|
|
|||||||||||||
Ostatnie 10 torrentów
Ostatnie 10 komentarzy
Discord
Wygląd torrentów:
Kategoria:
Muzyka
Gatunek:
Metal
Ilość torrentów:
3,234
Opis
...( Info )...
Artist: Tarja Album: Dark Christmas Year: 2023 Format/Quality: .mp3 320 kbps Genre: Christmas/Classical/Metal ...( TrackList )... 1. The First Noel 3:18 2. Frosty the Snowman 3:07 3. O Holy Night 4:29 4. Dark Christmas 4:35 5. Jingle Bell Rock 3:52 6. White Christmas 3:43 7. All I Want for Christmas is You" 5:18 8. Wonderful Christmastime 5:31 9. Last Christmas 4:30 10. Jingle Bells 4:33 11. Rudolph the Red-Nosed Reindeer 4:19 12. Angels We Have Heard On High 4:41
Seedów: 9
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-12-25 20:48:51
Rozmiar: 120.02 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Opis )...
Polska grupa muzyczna wykonująca w początkowym okresie działalności black metal, a później prezentująca muzykę z gatunku ambient z wpływami industrialu. Zespół powstał w 1993 roku w Zielonej Górze z inicjatywy muzyków o pseudonimach: Geryon (muzyka, teksty), Vlad Ysengrimm (śpiew, teksty) oraz Lord Reyash (gitara basowa, śpiew). Od 1997 roku z zespołem współpracuje wytwórnia muzyczna Pagan Records. Do 2005 roku ukazało się sześć wydawnictw grupy, które cieszyły się uznaniem krytyków muzycznych, jednakże zespół nie prowadzi działalności koncertowej w związku z dużymi kosztami organizacyjnymi. Publikacje na temat grupy zamieszczano w takich czasopismach jak: „Metal Hammer”, „Thrash'em All”, „Mystic Art” czy „7 Gates”. Od 2005 roku brak jest doniesień o działalności zespołu. ...( Dane Techniczne )... MP3: 128kbps-320kbps
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-12-25 20:47:12
Rozmiar: 160.72 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. W książęce do tego wydawnictwa czytamy: „Popióra stworzył Roman. Wymyślił go i namalował słowem. Zdefiniował. My wypełniliśmy go muzyką. Roman odszedł. Zostaliśmy my. Został także On, Popiór.” To ważne słowa, gdyż wskazują jakiej „mission impossible” podjęli się kontynuatorzy spuścizny po grupie KAT & Roman Kostrzewski, czyli panowie Jacek Hiro i Jacek Nowak. Materiał zawarty na albumie ”Pomarlisko” powstał z zamysłem wydania go jako nowego krążka KAT & RK, ale jak wiemy los zadecydował inaczej. Romana Kostrzewskiego, legendy polskiego metalu, nie ma już między nami a wspomniani muzycy z Grzegorzem Feliksem (bas) oraz Chrisem Hoflerem (wokal) postanowili wypełnić pustkę… Muzycznie, to naturalna kontynuacja stylu z albumu „Popiór” (ostatnia płyta KAT & RK). Czuć tu rękę Jacka Hiro, który wniósł do składu KAT & RK masę nowych, znakomitych pomysłów i pchnął zespół naprzód. „Pomarlisko” to muzyka, która byłaby znakomitym albumem Romanowego KAT-a, a tak musi walczyć o swoje niemal od zera. Chris Hofler, podjął się trudnego zadania zmierzenia się z kimś kto był niemal Bogiem dla wielu fanów metalu w Polsce. Czy podołał temu wyzwaniu? I tak i nie. To dobry wokalista, ale chwilami chyba za bardzo próbował śpiewać jak Roman. Sam ma wiele do zaoferowania i taki zabieg nie był potrzebny (do tego momentami śpiewa z jakąś taką emfazą). Instrumentalnie bajka. Mamy tu thrash, czasem szybszy („Międzyświat”, „Cień Starych, Cmentarnych Drzew”), czasem nieco wolniejszy i cięższy („Zabierz Mnie Do Piekła” i np. „Pomarlisko”). Są i ballady: „Astralne Wrota Gwiazd” oraz „Requiem”. Szczególnie ciekawie wypada ta druga, gdzie dość emocjonalny śpiew buduje klimat utworu. „Pomarlisko” to udany debiut, płyta naznaczona legendą i co tu nie mówić, która będzie porównywana do ostatniej płyty KAT & RK. Ja daję im kredyt zaufania, może jak nieco opadną emocje, a kolejne wydawnictwo nie będzie już nieść brzemienia historii zrobią duży krok naprzód. Na koniec muszę jeszcze wspomnieć o oprawie graficznej, bo ta jest po prostu znakomita! Piotr Michalski Mimo że śmierć Romana Kostrzewskiego w pewnym momencie była już mniej lub bardziej spodziewana, wstrząsnęła polskim metalowym światem. Sam mistrz, zanim odszedł, nakłaniał swój zespół do kontynuowania jego dzieła, a przy okazji nieprzyjemnej i pozostawiającej niesmak sytuacji z Metal Doctrine Festival wyszło na jaw, że jako kontynuatorów swojego dziedzictwa wybrał działających najkrócej w Kat & Roman Kostrzewski dwóch Jacków – Hiro oraz Nowaka. Panowie zaprosili do udziału w projekcie Grzegorza Feliksa, a kluczową (szczególnie w tym przypadku) pozycję wokalisty obsadził gardłowy Deathyard, Chris Hofler. I tak też powstał Popiór, który właśnie debiutuje albumem Pomarlisko. Biorąc pod uwagę wszystko, w czym do tej pory Hiro maczał palce oraz fakt rozruszania przez obu Jacków Kat&RK zarówno koncertowo, jak i wydawniczo (wszak Popiór był według mnie najlepszym albumem, jaki przydarzył się obu katowskim inkarnacjom od czasu Róż miłości…), o zawartość muzyczną Pomarliska nie obawiałem się ani odrobinę. Kompozycje składające się na debiut Popióra zostały ponadto zaakceptowane przez Kostrzewskiego jako nowy materiał jego zespołu. Niestety, legendarny wokalista nie zdążył dograć do nich wokali i napisać tekstów – aprobata Romka powinna stanowić tutaj wystarczającą rekomendację, jednak gdyby ktoś mimo tego wciąż się zastanawiał, to i ja dodam, że muzycznie jest to naprawdę świetny następca albumu z 2019 roku. Są tu wszystkie elementy, za które pokochałem tamtą płytę – rasowo thrashowe riffy, trochę heavymetalowej melodyki, charakterystyczne brzmienie gitar, świetna perkusja oraz bardzo przyjemne ballady (Astralne wrota gwiazd, Requiem). Aż łezka w oku się kręci (ponownie) na myśl o tym, co mogłoby być, gdyby życie potoczyło się w inny sposób. Chris Hofler zasługuje na szacunek niezależnie od tego, czy jego ścieżki przypadną Wam do gustu, czy nie. Podjął się wręcz samobójczego zadania, bo niezależnie od tego, czy starałby się swoim wokalem naśladować Kostrzewskiego, czy poszedłby w zupełnie innym kierunku, to nie dość, że i tak nie uniknąłby porównań do legendarnego wokalisty, to jeszcze zawsze znalazłby się ktoś niezadowolony. Szczerze przyznam, że miałem nadzieję, że Hofler zdecyduje się na tę drugą opcję i w ten sposób zdusi wszelkie porównania do Romana. Jeśli słyszeliście kawałek promujący Pomarlisko, to dobrze wiecie, że wokalista Popióra zdecydował się na to pierwsze rozwiązanie. Efekt określiłbym jako mieszany – wprawdzie technicznie jest bardzo dobrze i echa nieodżałowanego wokalisty Kata rzeczywiście udało się w niektórych miejscach Hoflerowi uchwycić, jednak jego śpiew często wydawał mi się nieco zbyt teatralny oraz trochę za bardzo jednostajny i przeciągnięty, przez co – zamiast grać na nostalgii – często grał mi na nerwach. Kwestia ta przy okazji premiery krążka będzie budziła zapewne największe emocje. Jak dla mnie całość znacząco by zyskała, gdyby wokalnie Popiór poszedł własną drogą, bez oglądania się na przeszłość. W gruncie rzeczy Pomarlisko wypadło więc dokładnie tak, jak się tego spodziewałem nawet przed premierą promującego go utworu Międzyświat – muzycznie na wysokim poziomie, wokalnie sporo gorzej, choć z tymi tak zwanymi „momentami”. Czy jest to album godny polecenia zarówno tym mniej, jak i bardziej zatwardziałym fanom oryginalnego Kata oraz kontynuującego później jego działalność zespołu Romka? Myślę, że tak – na pewno warto dać Popiórowi szansę. Panowie zagrali to naprawdę świetnie, nie odrzucam również możliwości, że po jakimś czasie z wokalami Hoflera po prostu się osłucham i przestaną mnie drażnić. Dwa tygodnie męczenia tego krążka mi nie wystarczyły, jednak nie znaczy to, że w Waszym przypadku będzie tak samo. Łukas W. Po około roku od śmierci mistrza Romana Kostrzewskiego ma miejsce coś ważnego dla jego pretorianów, którzy czekali na to od jakiegoś czasu. Powstaje jego dziedzictwo! Bo tak można określić ten album, gdyż jak wieść niesie, utwory z tego materiału miały pierwotnie znaleźć się na kolejnej płycie zespołu Kat&Roman Kostrzewski i podobno zostały w całości zaakceptowane przez Kostrzewskiego. Wszyscy wiemy jak losy potoczyły się dalej, co uniemożliwiło wydanie kolejnej płyty. Jednak Roman zdążył udzielić błogosławieństwa na dalszą drogę dwóm (najmłodszym stażem w swoim zespole) muzykom i jak później podał Popiór na swoim profilu FB "Zespół Popiór powstał z inicjatywy dwóch Jacków. Jacka Hiro i Jacka Nowaka i w pewnym sensie jest kontynuacją naszej współpracy w zespole Kat&R.K. Po wydaniu płyty "Popiór" i zakończeniu trasy koncertowej, planowaliśmy nagrania kolejnego materiału. Powstały szkice utworów, chcieliśmy szybko wejść do studia i rozpocząć nagrania. Niestety, nie udało się. Nie zdążyliśmy.". Skompletowanie składu do nowej kapeli zajęło im kilka miesięcy. Do zespołu dołączyli Grzegorz Feliks (ex-Sceptic, ex-Atrophia Red Sun, ex-Virgin Snatch) oraz wokalista Chris Hofler (z Deathyard). Panowie szybko wzięli się do pracy. I po drodze pojawiły się single i koncerty (które właśnie się toczą). O ile wstępnie muzyka już była naszkicowana, to wokal pozostał jednak sprawą najważniejszą. Czy pójść drogą Romana czy własną - zapewne takie myśli kłębiły się Hoflerowi. Ale po kolei. Od pierwszych dźwięków nie da się nie usłyszeć muzycznego podobieństwa do muzyki Kat&Roman Kostrzewski (czy raczej do starego Kata). Pierwszy utwór "Międzyświat" zaczyna się potężnym i ostrym gitarowo-perkusyjnym uderzeniem, jak za czasów "Oddech wymarłych światów", czy "Bastard". Później w kolejnych usłyszymy także struktury jakby przypominające "Róże miłości najchętniej przyjmują się na grobach" czy nawet echa "Popiór". Ale tutaj nie chodzi o kopiowanie, a raczej o kontynuowanie, a więc instrumentalnie jest naprawdę świetnie. Słychać w tym patenty starego Kata i oczywiście Kat&Roman Kostrzewski. Dynamiczne thrash metalowe granie, pełne agresji ale i melodyki, w której ciężkie riffy przeplatają się z melodyjnymi solówkami i mnogością czystych pasaży. Oczywiście muzyka jest nasycona mrokiem i delikatną melancholią. Zwłaszcza w tych balladowych momentach. Bo przecież nie mogło ich zabraknąć, zarówno wewnątrz utworów oraz jako odrębnych ballad. Utwór "Requiem" z powodzeniem mógłby wypełnić pustkę po balladach Romana. Oczywiście barwa głosu Chrisa Hoflera jest inna (miejscami całkowicie, zwłaszcza w akcentujących niskich wrzaskliwych partiach), aczkolwiek wokalista utrzymuje manieryzmy wokalne, frazowanie i dynamikę śpiewania tak, że słychać w tym ducha Kostrzewskiego (ciekawe co na to spirytyści). I nie wiem czy to moje nastawienie, czy rzeczywiście miejscami jakbym słyszał Romka. Owszem czysty śpiew, czy wrzaski Chrisa mają inne brzmienie ale przy tej muzyce jego sposób śpiewania może nawet powodować iluzje słuchowe. Tym bardziej gdy teksty (oczywiście po polsku) również utrzymane są w duchu starego Kata. Utwór "Czarny bal" lirycznie nawiązuje do "Diabelskiego domu". I każdy to potwierdzi, że poprzeczka była bardzo wysoko zawieszona. Mimo wszystko uważam, że Chris idealnie wypełnił zadanie. Zwłaszcza, że będzie go słuchać i oceniać rzesza fanów Romana. Czy to zaszczyt czy brzemię? Ponadto uważam, że momentami Popiór nieco wyszedł poza stylistykę Kat&Roman Kostrzewski. Chociażby poprzez progresywno thrash metalowe akcenty słyszalne w niektórych partiach gitar i basu. Wydaniem albumu "Pomarlisko" zajęło się wydawnictwo Szataniec. A oprawę graficzną stworzył Piotr Szafraniec (Sceptic, Lost Soul, Trauma, Vader). Z kolei Popiór udostępnił całą zawartość albumu na różnych portalach streamingowych. Albumu słucha się naprawdę dobrze. Ale należy podkreślić, że nawet gdyby nie oceniać tego materiału przez pryzmat Kat&Roman Kostrzewski to i tak ta muzyka przedstawia kawał solidnego thrash metalu na bardzo wysokim poziomie. W zasadzie to tylko język polski ogranicza ten album by mógł z powodzeniem wypłynąć na szersze wody. Ale kto wie co będzie w przyszłości? Jednak jest też druga strona medalu. Zapewne niektórzy "Pomarlisko" będą uważać za dziedzictwo Kat&Roman Kostrzewski i są ku temu powody. Ale czy kolejny album Popiór będzie nadal tym dziedzictwem? Zawsze po śmierci mistrza pojawia się rozłam w grupie (fanów) i zapewne będzie to i tym razem... Paweł 'Pavel' Grabowski ..::TRACK-LIST::.. 1. Międzyświat 2. Zabierz mnie do piekła 3. Marne wycie hien 4. Cień starych, cmentarnych drzew 5. Astralne wrota gwiazd 6. Czarny bal 7. Pomarlisko 8. Requiem https://www.youtube.com/watch?v=clgxNZk3ezM SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 5
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-12-21 16:49:20
Rozmiar: 99.71 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
format : flac
wykonawca : uriah heep tytuł : kolekcja rok : 1970-1973 gatunek : hard rock czas : 348:54 spis utworów i czas: Uriah Heep - "...very 'eavy ... very 'umble" Expanded De-luxe Edition - 1970 (Remaster Sanctuary SMRCD 048, EU),2004 01. Gypsy 02. Walking In Your Shadow 03. Come Away Melinda 04. Lucy Blues 05. Dreammare 06. Real Turned On 07. I'll Keep On Trying 08. Wake Up (Set Your Sights) 09. Bird Of Prey (US Album Version) 10. Born In A Trunk (Previously Unreleased Vocal Version) 11. Come Away Melinda (Previously Unreleased Version) 12. Gypsy (Previously Unreleased Extended Version) 13. Wake Up (Set Your Sights) (Previously Unreleased Version) 14. Born In A Trunk (Previously Unreleased Instrumental Version) 15. Dreammare (BBC Session) 16. Gypsy (BBC Session) Uriah Heep - "Salisbury" Expanded De-luxe Edition - 1971 (Remaster Sanctuary SMRCD 049, EU),2004 01. Bird Of Prey 02. The Park 03. Time To Live 04. Lady In Black 05. High Priestess 06. Salisbury 07. Simon The Bullet Freak [US Album Version] 08. Here Am I [Previously Unreleased Version] 09. Lady In Black [Previously Unreleased Version] 10. High Priestess [Single Edit] 11. Salisbury [Previously Unreleased Single Edit] 12. The Park [Previously Unreleased Mix] 13. Time To Live [Previously Unreleased Mix] Uriah Heep - "Look At Yourself" Expanded De-luxe Edition - 1971 (Remaster Sanctuary SMRCD 050, EU),2004 01. Look At Yourself 02. I Wanna Be Free 03. July Morning 04. Tears In My Eyes 05. Shadows Of Grief 06. What Should Be Done 07. Love Machine 08. What's Within My Heart (Look At Yourself Out-Take) - Bonus Track 09. Why (Look At Yourself Out-Take) - Bonus Track 10. Look At Yourself (Alternative Single Version) - Bonus Track 11. Tears In My Eyes (Extended Version) - Bonus Track 12. What Should Be Done (Out-Take, Original Studio Version) - Bonus Track 13. Look At Yourself (BBC Session) - Bonus Track 14. What Should Be Done (BBC Session) - Bonus Track Uriah Heep - "Demons And Wizards" Expanded De-luxe Edition - 1972 (Remaster Sanctuary SMRCD 051, EU),2004 01. The Wizard 02. Traveller In Time 03. Easy Livin' 04. Poet's Justice 05. Circle Of Hands 06. Rainbow Demon 07. All My Life 08. Paradise 09. The Spell 10. Why [Extended Version] 11. Rainbow Demon [Single Edit] 12. Proud Words On A Dusty Shelf [Out Take] 13. Home Again To You [Demo Version] 14. Green Eye [Demo Version] Uriah Heep - "The Magician's Birthday" Expanded De-luxe Edition - 1972 (Remaster Sanctuary SMRCD 052, EU),2004 01. Sunrise 02. Spider Woman 03. Blind Eye 04. Echoes In The Dark 05. Rain 06. Sweet Lorraine 07. Tales 08. The Magician's Birthday 09. Crystal Ball [Outtake - Previously Unreleased Version] 10. Silver White Man [Outtake - Previously Unreleased Vocal Version] 11. Proud Words [Previously Unreleased Alternate Version] 12. Echoes In The Dark [Edited Version - Previously Unreleased] 13. Rain [Edited Version - Previously Unreleased] 14. Happy Birthday [Previously Unreleased Version] 15. Sunrise [Single Edit - Previously Unreleased] 16. Gary's Song [Outtake - Previously Unreleased] 17. Silver White Man [Instrumental - Outtake] Uriah Heep - "Sweet Freedom" Expanded De-luxe Edition - 1973 (Remaster Sanctuary SMRCD 011, EU),2004 01. Dreamer 02. Stealin' 03. One Day 04. Sweet Freedom 05. If I Had the Time 06. Seven Stars 07. Circus 08. Pilgrim 09. Sunshine (single b-side) 10. Seven Stars (extended version) 11. Pilgrim (extended version) 12. If I Had the Time (Ken Hensley demo version) 13. Sweet Freedom (alternative live version) 14. Stealin' (alternative live version)
Seedów: 2
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-12-08 20:51:58
Rozmiar: 2.89 GB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Various Artists Album: Best of Metal Year: 2023 Format/Quality: .mp3 320 kbps ...( TrackList )... 01. Metallica - If Darkness Had a Son 02. Avenged Sevenfold - We Love You 03. P.O.D - DROP (feat. Randy Blythe) 04. BABYMETAL - METALI!! (feat. Tom Morello) 05. Spiritbox - Too Close _ Too Late 06. FEVER 333 - $wing 07. Within Temptation - We Go To War 08. Bring Me The Horizon - AmEN! (feat. Lil Uzi Vert, Daryl Palumbo & Glassjaw) 09. Falling in Reverse - Watch The World Burn 10. Sleep Token - The Summoning 11. HEALTH - CHILDREN OF SORROW 12. In This Moment - THE PURGE 13. Avatar - Chimp Mosh Pit 14. Amaranthe - Damnation Flame 15. In Flames - Meet Your Maker 16. Of Mice & Men - Warpaint 17. Corey Taylor - Post Traumatic Blues 18. Atreyu - God_Devil 19. Sylosis - A Sign of Things to Come 20. Soen - Violence 21. Periphery - Wildfire 22. Lamb Of God - State Of Unrest 23. Overkill - Scorched 24. IMMORTAL - War Against All 25. Slaughter To Prevail - VIKING 26. Bad Wolves - Die About It 27. Beartooth - The Surface 28. Asking Alexandria - Dark Void 29. Conquer Divide - N E W H E A V E N 30. Polaris - Parasites 31. Pop Evil - Dead Reckoning 32. Bury Tomorrow - The Seventh Sun 33. Obituary - War 34. Dying Fetus - When The Trend Ends 35. Cannibal Corpse - Blood Blind 36. Jesus Piece - Silver Lining 37. Will Haven - Diablito 38. Code Orange - Grooming My Replacement 39. Mass Hysteria - Mass veritas 40. Rise Of The Northstar - One Love 41. Charlotte Sands - use me 42. UnityTX - WORLD OF MALICE 43. Kim Dracula - Seventy Thorns 44. nothing,nowhere. - PSYCHO_PSYCHIATRY (feat. SEEYOUSPACECOWBOY) 45. Poppy - Spit 46. Better Lovers - 30 Under 13 47. Empire State Bastard - Sons And Daughters 48. Drain - Weight of the World 49. Enforced - War Remains 50. Frozen Soul - Frozen Soul (feat. Gost) 51. Fuming Mouth - Last Day Of Sun 52. Final Gasp - Botched Ritual 53. Myrkur - Kampsang 54. SKÁLD - A Forest 55. Kvelertak - Likvoke 56. Asinhell - Impii Hora 57. Cirith Ungol - Dark Parade 58. KK's Priest - Hymn 66 59. Spirit Possession - Orthodox Weapons 60. Fange - Portes D'Ivoire
Seedów: 28
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-12-08 08:14:36
Rozmiar: 579.62 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Various Artists Album: Metal Covers Year: 2023 Format/Quality: .mp3 320 kbps ...( TrackList )... 01. Stone Sour - Gimme Shelter (feat. Lzzy Hale) 02. Killswitch Engage - Holy Diver 03. Static-X - Looks That Kill 04. Avenged Sevenfold - Walk 05. Disturbed - The Sound of Silence 06. Trivium - Iron Maiden 07. Deftones - Simple Man (2005 Remaster) 08. In This Moment - Black Wedding (feat. Rob Halford) 09. Opeth - Would 10. Spineshank - While My Guitar Gently Weeps 11. Trivium - Master of Puppets 12. Pantera - Hole in the Sky 13. Lynch Mob - Tie Your Mother Down 14. Sepultura - Orgasmatron 15. Faith No More - War Pigs 16. Wrathchild America - Time 17. Overkill - Frankenstein 18. Dream Theater - Perfect Strangers (Live 1995) 19. Death Angel - Cold Gin 20. Flotsam And Jetsam - Saturday Night's Alright 21. Wasted Youth - On Fire 22. Powermad - Gimme Gimme Shock Treatment 23. 36 Crazyfists - Digging the Grave 24. Stone Sour - Love Gun 25. Testament - Draw the Line 26. Metal Church - Highway Star 27. Type O Negative - Summer Breeze 28. Machine Head - Negative Creep 29. Ministry - Supernaut 30. Skid Row - C'mon and Love Me 31. Bulletboys - For the Love of Money 32. 24-7 SPYZ - Earthquake 33. Cradle Of Filth - Mr. Crowley
