|
|
|||||||||||||
Ostatnie 10 torrentów
Ostatnie 10 komentarzy
Discord
Wygląd torrentów:
Kategoria:
Muzyka
Gatunek:
Metal
Ilość torrentów:
3,234
Opis
Lumsk - Fremmede Toner
...( Dane Techniczne )... Format: Free Lossless Audio Codec [24bit-44.1kHz] ...( Opis )... Gatunek: Progressive Folk Metal Kraj: Norway Okładki: Tak Data wydania: 05.05.2023 Całkowity czas: 59:16 ...( TrackList )... Songs / Tracks Listing 01. Det Døde Barn (4:50) 02. En Harmoni (5:11) 03. Avskjed (2:33) 04. Under Linden (4:30) 05. Fiolen (2:21) 06. Dagen Er Endt (8:30) 07. Das Tode Kind (6:14) 08. A Match (4:30) 09. Abschied (4:20) 10. Under Der Linden (4:10) 11. Das Veilchen (3:44) 12. The Day is Done (8:25) ...( Obsada )... Line-up / Musicians - Mari Klingen / vocals - Siv Lena Laugtug Sæther / violin - Eystein Garberg / guitar - Roar Grindheim / guitar - Espen Warankov Godø / keyboards - Espen Hammer / bass - Vidar Berg / drums
Seedów: 9
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-10-11 15:36:25
Rozmiar: 665.79 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
TesseracT - War Of Being
...( Dane Techniczne )... Format: Free Lossless Audio Codec [24bit-44.1kHz] ...( Opis )... Gatunek: Progressive Metal Kraj: UK Okładki: Tak Data wydania: 15.09.2023 Całkowity czas: 60:43 ...( TrackList )... Songs / Tracks Listing 1. Natural Disaster (6:06) 2. Echoes (5:46) 3. The Grey (6:07) 4. Legion (6:00) 5. Tender (4:37) 6. War of Being (11:02) 7. Sirens (4:57) 8. Burden (6:34) 9. Sacrifice (9:34) ...( Obsada )... Line-up / Musicians - Dan Tompkins / vocals - James Monteith / guitars - Acle Kahney / guitars - Amos Williams / bass - Jay Postones / drums
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-09-21 18:56:17
Rozmiar: 676.01 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Flapjack powraca z nowym albumem! ..::TRACK-LIST::.. 1. Veterans 4:11 2. Mosh Pit 1:46 3. Dope Boy 2:50 4. No Stress 3:35 5. 360° 1:32 6. Don't Look Down 3:55 7. G.R.I.P. 2:49 8. Shotgun 3:17 9. Cocksucker Boss 0:37 10. Like A Tank 1:24 11. Nobody 3:18 12. Pronoia 2:41 13. Proxy War 3:58 14. Sugar Free 3:44 ..::OBSADA::.. Turntables - DJ Eprom Vocals - Kroto, Hau Bass Guitar - Mihau Drums - Ślimak, Demolka (tracks: 9, 10) Electric Guitar - Jahnz, Litza Guitar - DJ Eprom (tracks: 14) Backing Vocals - Kroto, DJ Eprom, Mihau, Hau, Litza https://www.youtube.com/watch?v=lnmjSsKTRpg SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 2
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-09-17 08:52:33
Rozmiar: 92.01 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Flapjack powraca z nowym albumem! ..::TRACK-LIST::.. 1. Veterans 4:11 2. Mosh Pit 1:46 3. Dope Boy 2:50 4. No Stress 3:35 5. 360° 1:32 6. Don't Look Down 3:55 7. G.R.I.P. 2:49 8. Shotgun 3:17 9. Cocksucker Boss 0:37 10. Like A Tank 1:24 11. Nobody 3:18 12. Pronoia 2:41 13. Proxy War 3:58 14. Sugar Free 3:44 ..::OBSADA::.. Turntables - DJ Eprom Vocals - Kroto, Hau Bass Guitar - Mihau Drums - Ślimak, Demolka (tracks: 9, 10) Electric Guitar - Jahnz, Litza Guitar - DJ Eprom (tracks: 14) Backing Vocals - Kroto, DJ Eprom, Mihau, Hau, Litza https://www.youtube.com/watch?v=lnmjSsKTRpg SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 6
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-09-17 08:48:19
Rozmiar: 294.18 MB
Peerów: 2
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Nawet, jeśli proces nagrywania w studio jest najbardziej istotny w tworzeniu muzyki, nadal moją ulubioną częścią jest pisanie tego materiału. Niezmiennie układam riffy w domu z tym samym starym sznytem. To samo z tekstami. Najbardziej inspiruje mnie pierwsza fala black metalu. DEMONAZ https://www.youtube.com/watch?v=INYRTiBiRyU IMMORTAL are back, the original grim and icy masters of Blashyrkh. "War against all" is a strong statement that the band is still full of passion for what they do and stand for: Heavy black metal between rage and majestic mid-tempo. The album is like the best of all ages from the band's history exceeding all releases since their monumental masterpiece "At the Heart of Winter". "Nordlandihr", an epic instrumental, is the most unusual track, "No Sun" or "Wargod" more standard to check the album. Finally, new Immortal. And they delivered exactly what I was hoping for. Not too aggressive, cold and sharp black metal with decent epicness added. War Against All is full of memorable songs and varied enough to keep it interesting. A very good addition to Immortal's discography. Less angry but just as irate, Demonaz shows he still has plenty of Immortal in him and he's feeling a bit better about all that's past, but still wants to blaze a trail or blistering frost moving forward. Favorite track: Return To Cold. ..::TRACK-LIST::.. 1. War Against All 03:26 2. Thunders Of Darkness 03:48 3. Wargod 04:38 4. No Sun 04:16 5. Return To Cold 04:31 6. Nordlandihr 07:12 7. Immortal 04:14 8. Blashyrkh My Throne 05:58 https://www.youtube.com/watch?v=v7CkxTgySgQ SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 2
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-09-10 13:16:43
Rozmiar: 270.46 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...( Opis )...
amerykańska grupa muzyczna wykonująca muzykę z pogranicza doom i gothic metalu. Powstała w 1990 roku w Nowym Jorku. W 2010 roku po śmierci lidera Type O Negative – Petera Steele'a – grupa została rozwiązana. ...( Info )... W torrencie wszystkie 7 studyjnych LP. ...( Dane Techniczne )... MP3-320kbps
Seedów: 3
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-08-16 23:34:49
Rozmiar: 1.28 GB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Opis )...
"Celem grania jest wysadzanie ludziom głów," mówi basista Manowar Joey DeMaio. "To to co robimy; oto energia zespołu. Wychodzimy tam aby kopać tyłki, jesteśmy tam aby odkręcić nasz sprzęt i miażdżyć, jesteśmy tam aby zabijać. To to czym jest metal. Każdy kto twierdzi inaczej nie gra heavy metalu. Stopimy im twarz!" Z podwójnym CD na żywo "Hell On Stage Live", pierwszym albumem Manowar dla Metal Blade, zespół udowadnia że opinia o metalu została bardzo przesadzona. Faktem jest że jest nadal żywy i dewastujący jak nigdy. Wierni formie, powracają z 16 ścieżkami w dostojnej tradycji Deep Purple'ów "Made In Japan", The Who "Live at Leeds" i klasyki Led Zeppelinów "The Song Remains The Same". Dając fanom to na co czekali. Zrozumienie fanów różnych nastrojów Manowar jest tylko komponentem wielkości, magicznej więzi między zespołem i tymi co za nimi podążają. Historie o lojalności fanów Manowar stały się już legendarne. Fani ciągle wysyłają zespołowi listy podpisane w ich własnej krwi lub zdjęcia ich samych wytatuowanych grafiką Manowar. Na ostatniej europejskiej trasie, jeden Norweg przebiegł ponad 1,000 mil na południe od bieguna arktycznego aby zobaczyć Manowar grający w Oslo. Kiedy grupa Australijskich fanów usłyszała, że Manowar grają w Japonii, polecieli tam i uczestniczyli we wszystkich czterech przedstawieniach. W Argentynie zebrano tysiące podpisów ludzi proszących zespół aby przyjechał do ich kraju. "Mamy najlepszych fanów na świecie" mówi perkusista Scott Columbus. "Przez długi czas, nasi fani stali przy nas. Oddali wszystko w wierze, że razem jesteśmy obrońcami wiary w Heavy Metal. Dlatego mogliśmy zawsze grać nasz typ muzyki. Dlatego nigdy nie zdradziliśmy ich i nie zaczęliśmy grać komercyjnej muzyki. Nasi fani są centrum wszystkiego co robimy. Tak już jest od początku." Na początku, Joey DeMaio pracował jako pirotechnik basowy dla Black Sabbath. Kiedy Sabbath'y grali show w mieście Newcastle w Anglii, zetknął się z oryginalnym gitarzystą Manowar Ross'em the Boss'em, który wtedy grał w Shakin Street, supportem Sabbath'ów. Oboje podzielili się swoją miłością do grania prawdziwego metalu, niedługo trwało zanim wpadli na pomysł stworzenia Manowar. Później po rekrutacji Eric'a Adams'a (i perkusisty Donnie'ego Hamzik'a), Manowar nagrali ich debiutancki album "Battle Hymns" Użyczył na nim swojego powodującego dreszcze głosu legendarny aktor i reżyser Orson Welles w utworze "Dark Avenger". Kiedy Manowar zdecydowali się na nagranie nowego krążka, podpisali swój kontrakt w krwi (stając się pierwszym zespołem, który zademonstrował swe zaangażowanie w ten sposób). Ich drugie wydawnictwo, "Into Glory Ride" było uwieńczone debiutem Scott'a Columbus'a, człowieka o tak potężnym uderzeniu, że standardowe zestawy perkusyjne po prostu rozpadały się na kawałki pod jego niesamowitymi uderzeniami. Potrzeba skonstruowania perkusji ze stali stała się koniecznością. Nagrany i zmiksowany w sześć dni, trzeci album Manowar został zatytułowany "Hail To England". Dzięki niemu band zadebiutował w Wielkiej Brytanii. Od czasów kiedy Wikingowie najechali północno-wschodnią Anglie w 878, wyspy nie widziały takiej potęgi. Cała Europa poległa gdy Manowar ze swoim "Spektaklem Mocy" przedarł się przez cały kontynent wspierając swój czwarty album, "Sign Of The Hammer". Wtedy Manowar weszli do Księgi Ginesa jako najgłośniejszy zespół. Na piętach "Sign Of The Hammer", zespół wypuścił "Fighting The World". Manowar zdobyli jeszcze raz całą Europę dzięki swemu nowemu support'owi. Manowar coraz bardziej cieszyli się z grania bardziej dziko, głośniej, i głośniej zapraszając fanów aby dołączyli do nich na scenie, śpiewając lub nawet grając na gitarze. Kolejny album zespołu "Kings Of Metal" (tytuł zaproponowany przez ich międzynarodowe legiony fanów) ukazał ich pchających ich soniczny rozwój coraz dalej. Udali się do Anglii aby nagrać "The Crown and the Ring" przy użyciu 100-głosowego, w pełni męskiego chóru Canoldir w katedrze św. Pawła w Bimingham. Ta majestatyczna praca także została zaopatrzona w orkiestrę. Dwa tournee były potrzebne aby stało się zadość temu nieziemskiemu wydawnictwu. Fani czekali cztery lata na kolejną ofiarę zespołu. Przez ten czas zespół wybudował sobie własne studio w Nowym Jorku; zostało ochrzczone nazwą Haus Wanfried po domu kompozytora Ryszarda Wagner'a. Po tym wydarzeniu został objawiony siódmy album, "The Triumph Of Steel" która zawierał 70 minut czystej metalowej mocy. Zainspirowana Homerowską "Iliadą", piosenka "Achilles: Agony and Ecstasy in Eight Parts" trwała 28 minut. "The Triumph Of Steel" weszła na niemieckie listy przebojów na miejscu 35 i uderzyła prosto do miejsca ósmego bez żadnego singla czy teledysku. Kiedy album został wypuszczony w Grecji, fani Manowar oblegli największy sklep z płytami w Atenach, bo liczył się ten kto pierwszy usłyszy nowy dysk. Szybko ekstra kopie zostały dostarczone, tak wielkie było zapotrzebowanie na "The Triumph Of Steel." Zespół zagrał dla ponad 15,000 maniaków metalu w Ateńskim Stadionie Pokoju i przyjaźni (był ich pierwszy show tam) Zespól kontynuował granie dla pełnych hal. W Hanoverze, w Niemczech ustalili nowy standard w rozrywaniu uszu bijąc swój stary rekord Ginesa, jako najgłośniejszego zespołu na świecie. Dwóch dźwiękowych specjalistów, dokumentując i robiąc pomiary podało to do publicznej informacji, kiedy Manowar trzęśli miastem, grając na żywo z wielkością 129.5 decybeli używając do tego 10 tonowych wzmacniaczy i głośników mierzących 40 stóp w szerokości i 21 stóp w wysokości. To niesamowite wydarzenie zostało wszędzie rozpowszechnione. Dzięki nowej perełce "Secrets Of Steel", zespół zagrał po raz pierwszy raz tournee po Rosji, gdzie zostali wybrani z głosowania jako zespół który najchętniej zostałby ujrzany w Rosji. Bijąc The Beatles i Michael'a Jackson'a. Po dwóch latach tworzenia, zespół wydał "Louder Than Hell". "Jesteśmy perfekcjonistami," wyjaśnia DeMaio tak długi czas oczekiwania. "Dobre piosenki nie rosną na drzewach a wielka sztuka nie może zostać pokonana przez mijający czas. Kiedy jesteśmy zainspirowani, tworzymy. I kiedy tworzymy, naszym celem jest uchwycić nastawienie i moc tych piosenek, jakie te piosenki mają kiedy gramy je na żywo w studio. Nasza żywa energia to definicja charakteru zespołu. W 99, legendarna żywa energia Manowar została uchwycona na "Hell On Stage Live", ukazując dynamiczną skalę i moc Manowar. To to na co czekał świat. Trzy lata później ukazuje się na rynku póki co ostatni studydyjny materiał zespołu zatytułowany "Warriors Of The World". Muzycy oczywiście po premierze krążka raczą fanów kolejnymi składankami, DVD itp. itd. Każdy wie o co chodzi. Nowej płyty jak nie widać, tak nie widać. Zespół co prawda na koncertach gra nowy numer, konkretnej daty premiery jednak nie ma. Na nową studyjną płytę fani musieli poczekać aż do 2007 roku. Na "Gods Of War" zespół zmienił lekko swoje granie i nie wszyscy fani to zaakceptowali w 100%. W tym samym roku ukazała się podwójna koncertówka "Gods Of War Live". W 2008 roku po raz drugi zespół opuszcza perkusista Scott Columbus, którego na koncertach zastępuje Kenny Earl "Rhino" Edwards, który bębnił w Manowar w latach 1990-1994. W 2009 roku na stałe dołączył Donnie Hamzik, który powrócił do zespołu po wielu latach. Poprzednio grał z Manowar w latach 1981-1983. Rok 2010 to premiera płyty "Battle Hymns MMXI" na której zespół ponownie zarejestrował materiał z debiutu, który miał swoją premierę w 1982 roku. W 2012 roku ma premierę kolejna płyta studyjna, która otrzymała tytuł "The Lord Of Steel". 17 maja 2014 roku Manowar zagrał po raz pierwszy w Polsce! Koncert odbył się w katowickim Spodku. Rok 2014 przynosi płytę zatytułowaną "Kings Of Metal MMXIV", czyli ponownie nagrany materiał z albumu wydanego w 1988 roku. W 2017 z zespołem po raz drugi żegna się perkusista Donnie Hamzik. Na koncertach z Manowar gra Marcus Castellani, który bębni w tribute zespole Kings of Steel. 9 sierpnia 2018 roku Karl Logan został aresztowany pod zarzutem posiadania dziecięcej pornografii. Jednocześnie został on odsunięty od zespołu. Na jego miejsce zatrudnienie uzyskał E. V. Martel, grający w... Kings of Steel. Nowym perkusistą zostaje Anders Johansson źródło opisu: https://metalside.pl ...( Info )... Zawartość: 1982 - Battle Hymns 1983 - Into Glory Ride 1984 - Hail To England 1984 - Sign Of The Hammer 1987 - Fighting The World 1988 - Herz Aus Stahl (EP) 1988 - Kings Of Metal 1992 - Kills (Compilation) 1992 - Metal Warriors (EP) 1992 - The Triumph Of Steel 1994 - The Hell Of Steel (Compilation) 1996 - Louder Than Hell 1997 - Hell On Wheels Live 1998 - Steel Warriors (Compilation) 1998 - The Kingdom Of Steel (Compilation) 1999 - Hell On Stage Live 2002 - The Dawn Of Battle (EP) 2002 - Warriors Of The World 2007 - Gods Of War 2007 - Gods Of War Live 2009 - Thunder In The Sky 2010 - Battle Hymns MMXI 2012 - The Lord Of Steel ...( Dane Techniczne )... FLAC+MP3
Seedów: 11
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-08-07 21:07:23
Rozmiar: 14.65 GB
Peerów: 7
