|
|
|||||||||||||
Ostatnie 10 torrentów
Ostatnie 10 komentarzy
Discord
Wygląd torrentów:
Kategoria:
Muzyka
Gatunek:
Progressive Rock
Ilość torrentów:
72
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Pierwsza antologia włoskiej grupy z żeńskim wokalem w stylu Earth & Fire. Obecnie zespół ma status kultowego, jednak w czasie swojej działalności miał trudności ze znalezieniem publiczności, co mogło wynikać z angielskich tekstów, a także tego, że włoska scena zdominowana była przez muzykę opartą na instrumentach klawiszowych, a podstawą twórczości Circus 2000 była gitara. W zestawie znajdują się obydwa albumy, "Circus 2000" z 1970 i "An Escape From A Box" z 1972, a także dziewięć utworów singlowych oraz niepublikowane wcześniej dwie kompozycje, które miały się znaleźć na trzecim albumie. Całość znajduje się w rozkładanym digipaku, z atrakcyjną książeczką z wieloma rzadkimi zdjęciami. One of Italy's early prog favourite of mine C2K's self-titled debut album is an outstanding piece of dream psych prog. The quartet (guitar trio plus the superb- sounding Aliotta singing) developed a great form of psychedelic prog, that can serve as the perfect example between psychedelic rock and pure prog rock, without sounding too much like most of the 60's groups (bar the Indian-laced Magic Bean) and the basic cheap psych artwork doesn't do justice to the music on the album. Careful with the track list as the chronology is not respected on the backsleeve (I hate that!!). Some of those tracks (10 short ones) are pure joy and could've been easily written by Jefferson Airplane at their top form (a tad proggier though, but this came out two years after JA's creative peak) and, outside the closing Try All Day, there are no weak tracks. Among my faves are the superb opening I Can't Believe (Sonia leads her dog to Pavlov ;-) and its successor I Just Can't Stay, the Jeffersonian Must Walk Forever, the irresistible Try To Live (with its wild rhythms and moods), the enthralling The Lord, He Has No Hands (what a groovy tune) and the exciting I Am A Witch (and its weird incantations). The worst thing is that most of these songs appear way too short (longest just below 4 min) and you'd be curious as to how the group could've expanded on them. Aliotta's voice is cross of Grace Slick and David Surkamp (of Pavlov's Dog), creating a bit a timbre and delivery between Madeleine Bell (Stones The Crow), Janita Haan (Babe Ruth) and Sonja Christina (Curved Air), but unlike the latter two, Sylvana can not only sing very well, but charm the hell out of us, singing in a fair English some proggy occult lyrics. But she's hardly alone in the group and Quartarone is an excellent guitarist, not afraid to use his fuzz box at good use, while drummer Lo Previte is shinning throughout the whole album (he will play in jazz-rock group Duello Madre) and Bianco's bass filling much of the gap when the other two compadres are running up and down all over the fretboards and toms. Some additional but un-credited flute (on I Just Can't Stay) and the odd sitar complete an album that does perfectly well without the slightest trace of keyboards. A short album (just under the 30 min-mark), but indeed a real classic, all to sadly overlooked by progheads because of the lack of extended musical interplay, but I urge them to reconsider this album. Barely missing the flawless, this album is easily an essential piece of progdom, even comparing to their better-esteemed follow-up. Sean Trane ..::TRACK-LIST::.. CD 1 - Circus 2000 (1970): 1. I Can't Believe 2:35 2. Try To Live 3:38 3. Must Walk Forever 3:51 4. Sun Will Shine 1:54 5. I Just Can't Say 2:38 6. I Am The Witch 3:21 7. Magic Bean 2:04 8. While You're Sleeping 2:48 9. Try All Day 2:32 10. The Lord, He Has No Hands 3:43 Bonus Tracks: 11. Io La Strega (I Am The Witch) 3:21 12. Pioggia Sottile (I Can't Believe) 2:35 13. I Am The Witch 3:21 14. I Can't Believe 2:33 15. Regalami Un Sabato Sera 3:05 16. Ho Regalato I Capelli 5:01 1-10: The album Circus 2000, Italian Rifi RFL ST 14049, released November 1970 11-12: Italian language single Io La Strega (I Am The Witch) / Pioggia Sottile (I Can't Believe), Italian Rifi RFN NP 16424, released November 1970 13-14: English language single I Am The Witch / I Can't Believe, mono Italian Rifi RFN NP 16443, released March 1971 15-16: Italian language single Regalami Un Sabato Sera, Italian Rifi RFN NP 16444, released April 1971 ..::OBSADA::.. Silvana Aliotta - vocals Marcello 'Spooky' Quartarone - vocals, guitars Gianni Bianco - guitar, bass Johnny Betti - drums Franco 'Dede' Lo Previte - drums https://www.youtube.com/watch?v=rRrZzSYuQVQ SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 5
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-06-23 13:38:51
Rozmiar: 113.70 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Colosseum came together in 1968, the brainchild of virtuoso drummer Jon Hiseman and saxophonist Dick Heckstall-Smith (who had played together in the Graham Bond Organisation and John Mayall’s Bluesbreakers). Teaming with bass guitarist Tony Reeves and keyboard player Dave Greenslade, the line-up of the band was completed with the recruitment of guitarist and vocalist James Litherland. Their debut album, “Those About to Die Salute You” was was one of the first successful attempts to fuse Jazz, Blues and Rock reaching number 15 on the UK album chart. Their second album, “Valentyne Suite,” was the first release on the Progressive Vertigo imprint and spent nine weeks on the UK album chart, peaking at number 15. The album’s focal point was the three part “Valentyne Suite” which earned the band critical praise and is now regarded as a milestone in early Progressive Rock. In the USA and Canada the album appeared in different form in 1970 as “The Grass is Greener” remixed and featuring new member Dave “Clem” Clempson (guitar, vocals), who replaced James Litherland in the group. The album also featured a series of songs unreleased in the UK. Released on the Vertigo in December 1970, “Daughter of Time” heralded another line-up change within the group, featuring new recruits Mark Clarke (bass) and the distinctive lead vocalist Chris Farlowe. The album spent five weeks in UK Top 30. A series of UK concerts were recorded in 1971 and were issued in June of that year as the double LP “ Colosseum Live,” a UK Top 20 hit. Colosseum dis-banded in October 1971, but were to reform in 1994. This Esoteric Recordings release also features studio bonus tracks and an additional CD of further live recordings from 1971. - 6xCD BOXED SET CELEBRATING THE WORK OF COLOSSEUM RECORDED BETWEEN 1968 AND 1971. - A REMASTERED SET INCLUDING THE ALBUMS ‘THOSE ABOUT TO DIE SALUTE YOU’, ‘VALENTYNE SUITE’, ‘THE GRASS IS GREENER’, ‘DAUGHTER OF TIME’ AND ‘COLOSSEUM LIVE’ PLUS AN ADDITIONAL 12 BONUS TRACKS DRAWN FROM STUDIO SESSIONS AND LIVE RECORDINGS. - INCLUDES AN ILLUSTRATED BOOK WITH ESSAY. - COVERAGE ON ALL SPECIALIST AND NATIONAL RADIO, REVIEWS IN UNCUT, MOJO, RECORD COLLECTOR AND CLASSIC ROCK MAGAZINES AND ALL PRESS, RELEVANT WEBSITES AND FANZINES. JACOPO VIGEZZI "The Grass Is Greener" to w zasadzie amerykański odpowiednik "Valentyne Suite". Bardzo mocno różni się jednak od swojego europejskiego pierwowzoru. Nie było innego wyjścia, skoro "The Kettle" i znaczna część tytułowej "Valentyne Suite" w Stanach zostały już opublikowane na "Those Who Are About to Die Salute You". Pojawił się zatem pomysł, aby dograć nowe utwory. W międzyczasie ze składu Colosseum odszedł jednak śpiewający gitarzysta James Litherland. Jego następcą został David "Clem" Clempson, wcześniej członek bluesrockowego tria Bakerloo. Ponieważ nowe utwory zostały nagrane już z jego udziałem, zdecydowano by muzyk zarejestrował także wokal i gitarę na miejsce oryginalnych partii Litherlanda w trzech z czterech utworów powtarzających się z "Valentyne Suite" (jedynie "Elegy" pozostawiono bez zmian). Te kontrowersyjne, choć uzasadnione zmiany w zasadzie niewiele zmieniły. Clempson to co najmniej tak samo dobry gitarzysta i równie przeciętny wokalista. Problem stanowią cztery nowe utwory, które ewidentnie powstawały w pośpiechu. W większości są to cudze kompozycje. "Jumping Off the Star" opiera się na jazzowym utworze pianisty Mike'a Taylora, u którego boku karierę zaczynali Jon Hiseman i Tony Reeves. Niewiele jednak zostało z oryginału. Dodano nie tylko tekst, ale też całość zagrano w stricte rockowy sposób. Jeszcze nigdy wcześniej zespół nie nagrał tak zwyczajnego kawałka. Są tu co prawda całkiem fajne partie gitary, basu i perkusji, a brzmienie dopełniają organy oraz odgłosy dzwonów, ale brakuje wcześniejszej kreatywności, a także tego mniej konwencjonalnego podejścia, które wyróżniało Colosseum spośród innych grup. "Rope Ladder to the Moon" to z kolei kompozycja Jacka Bruce'a z jego solowego debiutu "Songs for a Tailor". Co ciekawe, Hiseman i Heckstall-Smith wzięli udział w nagraniu tamtego albumu, choć akurat w tym kawałku nie wystąpili. W nowej wersji utwór nabrał bardziej jazzrockowego charakteru, ale przy okazji gdzieś uciekł intrygujący klimat pierwowzoru. Najsłabiej prezentuje się wariacja na temat "Bolera" Maurice'a Ravela, na którą muzycy kompletnie nie mieli pomysłu - te bardziej rockowe partie zupełnie tu nie pasują, brzmią strasznie