![]() |
|
|||||||||||||
Ostatnie 10 torrentów
Ostatnie 10 komentarzy
Discord
Kategoria:
Muzyka
Ilość torrentów:
24,860
Opis
...( Info )...
Artist: Various Artists Album: 80's Best Ballads Year: 2025 Format: mp3 320 kbps ...( TrackList )... 01. Alphaville - Forever Young 02. Tina Turner - What's Love Got to Do with It 03. Alien - Only One Woman (US Mix) 04. George Benson - Nothing’s Gonna Change My Love for You 05. Michael McDonald - I Keep Forgettin (Every Time You're Near) 06. Fleetwood Mac - Welcome to the Room... Sara (2017 Remaster) 07. Marillion - Lavender 08. Atlantic Starr - Always 09. Tracy Huang - Take My Breath Away 10. Tommy Shaw - Ever Since the World Began 11. Kix - Don’t Close Your Eyes 12. Christopher Cross - Arthur's Theme (Best That You Can Do) 13. Peter Cetera - Glory of Love 14. The Cars - Drive 15. Debbie Gibson - Foolish Beat 16. Chaka Khan - Through the Fire 17. Falco - Coming Home (Jeanny Pt. 2, Ein Jahr danach) 18. The Monroes - Cheerio 19. Peabo Bryson - If Ever You're in My Arms Again 20. Whitesnake - Is This Love 21. Dolly Parton - To Know Him Is to Love Him 22. Tanita Tikaram - Twist in My Sobriety 23. Siedah Garrett - Everchanging Times (From Baby Boom) 24. Randy Crawford - Almaz 25. Climie Fisher - Rise to the Occasion 26. Kate Bush - Babooshka 27. The Dream Academy - Life in a Northern Town 28. Duran Duran - Save a Prayer (2009 Remaster) 29. Roxette - It Must Have Been Love (Christmas for the Broken-Hearted) 30. Madonna - Live to Tell 31. Laura Branigan - Power of Love 32. Womack & Womack - Angie 33. White Lion - When the Children Cry 34. Rod Stewart - Every Beat of My Heart 35. A-Ha - October 36. Chicago - You're the Inspiration 37. Spandau Ballet - True 38. Foreigner - I Want to Know What Love Is (1999 Remaster) 39. Simply Red - Holding Back the Years 40. Starship - Nothing's Gonna Stop Us Now ![]()
Seedów: 471
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-01 10:45:35
Rozmiar: 406.56 MB
Peerów: 269
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Wydana w oryginalnej, kontrowersyjnej okładce (żadna duża wytwórnia by tego projektu dzisiaj nie puściła...) reedycja zrealizowanego w 1971 roku jedynego, bardzo rzadkiego, za to świetnego albumu totalnie zapomnianej, hardrockowej brytyjskiej formacji (dwóch białych Angoli + dwóch mieszkańców Barbadosu). Płytę wypełniały riffujące, hard rockowe (choć polane psychodelicznym, bądź progresywnym sosem) utwory w klimacie dokonań Horse, Incredible Hog, Stray czy Leaf Hound. Oryginalny winyl Polydoru w stanie MINT- wart jest dzisiaj 700-800 euro, więc bez wątpienia warto zainteresować się tą perfekcyjnie brzmiącą reedycją! Dodatkowo dołączono utwór z B-strony jedynego singla grupy (1970) oraz niepublikowany kawałek z 1971 roku. JL Kilka lat temu odwiedzając londyński sklep muzyczny „HMV” na Oxford Street ujrzałem płytę, która długi czas spędzała mi sen z powiek. Na mej prywatnej liście w umownej kategorii „najbardziej poszukiwanych i pożądanych obiektów” zajmowała jedno z czołowych pozycji. Przez moment sparaliżowało mnie. Czy to nie sen? Czy ja dobrze widzę? Czy to na pewno jest to, o czym myślę widząc nazwę grupy? Fakt, okładka nie ta. Zmieniona. Oryginalna namieszała wówczas dość mocno. Ale na Boga – minęło tyle lat, więc nie sądzę, by dziś mogła wywołać zgorszenie. Trudno. Widać taka wola wydawcy. Dodano też (dość dwuznaczny) tytuł „Turns You On”, ale utwory wypisane na odwrocie płyty zgadzały się co do joty. Tak jak i nazwa zespołu. LUV MACHINE. Niektóre źródła podają, że ojczyzną LUV MACHINE była Nowa Zelandia. Błąd, choć rzeczywiście zespół pochodził z dość dalekiego i egzotycznego jak dla Europejczyka regionu. Ojczyzną grupy był bowiem Barbados – tropikalna wyspa położona na Małych Antylach, w basenie Morza Karaibskiego. W latach 60-tych pod względem muzycznym Barbados zdominowane było przez amerykański popowy soul z domieszką calypso przyprawione lokalnym folklorem. Dla turystów odwiedzających ten uroczy zakątek była to zapewne jedna z atrakcji, którą wspomina się potem w gronie przyjaciół i znajomych ale nie dla młodego Errola Bradshawa, perkusisty i wokalisty The Blue Rhythm Combo działającego w stolicy Barbadosu, Bridgetown. Był rok 1968, kiedy muzyk zafascynował się psychodelią, bluesem i mocnym rockiem. Płyty Hendrixa, Cream, Vanilla Fudge, Creedence Clearwater Revival, tudzież innych mniej znanych wykonawców wywróciły mu świat do góry nogami. Postanowił założyć zespół, który z założenia miał grać mocno, głośno i na pewno nie będzie grał turystom do tańca. Swoim pomysłem zaraził dwójkę przyjaciół: gitarzystę Michaela Bishopa i basistę Merlina Norville’a. Projekt został nazwany Luv Machine. Dość ryzykownie, bowiem w slangu tak określało się kobietę ogarniętą nienasyconą żądzą do miłości fizycznej. Umiejętnie łącząc rock i soul z domieszką klimatów karaibskich szybko zyskali rozgłos. Pierwszy singiel „Build Me Up Buttercup” wydany latem 1969 roku stał się krajowym hitem, a trio zostało kilka razy zaproszone do telewizyjnego show. Tamtejsi prezenterzy z pełnym entuzjazmem zapowiadali ich jako „pionierów nowego, krajowego brzmienia”. W tym właśnie czasie na grupę zwrócił uwagę brytyjski menadżer Malcolm West, który przekonał muzyków, by przenieśli się do Anglii. „Przeprowadzka” odbyła się pod koniec roku i na początku przyniosła muzykom duże rozczarowanie. Przede wszystkim narzekali na brak odpowiedniej gotówki, pojawiły się problemy mieszkaniowe i uprzedzenia rasowe. Te ostatnie szczególnie dawało się odczuć podczas pierwszych klubowych występów. Biała publiczność bardzo podejrzliwie patrzyła na trzech czarnych facetów, którzy zjawili się nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co? Jednak po chwili dali się ponieść muzyce granej ze sceny, a początkowa wrogość przeradzała się w zachwyt. Występy w tymczasowo „rodzinnym” Wolverhampton szybko zamieniły się w koncerty w tak legendarnych miejscach jak londyński klub „Marquee”, czy liverpoolski „The Cavern”. Były też wypady na kontynent: do Włoch i Niemiec gdzie koncertowali z grupą Sweet. Kariera LUV MACHINE zaczęła nabierać rozpędu. „Nikt nie chciał wierzyć, że zespół pochodzący z Barbadosu może grać mocnego acid rocka. Dla Europejczyka to był pewien szok. My z kolei poznawaliśmy muzykę takich grup jak Pink Floyd, King Crimson i ELP o istnieniu których nie mieliśmy do tej pory pojęcia” – wspomina Errol Bradshaw we wkładce do kompaktowej reedycji płyty. Frustracja spowodowana rozłąką z domem, oraz problemy z wizą spowodowały, że grupę opuścił basista Merlin Norville. Jego miejsce zajął Brytyjczyk, John Jeavons, grający do tej pory w kilku lokalnych blues rockowych zespołach (prywatnie przyjaciel Glenna Huges’a!). Na dodatek Malcolm West przyprowadził ze sobą jeszcze jednego muzyka, gitarzystę Boba Bowmana. W ten oto sposób trio LUV MACHINE stało się kwartetem. W lipcu 1970 roku muzycy weszli do londyńskiego studia Philips i pod okiem producenta Martina Halla zarejestrowali swój jedyny jak się miało okazać album zatytułowany po prostu „Luv Machine”. Wspomina Bradshaw: „Materiał na płytę powstał w przeciągu sześciu tygodni. Nagrania trwały zaś jedynie przez weekend plus jedną noc. To było istne szaleństwo”. Album pilotował singiel z nagraniem „Witches Wand”/”In The Early Hours”. Sporo zamieszania i wrzawy narobiło się wokół okładki, która przedstawiała rozłożone nogi kobiece wystające z gramofonu. Jedni uznali ją za obsceniczną, inni widzieli w niej… pornografię! W niektórych krajach, w tym w Australii i Nowej Zelandii album został całkowicie wycofany ze sprzedaży, a pochodzące z niego nagrania dostały „dożywotni zakaz prezentacji w środkach masowego przekazu”. Paranoja! O dziwo w Stanach, które na tym punkcie szczególnie są wyczulone, płytę można było nabyć bez żadnych problemów. „Luv Machine” to album dla tych, którzy uwielbiają brytyjski wczesny hard rock i blues rock. Jest tu miejsce na funk, uduchowioną psychodelię i progresję. Krąży ta muzyka gdzieś w okolicach Killing Floor, Black Sabbath, King Crimson i Jefferson Airplane, a wszystko to podlane klimatami Karaibów. Nie jest to płyta, która zmieniła oblicze muzyki rockowej, która rzuca na kolana. Raczej z gatunku tych, których słuchanie sprawia wielką radość i przyjemność. Pierwsze dwa nagrania „Witches Wand” i „You’re Suprised” trwające w sumie około sześciu minut to połączenie psychodelii, bluesa i.., punk rocka. Perkusista trzyma uwagę słuchacza swymi ostrymi i potężnymi bębnami. „Happy Children” z powodzeniem mógłby pojawić się na każdym albumie Led Zeppelin po 1973 roku. „Maybe Tomorrow” z organową wstawką w środku i pulsującym basem jest tak prosty, że ociera się o geniusz. Z kolei „Reminiscing” ma fantastyczną pop rockową melodię, co wcale nie jest zarzutem. Wręcz przeciwnie. I tak można by jeszcze wymieniać inne tytuły, analizować, porównywać, oceniać. Oryginalna płyta to dwanaście świetnie zagranych numerów, które koniecznie trzeba poznać i posłuchać. Do kompaktowej wersji wydanej dopiero w 2006 roku przez Rise Above dodano sześć rzadkich nagrań, w tym drugi, nigdy nie wydany singiel i wczesne nagrania demo zespołu z pierwszym basistą. Errol Bradshaw i Michael Bishop przybyli do Anglii na podstawie wizy turystycznej, a gdy próby jej przedłużenia nie powiodły się musieli opuścić Wlk. Brytanię. Kiedy więc Polydor wydał w styczniu 1971 roku album „Luv Machine” zespół faktycznie już nie istniał. Dziś oryginalny i rzadko widywany w swej pierwotnej okładce longplay osiąga na giełdach płytowych cenę powyżej 250 funtów. Wśród kolekcjonerów czarnych płyt wciąż jest grzesznym obiektem pożądania... Zibi ..::TRACK-LIST::.. 1. Witches Wand 2:44 2. You're Surprised 2:40 3. It's Amazing 3:21 4. Happy Children 3:15 5. Everything 3:11 6. Maybe Tomorrow 4:15 7. Reminiscing 2:49 8. Change Your Mind 2:53 9. Crrupt One 4:03 10. Lost 3:03 11. My Life Is Filled With Changes 3:08 12. Portrait Of Disgust 4:47 Bonus Tracks: 13. In The Early Hours (UK Single B-side, 1070) 14. Don't Let The Blues Take Over Pt. I & II ..::OBSADA::.. Drums, Vocals - Errol Bradshaw Guitar, Vocals - Bob Bowman, Michael Bishop Bass, Vocals - John Jeavons https://www.youtube.com/watch?v=Xx9nZxejH9A SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-01 10:44:24
Rozmiar: 337.06 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Po krótkiej przygodzie z “majorsem”, Medico Peste wracają pod skrzydła rodzimej Malignant Voices, czyli, można powiedzieć, do domu, gdzie ich miejsce. Bo, jak to się mówi, wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Powiedzenie to zresztą znakomicie sprawdza się także w sprawie najważniejszej, czyli muzycznej zawartości „Aesthetic of Hunger”, trzeciego albumu Krakowian. Bo jest to materiał, który, po krótkiej podróży w rejony jakby nieco bardziej przystępne, wrzuca zespół ponownie na właściwe tory. „Aesthetic of Hunger” stanowi dla mnie rozwinięcie myśli twórczej z debiutu, i to rozwinięcie w bardzo mocnym tego słowa znaczeniu. Co mam na myśli? Przede wszystkim to, że od zarania Medico Peste był tworem wyjątkowym, czerpiącym z różnych źródeł, bez oglądania się na obecnie panującą modę. Jednocześnie wymykający się bezpośrednim porównaniom, potrafiącym mieszać w swojej twórczości zarówno elementy staroszkolne, jak i te bardziej współczesne, ocierające się momentami nawet o „post” czy awangardę. Jednocześnie tworem do szpiku kości blackmetalowym, acz nie trzymającym się sztywno wyznaczonych przez twórców gatunku ram. Poza agresywnymi, chłodnymi, norweskimi tremolo, islandzkimi melodiami czy francuskimi dysonansami znajdziemy na tym albumie utwory, przy których można z lekka odpłynąć. Niech za taki przykład wskażę choćby wyjątkowo klimatyczny „Ecclessiogenic Psychosis”, czy następujący zaraz potem „Antrakt”, przerywnik instrumentalny, kompletnie hipnotyzujący, i teoretycznie z czystym black metalem mający niewiele wspólnego. Dzięki temu, „Aesthetic of Hunger” jest albumem, który działa niczym choroba. Postępująca powoli, nie dająca natychmiastowych objawów, lecz z każdą chwilą infekująca zakamarki umysłu coraz głębiej. Sporo jest na tych nagraniach smaczków, które dostrzegamy dopiero po pewnym czasie, ale uważam, że rozkładając poszczególne kompozycje na części pierwsze pozbawił bym słuchacza satysfakcji z samodzielnego się nimi delektowania. Powiem zatem tylko tyle: Medico Peste nagrali kolejny fantastyczny album. Utrzymany całkowicie w swoim własnym, wykreowanym na przestrzeni lat stylu, który to już dziś śmiało stanowić może inspirację dla adeptów czarnej sztuki. Dla mnie, najwyższa światowa klasa. jesusatan Medico Peste to zespół blackmetalowy założony w 2010 roku w Krakowie. Skład muzyków ulegał wielu zmianom. Obecny skład zespołu to: Lazarus (wokal), Heresiarch (gitara), Zerachiel (gitara), Zann (gitara basowa) i Adrian Stempak (perkusja). W dyskografii znajdziemy trzy albumy – w tym jeden przedpremierowy, który ukazać ma się za kilka dni – i to właśnie tego materiału będzie dotyczyć dzisiejsza recenzja. Po pięciu latach wydawniczego milczenia Medico Peste wreszcie wraca z nowym krążkiem, zatytułowanym 'Aesthetic of Hunger’. Z nostalgią wspominam czasy ich surowego demo i debiutanckiego albumu – to były godziny spędzone z dźwiękami, które wwiercały się w łeb jak świdry. Niestety, kolejne wydawnictwa przemknęły mi bokiem, gdzieś się rozmyły w zalewie innych premier. Tym razem jednak, przedpremierowo wpadł mi w ręce ich najnowszy materiał – jeszcze ciepły, jeszcze dymiący. Osiem numerów zamkniętych w około czterdziestu pięciu minutach brudu, neurozy i szaleństwa. Początek albumu zdaje się stąpać spokojnie, niemal medytacyjnie, ale to tylko cisza przed burzą – bo chwilę później rozpętuje się istne piekło: blastowe tempa, nerwowe przejścia na garach i atmosfera tak gęsta, że można by ją kroić nożem. Brzmienie zdaje się być z jednej strony chaotyczne, a z drugiej niesamowicie precyzyjne – jak cięcie żywej tkanki chirurgicznym narzędziem. Riffy gitar prezentują klasyczne sekcje tremolo, ale znajdziecie tu również mnóstwo muzycznego dysonansu, który rozciąga granice black metalu, wprowadzając słuchacza w stan permanentnego napięcia i poczucia zagubienia – jakby ktoś wrzucił was w labirynt dźwięków bez wyjścia. Oprócz przesterowanych gitar, pojawiają się też przełączone na czysty kanał, które nieco ocieplają klimat tego materiału. Perkusja bardzo przypadła mi do gustu, zwłaszcza w szybszych partiach. Te wolniejsze momenty są niemal hipnotyzujące – pulsują jak obłąkany rytuał, wciągając w trans i budując duszną atmosferę, w której każda stopa i werbel brzmi jak echo szaleństwa. Linia basu potrafi zachwycić swoim doskonałym brzmieniem. Instrument ten jest doskonale słyszalny pomimo blastów i ściany dźwięków. Wokal to obskurny, zdzierający gardło krzyk, który brzmi jak desperacki monolog pełen wściekłości, paranoi i wewnętrznego rozkładu, idealnie dopełniający chorą aurę tej płyty. Podsumowując ten album, trzeba przyznać, że Medico Peste nie tylko wrócili – oni przyszli po swoje. Z pełną świadomością własnej estetyki i brzmienia, które balansuje na granicy obłędu i artystycznej wizji. Jeśli szukasz czegoś więcej niż kolejnej blackmetalowej rzeźni, to jest płyta, która Cię rozpieprzy. P. Przyznam, że trochę obawiałem się o przyszłość tego zespołu po tych wszystkich zawirowaniach w składzie. Żeby skrócić Wam całą historię – ze składu, który przygotował poprzedni album pozostał tylko gardłowy – Lazarus. Pięć lat ciszy, najpierw trochę koncertów, które okazały się wypaść bardzo dobrze, by w końcu pojawiła się informacja o kolejnej płycie Medico Peste. „Aesthetic of Hunger” – tak będzie zatytułowana. Medico Peste jest dla mnie zespołem bardzo ważnym, ale do tego krążka z uwagi na to co napisałem powyżej podszedłem trochę nieufnie. I mój stosunek do tej płyty można trochę porównać do sinusoidy. Od nieufności, przez duży entuzjazm, do stopniowego wyhamowania entuzjazmu. I już spieszę Wam powiedzieć coś więcej. Przede wszystkim – pewne rzeczy się nie zmieniły. Wokal Lazarusa jest w dalszym ciągu fantastyczny. Typ co kreuje atmosferę i klimat – wielu wokalistów na black metalowej scenie może mu pozazdrościć umiejętności i feelingu. Kolejne wersy w jego wykonaniu w dalszym ciągu potrafią przyprawić o gęsią skórkę, nie ważne czy krzyczy, wyje, deklamuje czy szepcze. Klasa sama w sobie. Pod kątem muzycznym z kolei słychać tutaj kontynuację muzyki Medico Peste z wcześniejszych