Best-Torrents.com




Discord
Muzyka / Alternatywna
SWANS - BIRTHING (2025) [MP3@320] [FALLEN ANGEL]


Dodał: Fallen_Angel
Data dodania:
2025-07-20 09:17:47
Rozmiar: 270.90 MB
Ostat. aktualizacja:
2025-07-20 09:17:47
Seedów: 0
Peerów: 0


Komentarze: 0

...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI


..::OPIS::..

30 maja 2025 roku to data, na którą czekało tysiące fanów eksperymentalnego grania. Birthing, siedemnasty album studyjny legendarnego zespołu Swans, trafia do sprzedaży, oznaczając zarazem koniec pewnej epoki. Michael Gira, ikona undergroundu i frontman grupy, zapowiedział, że to ostatni krążek w ich dotychczasowym, monumentalnym brzmieniu. Po nim zespół skupi się na bardziej minimalistycznych formach – Birthing to więc pożegnalny hołd dla dźwiękowych światów, które pochłaniają słuchacza bez reszty.

Materiał na album powstawał podczas rocznej trasy koncertowej w latach 2023-2024, a następnie był aranżowany w berlińskim studiu. Jak przyznaje Gira, wszystko zaczęło się od prostych szkiców na akustycznej gitarze, które z czasem przekształciły się w hipnotyczne, wielowarstwowe kompozycje. Wśród utworów znalazły się zarówno te rozwijane na żywo (jak The Healers czy I Am a Tower), jak i nagrane od zera w studio (m.in. Red Yellow). Pierwszy singiel, I Am a Tower, udostępniony w lutym, już zaskoczył słuchaczy swoją dynamiczną strukturą, łączącą organiczne brzmienia z industrialnym chaosem.

Rok 2025 to także ostatnia okazja, by zobaczyć Swans w pełnej krasie. Zespół wyruszy jesienią w pożegnalną trasę po Europie i USA, grając w dotychczasowym, rozbudowanym składzie (w tym z gitarzystą Normanem Westbergiem i perkusistą Philem Puleo). Koncerty, m.in. w Warszawie, Londynie, Berlinie czy Paryżu.

Anxious Music Magazine


Moim skromnym zdaniem recenzje płyt The Swans nie mają sensu. Są to dzieła zamknięte, ich formuła jest zwyczajnie emocjonalnie monochromatyczna, przez co ich odbiór w zamyśle również taki powinien być. Kolos jakim jest dwudyskowy w wersji CD „Birthing” to album będący kolejny raz logiczną kontynuacją dziel zapoczątkowanych znakomitym albumem „The Seer”. Muzycznie nieco bardziej wyważonym, lżejszym, jednak nadal nad wyraz intensywnym, przesiąkniętym hałasem. Oczywiście nie w rozumieniu hałaśliwości, lecz raczej ukazaniu słuchaczowi że nawet delikatniejsze dźwięki mogą być zagrane tak intensywnie, tak „dosadnie” że stanowić mogą dźwiękowy rozgwar. Jednak wszystko jest tu z pieczołowitością poukładane i zaplanowane albowiem „Birthing” to koncept. Tematem przewodnim jest tu życie (album zaczyna i kończy głos dziecka). Kompozycje powolnie i dostojnie nabierają intensywności, po czym narastają zgiełkiem i ekskludują. Zdecydowanie więcej tu jednak spokoju i przestrzeni pomiędzy dźwiękami (posłuchajcie choćby „Red Yellow” czy „Away”). Często słychać transowe, niemalże rytualne reminiscencje „Children of God” – „”Guardian Spirit”. Prawie dwudziesto minutowy „The Healers”to typowy transowy Swans testujący wytrzymałość słuchacza na poziom intensywności hałasu. Cudo! Podobnie jak szaleńczy „I Am A Tower” w którym prym wiedzie emocjonalna narracja Giry. Tytułowe nagranie zdecydowanie najważniejsze na albumie. Kompozycja narasta hipnotyzując słuchacza, piescząc zmysły, następnie rozkładając je na czynniki pierwsze.

W zasadzie albumy Swans filtrują emocje. W przypadku kiedy emocje twórcy (Giry) równoważą się z emocjami odbiorcy unoszącymi się nad dziełem podczas odsłuchu możemy mówić o albumie udanym. „Birthing” to płyta nad wyraz udana, perfekcyjnie ukazująca fenomen Swans. Zespołu który płyt zbytecznych nie nagrywa.