kuriozalnie. Całości dopełnia autorski utwór "Lost Angeles", zdecydowanie najlepszy z tej czwórki, z naprawdę udanymi partiami wszystkich instrumentalistów, choć bardzo nijako zaśpiewany. "The Grass Is Greener" to dość dziwne i bardzo niedopracowane wydawnictwo, składające się głównie z bardzo podobnych (ratujących całość powtórek z "Valntyne Suite") lub wyraźnie słabszych (na czele z przeokropnym "Bolero") wersji wcześniej znanych kompozycji. Nawet bardzo ładna okładka została tutaj dziwacznie przyciemniona i wygląda dużo gorzej niż na "Valentyne Suite". Nic dziwnego, że zespół i wydawca niespecjalnie wykazywali chęć publikacji tego materiału poza Stanami. Jedynie utwory "Rope Ladder to the Moon", "Bolero" i tutejsza wersja "The Grass Is Greener" doczekały się oficjalnej premiery dzięki składance "The Collectors' Colosseum" z 1971 roku. Znalazł się na niej także "Jumping Off the Star", ale z oryginalną partią wokalną zastąpioną śpiewem Chrisa Farlowe, którego przyjęto do zespołu, gdy zdano sobie sprawę z wokalnych ograniczeń Clempsona. Ponadto, "Rope Ladder to the Moon" i "Lost Angeles" weszły do koncertowego repertuaru grupy i można je usłyszeć na albumie "Live", zresztą w wykonaniach znacznie przebijających wersje studyjne. Paweł Pałasz ..::TRACK-LIST::.. CD 3 - The Grass Is Greener (1970): 1. Jumping Off The Sun 3:35 2. Lost Angeles 5:32 3. Elegy (Vocals James Litherland) 3:12 4. Butty’s Blues 6:45 5. Rope Ladder To The Moon 3:43 6. Bolero 5:29 7. The Machine Demands A Sacrifice 2:50 8. The Grass Is Always Greener 7:37 ..::OBSADA::.. Dave Greenslade - organ, keyboards, vocals Dick Heckstall-Smith - saxophone Jon Hiseman - drums Dave 'Clem' Clempson - guitar, vocals Tony Reeves - bass James Litherland - vocals (on 'Elegy') https://www.youtube.com/watch?v=XxSmfRZ0ysI SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 2
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-05-19 09:48:35
Rozmiar: 90.64 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Zespół Holloee Poloy powstał w 1988 roku, gdy do istniejącej już formacji Staff, grającej progresywnego rocka, dołączyła młoda wokalistka i kompozytorka Edyta Bartosiewicz. Muzycy w składzie Paweł Derentowicz (gitara), Piotr Siegel (bas), Romuald Kunikowski (klawisze), Marcin Grzelak (klawisze), Robert Szambelan na perkusji (później zastąpił go Krzysztof Poliński) oraz wyżej wspomniana Edyta Bartosiewicz, rozpoczęli próby w salce, mieszczącej się w suterenie jednego z budynków przy ulicy Dzielnej w Warszawie. Ich twórczość była wypadkową wielu gatunków muzycznych takich, jak pop, rock, funky, a nawet jazz. Już rok później zespół wszedł do studia S-4 przy Woronicza, by zarejestrować swoją pierwszą płytę. Instrumenty perkusyjne nagrywał gościnnie Cezary Walter, za realizację dźwięku odpowiadał Leszek Kamiński. Można zaryzykować stwierdzenie, że udało się stworzyć album bardzo nowatorski, awangardowy! W 1990 roku materiał zatytułowany 'The Big Beat' był wydany na kasecie magnetofonowej, ale również płycie winylowej przez Polskie Nagrania. Oczywiście materiał był zaśpiewany w całości po angielsku, a teksty napisał Michael Stoneman. Twórczość wywołała spore zainteresowanie wśród dziennikarzy muzycznych i dostała wyjątkowo dobre recenzje w prasie. Warto zaznaczyć, iż Holloee Poloy zrealizowało zaledwie kilka koncertów, w tym na Mokotowskiej Jesieni Muzycznej i Letniej Zadymie W Środku Zimy. Później sytuacja wyglądała tak, że drogi muzyków się zwyczajnie rozeszły, a Edyta Bartosiewicz rozpoczęła działalność solową. https://muzycznekorki.blogspot.com/2013/06/genialny-debiut-holloee-poloy.html ..::TRACK-LIST::.. 1. Cars 3:53 2. See-Saw 3:21 3. True Love & Confusion 3:53 4. Could Die In Your Eyes 7:17 5. That Rumour 3:34 6. At Your Door 6:12 7. Don't Break Down 2:40 8. Time To Look Again 3:47 Nagrań dokonano w studio S-4, październik 1988 - maj 1989. ..::OBSADA::.. Vocals [Choirs] - Edyta Bartosiewicz Bass - Piotr Siegel Drums - Krzysztof Poliński Guitar - Paweł Derentowicz Keyboards - Romuald Kunikowski Percussion - Cezary Walter https://www.youtube.com/watch?v=FPD80GTaMs0 SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 6
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-04-29 17:52:51
Rozmiar: 260.09 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Maciej Meller otwiera tym wydawnictwem trzeci już rozdział swojej solowej kariery. A może należałoby napisać inaczej? Bo zręczniej byłoby może powiedzieć, że kończy Zenithową trylogię, na którą składa się studyjna, „elektryczna” wersja debiutu, jego akustyczna odsłona i wreszcie ta trzecia, koncertowa, o której kilka słów tu będzie... Na początek jednak krótka informacja, dla być może mniej wtajemniczonych, na temat tego, z czym my tu na Live After Zenith obcujemy? To zapis pierwszego solowego koncertu Macieja Mellera z „Zenithowym” materiałem, do którego doszło 8 stycznia 2023 roku w inowrocławskim Teatrze Miejskim. Wieczór miał być unikalny i niepowtarzalny, jednak wobec wyprzedania go oraz próśb i sugestii, aby jednak go powtórzyć, artysta zdecydował się jeszcze w maju tego samego roku zagrać trzy takie występy. Te, z pewnością nie odebrały palmy wyjątkowości temu wydarzeniu, a do tego przyczyniły się do ubogacenia recenzowanego wydawnictwa. Według zapowiedzi wytwórni, na winylowy Live After Zenith ma trafić bowiem, w formie bonusu, akustyczna wersja Nights in White Satin The Moody Blues, zapisana w Przeciszowie. Ciężko jest pisać o wydawnictwie z koncertem, w którym uczestniczyłem i który relacjonowałem. Do tego był to występ z płytą, o której słowa też przelewałem tu „na papier”. Bo myśli do głowy czasami wpadają podobne. Niemniej spróbujmy... Mimo upływu ponad roku od wydarzenia, także w tej wydawniczej wersji ma ono swoją magię. Wszystkie subtelności, delikatności i intymności, które obecni na sali doświadczali, dziś mogą odczuć ci, którzy włożą płytę do odtwarzacza. Ogromną zaletą Live After Zenith jest to, że Meller - wraz z dużą grupą swoich muzycznych przyjaciół - stworzył na scenie tak naprawdę… trzecią wersję Zenith! Bo ta „inowrocławska” nie jest bledszą kopią tej akustycznej! Wręcz przeciwnie, utwory mają mnóstwo odmienności i aranżacyjnych niuansów, które z każdym kolejnym przesłuchaniem się ujawniają. No i wreszcie mają rozimprowizowany charakter, bo same w sobie są idealnie do tego stworzone. Zresztą, wystarczy posłuchać ponad 12-minutowego, mocno jazzowego, snującego się jakby w nieskończoność, Trip. Inne „zjawiskowości”, które każą sięgnąć po ten album? Z pewnością wykonanie mojego ukochanego Planu B, który wszak na Zenith Acoustic z pewnych oczywistych względów nie trafił. Do tego fakt obecności na scenie aż czterech muzyków Quidam i obecna przez to na tym dysku ujmująca wersja We Are Alone Together zaśpiewana przez Bartka Kossowicza. Wreszcie są dwa covery. Najpierw Maanamowy Krakowski spleen w 9-minutowej odsłonie. Paru muzyków porywało się na tę wielką kompozycję, niemniej Mellerowa wersja, z takim cichym transem w zwrotce i emocjonalną kulminacją wokalną Borka w refrenie, po której znów wracamy do transowego, muzycznego szeptania, robi wrażenie. Tym bardziej że ponownie mamy to wszystko ubrane w jazzowe figury solowe. I jest jeszcze Heroes, Davida Bowiego, ozdobione, przy wyciszonym akompaniamencie i oklaskach, podziękowaniami i prezentacją muzyków przez bohatera wieczoru, po których muzyka się wzmaga i powraca to tej słynnej melodycznej figury Heroes. Niezwykłe. W suplemencie do tekstu mała, aczkolwiek ważna uwaga. Recenzowany materiał trafił do naszej redakcji przedpremierowo w formie audio. Ale warto dodać, że koncert będzie nie tylko do posłuchania, ale i do obejrzenia. I to zarówno w formacie DVD, jak i Blu-ray. Ciekawy jestem niezwykle, jak wypadnie na nim ta magiczna intymność, jaką zapamiętałem z tego niedzielnego wieczoru. I sam Maciej Meller, który wówczas wydał mi się skromnie schowany z tyłu, chcąc jakby docenić obecność towarzyszących mu gości. Ale to już zobaczymy niebawem... Mariusz Danielak Macieja Mellera specjalnie przedstawiać nie trzeba. Pochodzący ze Żnina gitarzysta, znany z występu w formacjach Quidam, Meler Gołyźniak Duda czy Riverside, od 2021 roku równolegle z aktywnością w tej ostatniej grupie daje się poznać światu także jako artysta solowy. Wtedy zadebiutował krążkiem „Zenith”. W ramach promocji albumu wystąpił on wraz z wokalistą i gitarzystą Krzysztofem Borkiem w klubie Farna w Inowrocławiu. Zaprezentowane wówczas oszczędne aranżacje, jeszcze bardziej podsyciły w Macieju pragnienie by nagrać utwory ponownie. Marzenie to zostało zmaterializowane w postaci płyty „Zenith Acoustic” (2022) nagranej z innymi, głównie inowrocławskimi, instrumentalistami. Wydawnictwo spotkało się z bardzo przychylnym przyjęciem, co z kolei utrwaliło artystę w przeświadczeniu, że warto zaprezentować ten materiał na żywo. I tak 8 stycznia 2023 roku na deskach Teatru Miejskiego w Inowrocławiu pojawili się Maciej Meller (gitary), Krzysztof Borek (śpiew, gitara akustyczna), Łukasz Oliwkowski (perkusja), Zbigniew Florek (fortepian i inne instrumenty klawiszowe), Jacek Mazurkiewicz (kontrabas), Paweł Hulisz (trąbka, flugelhorn), Jacek Zasada (flety) i Sebastian Niemiec (saksofon tenorowy). Z tego składu jedynie ten ostatni nie wystąpił na studyjnej wersji akustycznego „Zenitha”. Oczywiście większość