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Dla mnie "Lepaca Kliffoth" jest płytą lepszą od "Theli". "Lepaca Kliffoth" jest mniej wyszlifowana w studiu i cięższa. Przeważające wokale to deathmetalowy śpiew Chrisa Johnssona (którego to sposobu śpiewania on sam zresztą nienawidzi). Do tego dochodzą szkolone głosy operowe - męski i żeński (solowe). Gitary są gdzieś między death metalem, a rock'n'rollem. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale ta płyta zawsze kojarzyła mi się właśnie z rock'n'rollem. W połączeniu ze stylistyką dalekiego wschodu i okultystycznymi tekstami daje to naprawdę wyjątkową mieszankę. Kilka słów o składzie - Christopher Johnsson obsługuje gitarę, wokale i klawisze oraz kompozycją większości utworów; Piotr Wawrzeniuk gra na perkusji, a Fredrik Isaksson na basie. Teksty napisał T. Karlsson i Chris. Znajdziemy tu utwory takie, jak znane "The Beauty in Black" (z pięknymi operowymi wokalami), czy "The Veil of Golden Spheres" (typowy nie-operowy utworek z singla "The Beauty in Black"). Znany jest też "The Wings of the Hydra", czy "Riders of Theli". Jest też cover Celtic Frost - "Sorrows of the Moon", z gatunku tych, które z oryginałem mają mało wspólnego :). "Lepaca Kliffoth" współgra z poprzednimi płytami Theriona, słychać, że zespół chwilę temu grał niemal zwykłego czerstwego deatha. Ale teraz Therion to: dużo części, czy wręcz całych utworów, instrumentalnych oraz naprawdę wysoki poziom kompozycyjny. Jak pisałem w recenzji "Theli" - dziwaczne akordy połączone z (jeszcze cięższymi niż na "Theli") gitarami, dziwnymi klawiszami i bogatymi wokalami są kwintesencją Theriona. Choć "Lepaca Kliffoth" jest cięższa i o wiele bardziej "wydarta" (chodzi mi o wokale), to jednak razem z brudnym i prawdziwym (a nie wypracowanym w studiu) brzmieniem jest milsza dla mojego ucha. Jeżeli jednak ktoś woli produkcje czystsze - polecałbym "Theli". Choć trzeba usłyszeć takie utwory jak "The Beauty in Black", czy tytułowe "Lepaca Kliffoth". szalony KaPelusznik Lepaca Kliffoth to płyta dosyć ciężka w odbiorze. Nie dlatego, że najbardziej słychać tu wpływy death i trash metalu, ale dlatego, że C. Johnsson postanowił wreszcie wzbogacić swoją muzykę brzmieniem operowym. Niestety nie miał jeszcze doświadczenia ani potrzebnych do tego środków finansowych, aby jego dzieło mogło zabrzmieć tak jak późniejsze dokonania Therion. Ostatecznie album sprawia przez to wrażenie lekko eksperymentalnego. Kiedy po raz pierwszy przesłuchałem tej płyty nie wywarła na mnie zbyt pozytywnego wrażenia. Odłożyłem ją na półkę i szybko o niej zapomniałem. Dopiero po jakichś 2 latach, kiedy w moje ręce ( a raczej w uszy :) ) wpadły niesamowite Sirius B i Lemuria postanowiłem dać jej jeszcze jedną szansę. Dzisiaj spokojnie mogę powiedzieć, że trzeba tego przesłuchać kilka razy aby faktycznie poznać wszystkie zalety Lepaci. Owszem album ma ciężkie i surowe brzmienie. Fani death metalu polubią to znacznie szybciej niż fani rocka/metalu progresywnego. Możemy tu jednak znaleźć kilka 'smaczków' np. singlowy 'The Beaty in black'- mini arcydzieło, jakby żywcem wyjęte z prawdziwej opery. Na uwagę zwraca też chóralne zakończenie utworu tytułowego. Poza tym ciężko znaleźć coś, co przypominałoby muzykę z Vovin, bądź Deggial. Nie da się ukryć; Lepaca Kliffoth ma więcej wspólnego ze starszymi płytami Szwedów. Jako fan tej kapeli nie wyobrażam sobie jednak zbioru ich najlepszych płyt na półce bez Lepaci. Albumu, który może nie jest tak przełomowy jak Theli, ale bez wątpienia jest zapowiedzią niesamowitej przyszłości. Mateusz Stypułkowski Skład Therion na „Symphony Masses: Ho Drakon Ho Megas” okazał się tymczasowy i na następnej płycie z Christoferem Johnssonem został tylko perkusista Piotr Wawrzeniuk. Do składu dokooptowany został basista Fredrik Isaksson i nie licząc gości, Therion stał się triem. Nie zmieniła się jednak droga jaką podążał ten zespół, a „Lepaca Kliffoth” stał się kolejnym, wspaniałym krokiem ku doskonałości. „Lepaca Kliffoth” to bardzo energiczny i metalowy album, choć dużo już tu symfoniki i orkiestralności. Zależy to od utworu, bowiem na tej płycie numery są bardzo różne. Zaczyna się dwoma ostrymi uderzeniami w postaci „The Wings Of Hydra” i „Melez”. Na pewno nie jest to już death metal, ale riffy są mocne, a perkusja rytmiczna i energiczna. Melodyjne klawisze nadają tu jednak odpowiedniego smaku. Dopiero potem wchodzi krótkie delikatne intro „Arrival Of The Darkest Queen” i zaczyna się najbardziej epicki i baśniowy „Beauty In Black”. W tym utworze nie śpiewa Christofer tylko oddaje pola parze Hans Gröning - baryton i Claudia-Maria Mokri - sopran. Ta ostatnia występowała już na płytach Celtic Frost, co nie jest jedynym odniesieniem łączącym „Lepaca Kliffoth” z tym zespołem. Niestety jednak, ja uważam, że ten głos pozostawia wiele do życzenia i choć melodie są piękne to mogłyby być zaśpiewane lepiej. Jakby dla kontrastu, następny pojawia się najszybszy i najmocniejszy na płycie, hitowy „Riders Of Theli”. To jest pełna moc: „There’s no hide. Suicide? There is no death! So ride, ride, ride…” W dalszej części płyty klimat jest taki jak w pierwszych dwóch utworach. Metalowe gitary i perkusja, krzykliwy, czysty wokal i klimat, klimat, klimat. Muzykę Therion otacza pewna magiczna aura, coś co trzyma w napięciu i każe pamiętać, że to nie jest zwykły zespół, tylko coś wychodzącego poza sferę standardowego metalu. Błogo i nostalgicznie zaczyna się „Black”, który jednak się rozkręca i nabiera odpowiedniej ciężkości. Pełen mrocznych, bliskowschodnich rytuałów jest tytułowy „Lepaca Kliffoth”. Zresztą utwór w jakimś tajemniczym języku. Jest tu też cover wspomnianego Celtic Frost „Sorrows Of The Moon”. Tu też jest dużo tajemniczości i klimatu. Osobną bajką jest ostatni „Evocation Of Vovin”. To już jest sztuka wyższego rzędu. Wspaniały, fantastyczny utwór. Wydawać by się mogło, że gra tu cała orkiestra, ale patrząc na składy i instrumentarium wszystko to jest zrobione na klawiszach. Numer bardzo symfoniczny, ale jednocześnie niezwykle przebojowy. Gitary są idealne, tak samo jak wokalizy. Tu oprócz Christofera, znowu pojawia się wspomniany duet śpiewaków. Kompozycyjnie rewelacja. Wielki, wielki przebój Therion. „Lepaca Kliffoth” to świat smoków, które pojawiają się w kilku utworach oraz groźnych starożytnych bóstw. Cała ta, owiana ciemną tajemniczością, otoczka idealnie przekłada się na muzykę. Therion znów się rozwinął i stworzył kolejne świetne dzieło. Dla mnie to jeszcze nie apogeum, ale byli już blisko, coraz bliżej... Wujas ...( TrackList )... 1. The Wings Of The Hydra 3:32 2. Melez 4:06 3. Arrival Of The Darkest Queen 0:54 4. The Beauty In Black 3:12 5. Riders Of Theli 2:51 6. Black 5:02 7. Darkness Eve 5:19 8. Sorrows Of The Moon 3:25 9. Let The New Day Begin 3:35 10. Lepaca Kliffoth 4:26 11. Evocation Of Vovin 4:53 12. Enter The Void (CD Bonus Track) 4:11 13. The Veil Of Golden Spheres (CD Bonus Track) 2:59 ...( Obsada )... Fredrik Isaksson - bass Christofer Johnsson - lead guitar, keyboards, vocals Piotr Wawrzeniuk - drums Goście: Hans Groning - bass-baritone vocals Harris Johns - lead guitar Claudia Maria Morki - soprano vocals Jan - chorus https://www.youtube.com/watch?v=WYgFaEDBuqw SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-26 20:29:37
Rozmiar: 112.86 MB
Peerów: 4
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Cavalera Conspiracy to amerykański zespół metalowy powstały w 2007 z inicjatywy braci Maxa i Igora Cavalerów, odpowiednio gitarzysty i wokalisty oraz perkusisty, w przeszłości występujących wspólnie w zespole Sepultura. Inicjatywa powstania projektu zrodziła się po pojednaniu braci Maxa i Igora Cavalera w 2006, wcześniej do końca 1996 grających razem w grupie Sepultura. Pierwotnie ich nowa grupa miała się nazywać Inflikted, ale ostatecznie przybrała nazwę Cavalera Conspiracy. Bracia zaprosili do współpracy gitarzystę Marca Rizzo z Soulfly i basistę Joe Duplantiera z francuskiej grupy Gojira. W tym składzie zespół zarejestrował album zatytułowany Inflikted, z gościnnym udziałem basisty Rexa Browna oraz Ritchiego Cavalera, wydany 25 marca 2008 nakładem Roadrunner Records. Dyskografia zespołu to pięć albumów studyjnych oraz EPka znajdująca się w niniejszej wstawce. Title: Bestial Devastation Artist: Cavalera Conspiracy Country: USA Year: 2023 Genre: Metal Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ...( TrackList )... 1.The Curse 2.Bestial Devastation 3.Antichrist 4.Necromancer 5.Warriors Of Death 6.Sexta Feira 13 https://www.youtube.com/watch?v=D3lpESSwJis
Seedów: 3
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-25 19:40:49
Rozmiar: 48.63 MB
Peerów: 0
Dodał: ertvon
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Wracam do Wielkopolski. Dokładniej to do Poznania, bo stamtąd pochodzi zespół Profeci, który 12 maja 2023 roku, dzięki, Godz ov War Productions, wydaje swój trzeci album zatytułowany Ubóstwo. Znam ten zespół od debiutanckiego albumu, który niekoniecznie okazał się udany, ale drugi album Aporia, to zupełnie inna bajka. Mam zatem nie ukrywam duże oczekiwania, jeśli chodzi o ich trzecią płytę. Zatem słuchawki na uszy i zaczynamy! Album zaczyna utwór ,,Stare stworzenia”. Riff wraz z basem i perkusją, już rozpoczynają ,,czarny rytuał”. Mam trochę lekkie deja vu, jakbym słyszał, inspirację ,,naszym” Behemoth-em, z okresu album ,,The Satanist”, co, oczywiście nie jest złe, wręcz przeciwnie. Tak czy inaczej, przykuwa uwagę, potem cisza, a następnie intensywny breakdown z ,,wściekłymi bębnami”, ponownie ekspresyjny wokal, growl lekko przeważa scream u Piołun-a, uroki podwójnej stopy, też są słyszalne, tak samo, jak, podkreślony bas, solówka gitarowa bardziej ,,atmospheric”, dzięki neoklasycznej części się bardziej rozwinęła. Wokal się ,,nieco uspokoił”, choć mam nieodparte wrażenie, iż, albo był nagrywany dwa razy lub był wspierany. Tak czy inaczej, ponownym ,,twistem:, jest breakdown, ale dynamiczniejszy, gdyż, riff, który go zaczyna, jest ,,skandynawski”. Wrażenie potęguje znowu perkusja. Lirycznie ponownie nie jest nudno! Sam początek, interpretuję jako poruszenie motywu starości, czy też przemijania. Jej personifikacja, poprzez proces, jaki przechodzi larwa, mistrzostwo! Następnie, aby urozmaicić przekaz, zastosowano porównania homeryckie, w tym do ,,przemijania”. Tytułowe ,,stworzenia” sam narrator, utożsamia się potem z nimi personalnie, jak dla mnie są ukazane też jak ,,więźniowie”, bezradni w swej bezczynności. Podmiot liryczny następnie ukazuje po kolei ,,uroki”: starości, marazmu i stanu ,,przedagonalnego”. Idealnie oddaje to ta fraza : ,,Nasze języki to bełkoty hien/ I to jedyne co ze Stwórcy zostało/ Nasza ciekawość już dawno stępiona/ Podobnie jak nasza waleczność ’’. Muzyka, wokal, tekst, wszystko tworzy jedno. ,,Wspaniałe” otwarcie płyty! ,,Jaskinie” to prosty, lecz mocny wstęp gitarowy, jeśli chodzi o riff. Następnie po kolei perkusja, z blastami, basem, skutecznie utrzymującym klimat. Zmiana wokalu ponownie na plus. Intrygująca forma, balansująca trochę na granicy deklamacji. Intensywność instrumentalna jest tu genialna. Prezentuje potęgę post black-u. Zmiana na scream, potem szept, scream, na ,,oddech”. Ekspresja perfekcyjna, przynajmniej dla mnie. Tekst jest swego rodzaju dopełnieniem poprzedniej kompozycji. Mam przeczucie, iż, tu mam do czynienia z albumem koncepcyjnym. Symbolika ,,skały Kaukazu” znowu daje do myślenia i pole do interpretacji. Pierwsza myśl to tam Zeus uwięził Prometeusza. ,,Jedność wielkości” inny wstęp, zwłaszcza jeśli chodzi o wokal. Muzycznie ponownie inne, ale skuteczne breakdowny. Inny, ale równie black-owy riff. Nadal rozbudowane partie perkusji. Lirycznie wątek Prometeusza zostaje wykorzystany do ukazania , niektórych bolączek ludzkości. Odrodzenia poprzez ból, cierpienie i jednak samotność. Jak dotąd najbardziej rozbudowana i przez to epicka solówka gitarowa na tej płycie. Jeszcze ta tajemnicza cisza na koniec. ,,Głód” to na samym początku ukazanie ,,nie boskości” Zeusa oraz Kronosa. Przypomnienie Edypa, jeśli chodzi o ludzi. Szczerze, jednak położył mnie na łopatki ten fragment: ,,Leżymy na ziemi w Kaligath ’’. Ewidentne nawiązanie do miejsca założenia przez Matkę Teresę z Kalkuty, jej hospicjum, nazwanego Kalighat – Dom Czystego Serc, w miejscu istniejącej hinduskiej świątyni, profanacja jednej religii przez drugą, w szerszym tego słowa znaczeniu. Na sam koniec ,, jakby od niechcenia” poruszenie starogreckiej filozofii Kairos. Znowu tyle istotnych tematów. Muzycznie i wokalnie nadal nie schodzimy z najwyższego poziomu, żeby było jasne. ,,Bez niej byłbym niczym” ma spokojny akustyczny start. Jednak wywołuje efekt ,,przyjemnego transu”. Chce się go więcej, następnie marszówka na werblach. Jednak bez breakdownu. Znowu inne oblicze wokalne. Jak dla mnie jest to ,,hymn pochwalny” dla istnienia melancholii samej w sobie. Przychylam się do słów podmiotu lirycznego. Melancholia jest jednak potrzebna ludzkości. Tak na marginesie kolejna solówka gitarowa, oczywiście w stylu ,,refleksyjnym”. ,,Dytyramb” to kompozycja zamykająca album. Noisowo/blackowy wstęp, perkusja jazzująca. Następnie breakdown i znowu riff, z basem i mocnymi bębnami, z akcentem na talerze. Lirycznie jest to podsumowanie wszystkich poruszonych tematów, jeśli jakimś cudem komuś, coś umknęło. Co jednak nie zmienia faktu, iż, końcowy fragment jest intrygujący i pozostawiający wiele znaków pytań. ,,Witajże ma jaskinio! — na wieki zamknięci, Nauczmy się więźniami stać się z własnej chęci — Czyż nie znajdziem zatrudnień? Mędrce dawnych wieków Zamykali się szukać skarbów albo leków I trucizn: my, niewinni młodzi czarodzieje Szukajmy ich, by otruć własne swe nadzieje ’’. Szczerze? Aporia wydana 24 sierpnia 2021 roku, oczywiście przez Godz ov War Productions, gdzie zespół Profeci ukazał mało znane dzieje tragicznych postaci z mitologii greckiej, ekspresyjny wokal, dobre inspiracje, równie tajemnicza i minimalistyczną okładkę. Jeszcze do tego wszystko to składało się w całość, fuzja atmospheric/post black metalu z elementami tradycyjnego blacku. Słuchając trzeciego albumu grupy Profeci, nie miałem oczekiwań, aby się nie zawieść. Bardzo ciesze się ze swojego podejścia, ponieważ, na płycie Ubóstwo, dopracowano, co trzeba było, dodając jeszcze w formie eksperymentu inne formy wokalu/deklamacji, czasami wkradły się partie neoklasyczne, jednak została też zachowana różnorodność, przez co tu nie czułem monotonii. Lirycznie grupa utrzymała swój wysoki poziom. Okładka autorstwa Krzysztofa Nowickiego. Mistrzostwo świata. Tu muzycznie mamy fuzję post blacku wraz z elementami atmospheric black metalu, a nawet melancholic black metal-u. Czekam na informacje koncertowe na terenie śląska lub małopolski. Polecam w ciemno, nie tylko fanom gatunku, ale przede wszystkim ludziom niebojącym się samodzielnie myśleć i eksperymentów muzycznych. Odrobinę większe wrażenie wywarł na mnie drugi album grupy Voidfire ,, W Cienie”. Jakby te dwa zespoły zrobiły trasę, moje największe marzenie. Ubóstwo to mój mocny kandydat w kategorii ,, Najlepsza płyta post/atmospheric black metal 2023 roku”. Kacper Sikora 'Relevart' Na rodzime Profeci natknąłem się jakoś parę lat temu, jak ukazał się ich „Matecznik”. Parę zachwytów środowiska było, w tym od Naczelnego Redakcyjnego Badacza Potworów Wadowickich, czyli Oracle’a (jego ruminacje macie tutej), a na mnie spadło ich najnowsze dziecię „Ubóstwo”. I zachwytu nie ma. Zacznę od plusów. Przede wszystkim nie jest to to żadną miarą słaby album. Czuć, że Profeci wyrobiło własny styl, który mocno dopracowali, oraz którego się konsekwentnie trzymają. Dopieszczone brzmienie również działa na plus, przy obcowaniu z płytą. Propsuję również ładne wydanie digipaka, gdzie książeczka jest doklejona, a nie wylatuje z opakowania, jak pitok ze spodni. To co jest nie tak? Przede wszystkim wspomniany przez mnie styl. Profeci poruszają się w rejonach black metalu, przy czym mam wrażenie, że to momentami bardziej „co-to-kurwa-jest” metal. Spokojnie, nie jest to poziom singla od Ifryta, co nie znaczy jednak, że jest w porządku. Bardziej nasuwa mi to skojarzenia z muzycznymi eksperymentami Furii, z czym korespondują dość pokręcone teksty. W efekcie dostajemy pół godzin przeintelektualizowanego grania, które zwyczajnie męczy. Nie jest, co prawda, jednostajne, bo mamy dziwaczny wstęp z pianinkiem w „Jedność Wielości”, czy całkiem niezły refren w „Jaskiniach”, ale to tyle. Ja mniej więcej w połowie płyty miałem już dosyć i ogarniało mnie uczucie sporej irytacji, a to chyba nie o takie emocje powinno chodzić. Wiem że na pewno są fani tego typu grania, szczególnie, jeśli cenili poprzednie dokonania Pyrznaniaków, ale ja się do nich nie zaliczam i ten album tego nie zmieni. Konkludując, jeśli siadły Wam poprzednie dokonania Profeci i lubicie takie kurioza, to możecie sięgnąć po „Ubóstwo”. Reszta niech lepiej już posłucha nowej Wilczycy, bo jest w pytę. Bart ...( TrackList )... 1. Stare stworzenia 06:53 2. Jaskinie 04:27 3. Jedność wielości 06:20 4. Głód 05:07 5. Bez niej byłbym niczym 04:06 6. Dytyramb 05:42 ...( Obsada )... Piołun - Guitars, Vocals Gustaw - Guitars Mikis - Bass Nieboga - Drums https://www.youtube.com/watch?v=b8qp2J_W0cs SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-20 18:25:20