Seedów: 15
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-12-04 10:14:38
Rozmiar: 339.51 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Paradise Lost Album: Icon 30 Year: 2023 Quality: mp3 320 kbps ...( TrackList )... 01. Embers Fire 02. Remembrance 03. Forging Sympathy 04. Joys of the Emptiness 05. Dying Freedom 06. Widow 07. Colossal Rains 08. Weeping Words 09. Poison 10. True Belief 11. Shallow Seasons 12. Christendom 13. Deus Misereatur
Seedów: 60
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-11-30 22:31:21
Rozmiar: 123.20 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Bez dwóch zdań, krążek jest najlepszym przykładem na to, ile emocji i nieoczywistego piękna można wciąż odnaleźć w silnie przecież skodyfikowanej muzyce ekstremalnej. FA Furia nagrała nową płytę. Długo to zajęło (nie liczę epki “W śnialni”), jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że zespół Nihila raczył nas wcześniej swoimi materiałami średnio co dwa lata. Przyzwyczajony do tego faktu zacząłem wątpić, czy jeszcze coś pod tym szyldem się ukaże a jeśli już, to czy będzie to tak samo dobre, jak zawsze… Od mniej więcej czwartego albumu zespołu, jakim był “Nocel”, zacząłem się zastanawiać, gdzie muzyka Nihila tak naprawdę wędruje i gdzie jest finał tej drogi. “Księżyc milczy luty” był niejako odpowiedzią na to pytanie. Furia rozbudowała na nim i zakorzeniła w sobie na dobre nekrofolkowy styl. Następnie przyszła epka “W śnialni”, która okazała się być wypadkową wyżej wspomnianego z fascynacją teatralną sztuką, co było pokłosiem występów w “Weselu” Jana Klaty. I to wywróciło wszystko do góry nogami. Okazało się, że zespół po raz kolejny poszedł pod prąd (oczekiwań fanów) i stworzył materiał odbiegający od furiowych standardów. I właśnie ta teatralność w Furii niejako pozostała. Za każdym razem kiedy podchodzę do “Huty Luna” i słucham jej od dechy do dechy jestem świadkiem spektaklu o wielkim, rodem z PRLu, kombinacie hutniczym, który pracując pełną parą dzień i noc buduje potęgę ciężkiego przemysłu naszego wspaniałego kraju. Widzę oczami hutników pracujących i wytapiających w tych nieludzkich warunkach stal (“Swawola niewola”, “Wracaj”) i widzę w nich nie tylko buntowników, którzy wzniecają rewolucję na placu wolności pod pomnikiem nicości, ale i sarmatów wzniecających pospolite ruszenie (“Na koń!”) w stronę uciech i gorzały. Jasne, interpretacja tekstów do których przyzwyczaił nas Nihil, to temat rzeka i tak naprawdę każdy odbierze je w sposób taki, jaki będzie chciał (…znajdziesz, wnikniesz, zrozumiesz i znikniesz… – “Zamawianie trzecie”). Jednakże niezaprzeczalnie Furii po raz kolejny udało się odtworzyć klimat Górnego Śląska, tym razem jednak idąc nie w stronę lasu, ale kombinatów hutniczych, gdzie w jednym z nich piec wisi gorący, a w nim słońce… A muzycznie? W końcu dostajemy album, na jaki każdy fan tego zespołu czekał. Wściekły i pełen furii… Zawieszony gdzieś między szaleństwem “I krzyk”, dekadencją “Martwej Polskiej Jesieni” a chłodem “Marzannie, Królowej Polski”. Muzyka na “Hucie Luna” w zasadzie od otwierającego “Zamawianie trzecie” galopuje niczym dziki koń po śląskim stepie, a pojawiajace się tu i ówdzie chóralne zaśpiewy tylko potęgują podniosłość tej chwili. Mnóstwo tu blastów, werbli i wspaniała praca basu. I do tego wokal Nihila i charakterystyczne furiowe riffy (z “Idź!” na czele) z grande finale pod postacią 27 minutowego kolosa jakim jest słuchowisko “Księżyc, czyli Słońce”… Tak, po raz kolejny Furia nagrała kapitalny album, który z każdym kolejnym odsłuchem tylko zyskuje. Warto było tyle czekać. Łysy W dyskusji nad polską sceną black metalową, to Furia od zawsze była głównym przedmiotem zainteresowania. Twór zjawiskowy, nader oryginalny, silnie oddziałujący na inne, rodzime projekty. Pozostający cały czas zespołem o statusie „jedynego w swoim rodzaju”, oczywiście bardzo słusznie. Furia zaczęła jednak na początku drugiej dekady XXI wieku coraz bardziej polaryzować słuchaczy, odchodząc wyraźnie od swoich black metalowych korzeni. Kłamstwem byłoby powiedzenie, że historia tych stylistycznych perturbacji zespołu zaczęła się w 2014 roku, gdy zespół wydał – według wielu – swoje opus magnum, czyli nowatorski i awangardowy „Nocel”. Osobiście początków tej ścieżki upatrywałbym znacznie wcześniej. Tyle, że to właśnie „Nocel” naznaczył cały późniejszy kierunek śląskiego kwartetu. Wydany dwa lata później „Księżyc Milczy Liczy” był kolejnym krokiem, jeśli nie dwoma, poczynionym w kierunku autorskiego, unikalnego i nieszablonowego grania. Zwieńczeniem tego było w pełni awangardowe i teatralne „W Śnialni”, wydane w roku 2021. No i właśnie, zatrzymajmy się na moment na tej ostatniej płycie katowickiego zespołu. O ile przywołana przeze mnie polaryzacja, przy okazji wspominania „Nocel” czy „Księżyc Milczy Luty”, pełniła tu rolę świadomego nadużycia (gdyż płyta ta miała znacznie więcej fanów niż przeciwników), o tyle „W Śnialni” polaryzowała i poróżniała fanów Furii już par excellence. Mimo rzeczonego poróżnienia, w jednej kwestii słuchacze byli jednak zgodni – zarówno wśród zwolenników, jak i przeciwników płyty panowała opinia, iż Nihil i spółka tym albumem ostatecznie odgrodzili się od swojego muzycznego matecznika, porzucając tym samym na dobre black metalową konwencję. „Możemy pomarzyć o jakiejś black metalowej płycie Furii” – mniej więcej tak wyglądały wpisy czy komentarze niektórych słuchaczy, wyraźnie niepocieszonych faktem, że śląska horda zaczęła coraz odważniej podążać „awangardowym” śladem. Naturalną i logiczną antycypacją było więc oczekiwanie, że zespół będzie ten kierunek konsekwentnie kontynuował. Właśnie z takimi predykcjami wiele osób podchodziło do zapowiedzi o nowej płycie Furii. Ciężko oczywiście było się temu dziwić; lecz tu na chwilę postawię kropkę i wprowadzę małą dygresję, która świetnie posłuży mi za wprowadzenie do tego wątku. Jest taki, znany wszystkim bardzo dobrze, norweski zespół Ulver, który zasłynął z tego, że przez całą swoją karierę właśnie zaskakiwał swoich odbiorców, czyniąc w pełni szokujące i nieoczywiste wolty gatunkowe. Ulver przeskakiwał, czy to z black metalu do elektroniki, czy to z post-industrialnych eksperymentów do synth popu, albo też z trip-hopu do eksperymentalnego rocka. No i wreszcie, ten jeden jedyny raz, zespół nie wykonał tego słynnego skoku i nagrał płytę utrzymaną w gatunkowej konwencji swojej poprzedniczki. Tyle że nieprawdziwym byłoby stwierdzenie, że „zespół nie zaskoczył”. Przeciwnie, zaskoczył i to zaskoczył brakiem zaskoczenia. Ten aporetyczny paradoks, opisujący przypadek zaskakiwania niezaskakiwaniem, bardzo dobrze pasuje do dyskusji o nowej płycie Furii. Płycie, w której znajdziemy najwięcej black metalu od czasu „Grudnia za Grudniem”. I to black metalu w wydaniu całkowicie bezkompromisowym, wręcz prymordialnym; black metalu łomocącego, pozbawionego transgresyjnego konceptu czy nowatorskich udziwnień. Black metalu bez odniesień do post-metalowych czy eksperymentalnych rozwiązań. Choć niepozbawionego bardzo wyraźnych i wyrazistych nawiązań do wcześniejszej twórczości Furii. Sprytni słuchacze wspomniane odniesienia próbowali odnaleźć już w okładce i trackliście, która rozbudzała nadzieję fanów black metalowej odsłony zespołu. „Huta Luna” ewokuje przecież w kierunku bezpośrednich asocjacji do krajobrazu śląskiego, który stanowił jeden z kluczowych komponentów inspiracyjnych Furii. Jednak „huta” to nie jedyny symbol, który przykuwał uwagę. Zainteresowanie budziły również tytuły utworów, takie jak np. „Zamawianie Trzecie”, przywodzące na myśl skojarzenia z kontynuacją „Zamawiania Drugiego” z płyty „Nocel”. To właśnie tego „Nocela” całkiem sporo można usłyszeć w melodiach, gitarach i brzmieniu na „Hucie Lunie”. Co prawda wszystko jest przykryte i nieco przysłonięte szaleńczymi i bestialskimi bębnami, przypominającymi nam black metalową kanonadę, która – nawiązując do wcześniejszej części moich wynurzeń – jest chyba największym zaskoczeniem w tym materiale. Bo zespół ten nigdy przecież nie grał aż tak szybko! Po każdej kanonadzie zawsze następuje moment ciszy. Nie inaczej jest w przypadku bombardującej, nowej Furii. Tyle że „moment” jest tu dość eufemistycznym określeniem. Nihil i spółka, gdy już zdecydowali się na to, by zakończyć ponad półgodzinną kawalkadę bębnów i agresywnych, a wręcz wściekłych gitar, postanowili sfinalizować cały swój akt półgodzinnym utworem z pogranicza dronującego ambientu i nagrań terenowych. Utworem, który przypomni nam quasi-słuchaliskową koncepcję znaną z albumu „W Śnialni”. Chciałoby się powiedzieć, że tym zabiegiem Furia puszcza zalotne oczko do fanów ich najnowszej twórczości. Choć osobiście nie nazwałbym tego „puszczaniem oczka”, bo przecież Furia nie musi do nikogo tego oczka puszczać. Ja natomiast pozwolę sobie – właśnie – puścić oczko do czytelników Anxious, magazynu muzycznego, gdzie redaktorzy piszą przecież właśnie o ambiencie, muzyce industrialnej czy neofolku (a nie o black metalu) – że jeśli straszny Wam ten czarci zgiełk, łomot czy diabelny hałas, to posłuchajcie finałowego aktu o tytule „Słońce, czyli Księżyc”. Gwarantuję, że się nie zawiedziecie. Choć szansę na jego lepszy i pełny odbiór zwiększy Wam przeprawa przez cały materiał, gdyż, w myśl starego przysłowia, do odważnych świat należy. Janusz Jurga Długo zastanawiałam się w jaki sposób powinnam podejść do najnowszego wydawnictwa Furii. Mimo, że „W śnialni” jest albumem o wiele trudniejszym w ogólnym odbiorze, tak pod kątem interpretacji „Huta Luna”, bije ostatni album na łeb. Jak zazwyczaj lubię doszukiwać się w tekstach drugiego dna, tak w przypadku najnowszego dzieła Nihila i spółki niemal sobie odpuściłam. Niestety dla Was, chęć pojęcia tego jaką wartość niesie ze sobą treść znajdująca się w warstwie lirycznej zwyciężyła. Ot, wniknęłam w zawartość tego tajemniczego tworu. Nie będę ukrywać, że zrozumienie przekazu zajęło mi chwilę, ale myślę że warto było dać sobie czas na przemyślenia. Oczywiście dopuszczam do siebie możliwość, że moje odczucia względem tego albumu mogą różnić się od tego, co chcieli nam przekazać muzycy. Niemniej spróbuję Wam przybliżyć o co w tym słownym i muzycznym kotle chodzi. Zacznę jednak od samej muzyki. Tak jak czytamy w opisie, który można znaleźć za pomocą popularnej wyszukiwarki internetowej, „Huta Luna” jest gwarantem solidnej dawki black metalu w prawdziwie norweskim stylu charakterystycznym dla początku lat 90. Nie jestem jednak pewna czy mogę w pełni zgodzić się z tą zapowiedzią. Owszem, instrumentalnie Furia serwuje nam solidną dawkę blacku i ładnych melodii, które mogą kojarzyć się z twórczością legend skandynawskiego black metalu w stylu Mayhem czy Watain. Całość oczywiście podbita jest bardzo dynamiczną sekcją rytmiczną obfitującą w solidne blasty. Niby wszystko się zgadza. Nawet brzmienie albumu sprawia wrażenie nagranego w starej piwnicy, której ściany wytłumione są wytłoczkami po jajkach. No niby jest trve i każdy fan surowego, oldschoolowego blacku powinien być zadowolony, ale… czy aby na pewno? I tu zacznie się moja ulubiona i jednocześnie najtrudniejsza część analizy tego albumu. Teraz pozwolę sobie wyjaśnić czymże jest tytułowy obiekt. Zanim zabrałam się do recenzji, przesłuchałam wszystkie dostępne wywiady, które zostały przeprowadzone z Nihilem. W jednym z nich wyjaśniono, że Hutą Luna lider Furii, nazywał Hutę Katowice. Potężna kondygnacja, która pracuje non stop, przetapiając hektolitry stali, żelaza i innych metali. Bardzo charakterystyczna obiekt dla naszego, śląskiego krajobrazu. Jak wspomniałam na początku tekstu, śląski pejzaż stanowi niespożyte źródło inspiracji dla zespołu. Tak naprawdę, żeby zrozumieć warstwę liryczną znajdującą się na krążku „Huta Luna”, trzeba być mieszkańcem aglomeracji. Dla mnie, jako rodowitej Katowiczanki, przekaz jest w miarę spójny. Nie wdając się w szczegóły specyficznego, katowickiego klimatu, który charakteryzuje mieszanina secesji, nowoczesności, PRL-u i industrialności, musicie mi na słowo uwierzyć, że „Huta Luna” najprawdopodobniej jest o nocnym życiu Śląska. A w zasadzie jego braku. Wiem, że jeśli chodzi o teksty znajdujące się na najnowszym dziele Furii, są one bardzo oszczędne. W pierwszym momencie mogą wydawać się bezsensowne. Jednak jeżeli przyjrzeć się tym strzępom myśli, powtarzanym frazom i swoistej fraktalności, całość nabiera znaczenia. Przynajmniej dla mnie. Pierwsze skojarzenia oscylują wokół długich, bezsennych nocy spędzonych we własnym mieszkaniu znajdującym się w obleśnej, obskurnej kamiennicy. W takich budynkach skrzypi i trzeszczy dosłownie każda deska, co w nocy potrafi wywołać dreszcz niepokoju i nieuzasadniony lęk. Do tego dodajmy dochodzące zza okna dźwięki teoretycznie śpiącego miasta, które usłyszeć można w wieńczącym album „Księżyc, czyli Słońce”. Z kolei kawałek „Spanie polskie” idealnie oddaje stan trwania w letargu i gnicia w łóżku w oczekiwaniu na upragniony sen, który zazwyczaj przychodzi o świcie. Nie mogę odpuścić sobie jeszcze jednej kwestii, która bardzo mnie intryguje. Nie wiem czemu, ale odnoszę wrażenie, że w utworze „Na koń”, Nihil w nieco prześmiewczy sposób odnosi się do pewnego youtubera, znanego ze skrajnie nacjonalistycznych poglądów, wulgarności i sympatyzowania z pewną ekstremalnie prawicową partią polityczną. A może chodzi o Ruch Autonomii Śląska, dzięki któremu na Placu Wolności w centrum Katowic zlikwidowano pomnik Żołnierzy Radzieckich na poczet… No właśnie. Na poczet pustego postumentu, który tak sobie stoi od 2014 roku. Przykro mi to przyznać, ale RAŚ trochę kojarzy się z bezmyślnym paranacjonalistycznym zacietrzewieniem światopoglądowym, którego idea jest nie do zrealizowania. Nie wiem jakich rozmów lub działań świadkiem bądź uczestnikiem był Nihil przechadzając się wieczorową porą po Placu Wolności, ale faktycznie musiało to być coś w rodzaju nieprzemyślanego rzucania się z motyką, w tym przypadku, na księżyc. W tym momencie pozwolę sobie postawić kropkę i zostawić Was z tą myślą sam na sam. Szósty album studyjny Furii to prawie godzinna podróż po Śląsku i Kraju Gnijącego Jabłka. Na najnowszy materiał stworzony przez Nihila i jego załogę składa się aż 10 premierowych kompozycji. W moim odczuciu albumu słucha się od początku do końca. Nie wiem, czy jestem w stanie wyłonić swoich ulubieńców. Tak jak wcześniej wspomniałam, na krążku znajdują się utwory, które zwyczajnie mnie intrygują i których faktyczne znaczenie staram się zrozumieć. Na pewno jest to wspomniany we wcześniejszym akapicie „Na koń” oraz „Zamawianie wirujących Sarmatów (czwarte)”. Bardzo podobają mi się również otwierający album „Zamawianie trzecie” oraz „Swawola niewola”. Z kolei zamykający krążek „Księżyc czyli Słońce” nie każdemu przypadnie do gustu. W zasadzie można to potraktować jak dźwięki relaksacyjne, które mają na celu wprowadzić Słuchacza w sen. W moim odczuciu, cały album ma służyć wewnętrznemu wyciszeniu. To w zasadzie tyle jeżeli chodzi o zawartość tego wydawnictwa. Jak pisałam wcześniej, instrumentalnie „Huta Luna” to kawałek solidnego acz wtórnego black metalu, który znamy ze skandynawskiej sceny. Są jednak na nowej płycie Furii pewne elementy, które czynią ją charakterystyczną. Ani złą, ani dobrą. Po prostu odbiegającą od ogólnie przyjętych norm dla ekstremalnego grania. Partie wokalne nie są typowym, blackowym darciem mordy. Oczywiście pojawiają się, ale jednakże ustępują miejsca melorecytacjom. Nota bene wypowiadane frazy, czy chóralnie wykrzykiwane zdania mają dość teatralny wydźwięk. Tak prawdę mówiąc, w ogóle mnie to nie zaskakuje, zwłaszcza, że powszechnie wiadomo jakim miłośnikiem sztuki teatralnej jest Nihil. No i oczywiście gdzieś z tyłu czuć posmak grozy i psychodelików. Zwłaszcza w utworach „Maska masce”, „Swawola niewola” oraz „Wracaj”. Odnośnie spraw stricte technicznych. „Huta Luna” jest albumem nagranym jak najbardziej poprawnie. Zastanawiam się tylko czy dość głuche brzmienie materiału jest efektem zamierzonym czy raczej wypadkiem przy post-produkcji. Trudno ocenić. Furia jest po prostu Furią i cholera wie jaki mieli konkretnie pomysł na ostateczne brzmienie całej płyty. Marta Trela ..::TRACK-LIST::.. 1. Zamawianie trzecie 03:21 2. Swawola niewola 02:57 3. Na koń! 03:58 4. Wracaj 03:54 5. Idź! 03:17 6. Spanie polskie 03:26 7. Zamawianie wirujących Sarmatów 03:10 8. Maska masce 03:21 9. Gore! 04:45 10. Księżyc, czyli Słońce 27:46 ..::OBSADA::.. Nihil A Sars Namtar https://www.youtube.com/watch?v=CFSZvza0inc SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-11-16 19:57:06