setlisty, a co za tym idzie zawartości krążków, wypełnia solowy materiał Macieja w aranżacjach znanych z akustycznej wersji. Mamy tu zatem otwierające całość „Aside” z dodaną partią fletu we wstępie, a także w środkowej części (gdzie udanie zastąpiła ona popis na oboju) oraz wyśmienite solo na saksofonie w wykonaniu Sebastiana Niemca. W „Fox” zabrakło gwizdania we wstępie, a Zbyszek Florek ma okazję, by - oprócz grania na fortepianie marki C. Bechstein - wydobyć także dźwięki z innych instrumentów klawiszowych. W przebojowym „Frozen” słyszymy kolejny porywający popis duetu Jacek Zasada – Sebastian Niemiec, a w końcówce Jacek Mazurkiewicz wykorzystuje swój kontrabas w charakterze… instrumentu perkusyjnego. Początek i koniec nagrania „Plan B”, którego zabrakło na „Zenith Acoustic”, to tylko śpiew Krzyśka Borka przy akompaniamencie fortepianu. W środku dochodzi do tego sekcja rytmiczna i Maciej Meller, który tym razem sięga po gitarę elektryczną. Z kolei w „Knife” słyszymy tylko lidera oraz wokalistę, którego śpiew w końcówce jest zdecydowanie mocniejszy. „Halfway” rozpoczyna perkusyjne intro, ze wspomagającą Łukasza Oliwkowskiego klaszczącą publicznością. Ogólnie aranżacja utworu została nieco mocniej przebudowana przez co zyskał on na dynamice. Zmniejszono rolę pobrzmiewających w tle syntezatorowych smyków, a zamiast tego otrzymujemy bardziej wyraziste partie sekcji rytmicznej stanowiącej podbudowę pod także mocniejsze dźwięki, którymi raczy nas na fortepianie Zbyszek Florek. Na finał podstawowego setu słyszymy wspólną kompozycję Macieja i Mariusza Dudy, czyli „Trip”, z fantastyczną transowo–psychodeliczną końcówką, w której podkład gitarowo – fortepianowo – basowo – perkusyjny daje okazję na zaprezentowanie swoich umiejętności Sebastianowi Niemcowi, który raczy nas porywającą solową partią na saksofonie tenorowym. Ze sceny, jako jedyny z pierwszej odsłony „Zenitha”, nie wybrzmiał utwór „Magic”. Nie znaczy to jednak, że został on całkowicie pominięty w repertuarze wydawnictwa. Pojawia się on bowiem podczas wyświetlania napisów końcowych na płytach DVD i Blu-Ray. Maciej wielokrotnie w czasach Quidam udowadniał, że świetnie czuje się grając covery. Nic zatem dziwnego, że w celu wypełnienia programu koncertu, sięgnął także po cudzy materiał. Choć w przypadku pierwszego z tych utworów, zagranego w środku setu, czyli „We Are Alone Together”, słowo „cudzy” jest sporym nadużyciem. Gitarzysta wykorzystał fakt, że na scenie, oprócz niego, znalazło się jeszcze dwóch członków Quidam, czyli Zbyszek Florek i Jacek Zasada, a zaproszenie do wspólnego występu przyjął jeszcze Bartosz Kossowicz. I on wraz z kolegami zaśpiewał jeden z najpiękniejszych utworów firmowanych przez nierozerwalnie związany z Inowrocławiem zespół. To oczywiście jest także ukłonem w stronę licznie zgromadzonej publiczności w Teatrze Miejskim oraz podkreślenie faktu, że to właśnie to miasto jest drugim domem Macieja. Muzycznie porusza subtelną, a jednocześnie wyrazistą partią perkusji, grą Jacka Mazurkiewicza na kontrabasie przy użycia smyczka, fortepianowym tłem Zbyszka Florka, solem na flecie w wykonaniu Jacka Zasady oraz brzmieniem elektrycznej gitary, na której Maciej gra przy użyciu e-bow. Na bis wybrzmiały już zdecydowanie obce nagrania. Wybór pierwszego z nich nieco zaskakuje. Maciej z kolegami zdecydował się sięgnąć po klasyk grupy Maanam, czyli „Krakowski spleen”. Zaprezentował go w nieco wolniejszej, bardziej dostojnej wersji, z przejmującym śpiewem Krzysztofa, a lider ponownie mógł sięgnąć po gitarę elektryczną. Szczególnie warty uwagi jest jego duet w końcówce z Pawłem Huliszem. Nie bez znaczenia był tu tekst Kory, dotyczący problemów z depresją, co jak przyznaje gitarzysta w wywiadach, jest tematem bardzo mu bliskim. Inną interpretację warstwy lirycznej można odnieść do sytuacji w naszym kraju. Artysta chciał przy jej pomocy wyrazić nadzieję, że w końcu nadejdą spokojniejsze, bardziej normalne czasy. Na zakończenie muzycy sięgnęli po klasyk światowej muzyki, czyli utwór napisany przez Davida Bowiego z Brianem Eno zatytułowany „Heroes”. Jest on często wykonywany przez innych artystów, w tym także tych zapełniających duże sale koncertowe, jak King Crimson czy Depeche Mode. Tu znów zachwyca partia gitary z wykorzystaniem e-bow, fortepianowy podkład, a także wyśmienite wstawki trio Zasada – Niemiec – Hulisz, dodające nagraniu lekkości. To także okazja, by Maciej mógł podziękować ze sceny organizatorom, publiczności i muzykom. A sama kompozycja dała możliwość zakończenia występu pozytywnym przesłaniem, że zawsze jest nadzieja pomimo wszelkich przeciwności. Za miks i mastering warstwy dźwiękowej odpowiada Robert Szydło, który jest gwarantem dobrego brzmienia. Tak oczywiście jest i tym razem. Wszystkie instrumenty są doskonale słyszalne, dźwięk jest selektywny, co jest szczególnie ważne przy wykorzystaniu akustycznego instrumentarium i trzeba przyznać, że całość brzmi rewelacyjnie. Reżyserem wersji wizualnej jest Marcin Zawadziński. Obraz idealnie współgra z zawartością muzyczną. Oświetlenie jest stonowane, a kadry zmieniają się płynnie. To w połączeniu z wyśmienitym dźwiękiem, szczególnie w wersji przestrzennej, daje wspaniały efekt pozwalając odbiorcy delektować się tą audio-wizualną ucztą. „Live After Zenith” to zapis pierwszego solowego występu Macieja Mellera. Na szczęście okazało się, że później powrócił on jeszcze kilkukrotnie na scenę, by zaprezentować opisany powyżej materiał także w innych częściach Polski. Jest szansa, że w tym roku także zobaczymy go i towarzyszących mu muzyków na żywo. A póki co rozkoszujmy się materiałem wypełniającym to wydawnictwo, bo to naprawdę spora dawka muzyki przez duże „M” (w końcu to ta litera wchodzi w skład inicjałów Macieja). Premiera wydawnictwa, póki co w formie pięknie prezentującego się artbooka ze zdjęciami autorstwa Radosława Zawadzkiego i w opracowaniu graficznym Damiana Bydlińskiego oraz z dyskami CD, DVD i Blu-Ray (z dźwiękiem w formatach Dolby Digital 5.1, Dolby Atmos i stereo hi-res 96/24), będzie miała miejsce 23 lutego. Jednak już 17 lutego będzie można je nabyć podczas specjalnego pokazu w Kinie Kinomax w Inowrocławiu połączonego ze spotkaniem autorskim. Dodatkowo tego samego dnia, a także kolejnego dostępny będzie na koncertach grup Lizard i Tim Orders w Inowrocławiu i Przeciszowie organizowanych przez wytwórnię Farna Records, której Maciej jest współwłaścicielem. Wystąpi on także jako gość z drugim z wymienionych zespołów. A wracając do opisywanego zestawu, to 29 marca do sprzedaży trafi wersja winylowa w dwóch wariantach kolorystycznych oraz limitowany box zawierający wszystkie formaty, w tym także kasetę oraz album ze zdjęciami. Winylowe krążki będą zawierały bonus w postaci utworu „Night In White Satin” z repertuaru The Moody Blues zarejestrowanego 21 maja 2023 w Domu Kultury w Przeciszowie. To nie koniec wydawniczych zapowiedzi z udziałem gitarzysty. Także 23 lutego, za sprawą oficyny GAD Records, ukaże się wznowienie trzeciej studyjnej płyty Quidam „Pod niebem czas”. Nieco później otrzymamy także (już z logo Farna Records) rozszerzoną wersję koncertowej płyty tego zespołu „Baja Prog. Live In Mexico ‘99”. A sam Maciej wraz z kolegami z Riverside niebawem wyruszy za ocean, by kontynuować promocję płyty „ID.Entity”. Czekam na powrót do Polski i występy przed naszą publicznością, zarówno ze wspomnianym zespołem (ten jedyny tegoroczny koncert będzie miał miejsce 1 czerwca w Warszawie), jak i z solowym materiałem. Z wytęsknieniem oczekuję także na nowe propozycje Macieja firmowane własnym nazwiskiem. Tomasz Dudkowski ..::TRACK-LIST::.. 1. Aside 2. Fox 3. Frozen 4. Plan B 5. Knife 6. We Are Alone Together (Quidam) 7. Halfway 8. Trip 9. Krakowski spleen (Maanam) 10. Heroes (David Bowie) ..::OBSADA::.. Maciej Meller - guitars, e-bow Krzysztof Borek - vocal, acoustic guitar Łukasz Oliwkowski - drums, percussions Zbigniew Florek - piano, keyboards Jacek Mazurkiewicz - contrabass Paweł Hulisz - trumpet, flugelhorn Jacek Zasada - flutes Sebastian Niemiec - tenor sax Guest: Bartosz Kossowicz - vocal on 'We are alone together' https://www.youtube.com/watch?v=clFq4hU4E-A SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 6
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-04-13 09:50:45
