|
|
|||||||||||||
|
Ostatnie 10 torrentów
Ostatnie 10 komentarzy
Discord
Wygląd torrentów:
Kategoria:
Muzyka
Gatunek:
Alternatywna
Ilość torrentów:
1,049
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Zespół, jak w procesie alchemicznym, coraz bardziej uszlachetnia swoją twórczość i destyluje z każdą płytą coraz bardziej wyrafinowaną muzykę i teksty. 'Sieć Indry' jest transową podróżą po nowych lądach. To znakomicie zagrana, zaśpiewana i zrealizowana płyta, która wchodzi głęboko pod skórę, a teksty Grzegorza Kaźmierczaka znów zaskakują minimalizmem i intensywnością. Piotr Bratkowski po latach napisał o zespole tak: 'koncert Variete (...) w 1985 roku, zrobił na mnie największe wrażenie z wszystkiego, co kiedykolwiek w Jarocinie usłyszałem'. Z kolei Rafał Księżyk nazwał Variete 'ulubionym zespołem polskiej inteligencji'. ..::TRACK-LIST::.. 1. Plan 4:14 2. Sycylia 4:11 3. Sygnał 4:10 4. Chleb, wino i przestrzeń 3:06 5. Waikiki 4:08 6. Księżniczka 3:57 7. Dobra droga 2:58 8. Satelity 3:38 9. Taka miłość nie jest dla mnie 2:35 Nagrania zostały zarejestrowane pomiędzy styczniem 2024 a lipcem 2025 w Studiu Strych oraz A/V Studio Nagrań w Bydgoszczy i w studiu Grzegorza Kaźmierczaka w Aioli, na Sycylii. ..::OBSADA::.. Bass Guitar - Grzegorz Korybalski Drums, Percussion - Eva Lanche Electric Guitar, Acoustic Guitar - Marek Maciejewski Lyrics By, Electronics, Lead Vocals, Producer, Mixed By - Grzegorz Kaźmierczak Tenor Saxophone, Soprano Saxophone - Alan Balcerowski https://www.youtube.com/watch?v=wiclp-SZv2E SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-29 16:00:47
Rozmiar: 76.42 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Zespół, jak w procesie alchemicznym, coraz bardziej uszlachetnia swoją twórczość i destyluje z każdą płytą coraz bardziej wyrafinowaną muzykę i teksty. 'Sieć Indry' jest transową podróżą po nowych lądach. To znakomicie zagrana, zaśpiewana i zrealizowana płyta, która wchodzi głęboko pod skórę, a teksty Grzegorza Kaźmierczaka znów zaskakują minimalizmem i intensywnością. Piotr Bratkowski po latach napisał o zespole tak: 'koncert Variete (...) w 1985 roku, zrobił na mnie największe wrażenie z wszystkiego, co kiedykolwiek w Jarocinie usłyszałem'. Z kolei Rafał Księżyk nazwał Variete 'ulubionym zespołem polskiej inteligencji'. ..::TRACK-LIST::.. 1. Plan 4:14 2. Sycylia 4:11 3. Sygnał 4:10 4. Chleb, wino i przestrzeń 3:06 5. Waikiki 4:08 6. Księżniczka 3:57 7. Dobra droga 2:58 8. Satelity 3:38 9. Taka miłość nie jest dla mnie 2:35 Nagrania zostały zarejestrowane pomiędzy styczniem 2024 a lipcem 2025 w Studiu Strych oraz A/V Studio Nagrań w Bydgoszczy i w studiu Grzegorza Kaźmierczaka w Aioli, na Sycylii. ..::OBSADA::.. Bass Guitar - Grzegorz Korybalski Drums, Percussion - Eva Lanche Electric Guitar, Acoustic Guitar - Marek Maciejewski Lyrics By, Electronics, Lead Vocals, Producer, Mixed By - Grzegorz Kaźmierczak Tenor Saxophone, Soprano Saxophone - Alan Balcerowski https://www.youtube.com/watch?v=wiclp-SZv2E SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-29 15:57:32
Rozmiar: 198.03 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. ADMINISTRATORR ELECTRO to trio powołane do życia w 2013 r. przez Bartosza 'Administratorra' Marmola, który poza realizowaniem się w macierzystej formacji Administratorr, oraz kontynuowaną współpracą z Lesławem (Komety) przy projekcie 'Piosenki o Warszawie vol. 1 i vol. 2', poszukuje wciąż nowych brzmień i form prezentacji własnej twórczości. Wynikiem tych poszukiwań jest właśnie ADMINISTRATORR ELECTRO, który tworzą Bartosz Marmol (gitara, wokal, klawisze) i Paweł Kowalski (bass, klawisze, chórki). Po dwóch latach od debiutu ADMINISTRATORR ELECTRO przygotował kolejną muzyczną podróż w czasie, która tym razem jest bardziej gorzka niż sentymentalna, bardziej elektroniczna niż rockowa i bardziej osobista niż biograficzna. Zapowiedzią i przedsmakiem tej podróży jest utwór 'Fan', który pojawił się w rozgłośniach radiowych już w czerwcu 2016 r. Muzycznie płyta jest bardziej elektroniczna, nawiązująca do lat osiemdziesiątych. W nagraniach użyto syntezatorów rodem z lat osiemdziesiątych przez co elektronika jest bardziej selektywna, a ilość brzmień mniejsza. Po pierwsze elektronika ale na płycie również usłyszymy gitary w stylu alternatywnego rocka, niekonwencjonalne perkusjonalia (butelki, rożnego rodzaju blachy i inne materiały z odzysku), które wzbogaciły gamę brzmień. Wydawca Administratorr Electro doczekał się drugiej płyty, więc niczym dziwnym są porównania do debiutu, szczególnie że nowe dzieło formacji, zatytułowane Ziemowit, jest lepszym dziełem od płyty Sławnikowice – Zgorzelec 17:10 i to w każdym aspekcie. Mózg projektu, czyli Bartosz Marmol, jawi mi się jako niezmordowany i bardzo wszechstronny twórca. Jakby nie patrzeć, Administratorr Electro to jeden z jego kilku zespołów. Tutaj Marmol spełnia się w graniu muzyki elektronicznej, bliższej popowi lat osiemdziesiątych. Jego pierwotny skład, czyli po prostu Administratorr, stawia na rockowe brzmienia, a do tego trzeba dodać jego dwie płyty, zatytułowane Piosenki o Warszawie, które stworzył wspólnie z Lesławem z Komet. Człowiek orkiestra, chciałoby się rzec, i co najważniejsze – utalentowany twórca, bo trzeba podkreślić, że płyty, które sygnuje on swoim imieniem i nazwiskiem, nigdy nie schodzą poniżej dobrego poziomu. Za ilością idzie również jakość, czego dobitnym dowodem jest płyta Ziemowit, która wręcz kipi pomysłami i świetnymi melodiami. Umówmy się, że Administratorr Electro wcale nie planuje wyważyć drzwi tudzież dokonać przełomu w gatunku, który uprawia. Marmol sprawnie korzysta ze sprawdzonych klisz i patentów, umiejętnie je tym samym przetwarza, oczywiście wedle potrzeb. Zasadniczą zmianą w stosunku do debiutu jest to, że brzmienie jest mniej szorstkie, cieplejsze, pełne życia i pulsu, zarazem jednak aranże wydają bardziej oszczędne, a w muzyce jest więcej powietrza. Administratorr po prostu dojrzał albo po prostu odnalazł swoją ścieżkę rozwoju. Ziemowit jawi się jako album spójny, poukładany, nie przypomina się on już eksperymentu, a słuchając płyty Sławnikowice – Zgorzelec 17:10 trudno o inne odczucia. No i najważniejsze, co już zresztą podkreśliłem, Ziemowit to kopalnia niezłych przebojów, nie tyle co porywających do tańca, co na pewno dających się zanucić, a o to przecież w tym wszystkim chodzi, prawda? Przeboje? Na pewno kąśliwy, mający ostry beat utwór Fan. Walczykowata, dosłownie wciągająca swoim niepokojącym klimatem La vagina de la muerte to też jeden z mocniejszych momentów Ziemowita. Potencjał do potańczenia ma w sobie również szybki Zbudujemy bazę. Ale Ziemowit to masa piosenek zachowanych bardziej w stonowanych barwach, które eksponują ważne, bardzo życiowe teksty napisane przez Administratorra. Dlatego pomimo mniejszej intensywności muzycznej, utwory takie jak Złoty pociąg czy oniryczny Sama się przytulaj mają olbrzymią siłę rażenia. W tych kawałkach liczy się atmosfera i budowanie odpowiedniego nastroju. Tak sobie to panowie ułożyli, że większość płyty stanowią delikatniejsze, wręcz oszczędne utwory – jest więc sporo przestrzeni na wokal i teksty. Administratorr Electro na drugiej płycie okrzepł i dojrzał. Ziemowit to płyta znacznie bardziej przemyślana, dopracowana, momentami wręcz wypolerowana pod względem melodyjności, bo czy są to szybkie, czy wolne utwory, każdy ma w sobie charakterystyczną, zimną, nieco senną melodykę, którą ja osobiście kupuję. Jakub Pożarowszczyk Dwa lata po Sławnikowicach – Zgorzelcu 17:10 Bartosz Marmol znowu łączy siły z Pawłem Kowalskim, a duet dodatkowo wspomagają Marek Veith na perkusji oraz Magdalena i Robert Srzedniccy na klawiszach i przy samplach. W takim składzie otrzymujemy Ziemowita, drugą płytę projektu, kolejną Marmola (wcześniej dwie części Piosenek o Warszawie, które Bartosz nagrał ze swoim drugim zespołem – Administratorrem oraz Lesławem z Komet). I Administratorr Electro ponownie idzie w archaiczną elektronikę wymieszaną z indie rockiem. Elektronika? Klawisze, ejtisowo-najtisowe syntezatory okraszone chwytliwymi riffami i wpadającą w ucho perkusją. Teoretycznie same mocne rzeczy. Teoretycznie wszystko, czego potrzeba do stworzenia szlagierowego wydawnictwa. Teoretycznie. Bo Ziemowit to też bardzo nierówna płyta. Płyta z hitami, ale też i utworami, które najzwyczajniej w świecie można by było (albo nawet: trzeba by było) pominąć. Momentami można się wręcz wyłączyć, wygłuszyć z dołujących tracków. I wracać do highlightów albumu. Tych jest na Ziemowicie kilka. Przede wszystkim autoironiczny „Fan” z tanecznymi akordami i dynamiczną perkusją. Do tego, a może przede wszystkim, tekst opowiadający o zatraceniu artystycznym, o problemach i potrzebach zespołów i muzyków. I o prawdzie („znam wszystkie dobre recenzje / złe to chłam” – znamy to skądś? No znamy). Administratorr przygotował bardzo electroclashowy refren, tego nie da się ukryć. Co jeszcze? Jeszcze „Złoty pociąg” z bajecznym wręcz chorusem i niezłym, aktualnym wstępem, przynajmniej jeśli spojrzy się na porę roku. Ale tutaj o sile kompozycji stanowi, znowu, refren. Podniesienie tonacji, podbicie patosu, ckliwy tekst, końcowe partie klawiszy i przejście w gitarę – to dobry utwór, może nie najlepszy na wydawnictwie, bo głównie ze względu na refren, ale dobry. Poziom trzyma też „La vagina de la muerte”, kubańska niemalże ballada o smutnym wydźwięku i z wpadającymi w ucho bębnami. „Sama się przytulaj” to zaraz obok „Zbudujemy bazę” ostatni utwór, którego słuchanie sprawia przyjemność. Pozostałe? Raczej zamulające, lekko nijakie, a przede wszystkim dłużące się. Administratorr Electro mogli przyciąć tę płytę jednak nieco. Naprawdę. Bo przez takie kawałki jak „Taś taś” czy „W telewizji” (oraz pozostałe niewymienione tytuły) materiał jest po prostu nierówny. No i Marmol wypada o niebo lepiej w projekcie warszawskim jednak. Tak mi się wydaje. FYH! https://fyh.com.pl/czynniki_pierwsze/administratorr-electro-ziemowit/ ..::TRACK-LIST::.. 1. Łokieć 2. Fan 3. Taś taś 4. Taś taś część 2 5. Złoty Pociąg 6. La vagina de la muerte 7. Piekło? 8. Sama się przytulaj 9. W telewizji 10. Zbudujemy bazę 11. Czekamy na cud 12. Kropka nad z https://www.youtube.com/watch?v=BEa78BGJ2Ts SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-28 17:23:41
Rozmiar: 101.03 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. ADMINISTRATORR ELECTRO to trio powołane do życia w 2013 r. przez Bartosza 'Administratorra' Marmola, który poza realizowaniem się w macierzystej formacji Administratorr, oraz kontynuowaną współpracą z Lesławem (Komety) przy projekcie 'Piosenki o Warszawie vol. 1 i vol. 2', poszukuje wciąż nowych brzmień i form prezentacji własnej twórczości. Wynikiem tych poszukiwań jest właśnie ADMINISTRATORR ELECTRO, który tworzą Bartosz Marmol (gitara, wokal, klawisze) i Paweł Kowalski (bass, klawisze, chórki). Po dwóch latach od debiutu ADMINISTRATORR ELECTRO przygotował kolejną muzyczną podróż w czasie, która tym razem jest bardziej gorzka niż sentymentalna, bardziej elektroniczna niż rockowa i bardziej osobista niż biograficzna. Zapowiedzią i przedsmakiem tej podróży jest utwór 'Fan', który pojawił się w rozgłośniach radiowych już w czerwcu 2016 r. Muzycznie płyta jest bardziej elektroniczna, nawiązująca do lat osiemdziesiątych. W nagraniach użyto syntezatorów rodem z lat osiemdziesiątych przez co elektronika jest bardziej selektywna, a ilość brzmień mniejsza. Po pierwsze elektronika ale na płycie również usłyszymy gitary w stylu alternatywnego rocka, niekonwencjonalne perkusjonalia (butelki, rożnego rodzaju blachy i inne materiały z odzysku), które wzbogaciły gamę brzmień. Wydawca Administratorr Electro doczekał się drugiej płyty, więc niczym dziwnym są porównania do debiutu, szczególnie że nowe dzieło formacji, zatytułowane Ziemowit, jest lepszym dziełem od płyty Sławnikowice – Zgorzelec 17:10 i to w każdym aspekcie. Mózg projektu, czyli Bartosz Marmol, jawi mi się jako niezmordowany i bardzo wszechstronny twórca. Jakby nie patrzeć, Administratorr Electro to jeden z jego kilku zespołów. Tutaj Marmol spełnia się w graniu muzyki elektronicznej, bliższej popowi lat osiemdziesiątych. Jego pierwotny skład, czyli po prostu Administratorr, stawia na rockowe brzmienia, a do tego trzeba dodać jego dwie płyty, zatytułowane Piosenki o Warszawie, które stworzył wspólnie z Lesławem z Komet. Człowiek orkiestra, chciałoby się rzec, i co najważniejsze – utalentowany twórca, bo trzeba podkreślić, że płyty, które sygnuje on swoim imieniem i nazwiskiem, nigdy nie schodzą poniżej dobrego poziomu. Za ilością idzie również jakość, czego dobitnym dowodem jest płyta Ziemowit, która wręcz kipi pomysłami i świetnymi melodiami. Umówmy się, że Administratorr Electro wcale nie planuje wyważyć drzwi tudzież dokonać przełomu w gatunku, który uprawia. Marmol sprawnie korzysta ze sprawdzonych klisz i patentów, umiejętnie je tym samym przetwarza, oczywiście wedle potrzeb. Zasadniczą zmianą w stosunku do debiutu jest to, że brzmienie jest mniej szorstkie, cieplejsze, pełne życia i pulsu, zarazem jednak aranże wydają bardziej oszczędne, a w muzyce jest więcej powietrza. Administratorr po prostu dojrzał albo po prostu odnalazł swoją ścieżkę rozwoju. Ziemowit jawi się jako album spójny, poukładany, nie przypomina się on już eksperymentu, a słuchając płyty Sławnikowice – Zgorzelec 17:10 trudno o inne odczucia. No i najważniejsze, co już zresztą podkreśliłem, Ziemowit to kopalnia niezłych przebojów, nie tyle co porywających do tańca, co na pewno dających się zanucić, a o to przecież w tym wszystkim chodzi, prawda? Przeboje? Na pewno kąśliwy, mający ostry beat utwór Fan. Walczykowata, dosłownie wciągająca swoim niepokojącym klimatem La vagina de la muerte to też jeden z mocniejszych momentów Ziemowita. Potencjał do potańczenia ma w sobie również szybki Zbudujemy bazę. Ale Ziemowit to masa piosenek zachowanych bardziej w stonowanych barwach, które eksponują