Rozmiar: 77.60 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Wracam do Wielkopolski. Dokładniej to do Poznania, bo stamtąd pochodzi zespół Profeci, który 12 maja 2023 roku, dzięki, Godz ov War Productions, wydaje swój trzeci album zatytułowany Ubóstwo. Znam ten zespół od debiutanckiego albumu, który niekoniecznie okazał się udany, ale drugi album Aporia, to zupełnie inna bajka. Mam zatem nie ukrywam duże oczekiwania, jeśli chodzi o ich trzecią płytę. Zatem słuchawki na uszy i zaczynamy! Album zaczyna utwór ,,Stare stworzenia”. Riff wraz z basem i perkusją, już rozpoczynają ,,czarny rytuał”. Mam trochę lekkie deja vu, jakbym słyszał, inspirację ,,naszym” Behemoth-em, z okresu album ,,The Satanist”, co, oczywiście nie jest złe, wręcz przeciwnie. Tak czy inaczej, przykuwa uwagę, potem cisza, a następnie intensywny breakdown z ,,wściekłymi bębnami”, ponownie ekspresyjny wokal, growl lekko przeważa scream u Piołun-a, uroki podwójnej stopy, też są słyszalne, tak samo, jak, podkreślony bas, solówka gitarowa bardziej ,,atmospheric”, dzięki neoklasycznej części się bardziej rozwinęła. Wokal się ,,nieco uspokoił”, choć mam nieodparte wrażenie, iż, albo był nagrywany dwa razy lub był wspierany. Tak czy inaczej, ponownym ,,twistem:, jest breakdown, ale dynamiczniejszy, gdyż, riff, który go zaczyna, jest ,,skandynawski”. Wrażenie potęguje znowu perkusja. Lirycznie ponownie nie jest nudno! Sam początek, interpretuję jako poruszenie motywu starości, czy też przemijania. Jej personifikacja, poprzez proces, jaki przechodzi larwa, mistrzostwo! Następnie, aby urozmaicić przekaz, zastosowano porównania homeryckie, w tym do ,,przemijania”. Tytułowe ,,stworzenia” sam narrator, utożsamia się potem z nimi personalnie, jak dla mnie są ukazane też jak ,,więźniowie”, bezradni w swej bezczynności. Podmiot liryczny następnie ukazuje po kolei ,,uroki”: starości, marazmu i stanu ,,przedagonalnego”. Idealnie oddaje to ta fraza : ,,Nasze języki to bełkoty hien/ I to jedyne co ze Stwórcy zostało/ Nasza ciekawość już dawno stępiona/ Podobnie jak nasza waleczność ’’. Muzyka, wokal, tekst, wszystko tworzy jedno. ,,Wspaniałe” otwarcie płyty! ,,Jaskinie” to prosty, lecz mocny wstęp gitarowy, jeśli chodzi o riff. Następnie po kolei perkusja, z blastami, basem, skutecznie utrzymującym klimat. Zmiana wokalu ponownie na plus. Intrygująca forma, balansująca trochę na granicy deklamacji. Intensywność instrumentalna jest tu genialna. Prezentuje potęgę post black-u. Zmiana na scream, potem szept, scream, na ,,oddech”. Ekspresja perfekcyjna, przynajmniej dla mnie. Tekst jest swego rodzaju dopełnieniem poprzedniej kompozycji. Mam przeczucie, iż, tu mam do czynienia z albumem koncepcyjnym. Symbolika ,,skały Kaukazu” znowu daje do myślenia i pole do interpretacji. Pierwsza myśl to tam Zeus uwięził Prometeusza. ,,Jedność wielkości” inny wstęp, zwłaszcza jeśli chodzi o wokal. Muzycznie ponownie inne, ale skuteczne breakdowny. Inny, ale równie black-owy riff. Nadal rozbudowane partie perkusji. Lirycznie wątek Prometeusza zostaje wykorzystany do ukazania , niektórych bolączek ludzkości. Odrodzenia poprzez ból, cierpienie i jednak samotność. Jak dotąd najbardziej rozbudowana i przez to epicka solówka gitarowa na tej płycie. Jeszcze ta tajemnicza cisza na koniec. ,,Głód” to na samym początku ukazanie ,,nie boskości” Zeusa oraz Kronosa. Przypomnienie Edypa, jeśli chodzi o ludzi. Szczerze, jednak położył mnie na łopatki ten fragment: ,,Leżymy na ziemi w Kaligath ’’. Ewidentne nawiązanie do miejsca założenia przez Matkę Teresę z Kalkuty, jej hospicjum, nazwanego Kalighat – Dom Czystego Serc, w miejscu istniejącej hinduskiej świątyni, profanacja jednej religii przez drugą, w szerszym tego słowa znaczeniu. Na sam koniec ,, jakby od niechcenia” poruszenie starogreckiej filozofii Kairos. Znowu tyle istotnych tematów. Muzycznie i wokalnie nadal nie schodzimy z najwyższego poziomu, żeby było jasne. ,,Bez niej byłbym niczym” ma spokojny akustyczny start. Jednak wywołuje efekt ,,przyjemnego transu”. Chce się go więcej, następnie marszówka na werblach. Jednak bez breakdownu. Znowu inne oblicze wokalne. Jak dla mnie jest to ,,hymn pochwalny” dla istnienia melancholii samej w sobie. Przychylam się do słów podmiotu lirycznego. Melancholia jest jednak potrzebna ludzkości. Tak na marginesie kolejna solówka gitarowa, oczywiście w stylu ,,refleksyjnym”. ,,Dytyramb” to kompozycja zamykająca album. Noisowo/blackowy wstęp, perkusja jazzująca. Następnie breakdown i znowu riff, z basem i mocnymi bębnami, z akcentem na talerze. Lirycznie jest to podsumowanie wszystkich poruszonych tematów, jeśli jakimś cudem komuś, coś umknęło. Co jednak nie zmienia faktu, iż, końcowy fragment jest intrygujący i pozostawiający wiele znaków pytań. ,,Witajże ma jaskinio! — na wieki zamknięci, Nauczmy się więźniami stać się z własnej chęci — Czyż nie znajdziem zatrudnień? Mędrce dawnych wieków Zamykali się szukać skarbów albo leków I trucizn: my, niewinni młodzi czarodzieje Szukajmy ich, by otruć własne swe nadzieje ’’. Szczerze? Aporia wydana 24 sierpnia 2021 roku, oczywiście przez Godz ov War Productions, gdzie zespół Profeci ukazał mało znane dzieje tragicznych postaci z mitologii greckiej, ekspresyjny wokal, dobre inspiracje, równie tajemnicza i minimalistyczną okładkę. Jeszcze do tego wszystko to składało się w całość, fuzja atmospheric/post black metalu z elementami tradycyjnego blacku. Słuchając trzeciego albumu grupy Profeci, nie miałem oczekiwań, aby się nie zawieść. Bardzo ciesze się ze swojego podejścia, ponieważ, na płycie Ubóstwo, dopracowano, co trzeba było, dodając jeszcze w formie eksperymentu inne formy wokalu/deklamacji, czasami wkradły się partie neoklasyczne, jednak została też zachowana różnorodność, przez co tu nie czułem monotonii. Lirycznie grupa utrzymała swój wysoki poziom. Okładka autorstwa Krzysztofa Nowickiego. Mistrzostwo świata. Tu muzycznie mamy fuzję post blacku wraz z elementami atmospheric black metalu, a nawet melancholic black metal-u. Czekam na informacje koncertowe na terenie śląska lub małopolski. Polecam w ciemno, nie tylko fanom gatunku, ale przede wszystkim ludziom niebojącym się samodzielnie myśleć i eksperymentów muzycznych. Odrobinę większe wrażenie wywarł na mnie drugi album grupy Voidfire ,, W Cienie”. Jakby te dwa zespoły zrobiły trasę, moje największe marzenie. Ubóstwo to mój mocny kandydat w kategorii ,, Najlepsza płyta post/atmospheric black metal 2023 roku”. Kacper Sikora 'Relevart' Na rodzime Profeci natknąłem się jakoś parę lat temu, jak ukazał się ich „Matecznik”. Parę zachwytów środowiska było, w tym od Naczelnego Redakcyjnego Badacza Potworów Wadowickich, czyli Oracle’a (jego ruminacje macie tutej), a na mnie spadło ich najnowsze dziecię „Ubóstwo”. I zachwytu nie ma. Zacznę od plusów. Przede wszystkim nie jest to to żadną miarą słaby album. Czuć, że Profeci wyrobiło własny styl, który mocno dopracowali, oraz którego się konsekwentnie trzymają. Dopieszczone brzmienie również działa na plus, przy obcowaniu z płytą. Propsuję również ładne wydanie digipaka, gdzie książeczka jest doklejona, a nie wylatuje z opakowania, jak pitok ze spodni. To co jest nie tak? Przede wszystkim wspomniany przez mnie styl. Profeci poruszają się w rejonach black metalu, przy czym mam wrażenie, że to momentami bardziej „co-to-kurwa-jest” metal. Spokojnie, nie jest to poziom singla od Ifryta, co nie znaczy jednak, że jest w porządku. Bardziej nasuwa mi to skojarzenia z muzycznymi eksperymentami Furii, z czym korespondują dość pokręcone teksty. W efekcie dostajemy pół godzin przeintelektualizowanego grania, które zwyczajnie męczy. Nie jest, co prawda, jednostajne, bo mamy dziwaczny wstęp z pianinkiem w „Jedność Wielości”, czy całkiem niezły refren w „Jaskiniach”, ale to tyle. Ja mniej więcej w połowie płyty miałem już dosyć i ogarniało mnie uczucie sporej irytacji, a to chyba nie o takie emocje powinno chodzić. Wiem że na pewno są fani tego typu grania, szczególnie, jeśli cenili poprzednie dokonania Pyrznaniaków, ale ja się do nich nie zaliczam i ten album tego nie zmieni. Konkludując, jeśli siadły Wam poprzednie dokonania Profeci i lubicie takie kurioza, to możecie sięgnąć po „Ubóstwo”. Reszta niech lepiej już posłucha nowej Wilczycy, bo jest w pytę. Bart ...( TrackList )... 1. Stare stworzenia 06:53 2. Jaskinie 04:27 3. Jedność wielości 06:20 4. Głód 05:07 5. Bez niej byłbym niczym 04:06 6. Dytyramb 05:42 ...( Obsada )... Piołun - Guitars, Vocals Gustaw - Guitars Mikis - Bass Nieboga - Drums https://www.youtube.com/watch?v=b8qp2J_W0cs SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-20 18:25:14
Rozmiar: 241.61 MB
Peerów: 4
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Pisząc o tak wpływowym zespole, trudno o chłodne podejście i brak emocji, szczególnie, gdy zalicza się go do swoich absolutnych faworytów. Toteż nie powinno nikogo dziwić, że pewne kwestie poruszone w niniejszej biografii interpretuję na korzyść DEATH czy Schuldinera bardziej, niż nakazuje kronikarski obowiązek – cóż, pewnie wielu z was postąpiłoby podobnie, gdyby rzecz dotyczyła waszych ulubieńców. Mimo to usiłowałem przedstawić historię DEATH i — później — CONTROL DENIED możliwie rzetelnie. Przy okazji, starałem się ograniczyć do minimum wszelkie dygresje związane z działalnością muzyków, których przez DEATH przewinęły się przecież całe tabuny, skupiając się na epizodach najbliższych w czasie ich członkostwu w kapeli. Jak głoszą ludowe przekazy, DEATH powstał z fascynacji trzech nastolatków najcięższym wówczas hard rockiem i heavy metalem, głównie brytyjskim. Młodzieńcy, podobnie jak w przypadku wielu innych kapel, poznali się w szkole. Byli to: gitarzyści Chuck Schuldiner (okazjonalnie także wydawał odgłosy paszczą) i Rick Rozz (prawdziwe nazwisko Frederico DeLillo) oraz perkusista z zapędami wokalnymi Barney "Kam" Lee. Niewiele kombinując, nastawili się na granie najszybszej i najbrutalniejszej muzyki na świecie i w 1983 założyli zespół MANTAS (Mantas – gitarzysta uwielbianego przez nich VENOM). Wymieniony skład przez jakiś czas uzupełniał tajemniczy, nieznany z imienia ktoś (obsługujący bas), kto zaznaczył swoją obecność na jednej taśmie z próby (znanej pod nazwą "Emotional") i zespołowej fotce, na której — zgodnie ze zwyczajem — robił głupie 'metalowe' miny. Pierwszy etap wspólnego grania chłopaki uwieńczyli nagrywając — już we trzech — pierwsze, klasyczne demo – "Death By Metal" (1984). Nagrań ponoć dokonano w garażu mamy Chucka na magnetofonie Ricka. Niedługo później taśma z tym materiałem padła, więc zarejestrowali ją ponownie, z nieco odmienną tracklistą, a rozprowadzali z inną okładką (bardziej 'szatańską') oraz już pod nową nazwą – DEATH. Wpadł na nią Chuck — pogłoska głosi, że w kolejce do kina — który chciał czegoś wyrazistego, bezpośredniego, agresywnego i dobrze pasujących do tekstów opartych na horrorach. Przyjęcie taśmy było entuzjastyczne, ale nie do przesady, gdyż grupa nie otrzymywała wsparcia od środowiska lokalnych kudłaczy. Schuldiner komentował sytuację następująco: Byliśmy wtedy hałaśliwi, graliśmy brutalny death metal i to było stanowczo za wiele dla ludzi, by mogli to zrozumieć. Swoją drogą, nie ma się co dziwić powściągliwym reakcjom – w końcu taki łomot uprawiało ledwie kilka kapel. Ciekawą kwestią jest pochodzenie nazwy gatunku, bo tu wersji jest co najmniej kilka. Najsensowniejsze wydają się te, za którymi stoją DEATH i POSSESSED, choć konia z rzędem temu, kto potrafi ustalić pierwszeństwo w wykorzystaniu tego określenia. W kolejce o palmę pierwszeństwa stoją ponadto takie nazwy jak BATHORY, MORBID ANGEL i cała masa starych thrashersów, jest zatem z czego wybierać. Drugie oficjalne demo powstało w tym samym roku, po uspokojeniu pewnych niesnasek wewnątrz zespołu. "Reign Of Terror" nagrano w czasie czterech godzin na zapleczu sklepu muzycznego za oszałamiającą kwotę 80 dolarów amerykańskich. Przy okazji trzeciej demówki dokonał się wyraźny postęp w kwestii brzmienia. Stało się tak, gdyż "Infernal Death" (1985) wreszcie zarejestrowano we właściwym studio. Warto zaznaczyć, że było to już ostatnie wydawnictwo w tym składzie. Chuck wywalił Rozza (a ten trafił do MASSACRE), więc następne jednoutworowe demo "Rigor Mortis" chłopaki nagrali w duecie. Następnie Schuldiner zaprosił do współpracy basistę Scotta Carlsona z GENOCIDE (Chuck był fanem tej kapeli), który przy okazji ściągnął za sobą kumpla z zespołu – gitarzystę Matta Olivo (później zawojowali scenę grind core pod szyldem REPULSION). Ten układ nie przetrwał długo (ograniczając się przy tym wyłącznie do koncertowania) bo Kam Lee zdecydował się ostatecznie opuścić grupę i przenieść swój zadek do wspomnianego MASSACRE. Krótko potem posypała się reszta składu. Pchnęło to wkurzonego Chucka do przeprowadzki do San Francisco, gdzie postanowił wskrzesić DEATH. Wraz z nim grał wtedy perkusista Eric Brecht (z D.R.I.) oraz basista Erik Meade. W tym składzie nagrali "Back From The Dead" (1985) – muzykę zdecydowanie szybszą i brutalniejszą niż kiedykolwiek wcześniej, wpadającą miejscami w ostry grind core. Schuldiner jednak nie był przekonany co do obranego kierunku, więc ponownie rozwiązał zespół i wrócił sam na Florydę. Gdzieś przy okazji nasz ulubieniec dostał za to propozycję dołączenia do kanadyjskiego SLAUGHTER, z którymi miałby nagrać debiut. Zgodził się i już w styczniu 1986 przeprowadził do Kanady. Na nasze szczęście nie zagrzał tam długo miejsca, gdyż skonstatował w końcu, że zamiast tylko odtwarzać czyjeś utwory woli je pisać samemu. Po powrocie do USA Chuck przeniósł się do San Francisco, gdzie poznał Chrisa Reiferta – na tyle dobrego perkmana, by to właśnie z nim zabrać się za pisanie nowego materiału. Warto jeszcze dodać, że przy okazji nawiązał znajomość ze Stevem DiGiorgio z SADUS, który już wtedy pomagał chłopakom na próbach, choć niczego w studiu z nimi nie nagrał. W ten sposób dochodzimy do najlepszej pod względem produkcyjnym i wykonawczym demówki DEATH – "Mutilation" (1986), którą Chuck nagrał w kwietniu wraz z perkusistą Chrisem, samemu zajmując się gitarą, basem i wokalami. Za sprawą tej taśmy DEATH zostaje zauważony przez przedstawicieli Combat Records, z którymi wkrótce podpisuje kontrakt. W tym miejscu wypada wspomnieć, że wymienione wyżej nagrania nie są jedynymi z wczesnego dorobku grupy, gdyż dochodzą do tego naprawdę liczne, mniej lub bardziej oficjalne materiały z prób i koncertów, które krążyły po świecie, chętnie kopiowane przez tape-traderów. Dobra atmosfera wokół zespołu sprawiła, że szybko przystąpiono do rejestrowania debiutanckiego LP. Nagrania rozpoczęto w lecie 1986 na Florydzie, jednak ich rezultat był tak mizerny, że wytwórnia zdecydowała o przerwaniu sesji i wysłała ekipę do Los Angeles, do sprawdzonego studia The Music Grinder z producentem Randy’m Burnsem, który wcześniej zajmował się sławnym debiutem POSSESSED. Skład był ten sam, co na demówce, więc i podział ról identyczny. Nagrano dwanaście utworów, z których — zgodnie z pomysłem Combat — na pierwszą wersję krążka (jeszcze wówczas winylową) trafiło tylko dziesięć. Pozostałe dwa miały trafić na późniejszą epkę, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło, więc umieszczono je jako bonusy na wydaniu CD. W czasie, gdy płyta była mixowana, panowie zaznajomili się z młodym gitarzystą Johnem Handem, którego polubili do tego stopnia, że rozważali jego angaż do zespołu. Jak się szybko okazało — pomimo dobrych chęci — chłopak był zbyt cienki w rękach (przy takim nazwisku samo się nasuwa), żeby się mierzyć z muzyką DEATH i o współpracy mógł tylko pomarzyć. Mimo to jego zdjęcie znajduje się we wkładce albumu, chociaż prawdziwi członkowie zespołu usiłowali wyperswadować ten pomysł wytwórni. W ten oto sposób koleś przypadkiem stał się sławny, choć nie zagrał ani jednego dźwięku. Krążek "Scream Bloody Gore" ukazał się w 1987 i z miejsca położył publikę i krytyków na kolana. Za sprawą czystego brzmienia album nie brzmi tak brutalnie jak materiały demo, przez co bardziej może się kojarzyć z thrashową tradycją w polewie slayerowej, niż z grindem. Sam tytuł płyty ("Wrzask pieprzonej Gore") nie jest przypadkowy, bowiem wiąże się z postacią Tipper Gore (albo Mary Elizabeth Aitcheson Gore) – żoną Ala Gore’a (niegdyś wpływowy polityk – był chociażby wiceprezydentem, kandydował też kilka lat temu na urząd głowy państwa, teraz to piewca ekologii i noblista). Kobiecina ta była (i zapewne nadal jest, bo wciąż żyje) działaczką społeczną, zagorzałą przeciwniczką różnorakiego diabelstwa, demoralizacji, ect. Nie było by w tym nic ciekawego, gdyby nie to, że miała chętkę ocenzurować wszystko, co związane z rockiem i heavy metalem. To właśnie powołana z jej inicjatywy organizacja Parents Music Resource Center zajmowała się przydzielaniem sławnych etykietek "Parental Advisory, Explicit Lyrics/Explicit Content". Okazało się to na tyle dobrą reklamą muzyki, że Chuck postanowił 'podziękować' (a i nieco sprowokować) wspomnianej babie osobnym utworem i okładką, na której przedstawiono ją jako jednookiego truposza na tronie w otoczeniu innych zgniłków. Oczywiście się udało, a wytwórnia była zadowolona z bardzo dobrej sprzedaży. Jeszcze słówko o tekstach – są dość proste, bezpośrednie i niewyszukane, w dużej części inspirowane horrorami ("Evil Dead" chociażby), bo maniakami właśnie takich filmów byli Kam i Chuck (a i pewnie Chris dorzucił swoje trzy grosze). W każdym razie poziom makabry i obrzydliwości w nich zawarty był wystarczający, żeby drętwa baba aż się zagotowała ze złości. "Scream Bloody Gore" obecnie jest uważany za pierwsze prawdziwe death metalowe nagranie, dystansując na tej pozycji nawet debiut POSSESSED. W celu nagrania następnej płyty Chuck musiał przede wszystkim... skompletować świeży skład. Tak, sam Chuck, bowiem Chris pomimo jego namów postanowił zostać w San Francisco. Przy okazji także przestał nadążać za jego wizjami. Mógł się za to chłopak w pełni realizować we własnym zespole – AUTOPSY. Zresztą, nikogo nie powinno to dziwić, wszak zmiany personalne były w 'zespole' czymś zupełnie normalnym, a samemu założycielowi szybko przysporzyły etykietkę dyktatora, tyrana czy — nieco oględniej — trudnego we współpracy. No i przydomek 'evil'... Stąd też przeprowadzka na Florydę, w podziemiach której death metalowa lawa wrzała w oczekiwaniu na prawdziwy wybuch. Nowymi członkami DEATH okazali się koledzy (?) z rosnącego w siłę MASSACRE: Rick Rozz (ten co poprzednio, tyle że grubszy – gitara), Terry Butler (bas) i Bill Andrews (perkusja). Zanim