Janusz


Trudno uwierzyć w to, że od wydania „The Seer” czyli rozpoczęcia mojej przygody z twórczością Swans, minęło już 13 lat. Zamiast kilku lat do 30 urodzin nieuchronnie puka do mnie czterdziestka i z każdym rokiem i kolejnym albumem coraz bardziej wciągałem się i angażowałem w twórczość Łabędzi za każdym razem niecierpliwie wyczekując kolejnego wydawnictwa.

Tutaj sprawa była o tyle łatwa, że Michael Gira wraz z zespołem jest artystą bardzo aktywnym i co 2-4 lata otrzymywaliśmy nowy album. Lider Swans przy tej swojej systematyczności jest również człowiekiem konsekwentnie niekonsekwentnym – po wydaniu „The Glowing Man” zapowiedział odejście od konwencji płyt – molochów trwających po 2 godziny i składających się z utworów co najmniej kilkunastominutowych.

Po drodze coś poszło nie tak bo zarówno „leaving meaning.” jak i „The Beggar” nie odbiegają drastycznie od swoich poprzedników i przynoszą raczej kosmetyczne zmiany niż rewolucję. I w zasadzie chwała Girze za to bo ta konwencja się sprawdza i każde kolejne wydawnictwo Swans to takie małe (dziwne stwierdzenie w kontekście 2 godzin muzyki) dzieło sztuki i swoista podróż przez wizjonerski umysł lidera zespołu.

Twórczość Amerykanów nie należy do łatwych w odbiorze ale wracam do niej systematycznie i to w konwencji słuchania albumów w całości a nie na wyrywki ponieważ wtedy robią one największe wrażenie co w sumie nie jest jakimś wybitnym osiągnięciem jeśli weźmie się pod uwagę konieczność zaangażowania na te 90-120 minut.

Pierwsze wzmianki o „The Birthing” mogły wśród fanów wywołać lekką konsternację. Siedem utworów? Czyżby w końcu Michael Gira dotrzymał słowa i zakończył etap molochów? Na szczęście druga wzmianka zawierała czasy trwania utworów i okazało się, że wszystko jest na swoim miejscu i album trwa ponad 115 minut.

Jedyna zapowiedź albumu – „I Am The Tower” nie porwała mnie za pierwszym razem. Ani za drugim. I trzecim. W zasadzie do dziś mam z nim problem bo mimo sporej ilości ciekawych fragmentów ma też mielizny, które raczej nużą niż wciągają. Na szczęście jest ich na tyle mało, że przez utwór można przebrnąć w całości mimo ponad 19 minut czasu trwania. I nie jest to najcięższy zawodnik ponieważ mamy tutaj jeszcze cięższą dwójkę.

Rozpoczynający album „The Healers” snuje się w iście sielankowym, monotonnym tempie. Dopiero w okolicach 8 minuty tętno zaczyna lekko skakać by następnie praktycznie całkowicie zniknąć i po chwili eksplodować w stylu ściany dźwięków z utworu tytułowego z „The Seer”. W pierwszych 15 minutach nie dzieje się tutaj za wiele, całość została skumulowana w ostatnich niespełna 7 minutach. Tu wątkami spokojnie można by obdzielić kilka kolejnych utworów. „The Healers” pozostawia po sobie jak najbardziej pozytywne wrażenie.

Jeszcze lepiej sprawa wygląda z najdłuższym w zestawieniu utworem tytułowym. „Birthing” spokojnie mógłby służyć za ścieżkę dźwiękową do jakiejś apokaliptycznej opowieści. Chciałoby się powiedzieć, że chwilę wytchnienia przynosi słuchaczom „Red Yellow”, który jest najkrótszy w zestawieniu ale nadal trwa on prawie 7 minut i wprowadza bardzo nerwowy klimat, zarówno instrumentalnie jak i wokalnie. Bezpośrednią kontynuacją tego niepokoju jest „Guardian Spirit”.

