...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )...
Słońce świeciło od paru godzin,
I pokryło ziemię warstwą złota.
A nastroje się zmieniły, od kiedy przestało padać,
I choć sakiewka jest pusta, to jednak nie wszystko.
Bo Jedenasty Hrabia Mar,
Nie mógł wysłać wszystkich w bój.
I któżby pomyślał, że ten niewinny w sumie tekst opisujący dawne dzieje będzie można zastosować do dzisiejszej sytuacji. Przeżyliśmy ostatnio swoistą Wojnę Chudych z Grubymi, zakończoną zmianą warty na większości stanowisk politycznych w kraju. I nastroje zmieniły się, mimo, że sakiewka jest pusta. Czy to spowoduje zmiany bardziej konkretne? Takie, po których będzie nam żyło się lepiej? Nie wiem.
Zresztą, jakby na to spojrzeć zupełnie obiektywnie, to te parę rymów opisuje dziś i wczoraj z równą siłą. I nie ma się co dziwić – bo Genesis, pisząc w 1976 roku Eleventh Earl Of Mar nawiązywali w dwojaki sposób do historii. Do tej najbliższej, z końca lat sześćdziesiątych i początku siedemdziesiątych, w których królowały złożone, wielowątkowe kompozycje muzyczne, określane przez krytyków i dziennikarzy muzycznych mianem rocka progresywnego. I to tej historii sprzed lat, w której prym wiedzie historia opowiadana przez wokalistę. O Jedenastym Hrabim Mar, znanym historykom pod nazwiskiem Johna Erskina. Ale to już opowieść na zupełnie inny czas.
Muzycznie – nagranie to jest idealnym utworem otwierającym. Ani zbyt wolny, ani zbyt szybki. Lekko połamany rytmicznie, z klawiszowymi pasażami, imitującymi wręcz doskonale symfoniczny rozmach. Wyraźne nawiązania do muzyki klasycznej, połączone z rockową werwą gitarzysty (Steve Hackett chyba w najlepszej formie od lat) – oto całe piękno tego prawie ośmiominutowego dzieła. Wyraźny sygnał, że A Trick Of A Tail to nie był wybryk „nowego Genesis” tylko świetna kontynuacja kierunku wyznaczonego przez lat jeszcze w słynnym, pięcioosobowym składzie.
Najbardziej na płycie zachwyca drugie na płycie nagranie. Jest to zarazem najdłuższy kawałek na krążku. One For The Vine. Pełny biblijnych skojarzeń tekst utworu koresponduje znowu z charakterystycznym dla muzyki progresywnej ładunkiem ekspresji. Skomplikowana struktura rytmiczna, wsparta syntezatorowym tłem najwyższego sortu, ozdobiona pieszczącymi ucho nutami elektrycznego fortepianu. Oto Genesis, do jakiego przywykliśmy przed laty. Niezmienne, niekoniecznie progresywne, ale ostatecznie nie ma to żadnego znaczenia. Bo w końcu liczy się to, czy nagrania z Wind And Wuthering wywołują pozytywne emocje. Drażnią duszę. Wywołują dreszcze na karku i nie dają o sobie zapomnieć przez długie chwile po wysłuchaniu albumu. A to przecież nie wszystko.
Kielich wina i szklanka piwa, jest już późno.
A moje miasto niestety ponure jest…
Wbrew zapowiedziom wokalisty moje miasto zmienia się. I to chyba na lepsze. Ulice bardziej kolorowe, budynki przestają przypominać socrealistyczne potwory z balkonami z żelbetonu. Ludzie, mimo, że bardziej zagonieni, wyglądają lepiej, niż przed laty. To Blood Of The Rooftops – porywający kawałek. Niby taki trochę w stylu Entangled z poprzedniego albumu, ale jednak zupełnie inny. Akustyczna gitara, delikatnością dorównująca w nim folk-rockowym arcydziełom kreśli niesamowity początek, akompaniując znakomicie (jak zwykle zresztą) śpiewającemu Collinsowi. A w finale, gdy cały zespół rozwinie skrzydła, monumentalne, pełne patosu brzmienie wstrząśnie wami z siłą trzęsienia ziemi. Czarowne kilka minut. Aż człowiek nie chce, by ta muzyka kiedykolwiek się skończyła.
A przecież Wind And Wuthering to również wyborna instrumentalna (w większości) mini suita, składająca się z nagrań Unquiet Slumbers For The Sleepers... połączonego z …In That Quiet Earth. To równie znakomity melodyjny All In A Mouse’s Night, z tekstem pisanym z punktu widzenia myszy. Jest również bardzo collinsowy (moim zdaniem zapowiadającym czasy jego kariery solowej) Your Own Special Way. I finał, Afterglow, pojawiający się wraz z ostatnimi dźwiękami In That Quiet Earth.