materiałów, ale moim zdaniem – tylko do pewnego stopnia. Gdzieś tam cały czas jest możliwy do uchwycenia duch tego zespołu, sposób w jaki prowadzone są kompozycje, riffy – wszystko napisane jest tak, by słuchacz miał świadomość, że to ten sam zespół, który nagrał „א: Tremendum et Fascinatio” czy „ב: The Black Bile”. Natomiast odnoszę wrażenie, że gdzieś umknął ważny czynnik, wszechobecny na wcześniejszych materiałach Krakowian. Mianowicie – poczucie szaleństwa, strachu czy generalnie – bardzo wyrazistych emocji, często mocno ekstremalnych, wypełniających muzykę tego zespołu dotychczas. Każdy z wcześniejszych materiałów miał to w sobie, nieważne czy mówimy o pełniakach, EPce czy demówce. Natomiast w przypadku „Aesthetic of Hunger” nie czuję tego. Albo inaczej – nie czuję tego przez cały czas, nie czuję tego w takim stopniu, do jakiego byłem przyzwyczajony w przypadku tego albumu. Znajdziemy tu oczywiście numery, które w pełni oddają ducha Medico Peste, z całym bagażem emocjonalnym tej muzyki. Na przykład generalnie całe „Ecclessiogenic Psychosis” czy „Viaticum” lub „Act of Faith”, w pozostałych numerach z kolei jest tego zdecydowanie mniej. Może nie jest tak, że inne kawałki są do dupy – po prostu więcej w nich wkradającej się chwilami ambiwalencji wobec tych dźwięków. Może jest to też efekt produkcji tego albumu – mniej surowej i jakby bardziej przystępnej (choć oczywiście cały czas utrzymującej standardy jak na ekstremę przystało). I stąd ta sinusoida opisująca mój stosunek do muzyki z najnowszego albumu. Chwilami po prostu zespół wpada na mieliznę i gra poprawnie, dobrze, ale nic poza tym. Zdałem sobie sprawę, że włączając każdy wcześniejszy materiał Medico Peste słucham go z zapartym tchem od początku do końca, zaś „Aesthetic of Hunger” ma pewne luki. Jest albumem nierównym. Miałem moment, że zachwycałem się wspomnianymi numerami i na fali tego zachwytu przepływałem nad fragmentami mniej udanymi. Wraz z kolejnymi odsłuchami jednak zacząłem zwracać uwagę, że po prostu pewne fragmenty są tu trochę na siłę – lub nie pasują lub umieszczono je na zasadzie wypełnienia. Gdyby zespół w miejsce pełniaka wydał EPkę, powiedzmy o połowę krótszą – w dalszym ciągu piałbym Wam tutaj z zachwytu. Natomiast obecnie uważam, że dobry to powrót po pięciu latach milczenia, ale jednak oczekiwałem czegoś więcej. Ale oczywiście kupię „Aesthetic of Hunger” przy okazji. W dalszym ciągu jest to płyta ciekawsza i fajniejsza od dużej części krążków, które odsłuchuję obecnie, a nie zawsze ostatecznie je recenzuję. Natomiast liczę, że ten album jednak zaskoczy ponownie tak jak na początku. Lub, że kolejne wydawnictwo spełni moje oczekiwania względem Medico Peste i trzeci pełniak będę traktował po prostu jako chwilowy spadek formy. Oracle Medico Peste is a black metal band founded in 2010 in Krakow. The line-up of musicians has undergone many changes. The current line-up of the band is: Lazarus (vocals), Heresiarch (guitar), Zerachiel (guitar), Zann (bass guitar) and Adrian Stempak (drums). The discography includes three albums – including one pre-premiere, which is to be released in a few days – and it is this material that today’s review will concern. After five years of publishing silence, Medico Peste is finally back with a new album, titled 'Aesthetic of Hunger’. I recall with nostalgia the times of their raw demo and debut album – these were hours spent with sounds that pierced my head like drills. Unfortunately, subsequent releases passed me by, somehow blurred in the flood of other premieres. This time, however, their latest material fell into my hands as a pre-premiere – still warm, still smoking. Eight tracks enclosed in about forty-five minutes of filth, neurosis and madness. The beginning of the album seems to tread calmly, almost meditatively, but it is only the calm before the storm – because a moment later, real hell breaks loose: blast tempos, nervous passages on drums and an atmosphere so thick that you could cut it with a knife. The sound seems to be chaotic on the one hand, and incredibly precise on the other – like cutting living tissue with a surgical tool. The guitar riffs present classic tremolo sections, but you will also find here a lot of musical dissonance, which stretches the boundaries of black metal, putting the listener in a state of permanent tension and a sense of being lost – as if someone threw you into a labyrinth of sounds with no way out. In addition to the distorted guitars, there are also those switched to a clean channel, which slightly warm up the atmosphere of this material. I really liked the drums, especially in the faster parts. These slower moments are almost hypnotizing – they pulsate like a deranged ritual, drawing you into a trance and building a sultry atmosphere, in which every kick and snare sounds like an echo of madness. The bass line can delight with its perfect sound. This instrument is perfectly audible despite the blast beats and the wall of sounds. The vocals are a filthy, throat-shredding scream that sounds like a desperate monologue full of rage, paranoia and internal decay, perfectly complementing the sick aura of this album. To sum up this album, it must be admitted that Medico Peste have not only returned – they have come for what is theirs. With full awareness of their own aesthetics and sound, which balances on the border of madness and artistic vision. If you are looking for something more than just another black metal slaughter, this is an album that will blow you away. P. ..::TRACK-LIST::.. 1. St. Anthony's Fire 07:04 2. The Black Lotus 05:13 3. Subversion & Simulacra 05:11 4. Ecclessiogenic Psychosis 06:39 5. Antrakt 03:27 6. Folie De Dieu 05:24 7. Viaticum 04:32 8. Act Of Faith 07:32 ..::OBSADA::.. Lazarus - vocals, guitars, keys, songwriting Zann - bass Zerachiel - guitars Adrian Stempak - drums Guests: Hekte Zaren - vocals on tracks 1, 4 & 6 Ivan 'Ygg' Halyha - drums & electronics on 'Antrakt' Bard - guitars on 'Ecclessiogenic Psychosis' https://www.youtube.com/watch?v=l1XYXN8Prxs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-01 10:23:22
Rozmiar: 110.13 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Po krótkiej przygodzie z “majorsem”, Medico Peste wracają pod skrzydła rodzimej Malignant Voices, czyli, można powiedzieć, do domu, gdzie ich miejsce. Bo, jak to się mówi, wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Powiedzenie to zresztą znakomicie sprawdza się także w sprawie najważniejszej, czyli muzycznej zawartości „Aesthetic of Hunger”, trzeciego albumu Krakowian. Bo jest to materiał, który, po krótkiej podróży w rejony jakby nieco bardziej przystępne, wrzuca zespół ponownie na właściwe tory. „Aesthetic of Hunger” stanowi dla mnie rozwinięcie myśli twórczej z debiutu, i to rozwinięcie w bardzo mocnym tego słowa znaczeniu. Co mam na myśli? Przede wszystkim to, że od zarania Medico Peste był tworem wyjątkowym, czerpiącym z różnych źródeł, bez oglądania się na obecnie panującą modę. Jednocześnie wymykający się bezpośrednim porównaniom, potrafiącym mieszać w swojej twórczości zarówno elementy staroszkolne, jak i te bardziej współczesne, ocierające się momentami nawet o „post” czy awangardę. Jednocześnie tworem do szpiku kości blackmetalowym, acz nie trzymającym się sztywno wyznaczonych przez twórców gatunku ram. Poza agresywnymi, chłodnymi, norweskimi tremolo, islandzkimi melodiami czy francuskimi dysonansami znajdziemy na tym albumie utwory, przy których można z lekka odpłynąć. Niech za taki przykład wskażę choćby wyjątkowo klimatyczny „Ecclessiogenic Psychosis”, czy następujący zaraz potem „Antrakt”, przerywnik instrumentalny, kompletnie hipnotyzujący, i teoretycznie z czystym black metalem mający niewiele wspólnego. Dzięki temu, „Aesthetic of Hunger” jest albumem, który działa niczym choroba. Postępująca powoli, nie dająca natychmiastowych objawów, lecz z każdą chwilą infekująca zakamarki umysłu coraz głębiej. Sporo jest na tych nagraniach smaczków, które dostrzegamy dopiero po pewnym czasie, ale uważam, że rozkładając poszczególne kompozycje na części pierwsze pozbawił bym słuchacza satysfakcji z samodzielnego się nimi delektowania. Powiem zatem tylko tyle: Medico Peste nagrali kolejny fantastyczny album. Utrzymany całkowicie w swoim własnym, wykreowanym na przestrzeni lat stylu, który to już dziś śmiało stanowić może inspirację dla adeptów czarnej sztuki. Dla mnie, najwyższa światowa klasa. jesusatan Medico Peste to zespół blackmetalowy założony w 2010 roku w Krakowie. Skład muzyków ulegał wielu zmianom. Obecny skład zespołu to: Lazarus (wokal), Heresiarch (gitara), Zerachiel (gitara), Zann (gitara basowa) i Adrian Stempak (perkusja). W dyskografii znajdziemy trzy albumy – w tym jeden przedpremierowy, który ukazać ma się za kilka dni – i to właśnie tego materiału będzie dotyczyć dzisiejsza recenzja. Po pięciu latach wydawniczego milczenia Medico Peste wreszcie wraca z nowym krążkiem, zatytułowanym 'Aesthetic of Hunger’. Z nostalgią wspominam czasy ich surowego demo i debiutanckiego albumu – to były godziny spędzone z dźwiękami, które wwiercały się w łeb jak świdry. Niestety, kolejne wydawnictwa przemknęły mi bokiem, gdzieś się rozmyły w zalewie innych premier. Tym razem jednak, przedpremierowo wpadł mi w ręce ich najnowszy materiał – jeszcze ciepły, jeszcze dymiący. Osiem numerów zamkniętych w około czterdziestu pięciu minutach brudu, neurozy i szaleństwa. Początek albumu zdaje się stąpać spokojnie, niemal medytacyjnie, ale to tylko cisza przed burzą – bo chwilę później rozpętuje się istne piekło: blastowe tempa, nerwowe przejścia na garach i atmosfera tak gęsta, że można by ją kroić nożem. Brzmienie zdaje się być z jednej strony chaotyczne, a z drugiej niesamowicie precyzyjne – jak cięcie żywej tkanki chirurgicznym narzędziem. Riffy gitar prezentują klasyczne sekcje tremolo, ale znajdziecie tu również mnóstwo muzycznego dysonansu, który rozciąga granice black metalu, wprowadzając słuchacza w stan permanentnego napięcia i poczucia zagubienia – jakby ktoś wrzucił was w labirynt dźwięków bez wyjścia. Oprócz przesterowanych gitar, pojawiają się też przełączone na czysty kanał, które nieco ocieplają klimat tego materiału. Perkusja bardzo przypadła mi do gustu, zwłaszcza w szybszych partiach. Te wolniejsze momenty są niemal hipnotyzujące – pulsują jak obłąkany rytuał, wciągając w trans i budując duszną atmosferę, w której każda stopa i werbel brzmi jak echo szaleństwa. Linia basu potrafi zachwycić swoim doskonałym brzmieniem. Instrument ten jest doskonale słyszalny pomimo blastów i ściany dźwięków. Wokal to obskurny, zdzierający gardło krzyk, który brzmi jak desperacki monolog pełen wściekłości, paranoi i wewnętrznego rozkładu, idealnie dopełniający chorą aurę tej płyty. Podsumowując ten album, trzeba przyznać, że Medico Peste nie tylko wrócili – oni przyszli po swoje. Z pełną świadomością własnej estetyki i brzmienia, które balansuje na granicy obłędu i artystycznej wizji. Jeśli szukasz czegoś więcej niż kolejnej blackmetalowej rzeźni, to jest płyta, która Cię rozpieprzy. P. Przyznam, że trochę obawiałem się o przyszłość tego zespołu po tych wszystkich zawirowaniach w składzie. Żeby skrócić Wam całą historię – ze składu, który przygotował poprzedni album pozostał tylko gardłowy – Lazarus. Pięć lat ciszy, najpierw trochę koncertów, które okazały się wypaść bardzo dobrze, by w końcu pojawiła się informacja o kolejnej płycie Medico Peste. „Aesthetic of Hunger” – tak będzie zatytułowana. Medico Peste jest dla mnie zespołem bardzo ważnym, ale do tego krążka z uwagi na to co napisałem powyżej podszedłem trochę nieufnie. I mój stosunek do tej płyty można trochę porównać do sinusoidy. Od nieufności, przez duży entuzjazm, do stopniowego wyhamowania entuzjazmu. I już spieszę Wam powiedzieć coś więcej. Przede wszystkim – pewne rzeczy się nie zmieniły. Wokal Lazarusa jest w dalszym ciągu fantastyczny. Typ co kreuje atmosferę i klimat – wielu wokalistów na black metalowej scenie może mu pozazdrościć umiejętności i feelingu. Kolejne wersy w jego wykonaniu w dalszym ciągu potrafią przyprawić o gęsią skórkę, nie ważne czy krzyczy, wyje, deklamuje czy szepcze. Klasa sama w sobie. Pod kątem muzycznym z kolei słychać tutaj kontynuację muzyki Medico Peste z wcześniejszych materiałów, ale moim zdaniem – tylko do pewnego stopnia. Gdzieś tam cały czas jest możliwy do uchwycenia duch tego zespołu, sposób w jaki prowadzone są kompozycje, riffy – wszystko napisane jest tak, by słuchacz miał świadomość, że to ten sam zespół, który nagrał „א: Tremendum et Fascinatio” czy „ב: The Black Bile”. Natomiast odnoszę wrażenie, że gdzieś umknął ważny czynnik, wszechobecny na wcześniejszych materiałach Krakowian. Mianowicie – poczucie szaleństwa, strachu czy generalnie – bardzo wyrazistych emocji, często mocno ekstremalnych, wypełniających muzykę tego zespołu dotychczas. Każdy z wcześniejszych materiałów miał to w sobie, nieważne czy mówimy o pełniakach, EPce czy demówce. Natomiast w przypadku „Aesthetic of Hunger” nie czuję tego. Albo inaczej – nie czuję tego przez cały czas, nie czuję tego w takim stopniu, do jakiego byłem przyzwyczajony w przypadku tego albumu. Znajdziemy tu oczywiście numery, które w pełni oddają ducha Medico Peste, z całym bagażem emocjonalnym tej muzyki. Na przykład generalnie całe „Ecclessiogenic Psychosis” czy „Viaticum” lub „Act of Faith”, w pozostałych numerach z kolei jest tego zdecydowanie mniej. Może nie jest tak, że inne kawałki są do dupy – po prostu więcej w nich wkradającej się chwilami ambiwalencji wobec tych dźwięków. Może jest to też efekt produkcji tego albumu – mniej surowej i jakby bardziej przystępnej (choć oczywiście cały czas utrzymującej standardy jak na ekstremę przystało). I stąd ta sinusoida opisująca mój stosunek do muzyki z najnowszego albumu. Chwilami po prostu zespół wpada na mieliznę i gra poprawnie, dobrze, ale nic poza tym. Zdałem sobie sprawę, że włączając każdy wcześniejszy materiał Medico Peste słucham go z zapartym tchem od początku do końca, zaś „Aesthetic of Hunger” ma pewne luki. Jest albumem nierównym. Miałem moment, że zachwycałem się wspomnianymi numerami i na fali tego zachwytu przepływałem nad fragmentami mniej udanymi. Wraz z kolejnymi odsłuchami jednak zacząłem zwracać uwagę, że po prostu pewne fragmenty są tu trochę na siłę – lub nie pasują lub umieszczono je na zasadzie wypełnienia. Gdyby zespół w miejsce pełniaka wydał EPkę, powiedzmy o połowę krótszą – w dalszym ciągu piałbym Wam tutaj z zachwytu. Natomiast obecnie uważam, że dobry to powrót po pięciu latach milczenia, ale jednak oczekiwałem czegoś więcej. Ale oczywiście kupię „Aesthetic of Hunger” przy okazji. W dalszym ciągu jest to płyta ciekawsza i fajniejsza od dużej części krążków, które odsłuchuję obecnie, a nie zawsze ostatecznie je recenzuję. Natomiast liczę, że ten album jednak zaskoczy ponownie tak jak na początku. Lub, że kolejne wydawnictwo spełni moje oczekiwania względem Medico Peste i trzeci pełniak będę traktował po prostu jako chwilowy spadek formy. Oracle Medico Peste is a black metal band founded in 2010 in Krakow. The line-up of musicians has undergone many changes. The current line-up of the band is: Lazarus (vocals), Heresiarch (guitar), Zerachiel (guitar), Zann (bass guitar) and Adrian Stempak (drums). The discography includes three albums – including one pre-premiere, which is to be released in a few days – and it is this material that today’s review will concern. After five years of publishing silence, Medico Peste is finally back with a new album, titled 'Aesthetic of Hunger’. I recall with nostalgia the times of their raw demo and debut album – these were hours spent with sounds that pierced my head like drills. Unfortunately, subsequent releases passed me by, somehow blurred in the flood of other premieres. This time, however, their latest material fell into my hands as a pre-premiere – still warm, still smoking. Eight tracks enclosed in about forty-five minutes of filth, neurosis and madness. The beginning of the album seems to tread calmly, almost meditatively, but it is only the calm before the storm – because a moment later, real hell breaks loose: blast tempos, nervous passages on drums and an atmosphere so thick that you could cut it with a knife. The sound seems to be chaotic on the one hand, and incredibly precise on the other – like cutting living tissue with a surgical tool. The guitar riffs present classic tremolo sections, but you will also find here a lot of musical dissonance, which stretches the boundaries of black metal, putting the listener in a state of permanent tension and a sense of being lost – as if someone threw you into a labyrinth of sounds with no way out. In addition to the distorted guitars, there are also those switched to a clean channel, which slightly warm up the atmosphere of this material. I really liked the drums, especially in the faster parts. These slower moments are almost hypnotizing – they pulsate like a deranged ritual, drawing you into a trance and building a sultry atmosphere, in which every kick and snare sounds like an echo of madness. The bass line can delight with its perfect sound. This instrument is perfectly audible despite the blast beats and the wall of sounds. The vocals are a filthy, throat-shredding scream that sounds like a desperate monologue full of rage, paranoia and internal decay, perfectly complementing the sick aura of this album. To sum up this album, it must be admitted that Medico Peste have not only returned – they have come for what is theirs. With full awareness of their own aesthetics and sound, which balances on the border of madness and artistic vision. If you are looking for something more than just another black metal slaughter, this is an album that will blow you away. P. ..::TRACK-LIST::.. 1. St. Anthony's Fire 07:04 2. The Black Lotus 05:13 3. Subversion & Simulacra 05:11 4. Ecclessiogenic Psychosis 06:39 5. Antrakt 03:27 6. Folie De Dieu 05:24 7. Viaticum 04:32 8. Act Of Faith 07:32 ..::OBSADA::.. Lazarus - vocals, guitars, keys, songwriting Zann - bass Zerachiel - guitars Adrian Stempak - drums Guests: Hekte Zaren - vocals on tracks 1, 4 & 6 Ivan 'Ygg' Halyha - drums & electronics on 'Antrakt' Bard - guitars on 'Ecclessiogenic Psychosis' https://www.youtube.com/watch?v=l1XYXN8Prxs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-01 10:18:47