ważne, bardzo życiowe teksty napisane przez Administratorra. Dlatego pomimo mniejszej intensywności muzycznej, utwory takie jak Złoty pociąg czy oniryczny Sama się przytulaj mają olbrzymią siłę rażenia. W tych kawałkach liczy się atmosfera i budowanie odpowiedniego nastroju. Tak sobie to panowie ułożyli, że większość płyty stanowią delikatniejsze, wręcz oszczędne utwory – jest więc sporo przestrzeni na wokal i teksty. Administratorr Electro na drugiej płycie okrzepł i dojrzał. Ziemowit to płyta znacznie bardziej przemyślana, dopracowana, momentami wręcz wypolerowana pod względem melodyjności, bo czy są to szybkie, czy wolne utwory, każdy ma w sobie charakterystyczną, zimną, nieco senną melodykę, którą ja osobiście kupuję. Jakub Pożarowszczyk Dwa lata po Sławnikowicach – Zgorzelcu 17:10 Bartosz Marmol znowu łączy siły z Pawłem Kowalskim, a duet dodatkowo wspomagają Marek Veith na perkusji oraz Magdalena i Robert Srzedniccy na klawiszach i przy samplach. W takim składzie otrzymujemy Ziemowita, drugą płytę projektu, kolejną Marmola (wcześniej dwie części Piosenek o Warszawie, które Bartosz nagrał ze swoim drugim zespołem – Administratorrem oraz Lesławem z Komet). I Administratorr Electro ponownie idzie w archaiczną elektronikę wymieszaną z indie rockiem. Elektronika? Klawisze, ejtisowo-najtisowe syntezatory okraszone chwytliwymi riffami i wpadającą w ucho perkusją. Teoretycznie same mocne rzeczy. Teoretycznie wszystko, czego potrzeba do stworzenia szlagierowego wydawnictwa. Teoretycznie. Bo Ziemowit to też bardzo nierówna płyta. Płyta z hitami, ale też i utworami, które najzwyczajniej w świecie można by było (albo nawet: trzeba by było) pominąć. Momentami można się wręcz wyłączyć, wygłuszyć z dołujących tracków. I wracać do highlightów albumu. Tych jest na Ziemowicie kilka. Przede wszystkim autoironiczny „Fan” z tanecznymi akordami i dynamiczną perkusją. Do tego, a może przede wszystkim, tekst opowiadający o zatraceniu artystycznym, o problemach i potrzebach zespołów i muzyków. I o prawdzie („znam wszystkie dobre recenzje / złe to chłam” – znamy to skądś? No znamy). Administratorr przygotował bardzo electroclashowy refren, tego nie da się ukryć. Co jeszcze? Jeszcze „Złoty pociąg” z bajecznym wręcz chorusem i niezłym, aktualnym wstępem, przynajmniej jeśli spojrzy się na porę roku. Ale tutaj o sile kompozycji stanowi, znowu, refren. Podniesienie tonacji, podbicie patosu, ckliwy tekst, końcowe partie klawiszy i przejście w gitarę – to dobry utwór, może nie najlepszy na wydawnictwie, bo głównie ze względu na refren, ale dobry. Poziom trzyma też „La vagina de la muerte”, kubańska niemalże ballada o smutnym wydźwięku i z wpadającymi w ucho bębnami. „Sama się przytulaj” to zaraz obok „Zbudujemy bazę” ostatni utwór, którego słuchanie sprawia przyjemność. Pozostałe? Raczej zamulające, lekko nijakie, a przede wszystkim dłużące się. Administratorr Electro mogli przyciąć tę płytę jednak nieco. Naprawdę. Bo przez takie kawałki jak „Taś taś” czy „W telewizji” (oraz pozostałe niewymienione tytuły) materiał jest po prostu nierówny. No i Marmol wypada o niebo lepiej w projekcie warszawskim jednak. Tak mi się wydaje. FYH! https://fyh.com.pl/czynniki_pierwsze/administratorr-electro-ziemowit/ ..::TRACK-LIST::.. 1. Łokieć 2. Fan 3. Taś taś 4. Taś taś część 2 5. Złoty Pociąg 6. La vagina de la muerte 7. Piekło? 8. Sama się przytulaj 9. W telewizji 10. Zbudujemy bazę 11. Czekamy na cud 12. Kropka nad z https://www.youtube.com/watch?v=BEa78BGJ2Ts SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-28 17:20:06
Rozmiar: 295.77 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Aktor, wokalista, prezenter radiowy i telewizyjny, konferansjer, lektor, poeta, autor tekstów piosenek oraz przekładów, felietonista, reżyser. Od 35 lat jest związany z jednym z najlepszych polskich teatrów – Teatrem Współczesnym w Szczecinie. Zagrał w blisko siedemdziesięciu przedstawieniach teatralnych. Realizuje się także na innych szczecińskich scenach. Współpracował z Klubem 13muz, Piwnicą przy Krypcie w Zamku Książąt Pomorskich. Przez 10 lat był szefem artystycznym tej kabaretowej sceny. Wciąż współpracuje z Operą na Zamku w Szczecinie, gdzie ostatnio powierzono mu partię głosu w polskim prawykonaniu utworu Coming together Frederica Rzewskiego. Występuje także na scenie nowej instytucji kultury Szczecina, Willi Lentza, od momentu jej otwarcia. W 1992 roku rozpoczął pracę jako prezenter powstałej właśnie nowej rozgłośni – Radia AS. Od tego czasu z niewielkimi przerwami jego głos słychać było w różnych stacjach radiowych Szczecina i Stargardu. W 2001 roku związał się z Polskim Radiem Szczecin i tam przez ponad 10 lat prowadził poranny program Studio Bałtyk. Jako poeta debiutował na łamach wrocławskiego informatora kulturalnego "że", dzięki zwycięstwu w Turnieju Jednego Wiersza o kropkę "że". Wydał dwa tomiki poezji: Kobietojad i Niech żyję, z dołączoną do niego płytą zawierającą piosenki i wiersze w wykonaniu autora. Śpiewał także utwory Nicka Cave’a, Jima Morrisona, londyńskiej grupy Tiger Lillies, do których tworzył lub współtworzył polskie teksty, a ostatnio - Leonarda Cohena. Pisze i nagrywa własne piosenki z formacją Konrad Pawicki & Band. Pod tym szyldem wydał dwie płyty CD: Zły 2 czyli Noc w Muzeum oraz Jeszcze raz. Jest współautorem (wraz z Ireną Naumowicz) wydanej w 2020 roku książki dla dzieci Horropera – po tamtej stronie burzy, i reżyserem słuchowiska zrealizowanego na jej podstawie. ... Trzecia oficjalna płyta w dorobku aktora, poety i prezentera radiowego Konrada Pawickiego, a druga wydana pod szyldem Konrad Pawicki & Band wytycza zupełnie nowy kierunek poszukiwań muzycznych artysty. Jak zwykle mocną stroną płyty są bardzo sprawnie napisane teksty, świadczące o świetnym literackim warsztacie. Ale w muzyce pojawia się absolutnie nowa jakość. To już nie literacka piosenka podbarwiona akustycznym jazzem. To podróż w zupełnie inną stronę. Dynamiczne i energetyzujące, ale i mroczne "Jak w amerykańskim filmie" czy "Nosi mnie" z rockowym pazurem, synthpopowa "Piosenka o zawodzącej wyobraźni", psychodeliczna "Mama" , postpunkowy "Bóg bang" – każdy kolejny utwór zaskakuje innymi rozwiązaniami. Surowe i lekko "brudne" brzmienie nadaje jej jednak wyjątkową spójność. Dużo przyjemności w słuchaniu zwłaszcza dla tych, którzy od dobrego albumu oczekują rzeczy nieoczywistych. Wydawca ..::TRACK-LIST::.. 1. Jak w amerykańskim filmie 2. Jeszcze raz 3. Prowadź mnie 4. Piosenka o zawodzącej wyobraźni 5. Mama 6. Bóg Bang 7. Nosi mnie 8. Mgnienie oka 9. Piosenka z ostatniej chwili 10. Pociąg https://www.youtube.com/watch?v=Vee7ES3ziyM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 17
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-27 17:29:12
Rozmiar: 91.13 MB
Peerów: 8
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Aktor, wokalista, prezenter radiowy i telewizyjny, konferansjer, lektor, poeta, autor tekstów piosenek oraz przekładów, felietonista, reżyser. Od 35 lat jest związany z jednym z najlepszych polskich teatrów – Teatrem Współczesnym w Szczecinie. Zagrał w blisko siedemdziesięciu przedstawieniach teatralnych. Realizuje się także na innych szczecińskich scenach. Współpracował z Klubem 13muz, Piwnicą przy Krypcie w Zamku Książąt Pomorskich. Przez 10 lat był szefem artystycznym tej kabaretowej sceny. Wciąż współpracuje z Operą na Zamku w Szczecinie, gdzie ostatnio powierzono mu partię głosu w polskim prawykonaniu utworu Coming together Frederica Rzewskiego. Występuje także na scenie nowej instytucji kultury Szczecina, Willi Lentza, od momentu jej otwarcia. W 1992 roku rozpoczął pracę jako prezenter powstałej właśnie nowej rozgłośni – Radia AS. Od tego czasu z niewielkimi przerwami jego głos słychać było w różnych stacjach radiowych Szczecina i Stargardu. W 2001 roku związał się z Polskim Radiem Szczecin i tam przez ponad 10 lat prowadził poranny program Studio Bałtyk. Jako poeta debiutował na łamach wrocławskiego informatora kulturalnego "że", dzięki zwycięstwu w Turnieju Jednego Wiersza o kropkę "że". Wydał dwa tomiki poezji: Kobietojad i Niech żyję, z dołączoną do niego płytą zawierającą piosenki i wiersze w wykonaniu autora. Śpiewał także utwory Nicka Cave’a, Jima Morrisona, londyńskiej grupy Tiger Lillies, do których tworzył lub współtworzył polskie teksty, a ostatnio - Leonarda Cohena. Pisze i nagrywa własne piosenki z formacją Konrad Pawicki & Band. Pod tym szyldem wydał dwie płyty CD: Zły 2 czyli Noc w Muzeum oraz Jeszcze raz. Jest współautorem (wraz z Ireną Naumowicz) wydanej w 2020 roku książki dla dzieci Horropera – po tamtej stronie burzy, i reżyserem słuchowiska zrealizowanego na jej podstawie. ... Trzecia oficjalna płyta w dorobku aktora, poety i prezentera radiowego Konrada Pawickiego, a druga wydana pod szyldem Konrad Pawicki & Band wytycza zupełnie nowy kierunek poszukiwań muzycznych artysty. Jak zwykle mocną stroną płyty są bardzo sprawnie napisane teksty, świadczące o świetnym literackim warsztacie. Ale w muzyce pojawia się absolutnie nowa jakość. To już nie literacka piosenka podbarwiona akustycznym jazzem. To podróż w zupełnie inną stronę. Dynamiczne i energetyzujące, ale i mroczne "Jak w amerykańskim filmie" czy "Nosi mnie" z rockowym pazurem, synthpopowa "Piosenka o zawodzącej wyobraźni", psychodeliczna "Mama" , postpunkowy "Bóg bang" – każdy kolejny utwór zaskakuje innymi rozwiązaniami. Surowe i lekko "brudne" brzmienie nadaje jej jednak wyjątkową spójność. Dużo przyjemności w słuchaniu zwłaszcza dla tych, którzy od dobrego albumu oczekują rzeczy nieoczywistych. Wydawca ..::TRACK-LIST::.. 1. Jak w amerykańskim filmie 2. Jeszcze raz 3. Prowadź mnie 4. Piosenka o zawodzącej wyobraźni 5. Mama 6. Bóg Bang 7. Nosi mnie 8. Mgnienie oka 9. Piosenka z ostatniej chwili 10. Pociąg https://www.youtube.com/watch?v=Vee7ES3ziyM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-27 17:23:53
Rozmiar: 207.42 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Kury wydały nową płytę – 'Uno Lovis Party'. Zespół, który umyka wszelkim szufladkom znów raczy słuchaczy połączeniem rocka, elektro, scratchów i piosenkowego pastiszu. Jak zawsze brzmi to ciekawie i ciągle zaskakuje. Wysmakowane brzmienia i eksperymenty muzyczne z tekstami dla uprzywilejowanych intelektualnie. Co robił zespół kury przez ostatnie 25 lat? Przez ostatnie ćwierć wieku supergrupa Kury wykazywała życiową inercję oraz prawie całkowity brak aktywności artystycznej. Niespodziewanie dla większości fanów, na wiosnę roku 2024 nastąpiło cudowne koncertowe wskrzeszenie kurzych truchł, dla odpowiedniego efektu wzmocnione spektakularnymi re-edycjami płyt 'P.O.L.O.V.I.R.U.S' oraz “100 lat undergroundu” przez czujną gdyńską wytwórnię S7. Na jesieni 2024 Kury jeszcze raz ruszyły w trasę ze swoimi nieśmiertelnymi, idiotycznymi piosenkami z lat 90., ażeby wczesną wiosną roku 2025 poświęcić się nagrywaniu nowego wiekopomnego dzieła, zatytułowanego 'Uno Lovis Party' (premiera wydawnictwa 19 września 2025 roku). W maju 2025 premierę miał dokumentalny obrazek o grupie autorstwa Jakuba Knery i Konrada Kulczyńskiego pt. 'Najgłupsza płyta świata'. Obecnie sowizdrzalsko-postrockowa formacja Kury pilnie przygotowuje się do jesiennej ogólnopolskiej trasy, promującej nową publikację (bieżnia, siłownia, kriokomora, piramida tlenowo-helowa, joga, taichi chuan oraz coitus interruptus). ..::TRACK-LIST::.. 1. Teflonowy Mózg 2. Wiosenny Szał 3. Memento Amoris 4. Babilon Upadł 5. Kwanty 6. Leki, Leki 7. Mam Tourette'a 8. Maneki Neko 9. Mocz 10. Dziękuję Wam, Przyjaciele 11. Uno Lovis Party 12. Pieśń O Pleśni ..::OBSADA::.. Tymon Tymański - głos, gitary, bas Olaf Deriglasoff - głos, gitary, bas Szymon Burnos - głos, instrumenty klawiszowe Alan Kapołka - bębny https://www.youtube.com/watch?v=R2CupYv_mgc SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 15
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-10 13:47:14
Rozmiar: 112.41 MB
Peerów: 11
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Kury wydały nową płytę – 'Uno Lovis Party'. Zespół, który umyka wszelkim szufladkom znów raczy słuchaczy połączeniem rocka, elektro, scratchów i piosenkowego pastiszu. Jak zawsze brzmi to ciekawie i ciągle zaskakuje. Wysmakowane brzmienia i eksperymenty muzyczne z tekstami dla uprzywilejowanych intelektualnie. Co robił zespół kury przez ostatnie 25 lat? Przez ostatnie ćwierć wieku supergrupa Kury wykazywała życiową inercję oraz prawie całkowity brak aktywności artystycznej. Niespodziewanie dla większości fanów, na wiosnę roku 2024 nastąpiło cudowne koncertowe wskrzeszenie kurzych truchł, dla odpowiedniego efektu wzmocnione spektakularnymi re-edycjami płyt 'P.O.L.O.V.I.R.U.S' oraz “100 lat undergroundu” przez czujną gdyńską wytwórnię S7. Na jesieni 2024 Kury jeszcze raz ruszyły w trasę ze swoimi nieśmiertelnymi, idiotycznymi piosenkami z lat 90., ażeby wczesną wiosną roku 2025 poświęcić się nagrywaniu nowego wiekopomnego dzieła, zatytułowanego 'Uno Lovis Party' (premiera wydawnictwa 19 września 2025 roku). W maju 2025 premierę miał dokumentalny obrazek o grupie autorstwa Jakuba Knery i Konrada Kulczyńskiego pt. 'Najgłupsza płyta świata'. Obecnie sowizdrzalsko-postrockowa formacja Kury pilnie przygotowuje się do jesiennej ogólnopolskiej trasy, promującej nową publikację (bieżnia, siłownia, kriokomora, piramida tlenowo-helowa, joga, taichi chuan oraz coitus interruptus). ..::TRACK-LIST::.. 1. Teflonowy Mózg 2. Wiosenny Szał 3. Memento Amoris 4. Babilon Upadł 5. Kwanty 6. Leki, Leki 7. Mam Tourette'a 8. Maneki Neko 9. Mocz 10. Dziękuję Wam, Przyjaciele 11. Uno Lovis Party 12. Pieśń O Pleśni ..::OBSADA::.. Tymon Tymański - głos, gitary, bas Olaf Deriglasoff - głos, gitary, bas Szymon Burnos - głos, instrumenty klawiszowe Alan Kapołka - bębny https://www.youtube.com/watch?v=R2CupYv_mgc SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-10-10 13:44:15
Rozmiar: 320.81 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
..::INFO::..
