Sommation 02. My Ship 03. T W O 04. All the Way 05. Fontaine dAlice 06. The Naked Ballet 07. Smile 08. Rue De Rivoli 09. Protea 10. New Hope ![]()
Seedów: 283
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-16 15:52:32
Rozmiar: 673.00 MB
Peerów: 95
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Zespół Kosmos narodził się latem 2020 roku z inicjatywy kornecisty Jana Ostalskiego, saksofonisty Iwo Tylmana i pianisty Stanisława Szmigiero. Swój ostateczny kształt przyjął ponad dwa lata później, gdy do grupy dołączyli kontrabasista Kamil Guźniczak i perkusista Kacper Kuta. Od początku działalności Kosmos, najpierw jako trio, a potem w ostatecznej formie kwintetu, przystąpił do pracy nad materiałem na debiutancką płytę. Część utworów, które wypełniają album, to – jak przyznaje Iwo Tylman – wynik otwartej improwizacji. Kompozycje przechodziły przez wiele etapów i zmieniały się wraz z rozwojem zespołu, a płyta stanowi tylko zapis ich aktualnego stanu. Nasze utwory są wynikiem kolektywnej pracy - zazwyczaj zaczyna się ona od tematu zaproponowanego przez jednego z nas, później pod wpływem improwizacji i sprawdzania różnych rozwiązań, kształtuje się ostateczna forma. Zazwyczaj jednak, nigdy nie jest ona ostateczna. Jeszcze przed rejestracją materiału kwintet miał okazję, by prezentować go podczas koncertów w całej Polsce, a reakcje publiczności wzmocniły w muzykach przekonanie o słuszności wybranego kierunku. W procesie produkcji kluczową rolę odegrał Jan Smoczyński, pianista i znany realizator dźwięku, którego zespół poznał podczas zajęć w Akademii Muzycznej w Łodzi, ćwicząc współpracę w kolektywie, otwartą improwizację i własne kompozycje. Spotkanie z doświadczonym producentem zaowocowało współpracą przy nagrywaniu płyty Kosmos. Jak mówi Stanisław Szmigiero: Mieliśmy okazję dobrze się poznać, zarówno muzycznie, jak i prywatnie, co było niezwykle pomocne przy procesie rejestrowania albumu. Janek jest bardzo wszechstronnym muzykiem i producentem, zależało nam, żeby zaproponował własne spojrzenie na naszą muzykę. Wynikiem pracy studyjnej jest płyta, na której spontaniczny żywioł improwizacyjny spotyka się z precyzją kompozycji, a całość zachowuje walor żywego i bardzo świeżo brzmiącego grania. To jazz o wielu twarzach, zaskakujący i różnorodny pod względem emocjonalnym. W każdym utworze akcenty rozłożone są nieco inaczej, a paleta brzmień rozciąga się szeroko: od melancholijnych dominant fortepianowych, przez mięsisty groove sekcji rytmicznej, po ekspresyjne partie dęciaków. Klasyczny "polish jazz" harmonijnie współgra z elementami współczesnej elektroniki, natomiast poszczególne kompozycje to wciągające słuchacza swoją odrębnością specyficzne mikrokosmosy. Jedno nie ulega wątpliwości: muzyczne uniwersum Kosmosu kusi, by się weń zanurzyć. Audio Cave Koncepcja zespołu Kosmos budowała się sukcesywnie, gdy pomysł kolektywnej kompozycji oraz zwartej improwizacji dojrzał wśród muzyków. Choć formacja powstała latem 2020 roku z inicjatywy kornecisty Jana Ostalskiego, saksofonisty Iwo Tylmana i pianisty Stanisława Szmigiero to swój ostateczny kształt przyjęła dopiero dwa lata później, gdy do grupy dołączyli kontrabasista Kamil Guźniczak i perkusista Kacper Kuta. Formula kwintetu stała się zatem prologiem koncepcji, której ciekawym odniesieniem jest album „Kosmos”. Materiał zawarty na debiutanckim albumie powstawał początkowo jako realizacja na trio, a potem w ostatecznej formie kwintetu. Część utworów, które wypełniają album, to koncepcja przemyślanej i otwartej improwizacji. Kompozycje przechodziły przez wiele etapów i zmieniały się wraz z rozwojem zespołu, a „Kosmos” stanowi zapis ich aktualnego stanu. „Nasze utwory są wynikiem kolektywnej pracy – wyjaśnia genezę albumu Ivo Tylman. Zzazwyczaj zaczyna się ona od tematu zaproponowanego przez jednego z nas, później pod wpływem improwizacji i sprawdzania różnych rozwiązań, kształtuje się ostateczna forma. Zazwyczaj