przystąpiono do nagrań drugiego albumu, jeszcze w 1987 w tym składzie powstało "Leprosy Demo" z surowymi wersjami pięciu zupełnie nowych, a bardzo obiecujących utworów. Właściwy drugi album ukazał się w 1988, również nakładem Combat. Tym razem nagrań dokonano w rozwijającym się Morrisound Recording, które już niedługo później zalała ogromna fala death metalowych pomiotów z całej Ameryki. Pech chciał, że na czas sesji kłopoty zdrowotne dopadły Terry’ego, więc partie basu musiał zarejestrować Chuck. "Leprosy" to kawał świetnego, zróżnicowanego łomotu, dużo dojrzalszego (także tekstowo) i ciekawszego, przy tym jeszcze bardziej brutalnego. To wyraźny krok ku większej ekstremie, ciężarowi (nareszcie brzmienie dorównywało w brutalności muzyce), pozbawiony przy tym stricte thrashowych odchyleń. Utwory stały się znacznie dłuższe, bardziej rozbudowane i odważniej zaaranżowane. Pewnej zmianie uległ także wokal – na bardziej wymiotny i ekspresyjny. Płyta wryła się na zawsze w historię metalu jako death metalowy kanon, dała przy tym nowe, świeże wzory do tworzenia w tym gatunku. Warto zaznaczyć, że po sporym sukcesie debiutu — który uważano za kaprys Dona Kaye — Combat potraktowali "Leprosy" znacznie poważniej: zapewnili budżet na dopieszczoną okładkę, zespół doczekał się profesjonalnej sesji zdjęciowej, a winyl ukazał się w formie gatefold. Sukces artystyczny potwierdzano trasami, podczas których jednak narastały problemy wewnątrz kapeli. Ni z tego ni z owego, po raz kolejny doszło do... zmian personalnych! Żadna to szokująca informacja dla ludzi, którzy choć raz mieli styczność z panem Schuldinerem, za to kolejne potwierdzenie dyktatorskich zapędów mu przypisywanych. Przy tej właśnie okazji na dobre (i na złe...) wyleciał poróżniony z Chuckiem Rick Rozz, a w jego miejsce pojawił się diament death metalowej sceny – doskonały gitarzysta James Murphy (który nieco wcześniej opuścił skonfliktowany wewnętrznie AGENT STEEL). Z nim w składzie w 1990 powstał trzeci i ostatni dla Combat album DEATH – "Spiritual Healing" (pierwotny tytuł to "Altering The Future"), który nagrano w Morrisound wraz z zyskującym uznanie producentem Scottem Burnsem. Grupa coraz pewniej kroczyła ścieżką rozwoju, muzyka choć nadal death metalowa, tym razem była jeszcze bardziej złożona, z wieloma zmianami tempa, technicznymi smaczkami i wspaniałymi pojedynkami gitarowymi. Spora w tym zasługa dopuszczenia do komponowania Jamesa i Terrego, dzięki którym krążek jest konkretnie zróżnicowany, w tym także wyjątkowo ciekawy pod względem melodycznym. Ano tak, wprowadzono sporo melodyjnych fragmentów, ale dobyło się to bez szkody dla death metalowego trzonu. Dzięki temu jest brutalnie, ale i bardzo chwytliwie. Ponownie zmianie uległy teksty (tym razem były osadzone w tematyce społeczno-politycznej – padło na tematy takie jak uzależnienia, aborcja, ślepe zawierzenie religii) oraz wokal Schuldinera. "Spiritual Healing" to także ostatnia płyta DEATH, do której okładkę zrobił Edward J. Repka. Jego pracom często wytykano infantylizm i kicz, ja jednak jestem zdania, że były niepowtarzalne i o bardzo specyficznym uroku. W tym samym roku kawałek "Open Casket" trafił na składankę "At Death’s Door I" wydaną przez Roadrunner. Fascynujące rzeczy wiążą się z trasami promującymi ten album. Ot chociażby podczas wojaży z CARCASS i PESTILENCE między muzykami ŚMIERCI i ZARAZY doszło do rękoczynów. O co poszło? Nie mam pojęcia, wiem natomiast tyle, że Holendrzy musieli się w trybie przyspieszonym zbierać do domu, a całemu zamieszaniu winien był ponoć Martin van Drunen, który wówczas definitywnie zakończył współpracę z kolegami. Po pewnym czasie szeregi DEATH opuścił niestety James Murphy, który z miejsca wylądował w OBITUARY (z którymi nagrał tylko "Cause Of Death" i pokazał się na kilku trasach w ramach promocji tej płyty). Drugim gitarzystą i zastępcą Jamesa został Paul Masvidal z CYNIC, następnie Albert Gonzales z thrashowej grupy EVILDEAD, jednak i ten nie pograł zbyt długo bo podczas jednej z tras (a dokładniej części europejskiej) zaczęły się dziać rzeczy przedziwne i popieprzone, co odczuli także polscy fani. O co chodzi? Chuck do tego stopnia pokłócił się z resztą chłopaków, że zabrał manatki i wrócił do domu. Nie zraziło to pozostałych, bo pomimo protestów Chucka kontynuowali granie w składzie: Terry Buttler, Bill Andrews, Louie Carrisalez (wokal, DEVESTATION), Walter Trachsler (gitara, ROTTING CORPSE). Szczególnie ten ostatni jest ciekawy, bo na co dzień robił jako techniczny/dźwiękowiec zespołu. Nic więc dziwnego, że występ w grudniu 1990 w katowickim Spodku był dla polskich maniaków nie tylko wielkim wydarzeniem, ale i zaskoczeniem... W każdym razie pod adresem lidera szybko posypały się liczne oskarżenia, tony plotek (w ich rozpowszechnianiu przodowali byli koledzy z MASSACRE) i słynne hasło "Fuck Chuck!" drukowane często na bootlegach. Wkurwienie osiągnęło szczytowe poziomy, więc Chuck pozostał sam, znowu... Lecz nie na długo! Zmienił wytwórnię na Relativity i szybko zbratał się z dwoma muzykami CYNIC: Seanem Reinertem (perkusja) i Paulem Masvidalem (gitara). Do współpracy zaprosił też swojego dobrego znajomego Steve’a DiGiorgio z SADUS. To właśnie z tymi ludźmi nagrał czwarty album ŚMIERCI, "Human". Sesja ponownie miała miejsce w Morrisound, a za produkcję ponownie odpowiadał Scott Burns – spisał się naprawdę doskonale, a według mnie jest to jedna z jego najlepszych prac. Zawartość "Human" wprawiła fanów w osłupienie (i zachwyt – krążek sprzedawał się znakomicie, stając się największym bestsellerem DEATH w Ameryce) – muzyka była jeszcze bardziej techniczna, z zaskakującymi jazzowymi aranżacjami i fenomenalną pracą perkusji. Poszerzenie spektrum inspiracji nie przełożyło się jednak na zmiękczenie zespołu, bo brutalności jest tu naprawdę dużo (tylko dawkują ją w bardziej wysublimowany sposób), a tempa należą do najszybszych w historii kapeli. Dużym plusem jest także potężne, przestrzenne i 'pełne' brzmienie całości. Inne nowości to świetny teledysk do "Lack Of Comprehension", oraz genialny utwór instrumentalny "Cosmic Sea" (w nim na basie udziela się Scott Carino, to on też występuje w teledysku), w którym muzycy zdradzają swoje zamiłowanie do wyjątkowo zakręconej ale i melodyjnej muzyki. Ponadto na wersji japońskiej umieszczono cover KISS "God Of Thunder". Od tego krążka za okładki odpowiedzialny był Rene Miville, którego wizje są trudniejsze w odbiorze niż te Repki, ale też utrzymane w zupełnie innym stylu. "Human" zabija od początku do końca, od A do Z, absolutny killer! Był on również swoistą zapowiedzią debiutu CYNIC, który miał się ukazać w tym samym roku. Niestety huragan zniszczył studio, w którym przechowywano taśmy demo z tym materiałem, toteż Sean i Paul musieli wrócić do macierzystego zespołu, a rewelacyjny "Focus" ukazał się dopiero w 1993. Jednak zanim do tego doszło, zespół zdążył trochę pograć na żywo w doborowym towarzystwie (m.in. CANNIBAL CORPSE, NAPALM DEATH i PESTILENCE – tym razem bez ekscesów). W trochę innym składzie, ma się rozumieć. Steve musiał wrócić do SADUS, więc jego obowiązki przejął wspomniany już Scott Carino (kilka lat później dał o sobie znać w LOWBROW). Warto dodać, że w 1991 "Human" konkurował z innymi technicznymi death-jazzowymi płytami: "Testimony Of The Ancients" przywoływanych nieraz Holendrów oraz z "Unquestionable Presence" ATHEIST. Niedługo potem, bo w 1992 roku Relativity postanowiło nieco dorobić na sporych sukcesach DEATH i wydać "Fate – The Best Of Death" – dziesięcioutworowy przekrój przez dotychczasową działalność grupy. Rzecz kompletnie niepotrzebna, ale będąca ostatnim świadectwem współpracy w tym składzie, bo na okładkę trafiło zdjęcie ludzi, którzy nagrali "Cosmic Sea". Co było później – już wiecie, Chuck po raz kolejny musiał szukać ludzi do współpracy. Ponoć nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło... I tak chyba rzeczywiście było tym razem, bowiem w szeregi DEATH trafił wspaniały perkusista Gene "Master Of Perversion And Mayhem" Hoglan (z pogrzebanego DARK ANGEL) oraz wybitny gitarzysta Andy LaRocque (na co dzień w KING DIAMOND, ale znalazł chwilę wolnego czasu, by stawić się w Morrisound i wziąć udział w nagraniach). Na basie ponownie szalał znany doskonale Steve DiGiorgio. Taki oto wyborny skład mógł się podpisać pod kolejnym, piątym już albumem DEATH. Co mogło powstać ze współpracy czterech tej klasy wirtuozów? Oczywiście płyta absolutnie doskonała! I tak też było, bowiem w 1993 roku pojawił się "Individual Thought Patterns". 40 minut nieziemsko technicznego, zakręconego, wyładowanego fantastycznymi pomysłami i masą energii death metalu. I choć trudno w to uwierzyć, jeszcze lepszego niż na "Human"! I co ważne – innego. Naturalna progresja zapatrywań Chucka, chęć eksperymentowania i warsztatowe wyszkolenie dały w efekcie muzykę pogmatwaną, a mimo to łatwą w odbiorze, która sprawia słuchaczowi masę radochy. Produkcja ta spotkała się z absolutną akceptacją (co zresztą pokazali polscy fani na Metalmanii '93), co rzecz jasna miało niezłe przełożenie na sprzedaż. Nie był to jednak wynik tak duży, jak w przypadku poprzedniej płyty, ale to po części można wytłumaczyć przesytem death metalem na ówczesnej scenie. Mimo to wytwórnia była zadowolona, więc niemal niezbędne okazało się wsparcie zespołu nowym teledyskiem – tym razem nakręcono ciekawy obraz do utworu "The Philosopher". Kilka punktów do sprzedaży dołożył też zapewne program o death metalu stworzony przez MTV, w którym znalazło się miejsce również na wywiad z członkami DEATH (Chuck opowiadał m.in. o swojej sympatii do zwierzaków). Chuck chciał pozostać z obecnym składem, ale życie szybko zweryfikowało jego pragnienie, bowiem po sesji Andy wrócił do swoich obowiązków. Zatem skład przedstawiał się dokładnie tak, jak na fotkach i w teledysku – drugim gitarzystą został Ralph Santolla (EYEWITNESS), który występował na amerykańskiej części trasy i kilku występach w Europie. I na tym się skończyło, bo już na europejskiej części trasy gitarę obsługiwał Craig Locicero z FORBIDDEN. Wkrótce potem kapela znów się posypała i z Chuckiem został tylko Gene. W międzyczasie Schuldiner wziął udział w projekcie VOODOOCULT (płyta "Jesus Killing Machine" z 1994). Niedługo później wytwórnia Relativity przestała istnieć, więc Chuck podpisał papierki z Roadrunner Records, którzy jeszcze w 1993 wydali kompilację "At Death’s Door II" ze wspomnianym już coverem KISS. Chuck i Gene zabrali się ostro do pisania nowego materiału, toteż szybko zarejestrowali (z pomocą Steve’a DiGiorgio) swoje najświeższe pomysły w wersjach demo. Sesja albumu odbyła się w etatowym Morrisound na Florydzie, zaś produkcją zajął się Jim Morris, swoją drogą osiągając bardzo dobre rezultaty. Na efekty wspólnych zmagań przyszło czekać do marca 1995 roku, bo właśnie wtedy na półkach pojawiła się szósta płyta opatrzona nazwą DEATH – "Symbolic". A co z brakującymi muzykami, zapytacie. Chuck rozpoczął poszukiwania nowych kompanów krótko przed przystąpieniem do sesji nagraniowej i koniec końców znalazł ich w lokalnym sklepie muzycznym. Byli to gitarzysta Bobby Koelble i basista Kelly Conlon – ich wpływ na materiał nie był wielki, ale z powierzonego zadania wywiązali się rzetelnie. Muzyka na "Symbolic" okazała się… inna niż na poprzednich krążkach. Jasne – to samo można powiedzieć o każdej płycie DEATH, ale tu chodzi o coś innego. Przede wszystkim jest prostsza (ale nie prosta!), spokojniejsza i znacznie bardziej melodyjna niż na którymkolwiek wcześniejszym albumie, a poza tym mniej brutalna (ale wciąż agresywna), zdecydowanie łatwiejsza w odbiorze oraz... piękna. Zmian było naprawdę dużo, czym DEATH wyraźnie odróżniał się od innych, pogrążonych wówczas w stagnacji zespołów. Mimo wszystko dało się odczuć, że nowi wykonawcy nie prezentowali tak wysokiego poziomu technicznego, jak Masvidal czy DiGiorgio. Sporym atutem krążka jest bez wątpienia świetne brzmienie – przejrzyste, dynamiczne i pełne życia. Pomimo znaczącego obniżenia poziomu brutalności i odejścia od typowej formuły death metalu, "Symbolic" został uznany przez wielu za najlepszą produkcję grupy (i ta tendencja utrzymuje się szczególnie dziś), paradoksalnie sprzedaż okazała się na tyle słaba, że Chuck, zdołowany sytuacją na scenie i kiepskim traktowaniem ze strony wytwórni (która wtedy przerzuciła się na muzykę dla wielbicieli podskoków i luźnych spodni), zdecydował się rozwiązać zespół. W takiej sytuacji Gene Hoglan na dobre zajął się zespołem STRAPPING YOUNG LAD (co nie przeszkodziło mu występować z innymi kapelami — choćby TESTAMENT — i udzielać się sesyjnie), Kelly Conlon (W sumie zdążył wylecieć za słabe umiejętności – ponoć nawet grał nierówno. Przez chwilę zastępował go Brian Benson.) zasilił brutalny florydzki band MONSTROSITY, zaś Bobby’ego Koelble diabli wzięli i na długie lata słuch o nim zaginął, co pozwala przypuszczać, że niczego wielkiego nie dokonał. Zaraz po rozwiązaniu (albo zawieszeniu – zależnie od wersji) DEATH, Chuck wprowadził w życie swój kolejny pomysł – progresywny, techniczny i heavy metalowy CONTROL DENIED, do którego zaprosił Chrisa Williamsa z TALONZFURY. Za Chrisem przywędrował z tej samej kapeli także gitarzysta Shannon Hamm. W tym składzie zdążyli w 1996 nagrać demo. Jako, że potrzebowali basisty, wsparcie znaleźli w osobie Briana Bensona, z którym Chuck zdążył się już poznać na trasach promujących "Symbolic". Nie na długo jednak, bo po paru miesiącach zastąpił go Scott Clendenin z... TALONZFURY. Nieco później doszło do istotniejszej zmiany w składzie, w wyniku której Williamsa zastąpił genialny Richard Christy z death metalowego BURNING INSIDE. Prace nad muzyką trwały w najlepsze, powstały kolejne nagrania demo, jednak próby zainteresowania tym materiałem wytwórni spełzły na niczym, bowiem chętni byli tylko na płytę DEATH, nie zaś jakiegoś nowego, nieznanego tworu. Twierdzono ponadto, że nie ma zapotrzebowania na heavy metal, co z perspektywy czasu jest o tyle zabawne, że już rok później świat zalała heavy/power metalowa moda. Doszło więc do tego, że Chuck na prośbę Nuclear Blast (z nimi podpisał kontrakt w 1997) zdecydował się poprzedzić debiutancki album CONTROL DENIED nowym — w domysłach nawet ostatnim — krążkiem DEATH. Materiał na siódmy album DEATH został napisany zaskakująco szybko, przy okazji skorzystano także z niektórych utworów stworzonych pierwotnie z myślą o CONTROL DENIED. Nagrań dokonano identycznie jak w przypadku "Symbolic" – w Morrisound z Jimem Morrisem – ale oczywiście w innym składzie. Nietrudno się domyślić, że Chuck skorzystał z pomocy kolegów ze swojego heavy metalowego zespołu. "The Sound Of Perseverance" ukazał się we wrześniu 1998 roku i zrobił to co mógł – powalił na kolana! Absolutne Metalowe Arcydzieło! Styl został zmieniony na progresywny jazz-metal – niby niezbyt zgrabne połączenie, mimo tego wszystko tutaj powala: od doskonałego brzmienia (które nawet w tej chwili ciężko przebić), poprzez melodykę, solówki, wokale, karkołomne zmiany tempa, niesamowitą dynamikę (popisy Richarda!)