|
|
|||||||||||||
Ostatnie 10 torrentów
Ostatnie 10 komentarzy
Discord
Wygląd torrentów:
Kategoria:
Muzyka
Gatunek:
Alternatywna
Ilość torrentów:
1,049
Opis
..::INFO::..
WAWA to album Brodki z udziałem gości. Projekt muzyczny upamiętnia 80. rocznicę wybuchu powstania warszawskiego. Pierwsze wykonanie albumu na żywo odbyło się 26 lipca 2024 (w dniu premiery płyty) w Parku Wolności przy Muzeum Powstania Warszawskiego. Wśród gości znaleźli się: Marcin Masecki, Sam Gendel, EABS, Hades, 2K88, Waluś Kraksa Kryzys, Błoto, zespół Księżyc. Title: WAWA Artist: Brodka Country: Polska Year: 2024 Genre: Alternatywna Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. 1.Spotkanie z Warszawą 2.Hejnał warszawski 3.Sierpień 4.Sen o Warszawie 5.Moja droga 6.Godzina W 7.Wojna! 8.Warsaw Street 9.Warszawa 10.Life Above All
Seedów: 142
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-11-13 14:40:27
Rozmiar: 90.33 MB
Peerów: 13
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
Laura Beatrice Marling (ur. 1 lutego 1990 w Hampshire) to brytyjska piosenkarka i autorka tekstów. Występowała przed jednym z najbardziej znanych brytyjskich indierockowych artystów - Jamie T, który zaprosił ją do koncertowania po tym, jak zobaczył Laurę na jej drugim występie. Początkowo występowała z brytyjskim zespołem Noah and the Whale, którego frontman Charlie Fink został producentem albumu Laury - Alas, I Cannot Swim, który wyszedł 4 lutego 2008 roku. Jej kariera w zespole trwała do maja 2008 roku. Zaśpiewała z The Rakes w piosence Suspicious Eyes. Zespół ten znalazł Marling dzięki stronie MySpace. Wystąpiła również gościnnie w utworze Young Love z zespołem Mystery Jets na ich drugim albumie Twenty One. Supportowała Devendrę Banhart oraz Adama Greena. Wstawka zawiera ósmy, najnowszy album Laury Marling. Title: Patterns In Repeat Artist: Laura Marling Country: Wielka Brytania Year: 2024 Genre: Alternatywna Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. 1.Child of Mine 2.Patterns 3.Your Girl 4.No One's Gonna Love You Like I Can 5.The Shadows 6.Interlude (Time Passages) 7.Caroline 8.Looking Back 9.Lullaby 10.Patterns in Repeat 11.Lullaby (instrumental)
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-11-13 14:40:18
Rozmiar: 84.76 MB
Peerów: 13
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
The New Sound to debiutancki album studyjny angielskiego muzyka Geordiego Greepa, wydany 4 października 2024 roku nakładem Rough Trade Records. Album został wyprodukowany przez Setha Evansa, członka trasy koncertowej Black Midi i sesji sesyjnej, przy koprodukcji z Geordie Greepem. Title: The New Sound Artist: Geordie Greep Country: Wielka Brytania Year: 2024 Genre: Alternatywna Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. 1.Blues 2.Terra 3.Holy, Holy 4.The New Sound 5.Walk Up 6.Through a War 7.Bongo Season 8.Motorbike (featuring Seth Evans) 9.As If Waltz 10.The Magician 11.If You Are But a Dream
Seedów: 2
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-11-06 00:42:50
Rozmiar: 145.50 MB
Peerów: 31
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist...............: Rosie Frater-Taylor Album................: Featherweight Genre................: Alternativa e indie Year.................: 2024 Codec................: reference libFLAC 1.4.3 ...( TrackList )... 01. Rosie Frater-Taylor - Give & Take 02. Rosie Frater-Taylor - Falling Fast 03. Rosie Frater-Taylor - No Scrubs 04. Rosie Frater-Taylor - Stop Running 05. Rosie Frater-Taylor - Get in Line 06. Rosie Frater-Taylor - Skin Deep 07. Rosie Frater-Taylor - Twenties 08. Rosie Frater-Taylor - Heartbeat 09. Rosie Frater-Taylor - Hold the Weight 10. Rosie Frater-Taylor - Some Other Day
Seedów: 106
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-11-03 00:31:18
Rozmiar: 485.99 MB
Peerów: 49
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist...............: The Smiths Album................: The Queen Is Dead Genre................: Alternativa e indie Year.................: 1986 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) ...( TrackList )... 1. The Smiths - The Queen Is Dead 2. The Smiths - Frankly, Mr. Shankly 3. The Smiths - I Know It's Over 4. The Smiths - Never Had No One Ever 5. The Smiths - Cemetry Gates 6. The Smiths - Bigmouth Strikes Again 7. The Smiths - The Boy with the Thorn in His Side 8. The Smiths - Vicar in a Tutu 9. The Smiths - There Is a Light That Never Goes Out 10. The Smiths - Some Girls Are Bigger Than Others
Seedów: 189
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-30 07:56:15
Rozmiar: 814.09 MB
Peerów: 13
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist...............: The Smiths Album................: The Queen Is Dead (Deluxe Edition) [3CD] Genre................: Alternativa e indie Year.................: 1986 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) ...( TrackList )... 1. The Smiths - The Queen Is Dead (2017 Master) 2. The Smiths - Frankly, Mr. Shankly (2017 Master) 3. The Smiths - I Know It's Over (2017 Master) 4. The Smiths - Never Had No One Ever (2017 Master) 5. The Smiths - Cemetry Gates (2017 Master) 6. The Smiths - Bigmouth Strikes Again (2017 Master) 7. The Smiths - The Boy with the Thorn in His Side (2017 Master) 8. The Smiths - Vicar in a Tutu (2017 Master) 9. The Smiths - There Is a Light That Never Goes Out (2017 Master) 10. The Smiths - Some Girls Are Bigger Than Others (2017 Master) 11. The Smiths - The Queen Is Dead (Full Version) 12. The Smiths - Frankly, Mr. Shankly (Demo) 13. The Smiths - I Know It's Over (Demo) 14. The Smiths - Never Had No One Ever (Demo) 15. The Smiths - Cemetry Gates (Demo) 16. The Smiths - Bigmouth Strikes Again (Demo) 17. The Smiths - Some Girls Are Bigger Than Others (Demo) 18. The Smiths - The Boy with the Thorn in His Side (Demo Mix) 19. The Smiths - There Is a Light That Never Goes Out (Take 1) 20. The Smiths - Rubber Ring (2017 Master) 21. The Smiths - Asleep (Single B-Side; 2017 Master) 22. The Smiths - Money Changes Everything (2017 Master) 23. The Smiths - Unloveable (2017 Master) 24. The Smiths - How Soon Is Now? (Live in Boston) 25. The Smiths - Hand in Glove (Live in Boston) 26. The Smiths - I Want the One I Can't Have(Live in Boston) 27. The Smiths - Never Had No One Ever (Live in Boston) 28. The Smiths - Stretch out and Wait (Live in Boston) 29. The Smiths - The Boy with the Thorn in His Side (Live in Boston) 30. The Smiths - Cemetry Gates (Live in Boston) 31. The Smiths - Rubber Ring / What She Said / Rubber Ring (Live in Boston) 32. The Smiths - Is It Really so Strange? (Live in Boston) 33. The Smiths - There Is a Light That Never Goes Out (Live in Boston) 34. The Smiths - That Joke Isn't Funny Anymore (Live in Boston) 35. The Smiths - The Queen Is Dead (Live in Boston) 36. The Smiths - I Know It's Over (Live in Boston)
Seedów: 27
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-30 07:54:43
Rozmiar: 1.00 GB
Peerów: 7
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist...............: Oasis Album................: Best Of Genre................: Alternativa e indie Year.................: 2024 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) ...( TrackList )... 1. Oasis - Wonderwall (Remastered) 2. Oasis - Live Forever (Remastered) 3. Oasis - Don't Look Back In Anger (Remastered) 4. Oasis - Whatever (Remastered) 5. Oasis - Supersonic (Remastered) 6. Oasis - Stand By Me (Remastered) 7. Oasis - The Masterplan (Remastered) 8. Oasis - Go Let It Out 9. Oasis - Lyla 10. Oasis - D'you Know What I Mean? (Remastered) 11. Oasis - Champagne Supernova (Remastered) 12. Oasis - Rock 'n' Roll Star (Remastered) 13. Oasis - Let There Be Love 14. Oasis - Some Might Say (Remastered) 15. Oasis - Up In The Sky (Monnow Valley Version) 16. Oasis - Cast No Shadow(Live at Knebworth, 10 August '96) 17. Oasis - Don't Stop… (Demo) 18. Oasis - All Around The World (Remastered) 19. Oasis - Acquiesce (Remastered) 20. Oasis - The Importance Of Being Idle 21. Oasis - Roll With It (Remastered) 22. Oasis - Who Feels Love? 23. Oasis - Cigarettes & Alcohol (Remastered) 24. Oasis - Stop Crying Your Heart Out 25. Oasis - Married With Children (Remastered) 26. Oasis - The Shock Of The Lightning 27. Oasis - Fuckin' in the Bushes 28. Oasis - The Hindu Times 29. Oasis - Half The World Away (Remastered) 30. Oasis - Lord Don't Slow Me Down 31. Oasis - Falling Down 32. Oasis - Shakermaker (Remastered) 33. Oasis - Morning Glory (Remastered) 34. Oasis - Don't Go Away (Remastered) 35. Oasis - Sunday Morning Call 36. Oasis - Round Are Way (Remastered) 37. Oasis - Slide Away (Remastered) 38. Oasis - Hello (Remastered) 39. Oasis - Little By Little 40. Oasis - I'm Outta Time 41. Oasis - She's Electric (Remastered) 42. Oasis - I Am The Walrus (Live Glasgow Cathouse June '94) 43. Oasis - Sad Song (Mauldeth Road West Demo, Nov '92) 44. Oasis - It's Gettin' Better (Man!!) (Live at Knebworth, 11 August '96) 45. Oasis - Gas Panic! (Live at Wembley Stadium, July 2000) 46. Oasis - Help! (Live in LA) 47. Oasis - Columbia (Sawmills Outtake) 48. Oasis - Sad Song (Remastered) 49. Oasis - Songbird 50. Oasis - All Around The World (Reprise) (Remastered)
Seedów: 180
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-30 07:53:30
Rozmiar: 1.76 GB
Peerów: 2
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
Melt-Banana to japoński zespół noise'owy. Powstał w 1992 w Tokio. Założyło go troje przyjaciół studiujących języki obce: Yasuko O., Agata Ichirou i Rika mm. Potem dołączył do nich Sudoh. W 1994 Melt-Banana podpisali kontakt z brytyjską wytwórnią płytową Chocolate Monk, jeszcze w tym samym roku zmienili ją na amerykańską Skin Graft. Wkrótce zespół opuścił Sudoh i od tego czasu zespół gra z różnymi perkusistami. Nad nagraniem wydanego w 1996 albumu Scratch or Stich czuwali Steve Albini i Jim O'Rouke. Od 1997 Melt Banana nagrywają dla własnej wytwórni o nazwie A-Zap. Wstawka zawiera najnowszy, dziewiąty album studyjny zespołu. Title: 3+5 Artist: Melt-Banana Country: Japonia Year: 2024 Genre: Noise Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. 1.Code 2.Puzzle 3.Case D 4.Stopgap 5.Scar 6.Flipside 7.Hex 8.Whisper 9.Seeds
Seedów: 13
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-30 07:52:59
Rozmiar: 56.37 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist...............: The Smiths Album................: Hatful of Hollow Genre................: Alternativa e indie Year.................: 1984 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) ...( TrackList )... 1. The Smiths - William, It Was Really Nothing (2011 Remastered Version) 2. The Smiths - What Difference Does It Make? (John Peel Session 18/05/83) (2011 Remastered Version) 3. The Smiths - These Things Take Time (David Jensen Session 26/06/83) (2011 Remastered Version) 4. The Smiths - This Charming Man (John Peel Session 14/09/83) (2011 Remastered Version) 5. The Smiths - How Soon Is Now? (2011 Remastered Version) 6. The Smiths - Handsome Devil (John Peel Session 18/05/83) (2011 Remastered Version) 7. The Smiths - Hand in Glove (2011 Remastered Version) 8. The Smiths - Still Ill (John Peel Session 14/09/83) (2011 Remastered Version) 9. The Smiths - Heaven Knows I'm Miserable Now (2011 Remastered Version) 10. The Smiths - This Night Has Opened My Eyes (2011 Remastered Version) 11. The Smiths - You've Got Everything Now (David Jensen Session 26/06/83) (2011 Remastered Version) 12. The Smiths - Accept Yourself (David Jensen Session 25/08/83) (2011 Remastered Version) 13. The Smiths - Girl Afraid (2011 Remastered Version) 14. The Smiths - Back to the Old House (John Peel Session 14/09/83) (2011 Remastered Version) 15. The Smiths - Reel Around the Fountain (John Peel Session 18/05/83) (2011 Remastered Version) 16. The Smiths - Please, Please, Please Let Me Get What I Want (2011 Remastered Version)
Seedów: 92
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-30 07:47:07
Rozmiar: 404.24 MB
Peerów: 2
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
Wild God to 18 album studyjny australijskiego zespołu rockowego Nick Cave and the Bad Seeds, wydany 30 sierpnia 2024 roku nakładem PIAS. To ich pierwszy album studyjny od pięciu lat, po Ghosteen. Zespół powstał w 1984 roku jako spadkobierca zespołu The Birthday Party, który zakończył swoje istnienie na skutek nieporozumień Nicka Cave’a oraz Rowlanda S. Howarda. Dwóch innych członków postanowiło kontynuować ze sobą współpracę: Nick Cave, lider i wokalista poprzedniego zespołu, oraz Mick Harvey, multiinstrumentalista oraz wieloletni członek The Birthday Party. Do nich dołączyli kolejni muzycy: gitarzysta Blixa Bargeld z zespołu Einstürzende Neubauten, drugi gitarzysta, Hugo Race oraz znany z zespołu Magazine basista Barry Adamson. Title: Wild God Artist: Nick Cave & The Bad Seeds Country: Australia Year: 2024 Genre: Alternatywna Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. 1.Song of the Lake 2.Wild God 3.Frogs 4.Joy 5.Final Rescue Attempt 6.Conversion 7.Cinnamon Horses 8.Long Dark Night 9.O Wow O Wow (How Wonderful She Is) 10.As the Waters Cover the Sea
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-30 07:34:09
Rozmiar: 102.29 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist...............: The Smiths Album................: Strangeways, Here We Come (2011 Remaster) Genre................: Alternativa e indie Year.................: 1987 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) ...( TrackList )... 1. The Smiths - A Rush and a Push and the Land Is Ours (2011 Remaster) 2. The Smiths - I Started Something I Couldn't Finish (2011 Remaster) 3. The Smiths - Death of a Disco Dancer (2011 Remaster) 4. The Smiths - Girlfriend in a Coma (2011 Remaster) 5. The Smiths - Stop Me If You Think You've Heard This One Before (2011 Remaster) 6. The Smiths - Last Night I Dreamt That Somebody Loved Me (2011 Remaster) 7. The Smiths - Unhappy Birthday (2011 Remaster) 8. The Smiths - Paint a Vulgar Picture (2011 Remaster) 9. The Smiths - Death at One's Elbow (2011 Remaster) 10. The Smiths - I Won't Share You (2011 Remaster)
Seedów: 202
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-26 09:27:39
Rozmiar: 812.88 MB
Peerów: 6
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
La Femme to francuski zespół muzyczny grający muzykę z gatunków krautrock i rock psychodeliczny, założony przez klawiszowca Marlona Magnee i gitarzystę Sachę Gota w Biarritz w 2010 roku. Muzyka La Femme charakteryzuje się psychodelicznym brzmieniem, mocnym, dość szybkim rytmem oraz wyraźnymi liniami melodycznymi takich instrumentów, jak syntezatory, organy, czy gitary elektryczne. Na albumach zespołu znajdują się utwory z wielu różnych gatunków, jak surf rock, new wave, czy yéyé. La Femme wydali trzy minialbumy w latach 2010-2013, kolejno La Femme EP, La Podium #1, oraz La Femme. Ich debiutancki album, Psycho Tropical Berlin, został wydany 13 kwietnia 2013 roku. 2 kwietnia 2021 roku duet wydał trzeci album Paradigmes, zawierający kilka wydanych wcześniej utworów. 4 listopada 2022 r. został wydany czwarty album zespołu Teatro Lucido, nagrany w całości w języku hiszpańskim. W 2023 ukazał się piąty album Paris-Hawaii. Wstawka zawiera szósty, najnowszy album zespołu. Title: Rock Machine Artist: La Femme Country: Francja Year: 2024 Genre: Alternatywna Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ...( TrackList )... 1.Clover Paradise 2.Venus 3.Ciao Paris 4.Love Is Over 5.Waiting In The Dark 6.My Generation 7.Sweet Babe 8.Yeah Baby 9. Believe In Rock And Roll 10.I Gonna Make A Hit 11.White Night 12.Goodbye Tonight 13.Amazing
Seedów: 21
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-20 12:14:29
Rozmiar: 107.78 MB
Peerów: 13