Rozmiar: 138.61 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Bez dwóch zdań, krążek jest najlepszym przykładem na to, ile emocji i nieoczywistego piękna można wciąż odnaleźć w silnie przecież skodyfikowanej muzyce ekstremalnej. FA Furia nagrała nową płytę. Długo to zajęło (nie liczę epki “W śnialni”), jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że zespół Nihila raczył nas wcześniej swoimi materiałami średnio co dwa lata. Przyzwyczajony do tego faktu zacząłem wątpić, czy jeszcze coś pod tym szyldem się ukaże a jeśli już, to czy będzie to tak samo dobre, jak zawsze… Od mniej więcej czwartego albumu zespołu, jakim był “Nocel”, zacząłem się zastanawiać, gdzie muzyka Nihila tak naprawdę wędruje i gdzie jest finał tej drogi. “Księżyc milczy luty” był niejako odpowiedzią na to pytanie. Furia rozbudowała na nim i zakorzeniła w sobie na dobre nekrofolkowy styl. Następnie przyszła epka “W śnialni”, która okazała się być wypadkową wyżej wspomnianego z fascynacją teatralną sztuką, co było pokłosiem występów w “Weselu” Jana Klaty. I to wywróciło wszystko do góry nogami. Okazało się, że zespół po raz kolejny poszedł pod prąd (oczekiwań fanów) i stworzył materiał odbiegający od furiowych standardów. I właśnie ta teatralność w Furii niejako pozostała. Za każdym razem kiedy podchodzę do “Huty Luna” i słucham jej od dechy do dechy jestem świadkiem spektaklu o wielkim, rodem z PRLu, kombinacie hutniczym, który pracując pełną parą dzień i noc buduje potęgę ciężkiego przemysłu naszego wspaniałego kraju. Widzę oczami hutników pracujących i wytapiających w tych nieludzkich warunkach stal (“Swawola niewola”, “Wracaj”) i widzę w nich nie tylko buntowników, którzy wzniecają rewolucję na placu wolności pod pomnikiem nicości, ale i sarmatów wzniecających pospolite ruszenie (“Na koń!”) w stronę uciech i gorzały. Jasne, interpretacja tekstów do których przyzwyczaił nas Nihil, to temat rzeka i tak naprawdę każdy odbierze je w sposób taki, jaki będzie chciał (…znajdziesz, wnikniesz, zrozumiesz i znikniesz… – “Zamawianie trzecie”). Jednakże niezaprzeczalnie Furii po raz kolejny udało się odtworzyć klimat Górnego Śląska, tym razem jednak idąc nie w stronę lasu, ale kombinatów hutniczych, gdzie w jednym z nich piec wisi gorący, a w nim słońce… A muzycznie? W końcu dostajemy album, na jaki każdy fan tego zespołu czekał. Wściekły i pełen furii… Zawieszony gdzieś między szaleństwem “I krzyk”, dekadencją “Martwej Polskiej Jesieni” a chłodem “Marzannie, Królowej Polski”. Muzyka na “Hucie Luna” w zasadzie od otwierającego “Zamawianie trzecie” galopuje niczym dziki koń po śląskim stepie, a pojawiajace się tu i ówdzie chóralne zaśpiewy tylko potęgują podniosłość tej chwili. Mnóstwo tu blastów, werbli i wspaniała praca basu. I do tego wokal Nihila i charakterystyczne furiowe riffy (z “Idź!” na czele) z grande finale pod postacią 27 minutowego kolosa jakim jest słuchowisko “Księżyc, czyli Słońce”… Tak, po raz kolejny Furia nagrała kapitalny album, który z każdym kolejnym odsłuchem tylko zyskuje. Warto było tyle czekać. Łysy W dyskusji nad polską sceną black metalową, to Furia od zawsze była głównym przedmiotem zainteresowania. Twór zjawiskowy, nader oryginalny, silnie oddziałujący na inne, rodzime projekty. Pozostający cały czas zespołem o statusie „jedynego w swoim rodzaju”, oczywiście bardzo słusznie. Furia zaczęła jednak na początku drugiej dekady XXI wieku coraz bardziej polaryzować słuchaczy, odchodząc wyraźnie od swoich black metalowych korzeni. Kłamstwem byłoby powiedzenie, że historia tych stylistycznych perturbacji zespołu zaczęła się w 2014 roku, gdy zespół wydał – według wielu – swoje opus magnum, czyli nowatorski i awangardowy „Nocel”. Osobiście początków tej ścieżki upatrywałbym znacznie wcześniej. Tyle, że to właśnie „Nocel” naznaczył cały późniejszy kierunek śląskiego kwartetu. Wydany dwa lata później „Księżyc Milczy Liczy” był kolejnym krokiem, jeśli nie dwoma, poczynionym w kierunku autorskiego, unikalnego i nieszablonowego grania. Zwieńczeniem tego było w pełni awangardowe i teatralne „W Śnialni”, wydane w roku 2021. No i właśnie, zatrzymajmy się na moment na tej ostatniej płycie katowickiego zespołu. O ile przywołana przeze mnie polaryzacja, przy okazji wspominania „Nocel” czy „Księżyc Milczy Luty”, pełniła tu rolę świadomego nadużycia (gdyż płyta ta miała znacznie więcej fanów niż przeciwników), o tyle „W Śnialni” polaryzowała i poróżniała fanów Furii już par excellence. Mimo rzeczonego poróżnienia, w jednej kwestii słuchacze byli jednak zgodni – zarówno wśród zwolenników, jak i przeciwników płyty panowała opinia, iż Nihil i spółka tym albumem ostatecznie odgrodzili się od swojego muzycznego matecznika, porzucając tym samym na dobre black metalową konwencję. „Możemy pomarzyć o jakiejś black metalowej płycie Furii” – mniej więcej tak wyglądały wpisy czy komentarze niektórych słuchaczy, wyraźnie niepocieszonych faktem, że śląska horda zaczęła coraz odważniej podążać „awangardowym” śladem. Naturalną i logiczną antycypacją było więc oczekiwanie, że zespół będzie ten kierunek konsekwentnie kontynuował. Właśnie z takimi predykcjami wiele osób podchodziło do zapowiedzi o nowej płycie Furii. Ciężko oczywiście było się temu dziwić; lecz tu na chwilę postawię kropkę i wprowadzę małą dygresję, która świetnie posłuży mi za wprowadzenie do tego wątku. Jest taki, znany wszystkim bardzo dobrze, norweski zespół Ulver, który zasłynął z tego, że przez całą swoją karierę właśnie zaskakiwał swoich odbiorców, czyniąc w pełni szokujące i nieoczywiste wolty gatunkowe. Ulver przeskakiwał, czy to z black metalu do elektroniki, czy to z post-industrialnych eksperymentów do synth popu, albo też z trip-hopu do eksperymentalnego rocka. No i wreszcie, ten jeden jedyny raz, zespół nie wykonał tego słynnego skoku i nagrał płytę utrzymaną w gatunkowej konwencji swojej poprzedniczki. Tyle że nieprawdziwym byłoby stwierdzenie, że „zespół nie zaskoczył”. Przeciwnie, zaskoczył i to zaskoczył brakiem zaskoczenia. Ten aporetyczny paradoks, opisujący przypadek zaskakiwania niezaskakiwaniem, bardzo dobrze pasuje do dyskusji o nowej płycie Furii. Płycie, w której znajdziemy najwięcej black metalu od czasu „Grudnia za Grudniem”. I to black metalu w wydaniu całkowicie bezkompromisowym, wręcz prymordialnym; black metalu łomocącego, pozbawionego transgresyjnego konceptu czy nowatorskich udziwnień. Black metalu bez odniesień do post-metalowych czy eksperymentalnych rozwiązań. Choć niepozbawionego bardzo wyraźnych i wyrazistych nawiązań do wcześniejszej twórczości Furii. Sprytni słuchacze wspomniane odniesienia próbowali odnaleźć już w okładce i trackliście, która rozbudzała nadzieję fanów black metalowej odsłony zespołu. „Huta Luna” ewokuje przecież w kierunku bezpośrednich asocjacji do krajobrazu śląskiego, który stanowił jeden z kluczowych komponentów inspiracyjnych Furii. Jednak „huta” to nie jedyny symbol, który przykuwał uwagę. Zainteresowanie budziły również tytuły utworów, takie jak np. „Zamawianie Trzecie”, przywodzące na myśl skojarzenia z kontynuacją „Zamawiania Drugiego” z płyty „Nocel”. To właśnie tego „Nocela” całkiem sporo można usłyszeć w melodiach, gitarach i brzmieniu na „Hucie Lunie”. Co prawda wszystko jest przykryte i nieco przysłonięte szaleńczymi i bestialskimi bębnami, przypominającymi nam black metalową kanonadę, która – nawiązując do wcześniejszej części moich wynurzeń – jest chyba największym zaskoczeniem w tym materiale. Bo zespół ten nigdy przecież nie grał aż tak szybko! Po każdej kanonadzie zawsze następuje moment ciszy. Nie inaczej jest w przypadku bombardującej, nowej Furii. Tyle że „moment” jest tu dość eufemistycznym określeniem. Nihil i spółka, gdy już zdecydowali się na to, by zakończyć ponad półgodzinną kawalkadę bębnów i agresywnych, a wręcz wściekłych gitar, postanowili sfinalizować cały swój akt półgodzinnym utworem z pogranicza dronującego ambientu i nagrań terenowych. Utworem, który przypomni nam quasi-słuchaliskową koncepcję znaną z albumu „W Śnialni”. Chciałoby się powiedzieć, że tym zabiegiem Furia puszcza zalotne oczko do fanów ich najnowszej twórczości. Choć osobiście nie nazwałbym tego „puszczaniem oczka”, bo przecież Furia nie musi do nikogo tego oczka puszczać. Ja natomiast pozwolę sobie – właśnie – puścić oczko do czytelników Anxious, magazynu muzycznego, gdzie redaktorzy piszą przecież właśnie o ambiencie, muzyce industrialnej czy neofolku (a nie o black metalu) – że jeśli straszny Wam ten czarci zgiełk, łomot czy diabelny hałas, to posłuchajcie finałowego aktu o tytule „Słońce, czyli Księżyc”. Gwarantuję, że się nie zawiedziecie. Choć szansę na jego lepszy i pełny odbiór zwiększy Wam przeprawa przez cały materiał, gdyż, w myśl starego przysłowia, do odważnych świat należy. Janusz Jurga Długo zastanawiałam się w jaki sposób powinnam podejść do najnowszego wydawnictwa Furii. Mimo, że „W śnialni” jest albumem o wiele trudniejszym w ogólnym odbiorze, tak pod kątem interpretacji „Huta Luna”, bije ostatni album na łeb. Jak zazwyczaj lubię doszukiwać się w tekstach drugiego dna, tak w przypadku najnowszego dzieła Nihila i spółki niemal sobie odpuściłam. Niestety dla Was, chęć pojęcia tego jaką wartość niesie ze sobą treść znajdująca się w warstwie lirycznej zwyciężyła. Ot, wniknęłam w zawartość tego tajemniczego tworu. Nie będę ukrywać, że zrozumienie przekazu zajęło mi chwilę, ale myślę że warto było dać sobie czas na przemyślenia. Oczywiście dopuszczam do siebie możliwość, że moje odczucia względem tego albumu mogą różnić się od tego, co chcieli nam przekazać muzycy. Niemniej spróbuję Wam przybliżyć o co w tym słownym i muzycznym kotle chodzi. Zacznę jednak od samej muzyki. Tak jak czytamy w opisie, który można znaleźć za pomocą popularnej wyszukiwarki internetowej, „Huta Luna” jest gwarantem solidnej dawki black metalu w prawdziwie norweskim stylu charakterystycznym dla początku lat 90. Nie jestem jednak pewna czy mogę w pełni zgodzić się z tą zapowiedzią. Owszem, instrumentalnie Furia serwuje nam solidną dawkę blacku i ładnych melodii, które mogą kojarzyć się z twórczością legend skandynawskiego black metalu w stylu Mayhem czy Watain. Całość oczywiście podbita jest bardzo dynamiczną sekcją rytmiczną obfitującą w solidne blasty. Niby wszystko się zgadza. Nawet brzmienie albumu sprawia wrażenie nagranego w starej piwnicy, której ściany wytłumione są wytłoczkami po jajkach. No niby jest trve i każdy fan surowego, oldschoolowego blacku powinien być zadowolony, ale… czy aby na pewno? I tu zacznie się moja ulubiona i jednocześnie najtrudniejsza część analizy tego albumu. Teraz pozwolę sobie wyjaśnić czymże jest tytułowy obiekt. Zanim zabrałam się do recenzji, przesłuchałam wszystkie dostępne wywiady, które zostały przeprowadzone z Nihilem. W jednym z nich wyjaśniono, że Hutą Luna lider Furii, nazywał Hutę Katowice. Potężna kondygnacja, która pracuje non stop, przetapiając hektolitry stali, żelaza i innych metali. Bardzo charakterystyczna obiekt dla naszego, śląskiego krajobrazu. Jak wspomniałam na początku tekstu, śląski pejzaż stanowi niespożyte źródło inspiracji dla zespołu. Tak naprawdę, żeby zrozumieć warstwę liryczną znajdującą się na krążku „Huta Luna”, trzeba być mieszkańcem aglomeracji. Dla mnie, jako rodowitej Katowiczanki, przekaz jest w miarę spójny. Nie wdając się w szczegóły specyficznego, katowickiego klimatu, który charakteryzuje mieszanina secesji, nowoczesności, PRL-u i industrialności, musicie mi na słowo uwierzyć, że „Huta Luna” najprawdopodobniej jest o nocnym życiu Śląska. A w zasadzie jego braku. Wiem, że jeśli chodzi o teksty znajdujące się na najnowszym dziele Furii, są one bardzo oszczędne. W pierwszym momencie mogą wydawać się bezsensowne. Jednak jeżeli przyjrzeć się tym strzępom myśli, powtarzanym frazom i swoistej fraktalności, całość nabiera znaczenia. Przynajmniej dla mnie. Pierwsze skojarzenia oscylują wokół długich, bezsennych nocy spędzonych we własnym mieszkaniu znajdującym się w obleśnej, obskurnej kamiennicy. W takich budynkach skrzypi i trzeszczy dosłownie każda deska, co w nocy potrafi wywołać dreszcz niepokoju i nieuzasadniony lęk. Do tego dodajmy dochodzące zza okna dźwięki teoretycznie śpiącego miasta, które usłyszeć można w wieńczącym album „Księżyc, czyli Słońce”. Z kolei kawałek „Spanie polskie” idealnie oddaje stan trwania w letargu i gnicia w łóżku w oczekiwaniu na upragniony sen, który zazwyczaj przychodzi o świcie. Nie mogę odpuścić sobie jeszcze jednej kwestii, która bardzo mnie intryguje. Nie wiem czemu, ale odnoszę wrażenie, że w utworze „Na koń”, Nihil w nieco prześmiewczy sposób odnosi się do pewnego youtubera, znanego ze skrajnie nacjonalistycznych poglądów, wulgarności i sympatyzowania z pewną ekstremalnie prawicową partią polityczną. A może chodzi o Ruch Autonomii Śląska, dzięki któremu na Placu Wolności w centrum Katowic zlikwidowano pomnik Żołnierzy Radzieckich na poczet… No właśnie. Na poczet pustego postumentu, który tak sobie stoi od 2014 roku. Przykro mi to przyznać, ale RAŚ trochę kojarzy się z bezmyślnym paranacjonalistycznym zacietrzewieniem światopoglądowym, którego idea jest nie do zrealizowania. Nie wiem jakich rozmów lub działań świadkiem bądź uczestnikiem był Nihil przechadzając się wieczorową porą po Placu Wolności, ale faktycznie musiało to być coś w rodzaju nieprzemyślanego rzucania się z motyką, w tym przypadku, na księżyc. W tym momencie pozwolę sobie postawić kropkę i zostawić Was z tą myślą sam na sam. Szósty album studyjny Furii to prawie godzinna podróż po Śląsku i Kraju Gnijącego Jabłka. Na najnowszy materiał stworzony przez Nihila i jego załogę składa się aż 10 premierowych kompozycji. W moim odczuciu albumu słucha się od początku do końca. Nie wiem, czy jestem w stanie wyłonić swoich ulubieńców. Tak jak wcześniej wspomniałam, na krążku znajdują się utwory, które zwyczajnie mnie intrygują i których faktyczne znaczenie staram się zrozumieć. Na pewno jest to wspomniany we wcześniejszym akapicie „Na koń” oraz „Zamawianie wirujących Sarmatów (czwarte)”. Bardzo podobają mi się również otwierający album „Zamawianie trzecie” oraz „Swawola niewola”. Z kolei zamykający krążek „Księżyc czyli Słońce” nie każdemu przypadnie do gustu. W zasadzie można to potraktować jak dźwięki relaksacyjne, które mają na celu wprowadzić Słuchacza w sen. W moim odczuciu, cały album ma służyć wewnętrznemu wyciszeniu. To w zasadzie tyle jeżeli chodzi o zawartość tego wydawnictwa. Jak pisałam wcześniej, instrumentalnie „Huta Luna” to kawałek solidnego acz wtórnego black metalu, który znamy ze skandynawskiej sceny. Są jednak na nowej płycie Furii pewne elementy, które czynią ją charakterystyczną. Ani złą, ani dobrą. Po prostu odbiegającą od ogólnie przyjętych norm dla ekstremalnego grania. Partie wokalne nie są typowym, blackowym darciem mordy. Oczywiście pojawiają się, ale jednakże ustępują miejsca melorecytacjom. Nota bene wypowiadane frazy, czy chóralnie wykrzykiwane zdania mają dość teatralny wydźwięk. Tak prawdę mówiąc, w ogóle mnie to nie zaskakuje, zwłaszcza, że powszechnie wiadomo jakim miłośnikiem sztuki teatralnej jest Nihil. No i oczywiście gdzieś z tyłu czuć posmak grozy i psychodelików. Zwłaszcza w utworach „Maska masce”, „Swawola niewola” oraz „Wracaj”. Odnośnie spraw stricte technicznych. „Huta Luna” jest albumem nagranym jak najbardziej poprawnie. Zastanawiam się tylko czy dość głuche brzmienie materiału jest efektem zamierzonym czy raczej wypadkiem przy post-produkcji. Trudno ocenić. Furia jest po prostu Furią i cholera wie jaki mieli konkretnie pomysł na ostateczne brzmienie całej płyty. Marta Trela ..::TRACK-LIST::.. 1. Zamawianie trzecie 03:21 2. Swawola niewola 02:57 3. Na koń! 03:58 4. Wracaj 03:54 5. Idź! 03:17 6. Spanie polskie 03:26 7. Zamawianie wirujących Sarmatów 03:10 8. Maska masce 03:21 9. Gore! 04:45 10. Księżyc, czyli Słońce 27:46 ..::OBSADA::.. Nihil A Sars Namtar https://www.youtube.com/watch?v=CFSZvza0inc SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 6
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-11-16 19:52:57
Rozmiar: 357.49 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
Lumsk - Fremmede Toner
...( Dane Techniczne )... Format: Free Lossless Audio Codec [24bit-44.1kHz] ...( Opis )... Gatunek: Progressive Folk Metal Kraj: Norway Okładki: Tak Data wydania: 05.05.2023 Całkowity czas: 59:16 ...( TrackList )... Songs / Tracks Listing 01. Det Døde Barn (4:50) 02. En Harmoni (5:11) 03. Avskjed (2:33) 04. Under Linden (4:30) 05. Fiolen (2:21) 06. Dagen Er Endt (8:30) 07. Das Tode Kind (6:14) 08. A Match (4:30) 09. Abschied (4:20) 10. Under Der Linden (4:10) 11. Das Veilchen (3:44) 12. The Day is Done (8:25) ...( Obsada )... Line-up / Musicians - Mari Klingen / vocals - Siv Lena Laugtug Sæther / violin - Eystein Garberg / guitar - Roar Grindheim / guitar - Espen Warankov Godø / keyboards - Espen Hammer / bass - Vidar Berg / drums
Seedów: 9
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-10-11 15:36:25
Rozmiar: 665.79 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
TesseracT - War Of Being
...( Dane Techniczne )... Format: Free Lossless Audio Codec [24bit-44.1kHz] ...( Opis )... Gatunek: Progressive Metal Kraj: UK Okładki: Tak Data wydania: 15.09.2023 Całkowity czas: 60:43 ...( TrackList )... Songs / Tracks Listing 1. Natural Disaster (6:06) 2. Echoes (5:46) 3. The Grey (6:07) 4. Legion (6:00) 5. Tender (4:37) 6. War of Being (11:02) 7. Sirens (4:57) 8. Burden (6:34) 9. Sacrifice (9:34) ...( Obsada )... Line-up / Musicians - Dan Tompkins / vocals - James Monteith / guitars - Acle Kahney / guitars - Amos Williams / bass - Jay Postones / drums
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-09-21 18:56:17
Rozmiar: 676.01 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Flapjack powraca z nowym albumem! ..::TRACK-LIST::.. 1. Veterans 4:11 2. Mosh Pit 1:46 3. Dope Boy 2:50 4. No Stress 3:35 5. 360° 1:32 6. Don't Look Down 3:55 7. G.R.I.P. 2:49 8. Shotgun 3:17 9. Cocksucker Boss 0:37 10. Like A Tank 1:24 11. Nobody 3:18 12. Pronoia 2:41 13. Proxy War 3:58 14. Sugar Free 3:44 ..::OBSADA::.. Turntables - DJ Eprom Vocals - Kroto, Hau Bass Guitar - Mihau Drums - Ślimak, Demolka (tracks: 9, 10) Electric Guitar - Jahnz, Litza Guitar - DJ Eprom (tracks: 14) Backing Vocals - Kroto, DJ Eprom, Mihau, Hau, Litza https://www.youtube.com/watch?v=lnmjSsKTRpg SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 2
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-09-17 08:52:33
Rozmiar: 92.01 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Flapjack powraca z nowym albumem! ..::TRACK-LIST::.. 1. Veterans 4:11 2. Mosh Pit 1:46 3. Dope Boy 2:50 4. No Stress 3:35 5. 360° 1:32 6. Don't Look Down 3:55 7. G.R.I.P. 2:49 8. Shotgun 3:17 9. Cocksucker Boss 0:37 10. Like A Tank 1:24 11. Nobody 3:18 12. Pronoia 2:41 13. Proxy War 3:58 14. Sugar Free 3:44 ..::OBSADA::.. Turntables - DJ Eprom Vocals - Kroto, Hau Bass Guitar - Mihau Drums - Ślimak, Demolka (tracks: 9, 10) Electric Guitar - Jahnz, Litza Guitar - DJ Eprom (tracks: 14) Backing Vocals - Kroto, DJ Eprom, Mihau, Hau, Litza https://www.youtube.com/watch?v=lnmjSsKTRpg SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 6
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-09-17 08:48:19
Rozmiar: 294.18 MB
Peerów: 2
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Nawet, jeśli proces nagrywania w studio jest najbardziej istotny w tworzeniu muzyki, nadal moją ulubioną częścią jest pisanie tego materiału. Niezmiennie układam riffy w domu z tym samym starym sznytem. To samo z tekstami. Najbardziej inspiruje mnie pierwsza fala black metalu. DEMONAZ https://www.youtube.com/watch?v=INYRTiBiRyU IMMORTAL are back, the original grim and icy masters of Blashyrkh. "War against all" is a strong statement that the band is still full of passion for what they do and stand for: Heavy black metal between rage and majestic mid-tempo. The album is like the best of all ages from the band's history exceeding all releases since their monumental masterpiece "At the Heart of Winter". "Nordlandihr", an epic instrumental, is the most unusual track, "No Sun" or "Wargod" more standard to check the album. Finally, new Immortal. And they delivered exactly what I was hoping for. Not too aggressive, cold and sharp black metal with decent epicness added. War Against All is full of memorable songs and varied enough to keep it interesting. A very good addition to Immortal's discography. Less angry but just as irate, Demonaz shows he still has plenty of Immortal in him and he's feeling a bit better about all that's past, but still wants to blaze a trail or blistering frost moving forward. Favorite track: Return To Cold. ..::TRACK-LIST::.. 1. War Against All 03:26 2. Thunders Of Darkness 03:48 3. Wargod 04:38 4. No Sun 04:16 5. Return To Cold 04:31 6. Nordlandihr 07:12 7. Immortal 04:14 8. Blashyrkh My Throne 05:58 https://www.youtube.com/watch?v=v7CkxTgySgQ SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 2
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-09-10 13:16:43
Rozmiar: 270.46 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...( Opis )...
amerykańska grupa muzyczna wykonująca muzykę z pogranicza doom i gothic metalu. Powstała w 1990 roku w Nowym Jorku. W 2010 roku po śmierci lidera Type O Negative – Petera Steele'a – grupa została rozwiązana. ...( Info )... W torrencie wszystkie 7 studyjnych LP. ...( Dane Techniczne )... MP3-320kbps
Seedów: 3
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-08-16 23:34:49
Rozmiar: 1.28 GB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Opis )...