... aż po cover JUDAS PRIEST "Painkiller" (masakra!). Po prostu geniusz kompozytorski Chucka osiągnął niepojęte dotąd wyżyny. Muzyka przepełniona uczuciem (przez cały album przewija się motyw bólu...), pasją i wykonawczą perfekcją. Muzycy dali z siebie wszystko, więc rezultat musiał być niesamowity i wyprzedający swoją epokę. Jednak dla niektórych (szczególnie tych rozgarniętych jak nać pietruszki) była to płyta zbyt zawiła, a nawet przekombinowana. Innym zarzutem było zerwanie z death metalem. Owszem, "The Sound Of Perseverance" nie jest krążkiem death metalowym, ale posiada tak niewyobrażalnie wielkie pokłady energii i ma tak potężnego kopa, że wiele stricte death metalowych wypada przy nim po prostu blado i bezjajecznie. W ramach promocji zaplanowano trasy po świecie (w Europie z BENEDICTION, w Ameryce z HAMMERFALL) – plany były naprawdę duże, część koncertów nawet doszła do skutku, DEATH miał nawet wystąpić na Metalmanii '99, ale... występ odwołano. Odwołano także następne. Błyskawicznie posypały się gromy oraz oskarżenia o 'gwiazdorstwo' i wszystko to, co we wcześniejszych latach. Gdy podano informacje, że Chuck miewa bóle rąk i karku, co utrudnia mu granie, uznano to za dość tanią wymówkę. Bóle miały się nasilać, ale nie robiono z tego większej sensacji, bo zespół wkrótce zajął się własnymi sprawami. Gdy sytuacja nieco się uspokoiła, a emocje opadły, CONTROL DENIED na powrót stało się priorytetem Schuldinera. Szukając odpowiedniego krzykacza, Chuck skontaktował się z Warrelem Dane z NEVERMORE, jednak ten chciał się skoncentrować na swoim zespole, który właśnie nabierał wiatru w żagle. Wybór padł na Tima Aymara z PSYCHO SCREAM. Przed sesją w Morrisound doszło jeszcze do zmiany na stanowisku basisty – Clendenina zastąpił wszystkim znany Steve DiGiorgio. W tym składzie powstało kolejne metalowe dzieło – "The Fragile Art Of Existence" (1999). Niby jest to kolejna heavy metalowa płyta w heavy metalowym trendzie, ale każdy jej element wykracza poza wytarte standardy i przynosi ze sobą coś ambitnego, niepowtarzalnego i dalekiego od banału piosenek o smokach. W pewnym stopniu krążek jest podobny do twórczości DEATH, czego przejawem jest m.in. niesamowicie wysoki poziom i progresywne zapędy, ale także zdecydowanie od niej odmienny. Muzyka, jaka znalazła się na "The Fragile Art Of Existence" jest bardzo melodyjna i 'nośna', ale w żadnym wypadku nie naiwna i spedalona. To w dalszym ciągu oparty na porządnych gitarach metal – bardzo techniczny i agresywny, pozbawiony elektronicznych dodatków. W pokręconą muzykę (po takiej sekcji rytmicznej należało spodziewać się cudów – Christy i DiGiorgio nie zawiedli oczekiwań) wspaniale wpasował się ze swoimi progresywnymi wokalami Tim. Za teksty odpowiedzialny był oczywiście Chuck, który — jak się później okazało — napisał najbardziej profetyczne liryki w swojej karierze. Płyta spotkała się z dobrym przyjęciem, jednak radość fanów nie trwała długo, bo wkrótce pojawiło się oficjalne oświadczenie Chucka o stanie jego zdrowia, w tym także o tym, że wykryto u niego rzadkiego guza mózgu! Od razu zastosowano chemioterapię, a także wszelkie inne znane sposoby (chociażby akupunkturę), by ograniczyć rozwój nowotworu. Niestety równie szybko pojawiły się dodatkowe problemy. Schuldiner, pomimo kilkunastu lat na scenie i współpracy z paroma wytwórniami, nie był ubezpieczony ani nie zdołał zgromadzić jakichś przyzwoitych środków materialnych. Z tego powodu lekarze bali się podjąć ryzyko przeprowadzenia operacji. W tym momencie życie lidera DEATH dosłownie zawisło na włosku. Za samo wykonanie zabiegu zażądano aż 100 tys. dolarów (szpital chciał dodatkowo 50 tys. za użyczenie sali i niezbędnego sprzętu), więc nic dziwnego, że Chuck takiej sumy z własnej kieszeni wyłożyć nie mógł. Z pomocą przyszli fani z całego świata: powstały konta bankowe, organizowano harytatywne koncerty z udziałem wielkich gwiazd – wszystko po to, aby zdobyć potrzebną forsę. Udało się, zabieg przeprowadzono 19 stycznia 2000 roku. Podobno spory udział miał w tym syn jednego z lekarzy, wielbiciel DEATH, który namówił ojca, żeby zrezygnował z części wynagrodzenia. Usunięto większy fragment nowotworu, toteż było lepiej. Póki co... Chuck, wracając do zdrowia, zabrał się za pisanie materiału na drugą płytę CONTROL DENIED, którą ochrzcił "When Machine And Man Collide". Jednak nagle stan Schuldinera znacząco się pogorszył, wymagane było specjalistyczne leczenie, częste naświetlania i — niestety — większe pieniądze. To dlatego na listopad tego samego roku zapowiedziano pierwszą oficjalną koncertówkę DEATH, zawierającą materiał zarejestrowany podczas ostatniej amerykańskiej trasy w klubie Whisky A Go-Go w Los Angeles. Jednak i tym razem nie obyło się bez kłopotów, bo Nuclear Blast wydał "Live In L. A. (Death & Raw)" — w wersjach audio, vhs i dvd — dopiero w połowie września 2001! Nie mam pojęcia, co tu można było spaprać, w każdym razie Niemcom się to udało. Sam koncert należy zaliczyć do udanych, zestaw utworów niczego sobie, dźwięk także, choć wersja dvd pozostawia sporo do życzenia i wypada trochę amatorsko, szczególnie dzisiaj. Niedługo później ukazała się druga koncertówka (choć może bardziej na miejscu było by określenie: profesjonalny, oficjalny bootleg) "Live In Eindhoven" — w wersjach audio i dvd — która zawierała materiał nagrany podczas słynnego festiwalu Dynamo Open Air w 1998 roku. Ciekawa setlista, dobre przyjęcie, tylko techniczna realizacja (zwłaszcza dźwięk) pozostawia sporo do życzenia. Znaczna cześć dochodu z tego wydawnictwa miała wesprzeć Chucka finansowo. W tym samym celu miały się też pojawić kompilacje demówek DEATH. Gdzieś w międzyczasie w studiu powstawały kolejne ślady na album młodszego zespołu Chucka. Pieniądze powoli spływały, miało być tylko lepiej. Jednak było za późno. Dnia 13 grudnia 2001 Charles Schuldiner zmarł, biorąc tym samym DEATH, CONTROL DENIED, a także swój talent i pasję do grobu... Informacja ta (podana oficjalnie do wiadomości dopiero 15 grudnia) spadła na mnie — i nie tylko na mnie — jak grom z jasnego nieba, bo to, kurwa, nie tak miało wyglądać. Fakt – to się musiało kiedyś stać, ale dlaczego tak wcześnie i dlaczego akurat On?! Niedługo po śmierci Chucka okazało się, że na podobne dolegliwości cierpią Chuck Billy (wokalista TESTAMENT) jak i James Murphy. Na szczęście im obu udało się wygrać z chorobą i powrócić do muzycznego biznesu. Od tamtego momentu rak stał się prawdziwym przekleństwem metalowej sceny, zabierając kilku świetnych muzyków. Po jakimś czasie, gdy wśród fanów nieco przycichła fala (moda?) udawanej rozpaczy, rozpętała się prawdziwa batalia pomiędzy firmą Hammerheart Records, która miała wydać "When Machine And Man Collide" a rodziną Schuldinerów, którzy jako jedyni posiadali prawa do nagrań, z czym szef Hammerheart nie mógł się w żaden sposób pogodzić. Padały wzajemne oskarżenia o pazerność, nierespektowanie umów itp. Guido Heijnens tłumaczył się olbrzymimi kosztami poniesionymi w związku z opłaceniem nie wydanym albumem (miało to być 70 tys. euro). Doszło do tego, że Hammerheart Records upadła (co było raczej zasługą braku popytu na szmirę przez nich rozpowszechnianą, niż jednego nie ukończonego albumu – ale tłumaczyć to sobie mogą dowolnie). Po jakimś czasie jej szef powrócił z labelem Karmageddon Media (wydawniczo jeszcze gorszym od poprzedniego) i z taką etykietką wypuścił w 2004 roku na świat dwie płyty podpisane nazwiskiem CHUCKa SCHULDINERa – "Zero Tolerance" i "Zero Tolerance II". Na pierwszą składa się czteroutworowe demo materiału na drugi krążek CONTROL DENIED, jakie Chuck nagrał razem z Richardem Christy oraz dwie stare demówki DEATH. Druga płyta zawiera następne dwie demówki DEATH i kiepsko brzmiący koncert zespołu z 1990 roku. Można to ująć dość prosto: złodziejstwo w najczystszej postaci (o czym świadczą, już na pierwszy rzut oka, okładki tych 'rarytasów')! Mimo to warto rzecz kilka słów o materiale z próby, bo wynika zeń kawał solidnej muzyki w typowym dla Schuldinera stylu – mocnej, chwytliwej i technicznej. Póki co, są to jedyne szerzej dostępne dźwięki przeznaczone na drugi album CONTROL DENIED. Oficjalnie część partii na płytę została nagrana w Morrisound jeszcze za życia Chucka, ponoć także pozostali muzycy rejestrowali swoje instrumenty, wszyscy też podkreślali chęć szybkiego ukończenia tej płyty – jak było naprawdę, nie wiadomo. Chyba każdy miłośnik twórczości Schuldinera nieraz zadawał sobie pytanie, czy "When Machine And Man Collide" kiedykolwiek się ukaże. Przez chwilę nawet była na to mglista szansa, bo w listopadzie 2009 siostra Chucka, Beth, ogłosiła, że planowana data wydania albumu to 13 maja 2010. Naturalnie nic z tego nie wyszło. Mimo, iż zespół od dawna nie istnieje, różni ludzie dobrej woli sprawili, że w ostatnich latach DEATH był wyjątkowo aktywny wydawniczo. Oczywiście – chodzi o wszelkiej maści reedycje. Większość można przemilczeć (tak też zrobiłem, więc nie dziwcie się, że nie wymieniłem wszystkiego jak leci), ale trafiły się wśród nich wydawnictwa hmmm... powiedzmy, że coś wnoszące do dotychczasowego, dostępnego oficjalnie dorobku kapeli. Szał wznowień rozpoczął niemiecki Nuclear Blast, wydając w 2005 "The Sound Of Perseverance" w wersji w swoim mniemaniu 'deluxe'. Od pierwszego wydania różni się srebrną obwolutą okładki oraz dodatkowym krążkiem dvd z galerią zdjęć oraz wybitnie bootlegowej jakości koncertem "Live In Cottbus '98" – zapewniam, że to nic wartego uwagi. Kolejne pozycje budzą we mnie niesmak, bo dołożono do nich rozmaite "cudownie odnalezione" bonusy, do wydania których jakoś nikt się wcześniej nie palił. Zremasterowany "Symbolic" (Roadrunner, 2008) poszerzono o dwie demówki/materiały z przedprodukcji z 1994, o których była już mowa. Znacznie bardziej postarali się w Relapse, bo w 2011 do obiegu rzucili, naturalnie zremasterowane, "Human" (+ wersje instrumentalne, demówki z 1990 i 1991, wersje próbne, ścieżki sekcji rytmicznej) , "Individual Thought Patterns" (+ bootlegowej jakości koncert z Niemiec z 1993, cover POSSESSED, demówki z 1992, nagranie z próby) i "The Sound Of Perseverance" (+ demówki z 1996, 1997 i 1998, wersje instrumentalne) w wersjach dwupłytowych (a przez internetowy sklep Relapse można było dostać nawet edycje trzypłytowe!) – a to wszystko limitowane i w wypasionych digipackach. Na tym jednak włodarze Relapse nie poprzestali. Tajemniczo zatytułowany "Vivus!" (2012) to nic innego, jak reedycja obu koncertówek z 2001 w jednym pudełku i w nowej oprawie. Mniej miejsca na domysły pozostawia "Death By Metal" (2012) sygnowany nazwą MANTAS - kompilacja obu wersji pradawnej demówki, plus próba z 1984 na dopchanie. Wznowienia, we wzbogaconych wersjach, oczywiście doczekały się również pierwsze trzy krążki: w 2012 "Spiritual Healing" (+ kawałki z prób, wersje instrumentalne i koncert z 1990), w 2014 "Leprosy" (+ kawałki z prób z 1987 i koncertowe z 1988), a w 2016 "Scream Bloody Gore" (+ kawałki z pierwszej sesji + prób z 1986). O inicjatywie pod tytułem DEATH TO ALL (DTA) nie będę się w ogóle rozpisywał, bo to straszliwie śliski temat. Cóż, taki to dziwny fenomen w przyrodzie, że pijawki najbardziej żerują po śmierci żywiciela. demo ...( TrackList )... 1. Chuck Schuldiner 2. Compilations 3. Demo 4. Live 5. Remastered 6. Studio 7. Tributes https://www.youtube.com/watch?v=EzvtfbqJeIY SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-18 08:40:55
Rozmiar: 9.31 GB
Peerów: 5
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Cavalera Conspiracy Album: Bestial Devastation (Re-Recorded) Year: 2023 Genre: Metal Format/Quality: FLAC 24 bit/48000Hz ...( TrackList )... 01. The Curse 02. Bestial Devastation 03. Antichrist 04. Necromancer 05. Warriors Of Death 06. Sexta Feira 13
Seedów: 3
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-14 09:50:46
Rozmiar: 311.02 MB
Peerów: 2
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Cavalera Conspiracy Album: Morbid Visions (Re-Recorded) Year: 2023 Genre: Metal Format/Quality: FLAC 24 bit/48000Hz ...( TrackList )... 01. Morbid Visions 02. Mayhem 03. Troops Of Doom 04. War 05. Crucifixion 06. Show Me The Wrath 07. Funeral Rites 08. Empire Of The Damned 09. Burn The Dead
Seedów: 5
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-14 09:50:42
Rozmiar: 567.50 MB
Peerów: 4
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Most death metal colors itself in monochromatic shades of violent red, but Frozen Soul plays it frosty with their take on classic death metal. Never offering obvious tribute to any of the bands most commonly worshipped, their strength instead lies in taking a chugged riff powered by double bass and making it groove without compromising its heaviness. There’s no blackened anything on their sophomore album Glacial Domination—just a blizzard of sub-arctic riffs that chill to the bone. The Fort Worth, Texas band set themselves apart from much of today’s death metal masses in part by how Chad Green’s vocals become an essential part of the songs. Not only are his growls articulate enough to make their narrative clear as ice, but it’s evident he played a huge role in the song writing process rather than just allowing the vocals to be an afterthought. The vocals are prominent in the mix, rather than a guttural pulse that blends into the low end. Green has said that the death of his younger brother inspired the lyrics behind their latest album. This catharsis is hidden behind a shroud of snowy metaphor as most of the songs deal with monsters bringing about a violent hateful end to mankind. An entertaining enough message, but we can assume the lyrical alchemy that transformed this into a healing process merely employ these concepts as a vehicle for underlying grief. Green’s phrasing makes the lyrics tangible in concept with the grace of bands like Carcass or Obituary, placing the songs first, rather than being heavy for the sake of heavy. Drummer Matt Dennard has a keen second sense as to how and when double bass should be used in order to achieve maximum effectiveness. The key here being: not all the time. Nor do the drums simply bury you in a dense barrage. Some of the credit goes to the excellent production value, coupled with a smart mix, which allows the instrumentation to breathe even when coming at you with as much weight as the guitars. Even at the album’s crunchiest on the title track, the group keep everything hooky and melodic. It’s this balance that not only keeps the album listenable but make it fun, rather than just being extreme ear torture. One of the album’s highlights is “Assimilator,” a fitting ode to John Carpenter’s The Thing, given its sub-zero horrors. And much as that classic film was remade decades later, this band takes the heart of classic death metal and gives it a fresh coat of effects, with the hammering chug being possessed by one of the best guitar tones I have heard committed to an album in some time. The last three songs find them very invested in their fetish for all things cold. Where “Abominable” evokes the Abominable Snowman, it’s more like the Attack on Titan version of the frosty cryptid as the lyrics speak of it bringing about the apocalypse. Frozen Soul, delightfully, also prove themselves to be fans of huge fans of huge monsters, with the final song on Glacial Domination, “Atomic Winter,” taking on Godzilla. It crunches across a similar cold sonic landscape as the other songs. It wraps up an outstanding second album from the band, delivering aggressive death metal for a winter wasteland. Glacial Domination is an essential lesson in metal mastery, and one of death metal’s best albums so far this year. WIL LEWELLYN ...( TrackList )... 1. Invisible Tormentor 4:28 Programmed - James Loller 2. Arsenal Of War 4:05 Programmed - Eric Lauder 3. Death And Glory 2:52 4. Morbid Effigy 4:11 Guitar - Blake Ibanez Programmed - James Loller Vocals - John Gallagher, Reese Alavi, Samantha Mobley 5. Annihilation 0:59 6. Glacial Domination 3:53 Guitar, Vocals - Matthew K. Heafy 7. Frozen Soul 5:13 Programmed - James Loller 8. Assimilator 4:46 Programmed - James Loller 9. Best Served Cold 3:06 10. Abominable 4:58 Programmed - James Loller Vocals - Matthew K. Heafy 11. Atomic Winter 3:57 Programmed - Eric Lauder https://www.youtube.com/watch?v=R01HY21O4jg SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-12 15:01:23