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Po rozwiązaniu King Crimson w 1974 roku, Robert Fripp na pewien czas kompletnie wycofał się z muzycznej sceny. Szybko jednak na nią powrócił, choć w drugiej połowie dekady działał głównie jako muzyk wspierający. W tym okresie współpracował z takimi twórcami, jak Brian Eno, Peter Gabriel, David Bowie, Daryl Hall, Talking Heads czy Blondie. Szczególnie istotny był jego wkład w drugi eponimiczny album Gabriela, nieoficjalnie znany jako "Scratch", oraz "Sacred Songs" Halla, na których wystąpił także w roli producenta i współautora niektórych utworów. Fripp postrzegał te wydawnictwa jako próbę połączenia ówczesnego mainstreamu z bardziej artystycznymi ambicjami. Postanowił rozwinąć tę koncepcję już na własny rachunek, przygotowując trzecią część nieformalnej trylogii. Tak doszło do nagrania "Exposure", pierwszego solowego albumu lidera King Crimson. Głównym współpracownikiem Frippa miał być Hall, który znacznie pomógł w pisaniu materiału, zagrał też na pianinie i zaśpiewał w wielu utworach. Wkrótce jednak okazało się, że z przyczyn prawnych udział Halla nie może być tak duży. Lider musiał zatem poszukać innych wokalistów, których głosy zajmą miejsce w większości już zarejestrowanych partii. Wybór padł na wokalistów z najwyższej półki, jak Peter Hammill i Peter Gabriel. W studiu miała się pojawić także Debbie Harry z Blondie, jednak znów na przeszkodzie stanęły kontraktowe ograniczenia. Jej miejsce zajęła mniej znana Terre Roche. W nagraniach wzięło też udział wielu zdolnych instrumentalistów, jak Brian Eno, basista Tony Levin czy perkusiści Phil Collins, Narada Michael Walden i Jerry Marotta. "Exposure" to album szalenie eklektyczny. Wiele fragmentów brzmi dokładnie tak, jak można się było po Frippie spodziewać. Rewelacyjny instrumental "Breathless" to w zasadzie kolejna wariacja na temat "Larks' Tongues in Aspic". Spokojnie mógłby nosić podtytuł "Part II B" czy "Part 2.5", gdyż nawiązuje do brzmienia King Crimson z okresu 1972-74, a jednocześnie stanowi pewną zapowiedź tego, co reaktywowana grupa zaprezentowała w następnej dekadzie. W podobne rejony zabierają słuchaczy nieco mniej porywające "NY3" oraz "Hååden Two". Z kolei subtelna ballada "North Star" swoim klimatem i brzmieniem zapowiada późniejszy "Matte Kudasai". Nawet głos Halla przypomina tu trochę Adriana Belew. Ponadto nie brakuje nawiązań do płyt, które Fripp sygnował wspólnie z Eno. Oparte na tzw. Frippertronics "Urban Landscape", "Water Music I" i "Water Music II" przywołują ambientowy nastrój tamtych albumów, lecz w bardziej miniaturowej formie. Robert Fripp dokonał ponadto recyklingu dwóch kompozycji, jakie wcześniej zarejestrował z Gabrielem. Nowa wersja tytułowego "Exposure" nie różni się mocno od pierwowzoru ze "Scratch", jedynie dodano ekspresyjne wrzaski Roche. Bardzo zmienił się natomiast "Here Comes the Flood". Oryginalna wersja z eponimicznego debiutu byłego wokalisty Genesis - potocznie określanego mianem "Car" - charakteryzuje się pełną rozmachu, niemal symfoniczną aranżacją. Tutaj cały akompaniament sprowadza się do pianina oraz delikatnych dźwięków gitary w tle. I w takiej skromniejszej, wręcz intymnej wersji, utwór wypada jeszcze piękniej. Tym bardziej, że zachowuje to, co było najlepsze w oryginalne, czyli charakterystyczną melodię oraz mistrzowską interpretację wokalną Petera Gabriela. Z drugiej strony, na płycie znalazły się też nagrania, jakich raczej nikt by się wcześniej nie spodziewał po Frippie. Rock'n'rollowy "You Burn Me Up I'm a Cigarette" oraz bluesowy "Chicago", zaśpiewane odpowiednio przez Halla i Hammilla, stanowią zupełne przeciwieństwo muzyki, jaką do tamtej pory proponował gitarzysta. O ile ten pierwszy kawałek wypada strasznie banalnie i sztampowo, tak drugi stanowi świetne odświeżenie takiej stylistyki za sprawą niekonwencjonalnych, typowo frippowskich wstawek gitary. Ponadto, nie można nie wspomnieć o fantastycznym popisie wokalisty Van der Graaf Generator. Hammilla możemy też usłyszeć w mocno punkowym, a właściwie post-punkowym "Disengage" oraz stylistycznie niejednoznacznym "I May Not Have Had Enough of Me but I've Had Enough of You", równie zwariowanym, jak jego tytuł. Te dwa nagrania chyba najlepiej świadczą o tym, że tworząc ten album Fripp patrzył nie tylko w przeszłość, ale też uważnie śledził, co aktualnie dzieje się na muzycznej scenie. Słuchając "Exposure" trudno oprzeć się wrażeniu, że to zbiór kompletnie nieprzystających do siebie kawałków. Wrażenie chaosu jeszcze bardziej pogłębia fakt, że dominują tu bardzo krótkie nagrania, w których nie tylko często brakuje rozwinięcia, ale nierzadko też zakończenia - po prostu nagle się urywają. Czyż jednak Fripp nie słynął zawsze z kontrolowanego chaosu? Cały ten bałagan wydaje się dobrze zaplanowany. Album miewa lepsze i gorsze momenty, ale warto zwrócić uwagę na coś innego. Gitarzysta King Crimson w pełni pokazał tu swoją wszechstronność i otwartość. Podobnie jak artyści pokroju Eno, Bowiego czy Gabriela, odnalazł się w nowej muzycznej rzeczywistości, w czasach po tzw. punkowej rewolucji. To nie jest boomerskie wydawnictwo odcinające jedynie kupony od przeszłości, a coś, co mogło trafić też do młodszych słuchaczy, zaczynających interesować się muzyką pod koniec lat 70. i później. "Exposure" ma też jeszcze jedną zaletę. Doskonale wypełnia siedmioletnią lukę pomiędzy dwoma albumami King Crimson, "Red" i "Discipline", pokazując ewolucję, jaką w międzyczasie przeszedł Robert Fripp. Paweł Pałasz W roku 1974 Robert Fripp zapowiedział, że kończy karierę muzyka rockowego. Występy z uważanym za najlepszy z koncertowych składów King Crimson były dlań w istocie ogromną traumą – wielkie sale i stadiony, odzierające muzykę z intymności, generalne rozczarowanie show-businessem, także i zachowanie samych muzyków (Bruford z Crossem nie wylewali za kołnierze i po niektórych koncertach – zwłaszcza w Rzymie w 1973 – radośnie prowokowali pijackie burdy). I zszedł ze sceny. Nie odstawił co prawda gitary, ale… Pochłonęły go zgoła nierockowe rzeczy. Z Brianem Eno kontynuował eksperymenty z tzw. frippertroniką (spinał dwa magnetofony wspólną pętlą taśmy i grał; to, co zagrał, rejestrowało się na jednym i po chwili, gdy grał już co innego, odtwarzało na drugim – i tak póki starczyło taśmy), poświęcił się będącej wciąż w powijakach muzyce ambient. Do tego stał się namiętnym słuchaczem tzw. Zachodniego Ezoteryzmu – przede wszystkim filozofii Giorgi Gurdżijewa i jego ucznia, J.G. Bennetta, studiował też koncepcje muzyczne Aleksandra Skriabina. W końcu, w roku 1976 dał się namówić Peterowi Gabrielowi na powrót na rockową scenę i zagrał na jego debiutanckiej płycie. Doświadczenie to określał potem jako przygnębiający i demoralizujący koszmar, czemu trudno się dziwić: producent Bob Ezrin to wszak dokładne przeciwieństwo tego, czego w muzyce szukał Fripp, i wręcz ucieleśnienie wszystkiego, czego szef wtedy byłego King Crimson nienawidził w przemyśle muzycznym. Tym niemniej, Robert Fripp powrócił do aktywności muzycznej. Co prawda na początku trasy z Gabrielem grał pod pseudonimem, siedząc ukryty za kotarą, szybko jednak się przełamał i na późniejszych koncertach grał już na scenie razem z innymi. A potem poszło: to Eno zaprosił go do zagrania na płycie Bowiego, to Gabriel przypomniał się z kolejnym albumem, to odkrył bratnią duszę w Darylu Hallu (połowie duetu Hall & Oates). Tym niemniej, uznając brytyjską scenę muzyczną za co nieco zastałą, Robert przeniósł się do stolicy punk rocka i nowej fali – Nowego Jorku. Tu chętnie zanurzał się w tętniące nową muzyką kluby, tu poznawał ciekawych, inspirujących muzyków (choćby Tony’ego Levina) – i tu zaczął tworzyć i nagrywać kolejne własne utwory. Rozpoczęta w styczniu 1978 praca nad płytą „The Last Great New York Heart-Throb” (z twórczym współudziałem Halla i ówczesnej dziewczyny Frippa, poetki Joanny Walton*), trzecią częścią cyklu, jaki sam Robert ochrzcił „trylogią MOR” (razem z „Dwójką” Gabriela i „Sacred Songs” Halla). szła całkiem sprawnie. Do pewnego momentu. Gdy spory fragment płyty był już właściwie gotowy – latem 1978 okazało się, że z uwagi na kontraktowe ograniczenia Daryl Hall może wystąpić jedynie w dwóch utworach, a Debbie Harry, która miała wykonać cover „I Feel Love” Donny Summer, nie może wystąpić w ogóle (zresztą piosenki też nie można wykorzystać). Do tego wydanie nagranego wspólnie z Hallem albumu „Sacred Songs” – swoistego uzupełnienia „Exposure” – wytwórnia odłożyła na czas nieokreślony. No cóż – trudno o lepszy dowód, że Robert miał wiele racji, serdecznie nienawidząc przemysłu rozrywkowego i wszystkiego, co z showbizem związane. Ostatecznie poratowali go przyjaciele: z Londynu przyleciał Peter Hammill, zgodziła się też zaśpiewać poznana przypadkiem Terre Roche i praca znów ruszyła. W styczniu 1979 nagrywanie płyty „Exposure” (nowy tytuł wymyślił Eno), z nieco zmodyfikowaną względem pierwotnych planów listą utworów dobiegło końca; w czerwcu płyta trafiła na rynek. Po Robercie Frippie trudno byłoby się spodziewać płyty „zwykłej”. Płyty, która nie zaskakuje słuchacza. I dokładnie taka jest „Exposure”. Wściekle eklektyczna, kontrastowa, szalona. W czterdziestu pięciu minutach znalazło się miejsce na mnóstwo zupełnie różnych elementów. Co my tu mamy? Pastisz… rock’n’rolla – „You Burn Me Up I’m A Cigarette”, wykonany w punkowo-nowofalowy sposób. Delikatne, wyrafinowane miłosne ballady – rozmarzona, czarująca „North Star” z łagodnym, soulowym śpiewem Halla i Frippem wygrywającym na gitarze być może najdelikatniejszą partię w całej karierze i bardziej minorowa „Mary” z frippertronikowym podkładem i śpiewo-melorecytacją Roche. Co dalej? Oczywiście jest sporo utworów przypominających, że Fripp był nie tak dawno szefem King Crimson. „Breathless” zapowiada już brzmienie Karmazynowego Króla lat 80.: zimne, nowofalowe dźwięki, na tle których Robert prowadzi agresywną, połamaną, skaczącą z jednego metrum w drugie, dysonansową linię gitarową. Podobnie wypada „Disengage”, w którym wrażenie niesamowitości potęguje jeszcze śpiew Hammilla (prosto po przylocie do Nowego Jorku wszedł do studia i z marszu zaśpiewał): nawiedzony, ekspresyjny, chwilami wręcz przerastający wokalne popisy Mistrza za czasów VDGG. „Haaden Two” jest mniej agresywny, za to znacznie bardziej zakręcony: powolny, ciężki riff gitary, cała masa wklejonych w nagranie sampli (część jest odtworzona „od tyłu” – choćby słynne „One thing is for sure. A sheep is not a creature of the air. BAAAAH!”), kontrasty, dysonanse i komentarz Eno: Co za niesamowicie kiepska, żałosna sekwencja akordów! I to wszystko w mniej niż 2** minutach. Mocnym riffem po spokojnym utworze poprzednim (King Crimson lubił takie kontrasty, oj lubił) zaczyna się zwariowane „I May Not Have Enough Of Me But I’ve Had Enough Of You”. Znów z Hammillem jako wokalistą, w warstwie tekstowej będące istną zabawą lingwistyczną, spuentowane czterdziestominutowym wykładem Bennetta odtworzonym z kilkaset razy większą prędkością i skondensowanym do kilku sekund (Robert przeczytał gdzieś, że w taki sposób przesyłają sobie informacje pozaziemskie cywilizacje). No i jest jeszcze „NY3”. Co do powstania utworu, sam Fripp podawał dwie wersje. Zaczął coś tam dłubać na gitarze, włączył nagrywanie i wtedy ktoś go wyciągnął do knajpki, a taśma kręciła się dalej, przypadkiem rejestrując rodzinną dyskusję w mieszkaniu obok. Alternatywnie: słysząc kłótnię sąsiadów, postanowił nagrać jej fragment do wykorzystania w powstającym właśnie utworze, będącym swoistą impresją na temat życia w nowojorskiej Hell’s Kitchen. Riffowany, gitarowy instrumental ciekawie tu zgrano z nagraniem wyjątkowo zażartej kłótni (fragment rozmowy matki z córką: I ty nazywasz mnie zdzirą? Nosisz bachora i nawet nie wiesz, czy zrobił ci go czarnuch, żółtek czy białas! Będziesz musiała iść na skrobankę, ja przynajmniej nigdy nie musiałam!) Hammill pojawia się też w kolejnym wyrafinowanym erotyku – „Chicago”. Formie dla Roberta Frippa bardzo nietypowej – wszak ten utwór to… blues-rock. A więc jedyny gatunek, z jakiego graniem Robert sobie ponoć nie radził. Tu proponuje ciekawą interpretację, czy raczej adaptację bluesowych dźwięków do typowej dla siebie muzyki i nastroju. Utwór tytułowy Fripp pożyczył od Petera Gabriela: dronowe, elektroniczno-frippertroniczne tło, monotonnie wybijany niespieszny rytm, samplowane dialogi i wypowiedzi i służący za cały tekst tytuł utworu, podawany na dwa sposoby: albo powolne literowanie, albo iście obłąkany śpiew Terre Roche. I wreszcie przedstawiane w pełnej krasie frippertronics: ambientowe pejzaże dźwiękowe - „Urban Landscape” i wielki finał, w którym „podwodnie” brzmiące, „miękkie” gitarowe plamy najpierw wprowadzają, a potem efektownie zamykają znakomite wykonanie „Here Comes The Flood” Gabriela. Zagrane w sposób diametralnie odmienny od bombastycznego finału debiutanckiej płyty Gabriela: tylko fortepian, śpiew i frippertronikowe dodatki. I już, wystarczy, w prostocie siła: ten utwór w oszczędnej aranżacji po prostu powala. Całość spinają zaś Eno: najpierw o komercyjnym potencjale melodii, jaką właśnie napisał, ciekawie wprowadzającą w całą płytę, na koniec zaś podsumowującego całość zdaniem: Cała ta historia jest kompletnie nieprawdziwa. Wielka ściema… Robert Fripp. Zorganizowana anarchia i ciągłe poszukiwanie. To wszystko jest na Exposure. Białym Albumie roku 1979, niezwykłym, wielobarwnym portrecie jednego z najciekawszych, najbardziej inspirujących muzyków w dziejach rocka. Po latach ta kalejdoskopowo zmienna, wielokolorowa płyta brzmi chyba jeszcze lepiej niż kiedyś. Na okładce Robert Fripp spogląda na słuchacza okiem surowego belfra, który mimo wszystko potrafi przygotować pasjonujące lekcje. Zupełnie jakby pytał: Odważysz się zapoznać z „Exposure”? Jak najbardziej warto, choć ta pokręcona niczym „Inland Empire” Lyncha płyta będzie wymagała przynajmniej kilku przesłuchań, by ją tak naprawdę zgłębić. * Zginęła 21 grudnia 1988 nad Lockerbie. Joanna Walton to pseudonim - na oficjalnej llście ofiar nie figuruje nikt o takim nazwisku (ani w ogóle o imieniu Joanna). ** Oryginalna wersja winylowa i wydania CD nieco się różnią długościami trwania poszczególnych utworów (na winylu Haaden Two trwa 3 minuty) i szczegółami zmiksowania całości. Piotr 'Strzyż' Strzyżowski Chciałoby się rzec: „To już trzecia reedycja Exposure, jak ten czas pędzi!”. W rzeczy samej – prawie 30 lat minęło od chwili, kiedy ukazał się pierwszy solowy krążek Roberta Frippa. Czy jest więc sens w ponownym rozgrzebywaniu tematu i próżnym recenzowaniu? Wyjaśnijmy to krótko: dla mnie – dla dzieciaka, który doświadczeniem nie trafił w zjawisko nowej fali, solowy album Frippa jest, jeśli nie najwybitniejszym jej dokonaniem, to przynajmniej najciekawszą próbą uchwycenia w muzycznej formie ducha czasu przełomu lat 70. i 80. Kojarzenie mentora prog-rocka z symbolem nowej fali, wielu wydawać się może cokolwiek wątpliwym, nie zapominajmy jednak z kim mamy do czynienia. Gitarzysta King Crimson, dryfując w stronę faktycznej progresji, tak daleki był od rozbuchanej estetyki Genesis czy Yes, jak tylko to możliwe. I właśnie ów aspekt kulturowy - zestawienie prog-rock / new wave - frapujący rys „Exposure”, uprawnia wciąż do rozwodzenia się nad walorami albumu. Historia wymaga opowiedzenia od początku. W roku ’76 Robert Fripp, po dwuletniej absencji na muzycznym rynku, wraca do gry, by swych talentów użyczyć w studiu dobremu znajomemu, Peterowi Gabrielowi. Dwa lata, które dzielą ostatni album King Crimson i pierwszy Gabriela, Robert spędził studiując nauki mistyka, matematyka J.G. Bennetta, wyjątki z Gurdijeffa i Shivapuri Baba (hm?). W 1976 roku był już filozoficznie ugruntowanym teoretykiem muzyki, prawdopodobnie w swoich oczach kimś więcej niż tylko gitarzystą. Ta duchowa przemiana, nieco pretensjonalna dla postronnego odbiorcy, koresponduje z późniejszym wizerunkiem Frippa – człowieka, który zwykł mawiać: W kulturze popularnej, muzyk wzywa najwyższą część w nas wszystkich. W kulturze masowej, muzyk zwraca się do najniższej części tego, czym jesteśmy. „Woohoohoo”, myślicie pewnie, chcąc odłożyć zarówno lekturę, jak i osobę artysty na później, ale, ale – to ledwie początek! Mamy zatem rok ’76 i odmieniony gitarzysta zaczyna krótką karierę muzyka sesyjnego – najpierw Gabriel i jego „Car”, potem Bowie i Eno, „Heroes” w Berlinie. W szalonym schyłku lat 70., kiedy punkowa rewolta zdaje się zgniatać muzyków mijającej dekady, kilku artystów, miast polec pod ciosami młodych, dokonuje rewolucji samych siebie i troszkę z przypadku, troszkę z przekory, staje na czele pochodu innowatorów rocka. Z boku, okiem lekko przymrużonym, rzecz całą obserwował Robert Fripp i na muzykę popularną miał już własne pomysły, będące wypadkową starych doświadczeń i tego, co zdołał podpatrzyć. Mniej więcej w tym czasie w głowie Frippa zrodził się pomysł trylogii albumów „M.O.R.”. „Middle Of The Road” to gładkie, melodyjne produkcje popowe, przeznaczone dla radia, nie poruszające się w obrębie żadnego konkretnego stylu, dla których kryterium klasyfikacji jest li tylko osiągnięty sukces komercyjny. Mówiąc o trylogii M.O.R., gitarzysta wykazał się sporym poczuciem humoru – w końcu nigdy nie nagrał (i pewnie już nie nagra) popowego albumu. A zatem M.O.R. służyło mu jedynie za formę do wypełnienia pokrętną treścią. Wciąż pozostając we współpracy z Gabrielem, Robert zgodził się wyprodukować jego drugą płytę, a także nawiązał kontakt z Daryllem Hallem – połową duetu Hall & Oates - i rozpoczął nagrywanie jego solowego debiutu. Płyta „Sacred Songs”, którą Fripp współkomponował, na której zagrał i którą wyprodukował, miała się nijak do estetyki macierzystej formacji Halla i do tego stopnia przeraziła szefów RCA, że kolejne dwa lata spędziła na półce. Nie zrażony tym, Fripp zabrał się do miksowania materiału Gabriela. Raz jeszcze spod jego ręki wyszedł album surowy, zimny, nieprzystępny. Wydany w 1978 roku „Scratch” został zniszczony przez krytykę i poniósł artystyczną klęskę. Obie płyty, choć ciężko doświadczone przez los, oddawały wizję piosenki popularnej w oczach Frippa. Z jednej strony gitarzysta nadał „Sacred Saongs” i „Scratch” pewien koncept, formalnie wyrafinowany rys, z drugiej jednak, starał się posługiwać możliwie prostymi, łatwo przyswajalnymi środkami wyrazu (z lepszym lub gorszym skutkiem). Nic dziwnego, że tak skonstruowany popowy song na mile rozmijał się z oczekiwaniami masowego odbiorcy. W 1978 roku Robert wiedział już, że (choćby ze względu na zablokowanie premiery „Sacred Songs”) porażkę poniósł jego zamysł koherentnej trylogii. Nie stracił jednak wiary w słuszność celów, a do zakończenia dzieła pozostał mu jeszcze jeden krążek. Tu na scenę wkracza „Exposure”. W niespełna dwa lata po skromnym powrocie do przemysłu muzycznego (Robert Fripp pisze: „Po doświadczeniu głupoty, próżności, zazdrości i skąpstwa, które towarzyszą sukcesom i nieodłącznym przychodom gotówki, nie miałem wcale zamiaru wracać”), gitarzysta po raz kolejny trafił na mur kolesiostwa i ignorancji wytwórni płytowych. Spotkanie z Bowiem i Eno w Berlinie było jednak katalizatorem nowych, ogromnych sił twórczych, które pozwoliły dociągnąć projekt M.O.R. do końca („a beginning, again, again.”). Dla introwertycznego Brytyjczyka, w owym czasie mieszkającego w samym środku nowojorskiej Hell’s Kitchen, „Exposure” było „swoistą formą autobiografii, deklaracją zainteresowań i zmartwień”. W jednym z wywiadów gitarzysta wyraził przekonanie o trójpoziomowej interpretacji tego tworu: zapisu dnia z życia, wejrzenia w głąb schizofrenicznych relacji rodzinnych i w końcu wejrzenia w głąb duchowego rozwoju jednostki. Sesje „Exposure” rozpoczęły się jeszcze w 1978 roku, płyta miała premierę w 1979. Dając wyraz niepokojom i obserwacjom przełomu dekad, Fripp sięgnął do reprezentatywnych trendów ówczesnej awangardy. Oczywiście, można