Rozmiar: 335.32 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Kanadyjski Panzerfaust znów odpalił swój najmocniejszy arsenał, by oddać słuchaczom szósty album w karierze. Najnowszy krążek jest zarazem trzecim rozdziałem tetralogii The Suns of Perdition. Po dwóch latach oczekiwania, płyta The Astral Drain ukaże się 22 lipca, a my już dziś zasiadamy do przedpremierowego odsłuchu. Każdy, kto śledzi twórczość grupy Panzerfaust, przyzna, że ekipa z Kanady wypracowała w ostatnich latach bardzo spójne brzmienie. Dotyczy to w szczególności aktualnej serii wydawniczej The Suns of Perdition, za którą odpowiada wytwórnia Eisenwald. Po rewelacyjnym rozdziale drugim Render unto Eden (nasza recenzja w tym miejscu), kanadyjscy mistrzowie black metalu znowu dostarczają potężny monolit w postaci najdłuższego materiału z bieżącej tetralogii. Pierwsze zetknięcie się z nowym wydawnictwem Panzerfaust dowodzi, że grupa pewnie stąpa po wytyczonych przez siebie ścieżkach. Na przestrzeni ponad 10 minut, kompozycja otwierająca o tytule Death-Drive Projections, brzmieniem przypomina styl osiągnięty na poprzednim albumie. Sprawia wręcz wrażenie utworu, który nie został wykorzystany przy okazji składania płyty z 2020 roku. Tym razem, Kanadyjczycy postanowili zaserwować swoim fanom pięć kompozycji, oddzielonych od siebie instrumentalnymi przerywnikami. Produkcja albumu sprawia, że perfekcyjnie słucha się go jednym tchem. 47 minut materiału mija szybko, zaś poszczególne kompozycje ukazują nieco odmienne oblicza muzyki Panzerfaust. Na The Astral Drain znaleźć można bowiem coś więcej, niż tylko black metal o tematyce wojennej i antyreligijnej. Kanadyjczycy do swojego czarciego kotła wrzucili sporo składników, których inspiracji szukać należy także w gatunku doom metalu. Należy tutaj wspomnieć o utworze Bonfire of the Insanities, w którym pobrzmiewają echa starego dobrego Paradise Lost. Nieco wolniejsze tempo, zachwycająca linia melodyczna, jak również precyzyjna warstwa rytmiczna. Takich motywów na krążkach z serii The Suns of Perdition było do tej pory zdecydowanie za mało. Świetnie buja rozpędzony walec, jakim jest The Far Bank at the River Styx. W naturalny sposób odzwierciedla elementy, do jakich black metalowy Panzerfaust przyzwyczaił słuchaczy na przestrzeni 16 lat od debiutanckiego The Winds Will Lead Us… Czerpiąc z dokonań klasyków gatunku, muzycy dokładają do tradycyjnych rozwiązań swoje nowoczesne brzmienie. Krążek The Suns of Perdition, Chapter III: The Astral Drain zamyka Tabula Rasa – kompozycja będąca też oficjalnym singlem promującym tegoroczne wydawnictwo ekipy z Ontario. Również tym razem muzycy przenoszą się myślami do swoich poprzednich dokonań, choć doprawiają całość ciekawym bliskowschodnim vibe’m. Swoista progresja w blacku, z jaką Kanadyjczycy od lat romansują, sprawdza się tu w bardzo dobry sposób. Wiele wskazuje na to, że The Astral Drain może być albumem, który podzieli fanów Panzerfaust na dwa obozy. Z jednej strony, muzycy nie zawahali się poeksperymentować z różnorodnością gatunkową, co wychodzi im organicznie i naturalnie. Z drugiej zaś, ambientowe dodatki oraz krzyżowanie się blacku z doomem może być dla wielu trudnym do zaakceptowania zaskoczeniem. Jedno jest pewne – odkąd kwartet z Kanady rozpoczął swoją tetralogiczną podróż w 2019 roku, dostarcza zupełnie nową jakość na scenie muzycznej. Najnowsze dzieło grupy to album gwarantujący sporo pozytywnych doświadczeń, a także przyjemności z odbioru. Zdecydowanie warto dać szansę The Astral Drain, tym bardziej, że z każdym kolejnym odsłuchem płyta sprawia coraz lepsze wrażenie. Vlad Canada’s Panzerfaust has been one of my favorite discoveries since joining AMG Industries, ever since I picked up the first part of The Suns of Perdition tetralogy for review back in 2019 and proceeded to underrate it. Underrating was not a problem when the second installment, Chapter II: Render unto Eden, arrived just over a year later. Indeed, that record went on to be my AOTY 2020. It is something of an understatement, therefore, to say that excitement levels were running high when I learned that promo for Chapter III: The Astral Drain had arrived. Feverishly, I summoned the spirit of the recently deceased Madam X to demand immediate delivery of the files. And you know the drill from here, right? I proceed to gush for slightly more than the permitted word count and award my third 4.5 this fucking year, pissing off mightily the recently widowed Steel Druhm. Right? RIGHT?! It’s fair to say that, since The Suns of Perdition – Chapter I: War, Horrid War, Panzerfaust’s stock has risen significantly (and justifiably). What has also risen, apart from my codpiece, is the length of these records. War, Horrid War was a very prim and proper 31 mins, while Render unto Eden clocked in at a meatier 44 mins and The Astral Drain has added a few more minutes. With this has come a subtle, but undeniable, change in style. Where War undoubtedly had subtlety, nuance and haunting beauty, it was compressed into a short and very immediate package, which punched you repeatedly in the face, before tenderly kissing it better. Render unto Eden lulled the listener, relying more heavily on slow-build atmospherics and repetition to make its excellent points. On The Astral Drain, Panzerfaust have doubled down on what they began last time out. The progressive atmospherics dominate, with drummer and MVP Alexander Kartashov on his best and most progressive form to date but other elements are dialed back somewhat. While lead vocalist Goliath still unleashes his earth-shuddering bellow at times, for much of the record he alternates between an echoing growl and razor-edged snarling rasp, as guitarist Brock van Dijk and bassist Thomas Gervais deal in brooding, downtempo atmospherics. Van Dijk’s trademark mournful, cascading melodies remain but in a stripped-back form on the likes of “B22: The Hive and the Hole” and epic opener “Death-Drive Projections.” It’s not until the second half of the album that Panzerfaust really hit their stride. When they do, however, that stride is as magnificent as ever, as the insistent urgency of the opening cymbal work on “The Far Bank at the River Styx” hints that the slow-mo, doom-laden pummelling and subsequent frantic tremolo beatdown you fell victim to on “Bonfire of the Insanities” was only the beginning. Every bit the equal of “Snare of the Fowler” and “Pascal’s Wager” from the last record, “The Far Bank…” borders on blackened melodeath in places, as its looping melancholic leads roll over the artillery of Kartashov’s drums and Goliath’s feverish roars. Perhaps you can sense, however, that I am slightly holding back in my praise for The Astral Drain, and that is because it’s a record with an issue: the interludes. There are four of them, separating each of the five tracks proper. It’s perhaps telling to note that the track listing accompanying my promo doesn’t even include the interludes, which account for almost ten minutes of The Astral Drain. They add little but length to Panzerfaust’s effort, in places somewhat ruining the gentle build dynamics and flow of the record, most notably what would otherwise be a perfect transition from “Bonfire of the Insanities” into probable song of the year “The Far Bank at the River Styx.” The final percussion-driven interlude, “Enantiodromia (Interlude)” offers the most of the four but, at over five minutes in length, its repetitive nature feels like the band ran out of ideas. The production on The Astral Drain is, as it has been for the last two The Suns of Perdition albums, excellent. There isn’t really much more to say on that front. What to make then of Chapter III: The Astral Drain? While I must, of course, assess the record on its own merits, it’s impossible not to also look at it in context, namely as the third, and penultimate, instalment of The Suns series. Seen through that lens, it is the weakest of the three. Panzerfaust has still delivered a very good record but the first two tracks, “Death-Drive Projections” and “B22: The Hive and the Hole,” are good without carrying quite the heft or memorable moments of, say, “The Faustian Pact” from Render unto Eden. Couple this with the number, and disappointing nature, of the four interludes, and The Astral Drain begins to creak ever so slightly under its own weight. The other three tracks proper, and “The Far Bank at the River Styx” in particular, are great but the package as a whole comes up slightly short. With one entry left in The Suns saga, I hope Panzerfaust re-find their best form. Carcharodon ..::TRACK-LIST::.. 1. Death-Drive Projections 10:37 2. The Fear (Interlude) 01:29 3. B22: The Hive and the Hole 07:04 4. The Pain (Interlude) 00:38 5. Bonfire of the Insanities 07:27 6. The Fury (Interlude) 01:21 7. The Far Bank at the River Styx 06:48 8. Enantiodromia (Interlude) 05:54 9. Tabula Rasa 06:20 ..::OBSADA::.. Brock Van Dijk - Vocals, Guitar Thomas Gervais - Bass Goliath - Vocals Alexander Kartashov - Drums https://www.youtube.com/watch?v=ddi4AVhm5ek SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
PANZERFAUST - THE SUNS OF PERDITION [CHAPTER III: THE ASTRAL DRAIN ] (2022) [MP3@320] [FALLEN ANGEL]
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-01 09:08:18
Rozmiar: 110.65 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Kanadyjski Panzerfaust znów odpalił swój najmocniejszy arsenał, by oddać słuchaczom szósty album w karierze. Najnowszy krążek jest zarazem trzecim rozdziałem tetralogii The Suns of Perdition. Po dwóch latach oczekiwania, płyta The Astral Drain ukaże się 22 lipca, a my już dziś zasiadamy do przedpremierowego odsłuchu. Każdy, kto śledzi twórczość grupy Panzerfaust, przyzna, że ekipa z Kanady wypracowała w ostatnich latach bardzo spójne brzmienie. Dotyczy to w szczególności aktualnej serii wydawniczej The Suns of Perdition, za którą odpowiada wytwórnia Eisenwald. Po rewelacyjnym rozdziale drugim Render unto Eden (nasza recenzja w tym miejscu), kanadyjscy mistrzowie black metalu znowu dostarczają potężny monolit w postaci najdłuższego materiału z bieżącej tetralogii. Pierwsze zetknięcie się z nowym wydawnictwem Panzerfaust dowodzi, że grupa pewnie stąpa po wytyczonych przez siebie ścieżkach. Na przestrzeni ponad 10 minut, kompozycja otwierająca o tytule Death-Drive Projections, brzmieniem przypomina styl osiągnięty na poprzednim albumie. Sprawia wręcz wrażenie utworu, który nie został wykorzystany przy okazji składania płyty z 2020 roku. Tym razem, Kanadyjczycy postanowili zaserwować swoim fanom pięć kompozycji, oddzielonych od siebie instrumentalnymi przerywnikami. Produkcja albumu sprawia, że perfekcyjnie słucha się go jednym tchem. 47 minut materiału mija szybko, zaś poszczególne kompozycje ukazują nieco odmienne oblicza muzyki Panzerfaust. Na The Astral Drain znaleźć można bowiem coś więcej, niż tylko black metal o tematyce wojennej i antyreligijnej. Kanadyjczycy do swojego czarciego kotła wrzucili sporo składników, których inspiracji szukać należy także w gatunku doom metalu. Należy tutaj wspomnieć o utworze Bonfire of the Insanities, w którym pobrzmiewają echa starego dobrego Paradise Lost. Nieco wolniejsze tempo, zachwycająca linia melodyczna, jak również precyzyjna warstwa rytmiczna. Takich motywów na krążkach z serii The Suns of Perdition było do tej pory zdecydowanie za mało. Świetnie buja rozpędzony walec, jakim jest The Far Bank at the River Styx. W naturalny sposób odzwierciedla elementy, do jakich black metalowy Panzerfaust przyzwyczaił słuchaczy na przestrzeni 16 lat od debiutanckiego The Winds Will Lead Us… Czerpiąc z dokonań klasyków gatunku, muzycy dokładają do tradycyjnych rozwiązań swoje nowoczesne brzmienie. Krążek The Suns of Perdition, Chapter III: The Astral Drain zamyka Tabula Rasa – kompozycja będąca też oficjalnym singlem promującym tegoroczne wydawnictwo ekipy z Ontario. Również tym razem muzycy przenoszą się myślami do swoich poprzednich dokonań, choć doprawiają całość ciekawym bliskowschodnim vibe’m. Swoista progresja w blacku, z jaką Kanadyjczycy od lat romansują, sprawdza się tu w bardzo dobry sposób. Wiele wskazuje na to, że The Astral Drain może być albumem, który podzieli fanów Panzerfaust na dwa obozy. Z jednej strony, muzycy nie zawahali się poeksperymentować z różnorodnością gatunkową, co wychodzi im organicznie i naturalnie. Z drugiej zaś, ambientowe dodatki oraz krzyżowanie się blacku z doomem może być dla wielu trudnym do zaakceptowania zaskoczeniem. Jedno jest pewne – odkąd kwartet z Kanady rozpoczął swoją tetralogiczną podróż w 2019 roku, dostarcza zupełnie nową jakość na scenie muzycznej. Najnowsze dzieło grupy to album gwarantujący sporo pozytywnych doświadczeń, a także przyjemności z odbioru. Zdecydowanie warto dać szansę The Astral Drain, tym bardziej, że z każdym kolejnym odsłuchem płyta sprawia coraz lepsze wrażenie. Vlad Canada’s Panzerfaust has been one of my favorite discoveries since joining AMG Industries, ever since I picked up the first part of The Suns of Perdition tetralogy for review back in 2019 and proceeded to underrate it. Underrating was not a problem when the second installment, Chapter II: Render unto Eden, arrived just over a year later. Indeed, that record went on to be my AOTY 2020. It is something of an understatement, therefore, to say that excitement levels were running high when I learned that promo for Chapter III: The Astral Drain had arrived. Feverishly, I summoned the spirit of the recently deceased Madam X to demand immediate delivery of the files. And you know the drill from here, right? I proceed to gush for slightly more than the permitted word count and award my third 4.5 this fucking year, pissing off mightily the recently widowed Steel Druhm. Right? RIGHT?! It’s fair to say that, since The Suns of Perdition – Chapter I: War, Horrid War, Panzerfaust’s stock has risen significantly (and justifiably). What has also risen, apart from my codpiece, is the length of these records. War, Horrid War was a very prim and proper 31 mins, while Render unto Eden clocked in at a meatier 44 mins and The Astral Drain has added a few more minutes. With this has come a subtle, but undeniable, change in style. Where War undoubtedly had subtlety, nuance and haunting beauty, it was compressed into a short and very immediate package, which punched you repeatedly in the face, before tenderly kissing it better. Render