I wszędzie będę twojego głosu,
Błądząc po dziwnych ścieżkach, tak jak ta
W świecie, który tak dobrze znam.
Nie mam już nic, więc oddaję ci siebie.
A wszystko w co wierzyłem przedtem, zanika.
A ja wciąż tęsknię...
Od niedawna płyta ta jest dostępna w wersji SACD/DVD. Trochę to trwało, zanim ponownie mogliśmy posłuchać nagrań Genesis, tym razem w systemie dźwięku wielokanałowego. Jak to brzmi? Cóż, pięknie. Bo przecież Genesis to fantastyczne brzmienie dwunastostrunowych gitar. To stanowiące wzorzec dla wielu naśladowców kompozycje wielowątkowe, których bogactwo aranżacji do teraz budzi zdumienie. To wydanie, zawierające materiał podstawowy na płycie SACD, uzupełniono płytą DVD, która oprócz wersji wielokanałowej nagranej m.in. w systemie DTS, zawiera również dodatki. A wśród nich m.in. fragment koncertu Genesis z tamtego okresu, może w nienajlepszej jakości (bo przyzwyczajeni do wypasionych wydawnictw koncertowych ostatnich lat moglibyśmy kręcić nosem na jakość obrazu i zwykły dźwięk stereo) mimo wszystko chwytający za serce romantycznym nastrojem i liryką wykonania. Choćby zatem z tego względu należy sięgnąć po te nagrania.
Klasyka rocka progresywnego nie zasługuje na inną ocenę. A to porywający album. Bezwzględnie, część Kanonu, którego wstyd nie mieć. Polecam.
Kris
Kiedy pogoda za oknem przypomina okładkę płyty „Wind And Wuthering”, bardzo często mam ochotę sięgnąć właśnie po ten album. Jesienna, mglista, wietrzna aura sprawia że ogarnia nas nostalgia. Lato minęło. Czas nie stoi w miejscu, ulatuje wraz z kluczem odlatujących w pośpiechu ptaków, z opadającym pękiem ostatnich jesiennych liści.
Słuchanie „Wind And Wuthering” wiąże się również z pewną nostalgią, związana jest ona z tym, że to przecież ostatnia płyta na której usłyszeć można w szeregach Genesis rozmarzoną gitarę Steve’a Hacketta. Po tej płycie zostanie ich trzech („And Then There Were Three”) . Wraz z wiatrem „Wind and Wuthering” genesisowy czar niestety rozwieje się. Następne ich płyty już nie będą tak natchnione, tak bajkowe, rozmarzone, ulotne i… Właśnie „wietrzne, wietrzyste”…. Chociaż już na tej płycie zauważyć można, że zespól odchodzi powoli od bardziej skomplikowanych struktur muzycznych na rzecz łatwiejszych, przystępniejszych może dla przypadkowego słuchacza melodii, ale pozostał tutaj jeszcze ten niepowtarzalny klimat. Żar hackettowej gitary również został tutaj nieco ostudzony, zepchnięty na dalszy plan, o co Hackett podobno miał żal do kolegów z zespołu i nie ma się czemu dziwić.
Już od pierwszej kompozycji „Eleventh Erl of Mar” słychać posmak jesieni, początek kompozycji jest jakby nieco oszczędny, gdzieś pod koniec utworu między klawiszami Tony Banksa, między strunami Steve’a Hacketta wkrada się nostalgia. Ulotny, liryczny nastrój dominuje również w kolejnym z utworów: „One Vor The Vine”. A potem może i ckliwa, ale z pewnością piękna ballada: „Your Own Special Way”, utwór ten ma już symptomy tych późniejszych balladowych dokonań Collinsa. W instrumentalnej kompozycji „Wot Gorilla?” gitara Hacketta została wreszcie nieco bardziej wyeksponowana, między przeplatającym się tutaj motywem wszechobecnych dzwoneczków. Jeżeli chodzi o urok hackettowej gitary (tym razem akustycznej) jest jeszcze jeden utwór, w którym możemy się nią napawać w połączeniu z collinsowym wokalem i delikatnym plamami klawiszy Banksa – „Blood On The Rooftops”. To chyba punkt kulminacyjny albumu. Niepowtarzalna atmosfera wietrznego albumu przelatuje jednak dalej, przez instrumentalny „Unquiet Slumbers For The Sleepers..” połączony z „In That Quiet Earth” oraz kończącą płytę „muzyczną poświatę” – „Afterglow”.