by sądzić, że intencje stworzenia popularnych piosenek zgodnych z przewrotną filozofią gitarzysty, rozmyły się wraz z upadkiem założeń trylogii. Pozostał jednak rdzeń: trzy-czterominutowy format, esencja energetycznego, acz formalnie wysublimowanego rocka – coś, jakby most łączący punkowy boom z doświadczeniami King Crimson, albo po prostu „nowa fala muzycznych eksperymentatorów”. Urzeczony głosem Daryla Halla, Robert ściągnął go do studia, czyniąc głównym wokalistą „Exposure”. Hall zarejestrował swoje partie (w znacznej części improwizowane), a potem do akcji wkroczyli (po raz kolejny) wytwórnia i management. Raz jeszcze udało im się rozbić plany Frippa – zezwolono mu na wykorzystanie nagrań Halla tylko w dwóch utworach („You Burn Me Up, I’m A Cigarette” i „North Star”). Raz jeszcze gitarzysta musiał odwołać się do półśrodków i zmieniać swój koncept. I choć to banał, ów przymus wyszedł albumowi na dobre! W sesjach „Exposure” miast jednego wokalisty wzięło udział kilku, do tego wybitnych – co jeszcze poszerzyło, już gwiazdorską obsadę albumu. W studiu Hit Factory zebrali się bowiem: Phil Collins, Brian Eno, Peter Gabriel, Peter Hammill, Tony Levin, Jerry Marotta, Sid McGinnis, Terre Roche, Narada Michael Walden, Barry Andrews i nieszczęsny Daryl Hall. To swoiste whoiswho rocka, pod dyrekcją Frippa zarejestrowało 17 eklektycznych utworów, które wkrótce miały złożyć się na pierwszy solowy album gitarzysty King Crimson (na sesje nie dotarła, zablokowana, podobnie jak Hall, Debbie Harry, przeznaczona do coveru „I Feel Love” Donny Summer). A sama płyta? Zaczyna się i kończy słowami Briana Eno; pierwszym właściwym utworem jest energetyczny punk’n’roll z Hallem na wokalu i już wiemy, że Fripp nie odpuści, że do samego końca będzie ostro i intensywnie. „Intensywnie” to dla „Exposure” słowoklucz – bo jak inaczej streścić crimsonowe „Breathless” zagrane w 7/4, wywrzeszczane przez Hammilla „Disengage” czy „NY3”? Obok tych karkołomnych, jest tu miejsce dla nastrojowych utworów pokroju „North Star” czy „Here Comes The Flood” Gabriela (w aranżacji jakże innej od oryginalnej, pochodzącej z „Car”), a nawet dla bluesa w postaci „Chicago”. Ta pstrokata powierzchowność paradoksalnie nie razi – cała w tym zasługa klarownej produkcji. Robert, podobnie jak w przypadku „Sacred Songs” i „Scratch”, zastosował na „Exposure” filozofię audio verite. Doktryna audio verite mówi: „zarejestrować, zmiksować, zamknąć sesję”, po drodze używając stosunkowo najmniejszej liczby studyjnych sztuczek, technologii, które przysłaniają prawdziwą esencję artysty… Produkując wedle założeń audio verite „Sacred Songs” i „Scratch”, Fripp popełnił dwa albumy surowe i nieco kanciate. W przypadku „Exposure” udało mu się zachować należyte proporcje między studyjną ingerencją w esencję artysty, a przejrzystym miksem całości. Punkowa motoryka kompozycji i zimne brzmienie odpowiadały nowofalowym wyobrażeniom o istocie intelektualnego rocka i dla wyrosłego z progresywnych tradycji Frippa, mimo wszystko, taka recepcja albumu mogła być pozytywnym zaskoczeniem (jeden z recenzentów nazwał „Exposure” „Sierżantem Pieprzem Avant-Punku”). Oczywiście płyta nie zrobiła tłoku na listach przebojów – cóż, nie żyjemy w idealnym świecie. Ale na samym wydaniu w 1979 roku nie skończyły się przygody albumu. Cztery lata później, na potrzeby transferu do CD, przygotowano (być może licząc, że nikt nie zauważy) delikatny remix, w którym dodano utworom miękkiego reverbu i troszkę obcięto stąd, troszkę doklejono tu. Żeby było śmieszniej, to nie jedyne wersje płyty. Drobne różnice można wychwycić w tzw. Definitive Edition ’89; poza tym istnieje promocyjna wersja „Exposure” z 1978 roku, nosząca nazwę „The Last of the Great New York Heartthrobs” – najbardziej pierwotny mix z Darylem Hallem na wokalu. Mając to wszystko na uwadze, przygotowując ostateczną (być może) reedycję w 2006 roku, Robert Fripp rozszerzył „Exposure” do wydania dwupłytowego. Pierwszy krążek mieści remasterowaną, oryginalną wersję z 1979 roku, zaś na drugim (Third Edition) niektóre z niewykorzystanych partii Halla zostały pomieszane z remixami z 1983. Druga płyta zawiera także appendix: pięć pozostałych alternatywnych wersji utworów (nie uwzględniając białych kruków dawno zapomnianej płyty promocyjnej). Uff… we finally got it right. Fripp nie poddawał się do samego końca. Po upadku trylogii M.O.R., zapowiedział dwa follow-up albumy dla „Exposure” – „Frippertronics” i „Discotronics”, jednak w rezultacie niewiadomoczego żaden z nich nie powstał. W zamian otrzymaliśmy porcję innych produkcji sygnowanych marką frippertronics, a w końcu także nowe wydanie King Crimson. I, choć może się to wydawać dziwne, sceptycznie nastawiony Fripp, po wszystkich wybojach i dziurach, które musiał łatać, nad którymi musiał przeskakiwać, stwierdził, że ukontentowany jest finalnym efektem w postaci jednej tylko płyty – „Exposure”. Bo parafrazując otwierające album słowa Eno: „He could play us some of the new things he’s been doing, which he thought, could be commercial”. Paweł Sajewicz ..::TRACK-LIST::.. Exposure Fourth Edition - 2021 Mix And Additional Material [Stereo Mix In High Resolution 96/24 / 5.1 Surround Sound Mix] 1. Preface / You Burn Me Up I'm A Cigarette Vocals - Daryl Hall 2. Breathless 3. Disengage Vocals - Peter Hammill 4. North Star Vocals - Daryl Hall 5. Chicago Vocals - Peter Hammill 6. NY3 7. Mary Vocals - Terre Roche 8. Exposure Vocals - Terre Roche 9. Häaden Two 10. Urban Landscape / I May Not Have Had Enough Of Me But I've Had Enough Of You / First Inaugural Address To The I.A.C.E. Sherborne House Backing Vocals - Joanna Walton Vocals - Peter Hammill, Terre Roche 11. Water Music I / Here Comes The Flood Vocals, Piano - Peter Gabriel Voice - J.G. Bennett 12. Water Music II 13. Postscript 14. Disengage Vocal Percussion - Peter Hammill 15. Chicago Vocals - Peter Hammill, Terre Roche 16. NY3 17. Mary Vocals - Daryl Hall 18. Exposure Vocals - Daryl Hall Exposure Third Edition And Additional Material [Stereo Mix In High Resolution 48/24] 19. Preface / You Burn Me Up I'm A Cigarette Vocals - Daryl Hall 20. Breathless 21. Disengage II Vocals - Daryl Hall 22. North Star Vocals - Daryl Hall 23. Chicago Vocals - Daryl Hall 24. New York New York New York Vocals - Daryl Hall 25. Mary Vocals - Terre Roche 26. Exposure Vocals - Terre Roche Voice - Eno, Robert Fripp 27. Häaden Two 28. Urban Landscape / I May Not Have Had Enough Of Me But I've Had Enough Of You / First Inaugural Address To The I.A.C.E. Sherborne House Backing Vocals - Joanna Walton Vocals - Peter Hammill, Terre Roche 29. Water Music I / Here Comes The Flood Vocals, Piano - Peter Gabriel Voice - J.G. Bennett 30. Water Music II 31. Postscript 32. Exposure Vocals - Daryl Hall 33. Mary Vocals - Daryl Hall 34. Disengage Vocals - Peter Hammill 35. Chicago Vocals - Peter Hammill, Terre Roche 36. NY3 Last Of The Great New York Heartthrobs [Stereo Mix In High Resolution 96/24] 37. Preface / You Burn Me Up I'm A Cigarette 38. North Star 39. Disengage 40. I Smile Like Chicago 41. Exposure 42. NY3 - Lyric Version 43. Hååden Two 44. Mary 45. Breathless 46. NYCNY / First Inaugural Address To The I.A.C.E. Sherborne House 47. Water Music I / Here Comes The Flood 48. Water Music II 49. Postscript ..::OBSADA::.. Bass - Tony Levin (tracks: CD-2 to CD-7, CD-9 to CD-10, CD-12, DVD-1 to DVD-6, DVD-8 to DVD-10, DVD-19 to DVD-24, DVD-26 to DVD-28) Choir - Daryl Hall (tracks: CD-1, DVD-1, DVD-19) Drums - Jerry Marotta (tracks: CD-2, CD-6, CD-9 to CD-10, DVD-1, DVD-5, DVD-8 to DVD-9, DVD-19, DVD-23, DVD-26 to DVD 27), Narada Michael Walden (tracks: CD-3, CD-7, CD-12, DVD-2, DVD-6, DVD-10, DVD-20, DVD-24, DVD-28), Phil Collins (tracks: CD-4 to CD-5, DVD-3 to DVD-4, DVD-21 to DVD-22) Engineer - David Prentice, Jon Smith, Michael Ruffalo Guitar, Electronics [Frippertronics] - Robert Fripp Mixed By - Steven Wilson (tracks: CD-1 to DVD-18) Organ - Barry Andrews (tracks: CD-4, CD-7, CD-12, DVD-3, DVD-6, DVD-10, DVD-21, DVD-24, DVD-28) Other [Indiscretions] - Brian Eno (tracks: CD-1, CD-17, DVD-1, DVD-13, DVD-19, DVD-31), Edie Fripp (tracks: CD-4, DVD-3, DVD-21), Peter Gabriel (tracks: CD-1, DVD-1, DVD-19) Pedal Steel Guitar - Sid McGinnis (tracks: CD-5, DVD-5, DVD-22) Producer - Robert Fripp Recorded By - Ed Sprigg Remastered By [24 Bit Remaster] - Robert Fripp (tracks: DVD-19 to DVD-36), Simon Heyworth (tracks: DVD-19 to DVD-36) Rhythm Guitar - Sid McGinnis (tracks: CD-9, DVD-8, DVD-26) Synthesizer - Brian Eno (tracks: CD-5, CD-15, DVD-4, DVD-11, DVD-44, DVD-29) https://www.youtube.com/watch?v=VZA3qLXj8bA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-13 15:19:14
Rozmiar: 6.21 GB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Po rozwiązaniu King Crimson w 1974 roku, Robert Fripp na pewien czas kompletnie wycofał się z muzycznej sceny. Szybko jednak na nią powrócił, choć w drugiej połowie dekady działał głównie jako muzyk wspierający. W tym okresie współpracował z takimi twórcami, jak Brian Eno, Peter Gabriel, David Bowie, Daryl Hall, Talking Heads czy Blondie. Szczególnie istotny był jego wkład w drugi eponimiczny album Gabriela, nieoficjalnie znany jako "Scratch", oraz "Sacred Songs" Halla, na których wystąpił także w roli producenta i współautora niektórych utworów. Fripp postrzegał te wydawnictwa jako próbę połączenia ówczesnego mainstreamu z bardziej artystycznymi ambicjami. Postanowił rozwinąć tę koncepcję już na własny rachunek, przygotowując trzecią część nieformalnej trylogii. Tak doszło do nagrania "Exposure", pierwszego solowego albumu lidera King Crimson. Głównym współpracownikiem Frippa miał być Hall, który znacznie pomógł w pisaniu materiału, zagrał też na pianinie i zaśpiewał w wielu utworach. Wkrótce jednak okazało się, że z przyczyn prawnych udział Halla nie może być tak duży. Lider musiał zatem poszukać innych wokalistów, których głosy zajmą miejsce w większości już zarejestrowanych partii. Wybór padł na wokalistów z najwyższej półki, jak Peter Hammill i Peter Gabriel. W studiu miała się pojawić także Debbie Harry z Blondie, jednak znów na przeszkodzie stanęły kontraktowe ograniczenia. Jej miejsce zajęła mniej znana Terre Roche. W nagraniach wzięło też udział wielu zdolnych instrumentalistów, jak Brian Eno, basista Tony Levin czy perkusiści Phil Collins, Narada Michael Walden i Jerry Marotta. "Exposure" to album szalenie eklektyczny. Wiele fragmentów brzmi dokładnie tak, jak można się było po Frippie spodziewać. Rewelacyjny instrumental "Breathless" to w zasadzie kolejna wariacja na temat "Larks' Tongues in Aspic". Spokojnie mógłby nosić podtytuł "Part II B" czy "Part 2.5", gdyż nawiązuje do brzmienia King Crimson z okresu 1972-74, a jednocześnie stanowi pewną zapowiedź tego, co reaktywowana grupa zaprezentowała w następnej dekadzie. W podobne rejony zabierają słuchaczy nieco mniej porywające "NY3" oraz "Hååden Two". Z kolei subtelna ballada "North Star" swoim klimatem i brzmieniem zapowiada późniejszy "Matte Kudasai". Nawet głos Halla przypomina tu trochę Adriana Belew. Ponadto nie brakuje nawiązań do płyt, które Fripp sygnował wspólnie z Eno. Oparte na tzw. Frippertronics "Urban Landscape", "Water Music I" i "Water Music II" przywołują ambientowy nastrój tamtych albumów, lecz w bardziej miniaturowej formie. Robert Fripp dokonał ponadto recyklingu dwóch kompozycji, jakie wcześniej zarejestrował z Gabrielem. Nowa wersja tytułowego "Exposure" nie różni się mocno od pierwowzoru ze "Scratch", jedynie dodano ekspresyjne wrzaski Roche. Bardzo zmienił się natomiast "Here Comes the Flood". Oryginalna wersja z eponimicznego debiutu byłego wokalisty Genesis - potocznie określanego mianem "Car" - charakteryzuje się pełną rozmachu, niemal symfoniczną aranżacją. Tutaj cały akompaniament sprowadza się do pianina oraz delikatnych dźwięków gitary w tle. I w takiej skromniejszej, wręcz intymnej wersji, utwór wypada jeszcze piękniej. Tym bardziej, że zachowuje to, co było najlepsze w oryginalne, czyli charakterystyczną melodię oraz mistrzowską interpretację wokalną Petera Gabriela. Z drugiej strony, na płycie znalazły się też nagrania, jakich raczej nikt by się wcześniej nie spodziewał po Frippie. Rock'n'rollowy "You Burn Me Up I'm a Cigarette" oraz bluesowy "Chicago", zaśpiewane odpowiednio przez Halla i Hammilla, stanowią zupełne przeciwieństwo muzyki, jaką do tamtej pory proponował gitarzysta. O ile ten pierwszy kawałek wypada strasznie banalnie i sztampowo, tak drugi stanowi świetne odświeżenie takiej stylistyki za sprawą niekonwencjonalnych, typowo frippowskich wstawek gitary. Ponadto, nie można nie wspomnieć o fantastycznym popisie wokalisty Van der Graaf Generator. Hammilla możemy też usłyszeć w mocno punkowym, a właściwie post-punkowym "Disengage" oraz stylistycznie niejednoznacznym "I May Not Have Had Enough of Me but I've Had Enough of You", równie zwariowanym, jak jego tytuł. Te dwa nagrania chyba najlepiej świadczą o tym, że tworząc ten album Fripp patrzył nie tylko w przeszłość, ale też uważnie śledził, co aktualnie dzieje się na muzycznej scenie. Słuchając "Exposure" trudno oprzeć się wrażeniu, że to zbiór kompletnie nieprzystających do siebie kawałków. Wrażenie chaosu jeszcze bardziej pogłębia fakt, że dominują tu bardzo krótkie nagrania, w których nie tylko często brakuje rozwinięcia, ale nierzadko też zakończenia - po prostu nagle się urywają. Czyż jednak Fripp nie słynął zawsze z kontrolowanego chaosu? Cały ten bałagan wydaje się dobrze zaplanowany. Album miewa lepsze i gorsze momenty, ale warto zwrócić uwagę na coś innego. Gitarzysta King Crimson w pełni pokazał tu swoją wszechstronność i otwartość. Podobnie jak artyści pokroju Eno, Bowiego czy Gabriela, odnalazł się w nowej muzycznej rzeczywistości, w czasach po tzw. punkowej rewolucji. To nie jest boomerskie wydawnictwo odcinające jedynie kupony od przeszłości, a coś, co mogło trafić też do młodszych słuchaczy, zaczynających interesować się muzyką pod koniec lat 70. i później. "Exposure" ma też jeszcze jedną zaletę. Doskonale wypełnia siedmioletnią lukę pomiędzy dwoma albumami King Crimson, "Red" i "Discipline", pokazując ewolucję, jaką w międzyczasie przeszedł Robert Fripp. Paweł Pałasz W roku 1974 Robert Fripp zapowiedział, że kończy karierę muzyka rockowego. Występy z uważanym za najlepszy z koncertowych składów King Crimson były dlań w istocie ogromną traumą – wielkie sale i stadiony, odzierające muzykę z intymności, generalne rozczarowanie show-businessem, także i zachowanie samych muzyków (Bruford z Crossem nie wylewali za kołnierze i po niektórych koncertach – zwłaszcza w Rzymie w 1973 – radośnie prowokowali pijackie burdy). I zszedł ze sceny. Nie odstawił co prawda gitary, ale… Pochłonęły go zgoła nierockowe rzeczy. Z Brianem Eno kontynuował eksperymenty z tzw. frippertroniką (spinał dwa magnetofony wspólną pętlą taśmy i grał; to, co zagrał, rejestrowało się na jednym i po chwili, gdy grał już co innego, odtwarzało na drugim – i tak póki starczyło taśmy), poświęcił się będącej wciąż w powijakach muzyce ambient. Do tego stał się namiętnym słuchaczem tzw. Zachodniego Ezoteryzmu – przede wszystkim filozofii Giorgi Gurdżijewa i jego ucznia, J.G. Bennetta, studiował też koncepcje muzyczne Aleksandra Skriabina. W końcu, w roku 1976 dał się namówić Peterowi Gabrielowi na powrót na rockową scenę i zagrał na jego debiutanckiej płycie. Doświadczenie to określał potem jako przygnębiający i demoralizujący koszmar, czemu trudno się dziwić: producent Bob Ezrin to wszak dokładne przeciwieństwo tego, czego w muzyce szukał Fripp, i wręcz ucieleśnienie wszystkiego, czego szef wtedy byłego King Crimson nienawidził w przemyśle muzycznym. Tym niemniej, Robert Fripp powrócił do aktywności muzycznej. Co prawda na początku trasy z Gabrielem grał pod pseudonimem, siedząc ukryty za kotarą, szybko jednak się przełamał i na późniejszych koncertach grał już na scenie razem z innymi. A potem poszło: to Eno zaprosił go do zagrania na płycie Bowiego, to Gabriel przypomniał się z kolejnym albumem, to odkrył bratnią duszę w Darylu Hallu (połowie duetu Hall & Oates). Tym niemniej, uznając brytyjską scenę muzyczną za co nieco zastałą, Robert przeniósł się do stolicy punk rocka i nowej fali – Nowego Jorku. Tu chętnie zanurzał się w tętniące nową muzyką kluby, tu poznawał ciekawych, inspirujących muzyków (choćby Tony’ego Levina) – i tu zaczął tworzyć i nagrywać kolejne własne utwory. Rozpoczęta w styczniu 1978 praca nad płytą „The Last Great New York Heart-Throb” (z twórczym współudziałem Halla i ówczesnej dziewczyny Frippa, poetki Joanny Walton*), trzecią częścią cyklu, jaki sam Robert ochrzcił „trylogią MOR” (razem z „Dwójką” Gabriela i „Sacred Songs” Halla). szła całkiem sprawnie. Do pewnego momentu. Gdy spory fragment płyty był już właściwie gotowy – latem 1978 okazało się, że z uwagi na kontraktowe ograniczenia Daryl Hall może wystąpić jedynie w dwóch utworach, a Debbie Harry, która miała wykonać cover „I Feel Love” Donny Summer, nie może wystąpić w ogóle (zresztą piosenki też nie można wykorzystać). Do tego wydanie nagranego wspólnie z Hallem albumu „Sacred Songs” – swoistego uzupełnienia „Exposure” – wytwórnia odłożyła na czas nieokreślony. No cóż – trudno o lepszy dowód, że Robert miał wiele racji, serdecznie nienawidząc przemysłu rozrywkowego i wszystkiego, co z showbizem związane. Ostatecznie poratowali go przyjaciele: z Londynu przyleciał Peter Hammill, zgodziła się też zaśpiewać poznana przypadkiem Terre Roche i praca znów ruszyła. W styczniu 1979 nagrywanie płyty „Exposure” (nowy tytuł wymyślił Eno), z nieco zmodyfikowaną względem pierwotnych planów listą utworów dobiegło końca; w czerwcu płyta trafiła na rynek. Po Robercie Frippie trudno byłoby się spodziewać płyty „zwykłej”. Płyty, która nie zaskakuje słuchacza. I