unto Eden lulled the listener, relying more heavily on slow-build atmospherics and repetition to make its excellent points. On The Astral Drain, Panzerfaust have doubled down on what they began last time out. The progressive atmospherics dominate, with drummer and MVP Alexander Kartashov on his best and most progressive form to date but other elements are dialed back somewhat. While lead vocalist Goliath still unleashes his earth-shuddering bellow at times, for much of the record he alternates between an echoing growl and razor-edged snarling rasp, as guitarist Brock van Dijk and bassist Thomas Gervais deal in brooding, downtempo atmospherics. Van Dijk’s trademark mournful, cascading melodies remain but in a stripped-back form on the likes of “B22: The Hive and the Hole” and epic opener “Death-Drive Projections.” It’s not until the second half of the album that Panzerfaust really hit their stride. When they do, however, that stride is as magnificent as ever, as the insistent urgency of the opening cymbal work on “The Far Bank at the River Styx” hints that the slow-mo, doom-laden pummelling and subsequent frantic tremolo beatdown you fell victim to on “Bonfire of the Insanities” was only the beginning. Every bit the equal of “Snare of the Fowler” and “Pascal’s Wager” from the last record, “The Far Bank…” borders on blackened melodeath in places, as its looping melancholic leads roll over the artillery of Kartashov’s drums and Goliath’s feverish roars. Perhaps you can sense, however, that I am slightly holding back in my praise for The Astral Drain, and that is because it’s a record with an issue: the interludes. There are four of them, separating each of the five tracks proper. It’s perhaps telling to note that the track listing accompanying my promo doesn’t even include the interludes, which account for almost ten minutes of The Astral Drain. They add little but length to Panzerfaust’s effort, in places somewhat ruining the gentle build dynamics and flow of the record, most notably what would otherwise be a perfect transition from “Bonfire of the Insanities” into probable song of the year “The Far Bank at the River Styx.” The final percussion-driven interlude, “Enantiodromia (Interlude)” offers the most of the four but, at over five minutes in length, its repetitive nature feels like the band ran out of ideas. The production on The Astral Drain is, as it has been for the last two The Suns of Perdition albums, excellent. There isn’t really much more to say on that front. What to make then of Chapter III: The Astral Drain? While I must, of course, assess the record on its own merits, it’s impossible not to also look at it in context, namely as the third, and penultimate, instalment of The Suns series. Seen through that lens, it is the weakest of the three. Panzerfaust has still delivered a very good record but the first two tracks, “Death-Drive Projections” and “B22: The Hive and the Hole,” are good without carrying quite the heft or memorable moments of, say, “The Faustian Pact” from Render unto Eden. Couple this with the number, and disappointing nature, of the four interludes, and The Astral Drain begins to creak ever so slightly under its own weight. The other three tracks proper, and “The Far Bank at the River Styx” in particular, are great but the package as a whole comes up slightly short. With one entry left in The Suns saga, I hope Panzerfaust re-find their best form. Carcharodon ..::TRACK-LIST::.. 1. Death-Drive Projections 10:37 2. The Fear (Interlude) 01:29 3. B22: The Hive and the Hole 07:04 4. The Pain (Interlude) 00:38 5. Bonfire of the Insanities 07:27 6. The Fury (Interlude) 01:21 7. The Far Bank at the River Styx 06:48 8. Enantiodromia (Interlude) 05:54 9. Tabula Rasa 06:20 ..::OBSADA::.. Brock Van Dijk - Vocals, Guitar Thomas Gervais - Bass Goliath - Vocals Alexander Kartashov - Drums https://www.youtube.com/watch?v=ddi4AVhm5ek SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-01 09:03:48
Rozmiar: 334.71 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...( Info )...
składanka mireczka-a takie tam vol.51 Gatunek: Dance,Disco,Vixa/Pompa,Trance Rok:2025 mp3@320kbps CZAS:01:55:57 ...( TrackList )... 1.Pezet & Wani - Dom nad wodą (Dj Przemooo Bootleg) 2.WIP BOYS & DJ KOSKI & Dj Przemooo - Crazy SIA LA LA (Dj Przemooo DiscoVixa Vocal Mix 2025) 3.Bigtopo & Abel Ramos - The Boss (Extended Mix) 4.Ace Of Base & Mr. Whoo feat. Sound Bass vs. Kamilos, Fanatyk - Flexy for you (spacedj Mush Up) 2025 5.Ariqu & Solid Base feat. SWIFT x FreddyBlue - Mirror Mirror (spacedj Mush) 2025 6.B.R.O - Jeszcze Będzie Pięknie (Remix) 7.Bouncebusterz - Turbulence (Groove Control Extended Remix) 8.Dj Noiserr & Kizo & Dj Hazel - Luvestruck ( Remix Dj Messias ) Wersja Extanded (2025) 9.Artena & Ren Faye - One In A Million 10.Dżeju - Bang ! (Original Mix) 11.Fedde Le Grand ft Ida Corr & Łobuzy - Let Me Think About It Dawaj tu byku na melanż (Djhooker Vocal Mash-Up XTD) 12.Fedde Le Grand ft Ida Corr & Łobuzy - Let Me Think About It Dawaj tu byku na melanż (Djhooker Vocal Mash-Up) 13.Słoń - Clint Eastwood joker blend(DJHooker XTD Version) 14.The Rocketman - Papi (Extended Mix) 15.Kizo - Szef (Dj Grzechuu Remix) 2025 16.DJ Shog & BendyX x SOUND BASS x MASK xBeyonce x TIREX - Another Crazy in Love World (DJHooKeR Mash-up) 17.Dj shog & BendyX & Mr. Cheez feat. Marco Marecki & VixBasse - Boogie in Another World (2025) 18.Block & Crown - Italo Stepper 19.David Guetta feat. Sia & ADI vs. Luxons - Get the fuck Titanium (spacedj Mush Up) 2025 20.Fran Castro - Young Hearts Run Free (Remix) 21.Dj Killer & Daniel Sz vs. Kubix & Danil - Auua back to you(2025) 22.Otsochodzi - POJEBANE STANY x WHERE THEM GIRLS AT (patryzzek Mashup) DJHooker XTD Version 23.MICHU & WHIZZER - NIGHT (ADHDTURBO MIX) 24.Mika Heggemann and TELETECH and Justin Tinderdate - Not Ready for This 25.PAN SAVYAN - DZIEŃ DOBRY, ZAKOPANE! (DJHooker XTD Version) 26.LIZOT & Messy - Guataqui 27.SKOLIM - Daj mi Jedno Słowo (VAYTO REMIX) 28.Tommy Cash - Espresso Macchiato (Fair Play Extended Remix) 29.WANCHIZ - Jama Rej (Remix) 30.Hazel & KUBIX x DANIL & CHAINLYNX feat. PABLO vs. Wawski - I love POLAND (2025) ![]()
Seedów: 78
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-01 04:51:28
Rozmiar: 266.98 MB
Peerów: 11
Dodał: mireczek19
Opis
...( Info )...
Artist: vantablack Title: Starcluster (EP) Type/Genre: Psytrance, Rave, Electronic, Trip, Psychedelic, Night Psytrance, Forest Psytrance Release date: 30.05.2025 Source: Zmiksowane ze stemów / Mixed from stems Bit-depth / Sampling rate (3D Binaural): 24-bit/48kHz Bit-depth / Sampling rate (E-AC3 JOC Atmos): 16-bit/48kHz Channels (3D Binaural for Headphones): 2.0 Stereo (tylko słuchawki) Channels (E-AC3 JOC Atmos): Core - 5.1.2 (up to Atmos 9.1.6 - 16ch) (kino domowe) Format (3D Binaural): .flac Format (E-AC3 JOC Atmos): .mp4 Size total: 725 MB Tracks total: 3 Duration total: [00:20:33] ...( Dane Techniczne )... DD+JOC/Atmos (5.1.2): Audio ID : 1 Format : E-AC-3 JOC Format/Info : Enhanced AC-3 with Joint Object Coding Commercial name : Dolby Digital Plus with Dolby Atmos Format profile : Blu-ray Disc Codec ID : ec-3 Duration : 6 min 40 s Bit rate mode : Constant Bit rate : 1 664 kb/s Channel(s) : 8 channels Channel layout : L R C LFE Ls Rs Tfl Tfr Sampling rate : 48.0 kHz Frame rate : 31.250 FPS (1536 SPF) Compression mode : Lossy Stream size : 79.3 MiB (87%) Service kind : Complete Main Default : Yes Alternate group : 1 Complexity index : Not present / 16 Number of dynamic objects : 15 Bed channel count : 1 channel Bed channel configuration : LFE Dialog Normalization : -19 dB compr : -0.28 dB cmixlev : -3.0 dB surmixlev : -3 dB dmixmod : Lo/Ro ltrtcmixlev : 0.0 dB ltrtsurmixlev : -1.5 dB lorocmixlev : 0.0 dB lorosurmixlev : -1.5 dB dialnorm_Average : -19 dB dialnorm_Minimum : -19 dB dialnorm_Maximum : -19 dB 3D_Binaural_Headphones (Lossless): Audio Format : FLAC Format/Info : Free Lossless Audio Codec Duration : 6 min 40 s Bit rate mode : Variable Bit rate : 1 772 kb/s Channel(s) : 2 channels Channel layout : L R Sampling rate : 48.0 kHz Bit depth : 24 bits Compression mode : Lossless Stream size : 84.5 MiB (88%) Writing library : libFLAC 1.3.2 (2017-01-01) Alternative Dolby Digital 5.1: Audio ID : 1 Format : AC-3 Format/Info : Audio Coding 3 Commercial name : Dolby Digital Codec ID : ac-3 Duration : 6 min 40 s Bit rate mode : Constant Bit rate : 640 kb/s Channel(s) : 6 channels Channel layout : L R C LFE Ls Rs Sampling rate : 48.0 kHz Frame rate : 31.250 FPS (1536 SPF) Compression mode : Lossy Stream size : 30.5 MiB (72%) Service kind : Complete Main Default : Yes Alternate group : 2 Encoded date : 2025-05-26 14:34:33 UTC Tagged date : 2025-05-26 14:34:33 UTC Dialog Normalization : -19 dB compr : -0.28 dB cmixlev : -3.0 dB surmixlev : -3 dB dmixmod : Lo/Ro ltrtcmixlev : 0.0 dB ltrtsurmixlev : -1.5 dB lorocmixlev : 0.0 dB lorosurmixlev : -1.5 dB dialnorm_Average : -19 dB dialnorm_Minimum : -19 dB dialnorm_Maximum : -19 dB ...( TrackList )... 01. Plasmatic Awakening [06:40] 02. Sonic Paralysis [07:15] 03. Cluster Activation [06:38] ![]()
Seedów: 113
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-31 17:50:08
Rozmiar: 725.76 MB
Peerów: 135
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
Skunk Anansie to brytyjska rockowa grupa muzyczna, znana dzięki wokalistce, Skin (Deborah Anne Dyer). Nazwa zespołu pochodzi od skunksa i legendarnego boga z Afryki Zachodniej - Anansi. Grupa została utworzona w 1994. Skunk Anansie został zauważony w 1994 roku na swoim drugim koncercie przez Ricka Lennoxa. Po paru miesiącach zespół rozpoczął współpracę z One Little Indian Records. Ich pierwszym singlem była "Little Baby Swastikkka". Następny singiel to "Selling Jesus", który dotarł do pierwszych dziesiątek brytyjskich list niezależnych i do miejsca 46 zestawienia Top100. Utwór znalazł się również na ścieżce dźwiękowej filmu Strange Days. Wstawka zawiera najnowszy, siódmy album studyjny zespołu. Title: The Painful Truth Artist: Skunk Anansie Country: USA Year: 2025 Genre: Rock Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. 01 Artist Is An Artist 02 This Is Not Your Life 03 Shame 04 Lost and Found 05 Cheers 06 Shoulda Been You 07 Animal 08 Fell In Love 09 My Greatest Moment 10 Meltdown ![]()
Seedów: 57
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-31 17:48:41
Rozmiar: 87.72 MB
Peerów: 45
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
Oi Polloi to zespoł punkowy, który powstał w 1981 roku w Edynburgu (Szkocja). W 1985 ukazuje się pierwszy materiał – kaseta demo wydana przez zespół - "Destroi the System". Od początku istnienia w zespole grało około 50 muzyków. Z założycieli pozostał tylko Deek - wokalista. Muzyka zespołu ewoluowała od oi do zaangażowanego anarchopunka. Teksty piosenek dotyczą m.in. ochrony środowiska, wyzwolenia zwierząt, wegetarianizmu, zwalczania faszyzmu, brutalności policji. Poza graniem muzyki angażują się w akcje anarchistyczne, ekologiczne oraz ruchu antyfaszystowskiego. Kilkakrotnie odwiedzali Polskę, co zaowocowało dość dobrą znajomością języka polskiego przez Deeka. Ich motto to "No compromise in defense of our earth". Wstawka zawiera kompilacyjny album zespołu. Title: Unite And Win Artist: Oi Polloi Country: Szkocja Year: 1987 Genre: Punk Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 kbps ..::TRACK-LIST::.. 1.Punks 'N' Skins 2.We Don't Need Them 3.Kill The Bill 4.Lowest Of The Low 5.Nuclear Waste 6.Commies And Nazis 7.Pigs For Slaughter 8.Scum 9.Thrown On The Scrapheap 10.Punx Picnic In Prince's Street Gardens 11.Mindless Few 12.Unite And Win 13.Minority Authority 14.Skinhead 15.Boot Down The Door 16.Americans Out 17.Thugs In Uniform 18.Pigs For Slaughter 19.Rich Scumbag 20.Never Give In ![]()
Seedów: 66
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-31 17:48:32
Rozmiar: 150.44 MB
Peerów: 9
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist...............: Dire Straits Album................: Making Movies LP (Bob Ludwig) Genre................: Rock Year.................: 1980 Codec................: Reference libFLAC 1.5 ...( TrackList )... 001. Dire Straits - Tunnel Of Love 002. Dire Straits - Romeo And Juliet 003. Dire Straits - Skateaway 004. Dire Straits - Expresso Love 005. Dire Straits - Hand In Hand 006. Dire Straits - Solid Rock 007. Dire Straits - Les Boys ![]()
Seedów: 600
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-31 17:48:22
Rozmiar: 1.30 GB
Peerów: 110
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist...............: Area Album................: Crac! Genre................: Rock prog Fusion Year.................: 1975 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) ...( TrackList )... 1. Area - L'elefante bianco 2. Area - La mela di Odessa (1920) 3. Area - Megalopoli 4. Area - Nervi scoperti 5. Area - Gioia e rivoluzione 6. Area - Implosion 7. Area - Area 5 ![]()
Seedów: 69
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-31 17:47:22
Rozmiar: 242.27 MB
Peerów: 8
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Title: Final Defiance Artist: Steel Razor Year: 2025 Genre: Heavy-Metal Country: France Duration: 00:36:48 Format/Codec: MP3 Audio bitrate: 320 kbps ...( Instalacja )... 1. Warriors of the lost world 01:23 2. Light Up the Flame 03:10 3. Born to Rock 03:48 4. My Damnation 04:14 5. Even in Hell 05:27 6. Streets of Fear (Intro) 01:01 7. Final Defiance 03:34 8. Only One 05:30 9. Steel Razor 04:02 10. The City Will Rock 04:39 ![]()
Seedów: 35
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-31 17:47:18
Rozmiar: 84.67 MB
Peerów: 4
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Title: Axeblade Artist: Axeblade Year: 2025 Genre: Heavy-Metal Country: Italy Duration: 00:35:21 Format/Codec: MP3 Audio bitrate: 320 kbps ...( TrackList )... 1. Intro 00:51 instrumental 2. Hellraiser 05:23 3. Screaming Demons in Your Head 03:58 4. Ready for War 03:08 5. Time Can't Wait 03:56 6. The Healer 04:31 7. Necromantic 05:02 8. Nigredo 04:42 9. Axeblade 03:50 ![]()
Seedów: 30
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-31 17:47:13
Rozmiar: 81.40 MB
Peerów: 4
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Title: The Game Of Us Artist: Ready To Be Hated Year: 2025 Genre: Progressive, Power-Metal Country: Brazil Duration: 00:48:37 Format/Codec: MP3 Audio bitrate: 320 kbps ...( TrackList )... 1. The One 2. Something to Say 3. Forgettable 4. The Old Becomes the New 5. For the Truth! 6. The Game of Us 7. Searching for Answers 8. Us Against Them 9. The Great Gift of Now ![]()
Seedów: 17
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-31 17:47:09
Rozmiar: 112.38 MB
Peerów: 2
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Title: Dreamlike Tales Artist: Divni San Year: 2025 Genre: Heavy-Metal Country: Belgium Duration: 00:34:33 Format/Codec: MP3 Audio bitrate: 320 kbps ...( TrackList )... 1. Dreamlike Tales 2. In Utero (Reborn) 3. Ready to Fight 4. Wintermoon 5. The Power of Your Soul 6. When the Bells Ring the Knell 7. Keep the Dream Alive ![]()
Seedów: 19
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-31 17:47:04
Rozmiar: 79.82 MB
Peerów: 1
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Genre: Rock Audio codec: Mp3 320 kbps ...( TrackList )... The Unreleased Eric Burdon Vol I 01 Eric Burdon - Crawling King Snake (Extended Version) 10:59 02 Eric Burdon - The Road (Alternate) 4:51 03 Eric Burdon - Power Company (Alternate) 4:40 04 Eric Burdon - Heart Attack (Live) 4:06 05 Eric Burdon - Don't Let Me Be Misunderstood (Live) 6:37 06 Eric Burdon - Boom Boom (Live) 4:49 07 Eric Burdon - Don't Bring Me Down (Live) 5:12 08 Eric Burdon - It Hurts Me Too (Live) 10:17 09 Eric Burdon - No More Elmore (Live) 8:38 10 Eric Burdon - I'm Crying (Live) 5:03 01 Eric Burdon - I'm Ready [Studio] 3:43 02 Eric Burdon - I'm a Wicked Man [Alternate Take][Studio-Alternate Slow The Unreleased Eric Burdon Vol 2 01 Eric Burdon - I'm Ready [Studio] 3:43 02 Eric Burdon - I'm a Wicked Man [Alternate Take][Studio-Alternate Slow Version] 5:01 03 Eric Burdon - We Gotta Get Out of This Place [Live] 9:30 04 Eric Burdon - Stop What You're Doin' [Studio-Alternate Version] 4:59 05 Eric Burdon - House of the Rising Sun [Live] 6:11 06 Eric Burdon - Got the Funky Fever [Studio Alternate Version] 2:59 07 Eric Burdon - Sweet Blood Call [Live] 4:57 08 Eric Burdon - Yes, Indeed, Yeah Outtake] [Studio - "Sun Secrets" Outtake] 6:22 09 Eric Burdon - Tobacco Road [Live] 14:04 10 Eric Burdon - Take It Easy [Studio] 4:47 Ultimate Rarities Vol.1 01 Eric Burdon - I'm Ready 3:47 02 Eric Burdon - We've Gotta Get Out Of This Place (Live) 9:36 03 Eric Burdon - Got The Funky Fever 3:02 04 Eric Burdon - Wicked Wicked Man 5:06 05 Eric Burdon - Be My Baby 3:23 06 Eric Burdon - Sweet Blood Call (Live) 5:01 07 Eric Burdon - Stop What You're Doin' 5:03 08 Eric Burdon - House Of The Rising Sun (Live) 11:23 Ultimate Rarities Vol.2 01 Eric Burdon - Crawling King Snake 11:03 02 Eric Burdon - The Road 4:52 03 Eric Burdon - Power Company 4:42 04 Eric Burdon - Wall Of Silence 3:13 05 Eric Burdon - NYC 5:30 06 Eric Burdon - Yes Indeed Yeah 6:26 07 Eric Burdon - We've Gotta Get Out Of This Place 3:55 08 Eric Burdon - It's Too Late 4:03 09 Eric Burdon - Let It Be 4:13 10 Eric Burdon - The Royal Canal 0:53 ![]()