jednak, nigdy nie jest ona ostateczna”. Jeszcze przed rejestracją materiału kwintet miał okazję, by prezentować go podczas koncertów w całej Polsce, a reakcje publiczności wzmocniły w muzykach przekonanie o słuszności wybranego kierunku. W procesie produkcji sesji kluczową rolę odegrał Jan Smoczyński, pianista i realizator dźwięku, którego zespół poznał podczas zajęć w Akademii Muzycznej w Łodzi, ćwicząc współpracę w kolektywie, otwartą improwizację i własne kompozycje. Spotkanie z doświadczonym producentem zaowocowało współpracą przy nagrywaniu debiutanckiej płyty. „Mieliśmy okazję dobrze się poznać, zarówno muzycznie, jak i prywatnie, co było niezwykle pomocne przy procesie rejestrowania albumu – wspomina Stanisław Szmigiero. Janek jest bardzo wszechstronnym muzykiem i producentem, zależało nam, żeby zaproponował własne spojrzenie na naszą muzykę”. Wynikiem pracy studyjnej jest „Kosmos” – płyta, na której spontaniczny żywioł improwizacyjny spotyka się z precyzją kompozycji, a całość zachowuje walor żywego i bardzo świeżo brzmiącego grania. To jazz o wielu twarzach, zaskakujący i różnorodny pod względem emocjonalnym. W każdym utworze akcenty rozłożone są nieco inaczej, a paleta brzmień rozciąga się szeroko: od melancholijnych dominant fortepianowych, przez groove sekcji rytmicznej, po ekspresyjne partie dęciaków. Klasyczny jazz harmonijnie współgra z elementami współczesnej elektroniki a kompozycje to wciągające słuchacza swoją odrębnością specyficzne mikrokosmosy. Dionizy Piątkowski ..::TRACK-LIST::.. 1. UĆ (5:51) 2. Walc II (5:41) 3. Klapy wentyle (0:43) 4. Wenus (9:20) 5. JA (4:15) 6. Polski film (1:23) 7. Muratyn (7:57) 8. Poczułem (5:47) 9. KWTWMQ (1:57) 10. Koziołek (3:20) 11. Ogrodniczki (4:12) ..::OBSADA::.. Jan Ostalski - kornet, flugehorn, Korg MS-20 Iwo Tylman - saksofon sopranowy, saksofon tenorowy Stanisław Szmigiero - fortepian, Sequential Take 5 Kamil Guźniczak - kontrabas Kacper Kuta - perkusja https://www.youtube.com/watch?v=XsX0ad-jqHY SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-15 19:57:50
Rozmiar: 117.34 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Zespół Kosmos narodził się latem 2020 roku z inicjatywy kornecisty Jana Ostalskiego, saksofonisty Iwo Tylmana i pianisty Stanisława Szmigiero. Swój ostateczny kształt przyjął ponad dwa lata później, gdy do grupy dołączyli kontrabasista Kamil Guźniczak i perkusista Kacper Kuta. Od początku działalności Kosmos, najpierw jako trio, a potem w ostatecznej formie kwintetu, przystąpił do pracy nad materiałem na debiutancką płytę. Część utworów, które wypełniają album, to – jak przyznaje Iwo Tylman – wynik otwartej improwizacji. Kompozycje przechodziły przez wiele etapów i zmieniały się wraz z rozwojem zespołu, a płyta stanowi tylko zapis ich aktualnego stanu. Nasze utwory są wynikiem kolektywnej pracy - zazwyczaj zaczyna się ona od tematu zaproponowanego przez jednego z nas, później pod wpływem improwizacji i sprawdzania różnych rozwiązań, kształtuje się ostateczna forma. Zazwyczaj jednak, nigdy nie jest ona ostateczna. Jeszcze przed rejestracją materiału kwintet miał okazję, by prezentować go podczas koncertów w całej Polsce, a reakcje publiczności wzmocniły w muzykach przekonanie o słuszności wybranego kierunku. W procesie produkcji kluczową rolę odegrał Jan Smoczyński, pianista i znany realizator dźwięku, którego zespół poznał podczas zajęć w Akademii Muzycznej w Łodzi, ćwicząc współpracę w kolektywie, otwartą improwizację i własne kompozycje. Spotkanie z doświadczonym producentem zaowocowało współpracą przy nagrywaniu płyty Kosmos. Jak mówi Stanisław Szmigiero: Mieliśmy okazję dobrze się poznać, zarówno muzycznie, jak i prywatnie, co było niezwykle pomocne przy procesie rejestrowania albumu. Janek jest bardzo wszechstronnym muzykiem i producentem, zależało nam, żeby zaproponował własne spojrzenie na naszą muzykę. Wynikiem pracy studyjnej jest płyta, na której spontaniczny żywioł