dokładnie taka jest „Exposure”. Wściekle eklektyczna, kontrastowa, szalona. W czterdziestu pięciu minutach znalazło się miejsce na mnóstwo zupełnie różnych elementów. Co my tu mamy? Pastisz… rock’n’rolla – „You Burn Me Up I’m A Cigarette”, wykonany w punkowo-nowofalowy sposób. Delikatne, wyrafinowane miłosne ballady – rozmarzona, czarująca „North Star” z łagodnym, soulowym śpiewem Halla i Frippem wygrywającym na gitarze być może najdelikatniejszą partię w całej karierze i bardziej minorowa „Mary” z frippertronikowym podkładem i śpiewo-melorecytacją Roche. Co dalej? Oczywiście jest sporo utworów przypominających, że Fripp był nie tak dawno szefem King Crimson. „Breathless” zapowiada już brzmienie Karmazynowego Króla lat 80.: zimne, nowofalowe dźwięki, na tle których Robert prowadzi agresywną, połamaną, skaczącą z jednego metrum w drugie, dysonansową linię gitarową. Podobnie wypada „Disengage”, w którym wrażenie niesamowitości potęguje jeszcze śpiew Hammilla (prosto po przylocie do Nowego Jorku wszedł do studia i z marszu zaśpiewał): nawiedzony, ekspresyjny, chwilami wręcz przerastający wokalne popisy Mistrza za czasów VDGG. „Haaden Two” jest mniej agresywny, za to znacznie bardziej zakręcony: powolny, ciężki riff gitary, cała masa wklejonych w nagranie sampli (część jest odtworzona „od tyłu” – choćby słynne „One thing is for sure. A sheep is not a creature of the air. BAAAAH!”), kontrasty, dysonanse i komentarz Eno: Co za niesamowicie kiepska, żałosna sekwencja akordów! I to wszystko w mniej niż 2** minutach. Mocnym riffem po spokojnym utworze poprzednim (King Crimson lubił takie kontrasty, oj lubił) zaczyna się zwariowane „I May Not Have Enough Of Me But I’ve Had Enough Of You”. Znów z Hammillem jako wokalistą, w warstwie tekstowej będące istną zabawą lingwistyczną, spuentowane czterdziestominutowym wykładem Bennetta odtworzonym z kilkaset razy większą prędkością i skondensowanym do kilku sekund (Robert przeczytał gdzieś, że w taki sposób przesyłają sobie informacje pozaziemskie cywilizacje). No i jest jeszcze „NY3”. Co do powstania utworu, sam Fripp podawał dwie wersje. Zaczął coś tam dłubać na gitarze, włączył nagrywanie i wtedy ktoś go wyciągnął do knajpki, a taśma kręciła się dalej, przypadkiem rejestrując rodzinną dyskusję w mieszkaniu obok. Alternatywnie: słysząc kłótnię sąsiadów, postanowił nagrać jej fragment do wykorzystania w powstającym właśnie utworze, będącym swoistą impresją na temat życia w nowojorskiej Hell’s Kitchen. Riffowany, gitarowy instrumental ciekawie tu zgrano z nagraniem wyjątkowo zażartej kłótni (fragment rozmowy matki z córką: I ty nazywasz mnie zdzirą? Nosisz bachora i nawet nie wiesz, czy zrobił ci go czarnuch, żółtek czy białas! Będziesz musiała iść na skrobankę, ja przynajmniej nigdy nie musiałam!) Hammill pojawia się też w kolejnym wyrafinowanym erotyku – „Chicago”. Formie dla Roberta Frippa bardzo nietypowej – wszak ten utwór to… blues-rock. A więc jedyny gatunek, z jakiego graniem Robert sobie ponoć nie radził. Tu proponuje ciekawą interpretację, czy raczej adaptację bluesowych dźwięków do typowej dla siebie muzyki i nastroju. Utwór tytułowy Fripp pożyczył od Petera Gabriela: dronowe, elektroniczno-frippertroniczne tło, monotonnie wybijany niespieszny rytm, samplowane dialogi i wypowiedzi i służący za cały tekst tytuł utworu, podawany na dwa sposoby: albo powolne literowanie, albo iście obłąkany śpiew Terre Roche. I wreszcie przedstawiane w pełnej krasie frippertronics: ambientowe pejzaże dźwiękowe - „Urban Landscape” i wielki finał, w którym „podwodnie” brzmiące, „miękkie” gitarowe plamy najpierw wprowadzają, a potem efektownie zamykają znakomite wykonanie „Here Comes The Flood” Gabriela. Zagrane w sposób diametralnie odmienny od bombastycznego finału debiutanckiej płyty Gabriela: tylko fortepian, śpiew i frippertronikowe dodatki. I już, wystarczy, w prostocie siła: ten utwór w oszczędnej aranżacji po prostu powala. Całość spinają zaś Eno: najpierw o komercyjnym potencjale melodii, jaką właśnie napisał, ciekawie wprowadzającą w całą płytę, na koniec zaś podsumowującego całość zdaniem: Cała ta historia jest kompletnie nieprawdziwa. Wielka ściema… Robert Fripp. Zorganizowana anarchia i ciągłe poszukiwanie. To wszystko jest na Exposure. Białym Albumie roku 1979, niezwykłym, wielobarwnym portrecie jednego z najciekawszych, najbardziej inspirujących muzyków w dziejach rocka. Po latach ta kalejdoskopowo zmienna, wielokolorowa płyta brzmi chyba jeszcze lepiej niż kiedyś. Na okładce Robert Fripp spogląda na słuchacza okiem surowego belfra, który mimo wszystko potrafi przygotować pasjonujące lekcje. Zupełnie jakby pytał: Odważysz się zapoznać z „Exposure”? Jak najbardziej warto, choć ta pokręcona niczym „Inland Empire” Lyncha płyta będzie wymagała przynajmniej kilku przesłuchań, by ją tak naprawdę zgłębić. * Zginęła 21 grudnia 1988 nad Lockerbie. Joanna Walton to pseudonim - na oficjalnej llście ofiar nie figuruje nikt o takim nazwisku (ani w ogóle o imieniu Joanna). ** Oryginalna wersja winylowa i wydania CD nieco się różnią długościami trwania poszczególnych utworów (na winylu Haaden Two trwa 3 minuty) i szczegółami zmiksowania całości. Piotr 'Strzyż' Strzyżowski Chciałoby się rzec: „To już trzecia reedycja Exposure, jak ten czas pędzi!”. W rzeczy samej – prawie 30 lat minęło od chwili, kiedy ukazał się pierwszy solowy krążek Roberta Frippa. Czy jest więc sens w ponownym rozgrzebywaniu tematu i próżnym recenzowaniu? Wyjaśnijmy to krótko: dla mnie – dla dzieciaka, który doświadczeniem nie trafił w zjawisko nowej fali, solowy album Frippa jest, jeśli nie najwybitniejszym jej dokonaniem, to przynajmniej najciekawszą próbą uchwycenia w muzycznej formie ducha czasu przełomu lat 70. i 80. Kojarzenie mentora prog-rocka z symbolem nowej fali, wielu wydawać się może cokolwiek wątpliwym, nie zapominajmy jednak z kim mamy do czynienia. Gitarzysta King Crimson, dryfując w stronę faktycznej progresji, tak daleki był od rozbuchanej estetyki Genesis czy Yes, jak tylko to możliwe. I właśnie ów aspekt kulturowy - zestawienie prog-rock / new wave - frapujący rys „Exposure”, uprawnia wciąż do rozwodzenia się nad walorami albumu. Historia wymaga opowiedzenia od początku. W roku ’76 Robert Fripp, po dwuletniej absencji na muzycznym rynku, wraca do gry, by swych talentów użyczyć w studiu dobremu znajomemu, Peterowi Gabrielowi. Dwa lata, które dzielą ostatni album King Crimson i pierwszy Gabriela, Robert spędził studiując nauki mistyka, matematyka J.G. Bennetta, wyjątki z Gurdijeffa i Shivapuri Baba (hm?). W 1976 roku był już filozoficznie ugruntowanym teoretykiem muzyki, prawdopodobnie w swoich oczach kimś więcej niż tylko gitarzystą. Ta duchowa przemiana, nieco pretensjonalna dla postronnego odbiorcy, koresponduje z późniejszym wizerunkiem Frippa – człowieka, który zwykł mawiać: W kulturze popularnej, muzyk wzywa najwyższą część w nas wszystkich. W kulturze masowej, muzyk zwraca się do najniższej części tego, czym jesteśmy. „Woohoohoo”, myślicie pewnie, chcąc odłożyć zarówno lekturę, jak i osobę artysty na później, ale, ale – to ledwie początek! Mamy zatem rok ’76 i odmieniony gitarzysta zaczyna krótką karierę muzyka sesyjnego – najpierw Gabriel i jego „Car”, potem Bowie i Eno, „Heroes” w Berlinie. W szalonym schyłku lat 70., kiedy punkowa rewolta zdaje się zgniatać muzyków mijającej dekady, kilku artystów, miast polec pod ciosami młodych, dokonuje rewolucji samych siebie i troszkę z przypadku, troszkę z przekory, staje na czele pochodu innowatorów rocka. Z boku, okiem lekko przymrużonym, rzecz całą obserwował Robert Fripp i na muzykę popularną miał już własne pomysły, będące wypadkową starych doświadczeń i tego, co zdołał podpatrzyć. Mniej więcej w tym czasie w głowie Frippa zrodził się pomysł trylogii albumów „M.O.R.”. „Middle Of The Road” to gładkie, melodyjne produkcje popowe, przeznaczone dla radia, nie poruszające się w obrębie żadnego konkretnego stylu, dla których kryterium klasyfikacji jest li tylko osiągnięty sukces komercyjny. Mówiąc o trylogii M.O.R., gitarzysta wykazał się sporym poczuciem humoru – w końcu nigdy nie nagrał (i pewnie już nie nagra) popowego albumu. A zatem M.O.R. służyło mu jedynie za formę do wypełnienia pokrętną treścią. Wciąż pozostając we współpracy z Gabrielem, Robert zgodził się wyprodukować jego drugą płytę, a także nawiązał kontakt z Daryllem Hallem – połową duetu Hall & Oates - i rozpoczął nagrywanie jego solowego debiutu. Płyta „Sacred Songs”, którą Fripp współkomponował, na której zagrał i którą wyprodukował, miała się nijak do estetyki macierzystej formacji Halla i do tego stopnia przeraziła szefów RCA, że kolejne dwa lata spędziła na półce. Nie zrażony tym, Fripp zabrał się do miksowania materiału Gabriela. Raz jeszcze spod jego ręki wyszedł album surowy, zimny, nieprzystępny. Wydany w 1978 roku „Scratch” został zniszczony przez krytykę i poniósł artystyczną klęskę. Obie płyty, choć ciężko doświadczone przez los, oddawały wizję piosenki popularnej w oczach Frippa. Z jednej strony gitarzysta nadał „Sacred Saongs” i „Scratch” pewien koncept, formalnie wyrafinowany rys, z drugiej jednak, starał się posługiwać możliwie prostymi, łatwo przyswajalnymi środkami wyrazu (z lepszym lub gorszym skutkiem). Nic dziwnego, że tak skonstruowany popowy song na mile rozmijał się z oczekiwaniami masowego odbiorcy. W 1978 roku Robert wiedział już, że (choćby ze względu na zablokowanie premiery „Sacred Songs”) porażkę poniósł jego zamysł koherentnej trylogii. Nie stracił jednak wiary w słuszność celów, a do zakończenia dzieła pozostał mu jeszcze jeden krążek. Tu na scenę wkracza „Exposure”. W niespełna dwa lata po skromnym powrocie do przemysłu muzycznego (Robert Fripp pisze: „Po doświadczeniu głupoty, próżności, zazdrości i skąpstwa, które towarzyszą sukcesom i nieodłącznym przychodom gotówki, nie miałem wcale zamiaru wracać”), gitarzysta po raz kolejny trafił na mur kolesiostwa i ignorancji wytwórni płytowych. Spotkanie z Bowiem i Eno w Berlinie było jednak katalizatorem nowych, ogromnych sił twórczych, które pozwoliły dociągnąć projekt M.O.R. do końca („a beginning, again, again.”). Dla introwertycznego Brytyjczyka, w owym czasie mieszkającego w samym środku nowojorskiej Hell’s Kitchen, „Exposure” było „swoistą formą autobiografii, deklaracją zainteresowań i zmartwień”. W jednym z wywiadów gitarzysta wyraził przekonanie o trójpoziomowej interpretacji tego tworu: zapisu dnia z życia, wejrzenia w głąb schizofrenicznych relacji rodzinnych i w końcu wejrzenia w głąb duchowego rozwoju jednostki. Sesje „Exposure” rozpoczęły się jeszcze w 1978 roku, płyta miała premierę w 1979. Dając wyraz niepokojom i obserwacjom przełomu dekad, Fripp sięgnął do reprezentatywnych trendów ówczesnej awangardy. Oczywiście, można by sądzić, że intencje stworzenia popularnych piosenek zgodnych z przewrotną filozofią gitarzysty, rozmyły się wraz z upadkiem założeń trylogii. Pozostał jednak rdzeń: trzy-czterominutowy format, esencja energetycznego, acz formalnie wysublimowanego rocka – coś, jakby most łączący punkowy boom z doświadczeniami King Crimson, albo po prostu „nowa fala muzycznych eksperymentatorów”. Urzeczony głosem Daryla Halla, Robert ściągnął go do studia, czyniąc głównym wokalistą „Exposure”. Hall zarejestrował swoje partie (w znacznej części improwizowane), a potem do akcji wkroczyli (po raz kolejny) wytwórnia i management. Raz jeszcze udało im się rozbić plany Frippa – zezwolono mu na wykorzystanie nagrań Halla tylko w dwóch utworach („You Burn Me Up, I’m A Cigarette” i „North Star”). Raz jeszcze gitarzysta musiał odwołać się do półśrodków i zmieniać swój koncept. I choć to banał, ów przymus wyszedł albumowi na dobre! W sesjach „Exposure” miast jednego wokalisty wzięło udział kilku, do tego wybitnych – co jeszcze poszerzyło, już gwiazdorską obsadę albumu. W studiu Hit Factory zebrali się bowiem: Phil Collins, Brian Eno, Peter Gabriel, Peter Hammill, Tony Levin, Jerry Marotta, Sid McGinnis, Terre Roche, Narada Michael Walden, Barry Andrews i nieszczęsny Daryl Hall. To swoiste whoiswho rocka, pod dyrekcją Frippa zarejestrowało 17 eklektycznych utworów, które wkrótce miały złożyć się na pierwszy solowy album gitarzysty King Crimson (na sesje nie dotarła, zablokowana, podobnie jak Hall, Debbie Harry, przeznaczona do coveru „I Feel Love” Donny Summer). A sama płyta? Zaczyna się i kończy słowami Briana Eno; pierwszym właściwym utworem jest energetyczny punk’n’roll z Hallem na wokalu i już wiemy, że Fripp nie odpuści, że do samego końca będzie ostro i intensywnie. „Intensywnie” to dla „Exposure” słowoklucz – bo jak inaczej streścić crimsonowe „Breathless” zagrane w 7/4, wywrzeszczane przez Hammilla „Disengage” czy „NY3”? Obok tych karkołomnych, jest tu miejsce dla nastrojowych utworów pokroju „North Star” czy „Here Comes The Flood” Gabriela (w aranżacji jakże innej od oryginalnej, pochodzącej z „Car”), a nawet dla bluesa w postaci „Chicago”. Ta pstrokata powierzchowność paradoksalnie nie razi – cała w tym zasługa klarownej produkcji. Robert, podobnie jak w przypadku „Sacred Songs” i „Scratch”, zastosował na „Exposure” filozofię audio verite. Doktryna audio verite mówi: „zarejestrować, zmiksować, zamknąć sesję”, po drodze używając stosunkowo najmniejszej liczby studyjnych sztuczek, technologii, które przysłaniają prawdziwą esencję artysty… Produkując wedle założeń audio verite „Sacred Songs” i „Scratch”, Fripp popełnił dwa albumy surowe i nieco kanciate. W przypadku „Exposure” udało mu się zachować należyte proporcje między studyjną ingerencją w esencję artysty, a przejrzystym miksem całości. Punkowa motoryka kompozycji i zimne brzmienie odpowiadały nowofalowym wyobrażeniom o istocie intelektualnego rocka i dla wyrosłego z progresywnych tradycji Frippa, mimo wszystko, taka recepcja albumu mogła być pozytywnym zaskoczeniem (jeden z recenzentów nazwał „Exposure” „Sierżantem Pieprzem Avant-Punku”). Oczywiście płyta nie zrobiła tłoku na listach przebojów – cóż, nie żyjemy w idealnym świecie. Ale na samym wydaniu w 1979 roku nie skończyły się przygody albumu. Cztery lata później, na potrzeby transferu do CD, przygotowano (być może licząc, że nikt nie zauważy) delikatny remix, w którym dodano utworom miękkiego reverbu i troszkę obcięto stąd, troszkę doklejono tu. Żeby było śmieszniej, to nie jedyne wersje płyty. Drobne różnice można wychwycić w tzw. Definitive Edition ’89; poza tym istnieje promocyjna wersja „Exposure” z 1978 roku, nosząca nazwę „The Last of the Great New York Heartthrobs” – najbardziej pierwotny mix z Darylem Hallem na wokalu. Mając to wszystko na uwadze, przygotowując ostateczną (być może) reedycję w 2006 roku, Robert Fripp rozszerzył „Exposure” do wydania dwupłytowego. Pierwszy krążek mieści remasterowaną, oryginalną wersję z 1979 roku, zaś na drugim (Third Edition) niektóre z niewykorzystanych partii Halla zostały pomieszane z remixami z 1983. Druga płyta zawiera także appendix: pięć pozostałych alternatywnych wersji utworów (nie uwzględniając białych kruków dawno zapomnianej płyty promocyjnej). Uff… we finally got it right. Fripp nie poddawał się do samego końca. Po upadku trylogii M.O.R., zapowiedział dwa follow-up albumy dla „Exposure” – „Frippertronics” i „Discotronics”, jednak w rezultacie niewiadomoczego żaden z nich nie powstał. W zamian otrzymaliśmy porcję innych produkcji sygnowanych marką frippertronics, a w końcu także nowe wydanie King Crimson. I, choć może się to wydawać dziwne, sceptycznie nastawiony Fripp, po wszystkich wybojach i dziurach, które musiał łatać, nad którymi musiał przeskakiwać, stwierdził, że ukontentowany jest finalnym efektem w postaci jednej tylko płyty – „Exposure”. Bo parafrazując otwierające album słowa Eno: „He could play us some of the new things he’s been doing, which he thought, could be commercial”. Paweł Sajewicz ..::TRACK-LIST::.. Exposure [4th Edition 2021 Stereo Mix]: 1. Preface 1:16 2. You Burn Me Up I'm A Cigarette 2:23 Vocals - Daryl Hall 3. Breathless 4:47 4. Disengage 2:52 Vocals - Peter Hammill 5. North Star 3:14 Vocals - Daryl Hall 6. Chicago 2:15 Vocals - Peter Hammill 7. NY3 2:24 Vocals - Peter Hammill 8. Mary 2:09 Vocals - Terre Roche 9. Exposure 4:26 Vocals - Terre Roche 10. Häaden Two 2:53 11. Urban Landscape 2:36 12. I May Not Have Had Enough Of Me But I've Had Enough Of You 3:45 Backing Vocals - Joanna Walton Vocals - Peter Hammill, Terre Roche 13. First Inaugural Address To The I.A.C.E. Sherborne House 0:05 14. Water Music I 1:27 Voice - J.G. Bennett 15. Here Comes The Flood 4:08 Vocals, Piano - Peter Gabriel 16. Water Music II 4:30 17. Postscript 0:43 Bonus Tracks: 18. Disengage 2:47 Lead Vocals - Daryl Hall 19. Chicago 2:16 Lead Vocals - Daryl Hall 20. NY3 2:24 Lead Vocals - Daryl Hall 21. Mary 2:09 Lead Vocals - Daryl Hall 22. Exposure 4:26 Lead Vocals - Daryl Hal 23. Chicago 2:07 Lead Vocals - Terre Roche ..::OBSADA::.. Bass - Tony Levin (tracks: CD-2 to CD-7, CD-9 to CD-10, CD-12, DVD-1 to DVD-6, DVD-8 to DVD-10, DVD-19 to DVD-24, DVD-26 to DVD-28) Choir - Daryl Hall (tracks: CD-1, DVD-1, DVD-19) Drums - Jerry Marotta (tracks: CD-2, CD-6, CD-9 to CD-10, DVD-1, DVD-5, DVD-8 to DVD-9, DVD-19, DVD-23, DVD-26 to DVD 27), Narada Michael Walden (tracks: CD-3, CD-7, CD-12, DVD-2, DVD-6, DVD-10, DVD-20, DVD-24, DVD-28), Phil Collins (tracks: CD-4 to CD-5, DVD-3 to DVD-4, DVD-21 to DVD-22) Engineer - David Prentice, Jon Smith, Michael Ruffalo Guitar, Electronics [Frippertronics] - Robert Fripp Mixed By - Steven Wilson (tracks: CD-1 to DVD-18) Organ - Barry Andrews (tracks: CD-4, CD-7, CD-12, DVD-3, DVD-6, DVD-10, DVD-21, DVD-24, DVD-28) Other [Indiscretions] - Brian Eno (tracks: CD-1, CD-17, DVD-1, DVD-13, DVD-19, DVD-31), Edie Fripp (tracks: CD-4, DVD-3, DVD-21), Peter Gabriel (tracks: CD-1, DVD-1, DVD-19) Pedal Steel Guitar - Sid McGinnis (tracks: CD-5, DVD-5, DVD-22) Producer - Robert Fripp Recorded By - Ed Sprigg Remastered By [24 Bit Remaster] - Robert Fripp (tracks: DVD-19 to DVD-36), Simon Heyworth (tracks: DVD-19 to DVD-36) Rhythm Guitar - Sid McGinnis (tracks: CD-9, DVD-8, DVD-26) Synthesizer - Brian Eno (tracks: CD-5, CD-15, DVD-4, DVD-11, DVD-44, DVD-29) https://www.youtube.com/watch?v=VZA3qLXj8bA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-13 14:41:04