Rozmiar: 99.48 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Ponoć nikt nie usłyszy twojego krzyku w kosmosie - a jednak! Chaos over Cosmos uderza nas kolejnym wydawnictwem, na którym w roli wokalisty występuje KC Lyon, wchodzący buty poprzedniego wokalisty – Joshuy Ratcliffa. Na gitarze – niezmiennie od czasów pierwszego wydawnictwa – nasz rodak, Rafał Bowman. „The Silver Lining Between the Stars” to 5-ścieżkowy album zawierający progmetalowe aranżacje. Melodie i riffy spełniają swoje zadanie. Charakterystyczna dla gatunku gitarowa wirtuozeria nastraja i wprowadza słuchacza w opowieść utworu, a warstwa tekstowa tylko dopełnia dzieła. Zdecydowanie nie możemy oceniać osobno muzyki i słów. Te dwa elementy wraz ze środowiskowymi efektami dźwiękowymi oddają klimat sci-fi i wyjaśniają skąd „Cosmos” oraz „Chaos” w nazwie projektu. Każda z pięciu kompozycji stoi na wysokim poziomie wykonawczym i aranżacyjnym. Około 35 minut wysokiego kunsztu muzycznego z całą pewnością nie znudzi się po pierwszym przesłuchaniu, a nawet uważam, że po kilku odsłuchach nie doznamy zmęczenia materiałem. Ta intergalaktyczna wędrówka z pięcioma przystankami zadowoli każdego fana metalu progresywnego; gitarzyści będą pod wrażeniem tego, co wyczynia pan Bowman, a młodzi screamerzy powinni wsłuchiwać się w KC Lyona. Wyszukane arpeggia i doskonale harmonizowane riffy są kwintesencją tych utworów. Zdecydowanie ten album zasługuje na rewizyty, bo przy każdej kolejnej utwory zyskują – ich głębia daje nam wrażenie przebywania w kosmosie i obcowania z szeroko definiowanym chaosem, dzięki gęstym rytmom i wychwalanej już przeze mnie gitarze. Album odsłuchiwany po raz pierwszy zostawia po sobie wyraźny ślad i głód dalszego obcowania z nim. Trwa on tyle, by zostawić lekki niedosyt, ale też by słuchający odczuwał satysfakcję i nie zmęczył się dość gęstym i treściwym graniem. Co ciekawe, muzycy czerpią garściami z ekstremalnych odmian metalu. Deathmetalowcy, fani core i math metalu powinni czuć się jak w domu. Daniel Krasoń Bardzo pozytywne wrażenie zrobiła na mnie poprzednia płyta Chaos Over Cosmos „The Ultimate Multiverse”, więc z ciekawością przystąpiłem do odkrywania kolejnej odsłony tego projektu zatytułowanej „The Silver Lining Between The Stars”. To oczywiście również jest kosmiczna podróż, ale w duecie zaszła jedna zmiana. Wokalistą został Amerykanin KC Lyon, co nie zmieniło faktu, że muzyka jest nagrywana on line, a za linię perkusji odpowiedzialne są syntezatory. Wokale KC są mocne i rozbrzmiewające w przestworzach wrzeszczącym growlem, co dociąża muzykę i ją wyostrza, a może nawet, jak w „The Last Man In Orbit” rozprzestrzenia, ale nie wokale są tu istotą międzygalaktycznej wędrówki. O to bowiem dbają przede wszystkim gitary. Trzeba jednak dodać, że rejony kosmosu, w które docieramy, pełne są asteroid i pól magnetycznych, które nie dają odpocząć i zaznać próżniowej pustki. Wręcz przeciwnie. Przez cały czas nękani jesteśmy gąszczem gitarowych łamańców, które tworzą całe skomplikowane siatki i przeplatanki. Granie jest wielowektorowe, pełne wyśrubowanych solówek i najeżone technikaliami, w asyście syntetycznej perkusji i mglistych klawiszy. Skłania się mocno ku death metalowi, po drodze zahaczając o djent i math planetę, ale nie wstydząc się też i bardziej melodyjnych, rozwiniętych progresywnie wariacji. Przez cały czas dzieje się mnóstwo rzeczy, kolejne zdarzenia następują po sobie w nieskoordynowanym szyku i jest to przygoda, podczas której nie sposób się nudzić. Tak mijają pierwsze trzy kawałki, w tym długi, a mimo to bardzo skondensowany muzycznie, numer otwierający i instrumentalny „Eternal Return”. Czwarty „Control ZED” wyróżnia się natomiast największą melodyką i przede wszystkim najbardziej chwytliwymi partiami wokalnymi, ale wciąż jest bardzo mocny. Przejściowy moment ukojenia przychodzi natomiast wraz z ostatnim „The Sons Between The Stars”. Może bez przesady, wciąż jest tu ogień, szczególnie w drugiej części, a także dalej spalamy megatony kosmicznego paliwa, ale jest to pieśń zdecydowanie bardziej rozległa i progresywna, w której łagodzący wokalny udział ma Keaton Lyon, czyli brat głównego wokalisty. Płyta z pewnością nie jest do jednorazowego przesłuchania. Trzeba przebyć ją wielokrotnie, żeby odkryć jej wszelkie zakamarki. Jednocześnie szatkuje niebanalną techniką, rozpływa się tryskającą melodią i zapada niezwykłą atmosferą. Biją z niej instrumentalne wariacje, ale potrafi też usadowić się w zwartych koleinach utworu muzycznego. Aż dziw, że to wszystko rozgrywa się w zaledwie trzydzieści pięć minut. Wujas Moje poprzednie spotkanie z Chaos over Cosmos (materiał „The Ultimate Multiverse”) miało miejsce jakiś rok temu, nie spodziewałem się więc tak szybko kolejnego strzału, szczególnie że tak skomplikowana i rozbudowana muzyka z pewnością nie powstaje z dnia na dzień. Tym razem jednak wiedziałem już czego się spodziewać, więc zaskoczenia nie było… I tak „The Silver Lining Between the Stars” jest materiałem dość podobnym do poprzedniczki, utrzymanym w tych samych klimatach, choć oczywiście zawierającym pewne nowe elementy. Muzyka tego duetu (cały czas jest to duet, choć jego skład się zmienił, o czym później) to instrumentalna orgia balansująca gdzieś na pograniczu prog, power i death metalu. Wszystko opiera się w głównej mierze na bardzo rozbudowanych, i zaawansowanych technicznie partiach gitar, którym gdzieś tam w tle towarzyszy kosmiczna elektronika. Mam wrażenie jednak, że tej elektroniki jest jakby mniej, niż na poprzednim materiale, choć może to też być efekt miksu… Generalnie gitary są tutaj bezapelacyjnie na pierwszym miejscu i to one mają być w centrum uwagi. Wyeksponowane są zresztą całkiem słusznie, bo po prostu robią świetną robotę. I nie ważne czy jest to jakieś nośne melodeathowe riffowanie, kosmiczne solówki czy progmetalowe pasaże – gitary po prostu robią robotę. W porównaniu do „The Ultimate Multiverse” ten album jest jakby cięższy, zawiera więcej chwytliwego, ale też prostego riffowania, a chwilami nawet ociera się o djent. Oczywiście te delikatniejsze, przestrzenne momenty też się pojawiają, jak chociażby w finałowym utworze „The Sins Between the Stars”, który naprawdę fajnie buduje klimat i jest dobrym zakończeniem. Na koniec słowo jeszcze o wspomnianej przeze mnie wcześniej zmianie. W zespole pojawił się nowy wokalista i zastąpił poprzedniego, na którego trochę ostatnio narzekałem. Zmiana moim zdaniem wyszła jak najbardziej na dobre. Może jego wokal jakoś specjalnie się nie wyróżnia, po prostu dość sprawnie łączy screamy z okazjonalnymi czystszymi śpiewami, myślę że sprawdziłby się spokojnie w jakimś melo-death metalowym składzie. O to chyba jednak chodziło, by specjalnie nie wychodził przed szereg i stanowił solidne, ale jednak tło dla partii gitar… Co ciekawe znowu jest to osoba z zagranicy (przypominam, że za warstwę muzyczną odpowiada Polak – Rafał), więc status zespołu pozostaje „międzynarodowy”. Generalnie zatem uważam „The Silver Lining Between the Stars” to materiał o oczko lepszy niż poprzednik. Jeśli ktoś lubi takie zróżnicowane, dynamiczne i mocno zorientowane na warstwę instrumentalną granie to spokojnie może po ten album sięgnąć. Ja do Chaos over Cosmos przekonuję się coraz bardziej. PS. Okładka znowu bardzo w ‘kosmicznym’ klimacie, choć ta poprzednia była bardziej wyrazista… Prezes Chaos Over Cosmos return with a 5-track virtuosic epic featuring stories of interstellar serial killers, introspective wendigos, and nihilistic criticisms of religious institutions. With beautifully complex guitar melodies, dense rhythms, poetic lyrics and passionate vocal deliveries, this album delivers a harmonious galaxy filled with organized chaos. Where the music sings of optimism, the lyrics and vocals offer a warning of doom and deception. ...( TrackList )... 1. Violent Equilibrium 10:46 2. The Last Man in Orbit 06:11 3. Eternal Return 04:03 4. Control ZED 04:14 5. The Sins Between the Stars 09:57 ...( Obsada )... Rafał Bowman - guitars, songwriting, programming KC Lyon - vocals, songwriting, lyrics https://www.youtube.com/watch?v=oIWh7_stA-o SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-05 10:13:38
Rozmiar: 81.85 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Powiem wam, że fakt iż takie płyty jak “The Enemy of Reason” muszą czekać niezauważone kilka lat nim ktoś się zdecyduje wydać je w formie fizycznej, to jest kurwa skandal i ostateczny dowód na to, że muzyki jest obecnie na rynku za dużo. Druga duża płyta Isolated została wrzucona w sieć (osobiście nigdy nie uważałem tego typu zabiegu za „wydanie”) w roku 2015. Chuj wie, czy zespół jeszcze w ogóle istnieje, ale skupmy się wyłącznie na zawartości krążka, który Godz Ov War wygrzebali z zalewu przeciętności i postanowili przedstawić światu. Na płycie zamieszczono siedem kawałków death metalu. Takiego szczerego, od serca. Kopiącego w dupę z siłą rozpędzonej ciężarówki. Mocno śmierdzącego krajowym wpierdolem z lat dziewięćdziesiątych i ciut późniejszych. Czyli jeśli myślicie Vader, Dies Irae czy Yattering to jesteście na dobrym tropie. Dorzućcie do tego kapkę Immolation i macie pełen obraz Wroga Rozumu. Isolated umiejętnie łączą melodię z brutalizą i nie trzymają się kurczowo jednego tematu. Kombinują, ale z wyczuciem, dzięki czemu ich kompozycje są urozmaicone i wielobarwne. Panowie potrafią zarówno perfekcyjnie zajebać blastem z półobrotu niczym Chuck Horris jak i technicznie rozpracować w stylu Bruce'a Lee. Chyba największą siłą tego materiału jest jego nośność. Utwory Isolated z każdym kolejnym odsłuchem wciągają coraz głębiej i zadają coraz poważniejsze rany. Przy takich strzałach jak choćby mechaniczny „Devilish Verses”, „I’m Your Cancer” czy mocno kojarzącym się z Immolation „Possessed Invocations” łeb kręci się przy samej dupie. I tylko mam w przypadku tego materiału identyczny zarzut, jak przy debiucie Deathspawn. Wkurwia mnie cholernie ten sterylny dźwięk perki, brzmiący chwilami jak triggerowy potwór, pożeracz organiczności i pierwiastków ludzkich. Jest to co prawda mankament do którego można z czasem przywyknąć, zwłaszcza że wszystkie siedem kompozycji broni się wyśmienicie, ale zawsze chuj mnie strzela, gdy zespół na własne życzenie tak spierdoli sobie brzmienie. Mimo tego zarzutu uważam, że „The Enemy of Reason” to album bardzo udany a jego przeoczenie można traktować w kategoriach grzechu ciężkiego. Zatem jeśli zaszedł u was podobny pomyłek co u mnie i nie wiecie co to jest Isolated, to macie doskonałą okazję by swoją wiedzę uzupełnić. Żałować na pewno nie będziecie, a założę się, że niejeden z was mocno się przy okazji oślini. jesusatan ...( TrackList )... 1. Devilish Verses 05:50 2. Distorting Mirror 04:23 3. For Nothing 04:38 4. I'm Your Cancer 04:22 5. The God Must Be Dead 05:42 6. Confession of Evil 04:09 7. Possessed Invocations 04:30 ...( Obsada )... Halley - Guitars, Vocals Broda - Guitars Thanay - Bass Kriss - Drums https://www.youtube.com/watch?v=d2TURaFDIoI SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 4
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-04 12:18:47
Rozmiar: 80.88 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist...............: Nightwish Album................: Oceanborn Genre................: Symphonic metal Source...............: NMR Year.................: 1998 Ripper...............: NMR Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.4.2 20221022 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 62 %) Channels.............: Stereo / 192000 HZ / 24 Bit Tags.................: LP Information..........: Spinefarm Records ...( TrackList )... 1. Nightwish - Stargazers 2. Nightwish - Gethsemane 3. Nightwish - Devil & The Deep Dark Ocean 4. Nightwish - Sacrament Of Wilderness 5. Nightwish - Passion And The Opera 6. Nightwish - Swanheart 7. Nightwish - Moondance 8. Nightwish - The Riddler 9. Nightwish - The Pharaoh Sails To Orion 10. Nightwish - Walking In The Air 11. Nightwish - Sleeping Sun Playing Time.........: 53:26 Total Size...........: 2192,18 MB
Seedów: 46
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-06-30 10:25:17
Rozmiar: 2.42 GB
Peerów: 5
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Trzecii album chorwackiego Hereza, 11 utworów death metalu rodem z połowy lat 90-tych, nisko strojone, szwedzkie brzmienie i miażdżąca brutalność. No 'pre', no 'post', no 'tech', no 'prog', not even any 'swe' references or connotations - the death metal drunks Hereza return with sheer fun and straightforward death'n'roll attack. https://theheadbangingmoose.com/2019/08/23/album-review-hereza-death-metal-drunks-2019/ ...( TrackList )... 1. Back From The Grave 02:56 2. Genocid 01:58 3. Kopam oči, režem jezik, prste, nos i uši 02:53 4. Death Metal Drunks 03:10 5. Rak n'Roll 01:34 6. Dullahan 02:42 7. Do Kosti Bez Milosti 03:15 8. Beneath The Wheels Of Death 02:10 9. Necrobitch, Cowgirl From The Morgue 03:23 10. Stupid Spoiled Whore 02:35 11. Monstrum 01:38 ...( Obsada )... Slobodan Stupar - Guitar, Vocals Ivan Kovacevic - Vocals Holger - Bass Thomas Polder - Drums Guest members: Adrie Kloosterwaard (Sinister) - Vocals on 'Back From the Grave' Igor Buljin (Gorthaur's Wrath) - Vocals on 'Kopam oči, režem jezik, prste, nos i uši' Aleister Kainulainen (King Satan) - Vocal on 'Dullahan' https://www.youtube.com/watch?v=A-7X8JxgZvM 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' Ch*j w kaprawe oko dla nazioli, homofobów, mizoginów, kleru i polityków! Specjalny ch*j dla JPII! SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-06-30 10:20:08
Rozmiar: 68.79 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Długo oczekiwany piąty album fińskich przedstawicieli nihilistycznego, okultystycznego i unikalnego death metalu! W składzie byli i obecni muzycy LIE IN RUINS, PERDITION WINDS, SARGEIST, CRYPTBORN, URN, CONVOCATION... Patrząc na dotychczasową aktywność Desolate Shrine, trudno uwierzyć, że po „Deliverance From The Godless Void” zespół zrobił sobie aż pięcioletnią przerwę. W tym przydługim międzyczasie wszechstronny LL rozkręcił Convocation, a i wokaliści na brak zajęć nie narzekali, więc mogły się pojawić wątpliwości, czy przypadkiem Finowie nie znudzili się wypracowaną przez lata formułą i nie chcą od niej odpocząć albo co gorsza – dać sobie z nią siana. Fires Of The Dying World przynosi jednoznaczne odpowiedzi na te pytania, albowiem na pewno nie jest dokładnie tym, do czego nas (mnie!) przyzwyczaili. Muzycy Desolate Shrine musieli dojść do wniosku, że już najwyższy czas na zmiany, że trzeba inaczej podejść do tematu i wpuścić do stylu trochę nowych/odświeżających elementów – niezależnie od rezultatu przynajmniej nikt im nie zarzuci, że są wtórni, przewidywalni i nagrywają w kółko tę samą płytę. Stąd też początek Fires Of The Dying World był dla mnie dość zaskakujący – zamiast typowego dla nich wybuchu agresji i ostrej jazdy do przodu dostałem akustyczne i niezapadające w pamięć intro w typie lat 90. ubiegłego wieku. Kolejny, już normalny, utwór również nie podniósł mi ciśnienia, bo mimo iż solidny, to więcej w nim szwedzkiego death metalu (nowej daty) niż Desolate Shrine. Zespół rozkręca się dopiero w kawałku tytułowym, który jako pierwszy spełnia moje oczekiwania – jest szybko, gęsto i brutalnie, z porządnymi wyziewnymi wokalami (zwłaszcza w duetach) i zawiesistym klimatem. Podobnie dobre wrażenie robi jeszcze tylko „Cast To Walk The Star Of Sorrow”, natomiast pozostałe numery wywołują u mnie mieszane odczucia, choć z przewagą tych pozytywnych – dlatego ocena jest mimo wszystko wysoka. Bez dwóch zdań Fires Of The Dying World jest materiałem bardziej różnorodnym niż to drzewiej bywało, mocniej skontrastowanym, z dobrze zbalansowanymi wpływami doomu i blacku. Niestety nie wszystkie zmiany wyszły Desolate Shrine na zdrowie. O ile z wpływami wspomnianego już szwedzkiego death metalu (pierwsze skojarzenie to Bloodbath) i większą, bezpośrednią melodyjnością nie mam problemu, tak liczne wstawki z gitarą akustyczną nieco mnie irytują. Te spokojne partie przypuszczalnie miały budować napięcie, jednak coś nie pykło i efekt jest taki, że zaburzają płynność i spójność muzyki. Okazuje się, że w przypadku tego zespołu lepiej sprawdzają się klawisze, które niepokojąco snują się w tle, jak choćby w „Cast To Walk The Star Of Sorrow”. Ponadto wydaje mi się, że całość jest wyraźnie prostsza w odbiorze od poprzednich krążków. Na pewno wpływ na to ma przejrzysta produkcja; album brzmi ciężko, ciężej niż kiedykolwiek, ale też bardzo czytelnie. Każdy detal jest na wyciągnięcie ręki. Przystępności służy również rozrzedzona atmosfera muzyki – Fires Of The Dying World nie jest ani duszna, ani przytłaczająca. Klimatu ma na tyle, żeby zachęcić do słuchania, a nie powodować trwałe zmiany w mózgu. Także długość płyty (47 minut w odróżnieniu od godzinnych poprzedniczek) sprawia, że łatwiej ją przetrawić. No i w końcu – osłuchanie zespołu też robi swoje, bo pomimo kilku istotnych zmian w stylu, Finowie grają dość charakterystycznie. Chociaż nie jestem rozczarowany zawartością Fires Of The Dying World, to po Desolate Shrine spodziewałem się hmm… czegoś więcej albo czegoś trochę innego. Jeśli w przeciwieństwie do mnie cechujecie się większą tolerancją na akustyczne wstawki, to spokojnie możecie dopisać jeszcze pół punktu. demo Finnish death metal trio DESOLATE SHRINE will reemerge from the crypts with their newest offering, Fires of the Dying World. Dark Descent Records will release the album on CS, cassette, and digital formats on March 25. Vinyl treatment coming later this year. At long last the successor to 2017’s Deliverance from the Godless Void has been unconfined from the clandestine vaults of Dark Descent Records. Aptly titled Fires of the Dying World, Finland’s DESOLATE SHRINE delivers 46 minutes of their unique death metal possession. The masterful craftsmanship on DESOLATE SHRINE’s fifth album is unmistakable; a true portrait of a band at their absolute peak. Yet be forewarned before indulging from the poison chalice of Fires of the Dying World for it ensnares its victims in an inescapable maelstrom of death and futility. Absolute surrender is the recommended response, as you descend into a claustrophobic trance that erases the world around and reaches into your very soul. When you awaken… nothing will be quite the same again… Let the fires burn. ...( TrackList )... 1. Intro 01:21 2. Echoes in the Halls of Vanity 05:06 3. The Dying World 06:32 4. The Silent God 10:15 5. Cast to Walk the Star of Sorrow 06:41 6. My Undivided Blood 08:41 7. The Furnace of Hope 07:46 ...( Obsada )... RS - Vocals MT - Vocals, Lyrics LL - All instruments https://www.youtube.com/watch?v=p3rglcYUz_c 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' Ch*j w kaprawe oko dla nazioli, homofobów, mizoginów, kleru i polityków! Specjalny ch*j dla JPII! SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 5
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-06-28 18:30:28
Rozmiar: 107.92 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
..::TRACK-LIST::..