Rozmiar: 405.68 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Panie i panowie - oto nowy studyjny album SBB! Przyznam szczerze, że podchodziłem do tej płyty, jak pies do jeża, mając jeszcze w pamięci "Nastroje" z 2002, która to płyta była, przyznajmy uczciwie, porażką artystyczną. Wtedy zabrakło kogoś, kto by opanował w studiu Skrzeka & Co. Teraz ktoś taki jest - legendarny producent Mack (w swojej karierze pracował i z ELO i z Queen i z Zeppelinami...), z którym Skrzek spotkał się już na początku kariery muzycznej, gdy wraz z Niemenem nagrywał "Ode To Venus". W zasadzie już od pierwszych dźwięków słychać, że to będzie bardzo dobra płyta. Oczywiście to już nie jest to SBB z okresu Szukaj-Burz-Buduj, gdy byli zjawiskiem w skali światowej. Nie ma tu za bardzo miejsca na jakieś specjalne szaleństwa, za to słychać ogromną dojrzałość, na jaką mogą sobie pozwolić muzycy z ponad trzydziestoletnim stażem. Dlatego "The Golden Harp" zabrzmiało na tej płycie, jak nigdy wcześniej. Dlatego "Music Is My Life" brzmi rozkosznie i słodko, mimo, że w innych warunkach zabrzmiałoby nieznośnie i popowo. Dlatego "New Century" tak świetnie przywołuje ducha "tamtego" SBB. Dlatego "Stary Człowiek W Milczącym Ogrodzie" (nota bene jedyny na płycie tekst Juliana Mateja - szkoda...!) brzmi - owszem - nieco patetycznie i podniośle, ale to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. I pewnie dlatego wesołość na gębie wywołuje "Rock For Mack", krótka galopada w rytmie boogie. Tak samo przecież nazywała się pierwsza kompozycja SBB zarejestrowana w studiu - przez Macka właśnie (i co z tego, że występowali pod szyldem Niemen Group), podczas sesji "Ode To Venus". Oczko puszczone do słuchaczy, ale i do producenta. Mogę sobie wyobrazić, ile mieli wspólnie uciechy w studiu. Jest na tej płycie utwór zupełnie niezwykły. Ukrywa się pod tytułem "Carry Me Away", ale już pierwsze dźwięki rozwiewają wątpliwości. To "Odlot", tylko z angielskim tekstem. Pierwsza studyjna rejestracja tego hymnu grupy. I w sumie poza początkowymi paroma minutami nie przypomina tego "Odlotu" z pierwszej płyty zespołu. Choć mamy tu znów SBB dzikie, nieokiełznane, improwizujące, poszukujące. Ale ten numer prowokuje do poszukiwań. Wręcz żąda, żeby go za każdym razem grać inaczej. I tak też go zagrali. Zadziornie, jazzrockowo, miejscami free. Mack pięknie wziął ich w karby, nie pozwolił się rozbiec w jałowe popisy solowe. Improwizacja kontrolowana? A dlaczego nie? Sprawdziło się, oj i to jak się sprawdziło. To jeden z najmocniejszych punktów płyty. SBB wróciło na dobre, jak się zdaje. Po kilku latach chudych w połowie lat 90, po zmianach kadrowych i poszukiwaniach. Dobrym duchem okazał się, idę w zakład, Paul Werico. On spaja tę grupę, jest jakby przeciwwagą Skrzeka, gorącej głowy w chmurach. Apostolis i Józef powinni dać na mszę, że Opatrzność pozwoliła im spotkać na swojej drodze takiego człowieka. Bo dzięki temu nagrali "New Century". Swoją drugą studyjną płytę w nowym stuleciu. I to taką, której absolutnie nie muszą się wstydzić, bo miejscami spokojnie wytrzymuje porównanie z klasycznymi albumami SBB z lat 70. Bliska jest np. "Welcome" - tak moim zdaniem. A to zacna płyta była, nieprawdaż? I takie też jest "Nowe Stulecie". Zacne. Bardzo zacne. Gratuluję, panowie - zwłaszcza, że ten powrót również w kategoriach komercyjnych okazał się sukcesem. Zważywszy na to, jaki chłam króluje w polskich radiostacjach, fakt, iż "New Century" wspina się całkiem wysoko na listy sprzedaży jest czymś wręcz kosmicznie pięknym. Aż prosi się o więcej! Tarkus Na tę płytę wyczekiwało sporo naszych czytelników. Wszak SBB to jedna z niewielu rodzimych legend muzyki rockowej, która sława przekroczyła granice na Odrze i Bugu. Dobrze, że nagrali tą płytę. Dobrze, że nagrali TAKĄ płytę. Dobrze, że w takim, prawie klasycznym składzie, bo z Józefem Skrzekiem, Apostolisem Anthimosem oraz zastępującym Jerzego Piotrowskiego, Paulem Wertico. Dodajmy do tego grona uznanego producenta Maca, który zasłynął jako realizator płyt Queen, Davida Bowie, ELO, Gary Moore’a, a z którym SBB zetknął się po raz pierwszy przed 30 laty w niemieckich studiach firmy CBS przy nagrywaniu albumów Czesława Niemena. Powiedzmy jeszcze, że „New Century” nagrano w studiu Zbigniewa Preisnera w Niepołomicach oraz wspomnijmy o fakcie, że jest to pierwsza polska płyta rockowa zrealizowana w systemie Dolby Sourround 5.1. W takich okolicznościach mogliśmy mieć do czynienia wyłącznie z płytą wybitną. No i faktycznie, „New Century” nie zawodzi ani na jotę. Skrzyżowanie sielankowej atmosfery podkrakowskiego studia z koncertowymi improwizacjami stały się podstawą tego albumu. Nie dziwnego, wiem coś na ten temat, bo doskonale znam przeurocze okolice Niepołomic, widziałem też niedawno SBB na scenie. Suma pozytywnych składników przyniosła efekt, jaki można było sobie tylko wymarzyć. „New Century” to przepiękna płyta, nawiązująca swym poziomem do największych osiągnięć SBB. To płyta pełna epickich krajobrazów, jak w „Golden Harp”, psychodelicznej improwizacji w „Carry Me Away”, lirycznych ballad, jak w „Stary człowiek w milczącym ogrodzie”, syntezatorowych impresji jak w „Duchu pokoleń”, dedykowanym pamięci zmarłego niedawno Roberta Mooga, a nawet quasi przebojowości, jak w „Music Is My Life”. Jeżeli już można byłoby się do czegoś przyczepić, to do swoistej niespójności albumu, pojawiającej się pod sam jego koniec. Zamykające płytę bluesowy „PAJO” i rock and rollowy „Rock For Mac” są wzięte jakby z całkiem innej bajki, niż reszta płyty. Ale przecież bluesowe korzenie Józefa Skrzeka są nam wszystkim doskonale znane i chociażby dlatego nikogo nie powinny one dziwić. A poza tym ten eklektyzm stał się prawdziwym wyróżnikiem muzyki SBB już od pierwszego longplaya, wydanego – aż trudno uwierzyć – 31 lat temu... Artur Chachlowski ..::TRACK-LIST::.. 1. Golden Harp 5:50 2. Music Is My Life 4:54 3. New Century 6:06 4. Stary Człowiek W Milczącym Ogrodzie 4:51 5. Duch Pokoleń 5:35 6. Wojownicy Itaki 5:28 7. When Was The Last Time? 4:01 8. Carry Me Away 15:52 9. Pajo 3:22 10. Rock For Mack 1:47 ..::OBSADA::.. Józef Skrzek - śpiew, gitara basowa, Minimoog, organy Hammonda, Nord Lead Electro 2, fortepian, harmonijka ustna Apostolis Anthimos - gitary Paul Wertico - bębny, perkusja Mack - gitara, chórki Julian Mack - gitara (11), chórki (2) https://www.youtube.com/watch?v=_IAavreUMyE SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 10
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-02-08 17:27:16
Rozmiar: 347.85 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Debiutancki album doskonałej progresywnej formacji z Włoch (dwóch Włochów i dwóch Anglików). Angielski wokal, mnóstwo przesterowanych organów Hammonda i wciąż wyczuwalny mocno psychodeliczny nastrój z końca lat 60-tych. „We Włoszech w latach 1971–1974 rockowe zespoły rzucały sobie wyzwania. Ten kto miał największą wyobraźnię mógł stworzyć epokowy, ponadczasowy album. W tym czasie wszyscy byliśmy muzycznymi malarzami i rzeźbiarzami, jak w renesansowych Włoszech”. (Tom Hayes/Gnosis) Powszechnie wiadomo, że włoski rock progresywny pierwsze kroki stawiał w 1970 roku. Jego afirmacja w alternatywnym obiegu nie była jednak natychmiastowa: w istocie aż do drugiej połowy 1972 roku wiele zespołów nadal tworzyło dzieła zawieszone pomiędzy beatowo-psychodeliczną przeszłością, a jeszcze mglistą prog rockową przyszłością. Tak było między innymi w przypadku Analogy, Circus 2000, a także w przypadku debiutanckiej płyty grupy THE TRIP, wspaniałego międzynarodowego zespołu, który swoim brzmieniem z impetem otworzył drzwi nowej ery dając początek włoskiemu prog rockowi. Powstali w Anglii w 1966 roku pod nazwą TheTrips w składzie którego znaleźli się basista Arvid „Wegg” Andersen, dwóch gitarzystów: Bill Gray (grał już z Claptonem ) i młodziutki Ritchie Blackmore (tak, TEN Blackmore!), oraz perkusista Ian Broad. W poszukiwaniu sławy i pieniędzy cała czwórka przeniosła się rok później do Włoch. W Turynie wpadli w oko wschodzącej gwieździe muzyki pop Rikiemu Maiocchi’emu. Piosenkarz właśnie pożegnał się ze swoją macierzystą grupą I Cameleonti i zaprosił ich, by wspierali go w dwumiesięcznej trasie po Italii, po odbyciu której w ciągu kilku tygodni przeszli transformację. Z zespołu jako pierwszy wyłamał się Blackmore, który wrócił do Anglii i założył Deep Purple. Tuż po nim odszedł Ian Broad mający problemy z alkoholem. W ich miejsce pojawili się dwaj włoscy muzycy: klawiszowiec z Savony, Joe Vescovi i perkusista Pino Sinnone (ex-Teste Dure i Rogers). Nowo powstały kwartet po zmianie nazwy na The Trip zaczął tworzyć oryginalny repertuar. Początkowo opierał się on na blues rocku szybko ewoluując w oryginalne brzmienie z niespotykanym dotąd użyciem efektownych parti chóralnych, cytatów z klasyki, starych pieśni mieszanych z kakofonią dźwięków i wspaniałych galopów instrumentów klawiszowych z organami Hammonda na czele. W 1969 roku, po wiosennych koncertach w historycznym Piper Club w Rzymie, wówczas niekwestionowanej świątyni wielu krajowych i zagranicznych zespołów psychodelicznych i progresywnych, zostali zauważeni przez Alberigo Croccetę, który doprowadził do tego, że jeden z ich utworów, „Bolero Blues” znalazł się na składankowej płycie „Piper 2000” wydanej w tym samym roku. On też podpisał z nimi kontrakt z RCA i zmaterializował koncert na „włoskim Woodstocku”, Festival di Caracalla, który odbył się na terenie rzymskich Łaźni Karakalli w 1970 roku. Mniej więcej w tym samym czasie pokazali się w filmowej komedii „Terzo Canale. Avventura a Montecarlo” opowiadająca o tarapatach zespołu próbującego dostać się do Monte Carlo ostatecznie lądującego na wspomnianym festiwalu. Innymi słowy droga do sukcesu stała przed nimi otworem. Do pełni szczęścia brakowało płytowego debiutu, który ostatecznie ukazał się w maju 1970 roku. Album, zatytułowany „The Trip” pojawił się na półkach włoskich sklepów jako coś nietypowego i już przy pierwszym przesłuchaniu było jasne, że chęć innowacji kreatywnością chciała przezwyciężyć technologiczne ograniczenia tamtych czasów. Od pierwszego utworu „Prologo” Vescovi, który nie posiadał syntezatora w zakresie efektów specjalnych robi co może, by je wyczarować. Zresztą w notatce na odwrocie muzycy jasno dali do zrozumienia, że wszystkie dźwięki są wynikiem przesterowań i eksperymentów nagranych na konwencjonalnych