Wisienką na torcie „Birthing” są dwa zamykające go utwory. „The Merge” jest chyba największym ukłonem w stronę „The Seer” i muzyki drone od czasów jego wydania – a przecież po drodze były jeszcze 4 albumy. Monumentalny „(Rope) Away” kończy całość i zostawia w słuchaczu poczucie uczestnictwa w czymś wyjątkowym. I to rozumianym dwuznacznie ponieważ dla fanów twórczości Giry „Birthing” będzie kolejnym albumem, którego słuchanie można uznać za swego rodzaju rytuał. Dla osób postronnych i ludzi, którzy do tej pory nie przekonali się do twórczości Swans nowy album będzie wyjątkowo nudny i ciężki do przebrnięcia.

W okolicach premiery Michael Gira zapowiedział kolejny raz, że „BIrthing” jest ostatnim puzzlem w układance i kolejne wydawnictwa będą zupełnie inne. Po cichu liczę, że jednak nie ponieważ uwielbiam te jego molochy i jestem wobec nich praktycznie bezkrytyczny.

Rolu


Michael Gira po raz kolejny, podobno ostatni, przedstawia swoją wizję świata. Bo w tych kategoriach należy moim zdaniem postrzegać muzykę Swans. Jak wynika z lektury biografii Giry, mimo że posiada na wiele spraw społecznych poglądy i czasami znajduje to również odzwierciedlenie w jego muzyce, to jednak nie jest jej celem. Gira jest od początku owładnięty pasją ukazania emocji, które wypływają z jego trzewi, a są wynikiem oglądu świata odartego z wszelkich złudzeń a także nadziei. Nie po to jednak, by kogoś zdołować, albo promować zwątpienie, ale celem jest ukazanie obrazu otaczającego świata takim, jakim on jest, a właściwie, jakim go czuje Gira. Muzyka Swans to ukazanie Trwogi istnienia, a przynajmniej ja to tak odbieram. Gira tworzy raczej intuicyjnie a jego celem jest granie najgłośniej na świecie. Ale nie chodzi o hałas w stylu grup metalowych. Dźwięki, które wydobywają się z muzyki Swans mają obezwładniać, przykuwać uwagę, przerażać, wprawiać w osłupienie, może nawet swoisty trans. Mają wpływać na duszę, umysł i dotykać całego jestestwa słuchacza. Nie chodzi o żadną nawalankę, która wywołuje agresję i napędza, ale o poruszenie strun w słuchaczu, których istnienia nawet nie był świadom. Żeby to wszystko osiągnąć Gira podąża za intuicją w osiągnięciu swojej wizji artystycznej, która siedzi w jego głowie. Z tego powodu artysta jest postrzegany przez współpracowników jako osobowość trudna, nie licząca się z odczuciami kolegów. Gdy jednak już muzycy poddadzą się dyktatowi artystycznemu Giry, efekt końcowy niemal zawsze robi wrażenie. Gira poświęca uwagę każdemu pojedynczemu dźwiękowi, pochyla się nad jego brzmieniem, dążąc do osiągnięcia konkretnego kształtu, który ma w swojej głowie. To jest najtrudniejszy moment dla muzyków Swans, czasami bywa traumatyczny, bo Gira wymusza osiągnięcie swojego celu często krzykiem oraz metodami pozamuzycznymi, wprowadzając wykonawcę danego dźwięku w nastrój, który według Giry posłuży do wydobycia z niego oczekiwanego efektu. Gdy jednak nowa muzyka Swans jest już gotowa, zarówno jej twórcy, jak i słuchacze w przeważającej większości przyznają, że było warto. Czy tak jest również w przypadku najnowszej płyty "Birthing"?