1. Bound As One 2. Prey! 3. Ties That Bind 4. Stronger Than You Know 5. Onward We Toil 6. Edge Of A Knife 7. Dark Descent 8. Weather The Storm 9. Renewed Flame 10. Last Rites ..::OPIS::.. Pierwszą od sześciu lat płytę heavy / powermetalowego Jag Panzer z Kolorado nagrano w Sonic Phish Productions (partie basu i perkusju), studiu Hound House (gitara rytmiczna i wokale) i SteamPunk Audio Labs (ścieżki gitary prowadzącej). Miksem w słynnym florydzkim studiu Morrisound zajął się Jim Morris, masteringiem zaś Maor Appelbaum w kalifornijskim Maor Appelbaum Mastering. Okładkę "The Hallowed", 11. longplaya Amerykanów, zaprojektował serbski artysta Dusan Markovic, autor pracy zdobiącej "The Deviant Chord", poprzedni album Jag Panzer z 2017 roku "The Hallowed" to album konceptualny o postapokaliptycznej przyszłości opowiedziany z perspektywy zwierząt. Z zawartą na nim opowieścią, choć przedstawioną z punktu widzenia ludzi, fani mogli zapoznać się pod koniec 2022 roku na kartach komiksu o tym samym tytule, który muzycy wydali własnym sumptem. Nowy materiał Jag Panzer ujrzy światło dzienne 23 czerwca w barach niemieckiej Atomic Fire Records (m.in. CD w digipacku, dwupłytowy album winylowy). ..::OBSADA::.. John Tetley Bass Mark Briody Guitars (rhythm), Keyboards, Vocals (choir) Harry "The Tyrant" Conklin Vocals Rikard Stjernquist Drums, Vocals (backing, choir) Ken Rodarte Guitars (lead) ..::DANE-TECH::.. MP3-320kbps
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-06-27 18:21:10
Rozmiar: 122.77 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Gdy pojawiło się info o nowym pełniaku Wilczycy, to po prostu wzruszyłem ramionami. Nie kryję się z tym, że dotychczas ich wizję czarnego metalu, podlaną do tego trve otoczką uważałem za niestrawną i przesadzoną. Pewnie, ich kawałek z Romkiem (niech jego okręt płynie dalej) był w porządku, ale poza tym omijałem ich szerokim łukiem. Wiedziony jednak ciekawością włączyłem jednego z ich najnowszych singli by doznać opadu szczęki, bo zostałem zmiażdżony. Moi drodzy, jeśli dotychczas omijaliście Wilczycę, bo wstyd jak chuj i chuj, to możecie z tej raz obranej drogi jednak zawrócić w tył, bo hord w końcu wydał naprawdę dobry album. Greg musiał pewnie ich odpowiednio długo smagać batem i dawać bana na wychodzenie do lasu nocą, bo dźwięki, jakie sączą się z „Magiji” zamiast ciar żenady wywołują ukontentowanie. Przede wszystkim do składu dołączył Krzysztof Klingbein, który był tu odpowiedzialny za bębny i to słychać, słodki Jezu, coś w kruchym wafelku podany został, jak one robią tam robotę. Zaczynamy od przyjemnego, klimatycznego wstępu w ramach „Ingressum”, by przejść do kawałka tytułowego, który notabene, był wspomnianym przeze mnie powyżej singlem, albowiem tam najmocniej słychać progres, jaki poczyniła Wilczyca. Jest wolno, jest jadowicie, z odrobiną melodyki, choćby w tym przewchujkurwistym solo (szczególnie ten podjazd w połowie piątej minuty, UH!). W tle czai się podstępny bas, a Nidhogg podlewa to eleganckim skrzeko-szeptem. Są też nienachalne klawisze, ale perkusja dziejąca się właśnie na tym kawałku rzuciła mnie na kolana. Potem następuje przyspieszenie, bo wjeżdża „Przyzywam”, które wybucha dzikim płomieniem nienawiści. Wokal przechodzi już w pełni do skrzeku, któremu wtóruje świetny motyw przewodni. Wspomniałem już, że tu także jest dokurwiona perka? Nie? No to jest dokurwiona hipnotyzując toną smaczków, które wprawne ucho wyłapie. Za gardło nadal trzyma będący następnym w kolejce „Święty Ogień”, który podobnie jak „Przyzywam” narzuca szybkie tempo z wdzięcznym motywem przewodnim. I KURWA TO SOLO NA BĘBNACH! Zaczyna się nieco po półtorej minuty, gitara schodzi na dalszy plan, by słuchacz doznał ciężkich obrażeń od tego krótkiego, ale doskonałego motywu. Ja ocknąłem się na podłodze, z siniakami. Tak było, nie zmyślam. W drugiej części płyty Wilczyca nieco obniża loty, bo „Wij Się Z Bólu Córo Syjonu” oraz „Tetragrammaton” nie porywają już tak bardzo, choć nadal ich odsłuch jest przyjemny, szczególnie tego drugiego. Naspuszczałem się w tej recenzji, jak uczestnik gangbangu, ale „Magija” dała mi masę radości. Brzmienie jest doskonałe, bo idzie wyłapać każdy dźwięk, ale czuć, że to jest nienawistny, walący chłodem black metal. No i bębny. Nie wiem, kto wpadł na pomysł zaangażowania Klingsztofa na poczet tego albumu, ale zasługuje, by jego sztylet z lodu dosięgnął o jednego zdrajcę black metalu więcej. Perkusja dodaje masę energii do tej płyty i wznosi ją o kilka poziomów wyżej. Na drugim miejscu stawiam świetne riffy, które robią doskonałą, momentami mistyczną, atmosferę. Mimo wszystko mam jednak wrażenie, że najwięcej pary poszło w single, czyli „Magiję” i „Święty Ogień”, bo znacząco odstają jakością od reszty (nie żeby była ona zła). Szczególnie „Magija” smaga złem, jak dojrzała domina batem, więc jeśli chcecie próbki, by się przekonać, czy warto, to sięgnijcie po ten singiel, a potem po cały album. Zdecydowanie, kurwa, nie będzie to czas stracony. P.S. Nie mogę nie poruszyć tematu okładki, bo widzę, że spora część ludków skreśla płytę sapiąc, że „pedaliada i cyrk”. Serio, kurwa? Macie okładki z trupami w różnym stanie rozkładu, z ilustracjami kozłów o kutasach tak wielkich, że Romek Kostrzewski napisałby drugą część „Purpurowych Godów” i marudzicie na typa na koniu. Jedyne, co bawi tam, to może jakiś dziwnie niepasujący do całości zdjęcia corpsepaint Nidhogga, ale sami zapewne znacie dużo bardziej żenujące cover arty. Bart Tak śledzę sobie dokładnie losy Wilczycy od samego początku, kiedy to zespół wypłynął na powierzchnię trzy lata temu. Różne są oczywiście na ich temat opinie, ale jednemu zaprzeczyć się nie da. Chłopaki niesamowicie się przez ten czas rozwinęli. Rozwój oczywiście może być zarówno zaletą, jak i powodem do spuszczenia w kiblu. Tutaj jednak mam na myśli pozytywne tego słowa znaczenie. Przede wszystkim, jeśli chodzi o brzmienie, to między debiutem a „Magija” istnieje prawdziwa przepaść. Jakże naturalnie ciepło brzmią na nowych nagraniach instrumenty… Selektywnie, by żaden szkopuł nie umknął naszej uwadze, a jednocześnie nadal organicznie. Szczególne wrażenie robi tu wyraźnie pulsujący bas, nadający muzyce niesamowitej głębi. No ale nawet najlepszy sound nie uratuje przecież słabych kompozycji. Tu Wilczyca też stawia odważnie krok za krokiem, wprowadzając do swoich utworów dodatki, których wcześniej nie uświadczyliśmy, bo najzwyczajniej by do wcześniejszej twórczości nie pasowały. Nie jest to bynajmniej wyciąganie łapy w kierunku „post”. Na najnowszych nagraniach słychać więcej klasyki, z akordami heavymetalowymi włącznie. Jest więcej klimatu śródziemnomorskiego. Są też eksperymenty ze strukturą kompozycji, czyli wieloetapowy „Tetragrammaton”. Jest cały wachlarz wokali, którymi to panowie się tym razem podzielili… Bez względu jednak na wszystko, Wilczyca nadal pozostaje bezwzględnie zespołem czysto blackmetalowym, choć może już nie tak wściekłym jak po narodzeniu. Z porywczego, żądnego krwi zwierzęcia wyrósł dorosły osobnik, który nie rzuca się ślepo na ofiarę, a dokładnie planuje polowanie. Wilczyca, tradycyjnie już, nagrała płytę odmienną od poprzedniej. Bardziej melancholijną i emocjonalną, lecz wciąż pozostającą w drugofalowym kanonie. Być może wywoła ona odpływ części fanów, może przysporzy nowych… Muzycy pewnie i tak mają to w… gdzieś na drugim planie, bo przede wszystkim robią swoje bez oglądania się na trendy. I za to ich szanuję. jesusatan ...( TrackList )... 1. Ingressum 02:27 2. Magija 07:00 3. Przyzywam 04:12 4. Święty Ogień 04:12 5. Tiferet 01:22 6. Wij Się Z Bólu Córo Syjonu 02:45 7. Tetragrammaton 07:04 8. Igne Natura Renovatur Integra 05:38 ...( Obsada )... Nidhogg - Vocals Louve - Vocals, Guitars, Bass, Synths Krzysztof Klingbein - Drums https://www.youtube.com/watch?v=1cOY6xW70Ag 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' Ch*j w kaprawe oko dla nazioli, homofobów, mizoginów, kleru i polityków! Specjalny ch*j dla JPII! SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 5
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-06-26 19:22:32
Rozmiar: 82.82 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
Wykonawca: Within Temptation Typ: Album Okładka: Tak Gatunek: Metal, Gothic Metal, Symphonic Metal Rok: 2019 ..::TRACK-LIST::.. 01. The Reckoning [feat. Jacoby Shaddix] 02. Endless War 03. Raise Your Banner [feat. Anders Fridén] 04. Supernova 05. Holy Ground 06. In Vain 07. Firelight [feat. Jasper Steverlinck] 08. Mad World 09. Mercy Mirror 10. Trophy Hunter ..::DANE-TECH::.. Audio kodek: mp3 Audio bitrate: 320kbps Audio rip: d11
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-06-21 19:39:49
Rozmiar: 112.28 MB
Peerów: 0
Dodał: depesz11
Opis
..::INFO::..
Wykonawca: Within Temptation Typ: Album Okładka: Tak Gatunek: Gothic Metal, Symphonic Metal Rok: 2014 ..::TRACK-LIST::.. CD.1 01. Let Us Burn 02. Dangerous 03. And We Run 04. Paradise (What About Us_) 05. Edge Of The World 06. Silver Moonlight 07. Covered By Roses 08. Dog Days 09. Tell Me Why 10. Whole World Is Watching CD.2 01. Radioactive 02. Summertime Sadness 03. Let Her Go 04. Dirty Dancer 05. Grenade 06. The Power Of Love 07. And We Run (Evolution Track) 08. Silver Moonlight (Evolution Track) 09. Covered By Roses (Evolution Track) 10. Tell Me Why (Evolution Track) 11. Titanium 12. Crazy 13. Don't You Worry Child 14. Behind Blue Eyes 15. Apologize ..::DANE-TECH::.. Audio kodek: mp3 Audio bitrate: 320kbps Audio rip: d11
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-06-21 19:36:38
Rozmiar: 276.80 MB
Peerów: 0
Dodał: depesz11
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Chaos Over Cosmos to projekt dość specyficzny, chociaż trend, którym podąża, wraz z rozwojem technologii w niedalekiej przyszłości może stać się czymś powszechnym. Nie mam tu na myśli muzyki samej w sobie, chociaż ta wypełniająca The Ultimate Multiverse również jest czymś intrygującym, ale o tym za chwilę. Zespół tworzą Polak Rafał Bowman oraz Australijczyk Joshua Ratcliff. Całość była tworzona i nagrywana na odległość. Nie mam informacji, czy obaj Panowie mieli w ogóle okazję poznać się na żywo, ale przypuszczam, że nie. Ogólnie twórczość duetu można opisać jako dość specyficzny miks klimatów metalowych (trochę heavy, trochę metalu progresywnego, momentami nawet lekkie uśmiechy w stronę bardziej ekstremalnych podgatunków), około-metalowych (djent tu się przewija niemalże bez przerwy) oraz elektroniki. Być może część metalowych ortodoksów czytając powyższe zdanie odpuści sobie tę płytę, ale ci bardziej otwarci powinni poczuć się nieco zaintrygowani. The Ultimate Multiverse składa się zaledwie z sześciu utworów. Spójrzmy na przykład na otwierający całość Cascadian Darkness, który zaczyna się trochę… folkowo. I zaznaczam, że nie chodzi mi tu absolutnie o brzmienie. Mam raczej na myśli riffy. Później dostajemy ciekawe partie klawiszy na przemian z czysto progresywnymi gitarowymi zagrywkami. Dość interesującym elementem jest tu wokal. Dostajemy tutaj hard core’owy skrzek momentami przechodzący w coś a’la growl. Nie zabrakło też czystych partii wokalnych. Są one lekko zmodyfikowane komputerowo, jednak absolutnie w tym przypadku to nie razi, wręcz przeciwnie – fragmenty te kojarzą mi się z Burtonem C. Bellem z Fear Factory. Zacząłem się zastanawiać do czego jeszcze można porównać twórczość duetu. Jeśli spojrzeć na naszą rodzimą scenę, do głowy przyszła mi nazwa Hermetic Evolution. Przynajmniej jeśli spojrzymy na te czysto djentowe elementy. Z zagranicznych nazw mógłbym tu wskazać After The Burial, jeśli pod uwagę weźmiemy zadziorność, z drugiej strony elementy progresywne, których tu nie brakuje mogą przywodzić na myśl twórczość na przykład takiego Teramaze. Nie liczcie jednak, że sięgając po tę płytę traficie na klon któregoś ze wspomnianych bandów. Propozycja Chaos Over Cosmos to muzyka, którą ciężko jednoznacznie zaszufladkować i przypiąć jej jakąś konkretną etykietę. Z drugiej strony nie wszystko musi być katalogowane. Widać, że grupa czerpie swe muzyczne inspiracje z różnych źródeł, tworząc tym samym swój własny muzyczny pejzaż. Plusem na pewno jest tu produkcja. Jak na wydawnictwo niezależne, jest ona po prostu wyśmienita i brak jej jakichkolwiek mankamentów. The Ultimate Multiverse to jedna z ciekawszych pozycji, które w tym zwariowanym zeszłym roku zaszczyciły swą obecnością polski rynek muzyczny. Bartek Kuczak Rozwój techniki sprawił, że świat jest mniejszy. Tego stwierdzenia używa się zazwyczaj jeśli chodzi o możliwość podróżowania, czy zasięg informacji. Gdzieś dwie dekady temu, możliwości sprzętowe umożliwiły muzykowanie i rejestrację albumów nie tylko w gigantycznych studiach, ale i w zaciszach domowych. Wówczas to jak grzyby po deszczu wyrastały jednoosobowe projekty. Obecnie obserwujmy w tej dziedzinie trend nieco odmienny. Jakość sieci i zwiększenie przepływu informacji, umożliwia współtworzenie muzyki na odległość. Takim refleksyjnym wstępem chciałem nawiązać do CHAOS OVER COSMOS – projektu studyjnego, który obecnie tworzą Polak i Australijczyk. Zresztą nie tylko forma przedsięwzięcia pobudziła mnie do tego typu rozważań. Muzyka, którą tworzą jest bowiem bardzo plastyczna. Ostatnimi czasy przez mój odtwarzacz przewinęło się kilka płyt AYREON, a przeglądając archiwa z przyjemnością przypomniałem sobie PROJECT CREATION, w kosmicznym klimacie zbliżonym do rock-opery. Nastroiło mnie to i przygotowało grunt pod obcowanie z „The Ultimate Multiverse”. Sama marka CHAOS OVER COSMOS była znana mi już wcześniej. Osłuchiwałem na bandcamp poprzednie wydawnictwa – i przyznam że odpowiadały mi muzycznie, za to nie do końca wokalnie. Nowa produkcja okazuje się zdecydowanym krokiem naprzód w tej dziedzinie. Nie dość, że niewiele można zarzucić kompozycjom to i za mikrofonem dzieje się więcej… i lepiej. Omawiany album to właściwie kombinacja dwóch poprzednich EPek, choć jeśli spojrzymy na spis utworów, to nie jest to odwzorowanie 1:1. Cześć kompozycji, zawartych na albumie wydaje się oscylować przede wszystkim w klimatach nowoczesnych. Mamy tu do czynienia z tyglem metalowych brzmień i elektroniki. Przemieszały się tutaj zarówno nowoczesne formy, powiedziałbym z ukłonem w stronę djentu (i nie chodzi mi o niskie zestrojenie, co bardziej sposób riffowania, rytmikę i budowanie solówek), przez blackmetal w swojej atmosferycznej odmianie, po przestrzenne klimaty rockopery i electropop. Całość dość zgrabnie trzyma się kupy i co do konstrukcji kompozycji nie mam uwag – jest naprawdę klawo. Zastosowanie różnych barw wokalnych sprawia, że podświadomie odbieram tę płytę jako krok do jeszcze bardziej ambitnej formy. Czysty głos, blackowe growle czy szepty sugestywnie wydają się przecież podziałem na role. Elektronika – to zdecydowanie warty wspomnienia element. Kłaniają się tu Jarre i Vangelis. Zwłaszcza, że kosmiczne patenty tworzą w głowie wymaganą przestrzeń, a typowe 8-bitowe brzmienia kojarzą się jednoznacznie z futurystycznymi klimatami informatycznymi. Owszem posiadam pewne krytyczne spostrzeżenia. Momentami jest chyba zbyt gęsto, przez co zatraca się pewna organiczność i forma przypomina nam brutalnie, że mamy do czynienia z projektem studyjnym. Druga sprawa do czyste wokalizy. Momentami głos sięga nieakceptowalnych przeze mnie rejestrów (wypisz wymaluj jak w ARCTURUS). Ale suma summarum podoba mi się, to co wyszło pod szyldem CHAOS OVER COSMOS. Całokształt klimatu… grafiki (jak ulał pasuje tu nawet użyta czcionka), tematyka i w końcu sama muzyka. Widzę w tym potencjał i cieszy mnie rozwój projektu. Piotr Spyra This album is packed to the brim with tight, technical riffage and lush synth pads. Chaos Over Cosmos draw heavily from melodic death metal and classic prog metal, and they blend it into something exciting and complex. Progressive metal is taking a million new forms in recent years, with all the djent and avant-garde experimenting going on. The phenomenon is exciting, but then the traditional prog metal feel is less prominent in freshly emerging acts. Chaos Over Cosmos is an entity that has its prog firmly rooted in the classic progressive power metal style. The Polish/Australian duo hearkens back most significantly to Symphony X in terms of song structures, riffs and lead sections, so the sophomore full length “The Ultimate Multiverse” is bound to appeal to fans of said band. Yet there’s an extra twist to the style approached by Rafal and Joshua, and that is the sci-fi cosmic theme, already indicated by the band name and album title. The Ultimate Multiverse consists of 6 rather lengthy tracks (revolving around 7-8 minutes) with a lot of recurring components but also distinguishing elements in each piece. It’s a fairly diverse output, but not overbearing in any way. There’s a certain degree of memorable hooks, but the songs don’t follow any template, going through multiple different phases in each piece. Past the structural side of the music, these guys are definitely proficient musicians and inspired composers. The songs are engaging and dynamic, but also expressive, fully immersing the listener in the spacey vibe of the album’s theme. I could totally see Star Wars scenes as music videos to these tracks. The star of the show is definitely the guitar here. Rafal has his shred skill and riff drive together, weaving hooky themes with fast paces through the riffs and eloquent virtuous solos. The melodic ideas are gold, with a neo-classic Yngwie feel, but more expressive than challenging, and I’m a sucker for the tapping ideas and the high solo count, with multiple lead sections per track. And getting a bit out of the prog power area, the lead style actually reminded me of Aaron Marshall and Intervals, connecting Chaos Over Cosmos to the new wave of prog branches, most prominent in the third track “Worlds Apart”. This one is also probably the most technical of the lot, with the fastest guitar parts and the most intense drum sections, fusing tech-death instrumental. I love the high octane of the frequently used double kicks in this song. One downside that shows up however is the use of programmed drums, which takes away from the authenticity/intensity of the music, but it’s not a deal breaker. The compositional aspect of the drums is great though with sick transitions and grooves. Rhythmically the songs also have sick tempo changes. Past the programmed drums, the second department where Chaos Over Cosmos loses a few points is in the vocals. This is primarily an instrument focused record with extended parts where the vocals don’t even show, so again, not a deal breaker, but the vocals are very processed to the extent where the harsh vocals are more like gritty whispers and the cleans are mudded out a bit around the edge, taking away from how intelligible they would be otherwise. I am a hi-fi freak however so personal bias included. But a silver lining is that the fuzzy edge around the vocals also weirdly works in the band’s favor. It becomes suggestive of robotic voices or almost as the singing comes through some radio transmission from space, going along nicely with the theme. And while we’re back at spacey vibes, the icing on this cosmic cake comes through the keyboards/programming/effects. With an electronic backbone, the atmospheric side of the band’s sound is the strongest asset in delivering the cosmic alien feel. Some effects even hearken back to 80’s disco sounds which also brings a nostalgic side with it. Summing up, Chaos Over Cosmos is a rather diverse journey through space, well fitted for prog folks, gamers and stargazers alike. It has a few bugs, but the band has solid musical proficiency and expressive qualities, which make “The Ultimate Universe” an overall success. Enjoy! Livingwave17 ...( TrackList )... 1. Cascading Darkness 07:06 2. One Hundred 08:26 3. Worlds Apart 05:48 4. Consumed 08:14 5. We Will Not Fall 08:39 6. Asimov 03:32 ...( Obsada )... Rafał Bowman - Guitars, Keyboards, Programming Joshua Ratcliff - Vocals, Lyrics https://www.youtube.com/watch?v=mGE1x4keo1g 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' Ch*j w kaprawe oko dla nazioli, homofobów, mizoginów, kleru i polityków! Specjalny ch*j dla JPII! SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-06-15 16:16:38