Debiutancki album studyjny brytyjskiego zespołu z Manchesteru. Wcześniej wydali sześć EPek. Title: Pain To Power Artist: Maruja Country: Wielka Brytania Year: 2025 Genre: Alternatywna Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. 1.Bloodsport 2.Look Down on Us 3.Saoirse 4.Born to Die 5.Break the Tension 6.Trenches 7.Zaytoun 8.Reconcile
Seedów: 36
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-09-21 20:57:14
Rozmiar: 115.70 MB
Peerów: 1
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
Wielkość grupy Big Thief umyka trochę Polakom. Ta wielkomiejska (działają w Nowym Jorku), nowoczesna grupa folk-rockowa może się pochwalić nominacją do Grammy za poprzedni album „Dragon New Warm Mountain I Believe in You”, a na nowym – wydanym właśnie Double Infinity - nie traci formy. Ma też słusznie opinię świetnej grupy koncertowej, ale Polskę omija, a mimo odejścia basisty Maxa Oleartchika to świetne zespołowe zgranie pozostaje czymś, co odróżnia piosenki Big Thief od songów jej liderki Adrianne Lenker. Wstawka zawiera szósty, najnowszy album studyjny Big Thief. Title: Double Infinity Artist: Big Thief Country: USA Year: 2025 Genre: Rock Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. 1.Incomprehensible 2.Words 3.Los Angeles 4.All Night All Day 5.Double Infinity 6.No Fear 7.Grandmother (with Laraaji) 8.Happy with You 9.How Could I Have Known
Seedów: 11
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-09-19 01:43:26
Rozmiar: 98.92 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Fani pokochali Mikromusic za poetycką szczerość, uczuciową tkliwość, a także zapadające w pamięć melodie: z jednej strony kruche i delikatne, z drugiej naznaczone nieustępliwym sznytem maestrii i igraniem z kanoniczną formą. Również taki, pełen sprzeczności i nieokiełznanych uczuć, jest najnowszy album zespołu - “Nie umiem tańczyć”, w którym przeplata się miłość i prosta codzienność: dwie rzeczy, od których definitywnie nie ma ucieczki. Mikromusic to słodka obietnica doświadczeń w skali makro, której zawsze udaje im się dotrzymać. Przekonali się o tym wszyscy zgromadzeni w niedzielny wieczór w Sali CK Zamek na koncercie otwierającym "Nie umiem tańczyć tour". Tłum (nomen-omen) roztańczonych, uśmiechniętych ludzi, od których biła energetyczna mieszanka błogości i zachwytu nie pozostawiał wątpliwości - Mikromusic wiedzą, co robią i robią to doskonale. Natalia Grosiak (wokal, gitara, ukulele), Dawid Korbaczyński (gitara elektryczna), Robert Szydło (gitara basowa), Robert Jarmużek (instrumenty klawiszowe) oraz Adam Lepka (trąbka) i Łukasz Sobolak (perkusja) to skład idealny. Ponad 2-letni proces twórczy doprowadził do powstania 11 piosenek, spośród których 9 wykonuje sama Natalia Grosiak, jedna to jej duet z Dawidem Tyszkowskim i jedna - kwartet w składzie Grosiak, Bovska, Marcelina i Bela Komoszyńska. "Jestem rzeką" - bo taki tytuł nosi ten rozpisany na cztery głosy utwór to hołd oddany Odrze; powstał rok po katastrofie ekologicznej, która wywarła na jej ekosystem tragiczny, nieodwracalny wpływ. Powstałe we Wrocławiu Mikromusic zdecydowało się wesprzeć inicjatywę dotyczącą nadania rzece osobowości prawnej i umożliwiło wolontariuszom Fundacji Osoba Odra zbieranie podpisów pod petycją. Akcja nadal trwa, jeśli więc czujecie, że ta inicjatywa również i dla Was jest ważna, więcej informacji oraz możliwość złożenia podpisu znajdziecie na stronie www.osobaodra.pl. A co o samym repertuarze? Jak to u nich: akustyka przeplata się z elektroniką, rock z poezją i muzyką ludową. Autorskie literackie teksty Natalii Grosiak mogłyby stać się tematem na osobną rozprawę - obraz świata, ludzi i emocji, motywy zaczerpnięte z tekstów (pop)kultury, historie o ludziach z krwi i kości (jak zaklęta w najnowszej płycie opowieść o Mariannie, babci wokalistki, jednej z bohaterek "Chłopek" Joanny Kuciel-Frydryszak). Głos Grosiak - eteryczny, delikatny, ale wyrazisty, o charakterystycznej jasnej barwie, przy udziale której powstają jedne z najpiękniejszych wokaliz polskiej alternatywnej sceny muzycznej - przeprowadza nas przez album spokojnie i czule. Otwierające koncert "Nie umiem tańczyć" od razu trafia w najbardziej miękkie z miejsc, mroczne "Wrony" (wspomniany duet z Tyszkowskim, w Poznaniu wykonywany w pojedynkę) hipnotyzują, rock'n'rollowe "Wkurzasz mnie" bawi, delikatna "Czułość" wzrusza. Najnowszy repertuar daleki jest od powielania oczywistych klisz; nie jest to łatwe, by utrzymując wypracowaną przez lata, muzyczną narrację, nie popaść w banał i nie zacząć mimowolnie odmieniać przez wszystkie przypadki melodii, które dawno już tę deklinację mają za sobą. Mikromusic zachowuje świeżość spojrzenia i przede wszystkim - autentyczność. Podkreślana przez Grosiak niezależność, wypływająca z braku związania z jakąkolwiek wytwórnią, odgrywa tu niemałą rolę; choć konsekwentne podążanie tą ścieżką nie należy do najłatwiejszych, możliwość nieograniczonej twórczej wolności rekompensuje wszystko. Na koncercie nie zabrakło też hitów z płyt poprzednich: wspólnie odśpiewany refren kultowego już kawałka "Tak mi się nie chce" (z równie wspaniałym teledyskiem z Wojciechem Mecwaldowskim i Anitą Jancią w rolach głównych; blisko 19 milionów wyświetleń w 7 lat nie bierze się znikąd, polecam nadrobić, kto zna tę historię jedynie ze słyszenia) umocnił w rozczulającym przeświadczeniu, że łączy nas więcej niż mogłoby się wydawać. W menu znalazł się także podwójnie zagrany "Taki chłopak" (i tu znów polecajka - każda jego wersja jest wspaniała, choć przyznam, że ta bałkańsko zorkiestrowana trafia do mnie ze zdwojoną siłą), poruszająca i zatrzymująca w czasie "Operacja na otwartym sercu" (oryginalnie wykonywana w duecie z Piotrem Roguckim) i cudowny "Na krzywy ryj". Choć nowy repertuar pod względem wykonawczym trzymał poziom, do którego zostaliśmy przyzwyczajeni - słychać wyraźnie, z którymi piosenkami Mikromusic żyje od lat, bo brzmią tak, jakby... No właśnie - żyły w nich od dawien dawna. Mikromusic uczy czułości. Tej prostej, niemal odruchowej i tej, która kosztuje nas nieco więcej. W ich muzyce nie tylko można się przejrzeć; dzięki niej można poczuć się prawdziwie zauważonym i usłyszanym. Łączy w sobie to, co łączy nas wszystkich - nieustanne popadanie skrajności w skrajność przeplatane z błogim czasem słodkiego spokoju, nagłym wkurzeniem, lękiem o jutro czy nadzieją na to, że kiedy przyjdzie - wreszcie wszystko stanie się jasne. Celowo czy przypadkiem - Mikromusic dla wielu stało się soundtrackiem życia. Pięć gwiazdek na pięć możliwych. Czułość i dużo wdzięczności. Marta Szostak Dość spokojnie, na polskiej scenie muzycznej, weszliśmy w 2025 rok. Dopiero pod koniec stycznia ukazał się pierwszy z ważniejszych albumów, czyli "Nie umiem tańczyć" od Mikromusic, który jest… No właśnie, jaki on tak właściwie jest? Po pierwsze absolutnie wyjątkowy, ze względu na niepowtarzalny wokal Natalii Grosiak - to coś, co już od kilku albumów charakteryzuje ich muzykę. Otwierające "Już nic, już nikt" to piękna ballada, w której nie brakuje cudownych chórków czy brzmień gitar. Na krążku są też momenty, kiedy brzmieniowo można doszukać się podobieństw do "Tej drugiej" od Kaśki Sochackiej. Ale im dłużej słuchamy "Nie umiem tańczyć", tym więcej będzie momentów żywszych i bardziej optymistycznych, jak chociażby utwory "Marianno" i "Wkurzasz mnie". No i oczywiście wokal nieco wyższy. Jednak gdzieś tam straciło to wszystko na świeżości. Słuchając tego krążka mam wrażenie, jakbym już to znał. Może taki był zamysł? Skoro coś się sprawdza, to czemu by nie iść właśnie w tym kierunku. Cieszę się jednak, że są momenty, które przełamują tę monotonię. Pierwszy z nich to "Wrony" z Dawidem Tyszkowskim. Ten utwór zasługuje na specjalne wyróżnienie. Zastanawiam się jednak, jak duża w tym jest rola samego Dawida, który sprawia wrażenie, jakby czego się nie złapał, to zamieniał w złoto. Są żywsze dźwięki, są emocje, nóżka sama chodzi, a chyba to się liczy najbardziej... Drugim utworem jest "Jestem rzeką". Ciężko mi go rozpatrywać w ramach tego krążka, bo sam, jako drugi singel, ukazał się prawie rok temu. Przenikanie się na nim bardzo wrażliwych głosów Natalii Grosiak, Beli Komoszyńskiej, Marceliny i bovskiej daje nam prawdziwą ucztę. Do tego ten niezwykle wzruszający tekst, który genialnie dopełnia całość. Pomijając jednak te gościnne udziały, na krążku dominuje lekkość. To naprawdę dość duża zaleta tego albumu. Takie "Nie biłeś się nigdy o mnie" czy "Chyba najlepszy dzień", to piękne i optymistyczne opowieści o miłości, których trochę ostatnio brakowało na polskiej scenie muzycznej. Wystarczy sobie przypomnieć ostatni krążek wspomnianej już Kaśki Sochackiej. "Nie umiem tańczyć" jest bardzo przyjemnym albumem i potrafi sprawić dużo radości. Ta lekkość niezwykle wybrzmiewa, choć momentami bywa naprawdę przewidywalna. Ale może taki właśnie był zamysł. Dobrze, że zaskoczyły mnie chociaż tak udane gościnki, szczególnie Dawida Tyszkowskiego, które naprawdę wnoszą wiele dobrego. Mimo tego, że żaden z utworów raczej nie ma szans dorównać sukcesowi "Takiego chłopaka" czy "Tak mi się nie chce", to nie brakuje pięknych brzmień, po które warto sięgnąć. Wiktor Fejkiel ..::TRACK-LIST::.. 1. Już nic, już nikt 2. Wrony feat. Dawid Tyszkowski 3. Nie umiem tańczyć 4. Kocham do kości 5. Marianno 6. Jestem Rzeką feat. Bela Komoszyńska, Bovska, Marcelina 7. Chyba najlepszy dzień 8. Nie biłeś się nigdy o mnie 9. Na chwilę 10. Wkurzasz mnie 11. Czułość https://www.youtube.com/watch?v=oQ_NZFRRTF0 Ponieważ wiem, iż bywają problemy z pobraniem moich wstawek bardzo proszę osoby, którym się to udało o udostępnianie innym użytkownikom. Nie zachowujcie się jak pisowsko-konfederackie ścierwa... Przekaz POLSKI, nie lewacki... ***** *** i konfederacje!!! W 1989 roku dostaliśmy ogromną szansę wyjścia z ruskiej dupy... Nie dajmy się znowu tam wcisnąć!!! SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-09-14 09:11:50
Rozmiar: 100.74 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Fani pokochali Mikromusic za poetycką szczerość, uczuciową tkliwość, a także zapadające w pamięć melodie: z jednej strony kruche i delikatne, z drugiej naznaczone nieustępliwym sznytem maestrii i igraniem z kanoniczną formą. Również taki, pełen sprzeczności i nieokiełznanych uczuć, jest najnowszy album zespołu - “Nie umiem tańczyć”, w którym przeplata się miłość i prosta codzienność: dwie rzeczy, od których definitywnie nie ma ucieczki. Mikromusic to słodka obietnica doświadczeń w skali makro, której zawsze udaje im się dotrzymać. Przekonali się o tym wszyscy zgromadzeni w niedzielny wieczór w Sali CK Zamek na koncercie otwierającym "Nie umiem tańczyć tour". Tłum (nomen-omen) roztańczonych, uśmiechniętych ludzi, od których biła energetyczna mieszanka błogości i zachwytu nie pozostawiał wątpliwości - Mikromusic wiedzą, co robią i robią to doskonale. Natalia Grosiak (wokal, gitara, ukulele), Dawid Korbaczyński (gitara elektryczna), Robert Szydło (gitara basowa), Robert Jarmużek (instrumenty klawiszowe) oraz Adam Lepka (trąbka) i Łukasz Sobolak (perkusja) to skład idealny. Ponad 2-letni proces twórczy doprowadził do powstania 11 piosenek, spośród których 9 wykonuje sama Natalia Grosiak, jedna to jej duet z Dawidem Tyszkowskim i jedna - kwartet w składzie Grosiak, Bovska, Marcelina i Bela Komoszyńska. "Jestem rzeką" - bo taki tytuł nosi ten rozpisany na cztery głosy utwór to hołd oddany Odrze; powstał rok po katastrofie ekologicznej, która wywarła na jej ekosystem tragiczny, nieodwracalny wpływ. Powstałe we Wrocławiu Mikromusic zdecydowało się wesprzeć inicjatywę dotyczącą nadania rzece osobowości prawnej i umożliwiło wolontariuszom Fundacji Osoba Odra zbieranie podpisów pod petycją. Akcja nadal trwa, jeśli więc czujecie, że ta inicjatywa również i dla Was jest ważna, więcej informacji oraz możliwość złożenia podpisu znajdziecie na stronie www.osobaodra.pl. A co o samym repertuarze? Jak to u nich: akustyka przeplata się z elektroniką, rock z poezją i muzyką ludową. Autorskie literackie teksty Natalii Grosiak mogłyby stać się tematem na osobną rozprawę - obraz świata, ludzi i emocji, motywy zaczerpnięte z tekstów (pop)kultury, historie o ludziach z krwi i kości (jak zaklęta w najnowszej płycie opowieść o Mariannie, babci wokalistki, jednej z bohaterek "Chłopek" Joanny Kuciel-Frydryszak). Głos Grosiak - eteryczny, delikatny, ale wyrazisty, o charakterystycznej jasnej barwie, przy udziale której powstają jedne z najpiękniejszych wokaliz polskiej alternatywnej sceny muzycznej - przeprowadza nas przez album spokojnie i czule. Otwierające koncert "Nie umiem tańczyć" od razu trafia w najbardziej miękkie z miejsc, mroczne "Wrony" (wspomniany duet z Tyszkowskim, w Poznaniu wykonywany w pojedynkę) hipnotyzują, rock'n'rollowe "Wkurzasz mnie" bawi, delikatna "Czułość" wzrusza. Najnowszy repertuar daleki jest od powielania oczywistych klisz; nie jest to łatwe, by utrzymując wypracowaną przez lata, muzyczną narrację, nie popaść w banał i nie zacząć mimowolnie odmieniać przez wszystkie przypadki melodii, które dawno już tę deklinację mają za sobą. Mikromusic zachowuje świeżość spojrzenia i przede wszystkim - autentyczność. Podkreślana przez Grosiak niezależność, wypływająca z braku związania z jakąkolwiek wytwórnią, odgrywa tu niemałą rolę; choć konsekwentne podążanie tą ścieżką nie należy do najłatwiejszych, możliwość nieograniczonej twórczej wolności rekompensuje wszystko. Na koncercie nie zabrakło też hitów z płyt poprzednich: wspólnie odśpiewany refren kultowego już kawałka "Tak mi się nie chce" (z równie wspaniałym teledyskiem z Wojciechem Mecwaldowskim i Anitą Jancią w rolach głównych; blisko 19 milionów wyświetleń w 7 lat nie bierze się znikąd, polecam nadrobić, kto zna tę historię jedynie ze słyszenia) umocnił w rozczulającym przeświadczeniu, że łączy nas więcej niż mogłoby się wydawać. W menu znalazł się także podwójnie zagrany "Taki chłopak" (i tu znów polecajka - każda jego wersja jest wspaniała, choć przyznam, że ta bałkańsko zorkiestrowana trafia do mnie ze zdwojoną siłą), poruszająca i zatrzymująca w czasie "Operacja na otwartym sercu" (oryginalnie wykonywana w duecie z Piotrem Roguckim) i cudowny "Na krzywy ryj". Choć nowy repertuar pod względem wykonawczym trzymał poziom, do którego zostaliśmy przyzwyczajeni - słychać wyraźnie, z którymi piosenkami Mikromusic żyje od lat, bo brzmią tak, jakby... No właśnie - żyły w nich od dawien dawna. Mikromusic uczy czułości. Tej prostej, niemal odruchowej i tej, która kosztuje nas nieco więcej. W ich muzyce nie tylko można się przejrzeć; dzięki niej można poczuć się prawdziwie zauważonym i usłyszanym. Łączy w sobie to, co łączy nas wszystkich - nieustanne popadanie skrajności w skrajność przeplatane z błogim czasem słodkiego spokoju, nagłym wkurzeniem, lękiem o jutro czy nadzieją na to, że kiedy przyjdzie - wreszcie wszystko stanie się jasne. Celowo czy przypadkiem - Mikromusic dla wielu stało się soundtrackiem życia. Pięć gwiazdek na pięć możliwych. Czułość i dużo wdzięczności. Marta Szostak Dość spokojnie, na polskiej scenie muzycznej, weszliśmy w 2025 rok. Dopiero pod koniec stycznia ukazał się pierwszy z ważniejszych albumów, czyli "Nie umiem tańczyć" od Mikromusic, który jest… No właśnie, jaki on tak właściwie jest? Po pierwsze absolutnie wyjątkowy, ze względu na niepowtarzalny wokal Natalii Grosiak - to coś, co już od kilku albumów charakteryzuje ich muzykę. Otwierające "Już nic, już nikt" to piękna ballada, w której nie brakuje cudownych chórków czy brzmień gitar. Na krążku są też momenty, kiedy brzmieniowo można doszukać się podobieństw do "Tej drugiej" od Kaśki Sochackiej. Ale im dłużej słuchamy "Nie umiem tańczyć", tym więcej będzie momentów żywszych i bardziej optymistycznych, jak chociażby utwory "Marianno" i "Wkurzasz mnie". No i oczywiście wokal nieco wyższy. Jednak gdzieś tam straciło to wszystko na świeżości. Słuchając tego krążka mam wrażenie, jakbym już to znał. Może taki był zamysł? Skoro coś się sprawdza, to czemu by nie iść właśnie w tym kierunku. Cieszę się jednak, że są momenty, które przełamują tę monotonię. Pierwszy z nich to "Wrony" z Dawidem Tyszkowskim. Ten utwór zasługuje na specjalne wyróżnienie. Zastanawiam się jednak, jak duża w tym jest rola samego Dawida, który sprawia wrażenie, jakby czego się nie złapał, to zamieniał w złoto. Są żywsze dźwięki, są emocje, nóżka sama chodzi, a chyba to się liczy najbardziej... Drugim utworem jest "Jestem rzeką". Ciężko mi go rozpatrywać w ramach tego krążka, bo sam, jako drugi singel, ukazał się prawie rok temu. Przenikanie się na nim bardzo wrażliwych głosów Natalii Grosiak, Beli Komoszyńskiej, Marceliny i bovskiej daje nam prawdziwą ucztę. Do tego ten niezwykle wzruszający tekst, który genialnie dopełnia całość. Pomijając jednak te gościnne udziały, na krążku dominuje lekkość. To naprawdę dość duża zaleta tego albumu. Takie "Nie biłeś się nigdy o mnie" czy "Chyba najlepszy dzień", to piękne i optymistyczne opowieści o miłości, których trochę ostatnio brakowało na polskiej scenie muzycznej. Wystarczy sobie przypomnieć ostatni krążek wspomnianej już Kaśki Sochackiej. "Nie umiem tańczyć" jest bardzo przyjemnym albumem i potrafi sprawić dużo radości. Ta lekkość niezwykle wybrzmiewa, choć momentami bywa naprawdę przewidywalna. Ale może taki właśnie był zamysł. Dobrze, że zaskoczyły mnie chociaż tak udane gościnki, szczególnie Dawida Tyszkowskiego, które naprawdę wnoszą wiele dobrego. Mimo tego, że żaden z utworów raczej nie ma szans dorównać sukcesowi "Takiego chłopaka" czy "Tak mi się nie chce", to nie brakuje pięknych brzmień, po które warto sięgnąć. Wiktor Fejkiel ..::TRACK-LIST::.. 1. Już nic, już nikt 2. Wrony feat. Dawid Tyszkowski 3. Nie umiem tańczyć 4. Kocham do kości 5. Marianno 6. Jestem Rzeką feat. Bela Komoszyńska, Bovska, Marcelina 7. Chyba najlepszy dzień 8. Nie biłeś się nigdy o mnie 9. Na chwilę 10. Wkurzasz mnie 11. Czułość https://www.youtube.com/watch?v=oQ_NZFRRTF0 Ponieważ wiem, iż bywają problemy z pobraniem moich wstawek bardzo proszę osoby, którym się to udało o udostępnianie innym użytkownikom. Nie zachowujcie się jak pisowsko-konfederackie ścierwa... Przekaz POLSKI, nie lewacki... ***** *** i konfederacje!!! W 1989 roku dostaliśmy ogromną szansę wyjścia z ruskiej dupy... Nie dajmy się znowu tam wcisnąć!!! SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-09-14 09:08:31
Rozmiar: 291.51 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
..::INFO::..