Seedów: 126
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-31 17:47:00
Rozmiar: 513.50 MB
Peerów: 107
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
--------------------------------------------------------------------- Eric Clapton - Live in San Diego (2 CD) --------------------------------------------------------------------- Artist...............: Eric Clapton Album................: Live in San Diego Genre................: Blues Rock Source...............: CD Year.................: 2016 Ripper...............: EAC (Secure mode) & Lite-On iHAS124 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.5.0 20250211 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 69 - 70 %) Channels.............: Stereo / 44100 HZ / 16 Bit Tags.................: VorbisComment Information..........: Reprise Records Included.............: NFO, M3U, CUE Covers...............: Front Back CD --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 1 --------------------------------------------------------------------- 1. Eric Clapton - Tell the Truth [06:23] 2. Eric Clapton - Key to the Highway [04:12] 3. Eric Clapton - Got To Get Better in a Little While [09:34] 4. Eric Clapton - Little Wing [06:58] 5. Eric Clapton - Anyday [06:05] 6. Eric Clapton - Anyway the Wind Blows (with Special Guest JJ Cale)[05:31] 7. Eric Clapton - After Midnight (with Special Guest JJ Cale)[05:43] 8. Eric Clapton - Who Am I Telling You? (with Special Guest JJ Cale)[04:52] 9. Eric Clapton - Don't Cry Sister (with Special Guest JJ Cale)[03:32] Playing Time.........: 52:53 Total Size...........: 371,82 MB --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 2 --------------------------------------------------------------------- 1. Eric Clapton - Cocaine (with Special Guest JJ Cale) [05:31] 2. Eric Clapton - Motherless Children [05:23] 3. Eric Clapton - Little Queen of Spades [17:21] 4. Eric Clapton - Further On Up the Road [06:49] 5. Eric Clapton - Wonderful Tonight [04:30] 6. Eric Clapton - Layla [08:24] 7. Eric Clapton - Crossroads [06:55] Playing Time.........: 54:55 Total Size...........: 389,37 MB ![]()
Seedów: 32
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-31 17:36:37
Rozmiar: 813.13 MB
Peerów: 4
Dodał: rajkad
Opis
..::INFO::..
--------------------------------------------------------------------- Genesis - Live In Poland (2 CD) --------------------------------------------------------------------- Artist...............: Genesis Album................: Live In Poland Genre................: Progressive Rock Source...............: CD Year.................: 2009 Ripper...............: EAC (Secure mode) & Lite-On iHAS124 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.5.0 20250211 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 53 - 58 %) Channels.............: Stereo / 44100 HZ / 16 Bit Tags.................: VorbisComment Information..........: Immortal Included.............: NFO, M3U, CUE Covers...............: Front Back CD --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 1 --------------------------------------------------------------------- 1. Genesis - Intro, Land Of Confusion [05:11] 2. Genesis - The Lamb Lies Down On Broadway [05:43] 3. Genesis - Calling All Stations [06:48] 4. Genesis - Alien Afternoon [09:08] 5. Genesis - Carpet Crawlers [05:05] 6. Genesis - There Must Be Some Other Way [09:18] 7. Genesis - Domino [11:04] 8. Genesis - Shipwrecked [05:46] 9. Genesis - Firth Of Fifth [05:13] Playing Time.........: 01:03:20 Total Size...........: 336,69 MB --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 2 --------------------------------------------------------------------- 1. Genesis - Congo [06:52] 2. Genesis - Home By The Sea [12:52] 3. Genesis - Dancing With The Moonlit Knight [02:12] 4. Genesis - Follow You Follow Me [02:55] 5. Genesis - Supper's Ready: Lover's Leap [02:22] 6. Genesis - Mama [06:43] 7. Genesis - The Dividing Line [11:25] 8. Genesis - Invisible Touch [05:29] 9. Genesis - Turn It On Again [05:39] 10. Genesis - Throwing It All Away [06:12] 11. Genesis - I Can't Dance [06:32] Playing Time.........: 01:09:18 Total Size...........: 407,99 MB ![]()
Seedów: 197
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-31 11:00:28
Rozmiar: 801.43 MB
Peerów: 160
Dodał: rajkad
Opis
..::INFO::..
Os Mutantes to brazylijska grupa rockowa, która uformowała się w drugiej połowie lat 60. jako kolaboracja dwóch braci: Arnaldo Baptisty i Sergio Diasa z wokalistką amerykańskiego pochodzenia Ritą Lee. Zespół od razu stał się częścią tworzącego się wówczas ruchu Tropicalia, który w awangardowy i niezwykle barwny sposób łączył tradycyjną muzykę brazylijską: sambę czy bossa novę z psychodeliczną stroną anglosaskiego rock & rolla. W czerwcu 1968 roku ukazał się album-manifest ruchu Tropicalia: ou Panis et Circencis, który swój tytuł zaczerpnął właśnie z utworu Os Mutantes napisanego przez dwie inne prominentne figury brazylijskiej muzyki: Caetano Veloso i Gilberto Gila. Jeszcze w tym samym roku grupa wydała swój płytowy debiut zatytułowany po prostu Os Mutantes. Album zapisał się wielkimi literami na kartach historii muzyki. Magazyn Rolling Stone umieścił go na 9. miejscu swojej listy 100 najlepszych brazylijskich płyt wszech czasów. Zespół wydał jedenaście albumów studyjnych. Title: Dyskografia Artist: Os Mutantes Country: Brazylia Years: 1968-2020 Genre: Elektroniczna Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ...( AlbumList )... Os Mutantes (1968) Mutantes (1969) Divina Comedia Ou Ando Meio Desligado (1970) Tecnicolor (1970) Jardim Electrico (1971) Mutantes E Seus Cometas No Pais Do Baurets (1972) Os A e o Z (1973) Tudo Foi Feito Pelo Sol (1974) Haih or Amortecedor (2009) Fool Metal Jack (2013) Mande Um Abraco Pra Velha (2014) Zzyzx (2020) ![]()
Seedów: 30
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-30 19:33:46
Rozmiar: 1.07 GB
Peerów: 55
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
Ekseption to holenderski zespół grający progresywnego rocka. Został założony w 1967 przez kompozytora, aranżera i pianistę Ricka van der Lindena. Wcześniej działał pod nazwami Incrowd, oraz The Jokers. Zespół zasłynął przede wszystkim oryginalnymi transkrypcjami muzyki poważnej różnych epok. Byli to między innymi: Johann Sebastian Bach, Wolfgang Amadeus Mozart, Ludwig van Beethoven, Piotr Czajkowski. Po rozpadzie zespołu Rick Van Linden założył zespół Trace, który wydał trzy płyty i później znów przekształcił się w Ekseption. Wstawka zawiera debiutancką płytę zespołu. Title: Ekspetion Artist: Ekseption Country: Holandia Year: 1969 Genre: Rock Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. 1.The 5th (Ludwig van Beethoven) 2.Dharma For One (I. Anderson, C. Bunker) 3.Little x plus (Ekseption) 4.Sabre Dance (Aram Khachaturian) 5.Air (J.S. Bach) 6.Ritual Firedance (Manuel de Falla) 7.Rhapsody in blue (George Gershwin) 8.This here (Bobby Timmons, Jon Hendricks) 9.Dance macabre opus 40 (Camille Saint-Saens) 10.Canvas" (Brian Bennett) ![]()
Seedów: 62
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-30 19:30:54
Rozmiar: 73.31 MB
Peerów: 34
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Limitowany, trwający 79 minut doskonały europejski CD, zawierający dwa występy klasycznego składu, z gitarzystą Uli Rothem: 50-minutowy, transmitowany przez radio występ z niemieckiego Essen z kwietnia 1975 (z trasy promującej drugi w dyskografii, hard-progresywny LP "Fly To The Rainbow") oraz (JAKO BONUS) 30-minutowy występ 'na żywo' ze szwajcarskiej TV z 1977 (promujący LP "Virgin Killer"). Koncert z Essen zarejestrowany został przez niemiecką rozgłośnię WDR, jakimś cudem transmisja radiowa została profesjonalnie zarejestrowana przez fana zespołu i stąd ten album! Materiał ten był przez lata dostępny na płytach CD (oraz w YouTube) w znacznie gorszej jakości - z trzaskami! To jest inne, niemal perfekcyjne źródło! Zespół wykonał m.in. pięć nagrań z 'dwójki', unikalne przeróbki "Red House" Hendrixa oraz "Rock & Roll Queen" z repertuaru Mott The Hoople, a także "Long Tall Sally" oraz krótki instrumentalny jam. Występ z maja 1977 roku zawierał natomiast osiem nagrań w perfekcyjnej jakości dźwięku. Całość jest idealnym uzupełnieniem kapitalnych, katalogowych płyt grupy z lat 1974-1977. ..::TRACK-LIST::.. 1. Introduction 1:51 2. This Is My Song 4:59 3. They Need A Million (Rudolf Schenker vocal) 5:06 4. Drifting Sun (Ulrich Roth vocal) 7:52 5. Red House [Jimi Hendrix cover] (Ulrich Roth vocal) 6:12 6. Rock 'N' Roll Queen [Mott The Hoople cover] 3:40 7. Fly To The Rainbow (Ulrich Roth vocal) 8:52 8. Speedy's Coming 3:39 9. Robot Man 3:27 10. Instrumental Jam 1:07 11. Long Tall Sally [Little Richard cover] 2:59 Bonus Tracks 1977: 12. All Night Long 2:56 13. Pictired Life 3:06 14. Backstage Queen 3:05 15. Polar Nights (Ulrich Roth vocal) 5:24 16. In Trance 17. Speedy's Coming 3:10 18. Dark Lady (Ulrich Roth vocal) 3:16 19. Robot Man 2:55 Tracks 1-11 recorded live during 'Fly To The Rainbow' tour for WDR 'Nachtmusik' radio show at Grugahalle, Essen, Germany on 26th April 1975. Excellent quality radio broadcast. Tracks 12-19 recorded live during 'Virgin Killer' tour for 'Kaleidospop' show at TV studio, Zurich, Switzerland on 11th March 1977. Excellent quality master recordings. ..::OBSADA::.. Bass Guitar, Vocals - Francis Buchholz Drums - Rudy Lenners Lead Guitar, Rhythm Guitar, Vocals - Ulrich Roth Lead Vocals - Klaus Meine Rhythm Guitar, Lead Guitar, Vocals - Rudolf Schenker https://www.youtube.com/watch?v=X01G5JQpX1I SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-30 19:10:08
Rozmiar: 184.43 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Limitowany, trwający 79 minut doskonały europejski CD, zawierający dwa występy klasycznego składu, z gitarzystą Uli Rothem: 50-minutowy, transmitowany przez radio występ z niemieckiego Essen z kwietnia 1975 (z trasy promującej drugi w dyskografii, hard-progresywny LP "Fly To The Rainbow") oraz (JAKO BONUS) 30-minutowy występ 'na żywo' ze szwajcarskiej TV z 1977 (promujący LP "Virgin Killer"). Koncert z Essen zarejestrowany został przez niemiecką rozgłośnię WDR, jakimś cudem transmisja radiowa została profesjonalnie zarejestrowana przez fana zespołu i stąd ten album! Materiał ten był przez lata dostępny na płytach CD (oraz w YouTube) w znacznie gorszej jakości - z trzaskami! To jest inne, niemal perfekcyjne źródło! Zespół wykonał m.in. pięć nagrań z 'dwójki', unikalne przeróbki "Red House" Hendrixa oraz "Rock & Roll Queen" z repertuaru Mott The Hoople, a także "Long Tall Sally" oraz krótki instrumentalny jam. Występ z maja 1977 roku zawierał natomiast osiem nagrań w perfekcyjnej jakości dźwięku. Całość jest idealnym uzupełnieniem kapitalnych, katalogowych płyt grupy z lat 1974-1977. ..::TRACK-LIST::.. 1. Introduction 1:51 2. This Is My Song 4:59 3. They Need A Million (Rudolf Schenker vocal) 5:06 4. Drifting Sun (Ulrich Roth vocal) 7:52 5. Red House [Jimi Hendrix cover] (Ulrich Roth vocal) 6:12 6. Rock 'N' Roll Queen [Mott The Hoople cover] 3:40 7. Fly To The Rainbow (Ulrich Roth vocal) 8:52 8. Speedy's Coming 3:39 9. Robot Man 3:27 10. Instrumental Jam 1:07 11. Long Tall Sally [Little Richard cover] 2:59 Bonus Tracks 1977: 12. All Night Long 2:56 13. Pictired Life 3:06 14. Backstage Queen 3:05 15. Polar Nights (Ulrich Roth vocal) 5:24 16. In Trance 17. Speedy's Coming 3:10 18. Dark Lady (Ulrich Roth vocal) 3:16 19. Robot Man 2:55 Tracks 1-11 recorded live during 'Fly To The Rainbow' tour for WDR 'Nachtmusik' radio show at Grugahalle, Essen, Germany on 26th April 1975. Excellent quality radio broadcast. Tracks 12-19 recorded live during 'Virgin Killer' tour for 'Kaleidospop' show at TV studio, Zurich, Switzerland on 11th March 1977. Excellent quality master recordings. ..::OBSADA::.. Bass Guitar, Vocals - Francis Buchholz Drums - Rudy Lenners Lead Guitar, Rhythm Guitar, Vocals - Ulrich Roth Lead Vocals - Klaus Meine Rhythm Guitar, Lead Guitar, Vocals - Rudolf Schenker https://www.youtube.com/watch?v=X01G5JQpX1I SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-30 19:05:53
Rozmiar: 605.92 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Kiedy dowiedziałem się, że Mike Patton znowu zamierza rzucić swoim Tomahawkiem, nie wiedziałem, czy skakać z radości, czy się rozpłakać. Ich wcześniejsza płyta nie do końca mnie powaliła. Owszem, mocno inspirowany indiańską kulturą i muzyką „Anonymous” (nagrany bez basisty Kevina Rutmanisa) był ciekawym urozmaiceniem i odpowiedzią na pytanie „Skąd taka, a nie inna nazwa zespołu?”, ale przynosił też wątpliwości, bo jednak nie o to w tej muzyce chodziło... To spowodowało, że mimo mojego uwielbienia dla Pattona, nie wiedziałem, czego się spodziewać po czwartym krążku zespołu. Humor poprawiła pierwsza, kilkusekundowa zapowiedź, którą muzycy wrzucili na YouTube. Brzmiało to jakby do swojego brzmienia z pierwszych dwóch płyt dorzucili jakieś wtrącenia w stylu późnego King Crimson, a to oznaczało, że „Oddfellows”, bo tak miała się płyta nazywać, będzie najbardziej wyczekiwaną przeze mnie premierą tego roku. Cieszył też fakt, że do składu wrócił bas, tym razem obsługiwany przez Trevora Dunna, grającego z Mike'iem w Mr. Bungle i przy projektach Johna Zorna. Do pieca dorzucili publikując pierwszy singiel. „Stone Letter”, chociaż jest mocno radiowym jak na Tomahawk kawałkiem, sprawił, że moja cierpliwość całkowicie zniknęła i myślałem już tylko o jednym. Czekałem, czekałem i w końcu doczekałem się. A czy było warto? Chłopaki nie wrócili do tego, za co pokochałem ich muzykę, więc jeśli ktoś liczy na powrót do brzmienia z „Tomahawk” czy „Mit Gas”, może poczuć zawód. Co jednak ważne, nie wrócili też do indiańskiego konceptu „Anonymous”. Jak zatem brzmi Tomahawk w 2013 roku? Pierwsze słowo jakie narzuca mi się, by odpowiedzieć na to pytanie, to... „lekko”. Nie, broń Boże, nie chodzi mi o to, że indiański toporek Mike'a i spółki stępił się do reszty i nagrali nudny jak flaki z olejem zestaw samych ballad, ale ta płyta w porównaniu do poprzednich jest dużo prostsza, melodyjna, czy nawet radiowa. Przede wszystkim słychać, że chłopaki grali na luzie, sami zresztą twierdzą, że obyło się bez żadnych kłótni i nagrywając czuli pełny relaks. Można powiedzieć, że jest to płyta bliższa Faith No More, pełna dobrych melodii, gdzie każdy kawałek reprezentuje zupełnie inny świat. Wada to, czy zaleta? Jak dla mnie zaleta, bowiem już dawno nie mogliśmy usłyszeć przebojowego Pattona w rockowej postaci. Przejdźmy jednak do konkretów... Tytułowy, otwierający album „Oddfellows” to oparta na motorycznym, transowym riffie, bardzo ciężka rzecz. Podobnie wciąga „A Thousand Eyes”, z tym, że to już spokojniejszy numer. Wspomniany już, singlowy „Stone Letter” ze swoim stadionowym refrenem, mógłby spokojnie znaleźć się na albumie Faith No More, tak samo zresztą jak rewelacyjny „South Paw”, który porwie was już od pierwszej chwili. Szalone wejście, spokojniejsze zwrotki i mocarne refreny – oto przepis na sukces. W „Baby Let's Play ____” Mike wokalem zdobywa serca Pań, brzmiąc lepiej niż niejeden amant. Ale nie raz już kokietował swoje słuchaczki i na koncertach widać, że ten chwyt działa tak jak trzeba. Swingujące „Rise Up Dirty Waters” powita nas spokojnym, psychodelicznym obliczem, by niczym Dr. Jekyll przemienić się w szalone alter ego Mr. Hyde'a. Aż ciarki przechodzą. „I Can Almost See Them” to tajemniczy i pełen dramatyzmu kawałek, opierający się na świetnym motywie basowym Trevora. Gdy usłyszałem pierwszą wokalizę