Najprościej jest odpowiedzieć, że tak. Mimo że "Birthing" to tradycyjna od czasu "The Seer" niemal dwugodzinna symfonia rockowa, słucha się jej równie tradycyjnie z uwagą i rosnącą ekscytacją. Powolnie rozwijające się, ociężałe melorecytacje w rozpoczynającym album, prawie dwudziestodwuminotowym "The Healers", nabierają tempa i hałasu już w połowie nagrania. Walcowaty rytm przeradza się w coraz większy zgiełk, by zwalniać i przyśpieszać oraz na końcu znaleźć zwieńczenie w hałasie o większym natężeniu, ale pozostając powolnym i transowym. Trzeba przyznać, że nagrania zgromadzone na "Birthing", choć mają w sobię tę pierwotną rozpacz, jak na wcześniejszych albumach, to jednak brzmią częściej łagodnie i stonowanie niż na wcześniejszych wydawnictwach. Następny "I Am A Tower" jest na wstępie znacznie bardziej dysonansowy, a głos Giry drapieżny i schizofreniczny. Napięcie od początku jest podwyższone, by jednak przygasnąć w połowie nagrania. W ostatniej części tego prawie dwudziestominotowego utworu nabiera on cech motorycznych, dzięki mechanicznemu rytmowi perkusji i niemal przebojowej frazie tytułowej powtarzanej przez Michale Girę. W samej końcówce narasta zgiełk, który obleka transowy rytm utworu, by nagle zgasnąć. Tytułowy "Birthing" rozpoczynają również dźwięki mocno dysonansowe, ale zagrane ciszej i delikatniej. Początek przypomina trochę próbę orkiestry symfonicznej, która przygotowuje się do gry. Dopiero w piątej minucie pojawiają się pierwsze uderzenia w perkusję, a później dochodzi głos Giry. W tle cały czas słychać dźwięki "próbującej orkiestry". To trzecie i najdłuższe spośród okołodwudziestominutowych nagrań na najnowszej płycie Swans. Nabiera wyraźniejszego tempa około dziesiątej minuty, gdy do gry wchodzi rytm wybijany z większą intensywnością przez perkusistę. Muzyka milknie jednak nagle w dwunastej minucie, by rozpocząć ponowy marsz ku zgiełkowi. Ale wszystko zaczyna się od początku, najpierw dzięki spokojnemu wokalowi Giry, do którego dołączają z czasem kolejne dźwięki. Intensywność nagrania ponownie narasta i zwalnia, ale od osiemnastej minuty rozpoczyna się zwieńczenie w mechanicznych, szybkich uderzeniach bębnów i zgrzytach gitar, które przerywane fragmentami niemal ciszy ostatecznie urywają się na końcu. W ten sposób kończy się pierwsza część albumu w formacie CD.

Drugą część wydawnictwa CD rozpoczyna ledwie siedmiominutowy, najkrótszy na płycie "Red Yellow". Szeptany, niemal ciepły głos Giry prowadzi nas przez chwilę w rejon, którego nie powstydziliby się wykonawcy z kręgu krainy łagodności. Utwór szybko jednak nabiera tempa i dynamiki zyskując cechy psychodeliczne, ale dysonanse dźwiękowe słychać jedynie pod koniec kompozycji i to nie na pierwszym planie a w tle. "Guardian Spirit" zaczynają dźwięki przypominające przygotowanie do obrzędów pogańskich, w tle słychać flet. Za chwilę wchodzi mocny, pewny głos Giry oraz dołączają kolejne dźwięki intensyfikując brzmienie kompozycji. Intensywność utworu wzrasta, Gira śpiewa coraz bardziej rozpaczliwie, właściwie krzycząc, a kolejne instrumenty, które dołączają dodają kompozycji ciężkości. W końcu nagrania słyszymy zgiełk, który finalnie gaśnie kończąc utwór. "The Merge" rozpoczyna się od dziecięcego głosiku mówiącego: "I love you Mummy", który szybko zostaje przykryty kilkudziesięciosekundową nawałnicą dźwięków. Po nim słychać zapętlony bas, urozmaicony delikatną grą pianina w tle oraz dominującym, ale urywającym się dźwiękiem przypominającym syrenę. Są także co najmniej dwie różne linie saksofonu, obie nieco schizofreniczne. W szóstej minucie wraca nawałnica z początku utworu połączona z wyliczanką dziecięcą. Na tym jednak nie koniec. Nagranie w siódmej minucie znowu zmienia charakter i przez kilka minut słyszymy narastające, dronowe buczenie pozbawione rytmu. Ale i to nie koniec. W dwunastej minucie wcześniej narastający zgiełk cichnie i słychać przez moment zawodzenia przypominające skowyt wiedźm. Nagle wszystko uspokaja się i wchodzi ciepły, ale mroczny śpiew Giry przy akompaniamencie gitary akustycznej i tak utwór trwa do końca urywając się przy śpiewie "papampampam". Można byłoby tak opisać każdy utwór z jeszcze większymi szczegółami, ale lepiej chyba je zwyczajnie posłuchać. Bogactwo dźwięków jak zwykle w przypadku Swans jest spore, a nastroje narastającej intensywności przeplatają się z tymi spokojniejszymi, ambientowymi. Właśnie tak zaczyna się ostatni akord na płycie w postaci połączonych utworów "Rope" i "Away". Nagranie "Rope" bardzo długo rozwija się, zgiełk narasta powoli aż do piętnastej minuty, gdy "Rope" przechodzi w "Away" kończący najnowsze wydawnictwo Swans. "Away" jest bardziej akustyczny, brzmi łagodnie, niemal sielsko. Michael Gira żegna się w spokoju i łagodności.