instrumentach, a nie na sztuczkach studyjnych. Pomimo dominacji klawiszy, atmosfera jest jednak zróżnicowana. Umiejętności techniczne nie podlegają dyskusji i kiedy wchodzimy w „Incubi” delektujemy się niezwykłymi walorami wokalnymi godnymi zespołu bluesowego przeniesionymi w prog rockową, by nie powiedzieć kosmiczną, sferę. A tak przy okazji – teksty (poza jednym wyjątkiem) śpiewane są po angielsku. Ówcześni krytycy czasami zwracali uwagę na niewielki rozdźwięk między partiami chóru, a instrumentalnymi liniami, ale nie było to wielkie uchybienie. Wręcz przeciwnie. Końcowy wynik był tak oryginalny, że sama wytwórnia ochrzciła ich brzmienie „impresjonistycznym” nieoficjalnie nadając płycie drugie imię, „Musica Impressionistica”, które pojawiło się na tylnej okładce. Mając taką nazwę i taki tytuł, łatwo sobie wyobrazić, że muzycy zabiorą nas na wycieczkę, a raczej w niezwykłą podróż szlakiem wczesnych nagrań Pink Floyd. Na tym albumie The Trip jedną nogą mocno stał w psychodelii z okresu „The Piper At The Gates Of Dawn”, drugą (jeszcze niepewnie) stawiał już w progresywnym „A Saucerful Of Secrets”. Otwierający utwór „Prologo” (Prolog) jest niezwykłym i bardzo ciekawym pasażem instrumentalnym spod znaku demonicznej psychodelii lat 60-tych z mrocznymi fragmentami organów przechodzącym przez drzwi percepcyjnego rytmu, by na końcu dojść do prawdziwej deklaracji – miłości do bluesa. Ależ to mocny punkt tej płyty! Po ponad ośmiu niezwykłych minutach jego miejsce zajmuje „Incubi” (Koszmary) równie długa psychodeliczna kompozycja z echami muzyki klasycznej i jazzowymi organami. Enigmatyczny tekst opowiada o koszmarnej, niespokojnej nocy nawiedzonej przez upiorne wizje, które rozgonić może jedynie poranne słońce. Tak kończy się pierwsza strona oryginalnej płyty. Drugą otwiera długi, apokaliptyczny „Visioni dell’aldilà” (Wizje z życia pozagrobowego) i podobnie jak poprzedni, mimo włoskiego tytułu śpiewany jest po angielsku. Według Pino Sinnone, został on zainspirowany niektórymi obrazami Hieronima Boscha i łączy w sobie ciemne pasaże organowe, harmonijne wokale z kolorowymi impresjonistycznymi tekstami, zaś ogniste instrumentalne wzloty symbolizują dziką i wolną duszę. Zmieniające się motywy fundują nam niezatarte przeżycie. Jaka jazda! Muzyczny klimat zmienia się w „Riflessioni” (Refleksje), w którym rock, blues i muzyka gospel łączy się w jedną zgrabną całość. Na tym tle dostajemy dość poważny tekst traktujący o religii, przemijaniu czasu i tajemnicy życia. Za to na koniec zespół funduje nam kompletną niespodziankę. Surrealistyczny, żywy „Una pietra colorata” (Kolorowy kamień) to tak naprawdę urocza i zabawna pop psychodeliczna piosenka. To jedyny kawałek zaśpiewany po włosku, który początkowo nie był brany pod uwagę. Jego pierwotna wersja z angielskim tekstem i tytułem „Take Me” szykowana była jako strona „B” singla. Jednak z uwagi na to, że RCA wydawał ten album we Włoszech zgodnie z tutejszym prawem na płycie musiało znajdować się choć jedno nagranie śpiewany po włosku. Tekst, który przetłumaczył Pino Sinnone, przywołuje obraz samotnego, gadającego kolorowego kamienia leżącego na dnie morza zakochującego się w leżącym tuż obok innym kamyku. Banalna, by nie powiedzieć dziecinna historyjka z uroczą melodią. Pomimo, że nie był wspierany odpowiednią reklamą, ani też nie osiągnął ekscytującej sprzedaży, album wypracował zespołowi solidną niszę w mediach, które od tego momentu nie spuszczały go z oka. Dumni z tak dużego zainteresowania podtrzymali kuszące artystyczne obietnice debiutu oddalając się coraz bardziej od psychodelicznego nurtu. Obierając kurs na rock progresywny w kolejnych swych dziełach, „Caronte” (1971), „Atlantide” (1972) i „Time Of Change” (1973) stali się prawdziwą ikoną tamtejszego prog rocka. Niestety, zmiany personalne (ostatnią płytę nagrali w trójkę z nowym perkusistą, Furio Chirico, który potem założył doskonały Arti & Mestieri), kłótnie i rozbieżne zdania co do dalszej działalności doprowadziły do zawieszenia działalności. Pod koniec 1974 roku wypadek Andersena, który doznał groźnej kontuzji przypieczętował ostateczny rozpad grupy. W XXI wieku różni muzycy z oryginalnego składu (i nie tylko) kilka razy próbowali zreformować The Trip, ale jak mawiał Heraklit z Efezu „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.” Płyta była wiele razy wznawiana zarówno na winylu jak i na CD. Moja kompaktowa, zremasterowana i limitowana reedycja wydana przez RCA i Sony Music pochodzi z 2011 roku. Brzmi bosko! Mam też nieoficjalny egzemplarz z arcyciekawymi nagraniami bonusowymi. Co prawda omijam szerokim łukiem takie wydawnictwa, ale tym razem dałem się skusić, tym bardziej, że jak dotąd żadne z oficjalnych wznowień bonusów nie ma. A tu proszę, jest singiel „Fantasia”/”Travelin’ Soul” z nagraniami ze ścieżki dźwiękowej filmu „Terzo canale”, „Bolero Blues” z kompilacyjne płyty „Piper 2000” z 1969 roku, stronę „A” singla „Believe In Yourself” promującego album „Caronte” (1971), oraz sensacyjny(!) blisko półgodzinny zapis koncertu z rzymskiego klubu Piper ze stycznia 1972 roku z fantastycznymi wersjami „Caronte I” i „Two Brothers” trwające razem trzynaście minut, powalającym, jedenastominutowym „L’Utima Ora E Ode A J. Hendrix” i kończący występ, znakomicie zagrane „Repent Walpurgis”. Na zakończenie dwa małe Post Scriptum. Pierwsze dotyczy tytułu wpisu. Pierwotnie tekst miał się nazywać: „Kamień milowy włoskiego progresu”, ale wydał mi się zbyt pretensjonalny. Postawiłem na „Prekursorzy włoskiego prog rocka” będąc w pełni świadom, że mogę narazić się niektórym fanom gatunku albowiem według poważnych znawców tematu za prekursorów tego stylu uważa się grupę Le Orme i jej album „Collage” z 1971 roku… Drugie Post Scriptum jest innej natury. Wymienione przeze mnie wyżej dwie kolejne płyty The Trip wydane po debiucie opisałem w marcu 2016 roku pod tytułem „Rockowa włoszczyzna”, zaś historię zespołu Arti & Mestieri i jego płytę „Tilt” trzy miesiące później. Proszę szukać w dziale „Archiwum bloga”, lub w wyszukiwarce. Tam znajdują się także inne, bardzo ciekawe pozycje spod obcasa włoskiego buta. Zibi Włoski zespół the Trip został założony w 1966 roku w... Londynie. Dlaczego? Bo powstał jako grupa towarzysząca Riki'emu Maiocchi. Bardzo szybko zrezygnowali z tego 'towarzyszenia' i rozpoczęli samodzielną wycieczkę przez zawiłe meandry świata muzyki. W składzie byli zarówno Włosi jak i Anglicy. Ciekawostką dość dużego kalibru jest pierwotny skład grupy - pierwszym gitarzystą był Ritchie Blackmore! Tak, to TEN Ritchie, podpora Deep Purple przez dłuuuugie lata... I następna ciekawostka - wyleciał ze składu bo był za słaby.... Zastąpił go William Billy Gray - naprawdę doskonały gitarzysta, posiadający klasyczne wykształcenie. Pod koniec 1969 roku grupa zarejestrowała swój pierwszy album zatytułowany po prostu 'the Trip'. Płyta ukazała się na początku 1970 roku wydana przez włoski oddział RCA. Dźwięki które tworzył zespół wywołał przerażenie w kierownictwie wytwórni, mimo to zdecydowali się jednak na wydanie tej płyty, aczkolwiek umieścili na okładce ostrzeżenie i informacje że 'wszystko co słyszycie jest stworzone za pomocą gitary, basu Hammonda i perkusji'. Dziś to już nikogo ani nie dziwi, ani nie zaskakuje, ale na tamte lata publiczność przyzwyczajoną do grzecznych piosenek musiało szokować... Oryginalny winyl z tym ostrzeżeniem jest wart około 1000 euro. Materiał na płycie przełamał pewną barierę na włoskiej scenie muzycznej i stał się drogowskazem dla licznych młodych zespołów chcących zerwać z obowiązkową wówczas formą muzyczki lekkiej i prostej... Trip po czterdziestu latach brzmi świeżo, a niektóre fragmenty to niemal współczesny progres. Muzyka zawarta na pierwszej płycie grupy to wybuchowa mieszanka doskonałego rocka z elementami hard i bluesa, wczesnego progresu i elementów postpsychodelicznych. Na pierwszy plan wysuwają się naprawdę znakomite klawisze i doskonała gitara. Te klawisze (Joe Bishop) to również eksperymenty dźwiękowe (te, które tak zszokowały ówczesną publikę), ale również wspaniałe solówki i pasaże. Już w pierwszym utworze otwierającym płytę gość pokazał, że rozróżnia czarne klawisze od białych i na dodatek wie co z nimi zrobić... A dalej? Kapitalna gra, świetne solówki i dialogi z 'drugim Wielkim' - Williamem, na gitarze. Razem stworzyli doskonały duet, który stał się wzorem dla setek młodych grup. Gitara brzmi fragmentami niemal współcześnie, zachwyca barwą, nie mówiąc o technice. Po drugim przesłuchaniu już mnie nie dziwił fakt rezygnacji z usług Blackmore'a. Grupa jest zaliczana do absolutnej czołówki włoskiej sceny rockowej, a ich debiut do najważniejszych płyt na tej scenie. Zdecydowanie polecam wszystkim fanom staroci, natomiast czystym progresowym proponowałbym rozpoczęcie przygody z Trip'em od późniejszych płyt... Aleksander Król ..::TRACK-LIST::.. 1. Prologo 2. Incubi 3. Visioni Dell'Aldilà 4. Riflessioni 5. Una pietra colorata Bonus Tracks: 6. Fantasia (A-side, 1970) 7. Travellin' Soul (B-side, 1970) 8. Bolero Blues 9. Believe in Yourself (A-side, 1971) 10. Caronte I (Live) 11. Two Brothers (Live) 12. L'Ultima Ora E Ode A J. Hendrix (Live) 13. Repent Walpurgis (Live) Original 1970 LP released by the RCA (Italy) label (blue label) Tracks 10-13 Recorded Live at the Piper, Rome on 28th January 1972. ..::OBSADA::.. Guitar, Vocals - Billy Gray Organ, Vocals - Joe Vescovi Percussion - Pino Sinnone Bass, Vocals - Wegg Andersen https://www.youtube.com/watch?v=E5D_Ut4Ei00 SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-01-09 17:11:29