Debiutancki album studyjny wokalistki z Los Angeles. Title: Tether Artist: Annahstasia Country: USA Year: 2025 Genre: Indie Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. Be Kind Villain Unrest Take Care Of Me Slow Waiting Overflow All Is. Will Be. As It Was. Silk And Velvet Satisfy Me Believer
Seedów: 13
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-07-21 00:43:59
Rozmiar: 100.06 MB
Peerów: 40
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. 30 maja 2025 roku to data, na którą czekało tysiące fanów eksperymentalnego grania. Birthing, siedemnasty album studyjny legendarnego zespołu Swans, trafia do sprzedaży, oznaczając zarazem koniec pewnej epoki. Michael Gira, ikona undergroundu i frontman grupy, zapowiedział, że to ostatni krążek w ich dotychczasowym, monumentalnym brzmieniu. Po nim zespół skupi się na bardziej minimalistycznych formach – Birthing to więc pożegnalny hołd dla dźwiękowych światów, które pochłaniają słuchacza bez reszty. Materiał na album powstawał podczas rocznej trasy koncertowej w latach 2023-2024, a następnie był aranżowany w berlińskim studiu. Jak przyznaje Gira, wszystko zaczęło się od prostych szkiców na akustycznej gitarze, które z czasem przekształciły się w hipnotyczne, wielowarstwowe kompozycje. Wśród utworów znalazły się zarówno te rozwijane na żywo (jak The Healers czy I Am a Tower), jak i nagrane od zera w studio (m.in. Red Yellow). Pierwszy singiel, I Am a Tower, udostępniony w lutym, już zaskoczył słuchaczy swoją dynamiczną strukturą, łączącą organiczne brzmienia z industrialnym chaosem. Rok 2025 to także ostatnia okazja, by zobaczyć Swans w pełnej krasie. Zespół wyruszy jesienią w pożegnalną trasę po Europie i USA, grając w dotychczasowym, rozbudowanym składzie (w tym z gitarzystą Normanem Westbergiem i perkusistą Philem Puleo). Koncerty, m.in. w Warszawie, Londynie, Berlinie czy Paryżu. Anxious Music Magazine Moim skromnym zdaniem recenzje płyt The Swans nie mają sensu. Są to dzieła zamknięte, ich formuła jest zwyczajnie emocjonalnie monochromatyczna, przez co ich odbiór w zamyśle również taki powinien być. Kolos jakim jest dwudyskowy w wersji CD „Birthing” to album będący kolejny raz logiczną kontynuacją dziel zapoczątkowanych znakomitym albumem „The Seer”. Muzycznie nieco bardziej wyważonym, lżejszym, jednak nadal nad wyraz intensywnym, przesiąkniętym hałasem. Oczywiście nie w rozumieniu hałaśliwości, lecz raczej ukazaniu słuchaczowi że nawet delikatniejsze dźwięki mogą być zagrane tak intensywnie, tak „dosadnie” że stanowić mogą dźwiękowy rozgwar. Jednak wszystko jest tu z pieczołowitością poukładane i zaplanowane albowiem „Birthing” to koncept. Tematem przewodnim jest tu życie (album zaczyna i kończy głos dziecka). Kompozycje powolnie i dostojnie nabierają intensywności, po czym narastają zgiełkiem i ekskludują. Zdecydowanie więcej tu jednak spokoju i przestrzeni pomiędzy dźwiękami (posłuchajcie choćby „Red Yellow” czy „Away”). Często słychać transowe, niemalże rytualne reminiscencje „Children of God” – „”Guardian Spirit”. Prawie dwudziesto minutowy „The Healers”to typowy transowy Swans testujący wytrzymałość słuchacza na poziom intensywności hałasu. Cudo! Podobnie jak szaleńczy „I Am A Tower” w którym prym wiedzie emocjonalna narracja Giry. Tytułowe nagranie zdecydowanie najważniejsze na albumie. Kompozycja narasta hipnotyzując słuchacza, piescząc zmysły, następnie rozkładając je na czynniki pierwsze. W zasadzie albumy Swans filtrują emocje. W przypadku kiedy emocje twórcy (Giry) równoważą się z emocjami odbiorcy unoszącymi się nad dziełem podczas odsłuchu możemy mówić o albumie udanym. „Birthing” to płyta nad wyraz udana, perfekcyjnie ukazująca fenomen Swans. Zespołu który płyt zbytecznych nie nagrywa. Janusz Trudno uwierzyć w to, że od wydania „The Seer” czyli rozpoczęcia mojej przygody z twórczością Swans, minęło już 13 lat. Zamiast kilku lat do 30 urodzin nieuchronnie puka do mnie czterdziestka i z każdym rokiem i kolejnym albumem coraz bardziej wciągałem się i angażowałem w twórczość Łabędzi za każdym razem niecierpliwie wyczekując kolejnego wydawnictwa. Tutaj sprawa była o tyle łatwa, że Michael Gira wraz z zespołem jest artystą bardzo aktywnym i co 2-4 lata otrzymywaliśmy nowy album. Lider Swans przy tej swojej systematyczności jest również człowiekiem konsekwentnie niekonsekwentnym – po wydaniu „The Glowing Man” zapowiedział odejście od konwencji płyt – molochów trwających po 2 godziny i składających się z utworów co najmniej kilkunastominutowych. Po drodze coś poszło nie tak bo zarówno „leaving meaning.” jak i „The Beggar” nie odbiegają drastycznie od swoich poprzedników i przynoszą raczej kosmetyczne zmiany niż rewolucję. I w zasadzie chwała Girze za to bo ta konwencja się sprawdza i każde kolejne wydawnictwo Swans to takie małe (dziwne stwierdzenie w kontekście 2 godzin muzyki) dzieło sztuki i swoista podróż przez wizjonerski umysł lidera zespołu. Twórczość Amerykanów nie należy do łatwych w odbiorze ale wracam do niej systematycznie i to w konwencji słuchania albumów w całości a nie na wyrywki ponieważ wtedy robią one największe wrażenie co w sumie nie jest jakimś wybitnym osiągnięciem jeśli weźmie się pod uwagę konieczność zaangażowania na te 90-120 minut. Pierwsze wzmianki o „The Birthing” mogły wśród fanów wywołać lekką konsternację. Siedem utworów? Czyżby w końcu Michael Gira dotrzymał słowa i zakończył etap molochów? Na szczęście druga wzmianka zawierała czasy trwania utworów i okazało się, że wszystko jest na swoim miejscu i album trwa ponad 115 minut. Jedyna zapowiedź albumu – „I Am The Tower” nie porwała mnie za pierwszym razem. Ani za drugim. I trzecim. W zasadzie do dziś mam z nim problem bo mimo sporej ilości ciekawych fragmentów ma też mielizny, które raczej nużą niż wciągają. Na szczęście jest ich na tyle mało, że przez utwór można przebrnąć w całości mimo ponad 19 minut czasu trwania. I nie jest to najcięższy zawodnik ponieważ mamy tutaj jeszcze cięższą dwójkę. Rozpoczynający album „The Healers” snuje się w iście sielankowym, monotonnym tempie. Dopiero w okolicach 8 minuty tętno zaczyna lekko skakać by następnie praktycznie całkowicie zniknąć i po chwili eksplodować w stylu ściany dźwięków z utworu tytułowego z „The Seer”. W pierwszych 15 minutach nie dzieje się tutaj za wiele, całość została skumulowana w ostatnich niespełna 7 minutach. Tu wątkami spokojnie można by obdzielić kilka kolejnych utworów. „The Healers” pozostawia po sobie jak najbardziej pozytywne wrażenie. Jeszcze lepiej sprawa wygląda z najdłuższym w zestawieniu utworem tytułowym. „Birthing” spokojnie mógłby służyć za ścieżkę dźwiękową do jakiejś apokaliptycznej opowieści. Chciałoby się powiedzieć, że chwilę wytchnienia przynosi słuchaczom „Red Yellow”, który jest najkrótszy w zestawieniu ale nadal trwa on prawie 7 minut i wprowadza bardzo nerwowy klimat, zarówno instrumentalnie jak i wokalnie. Bezpośrednią kontynuacją tego niepokoju jest „Guardian Spirit”. Wisienką na torcie „Birthing” są dwa zamykające go utwory. „The Merge” jest chyba największym ukłonem w stronę „The Seer” i muzyki drone od czasów jego wydania – a przecież po drodze były jeszcze 4 albumy. Monumentalny „(Rope) Away” kończy całość i zostawia w słuchaczu poczucie uczestnictwa w czymś wyjątkowym. I to rozumianym dwuznacznie ponieważ dla fanów twórczości Giry „Birthing” będzie kolejnym albumem, którego słuchanie można uznać za swego rodzaju rytuał. Dla osób postronnych i ludzi, którzy do tej pory nie przekonali się do twórczości Swans nowy album będzie wyjątkowo nudny i ciężki do przebrnięcia. W okolicach premiery Michael Gira zapowiedział kolejny raz, że „BIrthing” jest ostatnim puzzlem w układance i kolejne wydawnictwa będą zupełnie inne. Po cichu liczę, że jednak nie ponieważ uwielbiam te jego molochy i jestem wobec nich praktycznie bezkrytyczny. Rolu Michael Gira po raz kolejny, podobno ostatni, przedstawia swoją wizję świata. Bo w tych kategoriach należy moim zdaniem postrzegać muzykę Swans. Jak wynika z lektury biografii Giry, mimo że posiada na wiele spraw społecznych poglądy i czasami znajduje to również odzwierciedlenie w jego muzyce, to jednak nie jest jej celem. Gira jest od początku owładnięty pasją ukazania emocji, które wypływają z jego trzewi, a są wynikiem oglądu świata odartego z wszelkich złudzeń a także nadziei. Nie po to jednak, by kogoś zdołować, albo promować zwątpienie, ale celem jest ukazanie obrazu otaczającego świata takim, jakim on jest, a właściwie, jakim go czuje Gira. Muzyka Swans to ukazanie Trwogi istnienia, a przynajmniej ja to tak odbieram. Gira tworzy raczej intuicyjnie a jego celem jest granie najgłośniej na świecie. Ale nie chodzi o hałas w stylu grup metalowych. Dźwięki, które wydobywają się z muzyki Swans mają obezwładniać, przykuwać uwagę, przerażać, wprawiać w osłupienie, może nawet swoisty trans. Mają wpływać na duszę, umysł i dotykać całego jestestwa słuchacza. Nie chodzi o żadną nawalankę, która wywołuje agresję i napędza, ale o poruszenie strun w słuchaczu, których istnienia nawet nie był świadom. Żeby to wszystko osiągnąć Gira podąża za intuicją w osiągnięciu swojej wizji artystycznej, która siedzi w jego głowie. Z tego powodu artysta jest postrzegany przez współpracowników jako osobowość trudna, nie licząca się z odczuciami kolegów. Gdy jednak już muzycy poddadzą się dyktatowi artystycznemu Giry, efekt końcowy niemal zawsze robi wrażenie. Gira poświęca uwagę każdemu pojedynczemu dźwiękowi, pochyla się nad jego brzmieniem, dążąc do osiągnięcia konkretnego kształtu, który ma w swojej głowie. To jest najtrudniejszy moment dla muzyków Swans, czasami bywa traumatyczny, bo Gira wymusza osiągnięcie swojego celu często krzykiem oraz metodami pozamuzycznymi, wprowadzając wykonawcę danego dźwięku w nastrój, który według Giry posłuży do wydobycia z niego oczekiwanego efektu. Gdy jednak nowa muzyka Swans jest już gotowa, zarówno jej twórcy, jak i słuchacze w przeważającej większości przyznają, że było warto. Czy tak jest również w przypadku najnowszej płyty "Birthing"? Najprościej jest odpowiedzieć, że tak. Mimo że "Birthing" to tradycyjna od czasu "The Seer" niemal dwugodzinna symfonia rockowa, słucha się jej równie tradycyjnie z uwagą i rosnącą ekscytacją. Powolnie rozwijające się, ociężałe melorecytacje w rozpoczynającym album, prawie dwudziestodwuminotowym "The Healers", nabierają tempa i hałasu już w połowie nagrania. Walcowaty rytm przeradza się w coraz większy zgiełk, by zwalniać i przyśpieszać oraz na końcu znaleźć zwieńczenie w hałasie o większym natężeniu, ale pozostając powolnym i transowym. Trzeba przyznać, że nagrania zgromadzone na "Birthing", choć mają w sobię tę pierwotną rozpacz, jak na wcześniejszych albumach, to jednak brzmią częściej łagodnie i stonowanie niż na wcześniejszych wydawnictwach. Następny "I Am A Tower" jest na wstępie znacznie bardziej dysonansowy, a głos Giry drapieżny i schizofreniczny. Napięcie od początku jest podwyższone, by jednak przygasnąć w połowie nagrania. W ostatniej części tego prawie dwudziestominotowego utworu nabiera on cech motorycznych, dzięki mechanicznemu rytmowi perkusji i niemal przebojowej frazie tytułowej powtarzanej przez Michale Girę. W samej końcówce narasta zgiełk, który obleka transowy rytm utworu, by nagle zgasnąć. Tytułowy "Birthing" rozpoczynają również dźwięki mocno dysonansowe, ale zagrane ciszej i delikatniej. Początek przypomina trochę próbę orkiestry symfonicznej, która przygotowuje się do gry. Dopiero w piątej minucie pojawiają się pierwsze uderzenia w perkusję, a później dochodzi głos Giry. W tle cały czas słychać dźwięki "próbującej orkiestry". To trzecie i najdłuższe spośród okołodwudziestominutowych nagrań na najnowszej płycie Swans. Nabiera wyraźniejszego tempa około dziesiątej minuty, gdy do gry wchodzi rytm wybijany z większą intensywnością przez perkusistę. Muzyka milknie jednak nagle w dwunastej minucie, by rozpocząć ponowy marsz ku zgiełkowi. Ale wszystko zaczyna się od początku, najpierw dzięki spokojnemu wokalowi Giry, do którego dołączają z czasem kolejne dźwięki. Intensywność nagrania ponownie narasta i zwalnia, ale od osiemnastej minuty rozpoczyna się zwieńczenie w mechanicznych, szybkich uderzeniach bębnów i zgrzytach gitar, które przerywane fragmentami niemal ciszy ostatecznie urywają się na końcu. W ten sposób kończy się pierwsza część albumu w formacie CD. Drugą część wydawnictwa CD rozpoczyna ledwie siedmiominutowy, najkrótszy na płycie "Red Yellow". Szeptany, niemal ciepły głos Giry prowadzi nas przez chwilę w rejon, którego nie powstydziliby się wykonawcy z kręgu krainy łagodności. Utwór szybko jednak nabiera tempa i dynamiki zyskując cechy psychodeliczne, ale dysonanse dźwiękowe słychać jedynie pod koniec kompozycji i to nie na pierwszym planie a w tle. "Guardian Spirit" zaczynają dźwięki przypominające przygotowanie do obrzędów pogańskich, w tle słychać flet. Za chwilę wchodzi mocny, pewny głos Giry oraz dołączają kolejne dźwięki intensyfikując brzmienie kompozycji. Intensywność utworu wzrasta, Gira śpiewa coraz bardziej rozpaczliwie, właściwie krzycząc, a kolejne instrumenty, które dołączają dodają kompozycji ciężkości. W końcu nagrania słyszymy zgiełk, który finalnie gaśnie kończąc utwór. "The Merge" rozpoczyna się od dziecięcego głosiku mówiącego: "I love you Mummy", który szybko zostaje przykryty kilkudziesięciosekundową nawałnicą dźwięków. Po nim słychać zapętlony bas, urozmaicony delikatną grą pianina w tle oraz dominującym, ale urywającym się dźwiękiem przypominającym syrenę. Są także co najmniej dwie różne linie saksofonu, obie nieco schizofreniczne. W szóstej minucie wraca nawałnica z początku utworu połączona z wyliczanką dziecięcą. Na tym jednak nie koniec. Nagranie w siódmej minucie znowu zmienia charakter i przez kilka minut słyszymy narastające, dronowe buczenie pozbawione rytmu. Ale i to nie koniec. W dwunastej minucie wcześniej narastający zgiełk cichnie i słychać przez moment zawodzenia przypominające skowyt wiedźm. Nagle wszystko uspokaja się i wchodzi ciepły, ale mroczny śpiew Giry przy akompaniamencie gitary akustycznej i tak utwór trwa do końca urywając się przy śpiewie "papampampam". Można byłoby tak opisać każdy utwór z jeszcze większymi szczegółami, ale lepiej chyba je zwyczajnie posłuchać. Bogactwo dźwięków jak zwykle w przypadku Swans jest spore, a nastroje narastającej intensywności przeplatają się z tymi spokojniejszymi, ambientowymi. Właśnie tak zaczyna się ostatni akord na płycie w postaci połączonych utworów "Rope" i "Away". Nagranie "Rope" bardzo długo rozwija się, zgiełk narasta powoli aż do piętnastej minuty, gdy "Rope" przechodzi w "Away" kończący najnowsze wydawnictwo Swans. "Away" jest bardziej akustyczny, brzmi łagodnie, niemal sielsko. Michael Gira żegna się w spokoju i łagodności. Jeśli "Birthing" ma być pożegnaniem Swans z wielkim brzmieniem, to udało się ono znakomicie. Swans przebył od swoich ekstremalnych początków, będących skrzyżowaniem no wave i noise rocka, bardzo długą drogę. Choć Michael Gira nadal pielęgnuje swoje bezkompromisowe podejście do tworzenia muzyki, to jednak zawartość "Birthing" wydaje się być bardziej przystępna i akceptowalna dla miłośników brzmień łagodniejszych. Oczywiście nadal jest tutaj sporo hałasu, dysonansu i zgiełku, ale na płycie wyczuwam chwilami sporo z nastroju projektu Skin (World of Skin). Wprawdzie nie ma tutaj Jarboe i "Birthing" nie jest płytą tak akustyczną i eteryczną jak albumy Skin, ale mimo wszystko uważam, że jest coś z nastroju obecnego na tamtych wydawnictwach. A może po prostu chciałbym, żeby tak było? Bo właśnie ten okres twórczości Michaela Giry jest mi najbliższy a najnowsza płyta Swans zwyczajnie podoba mi się. Najważniejsze jest to, że muzyka zawarta na "Birthing", mimo swojej obszerności i długości, nie nudzi. Paleta dźwięków, które wykreował Michael Gira wraz ze swoim obecnym składem Swans, jest wciągająca i intrygująca. Ale dawkować ją trzeba ostrożnie, bo mimo miejscami cieplejszego i łagodniejszego klimatu, Swans pozostaje bezkompromisowy w ukazywaniu Trwogi życia. A z tym należy obchodzić się ostrożnie, by nie popaść w dół, z którego później trudno się wydobyć. [9/10] Andrzej Korasiewicz ..::TRACK-LIST::.. CD 1: 1. The Healers 2. I Am a Tower 3. Birthing CD 2: 1. Red Yellow 2. Guardian Spirit 3. The Merge 4. Rope 5. Away ..::OBSADA::.. Michael Gira - vocals, acoustic guitar, producer, art direction, design Phil Puleo - drums, hammered dulcimer, flute, melodica, percussion, layout Kristof Hahn - lap steel guitar, acoustic guitar, electric guitar, loops, backing vocals Dana Schechter - lap steel guitar, bass guitar, loops Christopher Pravdica - bass guitar, Taishōgoto, loops, sound effects, keyboards Larry Mullins - Mellotron, keyboards, piano, synthesizer, drums, vibraphone, percussion, backing vocals Norman Westberg - electric guitar, loops Guest musicians: Jennifer Gira - guest, backing vocals Laura Carbone - guest, backing vocals Lucy Kruger - guest, backing vocals Andreas Dormann - guest, soprano saxophone Little Mikey - guest, backing vocals Timothy Wyskida - drums on 'The Merge' https://www.youtube.com/watch?v=HcXNO6hYfHs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-07-20 09:17:47