Rozmiar: 145.79 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Po rozwiązaniu King Crimson w 1974 roku, Robert Fripp na pewien czas kompletnie wycofał się z muzycznej sceny. Szybko jednak na nią powrócił, choć w drugiej połowie dekady działał głównie jako muzyk wspierający. W tym okresie współpracował z takimi twórcami, jak Brian Eno, Peter Gabriel, David Bowie, Daryl Hall, Talking Heads czy Blondie. Szczególnie istotny był jego wkład w drugi eponimiczny album Gabriela, nieoficjalnie znany jako "Scratch", oraz "Sacred Songs" Halla, na których wystąpił także w roli producenta i współautora niektórych utworów. Fripp postrzegał te wydawnictwa jako próbę połączenia ówczesnego mainstreamu z bardziej artystycznymi ambicjami. Postanowił rozwinąć tę koncepcję już na własny rachunek, przygotowując trzecią część nieformalnej trylogii. Tak doszło do nagrania "Exposure", pierwszego solowego albumu lidera King Crimson. Głównym współpracownikiem Frippa miał być Hall, który znacznie pomógł w pisaniu materiału, zagrał też na pianinie i zaśpiewał w wielu utworach. Wkrótce jednak okazało się, że z przyczyn prawnych udział Halla nie może być tak duży. Lider musiał zatem poszukać innych wokalistów, których głosy zajmą miejsce w większości już zarejestrowanych partii. Wybór padł na wokalistów z najwyższej półki, jak Peter Hammill i Peter Gabriel. W studiu miała się pojawić także Debbie Harry z Blondie, jednak znów na przeszkodzie stanęły kontraktowe ograniczenia. Jej miejsce zajęła mniej znana Terre Roche. W nagraniach wzięło też udział wielu zdolnych instrumentalistów, jak Brian Eno, basista Tony Levin czy perkusiści Phil Collins, Narada Michael Walden i Jerry Marotta. "Exposure" to album szalenie eklektyczny. Wiele fragmentów brzmi dokładnie tak, jak można się było po Frippie spodziewać. Rewelacyjny instrumental "Breathless" to w zasadzie kolejna wariacja na temat "Larks' Tongues in Aspic". Spokojnie mógłby nosić podtytuł "Part II B" czy "Part 2.5", gdyż nawiązuje do brzmienia King Crimson z okresu 1972-74, a jednocześnie stanowi pewną zapowiedź tego, co reaktywowana grupa zaprezentowała w następnej dekadzie. W podobne rejony zabierają słuchaczy nieco mniej porywające "NY3" oraz "Hååden Two". Z kolei subtelna ballada "North Star" swoim klimatem i brzmieniem zapowiada późniejszy "Matte Kudasai". Nawet głos Halla przypomina tu trochę Adriana Belew. Ponadto nie brakuje nawiązań do płyt, które Fripp sygnował wspólnie z Eno. Oparte na tzw. Frippertronics "Urban Landscape", "Water Music I" i "Water Music II" przywołują ambientowy nastrój tamtych albumów, lecz w bardziej miniaturowej formie. Robert Fripp dokonał ponadto recyklingu dwóch kompozycji, jakie wcześniej zarejestrował z Gabrielem. Nowa wersja tytułowego "Exposure" nie różni się mocno od pierwowzoru ze "Scratch", jedynie dodano ekspresyjne wrzaski Roche. Bardzo zmienił się natomiast "Here Comes the Flood". Oryginalna wersja z eponimicznego debiutu byłego wokalisty Genesis - potocznie określanego mianem "Car" - charakteryzuje się pełną rozmachu, niemal symfoniczną aranżacją. Tutaj cały akompaniament sprowadza się do pianina oraz delikatnych dźwięków gitary w tle. I w takiej skromniejszej, wręcz intymnej wersji, utwór wypada jeszcze piękniej. Tym bardziej, że zachowuje to, co było najlepsze w oryginalne, czyli charakterystyczną melodię oraz mistrzowską interpretację wokalną Petera Gabriela. Z drugiej strony, na płycie znalazły się też nagrania, jakich raczej nikt by się wcześniej nie spodziewał po Frippie. Rock'n'rollowy "You Burn Me Up I'm a Cigarette" oraz bluesowy "Chicago", zaśpiewane odpowiednio przez Halla i Hammilla, stanowią zupełne przeciwieństwo muzyki, jaką do tamtej pory proponował gitarzysta. O ile ten pierwszy kawałek wypada strasznie banalnie i sztampowo, tak drugi stanowi świetne odświeżenie takiej stylistyki za sprawą niekonwencjonalnych, typowo frippowskich wstawek gitary. Ponadto, nie można nie wspomnieć o fantastycznym popisie wokalisty Van der Graaf Generator. Hammilla możemy też usłyszeć w mocno punkowym, a właściwie post-punkowym "Disengage" oraz stylistycznie niejednoznacznym "I May Not Have Had Enough of Me but I've Had Enough of You", równie zwariowanym, jak jego tytuł. Te dwa nagrania chyba najlepiej świadczą o tym, że tworząc ten album Fripp patrzył nie tylko w przeszłość, ale też uważnie śledził, co aktualnie dzieje się na muzycznej scenie. Słuchając "Exposure" trudno oprzeć się wrażeniu, że to zbiór kompletnie nieprzystających do siebie kawałków. Wrażenie chaosu jeszcze bardziej pogłębia fakt, że dominują tu bardzo krótkie nagrania, w których nie tylko często brakuje rozwinięcia, ale nierzadko też zakończenia - po prostu nagle się urywają. Czyż jednak Fripp nie słynął zawsze z kontrolowanego chaosu? Cały ten bałagan wydaje się dobrze zaplanowany. Album miewa lepsze i gorsze momenty, ale warto zwrócić uwagę na coś innego. Gitarzysta King Crimson w pełni pokazał tu swoją wszechstronność i otwartość. Podobnie jak artyści pokroju Eno, Bowiego czy Gabriela, odnalazł się w nowej muzycznej rzeczywistości, w czasach po tzw. punkowej rewolucji. To nie jest boomerskie wydawnictwo odcinające jedynie kupony od przeszłości, a coś, co mogło trafić też do młodszych słuchaczy, zaczynających interesować się muzyką pod koniec lat 70. i później. "Exposure" ma też jeszcze jedną zaletę. Doskonale wypełnia siedmioletnią lukę pomiędzy dwoma albumami King Crimson, "Red" i "Discipline", pokazując ewolucję, jaką w międzyczasie przeszedł Robert Fripp. Paweł Pałasz W roku 1974 Robert Fripp zapowiedział, że kończy karierę muzyka rockowego. Występy z uważanym za najlepszy z koncertowych składów King Crimson były dlań w istocie ogromną traumą – wielkie sale i stadiony, odzierające muzykę z intymności, generalne rozczarowanie show-businessem, także i zachowanie samych muzyków (Bruford z Crossem nie wylewali za kołnierze i po niektórych koncertach – zwłaszcza w Rzymie w 1973 – radośnie prowokowali pijackie burdy). I zszedł ze sceny. Nie odstawił co prawda gitary, ale… Pochłonęły go zgoła nierockowe rzeczy. Z Brianem Eno kontynuował eksperymenty z tzw. frippertroniką (spinał dwa magnetofony wspólną pętlą taśmy i grał; to, co zagrał, rejestrowało się na jednym i po chwili, gdy grał już co innego, odtwarzało na drugim – i tak póki starczyło taśmy), poświęcił się będącej wciąż w powijakach muzyce ambient. Do tego stał się namiętnym słuchaczem tzw. Zachodniego Ezoteryzmu – przede wszystkim filozofii Giorgi Gurdżijewa i jego ucznia, J.G. Bennetta, studiował też koncepcje muzyczne Aleksandra Skriabina. W końcu, w roku 1976 dał się namówić Peterowi Gabrielowi na powrót na rockową scenę i zagrał na jego debiutanckiej płycie. Doświadczenie to określał potem jako przygnębiający i demoralizujący koszmar, czemu trudno się dziwić: producent Bob Ezrin to wszak dokładne przeciwieństwo tego, czego w muzyce szukał Fripp, i wręcz ucieleśnienie wszystkiego, czego szef wtedy byłego King Crimson nienawidził w przemyśle muzycznym. Tym niemniej, Robert Fripp powrócił do aktywności muzycznej. Co prawda na początku trasy z Gabrielem grał pod pseudonimem, siedząc ukryty za kotarą, szybko jednak się przełamał i na późniejszych koncertach grał już na scenie razem z innymi. A potem poszło: to Eno zaprosił go do zagrania na płycie Bowiego, to Gabriel przypomniał się z kolejnym albumem, to odkrył bratnią duszę w Darylu Hallu (połowie duetu Hall & Oates). Tym niemniej, uznając brytyjską scenę muzyczną za co nieco zastałą, Robert przeniósł się do stolicy punk rocka i nowej fali – Nowego Jorku. Tu chętnie zanurzał się w tętniące nową muzyką kluby, tu poznawał ciekawych, inspirujących muzyków (choćby Tony’ego Levina) – i tu zaczął tworzyć i nagrywać kolejne własne utwory. Rozpoczęta w styczniu 1978 praca nad płytą „The Last Great New York Heart-Throb” (z twórczym współudziałem Halla i ówczesnej dziewczyny Frippa, poetki Joanny Walton*), trzecią częścią cyklu, jaki sam Robert ochrzcił „trylogią MOR” (razem z „Dwójką” Gabriela i „Sacred Songs” Halla). szła całkiem sprawnie. Do pewnego momentu. Gdy spory fragment płyty był już właściwie gotowy – latem 1978 okazało się, że z uwagi na kontraktowe ograniczenia Daryl Hall może wystąpić jedynie w dwóch utworach, a Debbie Harry, która miała wykonać cover „I Feel Love” Donny Summer, nie może wystąpić w ogóle (zresztą piosenki też nie można wykorzystać). Do tego wydanie nagranego wspólnie z Hallem albumu „Sacred Songs” – swoistego uzupełnienia „Exposure” – wytwórnia odłożyła na czas nieokreślony. No cóż – trudno o lepszy dowód, że Robert miał wiele racji, serdecznie nienawidząc przemysłu rozrywkowego i wszystkiego, co z showbizem związane. Ostatecznie poratowali go przyjaciele: z Londynu przyleciał Peter Hammill, zgodziła się też zaśpiewać poznana przypadkiem Terre Roche i praca znów ruszyła. W styczniu 1979 nagrywanie płyty „Exposure” (nowy tytuł wymyślił Eno), z nieco zmodyfikowaną względem pierwotnych planów listą utworów dobiegło końca; w czerwcu płyta trafiła na rynek. Po Robercie Frippie trudno byłoby się spodziewać płyty „zwykłej”. Płyty, która nie zaskakuje słuchacza. I dokładnie taka jest „Exposure”. Wściekle eklektyczna, kontrastowa, szalona. W czterdziestu pięciu minutach znalazło się miejsce na mnóstwo zupełnie różnych elementów. Co my tu mamy? Pastisz… rock’n’rolla – „You Burn Me Up I’m A Cigarette”, wykonany w punkowo-nowofalowy sposób. Delikatne, wyrafinowane miłosne ballady – rozmarzona, czarująca „North Star” z łagodnym, soulowym śpiewem Halla i Frippem wygrywającym na gitarze być może najdelikatniejszą partię w całej karierze i bardziej minorowa „Mary” z frippertronikowym podkładem i śpiewo-melorecytacją Roche. Co dalej? Oczywiście jest sporo utworów przypominających, że Fripp był nie tak dawno szefem King Crimson. „Breathless” zapowiada już brzmienie Karmazynowego Króla lat 80.: zimne, nowofalowe dźwięki, na tle których Robert prowadzi agresywną, połamaną, skaczącą z jednego metrum w drugie, dysonansową linię gitarową. Podobnie wypada „Disengage”, w którym wrażenie niesamowitości potęguje jeszcze śpiew Hammilla (prosto po przylocie do Nowego Jorku wszedł do studia i z marszu zaśpiewał): nawiedzony, ekspresyjny, chwilami wręcz przerastający wokalne popisy Mistrza za czasów VDGG. „Haaden Two” jest mniej agresywny, za to znacznie bardziej zakręcony: powolny, ciężki riff gitary, cała masa wklejonych w nagranie sampli (część jest odtworzona „od tyłu” – choćby słynne „One thing is for sure. A sheep is not a creature of the air. BAAAAH!”), kontrasty, dysonanse i komentarz Eno: Co za niesamowicie kiepska, żałosna sekwencja akordów! I to wszystko w mniej niż 2** minutach. Mocnym riffem po spokojnym utworze poprzednim (King Crimson lubił takie kontrasty, oj lubił) zaczyna się zwariowane „I May Not Have Enough Of Me But I’ve Had Enough Of You”. Znów z Hammillem jako wokalistą, w warstwie tekstowej będące istną zabawą lingwistyczną, spuentowane czterdziestominutowym wykładem Bennetta odtworzonym z kilkaset razy większą prędkością i skondensowanym do kilku sekund (Robert przeczytał gdzieś, że w taki sposób przesyłają sobie informacje pozaziemskie cywilizacje). No i jest jeszcze „NY3”. Co do powstania utworu, sam Fripp podawał dwie wersje. Zaczął coś tam dłubać na gitarze, włączył nagrywanie i wtedy ktoś go wyciągnął do knajpki, a taśma kręciła się dalej, przypadkiem rejestrując rodzinną dyskusję w mieszkaniu obok. Alternatywnie: słysząc kłótnię sąsiadów, postanowił nagrać jej fragment do wykorzystania w powstającym właśnie utworze, będącym swoistą impresją na temat życia w nowojorskiej Hell’s Kitchen. Riffowany, gitarowy instrumental ciekawie tu zgrano z nagraniem wyjątkowo zażartej kłótni (fragment rozmowy matki z córką: I ty nazywasz mnie zdzirą? Nosisz bachora i nawet nie wiesz, czy zrobił ci go czarnuch, żółtek czy białas! Będziesz musiała iść na skrobankę, ja przynajmniej nigdy nie musiałam!) Hammill pojawia się też w kolejnym wyrafinowanym erotyku – „Chicago”. Formie dla Roberta Frippa bardzo nietypowej – wszak ten utwór to… blues-rock. A więc jedyny gatunek, z jakiego graniem Robert sobie ponoć nie radził. Tu proponuje ciekawą interpretację, czy raczej adaptację bluesowych dźwięków do typowej dla siebie muzyki i nastroju. Utwór tytułowy Fripp pożyczył od Petera Gabriela: dronowe, elektroniczno-frippertroniczne tło, monotonnie wybijany niespieszny rytm, samplowane dialogi i wypowiedzi i służący za cały tekst tytuł utworu, podawany na dwa sposoby: albo powolne literowanie, albo iście obłąkany śpiew Terre Roche. I wreszcie przedstawiane w pełnej krasie frippertronics: ambientowe pejzaże dźwiękowe - „Urban Landscape” i wielki finał, w którym „podwodnie” brzmiące, „miękkie” gitarowe plamy najpierw wprowadzają, a potem efektownie zamykają znakomite wykonanie „Here Comes The Flood” Gabriela. Zagrane w sposób diametralnie odmienny od bombastycznego finału debiutanckiej płyty Gabriela: tylko fortepian, śpiew i frippertronikowe dodatki. I już, wystarczy, w prostocie siła: ten utwór w oszczędnej aranżacji po prostu powala. Całość spinają zaś Eno: najpierw o komercyjnym potencjale melodii, jaką właśnie napisał, ciekawie wprowadzającą w całą płytę, na koniec zaś podsumowującego całość zdaniem: Cała ta historia jest kompletnie nieprawdziwa. Wielka ściema… Robert Fripp. Zorganizowana anarchia i ciągłe poszukiwanie. To wszystko jest na Exposure. Białym Albumie roku 1979, niezwykłym, wielobarwnym portrecie jednego z najciekawszych, najbardziej inspirujących muzyków w dziejach rocka. Po latach ta kalejdoskopowo zmienna, wielokolorowa płyta brzmi chyba jeszcze lepiej niż kiedyś. Na okładce Robert Fripp spogląda na słuchacza okiem surowego belfra, który mimo wszystko potrafi przygotować pasjonujące lekcje. Zupełnie jakby pytał: Odważysz się zapoznać z „Exposure”? Jak najbardziej warto, choć ta pokręcona niczym „Inland Empire” Lyncha płyta będzie wymagała przynajmniej kilku przesłuchań, by ją tak naprawdę zgłębić. * Zginęła 21 grudnia 1988 nad Lockerbie. Joanna Walton to pseudonim - na oficjalnej llście ofiar nie figuruje nikt o takim nazwisku (ani w ogóle o imieniu Joanna). ** Oryginalna wersja winylowa i wydania CD nieco się różnią długościami trwania poszczególnych utworów (na winylu Haaden Two trwa 3 minuty) i szczegółami zmiksowania całości. Piotr 'Strzyż' Strzyżowski Chciałoby się rzec: „To już trzecia reedycja Exposure, jak ten czas pędzi!”. W rzeczy samej – prawie 30 lat minęło od chwili, kiedy ukazał się pierwszy solowy krążek Roberta Frippa. Czy jest więc sens w ponownym rozgrzebywaniu tematu i próżnym recenzowaniu? Wyjaśnijmy to krótko: dla mnie – dla dzieciaka, który doświadczeniem nie trafił w zjawisko nowej fali, solowy album Frippa jest, jeśli nie najwybitniejszym jej dokonaniem, to przynajmniej najciekawszą próbą uchwycenia w muzycznej formie ducha czasu przełomu lat 70. i 80. Kojarzenie mentora prog-rocka z symbolem nowej fali, wielu wydawać się może cokolwiek wątpliwym, nie zapominajmy jednak z kim mamy do czynienia. Gitarzysta King Crimson, dryfując w stronę faktycznej progresji, tak daleki był od rozbuchanej estetyki Genesis czy Yes, jak tylko to możliwe. I właśnie ów aspekt kulturowy - zestawienie prog-rock / new wave - frapujący rys „Exposure”, uprawnia wciąż do rozwodzenia się nad walorami albumu. Historia wymaga opowiedzenia od początku. W roku ’76 Robert Fripp, po dwuletniej absencji na muzycznym rynku, wraca do gry, by swych talentów użyczyć w studiu dobremu znajomemu, Peterowi Gabrielowi. Dwa lata, które dzielą ostatni album King Crimson i pierwszy Gabriela, Robert spędził studiując nauki mistyka, matematyka J.G. Bennetta, wyjątki z Gurdijeffa i Shivapuri Baba (hm?). W 1976 roku był już filozoficznie ugruntowanym teoretykiem muzyki, prawdopodobnie w swoich oczach kimś więcej niż tylko gitarzystą. Ta duchowa przemiana, nieco pretensjonalna dla postronnego odbiorcy, koresponduje z późniejszym wizerunkiem Frippa – człowieka, który zwykł mawiać: W kulturze popularnej, muzyk wzywa najwyższą część w nas wszystkich. W kulturze masowej, muzyk zwraca się do najniższej części tego, czym jesteśmy. „Woohoohoo”, myślicie pewnie, chcąc odłożyć zarówno lekturę, jak i osobę artysty na później, ale, ale – to ledwie początek! Mamy zatem rok ’76 i odmieniony gitarzysta zaczyna krótką karierę muzyka sesyjnego – najpierw Gabriel i jego „Car”, potem Bowie i Eno, „Heroes” w Berlinie. W szalonym schyłku lat 70., kiedy punkowa rewolta zdaje się zgniatać muzyków mijającej dekady, kilku artystów, miast polec pod ciosami młodych, dokonuje rewolucji samych siebie i troszkę z przypadku, troszkę z przekory, staje na czele pochodu innowatorów rocka. Z boku, okiem lekko przymrużonym, rzecz całą obserwował Robert Fripp i na muzykę popularną miał już własne pomysły, będące wypadkową starych doświadczeń i tego, co zdołał podpatrzyć. Mniej więcej w tym czasie w głowie Frippa zrodził się pomysł trylogii albumów „M.O.R.”