Rozmiar: 502.73 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Wydany w 1971 roku przez niewielką wytwórnię Plus (Tomorrow's Gift, Wind - 'Seasons'), jedyny album świetnego, niemieckiego zespołu grający soczystego, nieco jazzującego rocka w klimacie Out Of Focus, Nosferatu i Subject Esq., czyli dużo Hammondów, melotron, fajne partie saksofonu, fletu i oczywiście angielskie wokale. Tylko cztery kompozycje! Chyba wszyscy znamy mitologiczną opowieść o Ikarze, synu mistrza Dedala, twórcy Labiryntu, który uciekał z Krety na skrzydłach z piór i wosku. Niepomny przestróg ojca Ikar zbyt blisko zbliżył się do słońca, które roztopiło wosk, tym samym chłopiec zginął wpadając do morza. Jego lot i upadek to symbol nadmiernej ambicji i ludzkiego dążenia do realizacji własnych celów ponad wszystko. Ikar stał się pierwszym człowiekiem, który zbliżył się do Słońca, ale skończył tragicznie. To samo możemy powiedzieć o wielu muzykach choćby takich jak Syd Barrett, Skip Spence, Brian Wilson, którzy szybując poszerzali horyzonty, a oświetleni promieniami sławy nie zdążyli w pełni wykorzystać drzemiącego w nich wielkiego potencjału. A co można powiedzieć o niemieckim zespole IKARUS, który mógł być jednym z największych zespołów swojego pokolenia..? Podczas gdy niemiecka scena progresywna bez skrupułów podążała własną drogą oddalając się od reszty Europy Ikarus, w przeciwieństwie chociażby do Can, Amon Duul II , czy Xhol Caravan był ukierunkowany na scenę brytyjską. Podobnie jak wiele zespołów z początku lat 70-tych mocno tkwił w oparach ciężkiej psychodelii poprzedniej dekady. Wszechstronnie wykształcona szóstka genialnych muzyków zamiast długich atmosferycznych wycieczek w świat elektronicznych medytacji skupiała się na instrumentalnej grze opartej na klasycznym blues rockowym brzmieniu odważnie penetrując progresywne rejony zabarwione jazzowymi klimatami wykorzystując instrumenty dęte drewniane dające więcej kolorytu. Zespół mógł bez problemu żonglować stylami stąd czasem wrażenie jakby znajdował się w swoim własnym, niekoniecznie rozumianym przez innych, świecie. Zdecydowanie byli jedną z najbardziej wyjątkowych, w tym czasie niemieckich grup rockowych, która przez dziesięciolecia była żałośnie niedoceniana. To właśnie ona stworzyła jeden z najbardziej eklektycznie brzmiących albumów wczesnej sceny progresywnego rocka w Niemczech. Początki zespołu sięgają 1966 roku w Hamburgu, wylęgarni wielu artystów, gdzie kilka lat wcześniej The Beatles odbyli swoją muzyczną praktykę. Wzorem czwórki z Liverpoolu cała masa lokalnych grup chciała pójść ich śladem. Beautique In Corporation, bo tak początkowo się nazywali, byli inni. Zanim zadebiutowali przed publicznością szlifowali repertuar w piwnicach hamburskich kamienic doskonaląc swoje brzmienie. Nie trwało to długo, bowiem w grupie pojawiło się kilku młodych, zdolnych muzyków, w tym klasycznie wykształcony klawiszowiec Wulf Dieter Struntz i basista Wolfgang Kracht. Ten ostatni na imprezach popisywał się graniem na skrzypcach w… rękawiczkach. Pierwsze koncerty odbywały się w klubach młodzieżowych gdzie wykonywali covery popularnych piosenek zyskując sobie sympatię publiczności. Szybko jednak set lista BIC uległa zmianie gdy zaczęli tworzyć własne kompozycje. Muzyka zespołu zaczęła ewoluować i była mieszanką psychodelii i rocka w połączeniu z wodewilową komedią. Okazało się to mocną i udaną kombinacją wyróżniającą ich z całej masy hamburskich grup tego okresu. Pierwszy znaczący sukces przyszedł w 1969 roku, po wygraniu lokalnego konkursu zespołów beatowych. Nagrodą był udział w festiwalu Pop And Blues, który odbył się w kwietniu 1970 roku w Hamburgu. Zespół miał okazję zmierzyć się na jednej scenie z największymi wykonawcami wczesnych lat siedemdziesiątych: Chicken Shack, Steampacket, Alexisem Cornerem, duetem Hardin And York. Mimo tak znakomitych gości, to oni podbili serca i umysły festiwalowej publiczności, a koncertowa płyta upamiętniająca to wydarzenie uzupełniona występami Frumpy i Tomorrow’s Gift sprzedała się na pniu. Kilka miesięcy później do składu doszli dwaj nowi muzycy i już jako kwintet zostali poproszeni o towarzyszenie Uriah Heep w trasie po Niemczech. To był początek popularności BIC. W tym samym mniej więcej czasie promotor koncertów i menadżer zespołu w jednej osobie, Will Jahncke, zasugerował zmianę nazwy na IKARUS. Muzykom pomysł się spodobał tym bardziej, że wraz ze zmianą nazwy zmieniła się też ich muzyka. Zainspirowani Yes, King Crimson, Colosseum i Frankiem Zappą łączyli rock progresywny z muzyką eksperymentalną o lekko psychodelicznym brzmieniu. Zmiana stylistyczna podzieliła fanów grupy. Podczas gdy jedni powitali ją entuzjastycznie, innych nie przekonywała. Za to krytycy byli zgodni i zachwyceni przemianą, co z kolei dało im impuls, by nagrać płytę. W lutym 1971 roku sześciu muzyków przekroczyło progi studia Windrose-Dumont-Time w Hamburgu. Oprócz Krachta i Struntza byli to: perkusista Bernd Schröder, wokalista Lorenz Köhler, gitarzysta Manfred Schulz i Jochen Petersen, który nie tylko grał na 12-strunowej gitarze, saksofonach: altowym i tenorowym, na flecie i klarnecie, ale był też producentem płyty. Album „Ikarus” wydany przez wytwórnię Plus ukazał się na rynku kilka miesięcy później. Zespół na swój sposób odzwierciedla na tej płycie lot Ikara niosąc na swych skrzydłach przesłanie ocalenia Ziemi, jej deszczowych lasów i innych cudów natury przed ekologiczną katastrofą. Temat w muzyce nie nowy, a naiwne teksty w rodzaju „Człowieku, zastanów się co robisz! Ludzkości, dokąd zmierzasz?” i „Ratuj naturę, bo to skarb” bardziej przywołują uśmiech na twarzy, niż ( z całym szacunkiem) wywołują troskę o losy naszej planety. Ale kiedy słucham tej płyty dostrajam tekst do muzyki i poddaję się bajecznej grze na organach, zwartej perkusji, funkowego basu i tych przejść od „kanciastego” brzmienia saksofonów do zachwycających serenad fletu. W takich momentach przychodzi mi na myśl The Moody Blues, chociaż zespołowi znacznie bliżej do Raw Material i wczesnego Van der Graaf Generator. Album zawiera zaledwie cztery utwory i każdy jest jakby z innej bajki. Zaczyna się z grubej rury, od 15-minutowej suity „Eclips” podzielonej na dwie części. Pierwsza, „Skyscrapers”, nabiera ciężkiego, blues rockowego stylu dzięki gitarowym riffom i sekcji rytmicznej wzmocnionej przez dominujący Hammond. Skojarzenia z wczesnym Led Zeppelin nie są chyba bezpodstawne. I choć Lorenz Köhler nie jest Robertem Plantem, jego wokal wcale nie jest taki zły, co w przypadku wielu ówczesnych niemieckich grup było piętą Achillesową. Nagranie toczy się jak jazda górską kolejką. Aranżacja buduje się stopniowo, do gry włączają się flet i klarnet. Dodanie tego ostatniego okazuje się mistrzowskim posunięciem przesuwając tym samym ciężar gatunkowy w stronę rocka progresywnego, a po wejściu gitary akustycznej przypomina mi to późniejsze brzmienie Pink Floyd. Z wrażenia nawet nie wiem, w którym momencie zaczyna się jej druga część, „Sooner Or Later”, gdzie punktem kulminacyjnym jest zabójcze, zwariowane solo organowe. Zanim złożoność kolejnych nagrań nabierze znacznie więcej swobody „Eclips” wydaje się najłatwiejszą w odbiorze kompozycją. „Mesentery” pokazuje związek między angielskimi zespołami Marsupilami, z jego energetyczną złożonością w zakresie umiejętności komponowania i z Van der Graaf Generator ze względu na podobne użycie organów i melotronu. Pragnę zauważyć, że Ikarus był bardziej zdyscyplinowany i nie wchodził w ów specyficzny dla krautrocka rodzaju muzycznego wyrafinowania. Rajcowało go za to improwizowane granie w długich, powalających jamach. Organy Hammonda, sekcja rytmiczna i dźwięczące gitary wzbogacają chóralne, uduchowione harmonie, w śpiewie Lorenza Köhlera słychać element teatralny. Muzycy znowu eksperymentują, zmieniają tempo i styl. Rzucają podkręconą piłkę i utwór zmierza w kierunku muzyki awangardowej i eksperymentalnej, a kosmiczne dźwięki wzmacniają bujne smyczki. Nieziemski pejzaż dźwiękowy wije się jak piskorz pokazując jak wszechstronnym i pomysłowym byli zespołem. Drugim, najdłuższym utworem na płycie jest „The Raven (including „Theme for James Marshall”). Pod względem konstrukcyjnym i energetycznym podobny do „Eclips”, choć nieco bardziej jazzowy. Inspiracją był wiersz „Motyw dla Jamesa Marshalla” Edgara Allena Poe. Wstęp brzmi jak motyw programu telewizyjnego z początku lat siedemdziesiątych. Grają saksofony, sekcja rytmiczna napędza jazzową aranżację przechodząc między fusion, a progresywnym rockiem. To Ikarus jest w pełnym locie. Ze swojego muzycznego arsenału muzycy wydobywają każdą, wypróbowaną wcześniej broń: ryczące saksofony, grzmiące organy, mocny bas, kaskadowe bębny, ogniste gitary. Po około dwu i pół minutach wszystko się zmienia. Układ zamiera, chwilowo zapada w sen, by obudzić się ze zdwojoną siłą. Miriady dźwięków stopniowo wypełniają aranżację rozwijając się w niezwykłą mozaikę składającą się z elementów free jazzu, prog rocka, fusion i rocka klasycznego. Powolne, nastrojowe, gotyckie i lizergiczne tło wpisuje się w wokal. Ale to może się zmienić w każdej chwili. I tak się dzieje – instrumenty pojawiają się i znikają. Podobnie jak efekty dźwiękowe: armatni wybuch, płynąca woda, grzmoty… W finale folk rock spotyka się z progresywnym rockiem i jazzem, a utwory stają się melodyjne, elegijne i eteryczne. Ta w sumie mroczna, momentami przerażająca mieszanka muzyczna idealnie wpasowała się do poetyki mistrza grozy jakim był Edgar Alan Poe. Na zakończenie dostajemy „Early Bell’s Voice” zaczynający się od dźwięków klasycznego fortepianu, do którego przyłączają się organy i melotron, a następnie saksofon i perkusja. Już samo to wystarczy, by przykuć uwagę słuchacza. Niesamowita gra instrumentalna ze zmianami tempa, a czasem i samego metrum przywodzi na myśl niektóre utwory Catapilli. Czuję się, jakbym unosił się i wypływał z łona samego Czasu. Genialny sposób na zakończenie płyty. Ten misternie zaprojektowany album, podobnie jak muzyka niektórych współczesnych mu Brytyjczyków, takich jak Marsupilami, High Tide, czy East Of Eden, w którym muzycy Ikarusa zawarli całą masę wyśmienitych pomysłów wyprzedził swoje czasy. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to łatwa w odbiorze płyta wymagająca nawet kilku przesłuchań, by odkryć jej złożone piękno. I jeśli jej majestat w końcu ukarze się w całej swej postaci to gwarantuję, że skradnie Wam show na długi czas. Po trasie promującej płytę zespół niestety zakończył swój lot. Przyjęty dość chłodno przez niemiecką publiczność album nie sprzedał się dobrze, co w jakiś sposób podcięło ambitnym muzykom skrzydła. Być może gdyby Ikarus powstał w Stanach, lub Anglii, gdzie w tym czasie pojawiło się ciężkie brzmienie grupa mogłaby zatrzepotać swymi ramionami, poderwać się do lotu i dotrzymać pułapu brytyjskiemu sterowcowi Led Zeppelin. I jeśli ktoś szuka prawdziwie wczesnych, eklektycznych wrażeń w świecie prog rocka, ten jedyny album hamburskiego Ikarusa da ich w nadmiarze! Zibi This is the unique album made by a rather obscure german little band. This album delivers very imaginative progressive/ jazz compositions with a touch of space rock feelings ("Mesentery", Early bell's voice). The opening track offers a captivating, powerful and epic jazz/ rock tune brightly excecuted with full of electric organ arrengements...'Mesentery' is more a dreamy piece of space-rock with some cool jazzy accents...The atmosphere of this album is really orientated to 70s german rock with its totally free musical experience. A fascinating journey through Ikarus universe. Philipe In my never-ending pursuit of little known prog rock albums, here's another one worth checking in to. This German band (not to be confused with any other band called IKARUS, like the one who released Touch the Sun) released this one and only album in 1971. Often regarded as one of the first progressive jazz-rock albums to come out of Germany, to me, the music is actually simply progressive, but does have lots of great sax work (from Jochen Petersen). Because of the presences of sax, as well as Hammond organ, the comparisons to VAN DER GRAAF GENERATOR can't be avoided. But unlike VdGG, the band also included strings on a couple of the cuts, and there's some Krautrock tendencies included (the occasional spacy passages remind me a little of TANGERINE DREAM's "Alpha Centauri"). But the one thing the band isn't so great on are the lyrics. It sounds like they had problems grasping the English language, so the first song, expressing the band's concerns for the environment ended up writing lyrics that literally go: "Save the nature/It's a treasure". That has got to be some of the worst lyrics I have ever heard, and it's too bad it has to be a song protesting environmental destruction. The rest of the album features more or less lyrics that make little sense, except for one song using a poem from Edgar Allen Poe. Lyrics aside, this album demonstrates all that's great of early '70s prog rock, and if you like that stuff, get yourself this album. Proghead You wanna hear the true sounds of the seventies? Get this album! Oh yes, this album is a perfect example of how the 70s music sounds like. Musically, you might refer this band to something like Colosseum, Mountain, Steve Marriott, Mahogany Rush, Eloy or even King Crimson. The opening track "Eclipse" (15:25) is so captivating and it brings you back to the glory days of the 70s! I'm sure if you were really there in the seventies, you would definitely say that this band is representative of that era. My memory brings me back even to Canadian band Moxy where the music is also similar to this one. The most interesting part of this track is its walking bass guitar sounds that circumvent the whole musical stream of this song. So stunning bass playing and it's quite dominant! Of course there are lots of mellotron sounds augmented with acoustic guitar fills. The organ solo in the middle of the track at approx 7:40 is also very nice and it's so 70s! I love this track wholeheartedly man! It's so cool, so powerful! "Mesentery" brings the music into rough style in relatively fast tempo with percussion, bass, guitar, organ and vocal line. The intrusion of flute that follows after first vocal verse is truly brilliant. The flute style is like Ian Anderson but the music is like a classic rock music. It's really a nice composition. Bass guitar still gives its inventive contribution to the song. "The Raven" opening seems like early King Crimson music. It's relatively complex opening with some jazzy touch and excellent rhythm section, using soprano sax as solo. After immediate break at approx minute 2:30 the music continues into avant-garde exploration with powerful flute work. It's really a treat for those who love classic rock with flute sounds. When the vocal enters the music turns into a bit of blues influenced style with excellent organ work. The concluding track "Early Bell's Voice" is a mellow track with soaring organ work and still a dynamic bass guitar work. Piano sound enriches the song, combined with stunning guitar and brass section. Hen vocal enters the music in the middle of the track, it reminds me to the music of Colosseum. Overall, this is a real gem of the seventies that most of you like the classic rock / prog music would love it very much. Keep on proggin' ..! Gatot ..::TRACK-LIST::.. 1. Eclipse Divided In Scyscrapers And Sooner Or Later 15:09 2. Mesentery 6:34 3. The Raven Including 'Theme For James Marshall' 11:44 4. Early Bell's Voice 7:46 ..::OBSADA::.. Lead Vocals - Lorenz Köhler, Manfred Schulz (tracks: B2) Organ, Piano - Wulf Dieter Struntz Drums, Percussion - Bernd Schröder Guitar, Twelve-String Guitar, Alto Saxophone, Tenor Saxophone, Flute, Clarinet, Vocals, Producer - Jochen Petersen Guitar, Vocals - Manfred Schulz Bass Guitar, Vocals - Wolfgang Kracht https://www.youtube.com/watch?v=Bk10e4EAokc SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-01-06 10:52:20
Rozmiar: 95.82 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Zaledwie kilka dni temu, omawiając najnowszą płytę Moon Safari, sam sobie zadałem retoryczne pytanie: jak to się dzieje, że najwspanialsze płyty 2023 roku ukazują się właśnie w grudniu – Peter Gabriel, Trevor Horn, Giant Sky, Porcupine Tree, Moon Safari właśnie i teraz do tego grona dołożyć trzeba najnowsze dzieło grupy Pallas pt. „The Messenger”. Trafiło ono na półki sklepowe 15 grudnia, więc, można by rzec, w idealnym wręcz momencie, by powiedzieć o nim: ‘najlepszy progrockowy prezent w sam raz pod choinkę’. Dla wielu niniejsza płyta jest sporym zaskoczeniem. Wydawało się przecież, że nie ma już szans na powrót Pallas w klasycznym składzie. Dwie ostatnie studyjne płyty („XXV” z 2011 oraz „Wearewhowere” z 2014 roku) zostały nagrane z nowym wokalistą (Paul Mackie), a od premiery ostatniego albumu z Alanem Reedem na pokładzie („The Dreams Of Men”) minęło już ponad 18 lat. Tymczasem od kilku miesięcy docierały do nas nieśmiałe zapowiedzi powrotu do współpracy panów Nialla Mathewsona, Graeme’a Murraya, Ronniego Browna i Alana Reeda… Tuż przed Świętami słowo stało się ciałem i tak oto trzymamy w ręku album „The Messenger” – prawdopodobnie ostatnią ważną progrockową płytę 2023 roku. To pierwszy w historii Pallas album nagrany przez czteroosobowy skład muzyków. Na płycie nie ma perkusisty, a programowane bębny są dziełem duetu Niall Matthewson – Ronnie Brown. Album „The Messenger” zawiera bardzo szerokie spektrum muzycznych emocji, łączące mrok z optymizmem, mocne rockowe melodie z momentami introspekcji i muzycznej euforii. Jest rockowo, ale są chwile pełne czułości i liryki. Ale przez cały czas trwania tej płyty słychać potęgę brzmienia oraz autentyczną radość grania. Znajdujący się w dobrej formie wokalnej Alan Reed opisuje to w taki sposób: „Od wielu lat myślałem, że Pallas to dla mnie zamknięty rozdział.. Bardzo długo nie rozmawialiśmy ze sobą. Ale dość wcześnie usłyszałem muzykę skomponowaną przez moich kolegów i wiedziałem, że będzie to wyjątkowy album. Więc – żeby niepotrzebnie nie wdawać się w szczegóły – po prostu wróciłem! I nie mogę się doczekać, aż ludzie usłyszą tę płytę, z której jestem dumny, że mogę być jej częścią”. Na program trwającego 50 minut albumu składa się sześć kompozycji. Otwierające całość nagranie „Sign Of The Times” odróżnia się od reszty tym, że to nie tylko świetny początek