Rozmiar: 270.90 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. 30 maja 2025 roku to data, na którą czekało tysiące fanów eksperymentalnego grania. Birthing, siedemnasty album studyjny legendarnego zespołu Swans, trafia do sprzedaży, oznaczając zarazem koniec pewnej epoki. Michael Gira, ikona undergroundu i frontman grupy, zapowiedział, że to ostatni krążek w ich dotychczasowym, monumentalnym brzmieniu. Po nim zespół skupi się na bardziej minimalistycznych formach – Birthing to więc pożegnalny hołd dla dźwiękowych światów, które pochłaniają słuchacza bez reszty. Materiał na album powstawał podczas rocznej trasy koncertowej w latach 2023-2024, a następnie był aranżowany w berlińskim studiu. Jak przyznaje Gira, wszystko zaczęło się od prostych szkiców na akustycznej gitarze, które z czasem przekształciły się w hipnotyczne, wielowarstwowe kompozycje. Wśród utworów znalazły się zarówno te rozwijane na żywo (jak The Healers czy I Am a Tower), jak i nagrane od zera w studio (m.in. Red Yellow). Pierwszy singiel, I Am a Tower, udostępniony w lutym, już zaskoczył słuchaczy swoją dynamiczną strukturą, łączącą organiczne brzmienia z industrialnym chaosem. Rok 2025 to także ostatnia okazja, by zobaczyć Swans w pełnej krasie. Zespół wyruszy jesienią w pożegnalną trasę po Europie i USA, grając w dotychczasowym, rozbudowanym składzie (w tym z gitarzystą Normanem Westbergiem i perkusistą Philem Puleo). Koncerty, m.in. w Warszawie, Londynie, Berlinie czy Paryżu. Anxious Music Magazine Moim skromnym zdaniem recenzje płyt The Swans nie mają sensu. Są to dzieła zamknięte, ich formuła jest zwyczajnie emocjonalnie monochromatyczna, przez co ich odbiór w zamyśle również taki powinien być. Kolos jakim jest dwudyskowy w wersji CD „Birthing” to album będący kolejny raz logiczną kontynuacją dziel zapoczątkowanych znakomitym albumem „The Seer”. Muzycznie nieco bardziej wyważonym, lżejszym, jednak nadal nad wyraz intensywnym, przesiąkniętym hałasem. Oczywiście nie w rozumieniu hałaśliwości, lecz raczej ukazaniu słuchaczowi że nawet delikatniejsze dźwięki mogą być zagrane tak intensywnie, tak „dosadnie” że stanowić mogą dźwiękowy rozgwar. Jednak wszystko jest tu z pieczołowitością poukładane i zaplanowane albowiem „Birthing” to koncept. Tematem przewodnim jest tu życie (album zaczyna i kończy głos dziecka). Kompozycje powolnie i dostojnie nabierają intensywności, po czym narastają zgiełkiem i ekskludują. Zdecydowanie więcej tu jednak spokoju i przestrzeni pomiędzy dźwiękami (posłuchajcie choćby „Red Yellow” czy „Away”). Często słychać transowe, niemalże rytualne reminiscencje „Children of God” – „”Guardian Spirit”. Prawie dwudziesto minutowy „The Healers”to typowy transowy Swans testujący wytrzymałość słuchacza na poziom intensywności hałasu. Cudo! Podobnie jak szaleńczy „I Am A Tower” w którym prym wiedzie emocjonalna narracja Giry. Tytułowe nagranie zdecydowanie najważniejsze na albumie. Kompozycja narasta hipnotyzując słuchacza, piescząc zmysły, następnie rozkładając je na czynniki pierwsze. W zasadzie albumy Swans filtrują emocje. W przypadku kiedy emocje twórcy (Giry) równoważą się z emocjami odbiorcy unoszącymi się nad dziełem podczas odsłuchu możemy mówić o albumie udanym. „Birthing” to płyta nad wyraz udana, perfekcyjnie ukazująca fenomen Swans. Zespołu który płyt zbytecznych nie nagrywa. Janusz Trudno uwierzyć w to, że od wydania „The Seer” czyli rozpoczęcia mojej przygody z twórczością Swans, minęło już 13 lat. Zamiast kilku lat do 30 urodzin nieuchronnie puka do mnie czterdziestka i z każdym rokiem i kolejnym albumem coraz bardziej wciągałem się i angażowałem w twórczość Łabędzi za każdym razem niecierpliwie wyczekując kolejnego wydawnictwa. Tutaj sprawa była o tyle łatwa, że Michael Gira wraz z zespołem jest artystą bardzo aktywnym i co 2-4 lata otrzymywaliśmy nowy album. Lider Swans przy tej swojej systematyczności jest również człowiekiem konsekwentnie niekonsekwentnym – po wydaniu „The Glowing Man” zapowiedział odejście od konwencji płyt – molochów trwających po 2 godziny i składających się z utworów co najmniej kilkunastominutowych. Po drodze coś poszło nie tak bo zarówno „leaving meaning.” jak i „The Beggar” nie odbiegają drastycznie od swoich poprzedników i przynoszą raczej kosmetyczne zmiany niż rewolucję. I w zasadzie chwała Girze za to bo ta konwencja się sprawdza i każde kolejne wydawnictwo Swans to takie małe (dziwne stwierdzenie w kontekście 2 godzin muzyki) dzieło sztuki i swoista podróż przez wizjonerski umysł lidera zespołu. Twórczość Amerykanów nie należy do łatwych w odbiorze ale wracam do niej systematycznie i to w konwencji słuchania albumów w całości a nie na wyrywki ponieważ wtedy robią one największe wrażenie co w sumie nie jest jakimś wybitnym osiągnięciem jeśli weźmie się pod uwagę konieczność zaangażowania na te 90-120 minut. Pierwsze wzmianki o „The Birthing” mogły wśród fanów wywołać lekką konsternację. Siedem utworów? Czyżby w końcu Michael Gira dotrzymał słowa i zakończył etap molochów? Na szczęście druga wzmianka zawierała czasy trwania utworów i okazało się, że wszystko jest na swoim miejscu i album trwa ponad 115 minut. Jedyna zapowiedź albumu – „I Am The Tower” nie porwała mnie za pierwszym razem. Ani za drugim. I trzecim. W zasadzie do dziś mam z nim problem bo mimo sporej ilości ciekawych fragmentów ma też mielizny, które raczej nużą niż wciągają. Na szczęście jest ich na tyle mało, że przez utwór można przebrnąć w całości mimo ponad 19 minut czasu trwania. I nie jest to najcięższy zawodnik ponieważ mamy tutaj jeszcze cięższą dwójkę. Rozpoczynający album „The Healers” snuje się w iście sielankowym, monotonnym tempie. Dopiero w okolicach 8 minuty tętno zaczyna lekko skakać by następnie praktycznie całkowicie zniknąć i po chwili eksplodować w stylu ściany dźwięków z utworu tytułowego z „The Seer”. W pierwszych 15 minutach nie dzieje się tutaj za wiele, całość została skumulowana w ostatnich niespełna 7 minutach. Tu wątkami spokojnie można by obdzielić kilka kolejnych utworów. „The Healers” pozostawia po sobie jak najbardziej pozytywne wrażenie. Jeszcze lepiej sprawa wygląda z najdłuższym w zestawieniu utworem tytułowym. „Birthing” spokojnie mógłby służyć za ścieżkę dźwiękową do jakiejś apokaliptycznej opowieści. Chciałoby się powiedzieć, że chwilę wytchnienia przynosi słuchaczom „Red Yellow”, który jest najkrótszy w zestawieniu ale nadal trwa on prawie 7 minut i wprowadza bardzo nerwowy klimat, zarówno instrumentalnie jak i wokalnie. Bezpośrednią kontynuacją tego niepokoju jest „Guardian Spirit”. Wisienką na torcie „Birthing” są dwa zamykające go utwory. „The Merge” jest chyba największym ukłonem w stronę „The Seer” i muzyki drone od czasów jego wydania – a przecież po drodze były jeszcze 4 albumy. Monumentalny „(Rope) Away” kończy całość i zostawia w słuchaczu poczucie uczestnictwa w czymś wyjątkowym. I to rozumianym dwuznacznie ponieważ dla fanów twórczości Giry „Birthing” będzie kolejnym albumem, którego słuchanie można uznać za swego rodzaju rytuał. Dla osób postronnych i ludzi, którzy do tej pory nie przekonali się do twórczości Swans nowy album będzie wyjątkowo nudny i ciężki do przebrnięcia. W okolicach premiery Michael Gira zapowiedział kolejny raz, że „BIrthing” jest ostatnim puzzlem w układance i kolejne wydawnictwa będą zupełnie inne. Po cichu liczę, że jednak nie ponieważ uwielbiam te jego molochy i jestem wobec nich praktycznie bezkrytyczny. Rolu Michael Gira po raz kolejny, podobno ostatni, przedstawia swoją wizję świata. Bo w tych kategoriach należy moim zdaniem postrzegać muzykę Swans. Jak wynika z lektury biografii Giry, mimo że posiada na wiele spraw społecznych poglądy i czasami znajduje to również odzwierciedlenie w jego muzyce, to jednak nie jest jej celem. Gira jest od początku owładnięty pasją ukazania emocji, które wypływają z jego trzewi, a są wynikiem oglądu świata odartego z wszelkich złudzeń a także nadziei. Nie po to jednak, by kogoś zdołować, albo promować zwątpienie, ale celem jest ukazanie obrazu otaczającego świata takim, jakim on jest, a właściwie, jakim go czuje Gira. Muzyka Swans to ukazanie Trwogi istnienia, a przynajmniej ja to tak odbieram. Gira tworzy raczej intuicyjnie a jego celem jest granie najgłośniej na świecie. Ale nie chodzi o hałas w stylu grup metalowych. Dźwięki, które wydobywają się z muzyki Swans mają obezwładniać, przykuwać uwagę, przerażać, wprawiać w osłupienie, może nawet swoisty trans. Mają wpływać na duszę, umysł i dotykać całego jestestwa słuchacza. Nie chodzi o żadną nawalankę, która wywołuje agresję i napędza, ale o poruszenie strun w słuchaczu, których istnienia nawet nie był świadom. Żeby to wszystko osiągnąć Gira podąża za intuicją w osiągnięciu swojej wizji artystycznej, która siedzi w jego głowie. Z tego powodu artysta jest postrzegany przez współpracowników jako osobowość trudna, nie licząca się z odczuciami kolegów. Gdy jednak już muzycy poddadzą się dyktatowi artystycznemu Giry, efekt końcowy niemal zawsze robi wrażenie. Gira poświęca uwagę każdemu pojedynczemu dźwiękowi, pochyla się nad jego brzmieniem, dążąc do osiągnięcia konkretnego kształtu, który ma w swojej głowie. To jest najtrudniejszy moment dla muzyków Swans, czasami bywa traumatyczny, bo Gira wymusza osiągnięcie swojego celu często krzykiem oraz metodami pozamuzycznymi, wprowadzając wykonawcę danego dźwięku w nastrój, który według Giry posłuży do wydobycia z niego oczekiwanego efektu. Gdy jednak nowa muzyka Swans jest już gotowa, zarówno jej twórcy, jak i słuchacze w przeważającej większości przyznają, że było warto. Czy tak jest również w przypadku najnowszej płyty "Birthing"? Najprościej jest odpowiedzieć, że tak. Mimo że "Birthing" to tradycyjna od czasu "The Seer" niemal dwugodzinna symfonia rockowa, słucha się jej równie tradycyjnie z uwagą i rosnącą ekscytacją. Powolnie rozwijające się, ociężałe melorecytacje w rozpoczynającym album, prawie dwudziestodwuminotowym "The Healers", nabierają tempa i hałasu już w połowie nagrania. Walcowaty rytm przeradza się w coraz większy zgiełk, by zwalniać i przyśpieszać oraz na końcu znaleźć zwieńczenie w hałasie o większym natężeniu, ale pozostając powolnym i transowym. Trzeba przyznać, że nagrania zgromadzone na "Birthing", choć mają w sobię tę pierwotną rozpacz, jak na wcześniejszych albumach, to jednak brzmią częściej łagodnie i stonowanie niż na wcześniejszych wydawnictwach. Następny "I Am A Tower" jest na wstępie znacznie bardziej dysonansowy, a głos Giry drapieżny i schizofreniczny. Napięcie od początku jest podwyższone, by jednak przygasnąć w połowie nagrania. W ostatniej części tego prawie dwudziestominotowego utworu nabiera on cech motorycznych, dzięki mechanicznemu rytmowi perkusji i niemal przebojowej frazie tytułowej powtarzanej przez Michale Girę. W samej końcówce narasta zgiełk, który obleka transowy rytm utworu, by nagle zgasnąć. Tytułowy "Birthing" rozpoczynają również dźwięki mocno dysonansowe, ale zagrane ciszej i delikatniej. Początek przypomina trochę próbę orkiestry symfonicznej, która przygotowuje się do gry. Dopiero w piątej minucie pojawiają się pierwsze uderzenia w perkusję, a później dochodzi głos Giry. W tle cały czas słychać dźwięki "próbującej orkiestry". To trzecie i najdłuższe spośród okołodwudziestominutowych nagrań na najnowszej płycie Swans. Nabiera wyraźniejszego tempa około dziesiątej minuty, gdy do gry wchodzi rytm wybijany z większą intensywnością przez perkusistę. Muzyka milknie jednak nagle w dwunastej minucie, by rozpocząć ponowy marsz ku zgiełkowi. Ale wszystko zaczyna się od początku, najpierw dzięki spokojnemu wokalowi Giry, do którego dołączają z czasem kolejne dźwięki. Intensywność nagrania ponownie narasta i zwalnia, ale od osiemnastej minuty rozpoczyna się zwieńczenie w mechanicznych, szybkich uderzeniach bębnów i zgrzytach gitar, które przerywane fragmentami niemal ciszy ostatecznie urywają się na końcu. W ten sposób kończy się pierwsza część albumu w formacie CD. Drugą część wydawnictwa CD rozpoczyna ledwie siedmiominutowy, najkrótszy na płycie "Red Yellow". Szeptany, niemal ciepły głos Giry prowadzi nas przez chwilę w rejon, którego nie powstydziliby się wykonawcy z kręgu krainy łagodności. Utwór szybko jednak nabiera tempa i dynamiki zyskując cechy psychodeliczne, ale dysonanse dźwiękowe słychać jedynie pod koniec kompozycji i to nie na pierwszym planie a w tle. "Guardian Spirit" zaczynają dźwięki przypominające przygotowanie do obrzędów pogańskich, w tle słychać flet. Za chwilę wchodzi mocny, pewny głos Giry oraz dołączają kolejne dźwięki intensyfikując brzmienie kompozycji. Intensywność utworu wzrasta, Gira śpiewa coraz bardziej rozpaczliwie, właściwie krzycząc, a kolejne instrumenty, które dołączają dodają kompozycji ciężkości. W końcu nagrania słyszymy zgiełk, który finalnie gaśnie kończąc utwór. "The Merge" rozpoczyna się od dziecięcego głosiku mówiącego: "I love you Mummy", który szybko zostaje przykryty kilkudziesięciosekundową nawałnicą dźwięków. Po nim słychać zapętlony bas, urozmaicony delikatną grą pianina w tle oraz dominującym, ale urywającym się dźwiękiem przypominającym syrenę. Są także co najmniej dwie różne linie saksofonu, obie nieco schizofreniczne. W szóstej minucie wraca nawałnica z początku utworu połączona z wyliczanką dziecięcą. Na tym jednak nie koniec. Nagranie w siódmej minucie znowu zmienia charakter i przez kilka minut słyszymy narastające, dronowe buczenie pozbawione rytmu. Ale i to nie koniec. W dwunastej minucie wcześniej narastający zgiełk cichnie i słychać przez moment zawodzenia przypominające skowyt wiedźm. Nagle wszystko uspokaja się i wchodzi ciepły, ale mroczny śpiew Giry przy akompaniamencie gitary akustycznej i tak utwór trwa do końca urywając się przy śpiewie "papampampam". Można byłoby tak opisać każdy utwór z jeszcze większymi szczegółami, ale lepiej chyba je zwyczajnie posłuchać. Bogactwo dźwięków jak zwykle w przypadku Swans jest spore, a nastroje narastającej intensywności przeplatają się z tymi spokojniejszymi, ambientowymi. Właśnie tak zaczyna się ostatni akord na płycie w postaci połączonych utworów "Rope" i "Away". Nagranie "Rope" bardzo długo rozwija się, zgiełk narasta powoli aż do piętnastej minuty, gdy "Rope" przechodzi w "Away" kończący najnowsze wydawnictwo Swans. "Away" jest bardziej akustyczny, brzmi łagodnie, niemal sielsko. Michael Gira żegna się w spokoju i łagodności. Jeśli "Birthing" ma być pożegnaniem Swans z wielkim brzmieniem, to udało się ono znakomicie. Swans przebył od swoich ekstremalnych początków, będących skrzyżowaniem no wave i noise rocka, bardzo długą drogę. Choć Michael Gira nadal pielęgnuje swoje bezkompromisowe podejście do tworzenia muzyki, to jednak zawartość "Birthing" wydaje się być bardziej przystępna i akceptowalna dla miłośników brzmień łagodniejszych. Oczywiście nadal jest tutaj sporo hałasu, dysonansu i zgiełku, ale na płycie wyczuwam chwilami sporo z nastroju projektu Skin (World of Skin). Wprawdzie nie ma tutaj Jarboe i "Birthing" nie jest płytą tak akustyczną i eteryczną jak albumy Skin, ale mimo wszystko uważam, że jest coś z nastroju obecnego na tamtych wydawnictwach. A może po prostu chciałbym, żeby tak było? Bo właśnie ten okres twórczości Michaela Giry jest mi najbliższy a najnowsza płyta Swans zwyczajnie podoba mi się. Najważniejsze jest to, że muzyka zawarta na "Birthing", mimo swojej obszerności i długości, nie nudzi. Paleta dźwięków, które wykreował Michael Gira wraz ze swoim obecnym składem Swans, jest wciągająca i intrygująca. Ale dawkować ją trzeba ostrożnie, bo mimo miejscami cieplejszego i łagodniejszego klimatu, Swans pozostaje bezkompromisowy w ukazywaniu Trwogi życia. A z tym należy obchodzić się ostrożnie, by nie popaść w dół, z którego później trudno się wydobyć. [9/10] Andrzej Korasiewicz ..::TRACK-LIST::.. CD 1: 1. The Healers 2. I Am a Tower 3. Birthing CD 2: 1. Red Yellow 2. Guardian Spirit 3. The Merge 4. Rope 5. Away ..::OBSADA::.. Michael Gira - vocals, acoustic guitar, producer, art direction, design Phil Puleo - drums, hammered dulcimer, flute, melodica, percussion, layout Kristof Hahn - lap steel guitar, acoustic guitar, electric guitar, loops, backing vocals Dana Schechter - lap steel guitar, bass guitar, loops Christopher Pravdica - bass guitar, Taishōgoto, loops, sound effects, keyboards Larry Mullins - Mellotron, keyboards, piano, synthesizer, drums, vibraphone, percussion, backing vocals Norman Westberg - electric guitar, loops Guest musicians: Jennifer Gira - guest, backing vocals Laura Carbone - guest, backing vocals Lucy Kruger - guest, backing vocals Andreas Dormann - guest, soprano saxophone Little Mikey - guest, backing vocals Timothy Wyskida - drums on 'The Merge' https://www.youtube.com/watch?v=HcXNO6hYfHs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-07-20 09:13:19