"Celem grania jest wysadzanie ludziom głów," mówi basista Manowar Joey DeMaio. "To to co robimy; oto energia zespołu. Wychodzimy tam aby kopać tyłki, jesteśmy tam aby odkręcić nasz sprzęt i miażdżyć, jesteśmy tam aby zabijać. To to czym jest metal. Każdy kto twierdzi inaczej nie gra heavy metalu. Stopimy im twarz!" Z podwójnym CD na żywo "Hell On Stage Live", pierwszym albumem Manowar dla Metal Blade, zespół udowadnia że opinia o metalu została bardzo przesadzona. Faktem jest że jest nadal żywy i dewastujący jak nigdy. Wierni formie, powracają z 16 ścieżkami w dostojnej tradycji Deep Purple'ów "Made In Japan", The Who "Live at Leeds" i klasyki Led Zeppelinów "The Song Remains The Same". Dając fanom to na co czekali. Zrozumienie fanów różnych nastrojów Manowar jest tylko komponentem wielkości, magicznej więzi między zespołem i tymi co za nimi podążają. Historie o lojalności fanów Manowar stały się już legendarne. Fani ciągle wysyłają zespołowi listy podpisane w ich własnej krwi lub zdjęcia ich samych wytatuowanych grafiką Manowar. Na ostatniej europejskiej trasie, jeden Norweg przebiegł ponad 1,000 mil na południe od bieguna arktycznego aby zobaczyć Manowar grający w Oslo. Kiedy grupa Australijskich fanów usłyszała, że Manowar grają w Japonii, polecieli tam i uczestniczyli we wszystkich czterech przedstawieniach. W Argentynie zebrano tysiące podpisów ludzi proszących zespół aby przyjechał do ich kraju. "Mamy najlepszych fanów na świecie" mówi perkusista Scott Columbus. "Przez długi czas, nasi fani stali przy nas. Oddali wszystko w wierze, że razem jesteśmy obrońcami wiary w Heavy Metal. Dlatego mogliśmy zawsze grać nasz typ muzyki. Dlatego nigdy nie zdradziliśmy ich i nie zaczęliśmy grać komercyjnej muzyki. Nasi fani są centrum wszystkiego co robimy. Tak już jest od początku." Na początku, Joey DeMaio pracował jako pirotechnik basowy dla Black Sabbath. Kiedy Sabbath'y grali show w mieście Newcastle w Anglii, zetknął się z oryginalnym gitarzystą Manowar Ross'em the Boss'em, który wtedy grał w Shakin Street, supportem Sabbath'ów. Oboje podzielili się swoją miłością do grania prawdziwego metalu, niedługo trwało zanim wpadli na pomysł stworzenia Manowar. Później po rekrutacji Eric'a Adams'a (i perkusisty Donnie'ego Hamzik'a), Manowar nagrali ich debiutancki album "Battle Hymns" Użyczył na nim swojego powodującego dreszcze głosu legendarny aktor i reżyser Orson Welles w utworze "Dark Avenger". Kiedy Manowar zdecydowali się na nagranie nowego krążka, podpisali swój kontrakt w krwi (stając się pierwszym zespołem, który zademonstrował swe zaangażowanie w ten sposób). Ich drugie wydawnictwo, "Into Glory Ride" było uwieńczone debiutem Scott'a Columbus'a, człowieka o tak potężnym uderzeniu, że standardowe zestawy perkusyjne po prostu rozpadały się na kawałki pod jego niesamowitymi uderzeniami. Potrzeba skonstruowania perkusji ze stali stała się koniecznością. Nagrany i zmiksowany w sześć dni, trzeci album Manowar został zatytułowany "Hail To England". Dzięki niemu band zadebiutował w Wielkiej Brytanii. Od czasów kiedy Wikingowie najechali północno-wschodnią Anglie w 878, wyspy nie widziały takiej potęgi. Cała Europa poległa gdy Manowar ze swoim "Spektaklem Mocy" przedarł się przez cały kontynent wspierając swój czwarty album, "Sign Of The Hammer". Wtedy Manowar weszli do Księgi Ginesa jako najgłośniejszy zespół. Na piętach "Sign Of The Hammer", zespół wypuścił "Fighting The World". Manowar zdobyli jeszcze raz całą Europę dzięki swemu nowemu support'owi. Manowar coraz bardziej cieszyli się z grania bardziej dziko, głośniej, i głośniej zapraszając fanów aby dołączyli do nich na scenie, śpiewając lub nawet grając na gitarze. Kolejny album zespołu "Kings Of Metal" (tytuł zaproponowany przez ich międzynarodowe legiony fanów) ukazał ich pchających ich soniczny rozwój coraz dalej. Udali się do Anglii aby nagrać "The Crown and the Ring" przy użyciu 100-głosowego, w pełni męskiego chóru Canoldir w katedrze św. Pawła w Bimingham. Ta majestatyczna praca także została zaopatrzona w orkiestrę. Dwa tournee były potrzebne aby stało się zadość temu nieziemskiemu wydawnictwu. Fani czekali cztery lata na kolejną ofiarę zespołu. Przez ten czas zespół wybudował sobie własne studio w Nowym Jorku; zostało ochrzczone nazwą Haus Wanfried po domu kompozytora Ryszarda Wagner'a. Po tym wydarzeniu został objawiony siódmy album, "The Triumph Of Steel" która zawierał 70 minut czystej metalowej mocy. Zainspirowana Homerowską "Iliadą", piosenka "Achilles: Agony and Ecstasy in Eight Parts" trwała 28 minut. "The Triumph Of Steel" weszła na niemieckie listy przebojów na miejscu 35 i uderzyła prosto do miejsca ósmego bez żadnego singla czy teledysku. Kiedy album został wypuszczony w Grecji, fani Manowar oblegli największy sklep z płytami w Atenach, bo liczył się ten kto pierwszy usłyszy nowy dysk. Szybko ekstra kopie zostały dostarczone, tak wielkie było zapotrzebowanie na "The Triumph Of Steel." Zespół zagrał dla ponad 15,000 maniaków metalu w Ateńskim Stadionie Pokoju i przyjaźni (był ich pierwszy show tam) Zespól kontynuował granie dla pełnych hal. W Hanoverze, w Niemczech ustalili nowy standard w rozrywaniu uszu bijąc swój stary rekord Ginesa, jako najgłośniejszego zespołu na świecie. Dwóch dźwiękowych specjalistów, dokumentując i robiąc pomiary podało to do publicznej informacji, kiedy Manowar trzęśli miastem, grając na żywo z wielkością 129.5 decybeli używając do tego 10 tonowych wzmacniaczy i głośników mierzących 40 stóp w szerokości i 21 stóp w wysokości. To niesamowite wydarzenie zostało wszędzie rozpowszechnione. Dzięki nowej perełce "Secrets Of Steel", zespół zagrał po raz pierwszy raz tournee po Rosji, gdzie zostali wybrani z głosowania jako zespół który najchętniej zostałby ujrzany w Rosji. Bijąc The Beatles i Michael'a Jackson'a. Po dwóch latach tworzenia, zespół wydał "Louder Than Hell". "Jesteśmy perfekcjonistami," wyjaśnia DeMaio tak długi czas oczekiwania. "Dobre piosenki nie rosną na drzewach a wielka sztuka nie może zostać pokonana przez mijający czas. Kiedy jesteśmy zainspirowani, tworzymy. I kiedy tworzymy, naszym celem jest uchwycić nastawienie i moc tych piosenek, jakie te piosenki mają kiedy gramy je na żywo w studio. Nasza żywa energia to definicja charakteru zespołu. W 99, legendarna żywa energia Manowar została uchwycona na "Hell On Stage Live", ukazując dynamiczną skalę i moc Manowar. To to na co czekał świat. Trzy lata później ukazuje się na rynku póki co ostatni studydyjny materiał zespołu zatytułowany "Warriors Of The World". Muzycy oczywiście po premierze krążka raczą fanów kolejnymi składankami, DVD itp. itd. Każdy wie o co chodzi. Nowej płyty jak nie widać, tak nie widać. Zespół co prawda na koncertach gra nowy numer, konkretnej daty premiery jednak nie ma. Na nową studyjną płytę fani musieli poczekać aż do 2007 roku. Na "Gods Of War" zespół zmienił lekko swoje granie i nie wszyscy fani to zaakceptowali w 100%. W tym samym roku ukazała się podwójna koncertówka "Gods Of War Live". W 2008 roku po raz drugi zespół opuszcza perkusista Scott Columbus, którego na koncertach zastępuje Kenny Earl "Rhino" Edwards, który bębnił w Manowar w latach 1990-1994. W 2009 roku na stałe dołączył Donnie Hamzik, który powrócił do zespołu po wielu latach. Poprzednio grał z Manowar w latach 1981-1983. Rok 2010 to premiera płyty "Battle Hymns MMXI" na której zespół ponownie zarejestrował materiał z debiutu, który miał swoją premierę w 1982 roku. W 2012 roku ma premierę kolejna płyta studyjna, która otrzymała tytuł "The Lord Of Steel". 17 maja 2014 roku Manowar zagrał po raz pierwszy w Polsce! Koncert odbył się w katowickim Spodku. Rok 2014 przynosi płytę zatytułowaną "Kings Of Metal MMXIV", czyli ponownie nagrany materiał z albumu wydanego w 1988 roku. W 2017 z zespołem po raz drugi żegna się perkusista Donnie Hamzik. Na koncertach z Manowar gra Marcus Castellani, który bębni w tribute zespole Kings of Steel. 9 sierpnia 2018 roku Karl Logan został aresztowany pod zarzutem posiadania dziecięcej pornografii. Jednocześnie został on odsunięty od zespołu. Na jego miejsce zatrudnienie uzyskał E. V. Martel, grający w... Kings of Steel. Nowym perkusistą zostaje Anders Johansson źródło opisu: https://metalside.pl ...( Info )... Zawartość: 1982 - Battle Hymns 1983 - Into Glory Ride 1984 - Hail To England 1984 - Sign Of The Hammer 1987 - Fighting The World 1988 - Herz Aus Stahl (EP) 1988 - Kings Of Metal 1992 - Kills (Compilation) 1992 - Metal Warriors (EP) 1992 - The Triumph Of Steel 1994 - The Hell Of Steel (Compilation) 1996 - Louder Than Hell 1997 - Hell On Wheels Live 1998 - Steel Warriors (Compilation) 1998 - The Kingdom Of Steel (Compilation) 1999 - Hell On Stage Live 2002 - The Dawn Of Battle (EP) 2002 - Warriors Of The World 2007 - Gods Of War 2007 - Gods Of War Live 2009 - Thunder In The Sky 2010 - Battle Hymns MMXI 2012 - The Lord Of Steel ...( Dane Techniczne )... FLAC+MP3
Seedów: 11
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-08-07 21:07:23
Rozmiar: 14.65 GB
Peerów: 7
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Dla mnie "Lepaca Kliffoth" jest płytą lepszą od "Theli". "Lepaca Kliffoth" jest mniej wyszlifowana w studiu i cięższa. Przeważające wokale to deathmetalowy śpiew Chrisa Johnssona (którego to sposobu śpiewania on sam zresztą nienawidzi). Do tego dochodzą szkolone głosy operowe - męski i żeński (solowe). Gitary są gdzieś między death metalem, a rock'n'rollem. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale ta płyta zawsze kojarzyła mi się właśnie z rock'n'rollem. W połączeniu ze stylistyką dalekiego wschodu i okultystycznymi tekstami daje to naprawdę wyjątkową mieszankę. Kilka słów o składzie - Christopher Johnsson obsługuje gitarę, wokale i klawisze oraz kompozycją większości utworów; Piotr Wawrzeniuk gra na perkusji, a Fredrik Isaksson na basie. Teksty napisał T. Karlsson i Chris. Znajdziemy tu utwory takie, jak znane "The Beauty in Black" (z pięknymi operowymi wokalami), czy "The Veil of Golden Spheres" (typowy nie-operowy utworek z singla "The Beauty in Black"). Znany jest też "The Wings of the Hydra", czy "Riders of Theli". Jest też cover Celtic Frost - "Sorrows of the Moon", z gatunku tych, które z oryginałem mają mało wspólnego :). "Lepaca Kliffoth" współgra z poprzednimi płytami Theriona, słychać, że zespół chwilę temu grał niemal zwykłego czerstwego deatha. Ale teraz Therion to: dużo części, czy wręcz całych utworów, instrumentalnych oraz naprawdę wysoki poziom kompozycyjny. Jak pisałem w recenzji "Theli" - dziwaczne akordy połączone z (jeszcze cięższymi niż na "Theli") gitarami, dziwnymi klawiszami i bogatymi wokalami są kwintesencją Theriona. Choć "Lepaca Kliffoth" jest cięższa i o wiele bardziej "wydarta" (chodzi mi o wokale), to jednak razem z brudnym i prawdziwym (a nie wypracowanym w studiu) brzmieniem jest milsza dla mojego ucha. Jeżeli jednak ktoś woli produkcje czystsze - polecałbym "Theli". Choć trzeba usłyszeć takie utwory jak "The Beauty in Black", czy tytułowe "Lepaca Kliffoth". szalony KaPelusznik Lepaca Kliffoth to płyta dosyć ciężka w odbiorze. Nie dlatego, że najbardziej słychać tu wpływy death i trash metalu, ale dlatego, że C. Johnsson postanowił wreszcie wzbogacić swoją muzykę brzmieniem operowym. Niestety nie miał jeszcze doświadczenia ani potrzebnych do tego środków finansowych, aby jego dzieło mogło zabrzmieć tak jak późniejsze dokonania Therion. Ostatecznie album sprawia przez to wrażenie lekko eksperymentalnego. Kiedy po raz pierwszy przesłuchałem tej płyty nie wywarła na mnie zbyt pozytywnego wrażenia. Odłożyłem ją na półkę i szybko o niej zapomniałem. Dopiero po jakichś 2 latach, kiedy w moje ręce ( a raczej w uszy :) ) wpadły niesamowite Sirius B i Lemuria postanowiłem dać jej jeszcze jedną szansę. Dzisiaj spokojnie mogę powiedzieć, że trzeba tego przesłuchać kilka razy aby faktycznie poznać wszystkie zalety Lepaci. Owszem album ma ciężkie i surowe brzmienie. Fani death metalu polubią to znacznie szybciej niż fani rocka/metalu progresywnego. Możemy tu jednak znaleźć kilka 'smaczków' np. singlowy 'The Beaty in black'- mini arcydzieło, jakby żywcem wyjęte z prawdziwej opery. Na uwagę zwraca też chóralne zakończenie utworu tytułowego. Poza tym ciężko znaleźć coś, co przypominałoby muzykę z Vovin, bądź Deggial. Nie da się ukryć; Lepaca Kliffoth ma więcej wspólnego ze starszymi płytami Szwedów. Jako fan tej kapeli nie wyobrażam sobie jednak zbioru ich najlepszych płyt na półce bez Lepaci. Albumu, który może nie jest tak przełomowy jak Theli, ale bez wątpienia jest zapowiedzią niesamowitej przyszłości. Mateusz Stypułkowski Skład Therion na „Symphony Masses: Ho Drakon Ho Megas” okazał się tymczasowy i na następnej płycie z Christoferem Johnssonem został tylko perkusista Piotr Wawrzeniuk. Do składu dokooptowany został basista Fredrik Isaksson i nie licząc gości, Therion stał się triem. Nie zmieniła się jednak droga jaką podążał ten zespół, a „Lepaca Kliffoth” stał się kolejnym, wspaniałym krokiem ku doskonałości. „Lepaca Kliffoth” to bardzo energiczny i metalowy album, choć dużo już tu symfoniki i orkiestralności. Zależy to od utworu, bowiem na tej płycie numery są bardzo różne. Zaczyna się dwoma ostrymi uderzeniami w postaci „The Wings Of Hydra” i „Melez”. Na pewno nie jest to już death metal, ale riffy są mocne, a perkusja rytmiczna i energiczna. Melodyjne klawisze nadają tu jednak odpowiedniego smaku. Dopiero potem wchodzi krótkie delikatne intro „Arrival Of The Darkest Queen” i zaczyna się najbardziej epicki i baśniowy „Beauty In Black”. W tym utworze nie śpiewa Christofer tylko oddaje pola parze Hans Gröning - baryton i Claudia-Maria Mokri - sopran. Ta ostatnia występowała już na płytach Celtic Frost, co nie jest jedynym odniesieniem łączącym „Lepaca Kliffoth” z tym zespołem. Niestety jednak, ja uważam, że ten głos pozostawia wiele do życzenia i choć melodie są piękne to mogłyby być zaśpiewane lepiej. Jakby dla kontrastu, następny pojawia się najszybszy i najmocniejszy na płycie, hitowy „Riders Of Theli”. To jest pełna moc: „There’s no hide. Suicide? There is no death! So ride, ride, ride…” W dalszej części płyty klimat jest taki jak w pierwszych dwóch utworach. Metalowe gitary i perkusja, krzykliwy, czysty wokal i klimat, klimat, klimat. Muzykę Therion otacza pewna magiczna aura, coś co trzyma w napięciu i każe pamiętać, że to nie jest zwykły zespół, tylko coś wychodzącego poza sferę standardowego metalu. Błogo i nostalgicznie zaczyna się „Black”, który jednak się rozkręca i nabiera odpowiedniej ciężkości. Pełen mrocznych, bliskowschodnich rytuałów jest tytułowy „Lepaca Kliffoth”. Zresztą utwór w jakimś tajemniczym języku. Jest tu też cover wspomnianego Celtic Frost „Sorrows Of The Moon”. Tu też jest dużo tajemniczości i klimatu. Osobną bajką jest ostatni „Evocation Of Vovin”. To już jest sztuka wyższego rzędu. Wspaniały, fantastyczny utwór. Wydawać by się mogło, że gra tu cała orkiestra, ale patrząc na składy i instrumentarium wszystko to jest zrobione na klawiszach. Numer bardzo symfoniczny, ale jednocześnie niezwykle przebojowy. Gitary są idealne, tak samo jak wokalizy. Tu oprócz Christofera, znowu pojawia się wspomniany duet śpiewaków. Kompozycyjnie rewelacja. Wielki, wielki przebój Therion. „Lepaca Kliffoth” to świat smoków, które pojawiają się w kilku utworach oraz groźnych starożytnych bóstw. Cała ta, owiana ciemną tajemniczością, otoczka idealnie przekłada się na muzykę. Therion znów się rozwinął i stworzył kolejne świetne dzieło. Dla mnie to jeszcze nie apogeum, ale byli już blisko, coraz bliżej... Wujas ...( TrackList )... 1. The Wings Of The Hydra 3:32 2. Melez 4:06 3. Arrival Of The Darkest Queen 0:54 4. The Beauty In Black 3:12 5. Riders Of Theli 2:51 6. Black 5:02 7. Darkness Eve 5:19 8. Sorrows Of The Moon 3:25 9. Let The New Day Begin 3:35 10. Lepaca Kliffoth 4:26 11. Evocation Of Vovin 4:53 12. Enter The Void (CD Bonus Track) 4:11 13. The Veil Of Golden Spheres (CD Bonus Track) 2:59 ...( Obsada )... Fredrik Isaksson - bass Christofer Johnsson - lead guitar, keyboards, vocals Piotr Wawrzeniuk - drums Goście: Hans Groning - bass-baritone vocals Harris Johns - lead guitar Claudia Maria Morki - soprano vocals Jan - chorus https://www.youtube.com/watch?v=WYgFaEDBuqw SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-26 20:29:37
Rozmiar: 112.86 MB
Peerów: 4
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Cavalera Conspiracy to amerykański zespół metalowy powstały w 2007 z inicjatywy braci Maxa i Igora Cavalerów, odpowiednio gitarzysty i wokalisty oraz perkusisty, w przeszłości występujących wspólnie w zespole Sepultura. Inicjatywa powstania projektu zrodziła się po pojednaniu braci Maxa i Igora Cavalera w 2006, wcześniej do końca 1996 grających razem w grupie Sepultura. Pierwotnie ich nowa grupa miała się nazywać Inflikted, ale ostatecznie przybrała nazwę Cavalera Conspiracy. Bracia zaprosili do współpracy gitarzystę Marca Rizzo z Soulfly i basistę Joe Duplantiera z francuskiej grupy Gojira. W tym składzie zespół zarejestrował album zatytułowany Inflikted, z gościnnym udziałem basisty Rexa Browna oraz Ritchiego Cavalera, wydany 25 marca 2008 nakładem Roadrunner Records. Dyskografia zespołu to pięć albumów studyjnych oraz EPka znajdująca się w niniejszej wstawce. Title: Bestial Devastation Artist: Cavalera Conspiracy Country: USA Year: 2023 Genre: Metal Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ...( TrackList )... 1.The Curse 2.Bestial Devastation 3.Antichrist 4.Necromancer 5.Warriors Of Death 6.Sexta Feira 13 https://www.youtube.com/watch?v=D3lpESSwJis
Seedów: 3
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-25 19:40:49
Rozmiar: 48.63 MB
Peerów: 0
Dodał: ertvon