i wgniatająca w fotel potężna dawka bardzo solidnego prog rocka, ale tym, że główne partie wokalne prowadzone są przez Graeme’a Murraya. Dopiero w utworze nr 2, „The Great Attractor”, w świetle reflektorów staje charyzmatyczny, obdarzony rozpoznawalnym głosem Alan Reed. I od razu słyszymy że jest on w rewelacyjnej formie. Co zresztą udowadnia w kolejnym utworze, ekologicznej pieśni „Fever Pitch”. „Heavy Air” to spokojny, nastrojowy, dostojnie rozwijający się utwór, zwieńczony soczystym gitarowym solo Mathewsona. Zaraz po nim pojawia się kompozycja „The Nine”. To kolejny spokojny utwór, w którym Pallas konsekwentnie buduje nastrój i w kilku miejscach sięga po niespodziewane środki artystycznego wyrazu, jak na przykład rapowanie pewnych wokalnych fraz. Ale nie jest to element burzący nastrój tej epickiej kompozycji. Na finał szkoccy muzycy zostawili kompozycję tytułową. „The Messenger” to 13 minut porządnego, epickiego prog rocka naznaczonego niezliczoną ilością elementów świadczących, że Pallas to zespół, który wciąż ma wiele do powiedzenia. To kompozycja, jakich oczekuje się od zespołu pokroju grupy Pallas, która, było nie było, już od 40 lat nadaje ton i wyznacza trendy w neoprogresywnym gatunku. Wielowątkowość, meandryczny plot melodii wokalnych, orkiestracje, chóry, partie gitar akustycznych… Czegóż tu nie ma w tej imponującej pod każdym względem kompozycji?... Album „The Messenger” to potęga symfonicznego brzmienia, to epickie aranżacje, to rewelacyjna gra instrumentalistów oraz udany powrót Alana Reeda. Jest to album, który narasta i który odwdzięcza się słuchaczowi z każdym kolejnym przesłuchaniem. Słychać na nim potęgę symfonicznego brzmienia oraz dojrzałość muzyczną kwartetu z Aberdeen. Nowa muzyka Pallas jest gęsta, czasami mroczna, ale w każdej minucie fascynująca. Pod względem literackim zespół utkał muzyczny gobelin, którego wątki przeplatają się od tematu troski o środowisko naturalne po widmo zimnej wojny, która we współczesnych realiach ponownie przybrała na sile. Dostaje się też przywódcom i możnym tego świata, którym Alan (na co dzień jest reporterem BBC) zarzuca brak zdolności do zrobienia czegokolwiek poza dolewaniem oliwy do ognia. A z muzycznego punktu widzenia „The Messenger” jest świadectwem zdolności zespołu do ewolucji brzmienia, pozostając jednocześnie wiernym swoim muzycznym korzeniom. Świetna płyta na Święta. Wspaniałe podsumowanie tego całkiem obfitego w ciekawe progrockowe pozycje roku. Polecam!!! Artur Chachlowski ‘The album that many believed would never be made, is here. And it’s about to blow your socks off!’ Forty years ago a band from Aberdeen recorded, not one, but two of the seminal rock albums of the 80s. Now the classic Pallas line-up returns with ‘The Messenger’, an album which takes the preoccupations of that earlier age, and brings them right up to date. Where ‘The Sentinel’ echoed the concerns of the cold war and the shadows it cast on all of us, ‘The Messenger’ finds the band reacting to the existential threats to the world we find ourselves in. From what we’ve done to the world, to the politics that shape it. Capturing the bleakness that many of us feel at how the world continues to turn, it nevertheless contains hope. A light in darkness, that all may not be lost. There is no outside help. No Sentinel to save us. This time the solution lives within us all. This is an album which repays countless listens. With ‘The Messenger’, Pallas have created a rich musical tapestry which weaves back and forth from environmental concerns to a cold war grown hot once again. And the seeming inability of our leaders to do anything but pour fuel on the flames. Featuring tracks like 'Sign Of The Times', 'The Great Attractor', 'Fever Pitch', 'Heavy Air', 'The Nine', and the eponymous 'The Messenger', the album encapsulates a spectrum of emotions, blending darkness with optimism, robust rock melodies with moments of introspection and marvel, It rocks out, yet has moments of tenderness and wonder. Alan Reed, who rejoined the band after more than a decade as a solo artist explains. ‘I thought I’d finally got Pallas out of my system. We hadn’t spoken in a very long time. But I heard this music at a fairly early stage, and knew there was a very special album here. So - not to put too fine a point on it - I rejoined!’ ‘I can’t wait for people to hear what we’ve been up to. It’s a musical event which I’m so proud to be a part of. ‘ The Messenger' is a testament to the band's ability to evolve their sound while staying true to their essence, presenting a musical narrative that is both a milestone in their career and a commentary on the modern world's complexities. ..::TRACK-LIST::.. 1. Sign Of The Times 09:18 2. The Great Attractor 04:15 3. Fever Pitch 08:11 4. Heavy Air 07:00 5. The Nine 08:42 6. The Messenger 13:03 ..::OBSADA::.. Alan Reed - lead & backing vocals Niall Mathewson - guitars, percussion programming, vocals Graeme Murray - bass, Taurus bass pedals, 12-string guitar, vocals Ronnie Brown - keyboards, percussion programming, vocals https://www.youtube.com/watch?v=pJRuIJ1JVdg SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 5
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-12-28 12:08:22
Rozmiar: 115.89 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Ten genialny, fan-klubowy, hiszpański CD zawiera bardzo wczesny, fantastyczny materiał zarejestrowany dla radia/TV BBC pomiędzy wczesną zimą 1970 a wiosną 1971 - czyli w okresie kiedy zespół dopiero stawał się największą (obok Pink Floyd) progresywną instytucją. Ta wydana w nakładzie 500 egzemplarzy, 80-minutowa płytka zgromadziła zapis trzech sesji nagraniowych - w tym dwie w składzie z gitarzystą Anthonym Phillipsem oraz z perkusistą Johnem Mayhew. Wszystkie jedenaście nagrań zachowało się w perfekcyjnej jakości dźwięku. Pierwsza sesja składa się z czterech instrumentalnych, pięknych fragmentów skomponowanych do telewizyjnego filmu, druga zawiera m.in. trzy niepublikowane, balladowo-progresywne kompozycje, zaś trzecia (nagrana już w klasycznym składzie z Collinsem i Hackettem) zawiera m.in. dłuższą o 80 sekund, wczesną wersję 'The Musical Box'. Dodatkowo umieszczono trzy bonusy - w tym jedyną zarejestrowaną wersję nieznanego zupełnie utworu "The Light" oraz jedno z dwóch czy trzech koncertowych wykonań dynamicznego, ale nigdy niewydanego oficjalnie "Going Out To Get You". Oba nagrania pojawiały się na klasycznych bootlegach, ale teraz brzmią nieco lepiej. Sesje BBC miały być wydane oficjalnie w 1998 roku (nawet ukazało się kilka egzemplarzy testowych), ale w końcu projekt został zastopowany przez Tony'ego Banksa. ..::TRACK-LIST::.. 1. Provocation 4:04 2. Frustration 3:38 3. Manipulation 3:45 4. Resignation 2:58 5. Shepherd 4:00 6. Pacidy 5:41 7. Let Us Now Make Love 6:12 8. Stagnation 8:03 9. Looking For Someone 7:16 10. Stagnation 8:54 11. The Musical Box 11:54 Bonus Tracks: 12. Twilight Alehouse (Live-Excerpt) 0:20 13. The Light (Live) 8:46 14. Going Out To Get You (Live) 4:09 Tracks 1-4 recorded in London for BBC TV on 9th January 1970. Tracks 5-9 recorded in London for BBC ‘Night Ride’ on 22nd February 1970. Tracks 10,11 recorded in London for BBC ‘Sounds Of The Seventies’ on 10th May 1971. Track 12 recorded live at the Roundhouse, London on 11th March 1970. Track 13 recorded live at La Ferme, Woluwe St. Lambert, Belgium on 7th March 1971. Track 14 recorded live at Piper Club, Rome, Italy on 18th April 1972. https://www.youtube.com/watch?v=jH8yANYdz_k SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 3
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-10-24 16:11:16
Rozmiar: 184.68 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Pierwszy raz na CD! Jedyny, niestety raczej zapomniany album bardzo dobrej amerykańskiej formacji grającej ciężkawego progresywnego rocka z elementami jazzu i szczypty muzyki latynoskiej. Doskonałe partie gitary, sporo klawiszy, mocny wokal. Płytę w 1970 roku wydała w Stanach należąca do Billa Grahama wytwórnia Fillmore, zaś w Europie w 1971 wytwórnia Atlantic. Doskonała (jak zwykle u ludzi z Flawed Gems) jakość dźwięku! ..::TRACK-LIST::.. Something Easy 2:50 Hot and Cold 3:00 Tuane 3:10 You May Never Wake Up (Apologies to Auden & Frost) 3:24 Hangover Horns 3:15 Charity Taylor 3:29 Sad Song, Happy Song 2:59 Sweet Sunday Morning 2:18 Pains and Tears 3:28 Death to a King 5:38 SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-08-14 20:56:13
Rozmiar: 77.79 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
..::INFO::..
Genre: Progressive Rock Format: MP3/320kbps Size: 241MB ..::TRACK-LIST::.. CD1) 01. The Lamb Lies Down On Broadway 02.Fly On A Windshield 03. Broadway Melody Of 1974 04. Cuckoo Cocoon 05. In The Cage 06. The Grand Parade Of Lifeless Packaging 07. Back In N.Y.C. 08. Hairless Heart 09. Counting Out Time 10. Carpet Crawl 11. The Chamber Of 32 Doors CD2) 01. Lilywhite Lilith 02. The Waiting Room 03. Anyway 04. Here Comes The Supernatural Anaesthetist 05. The Lamia 06. Silent Sorrow In Empty Boats 07. The Colony Of Slippermen The Arrival A Visit To The Doktor The Raven 08. Ravine 09. The Light Dies Down On Broadway 10. Riding The Scree 11. In The Rapids 12. It
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-01-19 16:37:03
Rozmiar: 232.16 MB
Peerów: 1
Dodał: xdktkmhc
|