Rozmiar: 783.66 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Jest coś irytującego w płytach-składankach wydawanych dla upamiętnienia okrągłej rocznicy istnienia danego zespołu. Trochę jak laurka podarowana samemu sobie, a trochę jak brak pomysłu na nowy album – ot, i pojawia się Płyta Coś-z-Niczego. Dlatego też z dużą dozą nieufności podeszłam do albumu Mikromusic z Górnej Półki, bo o ile zespół uważam za jeden z lepszych i bardziej oryginalnych na polskiej scenie muzycznej, o tyle nie przekonuje mnie zamysł nagrania płyty live z oklepanymi, znanymi na pamięć utworami. W 2019 roku było Mikromusic z Dolnej Półki, czyli czwarty (!!!) album koncertowy w dorobku zespołu. W 2022 roku powstało zaś Mikromusic z Górnej Półki, czyli ponadgodzinny zapis koncertu we wrocławskim Narodowym Forum Muzyki, podczas którego (oprócz Mikromusic i zaproszonych muzycznych gości) wystąpiła 47-osobowa orkiestra NFM Filharmonii Wrocławskiej. Dwanaście utworów umieszczonych na płycie to przekrój przez (prawie) wszystkie lata działalności zespołu – mamy tu i Burzową z drugiej płyty w dyskografii, czyli Sennika; mamy Jesień z SOVY czy niezmiennych ulubieńców wśród słuchaczy – Tak Mi Się Nie Chce oraz Takiego Chłopaka. Zabrakło za to utworów z debiutanckiego albumu, a szkoda! Największą wartością i najsmaczniejszym kąskiem z Górnej Półki są zaskakujące aranżacje (niemal barokowy wstęp do Takiego chłopaka!) i goście – Mela Koteluk tamże, Dorota Miśkiewicz w Burzowej i Kuba Badach w Tak Mi Się Nie Chce. Głos Natalii Grosiak brzmi (jak zawsze) dziewczęco, subtelnie i nieprawdopodobnie czysto; każde drgnienie to wyraz emocji, nie tylko tych muzycznych, i dowód na nader osobiste, intymne podejście do wykonywanych utworów. Najbardziej urzekła mnie chyba Operacja Na Otwartym Sercu, ale do tej piosenki zawsze miałam słabość. Zabrzmiała bardziej drapieżnie, rockowo, choć zabrakło głosu Piotra Roguckiego. Pięknie brzmi Bezwładnie, w wersji nieco retro, dobrze i nader wzruszająco wypada Pod Włos. Górna Półka trzyma poziom, miejscami zaskakuje, choć przede wszystkim podczas jej słuchania dominuje uczucie spokoju i komfortu, jak podczas spotkania ze starym przyjacielem, i to właśnie ono będzie powodem, dla którego słuchacze sięgną po tę płytę. Nie jestem pewna, czy Mikromusic z Górnej Półki przysporzy zespołowi nowych fanów, ale na pewno zachwyci tych wiernych. Mimo mojej początkowej niechęci przyznaję, że płyta została nagrana z potrzeby serca, miłości do sztuki i słuchaczy. Miło wspominać dojrzewanie zespołu, przejść ścieżką dwudziestoletniej muzycznej eksploracji i pozostaje życzyć Mikromusic co najmniej kolejnych dwudziestu lat tak owocnej artystycznej pracy. Natalia Glinka ..::TRACK-LIST::.. 1. Tak Tęsknię 2. Jesień 3. Burzowa (feat. Dorota Miśkiewicz) 4. Pod Włos 5. Świat Oddala Się Ode Mnie 6. Takiego Chłopaka (feat. Mela Koteluk) 7. Sopot 8. Operacja Na Otwartym Sercu 9. Bezwładnie 10. Na Krzywy Ryj 11. Tak Mi Się Nie Chce (feat. Kuba Badach) 12. Niemiłość (feat. Dorota Miśkiewicz, Kuba Badach, Mela Koteluk) The recordings were made on May 6, 2022 at the National Forum of Music, Wrocław, Poland. The concert celebrated the 20th anniversary of the Mikromusic. ..::OBSADA::.. Vocals, Ukulele, Acoustic Guitar - Natalia Grosiak Guitar, Producer - Dawid Korbaczyński Keyboards, Backing Vocals - Robert Jarmużek Percussion - Łukasz Sobolak Bass Guitar, Mixed By, Mastered By - Robert Szydło Conductor, Arranged By, Mixed By [Orchestra Mix] - Adam Lepka https://www.youtube.com/watch?v=3M8nDWx2GxI SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-07-19 12:41:29
Rozmiar: 167.41 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Jest coś irytującego w płytach-składankach wydawanych dla upamiętnienia okrągłej rocznicy istnienia danego zespołu. Trochę jak laurka podarowana samemu sobie, a trochę jak brak pomysłu na nowy album – ot, i pojawia się Płyta Coś-z-Niczego. Dlatego też z dużą dozą nieufności podeszłam do albumu Mikromusic z Górnej Półki, bo o ile zespół uważam za jeden z lepszych i bardziej oryginalnych na polskiej scenie muzycznej, o tyle nie przekonuje mnie zamysł nagrania płyty live z oklepanymi, znanymi na pamięć utworami. W 2019 roku było Mikromusic z Dolnej Półki, czyli czwarty (!!!) album koncertowy w dorobku zespołu. W 2022 roku powstało zaś Mikromusic z Górnej Półki, czyli ponadgodzinny zapis koncertu we wrocławskim Narodowym Forum Muzyki, podczas którego (oprócz Mikromusic i zaproszonych muzycznych gości) wystąpiła 47-osobowa orkiestra NFM Filharmonii Wrocławskiej. Dwanaście utworów umieszczonych na płycie to przekrój przez (prawie) wszystkie lata działalności zespołu – mamy tu i Burzową z drugiej płyty w dyskografii, czyli Sennika; mamy Jesień z SOVY czy niezmiennych ulubieńców wśród słuchaczy – Tak Mi Się Nie Chce oraz Takiego Chłopaka. Zabrakło za to utworów z debiutanckiego albumu, a szkoda! Największą wartością i najsmaczniejszym kąskiem z Górnej Półki są zaskakujące aranżacje (niemal barokowy wstęp do Takiego chłopaka!) i goście – Mela Koteluk tamże, Dorota Miśkiewicz w Burzowej i Kuba Badach w Tak Mi Się Nie Chce. Głos Natalii Grosiak brzmi (jak zawsze) dziewczęco, subtelnie i nieprawdopodobnie czysto; każde drgnienie to wyraz emocji, nie tylko tych muzycznych, i dowód na nader osobiste, intymne podejście do wykonywanych utworów. Najbardziej urzekła mnie chyba Operacja Na Otwartym Sercu, ale do tej piosenki zawsze miałam słabość. Zabrzmiała bardziej drapieżnie, rockowo, choć zabrakło głosu Piotra Roguckiego. Pięknie brzmi Bezwładnie, w wersji nieco retro, dobrze i nader wzruszająco wypada Pod Włos. Górna Półka trzyma poziom, miejscami zaskakuje, choć przede wszystkim podczas jej słuchania dominuje uczucie spokoju i komfortu, jak podczas spotkania ze starym przyjacielem, i to właśnie ono będzie powodem, dla którego słuchacze sięgną po tę płytę. Nie jestem pewna, czy Mikromusic z Górnej Półki przysporzy zespołowi nowych fanów, ale na pewno zachwyci tych wiernych. Mimo mojej początkowej niechęci przyznaję, że płyta została nagrana z potrzeby serca, miłości do sztuki i słuchaczy. Miło wspominać dojrzewanie zespołu, przejść ścieżką dwudziestoletniej muzycznej eksploracji i pozostaje życzyć Mikromusic co najmniej kolejnych dwudziestu lat tak owocnej artystycznej pracy. Natalia Glinka ..::TRACK-LIST::.. 1. Tak Tęsknię 2. Jesień 3. Burzowa (feat. Dorota Miśkiewicz) 4. Pod Włos 5. Świat Oddala Się Ode Mnie 6. Takiego Chłopaka (feat. Mela Koteluk) 7. Sopot 8. Operacja Na Otwartym Sercu 9. Bezwładnie 10. Na Krzywy Ryj 11. Tak Mi Się Nie Chce (feat. Kuba Badach) 12. Niemiłość (feat. Dorota Miśkiewicz, Kuba Badach, Mela Koteluk) The recordings were made on May 6, 2022 at the National Forum of Music, Wrocław, Poland. The concert celebrated the 20th anniversary of the Mikromusic. ..::OBSADA::.. Vocals, Ukulele, Acoustic Guitar - Natalia Grosiak Guitar, Producer - Dawid Korbaczyński Keyboards, Backing Vocals - Robert Jarmużek Percussion - Łukasz Sobolak Bass Guitar, Mixed By, Mastered By - Robert Szydło Conductor, Arranged By, Mixed By [Orchestra Mix] - Adam Lepka https://www.youtube.com/watch?v=3M8nDWx2GxI SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-07-19 12:37:36
Rozmiar: 444.94 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. 'Poświaty' to wciągający i mocny album, łączący bogate brzmienia, hipnotyzujący wokal i głębokie tematy. To fascynujące doświadczenie. FA Album Ols będzie eksploracją „na wpół baśniowych wspomnień z czasów jasności” oraz przełomowego doświadczenia miłości, która burzy dziecięcy świat i odsłania jego złożoność – piękno i ciemność, radość i ból utraty. To uczucie, jak podkreśla artystka, 'łączy się na zawsze z samą tkanką duszy i naznacza wszystko, co przychodzi po niej'. Ols o inspiracjach i brzmieniu singla 'O niej' oraz nadchodzącego albumu: 'Nowy album to dla mnie powrót do tego nieokreślonego, formacyjnego czasu między dzieciństwem a dorosłością. To opowieść o budowaniu siebie z fragmentów przeżyć, emocji i historii, które nas kształtują. Jedną nogą wciąż w bajkowej prostocie dzieciństwa, drugą – już w dorosłych przemyśleniach. Właśnie wtedy zaczynamy tworzyć swój własny mit. 'O niej' opowiada o miłości, która wdziera się w dziecięcy świat, pokazując jednocześnie jego piękno i pierwszy smak ciemności, ból straty. Muzycznie chciałam uchwycić ten klimat miejskiego wieczoru – czasem samotnego, chłodnego, ale też pełnego specyficznej energii. To z pewnością krok w stronę miejskiego brzmienia, odległy od neofolku, z którym jestem kojarzona, z triphopowym vibem. Ale las, choć oddala się w warstwie dźwiękowej, duchem, obecnością we wspomnieniach i uczuciach, wciąż tętni w tekstach.' Ols - a one-woman project, entirely created by Anna Maria Olchawa who composes, arranges, writes lyrics, sings and plays instruments. The songs are based on polyphonic vocal harmonies, complemented with instrumental parts which build a ritual, hypnotic character. Ols combines the elements of many genres - from dark folk, through alternative music,to fragments inspired by atmospheric black metal. ..::TRACK-LIST::.. 1. o niej 06:48 2. proch kość liść 04:14 3. światło III 08:22 4. pierwszy mit 05:40 5. mów do mnie 04:26 6. marzec 06:03 7. matka krew 03:53 8. bez nas 06:07 ..::OBSADA::.. Anna Maria Olchawa - composes, arranges, writes lyrics, sings and plays instruments. https://www.youtube.com/watch?v=APp6L243d70 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-24 17:54:32
Rozmiar: 106.38 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. 'Poświaty' to wciągający i mocny album, łączący bogate brzmienia, hipnotyzujący wokal i głębokie tematy. To fascynujące doświadczenie. FA Album Ols będzie eksploracją „na wpół baśniowych wspomnień z czasów jasności” oraz przełomowego doświadczenia miłości, która burzy dziecięcy świat i odsłania jego złożoność – piękno i ciemność, radość i ból utraty. To uczucie, jak podkreśla artystka, 'łączy się na zawsze z samą tkanką duszy i naznacza wszystko, co przychodzi po niej'. Ols o inspiracjach i brzmieniu singla 'O niej' oraz nadchodzącego albumu: 'Nowy album to dla mnie powrót do tego nieokreślonego, formacyjnego czasu między dzieciństwem a dorosłością. To opowieść o budowaniu siebie z fragmentów przeżyć, emocji i historii, które nas kształtują. Jedną nogą wciąż w bajkowej prostocie dzieciństwa, drugą – już w dorosłych przemyśleniach. Właśnie wtedy zaczynamy tworzyć swój własny mit. 'O niej' opowiada o miłości, która wdziera się w dziecięcy świat, pokazując jednocześnie jego piękno i pierwszy smak ciemności, ból straty. Muzycznie chciałam uchwycić ten klimat miejskiego wieczoru – czasem samotnego, chłodnego, ale też pełnego specyficznej energii. To z pewnością krok w stronę miejskiego brzmienia, odległy od neofolku, z którym jestem kojarzona, z triphopowym vibem. Ale las, choć oddala się w warstwie dźwiękowej, duchem, obecnością we wspomnieniach i uczuciach, wciąż tętni w tekstach.' Ols - a one-woman project, entirely created by Anna Maria Olchawa who composes, arranges, writes lyrics, sings and plays instruments. The songs are based on polyphonic vocal harmonies, complemented with instrumental parts which build a ritual, hypnotic character. Ols combines the elements of many genres - from dark folk, through alternative music,to fragments inspired by atmospheric black metal. ..::TRACK-LIST::.. 1. o niej 06:48 2. proch kość liść 04:14 3. światło III 08:22 4. pierwszy mit 05:40 5. mów do mnie 04:26 6. marzec 06:03 7. matka krew 03:53 8. bez nas 06:07 ..::OBSADA::.. Anna Maria Olchawa - composes, arranges, writes lyrics, sings and plays instruments. https://www.youtube.com/watch?v=APp6L243d70 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-24 17:51:17
Rozmiar: 306.78 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Trudno uwierzyć, że materiał na to wydawnictwo powstał już w zeszłym roku. Okładka zdaje się nawiązywać do wojny w Ukrainie, a w połączeniu z fragmentem jednego z tekstów - zainspirowanym sztuką Antoniego Czechowa - brzmiącym Trzy siostry lecą do Moskwy, nabiera bardzo dosłownego znaczenia. I zaskakująco koresponduje z trwającą właśnie kontrofensywą Ukrainy. Sama muzyka też nieźle pasuje do obecnej sytuacji geopolitycznej. Chociaż działający już od kilku lat projekt Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi tworzą muzycy na co dzień związani ze sceną blackmetalową - udzielający się w takich zespołach, jak Furia, Odraza czy Gruzja - to zawartość EP "Trzy siostry" wpisuje się w estetykę zimnofalową. Tego typu klimat doskonale odzwierciedlał niegdyś nastroje z czasów zimnej wojny. Czemu więc nie miałby się sprawdzić teraz, gdy stosunki na linii Wschód-Zachód znów uległy, eufemistycznie mówiąc, ochłodzeniu, a do tego stoimy właśnie u progu kryzysu związanego z brakiem surowców energetycznych i groźbą bardzo trudnej zimy? Tytuł "Trzy siostry" został wybrany ze względu na liczbę stworzonych utworów, jednak okazał się także drogowskazem dla ich warstwy tekstowej. EP zawiera tylko trzy nagrania, których czas trwania mieści się w przedziale od pięciu do ośmiu minut, co razem daje niemal dwadzieścia minut muzyki. "Pierwsza siostra" intrygująco łączy zimne brzmienie syntezatorów, gitary basowej oraz automatu perkusyjnego z całkiem taneczną rytmiką. Ciekawie wypada też warstwa wokalna, z kilkoma dość niekonwencjonalnymi głosami - są tu nawet jakby cerkiewne chóry. "Druga siostra jest nimi wszystkimi" jeszcze silniej zdradza te wschodnie wpływy, a to za sprawą wplecenia cytatów z tradycyjnej rosyjskiej pieśni o Teodorze Tyronie - śpiewanych w oryginalnym języku. Muzycznie to najdłuższe na płycie nagranie idzie jeszcze dalej w taneczne rejony, jednocześnie zachowując ten chłodny, przygnębiający czy wręcz dekadencki nastrój. Ostatnie nagranie "Raz, dwa, trzy siostry" momentami wypada bardziej konwencjonalnie, niemal jak jakieś zapomniane polskie nagranie post-punkowe z lat 80., tylko z dobrą produkcją. Wciąż jednak jest tu ta zimna atmosfera oraz ciekawe podejście do wokali. "Trzy siostry" zdają się potwierdzać moją tezę, że wśród metalowych muzyków to właśnie ci, którzy zaczynali od blacku, najczęściej potrafią wyjść ze swojej niszy i zaproponować coś bardziej kreatywnego. Na najnowszym wydawnictwie Wędrowców~Tułaczy~Zbiegów udało się przyjemnie odświeżyć estetykę zimnej fali, która sama w sobie wydaje się bardzo dobrym wyborem na dzisiejsze czasy. Nie pogardziłbym kontynuacją już w postaci albumu długogrającego. Paweł Pałasz ..::TRACK-LIST::.. 1. Pierwsza siostra 06:29 2. Druga siostra jest nimi wszystkimi 08:08 3. Raz, dwa, trzy siostry 05:0 https://www.youtube.com/watch?v=vZRzB_o1qKg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-22 16:50:02