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Wracam do Wielkopolski. Dokładniej to do Poznania, bo stamtąd pochodzi zespół Profeci, który 12 maja 2023 roku, dzięki, Godz ov War Productions, wydaje swój trzeci album zatytułowany Ubóstwo. Znam ten zespół od debiutanckiego albumu, który niekoniecznie okazał się udany, ale drugi album Aporia, to zupełnie inna bajka. Mam zatem nie ukrywam duże oczekiwania, jeśli chodzi o ich trzecią płytę. Zatem słuchawki na uszy i zaczynamy! Album zaczyna utwór ,,Stare stworzenia”. Riff wraz z basem i perkusją, już rozpoczynają ,,czarny rytuał”. Mam trochę lekkie deja vu, jakbym słyszał, inspirację ,,naszym” Behemoth-em, z okresu album ,,The Satanist”, co, oczywiście nie jest złe, wręcz przeciwnie. Tak czy inaczej, przykuwa uwagę, potem cisza, a następnie intensywny breakdown z ,,wściekłymi bębnami”, ponownie ekspresyjny wokal, growl lekko przeważa scream u Piołun-a, uroki podwójnej stopy, też są słyszalne, tak samo, jak, podkreślony bas, solówka gitarowa bardziej ,,atmospheric”, dzięki neoklasycznej części się bardziej rozwinęła. Wokal się ,,nieco uspokoił”, choć mam nieodparte wrażenie, iż, albo był nagrywany dwa razy lub był wspierany. Tak czy inaczej, ponownym ,,twistem:, jest breakdown, ale dynamiczniejszy, gdyż, riff, który go zaczyna, jest ,,skandynawski”. Wrażenie potęguje znowu perkusja. Lirycznie ponownie nie jest nudno! Sam początek, interpretuję jako poruszenie motywu starości, czy też przemijania. Jej personifikacja, poprzez proces, jaki przechodzi larwa, mistrzostwo! Następnie, aby urozmaicić przekaz, zastosowano porównania homeryckie, w tym do ,,przemijania”. Tytułowe ,,stworzenia” sam narrator, utożsamia się potem z nimi personalnie, jak dla mnie są ukazane też jak ,,więźniowie”, bezradni w swej bezczynności. Podmiot liryczny następnie ukazuje po kolei ,,uroki”: starości, marazmu i stanu ,,przedagonalnego”. Idealnie oddaje to ta fraza : ,,Nasze języki to bełkoty hien/ I to jedyne co ze Stwórcy zostało/ Nasza ciekawość już dawno stępiona/ Podobnie jak nasza waleczność ’’. Muzyka, wokal, tekst, wszystko tworzy jedno. ,,Wspaniałe” otwarcie płyty! ,,Jaskinie” to prosty, lecz mocny wstęp gitarowy, jeśli chodzi o riff. Następnie po kolei perkusja, z blastami, basem, skutecznie utrzymującym klimat. Zmiana wokalu ponownie na plus. Intrygująca forma, balansująca trochę na granicy deklamacji. Intensywność instrumentalna jest tu genialna. Prezentuje potęgę post black-u. Zmiana na scream, potem szept, scream, na ,,oddech”. Ekspresja perfekcyjna, przynajmniej dla mnie. Tekst jest swego rodzaju dopełnieniem poprzedniej kompozycji. Mam przeczucie, iż, tu mam do czynienia z albumem koncepcyjnym. Symbolika ,,skały Kaukazu” znowu daje do myślenia i pole do interpretacji. Pierwsza myśl to tam Zeus uwięził Prometeusza. ,,Jedność wielkości” inny wstęp, zwłaszcza jeśli chodzi o wokal. Muzycznie ponownie inne, ale skuteczne breakdowny. Inny, ale równie black-owy riff. Nadal rozbudowane partie perkusji. Lirycznie wątek Prometeusza zostaje wykorzystany do ukazania , niektórych bolączek ludzkości. Odrodzenia poprzez ból, cierpienie i jednak samotność. Jak dotąd najbardziej rozbudowana i przez to epicka solówka gitarowa na tej płycie. Jeszcze ta tajemnicza cisza na koniec. ,,Głód” to na samym początku ukazanie ,,nie boskości” Zeusa oraz Kronosa. Przypomnienie Edypa, jeśli chodzi o ludzi. Szczerze, jednak położył mnie na łopatki ten fragment: ,,Leżymy na ziemi w Kaligath ’’. Ewidentne nawiązanie do miejsca założenia przez Matkę Teresę z Kalkuty, jej hospicjum, nazwanego Kalighat – Dom Czystego Serc, w miejscu istniejącej hinduskiej świątyni, profanacja jednej religii przez drugą, w szerszym tego słowa znaczeniu. Na sam koniec ,, jakby od niechcenia” poruszenie starogreckiej filozofii Kairos. Znowu tyle istotnych tematów. Muzycznie i wokalnie nadal nie schodzimy z najwyższego poziomu, żeby było jasne. ,,Bez niej byłbym niczym” ma spokojny akustyczny start. Jednak wywołuje efekt ,,przyjemnego transu”. Chce się go więcej, następnie marszówka na werblach. Jednak bez breakdownu. Znowu inne oblicze wokalne. Jak dla mnie jest to ,,hymn pochwalny” dla istnienia melancholii samej w sobie. Przychylam się do słów podmiotu lirycznego. Melancholia jest jednak potrzebna ludzkości. Tak na marginesie kolejna solówka gitarowa, oczywiście w stylu ,,refleksyjnym”. ,,Dytyramb” to kompozycja zamykająca album. Noisowo/blackowy wstęp, perkusja jazzująca. Następnie breakdown i znowu riff, z basem i mocnymi bębnami, z akcentem na talerze. Lirycznie jest to podsumowanie wszystkich poruszonych tematów, jeśli jakimś cudem komuś, coś umknęło. Co jednak nie zmienia faktu, iż, końcowy fragment jest intrygujący i pozostawiający wiele znaków pytań. ,,Witajże ma jaskinio! — na wieki zamknięci, Nauczmy się więźniami stać się z własnej chęci — Czyż nie znajdziem zatrudnień? Mędrce dawnych wieków Zamykali się szukać skarbów albo leków I trucizn: my, niewinni młodzi czarodzieje Szukajmy ich, by otruć własne swe nadzieje ’’. Szczerze? Aporia wydana 24 sierpnia 2021 roku, oczywiście przez Godz ov War Productions, gdzie zespół Profeci ukazał mało znane dzieje tragicznych postaci z mitologii greckiej, ekspresyjny wokal, dobre inspiracje, równie tajemnicza i minimalistyczną okładkę. Jeszcze do tego wszystko to składało się w całość, fuzja atmospheric/post black metalu z elementami tradycyjnego blacku. Słuchając trzeciego albumu grupy Profeci, nie miałem oczekiwań, aby się nie zawieść. Bardzo ciesze się ze swojego podejścia, ponieważ, na płycie Ubóstwo, dopracowano, co trzeba było, dodając jeszcze w formie eksperymentu inne formy wokalu/deklamacji, czasami wkradły się partie neoklasyczne, jednak została też zachowana różnorodność, przez co tu nie czułem monotonii. Lirycznie grupa utrzymała swój wysoki poziom. Okładka autorstwa Krzysztofa Nowickiego. Mistrzostwo świata. Tu muzycznie mamy fuzję post blacku wraz z elementami atmospheric black metalu, a nawet melancholic black metal-u. Czekam na informacje koncertowe na terenie śląska lub małopolski. Polecam w ciemno, nie tylko fanom gatunku, ale przede wszystkim ludziom niebojącym się samodzielnie myśleć i eksperymentów muzycznych. Odrobinę większe wrażenie wywarł na mnie drugi album grupy Voidfire ,, W Cienie”. Jakby te dwa zespoły zrobiły trasę, moje największe marzenie. Ubóstwo to mój mocny kandydat w kategorii ,, Najlepsza płyta post/atmospheric black metal 2023 roku”. Kacper Sikora 'Relevart' Na rodzime Profeci natknąłem się jakoś parę lat temu, jak ukazał się ich „Matecznik”. Parę zachwytów środowiska było, w tym od Naczelnego Redakcyjnego Badacza Potworów Wadowickich, czyli Oracle’a (jego ruminacje macie tutej), a na mnie spadło ich najnowsze dziecię „Ubóstwo”. I zachwytu nie ma. Zacznę od plusów. Przede wszystkim nie jest to to żadną miarą słaby album. Czuć, że Profeci wyrobiło własny styl, który mocno dopracowali, oraz którego się konsekwentnie trzymają. Dopieszczone brzmienie również działa na plus, przy obcowaniu z płytą. Propsuję również ładne wydanie digipaka, gdzie książeczka jest doklejona, a nie wylatuje z opakowania, jak pitok ze spodni. To co jest nie tak? Przede wszystkim wspomniany przez mnie styl. Profeci poruszają się w rejonach black metalu, przy czym mam wrażenie, że to momentami bardziej „co-to-kurwa-jest” metal. Spokojnie, nie jest to poziom singla od Ifryta, co nie znaczy jednak, że jest w porządku. Bardziej nasuwa mi to skojarzenia z muzycznymi eksperymentami Furii, z czym korespondują dość pokręcone teksty. W efekcie dostajemy pół godzin przeintelektualizowanego grania, które zwyczajnie męczy. Nie jest, co prawda, jednostajne, bo mamy dziwaczny wstęp z pianinkiem w „Jedność Wielości”, czy całkiem niezły refren w „Jaskiniach”, ale to tyle. Ja mniej więcej w połowie płyty miałem już dosyć i ogarniało mnie uczucie sporej irytacji, a to chyba nie o takie emocje powinno chodzić. Wiem że na pewno są fani tego typu grania, szczególnie, jeśli cenili poprzednie dokonania Pyrznaniaków, ale ja się do nich nie zaliczam i ten album tego nie zmieni. Konkludując, jeśli siadły Wam poprzednie dokonania Profeci i lubicie takie kurioza, to możecie sięgnąć po „Ubóstwo”. Reszta niech lepiej już posłucha nowej Wilczycy, bo jest w pytę. Bart ...( TrackList )... 1. Stare stworzenia 06:53 2. Jaskinie 04:27 3. Jedność wielości 06:20 4. Głód 05:07 5. Bez niej byłbym niczym 04:06 6. Dytyramb 05:42 ...( Obsada )... Piołun - Guitars, Vocals Gustaw - Guitars Mikis - Bass Nieboga - Drums https://www.youtube.com/watch?v=b8qp2J_W0cs SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-20 18:25:20
Rozmiar: 77.60 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Wracam do Wielkopolski. Dokładniej to do Poznania, bo stamtąd pochodzi zespół Profeci, który 12 maja 2023 roku, dzięki, Godz ov War Productions, wydaje swój trzeci album zatytułowany Ubóstwo. Znam ten zespół od debiutanckiego albumu, który niekoniecznie okazał się udany, ale drugi album Aporia, to zupełnie inna bajka. Mam zatem nie ukrywam duże oczekiwania, jeśli chodzi o ich trzecią płytę. Zatem słuchawki na uszy i zaczynamy! Album zaczyna utwór ,,Stare stworzenia”. Riff wraz z basem i perkusją, już rozpoczynają ,,czarny rytuał”. Mam trochę lekkie deja vu, jakbym słyszał, inspirację ,,naszym” Behemoth-em, z okresu album ,,The Satanist”, co, oczywiście nie jest złe, wręcz przeciwnie. Tak czy inaczej, przykuwa uwagę, potem cisza, a następnie intensywny breakdown z ,,wściekłymi bębnami”, ponownie ekspresyjny wokal, growl lekko przeważa scream u Piołun-a, uroki podwójnej stopy, też są słyszalne, tak samo, jak, podkreślony bas, solówka gitarowa bardziej ,,atmospheric”, dzięki neoklasycznej części się bardziej rozwinęła. Wokal się ,,nieco uspokoił”, choć mam nieodparte wrażenie, iż, albo był nagrywany dwa razy lub był wspierany. Tak czy inaczej, ponownym ,,twistem:, jest breakdown, ale dynamiczniejszy, gdyż, riff, który go zaczyna, jest ,,skandynawski”. Wrażenie potęguje znowu perkusja. Lirycznie ponownie nie jest nudno! Sam początek, interpretuję jako poruszenie motywu starości, czy też przemijania. Jej personifikacja, poprzez proces, jaki przechodzi larwa, mistrzostwo! Następnie, aby urozmaicić przekaz, zastosowano porównania homeryckie, w tym do ,,przemijania”. Tytułowe ,,stworzenia” sam narrator, utożsamia się potem z nimi personalnie, jak dla mnie są ukazane też jak ,,więźniowie”, bezradni w swej bezczynności. Podmiot liryczny następnie ukazuje po kolei ,,uroki”: starości, marazmu i stanu ,,przedagonalnego”. Idealnie oddaje to ta fraza : ,,Nasze języki to bełkoty hien/ I to jedyne co ze Stwórcy zostało/ Nasza ciekawość już dawno stępiona/ Podobnie jak nasza waleczność ’’. Muzyka, wokal, tekst, wszystko tworzy jedno. ,,Wspaniałe” otwarcie płyty! ,,Jaskinie” to prosty, lecz mocny wstęp gitarowy, jeśli chodzi o riff. Następnie po kolei perkusja, z blastami, basem, skutecznie utrzymującym klimat. Zmiana wokalu ponownie na plus. Intrygująca forma, balansująca trochę na granicy deklamacji. Intensywność instrumentalna jest tu genialna. Prezentuje potęgę post black-u. Zmiana na scream, potem szept, scream, na ,,oddech”. Ekspresja perfekcyjna, przynajmniej dla mnie. Tekst jest swego rodzaju dopełnieniem poprzedniej kompozycji. Mam przeczucie, iż, tu mam do czynienia z albumem koncepcyjnym. Symbolika ,,skały Kaukazu” znowu daje do myślenia i pole do interpretacji. Pierwsza myśl to tam Zeus uwięził Prometeusza. ,,Jedność wielkości” inny wstęp, zwłaszcza jeśli chodzi o wokal. Muzycznie ponownie inne, ale skuteczne breakdowny. Inny, ale równie black-owy riff. Nadal rozbudowane partie perkusji. Lirycznie wątek Prometeusza zostaje wykorzystany do ukazania , niektórych bolączek ludzkości. Odrodzenia poprzez ból, cierpienie i jednak samotność. Jak dotąd najbardziej rozbudowana i przez to epicka solówka gitarowa na tej płycie. Jeszcze ta tajemnicza cisza na koniec. ,,Głód” to na samym początku ukazanie ,,nie boskości” Zeusa oraz Kronosa. Przypomnienie Edypa, jeśli chodzi o ludzi. Szczerze, jednak położył mnie na łopatki ten fragment: ,,Leżymy na ziemi w Kaligath ’’. Ewidentne nawiązanie do miejsca założenia przez Matkę Teresę z Kalkuty, jej hospicjum, nazwanego Kalighat – Dom Czystego Serc, w miejscu istniejącej hinduskiej świątyni, profanacja jednej religii przez drugą, w szerszym tego słowa znaczeniu. Na sam koniec ,, jakby od niechcenia” poruszenie starogreckiej filozofii Kairos. Znowu tyle istotnych tematów. Muzycznie i wokalnie nadal nie schodzimy z najwyższego poziomu, żeby było jasne. ,,Bez niej byłbym niczym” ma spokojny akustyczny start. Jednak wywołuje efekt ,,przyjemnego transu”. Chce się go więcej, następnie marszówka na werblach. Jednak bez breakdownu. Znowu inne oblicze wokalne. Jak dla mnie jest to ,,hymn pochwalny” dla istnienia melancholii samej w sobie. Przychylam się do słów podmiotu lirycznego. Melancholia jest jednak potrzebna ludzkości. Tak na marginesie kolejna solówka gitarowa, oczywiście w stylu ,,refleksyjnym”. ,,Dytyramb” to kompozycja zamykająca album. Noisowo/blackowy wstęp, perkusja jazzująca. Następnie breakdown i znowu riff, z basem i mocnymi bębnami, z akcentem na talerze. Lirycznie jest to podsumowanie wszystkich poruszonych tematów, jeśli jakimś cudem komuś, coś umknęło. Co jednak nie zmienia faktu, iż, końcowy fragment jest intrygujący i pozostawiający wiele znaków pytań. ,,Witajże ma jaskinio! — na wieki zamknięci, Nauczmy się więźniami stać się z własnej chęci — Czyż nie znajdziem zatrudnień? Mędrce dawnych wieków Zamykali się szukać skarbów albo leków I trucizn: my, niewinni młodzi czarodzieje Szukajmy ich, by otruć własne swe nadzieje ’’. Szczerze? Aporia wydana 24 sierpnia 2021 roku, oczywiście przez Godz ov War Productions, gdzie zespół Profeci ukazał mało znane dzieje tragicznych postaci z mitologii greckiej, ekspresyjny wokal, dobre inspiracje, równie tajemnicza i minimalistyczną okładkę. Jeszcze do tego wszystko to składało się w całość, fuzja atmospheric/post black metalu z elementami tradycyjnego blacku. Słuchając trzeciego albumu grupy Profeci, nie miałem oczekiwań, aby się nie zawieść. Bardzo ciesze się ze swojego podejścia, ponieważ, na płycie Ubóstwo, dopracowano, co trzeba było, dodając jeszcze w formie eksperymentu inne formy wokalu/deklamacji, czasami wkradły się partie neoklasyczne, jednak została też zachowana różnorodność, przez co tu nie czułem monotonii. Lirycznie grupa utrzymała swój wysoki poziom. Okładka autorstwa Krzysztofa Nowickiego. Mistrzostwo świata. Tu muzycznie mamy fuzję post blacku wraz z elementami atmospheric black metalu, a nawet melancholic black metal-u. Czekam na informacje koncertowe na terenie śląska lub małopolski. Polecam w ciemno, nie tylko fanom gatunku, ale przede wszystkim ludziom niebojącym się samodzielnie myśleć i eksperymentów muzycznych. Odrobinę większe wrażenie wywarł na mnie drugi album grupy Voidfire ,, W Cienie”. Jakby te dwa zespoły zrobiły trasę, moje największe marzenie. Ubóstwo to mój mocny kandydat w kategorii ,, Najlepsza płyta post/atmospheric black metal 2023 roku”. Kacper Sikora 'Relevart' Na rodzime Profeci natknąłem się jakoś parę lat temu, jak ukazał się ich „Matecznik”. Parę zachwytów środowiska było, w tym od Naczelnego Redakcyjnego Badacza Potworów Wadowickich, czyli Oracle’a (jego ruminacje macie tutej), a na mnie spadło ich najnowsze dziecię „Ubóstwo”. I zachwytu nie ma. Zacznę od plusów. Przede wszystkim nie jest to to żadną miarą słaby album. Czuć, że Profeci wyrobiło własny styl, który mocno dopracowali, oraz którego się konsekwentnie trzymają. Dopieszczone brzmienie również działa na plus, przy obcowaniu z płytą. Propsuję również ładne wydanie digipaka, gdzie książeczka jest doklejona, a nie wylatuje z opakowania, jak pitok ze spodni. To co jest nie tak? Przede wszystkim wspomniany przez mnie styl. Profeci poruszają się w rejonach black metalu, przy czym mam wrażenie, że to momentami bardziej „co-to-kurwa-jest” metal. Spokojnie, nie jest to poziom singla od Ifryta, co nie znaczy jednak, że jest w porządku. Bardziej nasuwa mi to skojarzenia z muzycznymi eksperymentami Furii, z czym korespondują dość pokręcone teksty. W efekcie dostajemy pół godzin przeintelektualizowanego grania, które zwyczajnie męczy. Nie jest, co prawda, jednostajne, bo mamy dziwaczny wstęp z pianinkiem w „Jedność Wielości”, czy całkiem niezły refren w „Jaskiniach”, ale to tyle. Ja mniej więcej w połowie płyty miałem już dosyć i ogarniało mnie uczucie sporej irytacji, a to chyba nie o takie emocje powinno chodzić. Wiem że na pewno są fani tego typu grania, szczególnie, jeśli cenili poprzednie dokonania Pyrznaniaków, ale ja się do nich nie zaliczam i ten album tego nie zmieni. Konkludując, jeśli siadły Wam poprzednie dokonania Profeci i lubicie takie kurioza, to możecie sięgnąć po „Ubóstwo”. Reszta niech lepiej już posłucha nowej Wilczycy, bo jest w pytę. Bart ...( TrackList )... 1. Stare stworzenia 06:53 2. Jaskinie 04:27 3. Jedność wielości 06:20 4. Głód 05:07 5. Bez niej byłbym niczym 04:06 6. Dytyramb 05:42 ...( Obsada )... Piołun - Guitars, Vocals Gustaw - Guitars Mikis - Bass Nieboga - Drums https://www.youtube.com/watch?v=b8qp2J_W0cs SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-20 18:25:14
Rozmiar: 241.61 MB
Peerów: 4
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Pisząc o tak wpływowym zespole, trudno o chłodne podejście i brak emocji, szczególnie, gdy zalicza się go do swoich absolutnych faworytów. Toteż nie powinno nikogo dziwić, że pewne kwestie poruszone w niniejszej biografii interpretuję na korzyść DEATH czy Schuldinera bardziej, niż nakazuje kronikarski obowiązek – cóż, pewnie wielu z was postąpiłoby podobnie, gdyby rzecz dotyczyła waszych ulubieńców. Mimo to usiłowałem przedstawić historię DEATH i — później — CONTROL DENIED możliwie rzetelnie. Przy okazji, starałem się ograniczyć do minimum wszelkie dygresje związane z działalnością muzyków, których przez DEATH przewinęły się przecież całe tabuny, skupiając się na epizodach najbliższych w czasie ich członkostwu w kapeli. Jak głoszą ludowe przekazy, DEATH powstał z fascynacji trzech nastolatków najcięższym wówczas hard rockiem i heavy metalem, głównie brytyjskim. Młodzieńcy, podobnie jak w przypadku wielu innych kapel, poznali się w szkole. Byli to: gitarzyści Chuck Schuldiner (okazjonalnie także wydawał odgłosy paszczą) i Rick Rozz (prawdziwe nazwisko Frederico DeLillo) oraz perkusista z zapędami wokalnymi Barney "Kam" Lee. Niewiele kombinując, nastawili się na granie najszybszej i najbrutalniejszej muzyki na świecie i w 1983 założyli zespół MANTAS (Mantas – gitarzysta uwielbianego przez nich VENOM). Wymieniony skład przez jakiś czas uzupełniał tajemniczy, nieznany z imienia ktoś (obsługujący bas), kto zaznaczył swoją obecność na jednej taśmie z próby (znanej pod nazwą "Emotional") i zespołowej fotce, na której — zgodnie ze zwyczajem — robił głupie 'metalowe' miny. Pierwszy etap wspólnego grania chłopaki uwieńczyli nagrywając — już we trzech — pierwsze, klasyczne demo – "Death By Metal" (1984). Nagrań ponoć dokonano w garażu mamy Chucka na magnetofonie Ricka. Niedługo później taśma z tym materiałem padła, więc zarejestrowali ją ponownie, z nieco odmienną tracklistą, a rozprowadzali z inną okładką (bardziej 'szatańską') oraz już pod nową nazwą – DEATH. Wpadł na nią Chuck — pogłoska głosi, że w kolejce do kina — który chciał czegoś wyrazistego, bezpośredniego, agresywnego i dobrze pasujących do tekstów opartych na horrorach. Przyjęcie taśmy było entuzjastyczne, ale nie do przesady, gdyż grupa nie otrzymywała wsparcia od środowiska lokalnych kudłaczy. Schuldiner komentował sytuację następująco: Byliśmy wtedy hałaśliwi, graliśmy brutalny death metal i to było stanowczo za wiele dla ludzi, by mogli to zrozumieć. Swoją drogą, nie ma się co dziwić powściągliwym reakcjom – w końcu taki łomot uprawiało ledwie kilka kapel. Ciekawą kwestią jest pochodzenie nazwy gatunku, bo tu wersji jest co najmniej kilka. Najsensowniejsze wydają się te, za którymi stoją DEATH i POSSESSED, choć konia z rzędem temu, kto potrafi ustalić pierwszeństwo w wykorzystaniu tego określenia. W kolejce o palmę pierwszeństwa stoją ponadto takie nazwy jak BATHORY, MORBID ANGEL i cała masa starych thrashersów, jest zatem z czego wybierać. Drugie oficjalne demo powstało w tym samym roku, po uspokojeniu pewnych niesnasek wewnątrz zespołu. "Reign Of Terror" nagrano w czasie czterech godzin na zapleczu sklepu muzycznego za oszałamiającą kwotę 80 dolarów amerykańskich. Przy okazji trzeciej demówki dokonał się wyraźny postęp w kwestii brzmienia. Stało się tak, gdyż "Infernal Death" (1985) wreszcie zarejestrowano we właściwym studio. Warto zaznaczyć, że było to już ostatnie wydawnictwo w tym składzie. Chuck wywalił Rozza (a ten trafił do MASSACRE), więc następne jednoutworowe demo "Rigor Mortis" chłopaki nagrali w duecie. Następnie Schuldiner zaprosił do współpracy basistę Scotta Carlsona z GENOCIDE (Chuck był fanem tej kapeli), który przy okazji ściągnął za sobą kumpla z zespołu – gitarzystę