Pattona, wydawało mi się, że to jakaś alternatywna przeróbka „Immigrant Song” Zeppelinów. Bardzo udany, trzymający w napięciu track. „I.O.U.” to chyba najbardziej radiowy utwór. Z początku słychać automat perkusyjny, jakiś klawisz, a zwieńczeniem wszystkiego jest epicki refren z chórkami i natchnionymi wokalizami. „W Quiet Few” słychać echa Mr. Bungle, w „Choke Neck” coś z bluesa, a rytmiczne, fajnie osadzone „Waratorium” sprawi, że zaczniecie się bujać na wszystkie strony. Jak pewnie już zauważyliście, jest to album bardzo zróżnicowany, a jednak muzykom udało się poskładać zawartość tak, by to nie przeszkadzało, a wręcz stało się największą zaletą swojego nowego wcielenia. Możliwe, że fanom pierwszych albumów Tomahawk ten najnowszy niekoniecznie przypadnie do gustu. Fani Mike'a Pattona i Faith No More będą pewnie wniebowzięci, ale „Oddfellows” zdobędzie serca wszystkich tych, którzy oczekują dobrych kawałków, zagranych i zaśpiewanych w profesjonalny sposób, bez względu na to kto i pod jakim szyldem je wyda. Powrót Tomahawka oceniam bardzo dobrze, jedna z lepszych płyt, jakie słyszałem w tym roku. Ignacy 'Iggy' Puśledzki If fans of the alternative supergroup Tomahawk have concerns about the future of the band after their 2007 misstep “Anonymous” – an album comprised of reworked Native American musical compositions – well, they need not worry. The band’s fourth LP, “Oddfellows,” sees Tomahawk – comprised of Mike Patton, vocalist of Faith No More, Jesus Lizard guitarist Duane Denison, former Helmet drummer John Stanier and Mr. Bungle bassist Trevor Dunn – return to form with a collection of 13 moody tracks that hearken back to their self-titled 2001 debut. Album opener and eponymous track “Oddfellows” finds Patton dramatically belting out the lines “They call us odd fellows / We’re dancing on the gallows / Who will judge you tomorrow?” over Stanier’s deliberately robotic drum beats, while Denison’s guitar riffs lunge forward at you like a pissed off, hissing viper. As the song ends in a dizzying crescendo of noodling guitar lines and Patton’s rapid-fire whispers, Tomahawk will have listeners wondering if the band has released its most disturbing and impenetrable album to date. This would certainly be the case if not for tracks “Typhoon” and “Stone Letter,” the latter of which sounds like it could almost be at home on a Foo Fighters or Queens of the Stone Age album. While perhaps a bit too aggressive for most mainstream rock listeners’ ears, “Stone Letter” shows Tomahawk embracing Patton’s more pop-friendly vocals from his days in Faith No More, which allows the band to just plain rock out, albeit on their own unconventional terms. This is the most fun the band has ever sounded. While not as sonically diverse as their second album, 2003’s “Mit Gas,” “Oddfellows” is the bands most cohesive album to date. Every song sounds as if it belongs on the same album – a quality that can’t be said for “Mit Gas.” “Oddfellows” slithers quietly, yet menacingly, like a mean dog during the tracks “I.O.U.” and “A Thousand Suns” before lurching into a violent seizure of frenzied barked vocals and guttural howls on “White Hats/Black Hats.” Sometimes, the tempo changes drastically within just one song, like “Rise Up Dirty Waters,” which coasts along quietly with crisp finger-snaps and a bass line that could make itself at home on a jazzy soundtrack inspired by a Mickey Spillane novel. This breezy coolness fails to last when Denison’s propulsive guitar rises above the rhythm section and Patton begins to maniacally sermonize the listener like a possessed pastor who is speaking in tongues. This back and forth between quiet and loud never abates until the album’s conclusion, but, thankfully, it never veer too far off into either direction. It’s perhaps Patton and his versatile tool kit of vocal techniques that prevents “Oddfellows” from ever becoming cannibalized by its yin and yanging of tempos and moods. He almost sounds downright happy and playful as the music becomes loud and dangerous, as heard on standout track “Southpaw.” It’s when the mood gets quiet and spacious, like on “Baby Let’s Play,” that Patton’s vocals become their most sinister. In “Bone-dry,” he hauntingly singsongs over the sounds of a disturbed lullaby. Those looking for a comfortable listening experience should steer clear of Tomahawk’s latest, but those who are up for a challenging rock album should look no further. Michael B. Murphy ..::TRACK-LIST::.. 1. Oddfellows 03:29 2. Stone Letter 02:52 3. I.O.U. 02:38 4. White Hats / Black Hats 03:21 5. A Thousand Eyes 02:40 6. Rise Up Dirty Waters 03:06 7. The Quiet Few 03:48 8. 'I Can Almost See Them' 02:36 9. South Paw 04:00 10. Choke Neck 03:51 11. Waratorium 03:27 12. Baby Let's Play____ 02:43 13. Typhoon 02:11 ..::OBSADA::.. Mike Patton - vocals, keyboards Trevor Dunn - bass guitar Duane Denison - guitars John Stanier - drums https://www.youtube.com/watch?v=5uyjvjt2Bd8 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-30 16:56:42
Rozmiar: 96.44 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Kiedy dowiedziałem się, że Mike Patton znowu zamierza rzucić swoim Tomahawkiem, nie wiedziałem, czy skakać z radości, czy się rozpłakać. Ich wcześniejsza płyta nie do końca mnie powaliła. Owszem, mocno inspirowany indiańską kulturą i muzyką „Anonymous” (nagrany bez basisty Kevina Rutmanisa) był ciekawym urozmaiceniem i odpowiedzią na pytanie „Skąd taka, a nie inna nazwa zespołu?”, ale przynosił też wątpliwości, bo jednak nie o to w tej muzyce chodziło... To spowodowało, że mimo mojego uwielbienia dla Pattona, nie wiedziałem, czego się spodziewać po czwartym krążku zespołu. Humor poprawiła pierwsza, kilkusekundowa zapowiedź, którą muzycy wrzucili na YouTube. Brzmiało to jakby do swojego brzmienia z pierwszych dwóch płyt dorzucili jakieś wtrącenia w stylu późnego King Crimson, a to oznaczało, że „Oddfellows”, bo tak miała się płyta nazywać, będzie najbardziej wyczekiwaną przeze mnie premierą tego roku. Cieszył też fakt, że do składu wrócił bas, tym razem obsługiwany przez Trevora Dunna, grającego z Mike'iem w Mr. Bungle i przy projektach Johna Zorna. Do pieca dorzucili publikując pierwszy singiel. „Stone Letter”, chociaż jest mocno radiowym jak na Tomahawk kawałkiem, sprawił, że moja cierpliwość całkowicie zniknęła i myślałem już tylko o jednym. Czekałem, czekałem i w końcu doczekałem się. A czy było warto? Chłopaki nie wrócili do tego, za co pokochałem ich muzykę, więc jeśli ktoś liczy na powrót do brzmienia z „Tomahawk” czy „Mit Gas”, może poczuć zawód. Co jednak ważne, nie wrócili też do indiańskiego konceptu „Anonymous”. Jak zatem brzmi Tomahawk w 2013 roku? Pierwsze słowo jakie narzuca mi się, by odpowiedzieć na to pytanie, to... „lekko”. Nie, broń Boże, nie chodzi mi o to, że indiański toporek Mike'a i spółki stępił się do reszty i nagrali nudny jak flaki z olejem zestaw samych ballad, ale ta płyta w porównaniu do poprzednich jest dużo prostsza, melodyjna, czy nawet radiowa. Przede wszystkim słychać, że chłopaki grali na luzie, sami zresztą twierdzą, że obyło się bez żadnych kłótni i nagrywając czuli pełny relaks. Można powiedzieć, że jest to płyta bliższa Faith No More, pełna dobrych melodii, gdzie każdy kawałek reprezentuje zupełnie inny świat. Wada to, czy zaleta? Jak dla mnie zaleta, bowiem już dawno nie mogliśmy usłyszeć przebojowego Pattona w rockowej postaci. Przejdźmy jednak do konkretów... Tytułowy, otwierający album „Oddfellows” to oparta na motorycznym, transowym riffie, bardzo ciężka rzecz. Podobnie wciąga „A Thousand Eyes”, z tym, że to już spokojniejszy numer. Wspomniany już, singlowy „Stone Letter” ze swoim stadionowym refrenem, mógłby spokojnie znaleźć się na albumie Faith No More, tak samo zresztą jak rewelacyjny „South Paw”, który porwie was już od pierwszej chwili. Szalone wejście, spokojniejsze zwrotki i mocarne refreny – oto przepis na sukces. W „Baby Let's Play ____” Mike wokalem zdobywa serca Pań, brzmiąc lepiej niż niejeden amant. Ale nie raz już kokietował swoje słuchaczki i na koncertach widać, że ten chwyt działa tak jak trzeba. Swingujące „Rise Up Dirty Waters” powita nas spokojnym, psychodelicznym obliczem, by niczym Dr. Jekyll przemienić się w szalone alter ego Mr. Hyde'a. Aż ciarki przechodzą. „I Can Almost See Them” to tajemniczy i pełen dramatyzmu kawałek, opierający się na świetnym motywie basowym Trevora. Gdy usłyszałem pierwszą wokalizę Pattona, wydawało mi się, że to jakaś alternatywna przeróbka „Immigrant Song” Zeppelinów. Bardzo udany, trzymający w napięciu track. „I.O.U.” to chyba najbardziej radiowy utwór. Z początku słychać automat perkusyjny, jakiś klawisz, a zwieńczeniem wszystkiego jest epicki refren z chórkami i natchnionymi wokalizami. „W Quiet Few” słychać echa Mr. Bungle, w „Choke Neck” coś z bluesa, a rytmiczne, fajnie osadzone „Waratorium” sprawi, że zaczniecie się bujać na wszystkie strony. Jak pewnie już zauważyliście, jest to album bardzo zróżnicowany, a jednak muzykom udało się poskładać zawartość tak, by to nie przeszkadzało, a wręcz stało się największą zaletą swojego nowego wcielenia. Możliwe, że fanom pierwszych albumów Tomahawk ten najnowszy niekoniecznie przypadnie do gustu. Fani Mike'a Pattona i Faith No More będą pewnie wniebowzięci, ale „Oddfellows” zdobędzie serca wszystkich tych, którzy oczekują dobrych kawałków, zagranych i zaśpiewanych w profesjonalny sposób, bez względu na to kto i pod jakim szyldem je wyda. Powrót Tomahawka oceniam bardzo dobrze, jedna z lepszych płyt, jakie słyszałem w tym roku. Ignacy 'Iggy' Puśledzki If fans of the alternative supergroup Tomahawk have concerns about the future of the band after their 2007 misstep “Anonymous” – an album comprised of reworked Native American musical compositions – well, they need not worry. The band’s fourth LP, “Oddfellows,” sees Tomahawk – comprised of Mike Patton, vocalist of Faith No More, Jesus Lizard guitarist Duane Denison, former Helmet drummer John Stanier and Mr. Bungle bassist Trevor Dunn – return to form with a collection of 13 moody tracks that hearken back to their self-titled 2001 debut. Album opener and eponymous track “Oddfellows” finds Patton dramatically belting out the lines “They call us odd fellows / We’re dancing on the gallows / Who will judge you tomorrow?” over Stanier’s deliberately robotic drum beats, while Denison’s guitar riffs lunge forward at you like a pissed off, hissing viper. As the song ends in a dizzying crescendo of noodling guitar lines and Patton’s rapid-fire whispers, Tomahawk will have listeners wondering if the band has released its most disturbing and impenetrable album to date. This would certainly be the case if not for tracks “Typhoon” and “Stone Letter,” the latter of which sounds like it could almost be at home on a Foo Fighters or Queens of the Stone Age album. While perhaps a bit too aggressive for most mainstream rock listeners’ ears, “Stone Letter” shows Tomahawk embracing Patton’s more pop-friendly vocals from his days in Faith No More, which allows the band to just plain rock out, albeit on their own unconventional terms. This is the most fun the band has ever sounded. While not as sonically diverse as their second album, 2003’s “Mit Gas,” “Oddfellows” is the bands most cohesive album to date. Every song sounds as if it belongs on the same album – a quality that can’t be said for “Mit Gas.” “Oddfellows” slithers quietly, yet menacingly, like a mean dog during the tracks “I.O.U.” and “A Thousand Suns” before lurching into a violent seizure of frenzied barked vocals and guttural howls on “White Hats/Black Hats.” Sometimes, the tempo changes drastically within just one song, like “Rise Up Dirty Waters,” which coasts along quietly with crisp finger-snaps and a bass line that could make itself at home on a jazzy soundtrack inspired by a Mickey Spillane novel. This breezy coolness fails to last when Denison’s propulsive guitar rises above the rhythm section and Patton begins to maniacally sermonize the listener like a possessed pastor who is speaking in tongues. This back and forth between quiet and loud never abates until the album’s conclusion, but, thankfully, it never veer too far off into either direction. It’s perhaps Patton and his versatile tool kit of vocal techniques that prevents “Oddfellows” from ever becoming cannibalized by its yin and yanging of tempos and moods. He almost sounds downright happy and playful as the music becomes loud and dangerous, as heard on standout track “Southpaw.” It’s when the mood gets quiet and spacious, like on “Baby Let’s Play,” that Patton’s vocals become their most sinister. In “Bone-dry,” he hauntingly singsongs over the sounds of a disturbed lullaby. Those looking for a comfortable listening experience should steer clear of Tomahawk’s latest, but those who are up for a challenging rock album should look no further. Michael B. Murphy ..::TRACK-LIST::.. 1. Oddfellows 03:29 2. Stone Letter 02:52 3. I.O.U. 02:38 4. White Hats / Black Hats 03:21 5. A Thousand Eyes 02:40 6. Rise Up Dirty Waters 03:06 7. The Quiet Few 03:48 8. 'I Can Almost See Them' 02:36 9. South Paw 04:00 10. Choke Neck 03:51 11. Waratorium 03:27 12. Baby Let's Play____ 02:43 13. Typhoon 02:11 ..::OBSADA::.. Mike Patton - vocals, keyboards Trevor Dunn - bass guitar Duane Denison - guitars John Stanier - drums https://www.youtube.com/watch?v=5uyjvjt2Bd8 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-30 16:53:01
Rozmiar: 258.06 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. U Neala Morse’a wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku i zgodnie z dobrze znanym planem. Nowa płyta, potem promująca ją trasa i… nowe wydawnictwo koncertowe. Zazwyczaj w „ceglastej”, kilkupłytowej wersji DVD/CD, w której digipak po rozłożeniu sięga pół metra. Jednym słowem, fan chcący mieć wszystko nie ma lekko. Najnowsza rzecz dokładnie wpisuje się w ten klucz, choć trzeba przyznać, że tym razem artysta nieco pofolgował i zaoferował słuchaczom „tylko” cztery krążki. Wszystko pod względem wizualnym tradycyjnie robi dobre wrażenie i ładnie wygląda na półce. Co tym razem dostaliśmy? The Similitude Of A Dream – Live in Tilburg 2017. Tytuł mówi wszystko. To koncert dokumentujący trasę promującą album The Similitude Of A Dream, jeden z najciekawszych w całej dyskografii artysty. Muzycy zagrali podczas tego tournée także i w Polsce, dając niezwykle udany, energetyczny koncert w warszawskiej Progresji. Zapisany tu występ odbył się 2 kwietnia 2017 roku, ledwie pięć dni później, w klubie Poppodium 013 w Tilburgu. I choćby z tego względu może być dla wszystkich tych, którzy byli w Warszawie, doskonałą pamiątką. Bo holenderski gig jest wręcz bliźniaczą kopią naszego. Muzycy są w formie, pełni zaangażowania, sam klub zaś wypełniony po brzegi oddanymi fanami. Nie jest to zresztą pierwszy ich kontakt z tym doskonale znanym w progresywnym światku miejscem. Wspomina o tym w pewnym momencie sam Portnoy, przywołując tu rejestrację Testimony Live, występy Transatlantic, czy Flying Colors. Jednym słowem, materiału w wersji koncertowej słucha się z zapartym tchem, bo mnóstwo w nim kapitalnych melodii, muzycznych wątków i technicznej biegłości poszczególnych członków The Neal Morse Band. Mnie dodatkowo zaimponowała ich wokalna dyspozycja. Bo praktycznie, poza Randy Georgem, każdy z muzyków ma tu swoje wokalne pięć minut, a niektórzy i znacznie więcej. Do tego fantastycznie mają dopracowane wielogłosowe figury. Posłuchajcie takich The Ways Of A Fool, Freedom Song, czy miażdżącego, zagranego już na koniec The Call. Całość zarejestrowano przy użyciu pięciu kamer i zmontowano w bardzo naturalny, komfortowy dla odbiorcy sposób. Na dwóch dyskach CD pomieszczono koncertowe wykonanie albumu, zaś na dyskach DVD, oprócz wspomnianego, znajdziemy także cztery dodatkowe utwory zagrane na bis (Momentum, Author of Confusion, Agenda i The Call). Uwaga! W opisie jest pewne niedopatrzenie, bo zapomniano o Agendzie. Rozczarowuje, w porównaniu z wcześniejszymi wydawnictwami, brak jakichkolwiek dodatkowych materiałów na drugim dysku DVD, dokumentów w stylu making of… Na każdej z płytek słuchacz otrzymuje ledwo około godzinny materiał z koncertu. Szkoda. Cóż, dla fanów mus, choć nie da się ukryć, że tym razem „rozpasany” zazwyczaj pod tym względem The Neal Morse Band prezentuje się w nieco zubożonej wersji. Mariusz Danielak The Neal