improwizacyjny spotyka się z precyzją kompozycji, a całość zachowuje walor żywego i bardzo świeżo brzmiącego grania. To jazz o wielu twarzach, zaskakujący i różnorodny pod względem emocjonalnym. W każdym utworze akcenty rozłożone są nieco inaczej, a paleta brzmień rozciąga się szeroko: od melancholijnych dominant fortepianowych, przez mięsisty groove sekcji rytmicznej, po ekspresyjne partie dęciaków. Klasyczny "polish jazz" harmonijnie współgra z elementami współczesnej elektroniki, natomiast poszczególne kompozycje to wciągające słuchacza swoją odrębnością specyficzne mikrokosmosy. Jedno nie ulega wątpliwości: muzyczne uniwersum Kosmosu kusi, by się weń zanurzyć. Audio Cave Koncepcja zespołu Kosmos budowała się sukcesywnie, gdy pomysł kolektywnej kompozycji oraz zwartej improwizacji dojrzał wśród muzyków. Choć formacja powstała latem 2020 roku z inicjatywy kornecisty Jana Ostalskiego, saksofonisty Iwo Tylmana i pianisty Stanisława Szmigiero to swój ostateczny kształt przyjęła dopiero dwa lata później, gdy do grupy dołączyli kontrabasista Kamil Guźniczak i perkusista Kacper Kuta. Formula kwintetu stała się zatem prologiem koncepcji, której ciekawym odniesieniem jest album „Kosmos”. Materiał zawarty na debiutanckim albumie powstawał początkowo jako realizacja na trio, a potem w ostatecznej formie kwintetu. Część utworów, które wypełniają album, to koncepcja przemyślanej i otwartej improwizacji. Kompozycje przechodziły przez wiele etapów i zmieniały się wraz z rozwojem zespołu, a „Kosmos” stanowi zapis ich aktualnego stanu. „Nasze utwory są wynikiem kolektywnej pracy – wyjaśnia genezę albumu Ivo Tylman. Zzazwyczaj zaczyna się ona od tematu zaproponowanego przez jednego z nas, później pod wpływem improwizacji i sprawdzania różnych rozwiązań, kształtuje się ostateczna forma. Zazwyczaj jednak, nigdy nie jest ona ostateczna”. Jeszcze przed rejestracją materiału kwintet miał okazję, by prezentować go podczas koncertów w całej Polsce, a reakcje publiczności wzmocniły w muzykach przekonanie o słuszności wybranego kierunku. W procesie produkcji sesji kluczową rolę odegrał Jan Smoczyński, pianista i realizator dźwięku, którego zespół poznał podczas zajęć w Akademii Muzycznej w Łodzi, ćwicząc współpracę w kolektywie, otwartą improwizację i własne kompozycje. Spotkanie z doświadczonym producentem zaowocowało współpracą przy nagrywaniu debiutanckiej płyty. „Mieliśmy okazję dobrze się poznać, zarówno muzycznie, jak i prywatnie, co było niezwykle pomocne przy procesie rejestrowania albumu – wspomina Stanisław Szmigiero. Janek jest bardzo wszechstronnym muzykiem i producentem, zależało nam, żeby zaproponował własne spojrzenie na naszą muzykę”. Wynikiem pracy studyjnej jest „Kosmos” – płyta, na której spontaniczny żywioł improwizacyjny spotyka się z precyzją kompozycji, a całość zachowuje walor żywego i bardzo świeżo brzmiącego grania. To jazz o wielu twarzach, zaskakujący i różnorodny pod względem emocjonalnym. W każdym utworze akcenty rozłożone są nieco inaczej, a paleta brzmień rozciąga się szeroko: od melancholijnych dominant fortepianowych, przez groove sekcji rytmicznej, po ekspresyjne partie dęciaków. Klasyczny jazz harmonijnie współgra z elementami współczesnej elektroniki a kompozycje to wciągające słuchacza swoją odrębnością specyficzne mikrokosmosy. Dionizy Piątkowski ..::TRACK-LIST::.. 1. UĆ (5:51) 2. Walc II (5:41) 3. Klapy wentyle (0:43) 4. Wenus (9:20) 5. JA (4:15) 6. Polski film (1:23) 7. Muratyn (7:57) 8. Poczułem (5:47) 9. KWTWMQ (1:57) 10. Koziołek (3:20) 11. Ogrodniczki (4:12) ..::OBSADA::.. Jan Ostalski - kornet, flugehorn, Korg MS-20 Iwo Tylman - saksofon sopranowy, saksofon tenorowy Stanisław Szmigiero - fortepian, Sequential Take 5 Kamil Guźniczak - kontrabas Kacper Kuta - perkusja https://www.youtube.com/watch?v=XsX0ad-jqHY SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-15 19:53:46
Rozmiar: 286.09 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
|