Matta Olivo (później zawojowali scenę grind core pod szyldem REPULSION). Ten układ nie przetrwał długo (ograniczając się przy tym wyłącznie do koncertowania) bo Kam Lee zdecydował się ostatecznie opuścić grupę i przenieść swój zadek do wspomnianego MASSACRE. Krótko potem posypała się reszta składu. Pchnęło to wkurzonego Chucka do przeprowadzki do San Francisco, gdzie postanowił wskrzesić DEATH. Wraz z nim grał wtedy perkusista Eric Brecht (z D.R.I.) oraz basista Erik Meade. W tym składzie nagrali "Back From The Dead" (1985) – muzykę zdecydowanie szybszą i brutalniejszą niż kiedykolwiek wcześniej, wpadającą miejscami w ostry grind core. Schuldiner jednak nie był przekonany co do obranego kierunku, więc ponownie rozwiązał zespół i wrócił sam na Florydę. Gdzieś przy okazji nasz ulubieniec dostał za to propozycję dołączenia do kanadyjskiego SLAUGHTER, z którymi miałby nagrać debiut. Zgodził się i już w styczniu 1986 przeprowadził do Kanady. Na nasze szczęście nie zagrzał tam długo miejsca, gdyż skonstatował w końcu, że zamiast tylko odtwarzać czyjeś utwory woli je pisać samemu. Po powrocie do USA Chuck przeniósł się do San Francisco, gdzie poznał Chrisa Reiferta – na tyle dobrego perkmana, by to właśnie z nim zabrać się za pisanie nowego materiału. Warto jeszcze dodać, że przy okazji nawiązał znajomość ze Stevem DiGiorgio z SADUS, który już wtedy pomagał chłopakom na próbach, choć niczego w studiu z nimi nie nagrał. W ten sposób dochodzimy do najlepszej pod względem produkcyjnym i wykonawczym demówki DEATH – "Mutilation" (1986), którą Chuck nagrał w kwietniu wraz z perkusistą Chrisem, samemu zajmując się gitarą, basem i wokalami. Za sprawą tej taśmy DEATH zostaje zauważony przez przedstawicieli Combat Records, z którymi wkrótce podpisuje kontrakt. W tym miejscu wypada wspomnieć, że wymienione wyżej nagrania nie są jedynymi z wczesnego dorobku grupy, gdyż dochodzą do tego naprawdę liczne, mniej lub bardziej oficjalne materiały z prób i koncertów, które krążyły po świecie, chętnie kopiowane przez tape-traderów. Dobra atmosfera wokół zespołu sprawiła, że szybko przystąpiono do rejestrowania debiutanckiego LP. Nagrania rozpoczęto w lecie 1986 na Florydzie, jednak ich rezultat był tak mizerny, że wytwórnia zdecydowała o przerwaniu sesji i wysłała ekipę do Los Angeles, do sprawdzonego studia The Music Grinder z producentem Randy’m Burnsem, który wcześniej zajmował się sławnym debiutem POSSESSED. Skład był ten sam, co na demówce, więc i podział ról identyczny. Nagrano dwanaście utworów, z których — zgodnie z pomysłem Combat — na pierwszą wersję krążka (jeszcze wówczas winylową) trafiło tylko dziesięć. Pozostałe dwa miały trafić na późniejszą epkę, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło, więc umieszczono je jako bonusy na wydaniu CD. W czasie, gdy płyta była mixowana, panowie zaznajomili się z młodym gitarzystą Johnem Handem, którego polubili do tego stopnia, że rozważali jego angaż do zespołu. Jak się szybko okazało — pomimo dobrych chęci — chłopak był zbyt cienki w rękach (przy takim nazwisku samo się nasuwa), żeby się mierzyć z muzyką DEATH i o współpracy mógł tylko pomarzyć. Mimo to jego zdjęcie znajduje się we wkładce albumu, chociaż prawdziwi członkowie zespołu usiłowali wyperswadować ten pomysł wytwórni. W ten oto sposób koleś przypadkiem stał się sławny, choć nie zagrał ani jednego dźwięku. Krążek "Scream Bloody Gore" ukazał się w 1987 i z miejsca położył publikę i krytyków na kolana. Za sprawą czystego brzmienia album nie brzmi tak brutalnie jak materiały demo, przez co bardziej może się kojarzyć z thrashową tradycją w polewie slayerowej, niż z grindem. Sam tytuł płyty ("Wrzask pieprzonej Gore") nie jest przypadkowy, bowiem wiąże się z postacią Tipper Gore (albo Mary Elizabeth Aitcheson Gore) – żoną Ala Gore’a (niegdyś wpływowy polityk – był chociażby wiceprezydentem, kandydował też kilka lat temu na urząd głowy państwa, teraz to piewca ekologii i noblista). Kobiecina ta była (i zapewne nadal jest, bo wciąż żyje) działaczką społeczną, zagorzałą przeciwniczką różnorakiego diabelstwa, demoralizacji, ect. Nie było by w tym nic ciekawego, gdyby nie to, że miała chętkę ocenzurować wszystko, co związane z rockiem i heavy metalem. To właśnie powołana z jej inicjatywy organizacja Parents Music Resource Center zajmowała się przydzielaniem sławnych etykietek "Parental Advisory, Explicit Lyrics/Explicit Content". Okazało się to na tyle dobrą reklamą muzyki, że Chuck postanowił 'podziękować' (a i nieco sprowokować) wspomnianej babie osobnym utworem i okładką, na której przedstawiono ją jako jednookiego truposza na tronie w otoczeniu innych zgniłków. Oczywiście się udało, a wytwórnia była zadowolona z bardzo dobrej sprzedaży. Jeszcze słówko o tekstach – są dość proste, bezpośrednie i niewyszukane, w dużej części inspirowane horrorami ("Evil Dead" chociażby), bo maniakami właśnie takich filmów byli Kam i Chuck (a i pewnie Chris dorzucił swoje trzy grosze). W każdym razie poziom makabry i obrzydliwości w nich zawarty był wystarczający, żeby drętwa baba aż się zagotowała ze złości. "Scream Bloody Gore" obecnie jest uważany za pierwsze prawdziwe death metalowe nagranie, dystansując na tej pozycji nawet debiut POSSESSED. W celu nagrania następnej płyty Chuck musiał przede wszystkim... skompletować świeży skład. Tak, sam Chuck, bowiem Chris pomimo jego namów postanowił zostać w San Francisco. Przy okazji także przestał nadążać za jego wizjami. Mógł się za to chłopak w pełni realizować we własnym zespole – AUTOPSY. Zresztą, nikogo nie powinno to dziwić, wszak zmiany personalne były w 'zespole' czymś zupełnie normalnym, a samemu założycielowi szybko przysporzyły etykietkę dyktatora, tyrana czy — nieco oględniej — trudnego we współpracy. No i przydomek 'evil'... Stąd też przeprowadzka na Florydę, w podziemiach której death metalowa lawa wrzała w oczekiwaniu na prawdziwy wybuch. Nowymi członkami DEATH okazali się koledzy (?) z rosnącego w siłę MASSACRE: Rick Rozz (ten co poprzednio, tyle że grubszy – gitara), Terry Butler (bas) i Bill Andrews (perkusja). Zanim przystąpiono do nagrań drugiego albumu, jeszcze w 1987 w tym składzie powstało "Leprosy Demo" z surowymi wersjami pięciu zupełnie nowych, a bardzo obiecujących utworów. Właściwy drugi album ukazał się w 1988, również nakładem Combat. Tym razem nagrań dokonano w rozwijającym się Morrisound Recording, które już niedługo później zalała ogromna fala death metalowych pomiotów z całej Ameryki. Pech chciał, że na czas sesji kłopoty zdrowotne dopadły Terry’ego, więc partie basu musiał zarejestrować Chuck. "Leprosy" to kawał świetnego, zróżnicowanego łomotu, dużo dojrzalszego (także tekstowo) i ciekawszego, przy tym jeszcze bardziej brutalnego. To wyraźny krok ku większej ekstremie, ciężarowi (nareszcie brzmienie dorównywało w brutalności muzyce), pozbawiony przy tym stricte thrashowych odchyleń. Utwory stały się znacznie dłuższe, bardziej rozbudowane i odważniej zaaranżowane. Pewnej zmianie uległ także wokal – na bardziej wymiotny i ekspresyjny. Płyta wryła się na zawsze w historię metalu jako death metalowy kanon, dała przy tym nowe, świeże wzory do tworzenia w tym gatunku. Warto zaznaczyć, że po sporym sukcesie debiutu — który uważano za kaprys Dona Kaye — Combat potraktowali "Leprosy" znacznie poważniej: zapewnili budżet na dopieszczoną okładkę, zespół doczekał się profesjonalnej sesji zdjęciowej, a winyl ukazał się w formie gatefold. Sukces artystyczny potwierdzano trasami, podczas których jednak narastały problemy wewnątrz kapeli. Ni z tego ni z owego, po raz kolejny doszło do... zmian personalnych! Żadna to szokująca informacja dla ludzi, którzy choć raz mieli styczność z panem Schuldinerem, za to kolejne potwierdzenie dyktatorskich zapędów mu przypisywanych. Przy tej właśnie okazji na dobre (i na złe...) wyleciał poróżniony z Chuckiem Rick Rozz, a w jego miejsce pojawił się diament death metalowej sceny – doskonały gitarzysta James Murphy (który nieco wcześniej opuścił skonfliktowany wewnętrznie AGENT STEEL). Z nim w składzie w 1990 powstał trzeci i ostatni dla Combat album DEATH – "Spiritual Healing" (pierwotny tytuł to "Altering The Future"), który nagrano w Morrisound wraz z zyskującym uznanie producentem Scottem Burnsem. Grupa coraz pewniej kroczyła ścieżką rozwoju, muzyka choć nadal death metalowa, tym razem była jeszcze bardziej złożona, z wieloma zmianami tempa, technicznymi smaczkami i wspaniałymi pojedynkami gitarowymi. Spora w tym zasługa dopuszczenia do komponowania Jamesa i Terrego, dzięki którym krążek jest konkretnie zróżnicowany, w tym także wyjątkowo ciekawy pod względem melodycznym. Ano tak, wprowadzono sporo melodyjnych fragmentów, ale dobyło się to bez szkody dla death metalowego trzonu. Dzięki temu jest brutalnie, ale i bardzo chwytliwie. Ponownie zmianie uległy teksty (tym razem były osadzone w tematyce społeczno-politycznej – padło na tematy takie jak uzależnienia, aborcja, ślepe zawierzenie religii) oraz wokal Schuldinera. "Spiritual Healing" to także ostatnia płyta DEATH, do której okładkę zrobił Edward J. Repka. Jego pracom często wytykano infantylizm i kicz, ja jednak jestem zdania, że były niepowtarzalne i o bardzo specyficznym uroku. W tym samym roku kawałek "Open Casket" trafił na składankę "At Death’s Door I" wydaną przez Roadrunner. Fascynujące rzeczy wiążą się z trasami promującymi ten album. Ot chociażby podczas wojaży z CARCASS i PESTILENCE między muzykami ŚMIERCI i ZARAZY doszło do rękoczynów. O co poszło? Nie mam pojęcia, wiem natomiast tyle, że Holendrzy musieli się w trybie przyspieszonym zbierać do domu, a całemu zamieszaniu winien był ponoć Martin van Drunen, który wówczas definitywnie zakończył współpracę z kolegami. Po pewnym czasie szeregi DEATH opuścił niestety James Murphy, który z miejsca wylądował w OBITUARY (z którymi nagrał tylko "Cause Of Death" i pokazał się na kilku trasach w ramach promocji tej płyty). Drugim gitarzystą i zastępcą Jamesa został Paul Masvidal z CYNIC, następnie Albert Gonzales z thrashowej grupy EVILDEAD, jednak i ten nie pograł zbyt długo bo podczas jednej z tras (a dokładniej części europejskiej) zaczęły się dziać rzeczy przedziwne i popieprzone, co odczuli także polscy fani. O co chodzi? Chuck do tego stopnia pokłócił się z resztą chłopaków, że zabrał manatki i wrócił do domu. Nie zraziło to pozostałych, bo pomimo protestów Chucka kontynuowali granie w składzie: Terry Buttler, Bill Andrews, Louie Carrisalez (wokal, DEVESTATION), Walter Trachsler (gitara, ROTTING CORPSE). Szczególnie ten ostatni jest ciekawy, bo na co dzień robił jako techniczny/dźwiękowiec zespołu. Nic więc dziwnego, że występ w grudniu 1990 w katowickim Spodku był dla polskich maniaków nie tylko wielkim wydarzeniem, ale i zaskoczeniem... W każdym razie pod adresem lidera szybko posypały się liczne oskarżenia, tony plotek (w ich rozpowszechnianiu przodowali byli koledzy z MASSACRE) i słynne hasło "Fuck Chuck!" drukowane często na bootlegach. Wkurwienie osiągnęło szczytowe poziomy, więc Chuck pozostał sam, znowu... Lecz nie na długo! Zmienił wytwórnię na Relativity i szybko zbratał się z dwoma muzykami CYNIC: Seanem Reinertem (perkusja) i Paulem Masvidalem (gitara). Do współpracy zaprosił też swojego dobrego znajomego Steve’a DiGiorgio z SADUS. To właśnie z tymi ludźmi nagrał czwarty album ŚMIERCI, "Human". Sesja ponownie miała miejsce w Morrisound, a za produkcję ponownie odpowiadał Scott Burns – spisał się naprawdę doskonale, a według mnie jest to jedna z jego najlepszych prac. Zawartość "Human" wprawiła fanów w osłupienie (i zachwyt – krążek sprzedawał się znakomicie, stając się największym bestsellerem DEATH w Ameryce) – muzyka była jeszcze bardziej techniczna, z zaskakującymi jazzowymi aranżacjami i fenomenalną pracą perkusji. Poszerzenie spektrum inspiracji nie przełożyło się jednak na zmiękczenie zespołu, bo brutalności jest tu naprawdę dużo (tylko dawkują ją w bardziej wysublimowany sposób), a tempa należą do najszybszych w historii kapeli. Dużym plusem jest także potężne, przestrzenne i 'pełne' brzmienie całości. Inne nowości to świetny teledysk do "Lack Of Comprehension", oraz genialny utwór instrumentalny "Cosmic Sea" (w nim na basie udziela się Scott Carino, to on też występuje w teledysku), w którym muzycy zdradzają swoje zamiłowanie do wyjątkowo zakręconej ale i melodyjnej muzyki. Ponadto na wersji japońskiej umieszczono cover KISS "God Of Thunder". Od tego krążka za okładki odpowiedzialny był Rene Miville, którego wizje są trudniejsze w odbiorze niż te Repki, ale też utrzymane w zupełnie innym stylu. "Human" zabija od początku do końca, od A do Z, absolutny killer! Był on również swoistą zapowiedzią debiutu CYNIC, który miał się ukazać w tym samym roku. Niestety huragan zniszczył studio, w którym przechowywano taśmy demo z tym materiałem, toteż Sean i Paul musieli wrócić do macierzystego zespołu, a rewelacyjny "Focus" ukazał się dopiero w 1993. Jednak zanim do tego doszło, zespół zdążył trochę pograć na żywo w doborowym towarzystwie (m.in. CANNIBAL CORPSE, NAPALM DEATH i PESTILENCE – tym razem bez ekscesów). W trochę innym składzie, ma się rozumieć. Steve musiał wrócić do SADUS, więc jego obowiązki przejął wspomniany już Scott Carino (kilka lat później dał o sobie znać w LOWBROW). Warto dodać, że w 1991 "Human" konkurował z innymi technicznymi death-jazzowymi płytami: "Testimony Of The Ancients" przywoływanych nieraz Holendrów oraz z "Unquestionable Presence" ATHEIST. Niedługo potem, bo w 1992 roku Relativity postanowiło nieco dorobić na sporych sukcesach DEATH i wydać "Fate – The Best Of Death" – dziesięcioutworowy przekrój przez dotychczasową działalność grupy. Rzecz kompletnie niepotrzebna, ale będąca ostatnim świadectwem współpracy w tym składzie, bo na okładkę trafiło zdjęcie ludzi, którzy nagrali "Cosmic Sea". Co było później – już wiecie, Chuck po raz kolejny musiał szukać ludzi do współpracy. Ponoć nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło... I tak chyba rzeczywiście było tym razem, bowiem w szeregi DEATH trafił wspaniały perkusista Gene "Master Of Perversion And Mayhem" Hoglan (z pogrzebanego DARK ANGEL) oraz wybitny gitarzysta Andy LaRocque (na co dzień w KING DIAMOND, ale znalazł chwilę wolnego czasu, by stawić się w Morrisound i wziąć udział w nagraniach). Na basie ponownie szalał znany doskonale Steve DiGiorgio. Taki oto wyborny skład mógł się podpisać pod kolejnym, piątym już albumem DEATH. Co mogło powstać ze współpracy czterech tej klasy wirtuozów? Oczywiście płyta absolutnie doskonała! I tak też było, bowiem w 1993 roku pojawił się "Individual Thought Patterns". 40 minut nieziemsko technicznego, zakręconego, wyładowanego fantastycznymi pomysłami i masą energii death metalu. I choć trudno w to uwierzyć, jeszcze lepszego niż na "Human"! I co ważne – innego. Naturalna progresja zapatrywań Chucka, chęć eksperymentowania i warsztatowe wyszkolenie dały w efekcie muzykę pogmatwaną, a mimo to łatwą w odbiorze, która sprawia słuchaczowi masę radochy. Produkcja ta spotkała się z absolutną akceptacją (co zresztą pokazali polscy fani na Metalmanii '93), co rzecz jasna miało niezłe przełożenie na sprzedaż. Nie był to jednak wynik tak duży, jak w przypadku poprzedniej płyty, ale to po części można wytłumaczyć przesytem death metalem na ówczesnej scenie. Mimo to wytwórnia była zadowolona, więc niemal niezbędne okazało się wsparcie zespołu nowym teledyskiem – tym razem nakręcono ciekawy obraz do utworu "The Philosopher". Kilka punktów do sprzedaży dołożył też zapewne program o death metalu stworzony przez MTV, w którym znalazło się miejsce również na wywiad z członkami DEATH (Chuck opowiadał m.in. o swojej sympatii do zwierzaków). Chuck chciał pozostać z obecnym składem, ale życie szybko zweryfikowało jego pragnienie, bowiem po sesji Andy wrócił do swoich obowiązków. Zatem skład przedstawiał się dokładnie tak, jak na fotkach i w teledysku – drugim gitarzystą został Ralph Santolla (EYEWITNESS), który występował na amerykańskiej części trasy i kilku występach w Europie. I na tym się skończyło, bo już na europejskiej części trasy gitarę obsługiwał Craig Locicero z FORBIDDEN. Wkrótce potem kapela znów się posypała i z Chuckiem został tylko Gene. W międzyczasie Schuldiner wziął udział w projekcie VOODOOCULT (płyta "Jesus Killing Machine" z 1994). Niedługo później wytwórnia Relativity przestała istnieć, więc Chuck podpisał papierki z Roadrunner Records, którzy jeszcze w 1993 wydali kompilację "At Death’s Door II" ze wspomnianym już coverem KISS. Chuck i Gene zabrali się ostro do pisania nowego materiału, toteż szybko zarejestrowali (z pomocą Steve’a DiGiorgio) swoje najświeższe pomysły w wersjach demo. Sesja albumu odbyła się w etatowym Morrisound na Florydzie, zaś produkcją zajął się Jim Morris, swoją drogą osiągając bardzo dobre rezultaty. Na efekty wspólnych zmagań przyszło czekać do marca 1995 roku, bo właśnie wtedy na półkach pojawiła się szósta płyta opatrzona nazwą DEATH – "Symbolic". A co z brakującymi muzykami, zapytacie. Chuck rozpoczął poszukiwania nowych kompanów krótko przed przystąpieniem do sesji nagraniowej i koniec końców znalazł ich w lokalnym sklepie muzycznym. Byli to gitarzysta Bobby Koelble i basista Kelly Conlon – ich wpływ na materiał nie był wielki, ale z powierzonego zadania wywiązali się rzetelnie. Muzyka na "Symbolic" okazała się… inna niż na poprzednich krążkach. Jasne – to samo można powiedzieć o każdej płycie DEATH, ale tu chodzi o coś innego. Przede wszystkim jest prostsza (ale nie prosta!), spokojniejsza i znacznie bardziej melodyjna niż na którymkolwiek wcześniejszym albumie, a poza tym mniej brutalna (ale wciąż agresywna), zdecydowanie łatwiejsza w odbiorze oraz... piękna. Zmian było naprawdę dużo, czym DEATH wyraźnie odróżniał się od innych, pogrążonych wówczas w stagnacji zespołów. Mimo wszystko dało się odczuć, że nowi wykonawcy nie prezentowali tak wysokiego poziomu technicznego, jak Masvidal czy DiGiorgio. Sporym atutem krążka jest bez wątpienia świetne brzmienie – przejrzyste, dynamiczne i pełne życia. Pomimo znaczącego obniżenia poziomu brutalności i odejścia od typowej formuły death metalu, "Symbolic" został uznany przez wielu za najlepszą produkcję grupy (i ta tendencja utrzymuje się szczególnie dziś), paradoksalnie sprzedaż okazała się na tyle słaba, że Chuck, zdołowany sytuacją na scenie i kiepskim traktowaniem ze strony wytwórni (która wtedy przerzuciła się na muzykę dla wielbicieli podskoków i luźnych spodni), zdecydował się rozwiązać zespół. W takiej sytuacji Gene Hoglan na dobre zajął się zespołem STRAPPING YOUNG LAD (co nie przeszkodziło mu występować z innymi kapelami — choćby TESTAMENT — i udzielać się sesyjnie), Kelly Conlon (W sumie zdążył wylecieć za słabe umiejętności – ponoć nawet grał nierówno. Przez chwilę zastępował go Brian Benson.) zasilił brutalny florydzki band MONSTROSITY, zaś Bobby’ego Koelble diabli wzięli i na długie lata słuch o nim zaginął, co pozwala przypuszczać, że niczego wielkiego nie dokonał. Zaraz po rozwiązaniu (albo zawieszeniu – zależnie od wersji) DEATH, Chuck wprowadził w życie swój kolejny pomysł – progresywny, techniczny i heavy metalowy CONTROL DENIED, do którego zaprosił Chrisa Williamsa z TALONZFURY. Za Chrisem przywędrował z tej samej kapeli także gitarzysta Shannon Hamm. W tym składzie zdążyli w 1996 nagrać demo. Jako, że potrzebowali basisty, wsparcie znaleźli w osobie Briana Bensona, z którym Chuck zdążył się już poznać na trasach promujących "Symbolic". Nie na długo jednak, bo po paru miesiącach zastąpił go Scott Clendenin z... TALONZFURY. Nieco później doszło do istotniejszej zmiany w składzie, w wyniku której Williamsa zastąpił genialny Richard Christy z death metalowego BURNING INSIDE. Prace nad muzyką trwały w najlepsze, powstały kolejne nagrania demo, jednak próby zainteresowania tym materiałem wytwórni spełzły na niczym, bowiem chętni byli tylko na płytę DEATH, nie zaś jakiegoś nowego, nieznanego tworu. Twierdzono ponadto, że nie ma zapotrzebowania na heavy metal, co z perspektywy czasu jest o tyle zabawne, że już rok później świat zalała heavy/power metalowa moda. Doszło więc do tego, że Chuck na prośbę Nuclear Blast (z nimi podpisał kontrakt w 1997) zdecydował się poprzedzić debiutancki album CONTROL DENIED nowym — w domysłach nawet ostatnim — krążkiem DEATH. Materiał na siódmy album DEATH został napisany zaskakująco szybko, przy okazji skorzystano także z niektórych utworów stworzonych pierwotnie z myślą o CONTROL DENIED. Nagrań dokonano identycznie jak w przypadku "Symbolic" – w Morrisound z Jimem Morrisem – ale oczywiście w innym składzie. Nietrudno się domyślić, że Chuck skorzystał z pomocy kolegów ze swojego heavy metalowego zespołu. "The Sound Of Perseverance" ukazał się we wrześniu 1998 roku i zrobił to co mógł – powalił na kolana! Absolutne Metalowe Arcydzieło! Styl został zmieniony na progresywny jazz-metal – niby niezbyt zgrabne połączenie, mimo tego wszystko tutaj powala: od doskonałego brzmienia (które nawet w tej chwili ciężko przebić), poprzez melodykę, solówki, wokale, karkołomne zmiany tempa, niesamowitą dynamikę (popisy Richarda!)