Morse Band spent much of 2017 touring the world, performing their epic album The Similitude of a Dream. Now, finally comes the first official live recording of this momentous live spectacle, in fantastic 2CD/DVD or Blu-Ray sets. I was able to attend three of the UK shows of The Road Called Home tour. Apart from simply being a brilliant show, I had the luxury of viewing the show on 3 consecutive nights from 3 different positions: the back of the hall (Glasgow), the front row (on that famous day ‘not by the sea’, that would inspire the song “Manchester”) and a balcony above the stage, being able to see overhead into the drum kit (London). Some people may think it crazy to see “the same gig”, on 3 consecutive nights, especially given that the main part of the set list was a two hour concept album played in the same order. Wouldn’t it become redundant and stale? Well, no, on the contrary – and that was definitely helped by the fact that back, front and above, gave me a totally different experience each time. What is great about this new live set is that the full experience I needed three nights to capture is all covered here in this excellent set. Of course, the risk of anything being filmed is that the band’s performance is somehow affected by the presence of the camera… not so here. Tilburg is not only a renowned prog venue, but a “go-to” spot for bands filming a show. The beauty of this one is that while the 013 has a character all of its own, the show is an absolute memory jogger for those 3 UK shows and captures all of the highlights in the best light. I won’t spend a lot of time explaining TSOAD – my guess is if you are reading this you already have a fair idea – but what I will say is that the story came most fully alive during the live performances. For the first time that I have ever seen Neal, and his band, indulged in some (light!) costume decisions, made use of some props, and in Neal’s case, several masks (A Flower? No – a sloth!). Conscious that there was a 2 hour story to tell here, those illustrations brought small amounts of detail and drama to what is already conveyed in the music and lyrics. The torch-lit, “Long Day” leads into the high energy overture, where we get a sneak peak at many of the key musical themes in the album. At the time of the album release many commented on, perhaps more so than The Grand Experiment, the NMB band members enjoying a bit more prominence, including Bill and Eric singing key songs in the concept album, as well as bringing their musical influence. Take a song like “Makes No Sense”… in the context of the story, it’s not one that makes significant narrative advances, compared to others. Where this track shines is with key changes that bring us sections from Eric and then Bill, with the key, and voices, getting higher. The filming captures this so well, and you can see the joy on the band members faces as the song proceeds. Having done some American and earlier European dates, the band is fully in its stride, taking the material to a new level and even, at times, adding to arrangements slightly. “The Ways of a Fool” got a great reaction in all of the shows I attended, and that’s also the case here, with the filming recapturing the front row singalong feeling for that song perfectly. Contrast that with the, initially, dark and dramatic “Breathe of Angels” which builds towards the incredible climax, which features one of a few variations from the album where Eric Gillette takes lead on some of the vocal parts – the “river’s overrun…” section here is extremely effective. The aforementioned guitarist also takes charge of the audio mix for this show and in doing so gives us not only a faithful playback of the show, but uncovers depth in the vocals and instrument layering which weren’t so noticeable in the concert hall. Great job, Mr. Gillette! And you would think that after a 2 hour set, a quick encore and that would be enough? No! This is prog and so there’s another 35 minutes of music and 4 songs to go! The version of “Momentum”, with an added middle section which appeared on the demo, is a nice addition followed by “Author of Confusion” and (the shortest NMB song ever?) “Agenda”! The grand finale of “The Call” brings the show to a close and it’s great to see the delight (rather than exhaustion) on the faces of the band and the Tilburg crowd. Of course, this is not the Morsefest 2017 performance of The Similitude of a Dream album, which was also recorded last year and included a choir, instrumentalists and dancers (oh and a new sloth mask!). It can reasonably be expected that it will be released as well. Perhaps there was an expectation for that to be released sooner, but what I can say, having experienced this live set, is that it’s an essential addition to the catalogue, and one I will return to many times, to recreate the memories of those shows. Geoff Bailie ..::TRACK-LIST::.. DVD 1: 1. Intro 2. Long Day 3. Overture 4. The Dream 5. City Of Destruction 6. We Have Got To Go 7. Makes No Sense 8. Draw The Line 9. The Slough 10. Back To The City 11. The Ways Of A Fool 12. So Far Gone 13. Breath Of Angels DVD 2: 1. Slave To Your Mind 2. Shortcut To Salvation 3. The Man In The Iron Cage 4. The Road Called Home 5. Sloth 6. Freedom Song 7. I'm Running 8. The Mask 9. Confrontation 10. The Battle 11. Broken Sky / Long Day (Reprise) 12. Momentum 13. Author Of Confusion 14. Agenda 15. The Call ..::OBSADA::.. Vocals, Keyboards, Guitar - Neal Morse Guitar, Vocals - Eric Gillette Keyboards, Mandolin, Saxophone, Vocals - Bill Hubauer Bass, Bass Pedals, Vocals - Randy George Drums, Vocals - Mike Portnoy https://www.youtube.com/watch?v=R2tAd0rWpjI SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-30 16:36:23
Rozmiar: 10.10 GB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Balmog to już niemłoda kapela, bo powstała w 2003 roku na hiszpańskiej ziemi. Przez te kilka ładnych lat uzbierała cztery albumy, parę epek i wystąpiła na kilku splitach. Ci, którzy słyszeli poprzednie ich wydawnictwa i podobał im się koncept zawarty w ich muzyce nie powinni być zawiedzeni najnowszą propozycją tego kwartetu. „Covenants Of Salt” to jednoutworowy materiał, trwający ponad osiemnaście minut i zabierający słuchaczy w świat wieloaspektowego black metalu. W tych ponad trzech kwadransach ci mieszkańcy Galicji zmieścili bowiem kilka jego twarzy i doprawili czymś jeszcze. Ta kompozycja to zlepek doomowych i ciężkich pasaży, niezwykle rytualnych momentów znanych między innymi z twórczości Deathspell Omega, wojowniczych kanonad w stylu Funeral Mist, no i wreszcie zadzierżystego riffowania, które przywołuje skojarzenia z black metalem z Trondheim. To prawda, elementów tej układanki wydaje się być dużo, ale zostały one umiejętnie połączone w jedno całość tak aby płynnie przechodziły z jednego w drugi bądź wynikały z siebie nawzajem. W związku z tym dostajemy pełną gamę temp, atmosferyczną karuzelę oraz emocjonalny rollercoaster, a to wszystko w ramach black metalu właśnie. Black metalu, który posiada wiele oblicz i nie chodzi tutaj o różnorakie fizjonomie fałszywych proroków, udających ostatnimi czasy chuj wie kogo. Niech nie zwiodą Was obecne tutaj czyste i podniosłe zaśpiewy czy klimatyczne zwolnienia. To przecież ku chwale Szatana. Istne misterium składające się z różnych części tak samo jak chrześcijańska msza. Muzyczny obrzęd wywołujący szereg skrajnych uczuć, ale nie może tu być mowy o żadnej jakże modnej melancholii. Są za to wściekłość, nienawiść, religijne uniesienie i w końcu katharsis. Balmog w niebywale sprawny sposób w tej jednej kompozycji zsumował ze sobą to co najlepszego wydarzyło się w tym gatunku po 1990 roku. Zaowocowało to wielowarstwowym, ale jakże przy tym spójnym „Covenants Of Salt”. shub niggurath “One gate to hell is in the desert. Another one in the oceans”. With this statement, Balmog continue his pilgrimage following in the footsteps of one of the most acclaimed works of its career, Pillars of Salt. Therefore, Covenants of Salt has been conceived as a continuation from the musical, artistic and conceptual approach of the Mlp released in 2020. Everything that surrounds this new work has been meticulously crafted to once again, bring the listener to the atmosphere that emanates from Pillars of Salt, its majesty, ferocity and ethereal soul. With this purpose, the band has worked to exhaustion in the production, sound and concept so that the feeling of continuity between both works is complete. Music wise Covenants of Salt combines, once again, the most violent energy of Black Metal’s most violent energy with other elements related to psychedelia or progressive rock, always looking for a balance between aggressiveness and ominousness, achieved thanks to the use of different sound textures, clean voices that once again features Fiar (Jade, Foscor, Graveyard), passages close to psychedelia and a dense, powerful but at the same time delicate production by Javi Félez’s Moontower Studios(Destroyer 666, Teitanblood, Graveyard, etc.) and mastered by Jaime Gómez Arellano (Hexvessel, Paradise Lost, Grave Miasma, Primordial or Ulver). From a conceptual point of view, Covenants of Salt follows the path of Pillars of Salt, diving into religious passages from Judeo-Christianity and Islam and the relationship between the human condition and its confrontation with divine creation. Pillars of Salt was about how mankind walks towards the abyss through fiery deserts despite knowing his tragic end; Covenants of Salt is about how humanity seek knowledge denied by divinity and how we are capable of drowning in the vastness of the ocean for a single drop of knowledge. NOTE: it is recommended listening to Pillars of Salt before Covenants of Salt "This feels like a more considered, focused second chapter." - Grizzly Butts (US), 88/100 "Seductive yet chilling atmosphere." - No Clean Singing (US) "Abenteuerliche Freigeister bringen düster-phantastischen Metal mit viel Gefühl für Atmosphäre zum Klingen." - Msuikreviews.de (DE), 12/15 "Played with refinement and elegance. Endless darkness!" - Deadly Storm (CZ) "Eine atemberaubende und atmosphärisch stimmig produzierte Reise durch abgründige Gedanken und mannigfaltige Höllen!" - Metal.de (DE), 8/10 "Balmog’s work is full and textured, nuanced and full of surprising melody and dynamics." - The Killchain (UK) "Melancholy and despair, fury and impulsiveness go hand in hand." - Metalbite.com (US/INT), 8/10 "A great continuation of 'Pillars of Salt'!" - Broken Tomb (ES), 8/10 "If you are a fan of black metal with psychedelic and progressive rock elements, you should check out this EP." - Occult Black Metal Zine (US), 8/10 ..::TRACK-LIST::.. 1. Covenants of Salt 18:23 ..::OBSADA::.. Balc - guitar, clean and raw voices and keyboards. J.F - guitar, keyboards. Morg - bass Virus - drums Extra voices - Fiar (Jade, Foscor, Graveyard). Clean choirs - J.F and Balc. https://www.youtube.com/watch?v=JZadboUU5mg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-30 16:02:46
Rozmiar: 42.66 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Balmog to już niemłoda kapela, bo powstała w 2003 roku na hiszpańskiej ziemi. Przez te kilka ładnych lat uzbierała cztery albumy, parę epek i wystąpiła na kilku splitach. Ci, którzy słyszeli poprzednie ich wydawnictwa i podobał im się koncept zawarty w ich muzyce nie powinni być zawiedzeni najnowszą propozycją tego kwartetu. „Covenants Of Salt” to jednoutworowy materiał, trwający ponad osiemnaście minut i zabierający słuchaczy w świat wieloaspektowego black metalu. W tych ponad trzech kwadransach ci mieszkańcy Galicji zmieścili bowiem kilka jego twarzy i doprawili czymś jeszcze. Ta kompozycja to zlepek doomowych i ciężkich pasaży, niezwykle rytualnych momentów znanych między innymi z twórczości Deathspell Omega, wojowniczych kanonad w stylu Funeral Mist, no i wreszcie zadzierżystego riffowania, które przywołuje skojarzenia z black metalem z Trondheim. To prawda, elementów tej układanki wydaje się być dużo, ale zostały one umiejętnie połączone w jedno całość tak aby płynnie przechodziły z jednego w drugi bądź wynikały z siebie nawzajem. W związku z tym dostajemy pełną gamę temp, atmosferyczną karuzelę oraz emocjonalny rollercoaster, a to wszystko w ramach black metalu właśnie. Black metalu, który posiada wiele oblicz i nie chodzi tutaj o różnorakie fizjonomie fałszywych proroków, udających ostatnimi czasy chuj wie kogo. Niech nie zwiodą Was obecne tutaj czyste i podniosłe zaśpiewy czy klimatyczne zwolnienia. To przecież ku chwale Szatana. Istne misterium składające się z różnych części tak samo jak chrześcijańska msza. Muzyczny obrzęd wywołujący szereg skrajnych uczuć, ale nie może tu być mowy o żadnej jakże modnej melancholii. Są za to wściekłość, nienawiść, religijne uniesienie i w końcu katharsis. Balmog w niebywale sprawny sposób w tej jednej kompozycji zsumował ze sobą to co najlepszego wydarzyło się w tym gatunku po 1990 roku. Zaowocowało to wielowarstwowym, ale jakże przy tym spójnym „Covenants Of Salt”. shub niggurath “One gate to hell is in the desert. Another one in the oceans”. With this statement, Balmog continue his pilgrimage following in the footsteps of one of the most acclaimed works of its career, Pillars of Salt. Therefore, Covenants of Salt has been conceived as a continuation from the musical, artistic and conceptual approach of the Mlp released in 2020. Everything that surrounds this new work has been meticulously crafted to once again, bring the listener to the atmosphere that emanates from Pillars of Salt, its majesty, ferocity and ethereal soul. With this purpose, the band has worked to exhaustion in the production, sound and concept so that the feeling of continuity between both works is complete. Music wise Covenants of Salt combines, once again, the most violent energy of Black Metal’s most violent energy with other elements related to psychedelia or progressive rock, always looking for a balance between aggressiveness and ominousness, achieved thanks to the use of different sound textures, clean voices that once again features Fiar (Jade, Foscor, Graveyard), passages close to psychedelia and a dense, powerful but at the same time delicate production by Javi Félez’s Moontower Studios(Destroyer 666, Teitanblood, Graveyard, etc.) and mastered by Jaime Gómez Arellano (Hexvessel, Paradise Lost, Grave Miasma, Primordial or Ulver). From a conceptual point of view, Covenants of Salt follows the path of Pillars of Salt, diving into religious passages from Judeo-Christianity and Islam and the relationship between the human condition and its confrontation with divine creation. Pillars of Salt was about how mankind walks towards the abyss through fiery deserts despite knowing his tragic end; Covenants of Salt is about how humanity seek knowledge denied by divinity and how we are capable of drowning in the vastness of the ocean for a single drop of knowledge. NOTE: it is recommended listening to Pillars of Salt before Covenants of Salt "This feels like a more considered, focused second chapter." - Grizzly Butts (US), 88/100 "Seductive yet chilling atmosphere." - No Clean Singing (US) "Abenteuerliche Freigeister bringen düster-phantastischen Metal mit viel Gefühl für Atmosphäre zum Klingen." - Msuikreviews.de (DE), 12/15 "Played with refinement and elegance. Endless darkness!" - Deadly Storm (CZ) "Eine atemberaubende und atmosphärisch stimmig produzierte Reise durch abgründige Gedanken und mannigfaltige Höllen!" - Metal.de (DE), 8/10 "Balmog’s work is full and textured, nuanced and full of surprising melody and dynamics." - The Killchain (UK) "Melancholy and despair, fury and impulsiveness go hand in hand." - Metalbite.com (US/INT), 8/10 "A great continuation of 'Pillars of Salt'!" - Broken Tomb (ES), 8/10 "If you are a fan of black metal with psychedelic and progressive rock elements, you should check out this EP." - Occult Black Metal Zine (US), 8/10 ..::TRACK-LIST::.. 1. Covenants of Salt 18:23 ..::OBSADA::.. Balc - guitar, clean and raw voices and keyboards. J.F - guitar, keyboards. Morg - bass Virus - drums Extra voices - Fiar (Jade, Foscor, Graveyard). Clean choirs - J.F and Balc. https://www.youtube.com/watch?v=JZadboUU5mg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-30 15:58:00
Rozmiar: 133.36 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
..::INFO::..