. „Middle Of The Road” to gładkie, melodyjne produkcje popowe, przeznaczone dla radia, nie poruszające się w obrębie żadnego konkretnego stylu, dla których kryterium klasyfikacji jest li tylko osiągnięty sukces komercyjny. Mówiąc o trylogii M.O.R., gitarzysta wykazał się sporym poczuciem humoru – w końcu nigdy nie nagrał (i pewnie już nie nagra) popowego albumu. A zatem M.O.R. służyło mu jedynie za formę do wypełnienia pokrętną treścią. Wciąż pozostając we współpracy z Gabrielem, Robert zgodził się wyprodukować jego drugą płytę, a także nawiązał kontakt z Daryllem Hallem – połową duetu Hall & Oates - i rozpoczął nagrywanie jego solowego debiutu. Płyta „Sacred Songs”, którą Fripp współkomponował, na której zagrał i którą wyprodukował, miała się nijak do estetyki macierzystej formacji Halla i do tego stopnia przeraziła szefów RCA, że kolejne dwa lata spędziła na półce. Nie zrażony tym, Fripp zabrał się do miksowania materiału Gabriela. Raz jeszcze spod jego ręki wyszedł album surowy, zimny, nieprzystępny. Wydany w 1978 roku „Scratch” został zniszczony przez krytykę i poniósł artystyczną klęskę. Obie płyty, choć ciężko doświadczone przez los, oddawały wizję piosenki popularnej w oczach Frippa. Z jednej strony gitarzysta nadał „Sacred Saongs” i „Scratch” pewien koncept, formalnie wyrafinowany rys, z drugiej jednak, starał się posługiwać możliwie prostymi, łatwo przyswajalnymi środkami wyrazu (z lepszym lub gorszym skutkiem). Nic dziwnego, że tak skonstruowany popowy song na mile rozmijał się z oczekiwaniami masowego odbiorcy. W 1978 roku Robert wiedział już, że (choćby ze względu na zablokowanie premiery „Sacred Songs”) porażkę poniósł jego zamysł koherentnej trylogii. Nie stracił jednak wiary w słuszność celów, a do zakończenia dzieła pozostał mu jeszcze jeden krążek. Tu na scenę wkracza „Exposure”. W niespełna dwa lata po skromnym powrocie do przemysłu muzycznego (Robert Fripp pisze: „Po doświadczeniu głupoty, próżności, zazdrości i skąpstwa, które towarzyszą sukcesom i nieodłącznym przychodom gotówki, nie miałem wcale zamiaru wracać”), gitarzysta po raz kolejny trafił na mur kolesiostwa i ignorancji wytwórni płytowych. Spotkanie z Bowiem i Eno w Berlinie było jednak katalizatorem nowych, ogromnych sił twórczych, które pozwoliły dociągnąć projekt M.O.R. do końca („a beginning, again, again.”). Dla introwertycznego Brytyjczyka, w owym czasie mieszkającego w samym środku nowojorskiej Hell’s Kitchen, „Exposure” było „swoistą formą autobiografii, deklaracją zainteresowań i zmartwień”. W jednym z wywiadów gitarzysta wyraził przekonanie o trójpoziomowej interpretacji tego tworu: zapisu dnia z życia, wejrzenia w głąb schizofrenicznych relacji rodzinnych i w końcu wejrzenia w głąb duchowego rozwoju jednostki. Sesje „Exposure” rozpoczęły się jeszcze w 1978 roku, płyta miała premierę w 1979. Dając wyraz niepokojom i obserwacjom przełomu dekad, Fripp sięgnął do reprezentatywnych trendów ówczesnej awangardy. Oczywiście, można by sądzić, że intencje stworzenia popularnych piosenek zgodnych z przewrotną filozofią gitarzysty, rozmyły się wraz z upadkiem założeń trylogii. Pozostał jednak rdzeń: trzy-czterominutowy format, esencja energetycznego, acz formalnie wysublimowanego rocka – coś, jakby most łączący punkowy boom z doświadczeniami King Crimson, albo po prostu „nowa fala muzycznych eksperymentatorów”. Urzeczony głosem Daryla Halla, Robert ściągnął go do studia, czyniąc głównym wokalistą „Exposure”. Hall zarejestrował swoje partie (w znacznej części improwizowane), a potem do akcji wkroczyli (po raz kolejny) wytwórnia i management. Raz jeszcze udało im się rozbić plany Frippa – zezwolono mu na wykorzystanie nagrań Halla tylko w dwóch utworach („You Burn Me Up, I’m A Cigarette” i „North Star”). Raz jeszcze gitarzysta musiał odwołać się do półśrodków i zmieniać swój koncept. I choć to banał, ów przymus wyszedł albumowi na dobre! W sesjach „Exposure” miast jednego wokalisty wzięło udział kilku, do tego wybitnych – co jeszcze poszerzyło, już gwiazdorską obsadę albumu. W studiu Hit Factory zebrali się bowiem: Phil Collins, Brian Eno, Peter Gabriel, Peter Hammill, Tony Levin, Jerry Marotta, Sid McGinnis, Terre Roche, Narada Michael Walden, Barry Andrews i nieszczęsny Daryl Hall. To swoiste whoiswho rocka, pod dyrekcją Frippa zarejestrowało 17 eklektycznych utworów, które wkrótce miały złożyć się na pierwszy solowy album gitarzysty King Crimson (na sesje nie dotarła, zablokowana, podobnie jak Hall, Debbie Harry, przeznaczona do coveru „I Feel Love” Donny Summer). A sama płyta? Zaczyna się i kończy słowami Briana Eno; pierwszym właściwym utworem jest energetyczny punk’n’roll z Hallem na wokalu i już wiemy, że Fripp nie odpuści, że do samego końca będzie ostro i intensywnie. „Intensywnie” to dla „Exposure” słowoklucz – bo jak inaczej streścić crimsonowe „Breathless” zagrane w 7/4, wywrzeszczane przez Hammilla „Disengage” czy „NY3”? Obok tych karkołomnych, jest tu miejsce dla nastrojowych utworów pokroju „North Star” czy „Here Comes The Flood” Gabriela (w aranżacji jakże innej od oryginalnej, pochodzącej z „Car”), a nawet dla bluesa w postaci „Chicago”. Ta pstrokata powierzchowność paradoksalnie nie razi – cała w tym zasługa klarownej produkcji. Robert, podobnie jak w przypadku „Sacred Songs” i „Scratch”, zastosował na „Exposure” filozofię audio verite. Doktryna audio verite mówi: „zarejestrować, zmiksować, zamknąć sesję”, po drodze używając stosunkowo najmniejszej liczby studyjnych sztuczek, technologii, które przysłaniają prawdziwą esencję artysty… Produkując wedle założeń audio verite „Sacred Songs” i „Scratch”, Fripp popełnił dwa albumy surowe i nieco kanciate. W przypadku „Exposure” udało mu się zachować należyte proporcje między studyjną ingerencją w esencję artysty, a przejrzystym miksem całości. Punkowa motoryka kompozycji i zimne brzmienie odpowiadały nowofalowym wyobrażeniom o istocie intelektualnego rocka i dla wyrosłego z progresywnych tradycji Frippa, mimo wszystko, taka recepcja albumu mogła być pozytywnym zaskoczeniem (jeden z recenzentów nazwał „Exposure” „Sierżantem Pieprzem Avant-Punku”). Oczywiście płyta nie zrobiła tłoku na listach przebojów – cóż, nie żyjemy w idealnym świecie. Ale na samym wydaniu w 1979 roku nie skończyły się przygody albumu. Cztery lata później, na potrzeby transferu do CD, przygotowano (być może licząc, że nikt nie zauważy) delikatny remix, w którym dodano utworom miękkiego reverbu i troszkę obcięto stąd, troszkę doklejono tu. Żeby było śmieszniej, to nie jedyne wersje płyty. Drobne różnice można wychwycić w tzw. Definitive Edition ’89; poza tym istnieje promocyjna wersja „Exposure” z 1978 roku, nosząca nazwę „The Last of the Great New York Heartthrobs” – najbardziej pierwotny mix z Darylem Hallem na wokalu. Mając to wszystko na uwadze, przygotowując ostateczną (być może) reedycję w 2006 roku, Robert Fripp rozszerzył „Exposure” do wydania dwupłytowego. Pierwszy krążek mieści remasterowaną, oryginalną wersję z 1979 roku, zaś na drugim (Third Edition) niektóre z niewykorzystanych partii Halla zostały pomieszane z remixami z 1983. Druga płyta zawiera także appendix: pięć pozostałych alternatywnych wersji utworów (nie uwzględniając białych kruków dawno zapomnianej płyty promocyjnej). Uff… we finally got it right. Fripp nie poddawał się do samego końca. Po upadku trylogii M.O.R., zapowiedział dwa follow-up albumy dla „Exposure” – „Frippertronics” i „Discotronics”, jednak w rezultacie niewiadomoczego żaden z nich nie powstał. W zamian otrzymaliśmy porcję innych produkcji sygnowanych marką frippertronics, a w końcu także nowe wydanie King Crimson. I, choć może się to wydawać dziwne, sceptycznie nastawiony Fripp, po wszystkich wybojach i dziurach, które musiał łatać, nad którymi musiał przeskakiwać, stwierdził, że ukontentowany jest finalnym efektem w postaci jednej tylko płyty – „Exposure”. Bo parafrazując otwierające album słowa Eno: „He could play us some of the new things he’s been doing, which he thought, could be commercial”. Paweł Sajewicz ..::TRACK-LIST::.. Exposure [4th Edition 2021 Stereo Mix]: 1. Preface 1:16 2. You Burn Me Up I'm A Cigarette 2:23 Vocals - Daryl Hall 3. Breathless 4:47 4. Disengage 2:52 Vocals - Peter Hammill 5. North Star 3:14 Vocals - Daryl Hall 6. Chicago 2:15 Vocals - Peter Hammill 7. NY3 2:24 Vocals - Peter Hammill 8. Mary 2:09 Vocals - Terre Roche 9. Exposure 4:26 Vocals - Terre Roche 10. Häaden Two 2:53 11. Urban Landscape 2:36 12. I May Not Have Had Enough Of Me But I've Had Enough Of You 3:45 Backing Vocals - Joanna Walton Vocals - Peter Hammill, Terre Roche 13. First Inaugural Address To The I.A.C.E. Sherborne House 0:05 14. Water Music I 1:27 Voice - J.G. Bennett 15. Here Comes The Flood 4:08 Vocals, Piano - Peter Gabriel 16. Water Music II 4:30 17. Postscript 0:43 Bonus Tracks: 18. Disengage 2:47 Lead Vocals - Daryl Hall 19. Chicago 2:16 Lead Vocals - Daryl Hall 20. NY3 2:24 Lead Vocals - Daryl Hall 21. Mary 2:09 Lead Vocals - Daryl Hall 22. Exposure 4:26 Lead Vocals - Daryl Hal 23. Chicago 2:07 Lead Vocals - Terre Roche ..::OBSADA::.. Bass - Tony Levin (tracks: CD-2 to CD-7, CD-9 to CD-10, CD-12, DVD-1 to DVD-6, DVD-8 to DVD-10, DVD-19 to DVD-24, DVD-26 to DVD-28) Choir - Daryl Hall (tracks: CD-1, DVD-1, DVD-19) Drums - Jerry Marotta (tracks: CD-2, CD-6, CD-9 to CD-10, DVD-1, DVD-5, DVD-8 to DVD-9, DVD-19, DVD-23, DVD-26 to DVD 27), Narada Michael Walden (tracks: CD-3, CD-7, CD-12, DVD-2, DVD-6, DVD-10, DVD-20, DVD-24, DVD-28), Phil Collins (tracks: CD-4 to CD-5, DVD-3 to DVD-4, DVD-21 to DVD-22) Engineer - David Prentice, Jon Smith, Michael Ruffalo Guitar, Electronics [Frippertronics] - Robert Fripp Mixed By - Steven Wilson (tracks: CD-1 to DVD-18) Organ - Barry Andrews (tracks: CD-4, CD-7, CD-12, DVD-3, DVD-6, DVD-10, DVD-21, DVD-24, DVD-28) Other [Indiscretions] - Brian Eno (tracks: CD-1, CD-17, DVD-1, DVD-13, DVD-19, DVD-31), Edie Fripp (tracks: CD-4, DVD-3, DVD-21), Peter Gabriel (tracks: CD-1, DVD-1, DVD-19) Pedal Steel Guitar - Sid McGinnis (tracks: CD-5, DVD-5, DVD-22) Producer - Robert Fripp Recorded By - Ed Sprigg Remastered By [24 Bit Remaster] - Robert Fripp (tracks: DVD-19 to DVD-36), Simon Heyworth (tracks: DVD-19 to DVD-36) Rhythm Guitar - Sid McGinnis (tracks: CD-9, DVD-8, DVD-26) Synthesizer - Brian Eno (tracks: CD-5, CD-15, DVD-4, DVD-11, DVD-44, DVD-29) https://www.youtube.com/watch?v=VZA3qLXj8bA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
ROBERT FRIPP - EXPOSURE (1979/2022 4TH EDITION) [2021 STEVEN WILSON STEREO MIX] [WMA] [FALLEN ANGEL]
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-13 14:36:12
Rozmiar: 379.19 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...( Info )...
Artist: Alessandro Cortini Album: NATI INFINITI Year: 2024 Quality: FLAC 24Bit-96kHz ...( TrackList )... 01. I 02. II 03. III 04. IV 05. V
Seedów: 42
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-05 14:08:30
Rozmiar: 644.26 MB
Peerów: 48
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist...............: Tom Walker Album................: I Am Genre................: Alternativa e indie Year.................: 2024 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) ...( TrackList )... 1. Tom Walker - Holy Ghost 2. Tom Walker - Burn 3. Tom Walker - Head Underwater 4. Tom Walker - Freaking Out 5. Tom Walker - Kissed By God 6. Tom Walker - Lifeline 7. Tom Walker - I AM (Interlude) 8. Tom Walker - I AM 9. Tom Walker - Echoes 10. Tom Walker & Zoë Wees - Wait for You 11. Tom Walker - Stigma 12. Tom Walker - SOS 13. Tom Walker - The Best Is Yet to Come
Seedów: 94
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-09-27 07:30:21
Rozmiar: 226.05 MB
Peerów: 34
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
Artist: The Cure Album: Red Light District Year: 2024 Quality: FLAC 16Bit-44.1kHz ..::TRACK-LIST::.. 01. Seventeen Seconds 02. Accuracy 03. M 04. 10.15 Saturday Night 05. Play For Today 06. In Your House 07. Fire In Cairo 08. A Forest 09. Three Imaginary Boys 10. Another Journey By Train 11. Jumping Someone Else's Train 12. Killing An Arab 13. Subway Song 14. Grinding Halt 15. Boys Don't Cry 16. A Forest (Version 2)
Seedów: 228
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-09-21 06:21:01
Rozmiar: 328.32 MB
Peerów: 43
Dodał: depesz11
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. „Cierpienie uszlachetnia” to maksyma, która idealnie opisuje drogę, jaką przebył przez ostanie 8 lat Nick Cave. Trauma związana ze śmiercią synów i wynikająca z niej próba znalezienia odkupienia, w całości zdominowała twórczość artysty. Z każdym kolejnym wydawnictwem, przybierała inne formy, transformowała, ale po dzień dzisiejszy dalej stanowi główny motyw przewodni twórczości Australijczyka. Właśnie ukazał się najnowszy album Nick Cave and The Bad Seeds zatytułowany „Wild God”. I pomimo, że krążek wydaje się być dużo bardziej przystępny w odbiorze od swoich poprzedników, to należy pamiętać, że dalej napędzają go te same emocje. Jak wypada „Wild God” na tle pozostałego materiału wydanego przez Nicka Cave’a w okresie jego żałoby? Czy faktycznie artysta osiągnął upragnione odkupienie? Na te i kilka innych pytań postaram się odpowiedzieć w poniższym tekście. Żeby zrozumieć, z czym naprawdę mamy do czynienia na „Wild God”, musimy cofnąć się do 2015 roku. Wtedy to świat obiegła informacja o tragicznej śmierci 15-letniego syna Cave’a, Arthura, która była wynikiem upadku z klifu w pobliżu rodzinnego domu w Brighton w Anglii. Sesja nagraniowa „Skeleton Tree” (szesnastego albumu wydanego pod szyldem Nick Cave and the Bad Seeds) zbiegła się z tym dramatycznym wydarzeniem. Krążek okazał się być skrajnie odmienny od poprzedzającego go „Push the Sky Away” i w pewnym sensie otworzył nowy rozdział w twórczości Australijczyka. Począwszy od tej właśnie płyty, aż do dzisiaj widzimy, jak Cave przepracowuje traumę po utracie dziecka. Na każdym z tych krążków w trochę inny sposób. Dla mnie ten proces osiąga apogeum na „Ghosteen” z 2019 roku. Płyta praktycznie pozbawiona perkusji, przepełniona syntezatorowymi pętlami. Dzieło tak mocno oniryczne, że sprawiało wrażenie, jakby Cave był zawieszony gdzieś pomiędzy senną jawą, a przytłaczającą rzeczywistością. Oszczędna forma podzieliła fanów tak mocno, że zaczęto sobie zadawać pytanie, czy powinna w ogóle być sygnowana nazwą Bad Seeds. Kolejny krążek „Carnage” powstał już jako solowy projekt duetu Cave-Ellis i podobnie jak „Ghosteen” był równie wymagający w odbiorze. Na tym etapie muszę dodać, że każdy z trzech wymienionych wyżej krążków uważam za niezwykle udany i ważny z punktu widzenia dramatycznej historii, która stoi za ich powstaniem. W 2022 roku media poinformowały o śmierci Jethro Lazenby, drugiego syna Cave’a. Artysta jeszcze mocniej zatracił się jako twórca, czyniąc z tego swoiste lekarstwo na żal, czego owocem było kilka kolejnych albumów (o których za chwilę). I tak trafiamy do roku 2024, gdzie Nick Cave ponownie wydaje płytę z Bad Seeds. Od pierwszego przesłuchania „Wild God” wydaje się inny od poprzednich dokonań. Dlaczego zdecydowałem się na ten przydługi wstęp? Bardzo wiele elementów, które znalazły się na „Wild God” łączy się i koresponduje z poprzednimi dokonaniami Cave’a z okresu jego żałoby. Żeby docenić i w pełni zrozumieć, jak istotną płytą jest 18. studyjny album Nicka Cave’a and The Bad Seeds, powinno się prześledzić poprzedzające go implikacje. Na „Wild God” słyszymy dalej tę samą historię, którą snuje Cave nieprzerwanie od 2016 roku, zarówno na albumach z The Bad Seeds, jak i solowych dokonaniach. Jedyna różnica polega na tym, że wreszcie udało mu się przepracować traumę, pogodzić się z nią i zaakceptować koleje losu. Nick Cave na „Wild God” jest odmieniony i jest to zmiana niezwykle istotna, bo nareszcie udało mu się odnaleźć radość, która tak długo nie była dla niego osiągalna. Na „Wild God” nie ma tej intymności, którą miały miedzy innymi „Ghosteen” czy „Carnage”. Tutaj całość ma być głośno wykrzyczana, tak żeby każdy wyraźnie słyszał przekaz. Euforia płynąca z głośników od pierwszego przesłuchania przywodzi na myśl mszę wypełnioną muzyką gospel. W tym miejscu należy wspomnieć dwa kolejne niezwykłe projekty z lat 2020- 23. „L.I.T.A.N.I.E.S” , operę kameralną napisaną wspólnie z Nicholasem Lens oraz zbiór psalmów „Seven Psalms”. Oba wydawnictwa są nawiązaniem do tradycyjnych modlitw i zestawiając je z nowym albumem jeszcze mocniej możemy odczuć (i zrozumieć) duchowe przesłanie, które idzie za płytą. Na „Wild God” Cave nie jest już udręczonym pokutnikiem, ale występuje w roli kaznodziei mającego do przekazania dobrą nowinę. Na koncertach będzie mógł wyjść do ludzi i głosić słowo Dzikiego Boga, którym jak sam przyznaje jest. Będzie nauczać w swój charakterystyczny sposób – czasem grozić palcem, szeptać do ucha a jak potrzeba wrzeszczeć na cały głos. Każdy, kto był na poprzedniej trasie koncertowej w 2022 roku wie, o czym mówię. I jeżeli z definicji muzyka gospel oznacza głoszenie słowa Bożego, to właśnie to wydaje się robić Cave. W tych opowieściach jawi się starotestamentowy świat, pełen grzechów i brutalności, ale też taki, w którym niezależnie jak źle może potoczyć się życie, gdzieś tam czeka zbawienie. Jeżeli „Carnage” i „Ghosteen” pokazywały słabo tlące się światełko nadziei, to „Wild God” udowadnia, że odkupienie jest na wyciągniecie ręki. W tym kontekście, kluczowe wydaje się tu być zdanie z kompozycji „Joy”, gdzie Cave wyznaje „Wszyscy przeżyliśmy zbyt wiele smutku, teraz jest czas radości”. I tym właśnie jest ta płyta – wskazówką dla zbłąkanych i strudzonych, jak znaleźć drogę w mroku i wreszcie móc poczuć upragnioną ulgę. Ale żeby w pełni docenić ten akt, musimy cofnąć się ponownie do 2016 roku i wspólnie z Cave’m jeszcze raz przejść bolesną ścieżkę rozpoczętą na „Skeleton Tree”. Bo bez bólu i cierpienia nie jest możliwe prawdziwe odkupienie. To, co wyróżnia „Wild God” na tle poprzedzających go płyt, to wręcz kipiąca życiem warstwa muzyczna. W przeciwieństwie do klaustrofobicznego i dusznego „Skeleton Tree” czy „Ghosteen”, na nowym albumie wprost czuć tętniące życiem muzyczne przestrzenie. Cave i Ellis przez ostnie kilka lat dosłownie hurtowo