... aż po cover JUDAS PRIEST "Painkiller" (masakra!). Po prostu geniusz kompozytorski Chucka osiągnął niepojęte dotąd wyżyny. Muzyka przepełniona uczuciem (przez cały album przewija się motyw bólu...), pasją i wykonawczą perfekcją. Muzycy dali z siebie wszystko, więc rezultat musiał być niesamowity i wyprzedający swoją epokę. Jednak dla niektórych (szczególnie tych rozgarniętych jak nać pietruszki) była to płyta zbyt zawiła, a nawet przekombinowana. Innym zarzutem było zerwanie z death metalem. Owszem, "The Sound Of Perseverance" nie jest krążkiem death metalowym, ale posiada tak niewyobrażalnie wielkie pokłady energii i ma tak potężnego kopa, że wiele stricte death metalowych wypada przy nim po prostu blado i bezjajecznie. W ramach promocji zaplanowano trasy po świecie (w Europie z BENEDICTION, w Ameryce z HAMMERFALL) – plany były naprawdę duże, część koncertów nawet doszła do skutku, DEATH miał nawet wystąpić na Metalmanii '99, ale... występ odwołano. Odwołano także następne. Błyskawicznie posypały się gromy oraz oskarżenia o 'gwiazdorstwo' i wszystko to, co we wcześniejszych latach. Gdy podano informacje, że Chuck miewa bóle rąk i karku, co utrudnia mu granie, uznano to za dość tanią wymówkę. Bóle miały się nasilać, ale nie robiono z tego większej sensacji, bo zespół wkrótce zajął się własnymi sprawami. Gdy sytuacja nieco się uspokoiła, a emocje opadły, CONTROL DENIED na powrót stało się priorytetem Schuldinera. Szukając odpowiedniego krzykacza, Chuck skontaktował się z Warrelem Dane z NEVERMORE, jednak ten chciał się skoncentrować na swoim zespole, który właśnie nabierał wiatru w żagle. Wybór padł na Tima Aymara z PSYCHO SCREAM. Przed sesją w Morrisound doszło jeszcze do zmiany na stanowisku basisty – Clendenina zastąpił wszystkim znany Steve DiGiorgio. W tym składzie powstało kolejne metalowe dzieło – "The Fragile Art Of Existence" (1999). Niby jest to kolejna heavy metalowa płyta w heavy metalowym trendzie, ale każdy jej element wykracza poza wytarte standardy i przynosi ze sobą coś ambitnego, niepowtarzalnego i dalekiego od banału piosenek o smokach. W pewnym stopniu krążek jest podobny do twórczości DEATH, czego przejawem jest m.in. niesamowicie wysoki poziom i progresywne zapędy, ale także zdecydowanie od niej odmienny. Muzyka, jaka znalazła się na "The Fragile Art Of Existence" jest bardzo melodyjna i 'nośna', ale w żadnym wypadku nie naiwna i spedalona. To w dalszym ciągu oparty na porządnych gitarach metal – bardzo techniczny i agresywny, pozbawiony elektronicznych dodatków. W pokręconą muzykę (po takiej sekcji rytmicznej należało spodziewać się cudów – Christy i DiGiorgio nie zawiedli oczekiwań) wspaniale wpasował się ze swoimi progresywnymi wokalami Tim. Za teksty odpowiedzialny był oczywiście Chuck, który — jak się później okazało — napisał najbardziej profetyczne liryki w swojej karierze. Płyta spotkała się z dobrym przyjęciem, jednak radość fanów nie trwała długo, bo wkrótce pojawiło się oficjalne oświadczenie Chucka o stanie jego zdrowia, w tym także o tym, że wykryto u niego rzadkiego guza mózgu! Od razu zastosowano chemioterapię, a także wszelkie inne znane sposoby (chociażby akupunkturę), by ograniczyć rozwój nowotworu. Niestety równie szybko pojawiły się dodatkowe problemy. Schuldiner, pomimo kilkunastu lat na scenie i współpracy z paroma wytwórniami, nie był ubezpieczony ani nie zdołał zgromadzić jakichś przyzwoitych środków materialnych. Z tego powodu lekarze bali się podjąć ryzyko przeprowadzenia operacji. W tym momencie życie lidera DEATH dosłownie zawisło na włosku. Za samo wykonanie zabiegu zażądano aż 100 tys. dolarów (szpital chciał dodatkowo 50 tys. za użyczenie sali i niezbędnego sprzętu), więc nic dziwnego, że Chuck takiej sumy z własnej kieszeni wyłożyć nie mógł. Z pomocą przyszli fani z całego świata: powstały konta bankowe, organizowano harytatywne koncerty z udziałem wielkich gwiazd – wszystko po to, aby zdobyć potrzebną forsę. Udało się, zabieg przeprowadzono 19 stycznia 2000 roku. Podobno spory udział miał w tym syn jednego z lekarzy, wielbiciel DEATH, który namówił ojca, żeby zrezygnował z części wynagrodzenia. Usunięto większy fragment nowotworu, toteż było lepiej. Póki co... Chuck, wracając do zdrowia, zabrał się za pisanie materiału na drugą płytę CONTROL DENIED, którą ochrzcił "When Machine And Man Collide". Jednak nagle stan Schuldinera znacząco się pogorszył, wymagane było specjalistyczne leczenie, częste naświetlania i — niestety — większe pieniądze. To dlatego na listopad tego samego roku zapowiedziano pierwszą oficjalną koncertówkę DEATH, zawierającą materiał zarejestrowany podczas ostatniej amerykańskiej trasy w klubie Whisky A Go-Go w Los Angeles. Jednak i tym razem nie obyło się bez kłopotów, bo Nuclear Blast wydał "Live In L. A. (Death & Raw)" — w wersjach audio, vhs i dvd — dopiero w połowie września 2001! Nie mam pojęcia, co tu można było spaprać, w każdym razie Niemcom się to udało. Sam koncert należy zaliczyć do udanych, zestaw utworów niczego sobie, dźwięk także, choć wersja dvd pozostawia sporo do życzenia i wypada trochę amatorsko, szczególnie dzisiaj. Niedługo później ukazała się druga koncertówka (choć może bardziej na miejscu było by określenie: profesjonalny, oficjalny bootleg) "Live In Eindhoven" — w wersjach audio i dvd — która zawierała materiał nagrany podczas słynnego festiwalu Dynamo Open Air w 1998 roku. Ciekawa setlista, dobre przyjęcie, tylko techniczna realizacja (zwłaszcza dźwięk) pozostawia sporo do życzenia. Znaczna cześć dochodu z tego wydawnictwa miała wesprzeć Chucka finansowo. W tym samym celu miały się też pojawić kompilacje demówek DEATH. Gdzieś w międzyczasie w studiu powstawały kolejne ślady na album młodszego zespołu Chucka. Pieniądze powoli spływały, miało być tylko lepiej. Jednak było za późno. Dnia 13 grudnia 2001 Charles Schuldiner zmarł, biorąc tym samym DEATH, CONTROL DENIED, a także swój talent i pasję do grobu... Informacja ta (podana oficjalnie do wiadomości dopiero 15 grudnia) spadła na mnie — i nie tylko na mnie — jak grom z jasnego nieba, bo to, kurwa, nie tak miało wyglądać. Fakt – to się musiało kiedyś stać, ale dlaczego tak wcześnie i dlaczego akurat On?! Niedługo po śmierci Chucka okazało się, że na podobne dolegliwości cierpią Chuck Billy (wokalista TESTAMENT) jak i James Murphy. Na szczęście im obu udało się wygrać z chorobą i powrócić do muzycznego biznesu. Od tamtego momentu rak stał się prawdziwym przekleństwem metalowej sceny, zabierając kilku świetnych muzyków. Po jakimś czasie, gdy wśród fanów nieco przycichła fala (moda?) udawanej rozpaczy, rozpętała się prawdziwa batalia pomiędzy firmą Hammerheart Records, która miała wydać "When Machine And Man Collide" a rodziną Schuldinerów, którzy jako jedyni posiadali prawa do nagrań, z czym szef Hammerheart nie mógł się w żaden sposób pogodzić. Padały wzajemne oskarżenia o pazerność, nierespektowanie umów itp. Guido Heijnens tłumaczył się olbrzymimi kosztami poniesionymi w związku z opłaceniem nie wydanym albumem (miało to być 70 tys. euro). Doszło do tego, że Hammerheart Records upadła (co było raczej zasługą braku popytu na szmirę przez nich rozpowszechnianą, niż jednego nie ukończonego albumu – ale tłumaczyć to sobie mogą dowolnie). Po jakimś czasie jej szef powrócił z labelem Karmageddon Media (wydawniczo jeszcze gorszym od poprzedniego) i z taką etykietką wypuścił w 2004 roku na świat dwie płyty podpisane nazwiskiem CHUCKa SCHULDINERa – "Zero Tolerance" i "Zero Tolerance II". Na pierwszą składa się czteroutworowe demo materiału na drugi krążek CONTROL DENIED, jakie Chuck nagrał razem z Richardem Christy oraz dwie stare demówki DEATH. Druga płyta zawiera następne dwie demówki DEATH i kiepsko brzmiący koncert zespołu z 1990 roku. Można to ująć dość prosto: złodziejstwo w najczystszej postaci (o czym świadczą, już na pierwszy rzut oka, okładki tych 'rarytasów')! Mimo to warto rzecz kilka słów o materiale z próby, bo wynika zeń kawał solidnej muzyki w typowym dla Schuldinera stylu – mocnej, chwytliwej i technicznej. Póki co, są to jedyne szerzej dostępne dźwięki przeznaczone na drugi album CONTROL DENIED. Oficjalnie część partii na płytę została nagrana w Morrisound jeszcze za życia Chucka, ponoć także pozostali muzycy rejestrowali swoje instrumenty, wszyscy też podkreślali chęć szybkiego ukończenia tej płyty – jak było naprawdę, nie wiadomo. Chyba każdy miłośnik twórczości Schuldinera nieraz zadawał sobie pytanie, czy "When Machine And Man Collide" kiedykolwiek się ukaże. Przez chwilę nawet była na to mglista szansa, bo w listopadzie 2009 siostra Chucka, Beth, ogłosiła, że planowana data wydania albumu to 13 maja 2010. Naturalnie nic z tego nie wyszło. Mimo, iż zespół od dawna nie istnieje, różni ludzie dobrej woli sprawili, że w ostatnich latach DEATH był wyjątkowo aktywny wydawniczo. Oczywiście – chodzi o wszelkiej maści reedycje. Większość można przemilczeć (tak też zrobiłem, więc nie dziwcie się, że nie wymieniłem wszystkiego jak leci), ale trafiły się wśród nich wydawnictwa hmmm... powiedzmy, że coś wnoszące do dotychczasowego, dostępnego oficjalnie dorobku kapeli. Szał wznowień rozpoczął niemiecki Nuclear Blast, wydając w 2005 "The Sound Of Perseverance" w wersji w swoim mniemaniu 'deluxe'. Od pierwszego wydania różni się srebrną obwolutą okładki oraz dodatkowym krążkiem dvd z galerią zdjęć oraz wybitnie bootlegowej jakości koncertem "Live In Cottbus '98" – zapewniam, że to nic wartego uwagi. Kolejne pozycje budzą we mnie niesmak, bo dołożono do nich rozmaite "cudownie odnalezione" bonusy, do wydania których jakoś nikt się wcześniej nie palił. Zremasterowany "Symbolic" (Roadrunner, 2008) poszerzono o dwie demówki/materiały z przedprodukcji z 1994, o których była już mowa. Znacznie bardziej postarali się w Relapse, bo w 2011 do obiegu rzucili, naturalnie zremasterowane, "Human" (+ wersje instrumentalne, demówki z 1990 i 1991, wersje próbne, ścieżki sekcji rytmicznej) , "Individual Thought Patterns" (+ bootlegowej jakości koncert z Niemiec z 1993, cover POSSESSED, demówki z 1992, nagranie z próby) i "The Sound Of Perseverance" (+ demówki z 1996, 1997 i 1998, wersje instrumentalne) w wersjach dwupłytowych (a przez internetowy sklep Relapse można było dostać nawet edycje trzypłytowe!) – a to wszystko limitowane i w wypasionych digipackach. Na tym jednak włodarze Relapse nie poprzestali. Tajemniczo zatytułowany "Vivus!" (2012) to nic innego, jak reedycja obu koncertówek z 2001 w jednym pudełku i w nowej oprawie. Mniej miejsca na domysły pozostawia "Death By Metal" (2012) sygnowany nazwą MANTAS - kompilacja obu wersji pradawnej demówki, plus próba z 1984 na dopchanie. Wznowienia, we wzbogaconych wersjach, oczywiście doczekały się również pierwsze trzy krążki: w 2012 "Spiritual Healing" (+ kawałki z prób, wersje instrumentalne i koncert z 1990), w 2014 "Leprosy" (+ kawałki z prób z 1987 i koncertowe z 1988), a w 2016 "Scream Bloody Gore" (+ kawałki z pierwszej sesji + prób z 1986). O inicjatywie pod tytułem DEATH TO ALL (DTA) nie będę się w ogóle rozpisywał, bo to straszliwie śliski temat. Cóż, taki to dziwny fenomen w przyrodzie, że pijawki najbardziej żerują po śmierci żywiciela. demo ...( TrackList )... 1. Chuck Schuldiner 2. Compilations 3. Demo 4. Live 5. Remastered 6. Studio 7. Tributes https://www.youtube.com/watch?v=EzvtfbqJeIY SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-18 08:40:55
Rozmiar: 9.31 GB
Peerów: 5
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Cavalera Conspiracy Album: Bestial Devastation (Re-Recorded) Year: 2023 Genre: Metal Format/Quality: FLAC 24 bit/48000Hz ...( TrackList )... 01. The Curse 02. Bestial Devastation 03. Antichrist 04. Necromancer 05. Warriors Of Death 06. Sexta Feira 13
Seedów: 3
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-14 09:50:46
Rozmiar: 311.02 MB
Peerów: 2
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Cavalera Conspiracy Album: Morbid Visions (Re-Recorded) Year: 2023 Genre: Metal Format/Quality: FLAC 24 bit/48000Hz ...( TrackList )... 01. Morbid Visions 02. Mayhem 03. Troops Of Doom 04. War 05. Crucifixion 06. Show Me The Wrath 07. Funeral Rites 08. Empire Of The Damned 09. Burn The Dead
Seedów: 5
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-14 09:50:42
Rozmiar: 567.50 MB
Peerów: 4
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Most death metal colors itself in monochromatic shades of violent red, but Frozen Soul plays it frosty with their take on classic death metal. Never offering obvious tribute to any of the bands most commonly worshipped, their strength instead lies in taking a chugged riff powered by double bass and making it groove without compromising its heaviness. There’s no blackened anything on their sophomore album Glacial Domination—just a blizzard of sub-arctic riffs that chill to the bone. The Fort Worth, Texas band set themselves apart from much of today’s death metal masses in part by how Chad Green’s vocals become an essential part of the songs. Not only are his growls articulate enough to make their narrative clear as ice, but it’s evident he played a huge role in the song writing process rather than just allowing the vocals to be an afterthought. The vocals are prominent in the mix, rather than a guttural pulse that blends into the low end. Green has said that the death of his younger brother inspired the lyrics behind their latest album. This catharsis is hidden behind a shroud of snowy metaphor as most of the songs deal with monsters bringing about a violent hateful end to mankind. An entertaining enough message, but we can assume the lyrical alchemy that transformed this into a healing process merely employ these concepts as a vehicle for underlying grief. Green’s phrasing makes the lyrics tangible in concept with the grace of bands like Carcass or Obituary, placing the songs first, rather than being heavy for the sake of heavy. Drummer Matt Dennard has a keen second sense as to how and when double bass should be used in order to achieve maximum effectiveness. The key here being: not all the time. Nor do the drums simply bury you in a dense barrage. Some of the credit goes to the excellent production value, coupled with a smart mix, which allows the instrumentation to breathe even when coming at you with as much weight as the guitars. Even at the album’s crunchiest on the title track, the group keep everything hooky and melodic. It’s this balance that not only keeps the album listenable but make it fun, rather than just being extreme ear torture. One of the album’s highlights is “Assimilator,” a fitting ode to John Carpenter’s The Thing, given its sub-zero horrors. And much as that classic film was remade decades later, this band takes the heart of classic death metal and gives it a fresh coat of effects, with the hammering chug being possessed by one of the best guitar tones I have heard committed to an album in some time. The last three songs find them very invested in their fetish for all things cold. Where “Abominable” evokes the Abominable Snowman, it’s more like the Attack on Titan version of the frosty cryptid as the lyrics speak of it bringing about the apocalypse. Frozen Soul, delightfully, also prove themselves to be fans of huge fans of huge monsters, with the final song on Glacial Domination, “Atomic Winter,” taking on Godzilla. It crunches across a similar cold sonic landscape as the other songs. It wraps up an outstanding second album from the band, delivering aggressive death metal for a winter wasteland. Glacial Domination is an essential lesson in metal mastery, and one of death metal’s best albums so far this year. WIL LEWELLYN ...( TrackList )... 1. Invisible Tormentor 4:28 Programmed - James Loller 2. Arsenal Of War 4:05 Programmed - Eric Lauder 3. Death And Glory 2:52 4. Morbid Effigy 4:11 Guitar - Blake Ibanez Programmed - James Loller Vocals - John Gallagher, Reese Alavi, Samantha Mobley 5. Annihilation 0:59 6. Glacial Domination 3:53 Guitar, Vocals - Matthew K. Heafy 7. Frozen Soul 5:13 Programmed - James Loller 8. Assimilator 4:46 Programmed - James Loller 9. Best Served Cold 3:06 10. Abominable 4:58 Programmed - James Loller Vocals - Matthew K. Heafy 11. Atomic Winter 3:57 Programmed - Eric Lauder https://www.youtube.com/watch?v=R01HY21O4jg SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-12 15:01:23