Rozmiar: 313.66 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Cholera, wiem, że Greg lubi wydawać rzeczy dziwne, nietypowe i uznawane w naszym metalowym grajdołku często za herezję dla kultu stali (przypominam, że Cuiavian Sanhedrin wydał wyrok na Potężnego Wydawcę za zdradę black metalu), ale gdy pojawiły się pierwsze zajawki Ifryta w postaci zdjęć, to stwierdziłem, że to przebiło nawet dziwactwa Gruzji. Szczególnie singiel „Straszne Rzeczy”, który był dziesięciominutowym blenderem dla mózgu, przez co zebrał dość srogi opierdol od wielu. Tymczasem EPka „Płuca” okazała się miłym zaskoczeniem, bo wspomniany wcześniej singiel jest tylko jednym z trzech zawartych na niej utworów. I pierwsze dwa całkiem mocno podbijają jej poziom. Zaskakująco mocno. Na wjazd dostajemy liścia w postaci „Klucza Salomona”, a ja łapię się na tym, że słyszę tam trochę starego KATa, jak również echa Sabbat (ej, kurwa gdzie z tymi pochodniami i widłami! Nie kłamię!). Nie będę ukrywał, że ten kawałek to przepyszna arcychłosta, która szybko zapada w pamięć sprawiając, że główka kiwa się do rytmu z uznaniem. Dalej wjeżdża „Kona Allah”, który jest odświeżoną wersją, obecną wcześniej na demówce. Jest krzynkę gorzej, ale nada słucha się przyjemnie, bo wciąż jest przyjemny czarci odór Romka oraz spółki. No i ostatni utwór „Straszne Rzeczy”, przez który chyba przyklepano Ifrytowi łatkę „awangardowego metalu”. Ech, kurwa, jak ja się dla Was poświęcam, bo do recenzji musiałem również wielokrotnie słuchać także tego czegoś. Z jednej strony można powiedzieć, że to zapis snów: chaotyczny, urwany, bezsensowny bełkot zlepiony ze strzępków znanych tylko samemu śniącemu, co przełożyło się na groteskowy efekt końcowy. Ale niestety, jestem starym, zblazowanym chujem i tego już nie kupuję. Jest zbyt pojebane, jak również mam wrażenie, że momentami Ifryt chce tam być na siłę zabawny. Za dużo, za mocno. Jak już wcześniej wspomniałem, to naprawdę dobra EPka, mimo, iż ostatni kawałek bardzo stara się to zmienić. Z tego, co widziałem, za całość intrumentarium (poza solówkami gitarowymi) odpowiada jeden dostojny mąż i przyznaję, że wyszło mu to naprawdę dobrze. Świetnie wypada również wokal Szramy, który naprawdę pasuje do tego typu łomotu. Tworzy to wesołą mieszankę, która dała mi naprawdę sporo frajdy. Warto zapoznać się z „Płucami”, bo może, ku Waszemu zdumieniu, będziecie całkiem zadowoleni. O ile pominiecie ten ostatni kawałek. Trochę wahałem się z oceną, jednak okoliczność nucenia „Klucza Salomona” przeważyła. P.S. Widzę, że niektórych dziwi/brzydzi, że Greg wydaje takie kurioza, ale po tym, jak podzielił się kiedyś linkiem do Old Nick „The Night Of The Ambush And The Pillage By The Queen Ann Styl’d Furniture, Animated By One Of The Dozen Or So Spells That Thee Eastern Vampyre Has Studied (T.N.O.T.A.A.T.P.B.T.Q.A.S.F.A.B.O.O.T.D.O.S.S.T.T.E.V.H.S)”, to przestało mnie cokolwiek zaskakiwać. P.S. 2. Tym, którzy chcą poznać nieco lepiej sylwetkę stojących za Ifrytem chłopiąt zapraszam do lektury wywiadu, jaki możemy znaleźć w Knock Oucie. Rozmawiał, a jakże, Brzoza. Link daję Wam tutej: https://blog.knockoutprod.net/nie-ma-to-jak-prawie-oddac-zycie-nagrywajac-ep-ke-wywiad-z-ifryt/ Bart ...( TrackList )... 1. Klucz Salomona 03:50 2. Kona Allah 04:52 3. Straszne Rzeczy 10:00 ...( Obsada )... Bartosz 'Kuna' Mokry - Guitars, Bass, Drums Vocals by Przemysław 'Szrama' Kuskowski Guitar solos by Kamil Smolarz https://www.youtube.com/watch?v=O6gavnsTiJU 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' Ch*j w kaprawe oko dla nazioli, homofobów, mizoginów, kleru i polityków! Specjalny ch*j dla JPII! SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-06-14 16:31:37
Rozmiar: 43.46 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Opis )...
Amerykański Midnight przez większą część życia funkcjonował jako one man band pod wodzą niejakiego Athenara, do którego przed wydaniem drugiej płyty dołączył kolega o wdzięcznej ksywie SS. Projekt powstał w 2003 roku i w zamyśle miał grać miks black metalu ze speed metalem co w rezultacie dało efekt jakby połączył się Venom z Motorhead plus Turbonegro i jeszcze kilka alkoholowych ekip. Wyszedł z tego zajebisty black'n'roll, który nieźle sieje spustoszenie. Dyskografia Midnight jest spora ale są tam tylko dwa pełne albumy przeplatane niezliczoną ilością splitów i EP'ek. Debiutancki album wyszedł w 2011 roku i stał się jedną z najlepszych płyt w gatunku jakie powstały w USA. Po trzech latach wydali drugi album, który jeszcze bardziej jedzie po bandzie zostawiając za sobą tylko zgliszcza. Jednym słowem sprawdźcie sobie Midnight, a strata po Motorhead nie będzie taka bolesna. ...( TrackList )... 1 Telepathic Nightmare 2 Frothing Foulness 3 In Sinful Secrecy 4 Nocturnal Molestation 5 More Torment 6 Let There Be Sodomy 7 Devil Virgin 8 Snake Obsession 9 Villainy Wretched Villainy 10 Szex Witchery ...( Obsada )... Athenar - Vocals, Guitars, Bass, Drums, Lyrics, Songwriting ...( Dane Techniczne )... MP3-320kbps
Seedów: 6
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-06-10 21:03:38
Rozmiar: 81.66 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Myślałem, że będę mógł zedrzeć łacha i ogólnie obśmiać kolejny pseudo black ale tu kurwa kolesie wiedzą o co chodzi. Smród spalenizny lat 90-tych wydobywa się od pierwszych taktów, to prosty black metal ale dokładnie osadzony w kanonie norweskich wzorców. Całość dobrze nagrana ale nie wymuskana jak jaja byka więc i brzmieniowo kult, wokalnie super, uwielbiam taki kruczy śpiew a Nidhogg nie dość, że ma klasyczną manierę to jeszcze śpiewając po polsku wszystko da się zrozumieć. Teksty także jak przystało nie są żadną wirtuozerią, raczej krótkie i dosadne. Gdzieś tam w ich reklamówce pojawiło się też słowo ambient ale ni chuja nic takiego nie ma, są po prostu kawałki instrumentalne ale zagrane klasycznym instrumentarium w dodatku też świetnie wkomponowane pomiędzy kompozycje z tekstami. Chciałbym się do czegoś dowalić ale kurde cholernie mi się to podoba a kiedy jeszcze wokalnie jadą takie akcenty jak darcie ryja Płoń czy Hail to aż się chce aby trwało to dłużej. 30 min black metalowej zarazy, która dawno temu rozpełzła się z mroźnej Norwegii. Hajasz Czy to jest materiał przełomowy? NIE! Czy jest to tzw. album roku? NIE! Czy jest to muzyka, która powala swoim rozmachem? NIE! 3xNIE, a jednak jestem na TAK! Muzyka Wilczycy ma w sobie coś tak hipnotyzującego, przyciągającego a panowie uchwycili to diabelskie 'coś', co sprawia, że chce się ich muzyki słuchać i nie odstawia się jej po pierwszym, a nawet drugim przesłuchaniu. No cóż, podoba mi się ten materiał i już. The two black metal purists did not rest on their laurels, on the contrary – while exploring and expanding on the very same blunt aesthetics, and applying the very same hideous, deceptively low-fi sound, they actually confirm and take advantage of their creative potential, imagination, skills and ideas. More importantly, the two enigmatic, undercover black metal mercenaries continue what they started with their very first release – maniacal, freezing cold and aggressive, sheer second wave black metal the way it was spawned to be! Most extreme, powerful, deathly, devilishly atmospheric and appealing creation to date. Wailing, berserker vocals, seething riffs, throat-cutting chords, lunatically rabid and wicked solos, skull-splitting bass work and pounding drums take the listener on a savage hell of a ride into the fathomless realms of black metal darkness and evil. Whether untamedly galloping at full speed or solemnly striding like a funeral procession, Wilczyca delivers pure black metal at its finest, drowning it in disturbing ambience and nightmarish soundscapes, leaving nothing but scorched earth and dead bodies behind, spreading the essence of black metal! ...( TrackList )... 1. Wnyk 02:11 2. Horda 02:35 3. Echo 04:04 4. Miecz Na Pomazańca 04:00 5. Demon 16:06 6. Sic Luceat Lux 03:57 7. Śmierć Protestanckim Kurwom 02:03 8. Spłoniesz 03:00 ...( Obsada )... Louve - All Instruments Nidhogg - Vocals https://www.youtube.com/watch?v=JtCoMZ8xedI 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' Ch*j w kaprawe oko dla nazioli, homofobów, mizoginów, kleru i polityków! Specjalny ch*j dla JPII! SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-05-23 01:40:17
Rozmiar: 87.35 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Ghost Album: Phantomime Year: 2023 Genre: Metal Format/Quality: .mp3 320 kbps ...( TrackList )... 01. See No Evil 02. Jesus He Knows Me 03. Hanging Around 04. Phantom Of The Opera 05. We Don?t Need Another Hero
Seedów: 29
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-05-21 11:35:47
Rozmiar: 56.41 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Początki Therion datuje się na rok 1988. Na pierwszym demie „Paroxysmal Holocaust” z 1999 roku na wokalu występuje jeszcze Matti Kärki, który później odszedł do Dismember, więc obowiązki wokalisty wziął na siebie gitarzysta i lider zespołu Christofer Johnsson. W ten sposób dokonał się skład, który nagrał płytę „Of Darkness…”. Oprócz Christofera znaleźli się w nim Peter Hansson na gitarze, Oskar Forss na perkusji oraz przybyły z Dismember Erik Gustaffson na basie. Zanim jednak powstała płyta, Therion wydał jeszcze trzy demówki, a całe „Of Darkness…” jest zbiorem piosenek napisanych w tym okresie. Nowy materiał, jaki już wtedy powstawał, był szykowany na kolejny album. Jest to więc wydawnictwo podsumowujące pierwszy, podziemny okres działalności zespołu. Wszystko zostało od nowa nagrane i zmiksowane w ciągu sześciu dni sierpnia i września 1990 roku, oczywiście w studiu Sunlight w Sztokholmie. Wydawcą została angielska Deaf Records, która wyprodukowała album na winylu, CD i kasecie. Wersja kasetowa Mystic Production z 2000 roku ma jeszcze cztery bonusowe kawałki w wersjach demo. Tak jak zazwyczaj nie lubię bonus tracków, to tutaj mi one po prostu pasują. Całe to wydawnictwo jest wspominkowe i to fajnie posłuchać tych numerów tak jak brzmiały w oryginale na „Time Shell Tell”. A brzmiały bardziej surowo, ale naprawdę dobrze, z historycznego punktu widzenia może nawet jeszcze lepiej. Kaseta Mystic jest równoległa do jubileuszowego wydania Irond Records i oprócz tracklisty obie te wersje mają też inną, taką już bardziej nowoczesną, okładkę. U swego zarania Therion był zespołem stricte death metalowym i jest jednym z prekursorów i współtwórców całej szwedzkiej sceny tego gatunku. Młodzi adepci ciężkich brzmień bardzo starali się być maksymalnie brutalni i tworzyć muzykę mocniejszą od czegokolwiek co istniało wcześniej na świecie. W ten sposób tworzyli historię rodzącego się death metalu, do której dema Therion oraz całe „Of Darkness…” z pewnością się zaliczają. Dodając do tego specyfikę studia Sunlight i charakterystyczne, tłuste brzmienie jakie otrzymały wszystkie tworzone tam w tym okresie płyty, mamy do czynienia z produktem klasycznym, bardzo reprezentatywnym dla tego okresu. Utwory są więc gniotące, z gęstym, smolistym brzmieniem. Atmosfera w nich panująca jest iście grobowa i cuchnąca stęchlizną. Ma to wszystko taki przytłumiony, dudniący pogłos, z dużym naciskiem na niskość basu. Jest to jednak efekt celowy, wyeksponowany dla wzmocnienia ciężkości, bo sama jakość nagrań jest dobra. Wyjątkiem są słabo słyszalne i zamazane solówki, które jednak i tak występują sporadycznie. Na tym etapie nie chodziło o wirtuozerską ekwilibrystykę, a raczej o porządny, techniczny łomot i niespotykaną dotąd siłę rażenia jaką niósł ze sobą death metal. Pod tym względem moim faworytem jest „Megalomaniac” z najbardziej łupieżczymi gitarami i perkusją. Dobra sieczka jest też w „Time Shall Tell”. Istną perełką jest „Genocidal Raids” ze swoimi dzikimi, przesterowanymi wokalami. Aż przeszywa do kości ten straszliwy oddech bestii. Pod względem kompozycyjności utworów wyróżniają się „Morbid Reality” ze świetnymi riffami i najlepszą solówką oraz ostatni „Dark Eternity”. W obu pojawiają się, jeszcze proste, zalążki refrenów wyrykiwane głębokim, chrypliwym growlingiem. Cała płyta stoi jednak na wysokim poziomie. Są to początki, ale początki godne, a jak na tamte czasy wręcz wybitne. Therion szybko ugruntował sobie pozycję i został silnym reprezentantem i czołowym przedstawicielem sceny. Sceny, na której, jak czas pokazał, nie zagrzał długo miejsca. Kto by się wówczas spodziewał jak bardzo rozrośnie i rozwinie się ten zespół? A gdyby osiemnastoletniemu wówczas Christoferowi jakaś wróżka wywróżyła jak będzie wyglądał Therion za trzydzieści lat, to by ją obśmiał i nawyzywał:) Wujas Dark, Atmospheric and Heavy. Three characteristics are present on this album, the first offering by the masters of the heavy, dark and atmospheric, Therion. Each song is a gem in its own right; there are no fillers, as each song had been previously recorded in some form. The boys had time to work on their skills, with the various demos and the Time Shall Tell EP showing off the earlier versions of these classic songs, with the exception of Genocidal Raids. The guitars are vicious; they come through clearly but without having the sound of being overproduced. The riffs in each song are numerous and varied, but they meld together almost perfectly, there is hardly an awkward moment throughout this album. From galloping riffs to haunting tremolo pickings, they never get old. There are even technical parts, and they fit in with the rest of the song (such as Megalomania) nicely. Do I need to mention the solos? A Suburb to Hell has a short thrashy solo, while Asphyxiate With Fear has an atmospheric slow that brings in a doomy breakdown. Breakdowns in Therion? They exist, they aren’t like the Metalcore breakdowns, these are in for the atmosphere, and this is at a time when Metalcore was just starting out. The drumming ranges from standard time keeping to interesting double bass patterns and relentless blast beats. The bass drum isn’t too loud, but sometimes it isn’t that audible either. With the intense riffing going on and how well the snare fits in with the songs however, I hardly notice that. The vocals add a level of dark atmosphere that doesn’t appear as often on later albums, especially with operatic vocals and Christofer Johnsson’s development of a less menacing growl. There are effects added on this throughout, a sort of reverb that adds to the atmosphere. Other effects, such as a drop in pitch, aren’t overused. One thing that this album accomplishes most of all is its dark atmosphere. This is demonstrated best of all with Genocidal Raids, which starts out with an eerie siren and background doomy riff. The song picks up in speed, with riffs that are atmospheric in their own right. Then it goes all out, probably at the fastest pace Therion has ever played, where the first verse is sung in just under 10 seconds. Snares and cymbals are going off chaotically while a tremolo riff provides the background atmosphere. The way Christofer Johnsson growls the line “And they will die, why buy death?” The unfortunate flaw of this album is how the bass doesn’t seem all that audible. It doesn’t detract all that much from the album, but compared to how the bass in Therion’s work adds to the overall feeling of each song in their later albums, that contribution is missing from this album. The songs are still fun to listen to, head banging atmospheric death metal tracks with killer solos and demonic vocals. The highlights: Time Shall Tell and Genocidal Raids, but the whole album is eerie and heavy. JoeCapricorn ...( TrackList )... 1. The Return 5:15 2. Asphyxiate with Fear 4:00 3. Morbid Reality 6:05 4. Megalomania 4:10 5. A Suburb to Hell 4:47 6. Genocidal Raids 5:15 7. Time Shall Tell 5:07 8. Dark Eternity 4:45 ...( Obsada )... Christofer Johnsson - vocals, rhythm guitar Peter Hansson - lead guitar, rhythm guitar Oskar Forss - drums Erik Gustafsson - bass guitar https://www.youtube.com/watch?v=On_6jbATDjU 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' Ch*j w kaprawe oko dla nazioli, homofobów, mizoginów, kleru i polityków! Specjalny ch*j dla JPII! SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-05-15 01:45:04
Rozmiar: 91.88 MB
Peerów: 4
Dodał: Uploader
|