Rozmiar: 48.08 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Trudno uwierzyć, że materiał na to wydawnictwo powstał już w zeszłym roku. Okładka zdaje się nawiązywać do wojny w Ukrainie, a w połączeniu z fragmentem jednego z tekstów - zainspirowanym sztuką Antoniego Czechowa - brzmiącym Trzy siostry lecą do Moskwy, nabiera bardzo dosłownego znaczenia. I zaskakująco koresponduje z trwającą właśnie kontrofensywą Ukrainy. Sama muzyka też nieźle pasuje do obecnej sytuacji geopolitycznej. Chociaż działający już od kilku lat projekt Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi tworzą muzycy na co dzień związani ze sceną blackmetalową - udzielający się w takich zespołach, jak Furia, Odraza czy Gruzja - to zawartość EP "Trzy siostry" wpisuje się w estetykę zimnofalową. Tego typu klimat doskonale odzwierciedlał niegdyś nastroje z czasów zimnej wojny. Czemu więc nie miałby się sprawdzić teraz, gdy stosunki na linii Wschód-Zachód znów uległy, eufemistycznie mówiąc, ochłodzeniu, a do tego stoimy właśnie u progu kryzysu związanego z brakiem surowców energetycznych i groźbą bardzo trudnej zimy? Tytuł "Trzy siostry" został wybrany ze względu na liczbę stworzonych utworów, jednak okazał się także drogowskazem dla ich warstwy tekstowej. EP zawiera tylko trzy nagrania, których czas trwania mieści się w przedziale od pięciu do ośmiu minut, co razem daje niemal dwadzieścia minut muzyki. "Pierwsza siostra" intrygująco łączy zimne brzmienie syntezatorów, gitary basowej oraz automatu perkusyjnego z całkiem taneczną rytmiką. Ciekawie wypada też warstwa wokalna, z kilkoma dość niekonwencjonalnymi głosami - są tu nawet jakby cerkiewne chóry. "Druga siostra jest nimi wszystkimi" jeszcze silniej zdradza te wschodnie wpływy, a to za sprawą wplecenia cytatów z tradycyjnej rosyjskiej pieśni o Teodorze Tyronie - śpiewanych w oryginalnym języku. Muzycznie to najdłuższe na płycie nagranie idzie jeszcze dalej w taneczne rejony, jednocześnie zachowując ten chłodny, przygnębiający czy wręcz dekadencki nastrój. Ostatnie nagranie "Raz, dwa, trzy siostry" momentami wypada bardziej konwencjonalnie, niemal jak jakieś zapomniane polskie nagranie post-punkowe z lat 80., tylko z dobrą produkcją. Wciąż jednak jest tu ta zimna atmosfera oraz ciekawe podejście do wokali. "Trzy siostry" zdają się potwierdzać moją tezę, że wśród metalowych muzyków to właśnie ci, którzy zaczynali od blacku, najczęściej potrafią wyjść ze swojej niszy i zaproponować coś bardziej kreatywnego. Na najnowszym wydawnictwie Wędrowców~Tułaczy~Zbiegów udało się przyjemnie odświeżyć estetykę zimnej fali, która sama w sobie wydaje się bardzo dobrym wyborem na dzisiejsze czasy. Nie pogardziłbym kontynuacją już w postaci albumu długogrającego. Paweł Pałasz ..::TRACK-LIST::.. 1. Pierwsza siostra 06:29 2. Druga siostra jest nimi wszystkimi 08:08 3. Raz, dwa, trzy siostry 05:0 https://www.youtube.com/watch?v=vZRzB_o1qKg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-22 16:46:44
Rozmiar: 117.75 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Recenzja ta powstała nad wyraz szybko. Naprawdę niedawno (ale oczywiście nie godzinę temu) dostałem materiał w swoje łapy i właśnie spisuje, co mi się tam w głowie cogituje. Nie wiem czy to dobrze dla niego, bo warto było jednak chwilę poczekać, aż opadnie kurz pierwszych emocji. Tak jednak wyszło. Przyznaję się od razu nie znam wcześniej dokonań Duszę Wypuścił, więc nie wiem czy wraz ze zmianą nazwą nastąpiło nowe otwarcie. Nie na tym się jednak skupimy. Miałem rozmowę ostatnio na temat kina dla masy i ambitnego, a dokładniej rzecz ujmując tworzenia niszy w niszy. Robienie filmów, które w zasadzie są już dla nikogo, bo stają się tak niszowe, tak pozbawione jakiegoś wyraźnego przekazu, że nikt, poza masturbującymi się nimi ich twórcami nie rzuci na nie okiem. Analogicznie wygląda to w przypadku muzyki, nazwijmy to eksperymentalnej (w myśl jednak zasady „wkurwia Cie bauns, nazwij to melanż” możemy ją określić mianem alternatywnej). Z jednej strony jest to cholernie pojemna szuflada w której mieści się wszystko, co nie mainstreamowe, poukładane i radiowe. Z drugiej jednak strony istnieje ryzyko, że w swoim eksperymencie pójdziemy tak daleko, że znikniemy gdzieś tam na jej końcu, gdzie leży to, czego nikt nie chce się tknąć. „Kiedy deszcz zaczął padać na zawsze?” to nie grozi. Ten materiał to naprawdę świetne, wchodzące do głowy wokale. To emocje, które w nich słychać. To przetrawiony alkohol unoszący się nad tym materiałem. To transowy beat, który wbija się do głowy i brzmi na długo po tym jak muzyka ucichnie. To dźwiękowy misz-masz, którego nie będę opisywał, bo tak szczerze, ciężko mi znaleźć dobre porównania, bo to nie moje granie. To chyba najlepszy na płycie „Specjalista od buntu”. Alkoholowy walczyk powykrzywiany nieznośne i ciekawi mnie czy znalazłby miejsce na śląskiej liście szlagierów na TVS, których prywatnie jestem fanem. Zdaje sobie sprawę, że chuja Wam to powiedziało, ale to może być przyczynek do zaopatrzenia się w ten materiał, bo naprawdę warto, że tak sobie pozwolę odkryć wszystkie karty. Ten materiał to w końcu teksty z nawiązaniami do Eposu o Gilgameszu. Jest też wspomniany „Specjalista od buntu” i tak szczerze zastanawiam się czyj to jest tekst. W sensie, kto jest jego autorem. Tytułem podsumowania „Kiedy deszcz zaczął padać na zawsze?” to alkohol, Gilgamesz i trans. Kolejność dowolna. Ef ..::TRACK-LIST::.. 1. Który wszystko widział 03:42 2. Kiedy deszcz zaczął padać na zawsze? 03:09 3. Specjalista od buntu 03:30 4. Saturn jest słodki w smaku 02:56 https://www.youtube.com/watch?v=TUnIoj6rMuA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-06 16:39:14
Rozmiar: 31.67 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Recenzja ta powstała nad wyraz szybko. Naprawdę niedawno (ale oczywiście nie godzinę temu) dostałem materiał w swoje łapy i właśnie spisuje, co mi się tam w głowie cogituje. Nie wiem czy to dobrze dla niego, bo warto było jednak chwilę poczekać, aż opadnie kurz pierwszych emocji. Tak jednak wyszło. Przyznaję się od razu nie znam wcześniej dokonań Duszę Wypuścił, więc nie wiem czy wraz ze zmianą nazwą nastąpiło nowe otwarcie. Nie na tym się jednak skupimy. Miałem rozmowę ostatnio na temat kina dla masy i ambitnego, a dokładniej rzecz ujmując tworzenia niszy w niszy. Robienie filmów, które w zasadzie są już dla nikogo, bo stają się tak niszowe, tak pozbawione jakiegoś wyraźnego przekazu, że nikt, poza masturbującymi się nimi ich twórcami nie rzuci na nie okiem. Analogicznie wygląda to w przypadku muzyki, nazwijmy to eksperymentalnej (w myśl jednak zasady „wkurwia Cie bauns, nazwij to melanż” możemy ją określić mianem alternatywnej). Z jednej strony jest to cholernie pojemna szuflada w której mieści się wszystko, co nie mainstreamowe, poukładane i radiowe. Z drugiej jednak strony istnieje ryzyko, że w swoim eksperymencie pójdziemy tak daleko, że znikniemy gdzieś tam na jej końcu, gdzie leży to, czego nikt nie chce się tknąć. „Kiedy deszcz zaczął padać na zawsze?” to nie grozi. Ten materiał to naprawdę świetne, wchodzące do głowy wokale. To emocje, które w nich słychać. To przetrawiony alkohol unoszący się nad tym materiałem. To transowy beat, który wbija się do głowy i brzmi na długo po tym jak muzyka ucichnie. To dźwiękowy misz-masz, którego nie będę opisywał, bo tak szczerze, ciężko mi znaleźć dobre porównania, bo to nie moje granie. To chyba najlepszy na płycie „Specjalista od buntu”. Alkoholowy walczyk powykrzywiany nieznośne i ciekawi mnie czy znalazłby miejsce na śląskiej liście szlagierów na TVS, których prywatnie jestem fanem. Zdaje sobie sprawę, że chuja Wam to powiedziało, ale to może być przyczynek do zaopatrzenia się w ten materiał, bo naprawdę warto, że tak sobie pozwolę odkryć wszystkie karty. Ten materiał to w końcu teksty z nawiązaniami do Eposu o Gilgameszu. Jest też wspomniany „Specjalista od buntu” i tak szczerze zastanawiam się czyj to jest tekst. W sensie, kto jest jego autorem. Tytułem podsumowania „Kiedy deszcz zaczął padać na zawsze?” to alkohol, Gilgamesz i trans. Kolejność dowolna. Ef ..::TRACK-LIST::.. 1. Który wszystko widział 03:42 2. Kiedy deszcz zaczął padać na zawsze? 03:09 3. Specjalista od buntu 03:30 4. Saturn jest słodki w smaku 02:56 https://www.youtube.com/watch?v=TUnIoj6rMuA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-06 16:27:32
Rozmiar: 92.15 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
..::INFO::..
Debiutancki album amerykańskiej wokalistki. Title: Animaru Artist: Mei Semones Country: USA Year: 2025 Genre: Alternatywna Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 kbps ..::TRACK-LIST::.. Dumb Feeling Dangomushi Tora Moyo I can do what I want Animaru Donguri Norwiegan Shag Rat with Wings Zarigani Sasayaku Sakebu
Seedów: 10
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-24 14:39:24
Rozmiar: 88.37 MB
Peerów: 5
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
Natalia Lafourcade to meksykańska piosenkarka i autorka tekstów, której prace otrzymały trzy statuetki Grammy i czternaście Latin Grammy. Jej muzyka zawiera elementy rocka, jazzu, popu, bossa nova i folku. Wstawka zawiera najnowszy album studyjny artystki. Title: Cancionera Artist: Natalia Lafourcade Country: Meksyk Year: 2025 Genre: Chanson Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ...( TrackLisst )... A1 Apertura Cancionera A2 Cancionera A3 Cocos En La Playa B1 Como Quisiera Quererte (Feat. El David Aguilar) B2 Amor Clandestino (Feat. Israel Fernandez) B3 Mascaritas De Cristal C1 El Coconito (Feat. El David Aguilar) C2 El Palomo Y La Negra C3 Carinito De Acapulco D1 La Bruja (Versión Cancionera) D2 Luna Creciente (Feat. Hermanos Gutierrez) D3 Lagrimas Cancioneras
Seedów: 47
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-22 22:34:41
Rozmiar: 174.56 MB
Peerów: 29
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Opowiem Wam pewną historię. W 2014 roku ukazał się materiał zatytułowany „Kiedy deszcz zaczął padać na zawsze”. To Sars, który postanowił się przesiąść z pociągu Duszę Wypuścił na linię Wędrowcy ~ Tułacze ~ Zbiegi. Czy znał cel tej podróży? A może był jak beatnicy? Nieistotne. Ważne jest to, że materiał stał się sensacją. Ten, który wszystko widział – Chaosvault – skinął łaskawie dłonią i bierzcie to wszyscy. A potem ruszyła lawina. Pełne materiały „Światu jest wszystko jedno” i „Marynistyka suchego lądu” zwariowały ludzi na swoim punkcie. Winylowe wersje tych albumów były nieosiągalne. Łatwiej i taniej było kupić Peste Noire i Black Magic SS. Ba, do wydania CD „Światu jest wszystko jedno” potrzeba było aż trzech wydawców. Taki to był ciężar. Sars przywrócił światu Post Punk. Zespoły pojawiały się jak wizje po Parkopanie. Najwięksi Polscy Internetowi Znawcy Muzyki zaczęli chełpić się znajomością takich – w ich mniemaniu zapomnianych – post punkowych projektów z Finlandii jak Motelli Skronkle, Sielun Veljet czy Keuhkot. Dlaczego akurat z tego kraju? Bo to brzmi elitarnie. No i dlatego, że tak podpowiadał RYM. Państwo recenzenci w końcu uzbierali sobie do kieszonek aparat pojęciowy, którym mogli szafować przy opisywaniu muzyki WTZ. I że niby mądrym i osłuchanym być. I wszystko układało się im i innym dobrze. Tylko, że wtedy zespół wypuścił „Berliner Wulkan” i wszystko jebło. Sars, Stawrogin i Dominik (liryka) zrobili sobie wycieczkę po elektronice w duchu lat osiemdziesiątych. Rozpoczęła się panika. Audiofile na forach dla Starych Audiofilów (taka elektroda.pl tylko więcej jebania po amatorach) wypisali płaczliwe posty z prośbami o ustawienia i szpej. Nie chcieli zostać na suchej ziemi zresztą barachła, mieniącego się słuchaczami muzyki. Szok, ludzkie tragedie, wahania cen sezamu i związany z tym kryzys polityczny w Mjanma. Działo się. Wtedy Panowie – Sars i Stawrogin – będąc w słowackich górach (za wywiadem w KnockOut) postanowili wrócić do domu. Zakończyć tę przygodę, wyciszyć rumor wokół siebie, odciąć się od tak znaczącego wpływu na świat. Nagrali płytę, która jest wszystkim co było w WTZ do tej pory, ale jednocześnie nie. Materiał podsumowujący – nawet dla nich – niezrozumiałą fascynację świata ich twórczością. Zasadniczo poboczną do tego w czym grzebią na co dzień. Powiedzieli ostatnie słowa i zamknęli ten rozdział. Zostawili swoich fanów (chuligani zawsze wierni!) z pustką. Tak, opowiem Wam pewną historię, która nigdy się nie wydarzyła. Trochę nie wiem dlaczego Wędrowcy Tułacze Zbiegi nie zdobyli większego rozgłosu. Mierzonego nieco wyższą liczbą niż powiedzmy środkowa część tabeli ekstraklasy polskiego metalu. A zasługiwali na to. A może to właśnie był ich szklany sufit? Jedna sprawa jeszcze na koniec. Kojarzycie koncepcję momentu w fotografii od Bressona? W uproszczeniu trzeba wiedzieć, kiedy nacisnąć spust migawki w aparacie. By złapać tę chwilę, która opowie historię. Wiecie, takie idealne zdjęcie. Często zastanawiało mnie, co jest w tym ważniejsze. To co czuje fotograf? Czy jakie emocje zostaną dostarczane widzom? I trzecia sprawa, czy oglądający może wyobrazić sobie jak wygląda ta chwila u robiącego zdjęcia. Stoję na stanowisku, że średnio. I – już dobijam do brzegu – tak jest trochę z lirykami na „Powrocie do domu”. Mam wrażenie, że cała trójka tułaczy doskonale się przy nich bawi, bo wie co, jak i w jakim momencie powstała (tu z kolei artykuł w „Dwutygodniku” i opowieść o tym, jak powstał tekst do „Jak spalić wieś”). A co z tym ma zrobić słuchacz? Jego problem. I w tym też tkwi siła tego materiału. Światło zgaszone. Ef Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi od pierwszego kroku który poczynili byli zespołem zero – jedynkowym i kontrowersyjnym, wywołującym dyskusję na tematy nie tylko czysto muzyczne. Głównie dlatego, że muzycy za ów projekt odpowiedzialni, a mówimy tu o takich personach jak Sars i Stawrogin (no litości, ich akurat przedstawiać nie będę), postanowili pójść pod prąd i przedstawić światu swoje wizje muzyczne bez najmniejszych ograniczeń czy oglądania się na panujące współcześnie trendy. Udało im się dzięki temu stworzyć muzykę rozpoznawalną, niepodrabialna i nie imającą się jakimkolwiek kategoryzacjom. Nie bez wpływu na to jest fakt, iż każda ich płyta była inna, każda zaskakiwała i łamała schematy. Znajdowaliśmy na nich cały przekrój gatunków, od black metalu, poprzez klasyczny rock, elektro, techno pop, muzykę filmową lat osiemdziesiątych, elementy jazzu czy w chuj innych. „Powrót Do Domu” to krok ostatni w podróży Wędrowców~Tułaczy~Zbiegów. Krok doskonale ją podsumowujący, będący bowiem przekrojem wszystkiego, co zespół dotychczas zarejestrował. Nie znaczy to jednak, że materiał ten nie zaskakuje. Niech takim najlepszym przykładem będzie zaproszenie do współpracy Konstantego Mierzejewskiego z toruńskiego Maga, który to przy okazji napisał teksty idealnie wpisujące się w koncept całego wydawnictwa. Wydawnictwa dość krótkiego, bo zamykającego się w dwudziestu minutach, obfitującego jednak w zjawiska dziwne, narkotyczne, transowe… Po raz kolejny zespół udowodnił, że potrafi nagrać dzieło oryginalne i spójne, zlepione z teoretycznie bardzo odległych pomysłów. Panowie S, jak nikt inny, potrafią łączyć ze sobą choćby współczesny black metal (kto w „Agapa II” nie słyszy Bolzer, jest tępym chujem) z muzyką popularną („Jak Spalić Wieś” i początek „Muszę iść” to klasyczny Depeche Mode). Zresztą w przypadku tego tworu, łączenie kropek zawsze było alogiczne i to pod każdym względem, a jednak za każdym razem efekt końcowy był porażający. Podobnie jest w przypadku „Drogi Do Domu”. Nie będę tej muzyki rozkładał na poszczególne składowe, bo, po pierwsze, nawet bym nie potrafił zrobić tego w pełni merytorycznie, a po drugie, ona każdemu pozostawia pole do interpretacji własnych, do własnych porównań i czytania jej na swój sposób. Dlatego strasznie mi szkoda, że w tym momencie opowieść Wędrowców dobiega końca. Mam jednak nadzieję, że może pod innym szyldem panowie będą współpracę w podobnych klimatach kontynuować. Ciebie prosimy... jesusatan ..::TRACK-LIST::.. 1. Nadęty Balon 04:42 2. Agapa II 04:27 3. Jak Spalić Wieś? 03:05 4. Muszę Iść 04:04 5. Droga Do Domu 03:31 ..::OBSADA::.. Sars - muzyka, teksty, grafika Stawrogin - muzyka, teksty, piosenkarstwo Konstanty Mierzejewski - teksty, piosenkarstwo Leks - bębny Mold - 'a potem spierdalaj' światło zgasił Szturpak https://www.youtube.com/watch?v=rSac87BSQtU SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-22 19:02:36