--------------------------------------------------------------------- Aerosmith – Greatest Hits + Live Collection (6 SHM-CD) (Limited Japan Edition) --------------------------------------------------------------------- Artist...............: Aerosmith Album................: Greatest Hits (6 SHM-CD) Genre................: Rock Source...............: CD Year.................: 2023 Ripper...............: EAC (Secure mode) & Lite-On iHAS124 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.5.0 20250211 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 62 - 78 %) Channels.............: Stereo / 44100 HZ / 16 Bit Tags.................: VorbisComment Information..........: Universal Japan UICY Included.............: NFO, M3U, CUE Covers...............: Front Back CD --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 1 --------------------------------------------------------------------- 1. Aerosmith - Mama Kin [04:27] 2. Aerosmith - Dream On [04:26] 3. Aerosmith - Lord Of The Thighs [04:17] 4. Aerosmith - Same Old Song And Dance (Single Version) [03:02] 5. Aerosmith - Train Kept A-Rollin' [05:34] 6. Aerosmith - S.O.S. (Too Bad) [02:51] 7. Aerosmith - Seasons of Wither [05:04] 8. Aerosmith - Walk This Way [03:40] 9. Aerosmith - Big Ten Inch Record [02:14] 10. Aerosmith - Adam's Apple [04:32] 11. Aerosmith - Sweet Emotion [04:35] 12. Aerosmith - Toys In The Attic [03:05] 13. Aerosmith - Combination [03:40] 14. Aerosmith - Nobody's Fault [04:20] 15. Aerosmith - Home Tonight [03:16] Playing Time.........: 59:09 Total Size...........: 406,47 MB --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 2 --------------------------------------------------------------------- 1. Aerosmith - Back In The Saddle [04:41] 2. Aerosmith - Last Child [03:28] 3. Aerosmith - Bright Light Fright [02:18] 4. Aerosmith - Draw The Line [03:24] 5. Aerosmith - Kings and Queens (Single Version) [03:49] 6. Aerosmith - Let The Music Do The Talking [03:46] 7. Aerosmith - Walk This Way (ft. Run-D.M.C.) [05:10] 8. Aerosmith - Hangman Jury [05:34] 9. Aerosmith - Dude (Looks Like A Lady) [04:21] 10. Aerosmith - Rag Doll (Live) [04:13] 11. Aerosmith - Angel (Single Version) [04:05] 12. Aerosmith - Monkey On My Back [03:59] 13. Aerosmith - What It Takes (CHR Single Edit) [04:07] 14. Aerosmith - Water Song/Janie's Got A Gun [05:33] 15. Aerosmith - Going Down/Love In An Elevator [05:39] Playing Time.........: 01:04:15 Total Size...........: 462,21 MB --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 3 --------------------------------------------------------------------- 1. Aerosmith - The Other Side [04:06] 2. Aerosmith - Livin' On The Edge (CHR Edit) [05:41] 3. Aerosmith - Amazing (CHR Single Edit) [04:13] 4. Aerosmith - Get A Grip [03:59] 5. Aerosmith - Cryin' [05:08] 6. Aerosmith - Eat The Rich [04:11] 7. Aerosmith - Crazy (Radio Edit) [04:05] 8. Aerosmith - Falling In Love (Is Hard On The Knees) [03:26] 9. Aerosmith - Pink [03:56] 10. Aerosmith - Nine Lives [04:03] 11. Aerosmith - I Don't Want To Miss A Thing [04:57] 12. Aerosmith - Jaded [03:35] 13. Aerosmith - We All Fall Down [05:13] 14. Aerosmith - Just Push Play (Radio Remix) [03:11] Playing Time.........: 59:50 Total Size...........: 432,34 MB --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 4 Live From The Soundboard 1977-2016 Vol. 1 --------------------------------------------------------------------- 1. Aerosmith - Mama Kin (Houston, 1977) [03:45] 2. Aerosmith - S.O.S (Too Bad) (Houston, 1977) [02:51] 3. Aerosmith - Monkey On My Back (Landover, 1989) [04:08] 4. Aerosmith - F.I.N.E. (Landover, 1989) [04:34] 5. Aerosmith - What It Takes (Pittsburgh, 1993) [05:11] 6. Aerosmith - Cryin' (Pittsburgh, 1993) [05:23] 7. Aerosmith - Love In An Elevator (Detroit, 2003) [05:08] 8. Aerosmith - Pink (Detroit, 2003) [03:57] 9. Aerosmith - Crazy (Mexico City, 2016) [05:16] 10. Aerosmith - I Don't Want To Miss A Thing (Mexico City, 2016)[04:34] Playing Time.........: 44:53 Total Size...........: 309,62 MB --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 5 Live From The Soundboard 1977-2016 Vol. 2 --------------------------------------------------------------------- 1. Aerosmith - Adam's Apple (Houston, 1977) [04:25] 2. Aerosmith - Walk This Way (Houston, 1977) [04:20] 3. Aerosmith - Magic Touch (Landover, 1989) [04:53] 4. Aerosmith - Hangman Jury (Landover, 1989) [06:28] 5. Aerosmith - Draw The Line (Pittsburgh, 1993) [04:47] 6. Aerosmith - Sweet Emotion (Pittsburgh, 1993) [06:59] 7. Aerosmith - Jaded (Detroit, 2003) [03:32] 8. Aerosmith - Nobody's Fault (Detroit, 2003) [04:14] 9. Aerosmith - You See Me Crying/Home Tonight/Dream On (Mexico City, 2016)[06:27] 10. Aerosmith - Eat The Rich (Mexico City, 2016) [05:43] Playing Time.........: 51:52 Total Size...........: 324,07 MB --------------------------------------------------------------------- Tracklisting CD 6 Rock For The Rising Sun 2011 --------------------------------------------------------------------- 1. Aerosmith - Draw The Line (Tokyo Dome, 2011) [04:58] 2. Aerosmith - Love In An Elevator (Ishikawa Sports Center, 2011)[06:17] 3. Aerosmith - Livin' On The Edge (Tokyo Dome, 2011) [05:03] 4. Aerosmith - Hangman Jury (Hiroshima Green Arena, 2011) [03:03] 5. Aerosmith - No More No More (Hiroshima Green Arena, 2011)[05:07] 6. Aerosmith - Mama Kin (Hiroshima Green Arena, 2011) [05:01] 7. Aerosmith - Monkey On My Back (Tokyo Dome, 2011) [03:15] 8. Aerosmith - Toys In The Attic (Tokyo Dome, 2011) [03:35] 9. Aerosmith - Listen To The Thunder (Ishikawa Sports Center, 2011)[02:47] 10. Aerosmith - Sweet Emotion (Tokyo Dome, 2011) [07:49] 11. Aerosmith - Boogie Man (Marine Messe Fukuoka, 2011) [01:44] 12. Aerosmith - Rats In The Cellar (Osaka Dome, 2011) [05:20] 13. Aerosmith - Movin' Out (Osaka Dome, 2011) [05:52] 14. Aerosmith - Last Child (Aichi Prefecture Gymnasium, 2011)[06:46] 15. Aerosmith - S.O.S. (Too Bad) (Sapporo Dome, 2011) [02:53] 16. Aerosmith - Walk This Way (Tokyo Dome, 2011) [04:12] 17. Aerosmith - Train Kept A-Rollin' (Tokyo Dome, 2011) [05:53] Playing Time.........: 01:19:45 Total Size...........: 626,56 MB ![]()
Seedów: 165
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-30 12:05:38
Rozmiar: 2.54 GB
Peerów: 94
Dodał: rajkad
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Absolutna rewelacja! Kompaktowa premiera genialnego, debiutanckiego albumu (wydanego w marcu 1969 przez brytyjską EMI Columbię pod tytułem "Temples With Prophets", a we Francji w psychodelicznej okładce jako "Don Shinn Takes A Trip") organisty Dona Shinna, który wraz zespołem nagrał całkowicie instrumentalny majstersztyk, będący nieco bardziej dojrzałą wersją wczesnych The Nice oraz Brian Auger's Trinity, z więcej niż szczyptą twórczości Edwarda Griega i... Arzachela! Keith Emerson był wielkim fanem Shinna i właśnie pod jego wpływem zawiązał The Nice! To jest granie z najwyższej półki i prawdę mówiąc to przerażający jest fakt, że jeszcze jakiś czas temu (aż do wydania świetnego, kompilacyjnego CD "Maximum Prog", z otwierającym go utworem "A Minor Explosion") nie miałem pojęcia o istnieniu tego artysty! To jest rzecz absolutnie obligatoryjna dla wszystkich fanów psych-prog-jazz-rocka (czy jak to tam zwał...) z organami. Perfekcyjna jakość dźwięku. Dodatkowo fantastyczny, singlowy utwór z 1966 roku i zarazem odpowiedź, jaki zespół nagrał pierwszą progresywną (małą) płytę! Don Shinn is a much neglected figure in the early development of UK prog...This is a high-end gaming and frankly is frightening the fact that half a year ago I had no idea about the existence of this artist!... time it to change On the earlier 1966 Polydor single version of 'A-Minor Explosion', Shinn can be heard employing an overdriven organ sound, jazzy chord voicings, spooky 'freakout' atmospherics, and, most notably, crashing his reverb springs in precisely the same way that Keith Emerson, Jon Lord, and countless others would eventually do years later. This 1969 remake is not as wildly manic as the 1966 original but more cerebral, and foreshadows the overall playing style and organ tone that would be echoed by Dave Stewart on the first Egg album released the following year in 1970. Citing Shinn's influence, Keith Emerson recalls: "Don Shinn was a weird looking guy, really strange. He had a schoolboy's cap on, round spectacles... I just happened to be in the Marquee when he was playing... The audience were all in hysterics.... And I said, 'Who is this guy?' He'd been drinking whisky out of a teaspoon and all kinds of ridiculous things. He'd play an arrangement of the Grieg Concerto, the Brandenburg and all. So my ears perked up....Playing it really well, and he got a fantastic sound from the L-100. But halfway through it he sort of shook the L-100, and the back of it dropped off. Then he got out a screw driver and started making adjustments while he was playing. Everyone was roaring their heads off laughing. So I looked and said 'Hang on a minute! That guy has got something'. I guess seeing Don Shinn made me realize that I'd like to compile an act from what he did. He and Hendrix were controlling influences over the way I developed the stage act side of things". Coincidentally, Shinn had been playing in a trio with future Uriah Heep bassist Paul Newton and drummer Brian Davison who would eventually work alongside Keith Emerson in The Nice. Paul Newton recalls: "In the 60's I was playing with a guy from The Nice, Brian Davison, and another guy, a keyboard player, who was a real genius. It was a trio, and most of it was really jazzy. This keyboard player was a guy called Don Shinn who went on to play with Dada, which was the forerunner of Vinegar Joe....He used to teach me bass lines on his organ pedals...really technical jazz stuff." Before his groundbreaking journey into pre-progressive rock territory, Shinn played with a number of mid '60s British beat outfits including The Meddy Evils, The Echoes (backing Dusty Springfield), and The Soul Agents featuring Rod Stewart. After releasing 'Temples With Prophets' in 1969, Shinn showed up on the one and only release by Dada (1970), which also featured vocalist Elkie Brooks and former Jody Grind guitarist Ivan Zagni. Following Dada, Shinn worked with Keith Relf's Renaissance, playing electric piano on the track 'Past Orbits of Dust' from the 1971 album 'Illusion'. Absolute revelation, premiere on CD ,his debut album (released in March 1969 by the British Columbia EMI entitled 'Temples With Prophets' and in France in the psychedelic cover as 'Don Shinn Takes A Trip') organist Don Shinn and his team recorded a completely instrumental masterpiece the piano and Hammond organ brilliant thin Progressive is developing, it is enclosed in brilliant sound a psychedelic classic rock and jazz-rock color psychedelic guitar trenchant strongly, based on a stable, solid, trouble is playing with a sense of the band by the drum which a slightly more mature version of the Nice and early Brian Auger's Trinity with more than a hint of Edward Grieg i .. Arzachel! This is the absolutely mandatory for all fans of psych-prog-jazz-rock (or whatever it was called ...) with the authorities Hammond. Perfect sound quality. Additionally CD Record Label Flawed Gems contains A-Minor Explosion [3:09] 1966 single version released as Don Shinn & The Soul Agents)fantastic,and also answer ,which one the band recorded the first progressive single. Adamus67 ..::TRACK-LIST::.. This CD release is based on French LP (...) This album was released in the U.K. (in different cover) as 'Temples With Prophets' 1. Pits Of Darkness 17:59 2. Temples With Prophets (Including Monophonic Interlude For Pianoforte No. 1) 5:45 3. A Minor Explosion 4:07 4. Jolly Dance 3:35 5. Hearts Of Gladness (Including Monophonic Interlude For Pianoforte No. 2) 10:18 Bonus Track: 6. Don Shinn & The Soul Agents - A-Minor Explosion 3:09 Tracks 1 to 5 original album released March 1969 on Columbia Records Track 6 Single A-side, 1966 as Don Shinn & The Soul Agents ..::OBSADA::.. Bass - Eric Ford Drums - Peter Wolf Electric Guitar - Paul Hodgeson Organ, Piano - Don Shinn https://www.youtube.com/watch?v=sP1N6B3pxTg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-29 17:57:12
Rozmiar: 106.33 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
1 - 30 | 31 - 60 | 61 - 90 | ... | 1471 - 1500 | 1501 - 1530 | 1531 - 1560 | 1561 - 1590 | 1591 - 1620 | ... | 24781 - 24810 | 24811 - 24840 | 24841 - 24860 |