Rozmiar: 99.48 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Ponoć nikt nie usłyszy twojego krzyku w kosmosie - a jednak! Chaos over Cosmos uderza nas kolejnym wydawnictwem, na którym w roli wokalisty występuje KC Lyon, wchodzący buty poprzedniego wokalisty – Joshuy Ratcliffa. Na gitarze – niezmiennie od czasów pierwszego wydawnictwa – nasz rodak, Rafał Bowman. „The Silver Lining Between the Stars” to 5-ścieżkowy album zawierający progmetalowe aranżacje. Melodie i riffy spełniają swoje zadanie. Charakterystyczna dla gatunku gitarowa wirtuozeria nastraja i wprowadza słuchacza w opowieść utworu, a warstwa tekstowa tylko dopełnia dzieła. Zdecydowanie nie możemy oceniać osobno muzyki i słów. Te dwa elementy wraz ze środowiskowymi efektami dźwiękowymi oddają klimat sci-fi i wyjaśniają skąd „Cosmos” oraz „Chaos” w nazwie projektu. Każda z pięciu kompozycji stoi na wysokim poziomie wykonawczym i aranżacyjnym. Około 35 minut wysokiego kunsztu muzycznego z całą pewnością nie znudzi się po pierwszym przesłuchaniu, a nawet uważam, że po kilku odsłuchach nie doznamy zmęczenia materiałem. Ta intergalaktyczna wędrówka z pięcioma przystankami zadowoli każdego fana metalu progresywnego; gitarzyści będą pod wrażeniem tego, co wyczynia pan Bowman, a młodzi screamerzy powinni wsłuchiwać się w KC Lyona. Wyszukane arpeggia i doskonale harmonizowane riffy są kwintesencją tych utworów. Zdecydowanie ten album zasługuje na rewizyty, bo przy każdej kolejnej utwory zyskują – ich głębia daje nam wrażenie przebywania w kosmosie i obcowania z szeroko definiowanym chaosem, dzięki gęstym rytmom i wychwalanej już przeze mnie gitarze. Album odsłuchiwany po raz pierwszy zostawia po sobie wyraźny ślad i głód dalszego obcowania z nim. Trwa on tyle, by zostawić lekki niedosyt, ale też by słuchający odczuwał satysfakcję i nie zmęczył się dość gęstym i treściwym graniem. Co ciekawe, muzycy czerpią garściami z ekstremalnych odmian metalu. Deathmetalowcy, fani core i math metalu powinni czuć się jak w domu. Daniel Krasoń Bardzo pozytywne wrażenie zrobiła na mnie poprzednia płyta Chaos Over Cosmos „The Ultimate Multiverse”, więc z ciekawością przystąpiłem do odkrywania kolejnej odsłony tego projektu zatytułowanej „The Silver Lining Between The Stars”. To oczywiście również jest kosmiczna podróż, ale w duecie zaszła jedna zmiana. Wokalistą został Amerykanin KC Lyon, co nie zmieniło faktu, że muzyka jest nagrywana on line, a za linię perkusji odpowiedzialne są syntezatory. Wokale KC są mocne i rozbrzmiewające w przestworzach wrzeszczącym growlem, co dociąża muzykę i ją wyostrza, a może nawet, jak w „The Last Man In Orbit” rozprzestrzenia, ale nie wokale są tu istotą międzygalaktycznej wędrówki. O to bowiem dbają przede wszystkim gitary. Trzeba jednak dodać, że rejony kosmosu, w które docieramy, pełne są asteroid i pól magnetycznych, które nie dają odpocząć i zaznać próżniowej pustki. Wręcz przeciwnie. Przez cały czas nękani jesteśmy gąszczem gitarowych łamańców, które tworzą całe skomplikowane siatki i przeplatanki. Granie jest wielowektorowe, pełne wyśrubowanych solówek i najeżone technikaliami, w asyście syntetycznej perkusji i mglistych klawiszy. Skłania się mocno ku death metalowi, po drodze zahaczając o djent i math planetę, ale nie wstydząc się też i bardziej melodyjnych, rozwiniętych progresywnie wariacji. Przez cały czas dzieje się mnóstwo rzeczy, kolejne zdarzenia następują po sobie w nieskoordynowanym szyku i jest to przygoda, podczas której nie sposób się nudzić. Tak mijają pierwsze trzy kawałki, w tym długi, a mimo to bardzo skondensowany muzycznie, numer otwierający i instrumentalny „Eternal Return”. Czwarty „Control ZED” wyróżnia się natomiast największą melodyką i przede wszystkim najbardziej chwytliwymi partiami wokalnymi, ale wciąż jest bardzo mocny. Przejściowy moment ukojenia przychodzi natomiast wraz z ostatnim „The Sons Between The Stars”. Może bez przesady, wciąż jest tu ogień, szczególnie w drugiej części, a także dalej spalamy megatony kosmicznego paliwa, ale jest to pieśń zdecydowanie bardziej rozległa i progresywna, w której łagodzący wokalny udział ma Keaton Lyon, czyli brat głównego wokalisty. Płyta z pewnością nie jest do jednorazowego przesłuchania. Trzeba przebyć ją wielokrotnie, żeby odkryć jej wszelkie zakamarki. Jednocześnie szatkuje niebanalną techniką, rozpływa się tryskającą melodią i zapada niezwykłą atmosferą. Biją z niej instrumentalne wariacje, ale potrafi też usadowić się w zwartych koleinach utworu muzycznego. Aż dziw, że to wszystko rozgrywa się w zaledwie trzydzieści pięć minut. Wujas Moje poprzednie spotkanie z Chaos over Cosmos (materiał „The Ultimate Multiverse”) miało miejsce jakiś rok temu, nie spodziewałem się więc tak szybko kolejnego strzału, szczególnie że tak skomplikowana i rozbudowana muzyka z pewnością nie powstaje z dnia na dzień. Tym razem jednak wiedziałem już czego się spodziewać, więc zaskoczenia nie było… I tak „The Silver Lining Between the Stars” jest materiałem dość podobnym do poprzedniczki, utrzymanym w tych samych klimatach, choć oczywiście zawierającym pewne nowe elementy. Muzyka tego duetu (cały czas jest to duet, choć jego skład się zmienił, o czym później) to instrumentalna orgia balansująca gdzieś na pograniczu prog, power i death metalu. Wszystko opiera się w głównej mierze na bardzo rozbudowanych, i zaawansowanych technicznie partiach gitar, którym gdzieś tam w tle towarzyszy kosmiczna elektronika. Mam wrażenie jednak, że tej elektroniki jest jakby mniej, niż na poprzednim materiale, choć może to też być efekt miksu… Generalnie gitary są tutaj bezapelacyjnie na pierwszym miejscu i to one mają być w centrum uwagi. Wyeksponowane są zresztą całkiem słusznie, bo po prostu robią świetną robotę. I nie ważne czy jest to jakieś nośne melodeathowe riffowanie, kosmiczne solówki czy progmetalowe pasaże – gitary po prostu robią robotę. W porównaniu do „The Ultimate Multiverse” ten album jest jakby cięższy, zawiera więcej chwytliwego, ale też prostego riffowania, a chwilami nawet ociera się o djent. Oczywiście te delikatniejsze, przestrzenne momenty też się pojawiają, jak chociażby w finałowym utworze „The Sins Between the Stars”, który naprawdę fajnie buduje klimat i jest dobrym zakończeniem. Na koniec słowo jeszcze o wspomnianej przeze mnie wcześniej zmianie. W zespole pojawił się nowy wokalista i zastąpił poprzedniego, na którego trochę ostatnio narzekałem. Zmiana moim zdaniem wyszła jak najbardziej na dobre. Może jego wokal jakoś specjalnie się nie wyróżnia, po prostu dość sprawnie łączy screamy z okazjonalnymi czystszymi śpiewami, myślę że sprawdziłby się spokojnie w jakimś melo-death metalowym składzie. O to chyba jednak chodziło, by specjalnie nie wychodził przed szereg i stanowił solidne, ale jednak tło dla partii gitar… Co ciekawe znowu jest to osoba z zagranicy (przypominam, że za warstwę muzyczną odpowiada Polak – Rafał), więc status zespołu pozostaje „międzynarodowy”. Generalnie zatem uważam „The Silver Lining Between the Stars” to materiał o oczko lepszy niż poprzednik. Jeśli ktoś lubi takie zróżnicowane, dynamiczne i mocno zorientowane na warstwę instrumentalną granie to spokojnie może po ten album sięgnąć. Ja do Chaos over Cosmos przekonuję się coraz bardziej. PS. Okładka znowu bardzo w ‘kosmicznym’ klimacie, choć ta poprzednia była bardziej wyrazista… Prezes Chaos Over Cosmos return with a 5-track virtuosic epic featuring stories of interstellar serial killers, introspective wendigos, and nihilistic criticisms of religious institutions. With beautifully complex guitar melodies, dense rhythms, poetic lyrics and passionate vocal deliveries, this album delivers a harmonious galaxy filled with organized chaos. Where the music sings of optimism, the lyrics and vocals offer a warning of doom and deception. ...( TrackList )... 1. Violent Equilibrium 10:46 2. The Last Man in Orbit 06:11 3. Eternal Return 04:03 4. Control ZED 04:14 5. The Sins Between the Stars 09:57 ...( Obsada )... Rafał Bowman - guitars, songwriting, programming KC Lyon - vocals, songwriting, lyrics https://www.youtube.com/watch?v=oIWh7_stA-o SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-05 10:13:38
Rozmiar: 81.85 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Powiem wam, że fakt iż takie płyty jak “The Enemy of Reason” muszą czekać niezauważone kilka lat nim ktoś się zdecyduje wydać je w formie fizycznej, to jest kurwa skandal i ostateczny dowód na to, że muzyki jest obecnie na rynku za dużo. Druga duża płyta Isolated została wrzucona w sieć (osobiście nigdy nie uważałem tego typu zabiegu za „wydanie”) w roku 2015. Chuj wie, czy zespół jeszcze w ogóle istnieje, ale skupmy się wyłącznie na zawartości krążka, który Godz Ov War wygrzebali z zalewu przeciętności i postanowili przedstawić światu. Na płycie zamieszczono siedem kawałków death metalu. Takiego szczerego, od serca. Kopiącego w dupę z siłą rozpędzonej ciężarówki. Mocno śmierdzącego krajowym wpierdolem z lat dziewięćdziesiątych i ciut późniejszych. Czyli jeśli myślicie Vader, Dies Irae czy Yattering to jesteście na dobrym tropie. Dorzućcie do tego kapkę Immolation i macie pełen obraz Wroga Rozumu. Isolated umiejętnie łączą melodię z brutalizą i nie trzymają się kurczowo jednego tematu. Kombinują, ale z wyczuciem, dzięki czemu ich kompozycje są urozmaicone i wielobarwne. Panowie potrafią zarówno perfekcyjnie zajebać blastem z półobrotu niczym Chuck Horris jak i technicznie rozpracować w stylu Bruce'a Lee. Chyba największą siłą tego materiału jest jego nośność. Utwory Isolated z każdym kolejnym odsłuchem wciągają coraz głębiej i zadają coraz poważniejsze rany. Przy takich strzałach jak choćby mechaniczny „Devilish Verses”, „I’m Your Cancer” czy mocno kojarzącym się z Immolation „Possessed Invocations” łeb kręci się przy samej dupie. I tylko mam w przypadku tego materiału identyczny zarzut, jak przy debiucie Deathspawn. Wkurwia mnie cholernie ten sterylny dźwięk perki, brzmiący chwilami jak triggerowy potwór, pożeracz organiczności i pierwiastków ludzkich. Jest to co prawda mankament do którego można z czasem przywyknąć, zwłaszcza że wszystkie siedem kompozycji broni się wyśmienicie, ale zawsze chuj mnie strzela, gdy zespół na własne życzenie tak spierdoli sobie brzmienie. Mimo tego zarzutu uważam, że „The Enemy of Reason” to album bardzo udany a jego przeoczenie można traktować w kategoriach grzechu ciężkiego. Zatem jeśli zaszedł u was podobny pomyłek co u mnie i nie wiecie co to jest Isolated, to macie doskonałą okazję by swoją wiedzę uzupełnić. Żałować na pewno nie będziecie, a założę się, że niejeden z was mocno się przy okazji oślini. jesusatan ...( TrackList )... 1. Devilish Verses 05:50 2. Distorting Mirror 04:23 3. For Nothing 04:38 4. I'm Your Cancer 04:22 5. The God Must Be Dead 05:42 6. Confession of Evil 04:09 7. Possessed Invocations 04:30 ...( Obsada )... Halley - Guitars, Vocals Broda - Guitars Thanay - Bass Kriss - Drums https://www.youtube.com/watch?v=d2TURaFDIoI SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 4
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-04 12:18:47
Rozmiar: 80.88 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist...............: Nightwish Album................: Oceanborn Genre................: Symphonic metal Source...............: NMR Year.................: 1998 Ripper...............: NMR Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.4.2 20221022 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 62 %) Channels.............: Stereo / 192000 HZ / 24 Bit Tags.................: LP Information..........: Spinefarm Records ...( TrackList )... 1. Nightwish - Stargazers 2. Nightwish - Gethsemane 3. Nightwish - Devil & The Deep Dark Ocean 4. Nightwish - Sacrament Of Wilderness 5. Nightwish - Passion And The Opera 6. Nightwish - Swanheart 7. Nightwish - Moondance 8. Nightwish - The Riddler 9. Nightwish - The Pharaoh Sails To Orion 10. Nightwish - Walking In The Air 11. Nightwish - Sleeping Sun Playing Time.........: 53:26 Total Size...........: 2192,18 MB
Seedów: 46
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-06-30 10:25:17
Rozmiar: 2.42 GB
Peerów: 5
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Trzecii album chorwackiego Hereza, 11 utworów death metalu rodem z połowy lat 90-tych, nisko strojone, szwedzkie brzmienie i miażdżąca brutalność. No 'pre', no 'post', no 'tech', no 'prog', not even any 'swe' references or connotations - the death metal drunks Hereza return with sheer fun and straightforward death'n'roll attack. https://theheadbangingmoose.com/2019/08/23/album-review-hereza-death-metal-drunks-2019/ ...( TrackList )... 1. Back From The Grave 02:56 2. Genocid 01:58 3. Kopam oči, režem jezik, prste, nos i uši 02:53 4. Death Metal Drunks 03:10 5. Rak n'Roll 01:34 6. Dullahan 02:42 7. Do Kosti Bez Milosti 03:15 8. Beneath The Wheels Of Death 02:10 9. Necrobitch, Cowgirl From The Morgue 03:23 10. Stupid Spoiled Whore 02:35 11. Monstrum 01:38 ...( Obsada )... Slobodan Stupar - Guitar, Vocals Ivan Kovacevic - Vocals Holger - Bass Thomas Polder - Drums Guest members: Adrie Kloosterwaard (Sinister) - Vocals on 'Back From the Grave' Igor Buljin (Gorthaur's Wrath) - Vocals on 'Kopam oči, režem jezik, prste, nos i uši' Aleister Kainulainen (King Satan) - Vocal on 'Dullahan' https://www.youtube.com/watch?v=A-7X8JxgZvM 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' Ch*j w kaprawe oko dla nazioli, homofobów, mizoginów, kleru i polityków! Specjalny ch*j dla JPII! SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-06-30 10:20:08
Rozmiar: 68.79 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Długo oczekiwany piąty album fińskich przedstawicieli nihilistycznego, okultystycznego i unikalnego death metalu! W składzie byli i obecni muzycy LIE IN RUINS, PERDITION WINDS, SARGEIST, CRYPTBORN, URN, CONVOCATION... Patrząc na dotychczasową aktywność Desolate Shrine, trudno uwierzyć, że po „Deliverance From The Godless Void” zespół zrobił sobie aż pięcioletnią przerwę. W tym przydługim międzyczasie wszechstronny LL rozkręcił Convocation, a i wokaliści na brak zajęć nie narzekali, więc mogły się pojawić wątpliwości, czy przypadkiem Finowie nie znudzili się wypracowaną przez lata formułą i nie chcą od niej odpocząć albo co gorsza – dać sobie z nią siana. Fires Of The Dying World przynosi jednoznaczne odpowiedzi na te pytania, albowiem na pewno nie jest dokładnie tym, do czego nas (mnie!) przyzwyczaili. Muzycy Desolate Shrine musieli dojść do wniosku, że już najwyższy czas na zmiany, że trzeba inaczej podejść do tematu i wpuścić do stylu trochę nowych/odświeżających elementów – niezależnie od rezultatu przynajmniej nikt im nie zarzuci, że są wtórni, przewidywalni i nagrywają w kółko tę samą płytę. Stąd też początek Fires Of The Dying World był dla mnie dość zaskakujący – zamiast typowego dla nich wybuchu agresji i ostrej jazdy do przodu dostałem akustyczne i niezapadające w pamięć intro w typie lat 90. ubiegłego wieku. Kolejny, już normalny, utwór również nie podniósł mi ciśnienia, bo mimo iż solidny, to więcej w nim szwedzkiego death metalu (nowej daty) niż Desolate Shrine. Zespół rozkręca się dopiero w kawałku tytułowym, który jako pierwszy spełnia moje oczekiwania – jest szybko, gęsto i brutalnie, z porządnymi wyziewnymi wokalami (zwłaszcza w duetach) i zawiesistym klimatem. Podobnie dobre wrażenie robi jeszcze tylko „Cast To Walk The Star Of Sorrow”, natomiast pozostałe numery wywołują u mnie mieszane odczucia, choć z przewagą tych pozytywnych – dlatego ocena jest mimo wszystko wysoka. Bez dwóch zdań Fires Of The Dying World jest materiałem bardziej różnorodnym niż to drzewiej bywało, mocniej skontrastowanym, z dobrze zbalansowanymi wpływami doomu i blacku. Niestety nie wszystkie zmiany wyszły Desolate Shrine na zdrowie. O ile z wpływami wspomnianego już szwedzkiego death metalu (pierwsze skojarzenie to Bloodbath) i większą, bezpośrednią melodyjnością nie mam problemu, tak liczne wstawki z gitarą akustyczną nieco mnie irytują. Te spokojne partie przypuszczalnie miały budować napięcie, jednak coś nie pykło i efekt jest taki, że zaburzają płynność i spójność muzyki. Okazuje się, że w przypadku tego zespołu lepiej sprawdzają się klawisze, które niepokojąco snują się w tle, jak choćby w „Cast To Walk The Star Of Sorrow”. Ponadto wydaje mi się, że całość jest wyraźnie prostsza w odbiorze od poprzednich krążków. Na pewno wpływ na to ma przejrzysta produkcja; album brzmi ciężko, ciężej niż kiedykolwiek, ale też bardzo czytelnie. Każdy detal jest na wyciągnięcie ręki. Przystępności służy również rozrzedzona atmosfera muzyki – Fires Of The Dying World nie jest ani duszna, ani przytłaczająca. Klimatu ma na tyle, żeby zachęcić do słuchania, a nie powodować trwałe zmiany w mózgu. Także długość płyty (47 minut w odróżnieniu od godzinnych poprzedniczek) sprawia, że łatwiej ją przetrawić. No i w końcu – osłuchanie zespołu też robi swoje, bo pomimo kilku istotnych zmian w stylu, Finowie grają dość charakterystycznie. Chociaż nie jestem rozczarowany zawartością Fires Of The Dying World, to po Desolate Shrine spodziewałem się hmm… czegoś więcej albo czegoś trochę innego. Jeśli w przeciwieństwie do mnie cechujecie się większą tolerancją na akustyczne wstawki, to spokojnie możecie dopisać jeszcze pół punktu. demo Finnish death metal trio DESOLATE SHRINE will reemerge from the crypts with their newest offering, Fires of the Dying World. Dark Descent Records will release the album on CS, cassette, and digital formats on March 25. Vinyl treatment coming later this year. At long last the successor to 2017’s Deliverance from the Godless Void has been unconfined from the clandestine vaults of Dark Descent Records. Aptly titled Fires of the Dying World, Finland’s DESOLATE SHRINE delivers 46 minutes of their unique death metal possession. The masterful craftsmanship on DESOLATE SHRINE’s fifth album is unmistakable; a true portrait of a band at their absolute peak. Yet be forewarned before indulging from the poison chalice of Fires of the Dying World for it ensnares its victims in an inescapable maelstrom of death and futility. Absolute surrender is the recommended response, as you descend into a claustrophobic trance that erases the world around and reaches into your very soul. When you awaken… nothing will be quite the same again… Let the fires burn. ...( TrackList )... 1. Intro 01:21 2. Echoes in the Halls of Vanity 05:06 3. The Dying World 06:32 4. The Silent God 10:15 5. Cast to Walk the Star of Sorrow 06:41 6. My Undivided Blood 08:41 7. The Furnace of Hope 07:46 ...( Obsada )... RS - Vocals MT - Vocals, Lyrics LL - All instruments https://www.youtube.com/watch?v=p3rglcYUz_c 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' Ch*j w kaprawe oko dla nazioli, homofobów, mizoginów, kleru i polityków! Specjalny ch*j dla JPII! SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 5
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-06-28 18:30:28
Rozmiar: 107.92 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
..::TRACK-LIST::..
1. Bound As One 2. Prey! 3. Ties That Bind 4. Stronger Than You Know 5. Onward We Toil 6. Edge Of A Knife 7. Dark Descent 8. Weather The Storm 9. Renewed Flame 10. Last Rites ..::OPIS::.. Pierwszą od sześciu lat płytę heavy / powermetalowego Jag Panzer z Kolorado nagrano w Sonic Phish Productions (partie basu i perkusju), studiu Hound House (gitara rytmiczna i wokale) i SteamPunk Audio Labs (ścieżki gitary prowadzącej). Miksem w słynnym florydzkim studiu Morrisound zajął się Jim Morris, masteringiem zaś Maor Appelbaum w kalifornijskim Maor Appelbaum Mastering. Okładkę "The Hallowed", 11. longplaya Amerykanów, zaprojektował serbski artysta Dusan Markovic, autor pracy zdobiącej "The Deviant Chord", poprzedni album Jag Panzer z 2017 roku "The Hallowed" to album konceptualny o postapokaliptycznej przyszłości opowiedziany z perspektywy zwierząt. Z zawartą na nim opowieścią, choć przedstawioną z punktu widzenia ludzi, fani mogli zapoznać się pod koniec 2022 roku na kartach komiksu o tym samym tytule, który muzycy wydali własnym sumptem. Nowy materiał Jag Panzer ujrzy światło dzienne 23 czerwca w barach niemieckiej Atomic Fire Records (m.in. CD w digipacku, dwupłytowy album winylowy). ..::OBSADA::.. John Tetley Bass Mark Briody Guitars (rhythm), Keyboards, Vocals (choir) Harry "The Tyrant" Conklin Vocals Rikard Stjernquist Drums, Vocals (backing, choir) Ken Rodarte Guitars (lead) ..::DANE-TECH::.. MP3-320kbps
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-06-27 18:21:10
Rozmiar: 122.77 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
|