Rozmiar: 48.40 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Opowiem Wam pewną historię. W 2014 roku ukazał się materiał zatytułowany „Kiedy deszcz zaczął padać na zawsze”. To Sars, który postanowił się przesiąść z pociągu Duszę Wypuścił na linię Wędrowcy ~ Tułacze ~ Zbiegi. Czy znał cel tej podróży? A może był jak beatnicy? Nieistotne. Ważne jest to, że materiał stał się sensacją. Ten, który wszystko widział – Chaosvault – skinął łaskawie dłonią i bierzcie to wszyscy. A potem ruszyła lawina. Pełne materiały „Światu jest wszystko jedno” i „Marynistyka suchego lądu” zwariowały ludzi na swoim punkcie. Winylowe wersje tych albumów były nieosiągalne. Łatwiej i taniej było kupić Peste Noire i Black Magic SS. Ba, do wydania CD „Światu jest wszystko jedno” potrzeba było aż trzech wydawców. Taki to był ciężar. Sars przywrócił światu Post Punk. Zespoły pojawiały się jak wizje po Parkopanie. Najwięksi Polscy Internetowi Znawcy Muzyki zaczęli chełpić się znajomością takich – w ich mniemaniu zapomnianych – post punkowych projektów z Finlandii jak Motelli Skronkle, Sielun Veljet czy Keuhkot. Dlaczego akurat z tego kraju? Bo to brzmi elitarnie. No i dlatego, że tak podpowiadał RYM. Państwo recenzenci w końcu uzbierali sobie do kieszonek aparat pojęciowy, którym mogli szafować przy opisywaniu muzyki WTZ. I że niby mądrym i osłuchanym być. I wszystko układało się im i innym dobrze. Tylko, że wtedy zespół wypuścił „Berliner Wulkan” i wszystko jebło. Sars, Stawrogin i Dominik (liryka) zrobili sobie wycieczkę po elektronice w duchu lat osiemdziesiątych. Rozpoczęła się panika. Audiofile na forach dla Starych Audiofilów (taka elektroda.pl tylko więcej jebania po amatorach) wypisali płaczliwe posty z prośbami o ustawienia i szpej. Nie chcieli zostać na suchej ziemi zresztą barachła, mieniącego się słuchaczami muzyki. Szok, ludzkie tragedie, wahania cen sezamu i związany z tym kryzys polityczny w Mjanma. Działo się. Wtedy Panowie – Sars i Stawrogin – będąc w słowackich górach (za wywiadem w KnockOut) postanowili wrócić do domu. Zakończyć tę przygodę, wyciszyć rumor wokół siebie, odciąć się od tak znaczącego wpływu na świat. Nagrali płytę, która jest wszystkim co było w WTZ do tej pory, ale jednocześnie nie. Materiał podsumowujący – nawet dla nich – niezrozumiałą fascynację świata ich twórczością. Zasadniczo poboczną do tego w czym grzebią na co dzień. Powiedzieli ostatnie słowa i zamknęli ten rozdział. Zostawili swoich fanów (chuligani zawsze wierni!) z pustką. Tak, opowiem Wam pewną historię, która nigdy się nie wydarzyła. Trochę nie wiem dlaczego Wędrowcy Tułacze Zbiegi nie zdobyli większego rozgłosu. Mierzonego nieco wyższą liczbą niż powiedzmy środkowa część tabeli ekstraklasy polskiego metalu. A zasługiwali na to. A może to właśnie był ich szklany sufit? Jedna sprawa jeszcze na koniec. Kojarzycie koncepcję momentu w fotografii od Bressona? W uproszczeniu trzeba wiedzieć, kiedy nacisnąć spust migawki w aparacie. By złapać tę chwilę, która opowie historię. Wiecie, takie idealne zdjęcie. Często zastanawiało mnie, co jest w tym ważniejsze. To co czuje fotograf? Czy jakie emocje zostaną dostarczane widzom? I trzecia sprawa, czy oglądający może wyobrazić sobie jak wygląda ta chwila u robiącego zdjęcia. Stoję na stanowisku, że średnio. I – już dobijam do brzegu – tak jest trochę z lirykami na „Powrocie do domu”. Mam wrażenie, że cała trójka tułaczy doskonale się przy nich bawi, bo wie co, jak i w jakim momencie powstała (tu z kolei artykuł w „Dwutygodniku” i opowieść o tym, jak powstał tekst do „Jak spalić wieś”). A co z tym ma zrobić słuchacz? Jego problem. I w tym też tkwi siła tego materiału. Światło zgaszone. Ef Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi od pierwszego kroku który poczynili byli zespołem zero – jedynkowym i kontrowersyjnym, wywołującym dyskusję na tematy nie tylko czysto muzyczne. Głównie dlatego, że muzycy za ów projekt odpowiedzialni, a mówimy tu o takich personach jak Sars i Stawrogin (no litości, ich akurat przedstawiać nie będę), postanowili pójść pod prąd i przedstawić światu swoje wizje muzyczne bez najmniejszych ograniczeń czy oglądania się na panujące współcześnie trendy. Udało im się dzięki temu stworzyć muzykę rozpoznawalną, niepodrabialna i nie imającą się jakimkolwiek kategoryzacjom. Nie bez wpływu na to jest fakt, iż każda ich płyta była inna, każda zaskakiwała i łamała schematy. Znajdowaliśmy na nich cały przekrój gatunków, od black metalu, poprzez klasyczny rock, elektro, techno pop, muzykę filmową lat osiemdziesiątych, elementy jazzu czy w chuj innych. „Powrót Do Domu” to krok ostatni w podróży Wędrowców~Tułaczy~Zbiegów. Krok doskonale ją podsumowujący, będący bowiem przekrojem wszystkiego, co zespół dotychczas zarejestrował. Nie znaczy to jednak, że materiał ten nie zaskakuje. Niech takim najlepszym przykładem będzie zaproszenie do współpracy Konstantego Mierzejewskiego z toruńskiego Maga, który to przy okazji napisał teksty idealnie wpisujące się w koncept całego wydawnictwa. Wydawnictwa dość krótkiego, bo zamykającego się w dwudziestu minutach, obfitującego jednak w zjawiska dziwne, narkotyczne, transowe… Po raz kolejny zespół udowodnił, że potrafi nagrać dzieło oryginalne i spójne, zlepione z teoretycznie bardzo odległych pomysłów. Panowie S, jak nikt inny, potrafią łączyć ze sobą choćby współczesny black metal (kto w „Agapa II” nie słyszy Bolzer, jest tępym chujem) z muzyką popularną („Jak Spalić Wieś” i początek „Muszę iść” to klasyczny Depeche Mode). Zresztą w przypadku tego tworu, łączenie kropek zawsze było alogiczne i to pod każdym względem, a jednak za każdym razem efekt końcowy był porażający. Podobnie jest w przypadku „Drogi Do Domu”. Nie będę tej muzyki rozkładał na poszczególne składowe, bo, po pierwsze, nawet bym nie potrafił zrobić tego w pełni merytorycznie, a po drugie, ona każdemu pozostawia pole do interpretacji własnych, do własnych porównań i czytania jej na swój sposób. Dlatego strasznie mi szkoda, że w tym momencie opowieść Wędrowców dobiega końca. Mam jednak nadzieję, że może pod innym szyldem panowie będą współpracę w podobnych klimatach kontynuować. Ciebie prosimy... jesusatan ..::TRACK-LIST::.. 1. Nadęty Balon 04:42 2. Agapa II 04:27 3. Jak Spalić Wieś? 03:05 4. Muszę Iść 04:04 5. Droga Do Domu 03:31 ..::OBSADA::.. Sars - muzyka, teksty, grafika Stawrogin - muzyka, teksty, piosenkarstwo Konstanty Mierzejewski - teksty, piosenkarstwo Leks - bębny Mold - 'a potem spierdalaj' światło zgasił Szturpak https://www.youtube.com/watch?v=rSac87BSQtU SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-22 18:58:42
Rozmiar: 141.20 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Po ostatnich albumach DIRK SERRIES kontynuuje eksplorację różnych przestrzeni dźwiękowych. Przy użyciu gitary elektrycznej, sprzężonej z licznymi efektami zarejestrował 4 utwory na "ZONAL DISTURBANCES II", wyznaczające nowy kierunek w jakim zmierza Dirk, konstruując charakterystyczny dla niego stylu ambientu. Organiczny, ponury i niesamowity. Całość zarejestrowana została na żywo, na miejscu, co przełożyło się na muzykę, zdradzającą zamiłowanie artysty do minimalizmu oraz powolnych, repetytywnych klastrów dźwięków, odnosząc się tym samym do swoich korzeni, tkwiących głęboko w muzyce industrialnej i eksperymentalnej. Po blisko czterech dekadach na scenie, podczas których nieustannie rozwijał, udoskonalał i wypracował wreszcie unikalną i prowokującą metodę komponowania muzyki ambientowej, często wyłamującej się poza schemat tego gatunku. Dirk Serries to wreszcie, osobowość, która dzięki konsekwencji i uporowi, nierzadko zderzając się z oporem ze strony branży muzycznej, osiągnęła sporo, odciskając swoje piętno na ten gatunek. Trudno dzisiaj rozmawiać o ambiencie, nie odnosząc się do twórczości Belga. W międzyczasie, gdy przygotowywaliśmy niniejszą edycję, projekt "Zonal Disturbances" rozwinął się do kilku woluminów. Zatem jeżeli dacie porwać się tej muzyce, wypatrujcie niebawem kontynuacji... „To niesamowita, pół-ambientowa wycieczka pana Serriesa. Jednocześnie kąśliwy i eksperymentalny, Dirk odchodzi w stronę dźwiękowego świata melancholii, przesiąkniętej dronami, zamkniętej w ambientowej podstrukturze, która rezonuje i niezbyt subtelnie wybrzmiewa z zamierzonego chaosu. Dźwięki, które Serries wydobywa ze swojej gitary są zdumiewające; jeśli więc lubisz #ambient z pazurem, to powinieneś uważnie przesłuchać "Zonal Disturbances"! Ambient Landscape - USA Alchembria Following DIRK SERRIES' recent albums the composer continues to explore different sonic terrain. Still on the electric guitar with a motherboard of analog pedals, the 4 tracks on ZONAL DISTURBANCES II start to give signs of a new signature style of ambience Dirk is constructing. Organic, brooding and eerie. All recorded live on the spot creating music that still showcases the artist's fondness for minimalism and slow repetitive clusters of sound while tying connections with his roots in industrial and experimental music. Foremost he continues, after 4 decades in the scene, to etalate his artistry in creating provocative, unique and genre-bending ambient music. Dirk Serries is a musical force to reckon with and to be finally rewarded for his wilful and unique voice in an ever increasing superficial music industry. This project has meanwhile expanded into five volumes which Polish label ZOHARUM will release over time, to finally be united in a box with the final part volume one. "This is an amazing, semi-ambient excursion from Mr. Serries. At once caustic & experimental, Dirk deviates into a sonic world of sublimely drone-scaped melancholy contained within an ambient substructure that resonates not so subtle undertones of deliberate aural chaos. The sounds that Serries pries from his guitar are astounding; if you dig your #ambient with an edge, you owe it to yourself to give Zonal Disturbances an intentional listen!" Ambient Landscape - USA ..::TRACK-LIST::.. 1. 594ZEY8P 14:08 2. KG209NCF 16:00 3. XDY8756C 22:28 4. AHOFS58Z 21:36 ..::OBSADA::.. Dirk Serries - electric guitar, effects https://www.youtube.com/watch?v=-8JJ57NDjys SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-03 11:34:34
Rozmiar: 171.55 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Po ostatnich albumach DIRK SERRIES kontynuuje eksplorację różnych przestrzeni dźwiękowych. Przy użyciu gitary elektrycznej, sprzężonej z licznymi efektami zarejestrował 4 utwory na "ZONAL DISTURBANCES II", wyznaczające nowy kierunek w jakim zmierza Dirk, konstruując charakterystyczny dla niego stylu ambientu. Organiczny, ponury i niesamowity. Całość zarejestrowana została na żywo, na miejscu, co przełożyło się na muzykę, zdradzającą zamiłowanie artysty do minimalizmu oraz powolnych, repetytywnych klastrów dźwięków, odnosząc się tym samym do swoich korzeni, tkwiących głęboko w muzyce industrialnej i eksperymentalnej. Po blisko czterech dekadach na scenie, podczas których nieustannie rozwijał, udoskonalał i wypracował wreszcie unikalną i prowokującą metodę komponowania muzyki ambientowej, często wyłamującej się poza schemat tego gatunku. Dirk Serries to wreszcie, osobowość, która dzięki konsekwencji i uporowi, nierzadko zderzając się z oporem ze strony branży muzycznej, osiągnęła sporo, odciskając swoje piętno na ten gatunek. Trudno dzisiaj rozmawiać o ambiencie, nie odnosząc się do twórczości Belga. W międzyczasie, gdy przygotowywaliśmy niniejszą edycję, projekt "Zonal Disturbances" rozwinął się do kilku woluminów. Zatem jeżeli dacie porwać się tej muzyce, wypatrujcie niebawem kontynuacji... „To niesamowita, pół-ambientowa wycieczka pana Serriesa. Jednocześnie kąśliwy i eksperymentalny, Dirk odchodzi w stronę dźwiękowego świata melancholii, przesiąkniętej dronami, zamkniętej w ambientowej podstrukturze, która rezonuje i niezbyt subtelnie wybrzmiewa z zamierzonego chaosu. Dźwięki, które Serries wydobywa ze swojej gitary są zdumiewające; jeśli więc lubisz #ambient z pazurem, to powinieneś uważnie przesłuchać "Zonal Disturbances"! Ambient Landscape - USA Alchembria Following DIRK SERRIES' recent albums the composer continues to explore different sonic terrain. Still on the electric guitar with a motherboard of analog pedals, the 4 tracks on ZONAL DISTURBANCES II start to give signs of a new signature style of ambience Dirk is constructing. Organic, brooding and eerie. All recorded live on the spot creating music that still showcases the artist's fondness for minimalism and slow repetitive clusters of sound while tying connections with his roots in industrial and experimental music. Foremost he continues, after 4 decades in the scene, to etalate his artistry in creating provocative, unique and genre-bending ambient music. Dirk Serries is a musical force to reckon with and to be finally rewarded for his wilful and unique voice in an ever increasing superficial music industry. This project has meanwhile expanded into five volumes which Polish label ZOHARUM will release over time, to finally be united in a box with the final part volume one. "This is an amazing, semi-ambient excursion from Mr. Serries. At once caustic & experimental, Dirk deviates into a sonic world of sublimely drone-scaped melancholy contained within an ambient substructure that resonates not so subtle undertones of deliberate aural chaos. The sounds that Serries pries from his guitar are astounding; if you dig your #ambient with an edge, you owe it to yourself to give Zonal Disturbances an intentional listen!" Ambient Landscape - USA ..::TRACK-LIST::.. 1. 594ZEY8P 14:08 2. KG209NCF 16:00 3. XDY8756C 22:28 4. AHOFS58Z 21:36 ..::OBSADA::.. Dirk Serries - electric guitar, effects https://www.youtube.com/watch?v=-8JJ57NDjys SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-03 11:30:13
Rozmiar: 372.66 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
..::INFO::..
18 kwietnia 2025 roku światło dzienne ujrzał nowy album Beirutu - „A Study of Losses”, wydany nakładem Pompeii Records. To jedno z najbardziej ambitnych i introspektywnych dzieł w dorobku Zacha Condona - lidera i twórcy projektu Beirut. Album jest nie tylko muzycznym rozwinięciem dotychczasowego stylu artysty, ale też głęboką refleksją nad tematami przemijania, utraty i pamięci. Album powstał na zamówienie szwedzkiego teatru cyrkowego Kompani Giraff jako ścieżka dźwiękowa do spektaklu inspirowanego powieścią „Verzeichnis einiger Verluste” (pol. Inwentarz niektórych strat) autorstwa Judith Schalansky. To literackie dzieło przedstawia serię zaginionych historii - od zniszczonych dzieł sztuki po zapomniane miejsca i ludzi - co idealnie wpisało się w muzyczną wrażliwość Condona. Siódmy, najnowszy album studyjny Beirutu. Title: A Study of Losses Artist: Beirut Country: USA Year: 2025 Genre: Alternatywna Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 kbps ..::TRACK-LIST::.. 1.Disappearances and Losses 2.Forest Encyclopedia 3.Oceanus Procellarum 4.Villa Sacchetti 5.Mare Crisium 6.Garbo's Face 7.Mare Imbrium 8.Tuanaki Atoll 9.Mare Serenitatis 10.Guericke's Unicorn 11.Mare Humorum 12.Sappho's Poems 13.Ghost Train 14.Caspian Tiger 15.Mani's 7 Books 16.The Moonwalker 17.Mare Nectaris 18.Mare Tranquillitatis
Seedów: 42
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-26 07:49:59
Rozmiar: 132.34 MB
Peerów: 17
Dodał: Uploader
|
|||||||||||||