produkowali kolejne ścieżki dźwiękowe. Ich muzyka zdobiła dosłownie wszystko. Od filmów biograficznych (takich „Back to Back” czy „Blonde”) przez dokumenty („La Panthère des Neiges”), seriale Netflixa („Dahmer”) po klasyczne produkcje („Wind River”). Chociaż żaden z nich jakoś szczególnie się nie wyróżnił, to nie zmienia faktu, że duet Cave-Ellis umie pisać muzykę instrumentalną i ma to doskonale przećwiczone. Rozmach i podniosłość kompozycji (tak niezbędny do ilustracji scen w filmach) został wprost perfekcyjnie wdrożony na „Wild God”. Każdy smyczek, dęciak czy dźwięk fortepianu sprawia, że kompozycje brzmią niezwykle majestatycznie („Cinnamon Horses”). Na uwagę zasługuje też fakt, że gościnnie na płycie pojawił się basista Radiohead – Colin Greenwood, który z pewnością dołożył swoje trzy grosze do końcowego efektu „Wild God”. Przez cały krążek przewija się jeszcze jeden ważny element, który dodaje podniosłości i sprawia że „Wild God” staje się wprost szyte pod występy na żywo. Mowa oczywiście o chórkach. Nieważne, czy stanowią jedynie tło do snutej przez Cave’a historii (otwierający „Song of the Lake”) czy dominują podobnie jak to miało miejsce na „Abattoir Blues/The Lyre of Orpheus” (wybitne „Conversion”!) przewijają się przez cały album i jeszcze mocniej podkręcają euforyczny i jednocześnie duchowy wydźwięk płyty. Na jeden z bisów zamykających trasę z 2022 roku, formacja wybrała wcześniej niegrany b-side „Vortex” – w moim odczuciu jedną z bardziej chwytliwych kompozycji, jaka wyszła ze stajni Bad Seeds. Podczas grania tego utworu było czuć jak zespół pragnie tej przebojowości. Dwa lata później dostajemy krążek pełen życia i radości, który jest kontynuacją właśnie tej energii, jaką widziałem na scenie dwa lata temu. „Wild God” jest przepełnione utworami, stanowiącymi idealną przeciwwagę do ambientowego i surowego brzmienia poprzednich wydawnictw. Z płyty bije przebojowość i masa świetnych (zapadających w pamięć) melodii, za którymi fani faktycznie mogli zatęsknić. Cichym bohaterem krążka jest Jim Sclavunos, którego natchnione partie perkusyjne tworzą rockowy kręgosłup kompozycji. Należy dodać, że chociaż styl grupy znacząco ewoluował w bardziej przystępną stronę, to nie oznacza, że odcina się od (ważnej) przeszłości. Klimat znany z „Ghosteen” miejscami dalej jest wyczuwalny. Przykładowo świetne „Final Rescue Attempt” rozpoczyna niepokojący syntezator i przez chwilę można poczuć się jak przy odsłuchu właśnie wspomnianej wcześniej płyty z 2019 roku. Jednak po chwili utwór przepięknie ewoluuje dzięki dołożeniu kolejnych instrumentów i całościowo stanowi idealny pomost pomiędzy starym, a nowym. Słuchając „Wild God” raz po razie zauważyłem jeszcze jedną prawidłowość. Płytę z każdym kolejnym odsłuchem daje się odkryć na nowo. Po kilku dniach, jakie spędziłem z 18. studyjnym albumem Nicka Cave’a and the Bads Seeds, nie jestem w stanie stwierdzić, która kompozycja jest moją ulubioną. W chwili pisania będzie to chyba “O Wow O Wow (How Wonderful She Is)”, przepiękny hołd oddany zmarłej w 2011 Anicie Lane – współautorce „From Her to Eternity” oraz „Stranger Than Kindness”, której nagranie głosu pojawia się w outrze do kompozycji. Jestem jednak przekonany, że jutro odkryję coś nowego. Bo na „Wild God” po prostu nie ma słabych kompozycji! Dlatego zachęcam, żeby przed wydaniem końcowej opinii na temat tego krążka spędzić z nim więcej czasu i dać się w pełni zatracić tej muzyce. Czy „Wild God” jest najlepszym albumem z żałobnego okresu Cave’a? Na to pytanie nie potrafię i nie chcę odpowiedzieć. Na pewno jest płytą kompletnie inną od „Skeleton Tree”, „Ghosteen” czy „Carnage”. Mimo, że jest najbardziej przystępna, z pewnością nie była nagrana pod publikę. Jest obrazem genialnego umysłu Nicka Cave’a, który największą tragedię życia, od blisko dekady, przekuwa w prawdziwe dzieło sztuki. „Wild God” jest kolejnym elementem większej układanki i w takim kontekście powinien być oceniany. Czy Cave odnalazł upragniony spokój ducha i na „Wild God” zakończy żałobny okres swojej twórczości ? Coś mi mówi, że pomimo przepracowania traumy, żałoba będzie trwała dalej i nigdy nie opuści artysty. A teraz zgodnie z przesłaniem płyty, radujmy się, że dostaliśmy tak wielki album, jak „Wild God”! Grzegorz Bohosiewicz Mogłoby się wydawać, że utrata dwóch synów pozostawia na człowieku rozrastające się aż do zgorzknienia i apatii piętno, Nick Cave ma jednak odmienne zdanie - przyznaje wprawdzie, że tragedia ściągnęła go na dno, ale dzięki niej odnalazł bliskie połączenie z Bogiem, a jego relacje z ludźmi i światem stały się pełniejsze. Na "Wild God" przemawia z pozycji uzdrowionego mistyka, który ma dla ludzkości lekcję o afirmacji życia i dążeniu do radości. W niedawnym wywiadzie dla NME Cave wyznał, że żałuje ukończenia "Skeleton Tree" tak szybko (bo zaledwie rok) po śmierci piętnastoletniego Arthura - pierwszego syna, z którego śmiercią musiał się zmierzyć. Choć część materiału powstała jeszcze zanim doszło do feralnego wypadku, całość zdążyła zostać naznaczona żalem, bezsensem i poczuciem straty. Cave nigdy wcześniej nie obnażył się emocjonalnie do tego stopnia przed swoją publicznością, ale przyznał po latach, że pogłębiło to jedynie jego psychiczną dewastację. Żałobę niósł w sobie jeszcze na "Ghosteen" z 2019 roku, ale z tej płyty wyzierały już nieśmiałe przebłyski harmonii i pokoju. Kiedy wezbrała nadzieja, że Cave powoli dochodzi do siebie, w 2022 roku odeszło jego kolejne dziecko - trzydziestojednoletni Jethro, z którym miał szczególnie skomplikowaną relację. Zaledwie dwa lata po tych wydarzeniach Cave powraca nie jako człowiek zniszczony, lecz ocalony. Jako ten, który na przekór losowi twierdzi, że po tak załamujących przeżyciach można, a nawet należy dążyć do radości. Z tej przemiany czyni wręcz formę pewnego rodzaju życiowego oświecenia. "Wild God" miał zresztą pierwotnie nosić tytuł "Joy" - Cave rozróżnia to słowo od "happiness", czyli szczęścia, które jest wrażeniem krótkotrwałym. Jednocześnie podkreśla, że "joy" to w pewnym sensie także forma cierpienia, bo wynika z uświadomienia sobie kruchości ludzkiej natury. Trudno nie nazwać tego frazesem, ale Cave całą tę narrację traktuje z wielką pompą i powagą, ubiera ją w chrześcijańską poetykę, która nie ma w sobie nic z dawnej ironii ani odwoływania się do starotestamentowej boskiej mściwości - skupia się na miłosierdziu i przesłaniu miłości. W utworze "Joy", który na samym początku w delirycznej atmosferze przywołuje proroczą wizję przeżytych przez Cave'a tragedii (I woke up this morning with the blues all around my head / I felt like someone in my family was dead), pada pełne przekonania stwierdzenie: We've all had too much sorrow, now is the time for joy. Po wymówieniu tych słów głos wokalisty rozpływa się i ustępuje wznoszącemu się, natchnionemu chórowi. Choć właśnie tutaj zawiera się programowe przesłanie albumu, które właściwie można byłoby streścić niemal wyłącznie do tych słów, to punktem kulminacyjnym okazuje się wzniosła aura numeru tytułowego - hymnu na cześć wielkości i niezłomności ludzkiego ducha. Cave wciela się w zagubione i pozbawione sensu istnienia mityczne bóstwo, które poszukuje wiernych na tyle oddanych (w tym także bohaterki "Jubilee Street" z "Push the Sky Away"), że będą potrafili rozdrapać swoje największe rany, przeżyć swoiste katharsis poprzez cierpienie i wraz z nim oddać się bez reszty przeżywaniu niewyczerpanej, bezbrzeżnej radości. Gdy Cave zajęty był rozmowami z Bogiem, wszystkie te monumentalne idee na muzykę spróbował przełożyć Warren Ellis, który w roli naczelnego współpracownika Dzikiego Boga w ostatnich latach zawodził już wielokrotnie. Efekt jest więc spodziewany - chociaż syntezatorowe, ambientalne klimaty z trzech poprzednich albumów zniknęły zupełnie, nie zniknęły prowadzące donikąd fortepianowe dłużyzny, które dały się nieco we znaki także na tegorocznej płycie Dirty Three. Najbardziej przeszkadza to na rajskim, przesłodzonym "Cinnamon Horses", w którym pojawiają się także ceremonialne partie rogów przypominające hejnał zagrany przez anielskie zastępy. Patos tego rozwiązania, powtórzonego również na "Joy", jest nieznośnie dosłowny, wręcz łopatologiczny, jakby Ellis musiał uporczywie przypominać i podkreślać, że całość głęboko wynika z kontekstu religijnego. Cave zdaje się chwilami ogrywać wciąż te same ballady, które już kiedyś słyszeliśmy, ale nigdy wcześniej jego albumu nie można było przyrównać tak trafnie do protestanckiej mszy. "Wild God" tę granicę radykalnie przekracza - to już pełnowymiarowy gospel. Gdy w "Conversion" lider z natchnioną ofiarnością opowiada historię o wspólnotowym doświadczeniu miłosierdzia, tonie w rosnącym przepychu orkiestrowych aranżacji i ekstatycznych harmoniach chóru, które wydają się pogrążać w jakimś straceńczym zapamiętaniu, jakby te dziesiątki głosów osiągały stan lewitacji czy czegoś w rodzaju wniebowstąpienia. Łatwo sobie wyobrazić, jak jednocząco i katartycznie mogłoby to zadziałać na koncercie - zwłaszcza podczas okrzyków: You're beautiful!, które Cave kierowałby do publiczności na wzór słynnego: You're breathtaking! Keanu Reevesa - ale na płycie przytłacza i brzmi jak nakręcająca się spirala pretensjonalnej krzykliwości. Znacznie bardziej przekonujący Cave jest w stonowanym, nostalgicznym "O Wow O Wow (How Wonderful She Is)" z eleganckim groovem, w którym na potwierdzenie istnienia Absolutu znajduje argument w postaci swojej dawnej miłości, muzy i współpracownicy z wczesnych lat The Bad Seeds - zmarłej w 2021 roku Anity Lane. W drugiej połowie słychać jej głos odtworzony z nagrania rozmowy telefonicznej i gdy (jakby z zaświatów) zaczyna ona snuć refleksję nad relacją z Cavem oraz wspominać chwile wspólnego tworzenia, następuje najbardziej wzruszający moment na albumie. Niestety łatwo go przeoczyć przez tę pompatyczną, kapłańską niemal żarliwość, która dominuje na "Wild God". Nie można w tym wszystkim odmówić Cave'owi autentyczności, tak jak trudno mu po tych wszystkich latach traum zarzucić pozerstwo. "Wild God" był mu ewidentnie potrzebny w sensie terapeutycznym, ale artystyczny efekt - mimo głęboko humanistycznego punktu wyjścia i skali świadomości społecznego oddziaływania jego przemiany - graniczy niebezpiecznie z okładaniem słuchacza Biblią po głowie i - przepraszam za wyrażenie - wpychaniem mu Boga do gardła. Cave oczywiście chce podzielić się swoim ozdrowieniem z całym światem, ale wychodzi mu to obsesyjnie. Leonard Cohen czy nawet Tom Waits z niełatwymi wątkami boskości i swoją skomplikowaną religijnością radzili sobie dużo sprawniej właśnie dlatego, że nie operowali tak nachalnie narzucającym się dogmatyzmem. Będą z tej płyty przeboje, ale jeśli Bóg jest, to chyba lepiej go szukać w szarościach, niż bez zahamowania przekraczać kolejne progi patosu. Soundrive ..::TRACK-LIST::.. 1. Song of the Lake 2. Wild God 3. Frogs 4. Joy 5. Final Rescue Attempt 6. Conversion 7. Cinnamon Horses 8. Long Dark Night 9. O Wow O Wow (How Wonderful She Is) 10. As the Waters Cover the Sea https://www.youtube.com/watch?v=uAgsn7la3jg SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-09-20 15:58:56
Rozmiar: 102.21 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. „Cierpienie uszlachetnia” to maksyma, która idealnie opisuje drogę, jaką przebył przez ostanie 8 lat Nick Cave. Trauma związana ze śmiercią synów i wynikająca z niej próba znalezienia odkupienia, w całości zdominowała twórczość artysty. Z każdym kolejnym wydawnictwem, przybierała inne formy, transformowała, ale po dzień dzisiejszy dalej stanowi główny motyw przewodni twórczości Australijczyka. Właśnie ukazał się najnowszy album Nick Cave and The Bad Seeds zatytułowany „Wild God”. I pomimo, że krążek wydaje się być dużo bardziej przystępny w odbiorze od swoich poprzedników, to należy pamiętać, że dalej napędzają go te same emocje. Jak wypada „Wild God” na tle pozostałego materiału wydanego przez Nicka Cave’a w okresie jego żałoby? Czy faktycznie artysta osiągnął upragnione odkupienie? Na te i kilka innych pytań postaram się odpowiedzieć w poniższym tekście. Żeby zrozumieć, z czym naprawdę mamy do czynienia na „Wild God”, musimy cofnąć się do 2015 roku. Wtedy to świat obiegła informacja o tragicznej śmierci 15-letniego syna Cave’a, Arthura, która była wynikiem upadku z klifu w pobliżu rodzinnego domu w Brighton w Anglii. Sesja nagraniowa „Skeleton Tree” (szesnastego albumu wydanego pod szyldem Nick Cave and the Bad Seeds) zbiegła się z tym dramatycznym wydarzeniem. Krążek okazał się być skrajnie odmienny od poprzedzającego go „Push the Sky Away” i w pewnym sensie otworzył nowy rozdział w twórczości Australijczyka. Począwszy od tej właśnie płyty, aż do dzisiaj widzimy, jak Cave przepracowuje traumę po utracie dziecka. Na każdym z tych krążków w trochę inny sposób. Dla mnie ten proces osiąga apogeum na „Ghosteen” z 2019 roku. Płyta praktycznie pozbawiona perkusji, przepełniona syntezatorowymi pętlami. Dzieło tak mocno oniryczne, że sprawiało wrażenie, jakby Cave był zawieszony gdzieś pomiędzy senną jawą, a przytłaczającą rzeczywistością. Oszczędna forma podzieliła fanów tak mocno, że zaczęto sobie zadawać pytanie, czy powinna w ogóle być sygnowana nazwą Bad Seeds. Kolejny krążek „Carnage” powstał już jako solowy projekt duetu Cave-Ellis i podobnie jak „Ghosteen” był równie wymagający w odbiorze. Na tym etapie muszę dodać, że każdy z trzech wymienionych wyżej krążków uważam za niezwykle udany i ważny z punktu widzenia dramatycznej historii, która stoi za ich powstaniem. W 2022 roku media poinformowały o śmierci Jethro Lazenby, drugiego syna Cave’a. Artysta jeszcze mocniej zatracił się jako twórca, czyniąc z tego swoiste lekarstwo na żal, czego owocem było kilka kolejnych albumów (o których za chwilę). I tak trafiamy do roku 2024, gdzie Nick Cave ponownie wydaje płytę z Bad Seeds. Od pierwszego przesłuchania „Wild God” wydaje się inny od poprzednich dokonań. Dlaczego zdecydowałem się na ten przydługi wstęp? Bardzo wiele elementów, które znalazły się na „Wild God” łączy się i koresponduje z poprzednimi dokonaniami Cave’a z okresu jego żałoby. Żeby docenić i w pełni zrozumieć, jak istotną płytą jest 18. studyjny album Nicka Cave’a and The Bad Seeds, powinno się prześledzić poprzedzające go implikacje. Na „Wild God” słyszymy dalej tę samą historię, którą snuje Cave nieprzerwanie od 2016 roku, zarówno na albumach z The Bad Seeds, jak i solowych dokonaniach. Jedyna różnica polega na tym, że wreszcie udało mu się przepracować traumę, pogodzić się z nią i zaakceptować koleje losu. Nick Cave na „Wild God” jest odmieniony i jest to zmiana niezwykle istotna, bo nareszcie udało mu się odnaleźć radość, która tak długo nie była dla niego osiągalna. Na „Wild God” nie ma tej intymności, którą miały miedzy innymi „Ghosteen” czy „Carnage”. Tutaj całość ma być głośno wykrzyczana, tak żeby każdy wyraźnie słyszał przekaz. Euforia płynąca z głośników od pierwszego przesłuchania przywodzi na myśl mszę wypełnioną muzyką gospel. W tym miejscu należy wspomnieć dwa kolejne niezwykłe projekty z lat 2020- 23. „L.I.T.A.N.I.E.S” , operę kameralną napisaną wspólnie z Nicholasem Lens oraz zbiór psalmów „Seven Psalms”. Oba wydawnictwa są nawiązaniem do tradycyjnych modlitw i zestawiając je z nowym albumem jeszcze mocniej możemy odczuć (i zrozumieć) duchowe przesłanie, które idzie za płytą. Na „Wild God” Cave nie jest już udręczonym pokutnikiem, ale występuje w roli kaznodziei mającego do przekazania dobrą nowinę. Na koncertach będzie mógł wyjść do ludzi i głosić słowo Dzikiego Boga, którym jak sam przyznaje jest. Będzie nauczać w swój charakterystyczny sposób – czasem grozić palcem, szeptać do ucha a jak potrzeba wrzeszczeć na cały głos. Każdy, kto był na poprzedniej trasie koncertowej w 2022 roku wie, o czym mówię. I jeżeli z definicji muzyka gospel oznacza głoszenie słowa Bożego, to właśnie to wydaje się robić Cave. W tych opowieściach jawi się starotestamentowy świat, pełen grzechów i brutalności, ale też taki, w którym niezależnie jak źle może potoczyć się życie, gdzieś tam czeka zbawienie. Jeżeli „Carnage” i „Ghosteen” pokazywały słabo tlące się światełko nadziei, to „Wild God” udowadnia, że odkupienie jest na wyciągniecie ręki. W tym kontekście, kluczowe wydaje się tu być zdanie z kompozycji „Joy”, gdzie Cave wyznaje „Wszyscy przeżyliśmy zbyt wiele smutku, teraz jest czas radości”. I tym właśnie jest ta płyta – wskazówką dla zbłąkanych i strudzonych, jak znaleźć drogę w mroku i wreszcie móc poczuć upragnioną ulgę. Ale żeby w pełni docenić ten akt, musimy cofnąć się ponownie do 2016 roku i wspólnie z Cave’m jeszcze raz przejść bolesną ścieżkę rozpoczętą na „Skeleton Tree”. Bo bez bólu i cierpienia nie jest możliwe prawdziwe odkupienie. To, co wyróżnia „Wild God” na tle poprzedzających go płyt, to wręcz kipiąca życiem warstwa muzyczna. W przeciwieństwie do klaustrofobicznego i dusznego „Skeleton Tree” czy „Ghosteen”, na nowym albumie wprost czuć tętniące życiem muzyczne przestrzenie. Cave i Ellis przez ostnie kilka lat dosłownie hurtowo produkowali kolejne ścieżki dźwiękowe. Ich muzyka zdobiła dosłownie wszystko. Od filmów biograficznych (takich „Back to Back” czy „Blonde”) przez dokumenty („La Panthère des Neiges”), seriale Netflixa („Dahmer”) po klasyczne produkcje („Wind River”). Chociaż żaden z nich jakoś szczególnie się nie wyróżnił, to nie zmienia faktu, że duet Cave-Ellis umie pisać muzykę instrumentalną i ma to doskonale przećwiczone. Rozmach i podniosłość kompozycji (tak niezbędny do ilustracji scen w filmach) został wprost perfekcyjnie wdrożony na „Wild God”. Każdy smyczek, dęciak czy dźwięk fortepianu sprawia, że kompozycje brzmią niezwykle majestatycznie („Cinnamon Horses”). Na uwagę zasługuje też fakt, że gościnnie na płycie pojawił się basista