Jeśli "Birthing" ma być pożegnaniem Swans z wielkim brzmieniem, to udało się ono znakomicie. Swans przebył od swoich ekstremalnych początków, będących skrzyżowaniem no wave i noise rocka, bardzo długą drogę. Choć Michael Gira nadal pielęgnuje swoje bezkompromisowe podejście do tworzenia muzyki, to jednak zawartość "Birthing" wydaje się być bardziej przystępna i akceptowalna dla miłośników brzmień łagodniejszych. Oczywiście nadal jest tutaj sporo hałasu, dysonansu i zgiełku, ale na płycie wyczuwam chwilami sporo z nastroju projektu Skin (World of Skin). Wprawdzie nie ma tutaj Jarboe i "Birthing" nie jest płytą tak akustyczną i eteryczną jak albumy Skin, ale mimo wszystko uważam, że jest coś z nastroju obecnego na tamtych wydawnictwach. A może po prostu chciałbym, żeby tak było? Bo właśnie ten okres twórczości Michaela Giry jest mi najbliższy a najnowsza płyta Swans zwyczajnie podoba mi się. Najważniejsze jest to, że muzyka zawarta na "Birthing", mimo swojej obszerności i długości, nie nudzi. Paleta dźwięków, które wykreował Michael Gira wraz ze swoim obecnym składem Swans, jest wciągająca i intrygująca. Ale dawkować ją trzeba ostrożnie, bo mimo miejscami cieplejszego i łagodniejszego klimatu, Swans pozostaje bezkompromisowy w ukazywaniu Trwogi życia. A z tym należy obchodzić się ostrożnie, by nie popaść w dół, z którego później trudno się wydobyć. [9/10]

Andrzej Korasiewicz



..::TRACK-LIST::..

CD 1:
1. The Healers
2. I Am a Tower
3. Birthing


CD 2:
1. Red Yellow
2. Guardian Spirit
3. The Merge
4. Rope
5. Away



..::OBSADA::..

Michael Gira - vocals, acoustic guitar, producer, art direction, design
Phil Puleo - drums, hammered dulcimer, flute, melodica, percussion, layout
Kristof Hahn - lap steel guitar, acoustic guitar, electric guitar, loops, backing vocals
Dana Schechter - lap steel guitar, bass guitar, loops
Christopher Pravdica - bass guitar, Taishōgoto, loops, sound effects, keyboards
Larry Mullins - Mellotron, keyboards, piano, synthesizer, drums, vibraphone, percussion, backing vocals
Norman Westberg - electric guitar, loops


Guest musicians:
Jennifer Gira - guest, backing vocals
Laura Carbone - guest, backing vocals
Lucy Kruger - guest, backing vocals
Andreas Dormann - guest, soprano saxophone
Little Mikey - guest, backing vocals
Timothy Wyskida - drums on 'The Merge'




https://www.youtube.com/watch?v=HcXNO6hYfHs



SEED 15:00-22:00.
POLECAM!!!

Komentarze są widoczne tylko dla osób zalogowanych!

Żaden z plików nie znajduje się na serwerze. Torrenty są własnością użytkowników. Administrator serwisu nie może ponieść konsekwencji za to co użytkownicy wstawiają, lub za to co czynią na stronie. Nie możesz używać tego serwisu do rozpowszechniania lub ściągania materiałów do których nie masz odpowiednich praw lub licencji. Użytkownicy odpowiedzialni są za przestrzeganie tych zasad.

Copyright © 2025 Best-Torrents.com