Radiohead – Colin Greenwood, który z pewnością dołożył swoje trzy grosze do końcowego efektu „Wild God”. Przez cały krążek przewija się jeszcze jeden ważny element, który dodaje podniosłości i sprawia że „Wild God” staje się wprost szyte pod występy na żywo. Mowa oczywiście o chórkach. Nieważne, czy stanowią jedynie tło do snutej przez Cave’a historii (otwierający „Song of the Lake”) czy dominują podobnie jak to miało miejsce na „Abattoir Blues/The Lyre of Orpheus” (wybitne „Conversion”!) przewijają się przez cały album i jeszcze mocniej podkręcają euforyczny i jednocześnie duchowy wydźwięk płyty. Na jeden z bisów zamykających trasę z 2022 roku, formacja wybrała wcześniej niegrany b-side „Vortex” – w moim odczuciu jedną z bardziej chwytliwych kompozycji, jaka wyszła ze stajni Bad Seeds. Podczas grania tego utworu było czuć jak zespół pragnie tej przebojowości. Dwa lata później dostajemy krążek pełen życia i radości, który jest kontynuacją właśnie tej energii, jaką widziałem na scenie dwa lata temu. „Wild God” jest przepełnione utworami, stanowiącymi idealną przeciwwagę do ambientowego i surowego brzmienia poprzednich wydawnictw. Z płyty bije przebojowość i masa świetnych (zapadających w pamięć) melodii, za którymi fani faktycznie mogli zatęsknić. Cichym bohaterem krążka jest Jim Sclavunos, którego natchnione partie perkusyjne tworzą rockowy kręgosłup kompozycji. Należy dodać, że chociaż styl grupy znacząco ewoluował w bardziej przystępną stronę, to nie oznacza, że odcina się od (ważnej) przeszłości. Klimat znany z „Ghosteen” miejscami dalej jest wyczuwalny. Przykładowo świetne „Final Rescue Attempt” rozpoczyna niepokojący syntezator i przez chwilę można poczuć się jak przy odsłuchu właśnie wspomnianej wcześniej płyty z 2019 roku. Jednak po chwili utwór przepięknie ewoluuje dzięki dołożeniu kolejnych instrumentów i całościowo stanowi idealny pomost pomiędzy starym, a nowym. Słuchając „Wild God” raz po razie zauważyłem jeszcze jedną prawidłowość. Płytę z każdym kolejnym odsłuchem daje się odkryć na nowo. Po kilku dniach, jakie spędziłem z 18. studyjnym albumem Nicka Cave’a and the Bads Seeds, nie jestem w stanie stwierdzić, która kompozycja jest moją ulubioną. W chwili pisania będzie to chyba “O Wow O Wow (How Wonderful She Is)”, przepiękny hołd oddany zmarłej w 2011 Anicie Lane – współautorce „From Her to Eternity” oraz „Stranger Than Kindness”, której nagranie głosu pojawia się w outrze do kompozycji. Jestem jednak przekonany, że jutro odkryję coś nowego. Bo na „Wild God” po prostu nie ma słabych kompozycji! Dlatego zachęcam, żeby przed wydaniem końcowej opinii na temat tego krążka spędzić z nim więcej czasu i dać się w pełni zatracić tej muzyce. Czy „Wild God” jest najlepszym albumem z żałobnego okresu Cave’a? Na to pytanie nie potrafię i nie chcę odpowiedzieć. Na pewno jest płytą kompletnie inną od „Skeleton Tree”, „Ghosteen” czy „Carnage”. Mimo, że jest najbardziej przystępna, z pewnością nie była nagrana pod publikę. Jest obrazem genialnego umysłu Nicka Cave’a, który największą tragedię życia, od blisko dekady, przekuwa w prawdziwe dzieło sztuki. „Wild God” jest kolejnym elementem większej układanki i w takim kontekście powinien być oceniany. Czy Cave odnalazł upragniony spokój ducha i na „Wild God” zakończy żałobny okres swojej twórczości ? Coś mi mówi, że pomimo przepracowania traumy, żałoba będzie trwała dalej i nigdy nie opuści artysty. A teraz zgodnie z przesłaniem płyty, radujmy się, że dostaliśmy tak wielki album, jak „Wild God”! Grzegorz Bohosiewicz Mogłoby się wydawać, że utrata dwóch synów pozostawia na człowieku rozrastające się aż do zgorzknienia i apatii piętno, Nick Cave ma jednak odmienne zdanie - przyznaje wprawdzie, że tragedia ściągnęła go na dno, ale dzięki niej odnalazł bliskie połączenie z Bogiem, a jego relacje z ludźmi i światem stały się pełniejsze. Na "Wild God" przemawia z pozycji uzdrowionego mistyka, który ma dla ludzkości lekcję o afirmacji życia i dążeniu do radości. W niedawnym wywiadzie dla NME Cave wyznał, że żałuje ukończenia "Skeleton Tree" tak szybko (bo zaledwie rok) po śmierci piętnastoletniego Arthura - pierwszego syna, z którego śmiercią musiał się zmierzyć. Choć część materiału powstała jeszcze zanim doszło do feralnego wypadku, całość zdążyła zostać naznaczona żalem, bezsensem i poczuciem straty. Cave nigdy wcześniej nie obnażył się emocjonalnie do tego stopnia przed swoją publicznością, ale przyznał po latach, że pogłębiło to jedynie jego psychiczną dewastację. Żałobę niósł w sobie jeszcze na "Ghosteen" z 2019 roku, ale z tej płyty wyzierały już nieśmiałe przebłyski harmonii i pokoju. Kiedy wezbrała nadzieja, że Cave powoli dochodzi do siebie, w 2022 roku odeszło jego kolejne dziecko - trzydziestojednoletni Jethro, z którym miał szczególnie skomplikowaną relację. Zaledwie dwa lata po tych wydarzeniach Cave powraca nie jako człowiek zniszczony, lecz ocalony. Jako ten, który na przekór losowi twierdzi, że po tak załamujących przeżyciach można, a nawet należy dążyć do radości. Z tej przemiany czyni wręcz formę pewnego rodzaju życiowego oświecenia. "Wild God" miał zresztą pierwotnie nosić tytuł "Joy" - Cave rozróżnia to słowo od "happiness", czyli szczęścia, które jest wrażeniem krótkotrwałym. Jednocześnie podkreśla, że "joy" to w pewnym sensie także forma cierpienia, bo wynika z uświadomienia sobie kruchości ludzkiej natury. Trudno nie nazwać tego frazesem, ale Cave całą tę narrację traktuje z wielką pompą i powagą, ubiera ją w chrześcijańską poetykę, która nie ma w sobie nic z dawnej ironii ani odwoływania się do starotestamentowej boskiej mściwości - skupia się na miłosierdziu i przesłaniu miłości. W utworze "Joy", który na samym początku w delirycznej atmosferze przywołuje proroczą wizję przeżytych przez Cave'a tragedii (I woke up this morning with the blues all around my head / I felt like someone in my family was dead), pada pełne przekonania stwierdzenie: We've all had too much sorrow, now is the time for joy. Po wymówieniu tych słów głos wokalisty rozpływa się i ustępuje wznoszącemu się, natchnionemu chórowi. Choć właśnie tutaj zawiera się programowe przesłanie albumu, które właściwie można byłoby streścić niemal wyłącznie do tych słów, to punktem kulminacyjnym okazuje się wzniosła aura numeru tytułowego - hymnu na cześć wielkości i niezłomności ludzkiego ducha. Cave wciela się w zagubione i pozbawione sensu istnienia mityczne bóstwo, które poszukuje wiernych na tyle oddanych (w tym także bohaterki "Jubilee Street" z "Push the Sky Away"), że będą potrafili rozdrapać swoje największe rany, przeżyć swoiste katharsis poprzez cierpienie i wraz z nim oddać się bez reszty przeżywaniu niewyczerpanej, bezbrzeżnej radości. Gdy Cave zajęty był rozmowami z Bogiem, wszystkie te monumentalne idee na muzykę spróbował przełożyć Warren Ellis, który w roli naczelnego współpracownika Dzikiego Boga w ostatnich latach zawodził już wielokrotnie. Efekt jest więc spodziewany - chociaż syntezatorowe, ambientalne klimaty z trzech poprzednich albumów zniknęły zupełnie, nie zniknęły prowadzące donikąd fortepianowe dłużyzny, które dały się nieco we znaki także na tegorocznej płycie Dirty Three. Najbardziej przeszkadza to na rajskim, przesłodzonym "Cinnamon Horses", w którym pojawiają się także ceremonialne partie rogów przypominające hejnał zagrany przez anielskie zastępy. Patos tego rozwiązania, powtórzonego również na "Joy", jest nieznośnie dosłowny, wręcz łopatologiczny, jakby Ellis musiał uporczywie przypominać i podkreślać, że całość głęboko wynika z kontekstu religijnego. Cave zdaje się chwilami ogrywać wciąż te same ballady, które już kiedyś słyszeliśmy, ale nigdy wcześniej jego albumu nie można było przyrównać tak trafnie do protestanckiej mszy. "Wild God" tę granicę radykalnie przekracza - to już pełnowymiarowy gospel. Gdy w "Conversion" lider z natchnioną ofiarnością opowiada historię o wspólnotowym doświadczeniu miłosierdzia, tonie w rosnącym przepychu orkiestrowych aranżacji i ekstatycznych harmoniach chóru, które wydają się pogrążać w jakimś straceńczym zapamiętaniu, jakby te dziesiątki głosów osiągały stan lewitacji czy czegoś w rodzaju wniebowstąpienia. Łatwo sobie wyobrazić, jak jednocząco i katartycznie mogłoby to zadziałać na koncercie - zwłaszcza podczas okrzyków: You're beautiful!, które Cave kierowałby do publiczności na wzór słynnego: You're breathtaking! Keanu Reevesa - ale na płycie przytłacza i brzmi jak nakręcająca się spirala pretensjonalnej krzykliwości. Znacznie bardziej przekonujący Cave jest w stonowanym, nostalgicznym "O Wow O Wow (How Wonderful She Is)" z eleganckim groovem, w którym na potwierdzenie istnienia Absolutu znajduje argument w postaci swojej dawnej miłości, muzy i współpracownicy z wczesnych lat The Bad Seeds - zmarłej w 2021 roku Anity Lane. W drugiej połowie słychać jej głos odtworzony z nagrania rozmowy telefonicznej i gdy (jakby z zaświatów) zaczyna ona snuć refleksję nad relacją z Cavem oraz wspominać chwile wspólnego tworzenia, następuje najbardziej wzruszający moment na albumie. Niestety łatwo go przeoczyć przez tę pompatyczną, kapłańską niemal żarliwość, która dominuje na "Wild God". Nie można w tym wszystkim odmówić Cave'owi autentyczności, tak jak trudno mu po tych wszystkich latach traum zarzucić pozerstwo. "Wild God" był mu ewidentnie potrzebny w sensie terapeutycznym, ale artystyczny efekt - mimo głęboko humanistycznego punktu wyjścia i skali świadomości społecznego oddziaływania jego przemiany - graniczy niebezpiecznie z okładaniem słuchacza Biblią po głowie i - przepraszam za wyrażenie - wpychaniem mu Boga do gardła. Cave oczywiście chce podzielić się swoim ozdrowieniem z całym światem, ale wychodzi mu to obsesyjnie. Leonard Cohen czy nawet Tom Waits z niełatwymi wątkami boskości i swoją skomplikowaną religijnością radzili sobie dużo sprawniej właśnie dlatego, że nie operowali tak nachalnie narzucającym się dogmatyzmem. Będą z tej płyty przeboje, ale jeśli Bóg jest, to chyba lepiej go szukać w szarościach, niż bez zahamowania przekraczać kolejne progi patosu. Soundrive ..::TRACK-LIST::.. 1. Song of the Lake 2. Wild God 3. Frogs 4. Joy 5. Final Rescue Attempt 6. Conversion 7. Cinnamon Horses 8. Long Dark Night 9. O Wow O Wow (How Wonderful She Is) 10. As the Waters Cover the Sea https://www.youtube.com/watch?v=uAgsn7la3jg SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-09-20 15:55:30
Rozmiar: 290.96 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
..::INFO::..
Zeal & Ardor to szwajcarski awangardowy zespół metalowy założony przez Manuela Gagneux, szwajcarsko-amerykańskiego muzyka, działającego wcześniej w chamber popowym Birdmask. Zespół został założony w 2013 w Bazylei, a jego muzyka określana jest jako mix African-American Spiritual z black metalem. GREIF to czwarta, najnowsza płyta zespołu nagrana w składzie: Manuel Gagneux (wokal, gitara, bas, klawisze, programming) i Marco Von Allmen (bębny). Title: GREIF Artist: Zeal & Ardor Country: Szwajcaria Year: 2024 Genre: Alternatywna, Metal Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. 1 the Bird, the Lion and the Wildkin 2 Fend You Off 3 Kilonova 4 are you the only one now? 5 Go home my friend 6 Clawing out 7 Disease 8 369 9 Thrill 10 une ville vide 11 Sugarcoat 12 Solace 13 Hide in Shade 14 to my ilk
Seedów: 10
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-09-17 14:48:01
Rozmiar: 100.50 MB
Peerów: 69
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist...............: Fabio Fabio Feat. Osa Sessions Album................: Spezzatino Porcino Genre................: Alternativa e indie Year.................: 2024 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) ...( TrackList )... 1. Fabio Fabio Feat. Osa Sessions - Duorme 2. Fabio Fabio - Spezzatino porcino 3. Fabio Fabio Feat. Bitch Volley - Gioggiò 4. Fabio Fabio - Diventano alberi 5. Fabio Fabio - Dimmelo dammelo 6. Fabio Fabio - Du Brasil 7. Fabio Fabio Feat. Enrico Ascoli - Tre voci al rave
Seedów: 67
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-09-15 09:16:15
Rozmiar: 701.40 MB
Peerów: 49
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist...............: London Grammar Album................: The Greatest Love Genre................: Alternativa e indie Year.................: 2024 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) ...( TrackList )... 1. London Grammar - House 2. London Grammar - Fakest Bitch 3. London Grammar - You And I 4. London Grammar - LA 5. London Grammar - Ordinary Life 6. London Grammar - Santa Fe 7. London Grammar - Kind Of Man 8. London Grammar - Rescue 9. London Grammar - Into Gold 10. London Grammar - The Greatest Love
Seedów: 435
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-09-14 21:48:58
Rozmiar: 488.97 MB
Peerów: 43
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Andy Wood Album: Charisma Year: 2024 Genre: Rock Format: mp3 320 kbps ...( TrackList )... 01. Shoot The Sun Down 02. Free Range Chicken 03. Rooster 04. Storms and Sparrows 05. Charisma 06. Cherry Blossoms 07. Master Gracey's Manor 08. Hylia 09. Moaning Lisa 10. Copperhead 11. Believe
Seedów: 5
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-08-13 19:43:44
Rozmiar: 136.27 MB
Peerów: 0
Dodał: MuzaBOY
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
Lilusia bardzo proszę. Vitus wielkie dzięki! ..::TRACK-LIST::.. Bumerang (2015) Mój dom (2017) Mini dom (2018) Naucz mnie tańczyć (2023) Dobry moment (2018) Dobrze, że cię mam (2018) Sold Out 2019/2020 (2020) Kwadro Tour Live (2022) https://www.youtube.com/watch?v=Pf6jEYmnC_U SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 6
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-07-26 19:36:17
Rozmiar: 843.33 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...( Info )...
Artist: Snow Patrol Album: A Hundred Million Suns Year: (2008) Genre: Alternative Format: [MP3 320] ...( TrackList )... 01. If There's A Rocket Tie Me To It 02. Crack The Shutters 03. Take Back The City 04. Lifeboats 05. The Golden Floor 06. Please Just Take These Photos From My Hands 07. Set Down Your Glass 08. The Planets Bend Between Us 09. Engines 10. Disaster Button 11. The Lightning Strike
Seedów: 156
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-06-16 13:21:44
Rozmiar: 133.59 MB
Peerów: 17
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist...............: King Hannah Album................: Big Swimmer Genre................: Alternativa e indie Year.................: 2024 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) ...( TrackList )... 1. King Hannah - Big Swimmer 2. King Hannah - New York, Let's Do Nothing 3. King Hannah - The Mattress 4. King Hannah - Milk Boy (I Love You) 5. King Hannah - Suddenly, Your Hand 6. King Hannah - Somewhere Near El Paso 7. King Hannah - Lily Pad 8. King Hannah - Davey Says 9. King Hannah - Scully 10. King Hannah - This Wasn't Intentional 11. King Hannah - John Prine on the Radio
Seedów: 20
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-06-13 23:43:35
Rozmiar: 0.99 GB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist...............: Paul Weller Album................: 66 Genre................: Alternativa e indie Source...............: WEBQ Year.................: 2024 Ripper...............: & Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.4.3 20230623 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 75 %) Channels.............: Stereo / 44100 HZ / 24 Bit Tags.................: - Information..........: Polydor Records ...( TrackList )... 1. Paul Weller - Ship Of Fools 2. Paul Weller - Flying Fish 3. Paul Weller - Jumble Queen 4. Paul Weller - Nothing 5. Paul Weller - My Best Friend's Coat 6. Paul Weller - Rise Up Singing 7. Paul Weller - I Woke Up 8. Paul Weller - A Glimpse Of You 9. Paul Weller - Sleepy Hollow 10. Paul Weller - In Full Flight 11. Paul Weller - Soul Wandering 12. Paul Weller - Burn Out Playing Time.........: 41:56 Total Size...........: 472,27 MB
Seedów: 26
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-05-25 22:04:43
Rozmiar: 472.33 MB
Peerów: 1
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
Hit Me Hard and Soft to trzeci album studyjny amerykańskiej piosenkarki i autorki tekstów Billie Eilish, wydany 17 maja 2024 roku nakładem Darkroom i Interscope Records. Eilish jest współautorką albumu wraz ze swoim bratem i częstym współpracownikiem Finneasem, który jest także producentem albumu. Title: Hit Me Hard And Soft Artist: Billie Eilish Country: USA Year: 2024 Genre: Alternatywna Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. 1.Skinny 2.Lunch 3.Chihiro 4.Birds of a Feather 5.Wildflower 6.The Greatest 7.L'Amour de Ma Vie 8.The Diner 9.Bittersuite 10.Blue https://www.youtube.com/watch?v=pCgWlgOoDaU
Seedów: 4
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-05-24 11:16:32
Rozmiar: 101.37 MB
Peerów: 0
Dodał: ertvon
Opis
...( Info )...
Artist...............: Maestro Pellegrini Album................: Chi sono io Vol.1 Genre................: Alternativa e indie Source...............: WEBQ Year.................: 2024 Ripper...............: & Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.4.3 20230623 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 76 %) Channels.............: Stereo / 44100 HZ / 24 Bit Tags.................: - Information..........: Universal Music Italia srL. ...( TrackList )... 1. Maestro Pellegrini - Chi sono io 2. Maestro Pellegrini - Ruggine 3. Maestro Pellegrini - Non puoi rimanere 4. Maestro Pellegrini - Un’altra luna 5. Maestro Pellegrini - Canzone per un amico Playing Time.........: 15:54 Total Size...........: 183,16 MB
Seedów: 5
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-05-13 06:21:57
Rozmiar: 183.26 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
|