A co płyta zawiera w warstwie tekstowej ? Teksty przemiennie napisane przez Rutheforda i Banksa są różnorakie: jedne bardziej poważne, powstałe na podstawie historii Anglii („Eleven Earl Of Mar”) lub Biblii („One For The Vine”), inne dotyczą miłości, tęsknoty i przemijania („Your Own Specjal Way”, „Afterglow”), jeszcze inne bardziej błahe, chociażby historyjka o parze kochanków, myszy i kocie („All In A Mouse’s Night”). Tylko za jeden tekst odpowiedzialni są Collins wraz z Hackettem, dotyczy krwawych programów emitowanych w telewizji.
Powiem szczerze, bardzo lubię ta płytę za niepowtarzalny klimat, który wyjątkowo trafnie ilustruje okładka, za ulotność, za niebywałą wrażliwość…
Pewnie narażę się tutaj genesisowym ortodoksom ale chyba częściej sięgam po ten album niż po wydany w tym samym roku kultowy „A trick Of The Tail”
Odejście Gabriela nie okazało się tak tragiczne w skutkach jak obawiali się wtedy fani zespołu, skoro powstały bez niego dwie tak fantastyczne płyty. „Ucieczka” Hacketta zmieniła horrendalnie oblicze zespołu a to iż był to dopiero tak naprawdę początek sukcesów Genesis, to już inna historia.
Marek Toma
To druga płyta Genesis nagrana po odejściu Petera Gabriela. Jest to zarazem jedna z najciekawszych płyt zespołu z okresu, w którym wiodącym wokalistą był Phil Collins. Chociaż główny wkład w muzykę na tej płycie miał Tony Banks, to jednak Steve Hackett chciał mieć jedną czwartą albumu dla siebie. Prawie („prawie” czyni wielka różnicę. W efekcie zaowocowało to opuszczeniem szeregów grupy przez Hacketta) udało mu się to osiągnąć na tym albumie, ale towarzyszyły temu repertuarowe „przepychanki”, o czym za chwilę.
Płytę rozpoczyna prawie 8-minutowa epicka kompozycja „Eleventh Earl Of Mar”. Po delikatnym klawiszowym wstępie zaraz wskakuje rozwinięcie i Phil śpiewa naprawdę mocno o chłopcu, któremu ojciec obiecał przeczytać historyjkę o jedenastym księciu Mar. W środkowej części następuje wyciszenie przy delikatnym akompaniamencie gitary akustycznej. Kolejną rozbudowaną kompozycją jest „One For The Vine” Tony Banksa. Tym razem mamy, po delikatnym wstępie, bardzo spokojne, liryczne wręcz granie, a dopiero prawdziwe mocne uderzenie mamy w środkowej części utworu, gdzie zaakcentowana mocno partia perkusyjna przechodzi w niesamowite solo fortepianowe. Tenże fragment zyskał większą moc na koncertach za sprawą porażających duetów perkusyjnych. Trzeci utwór to ballada autorstwa Mike’a Rutherforda „Your Own Special Way”. Czysto progresywnego fana może ona nieco przynudzić, ale warto podkreślić jej niebagatelną urodę oraz fakt, że był to zarazem jedyny utwór z tej płyty lansowany na przebój (powstał do niego teledysk z udziałem Chestera Thompsona). Kolejna kompozycja, zamykająca stronę A longplaya, to nieco dziwna i chaotyczna instrumentalna „Wot Gorilla?”. Ten wydawałoby się żart muzyczny stylistycznie zdecydowanie nawiązuje do innej grupy, w której udzielał się wówczas Phil Collins – Brand X.
Stronę B otwierała epicka kompozycja stylizowana na rock-operę – „All In A Mouse’s Night”. Jak się potem okazało, była to ostatnia tego typu kompozycja w historii Genesis. Stylistyka utworu oraz jego koncepcja mocno nawiązuje do okresu, gdy wokalistą był Peter Gabriel. Nawet tytuł utworu fonetycznie brzmi podobnie do „Dancing With The Moonlit Knight”. Zapewne był to zamierzony zabieg. Potem mamy naprawdę przepiękną kompozycję z akustycznym wstępem – „Blood On The Rooftops”, w której Steve gra na gitarze akustycznej w bardzo podobny sposób, jak w utworze „Horizons”. Po akustycznych partiach następuje mocne uderzenie w refrenie utworu. Kolejne kompozycje zostały połączone w minisuitę. Rozpoczyna ją instrumentalny „Unquiet Slumbers For The Sleepers…” – delikatny gitarowy utwór zagrany na dwie gitary dwunastostrunowe, który po dwóch minutach zostaje poważnie zakłócony mocno kontrastującym i elektrycznym „… In That Quiet Earth”. Ten dość mocno rozimprowizowany utwór przechodzi w delikatną, aczkolwiek przebojową piosenkę „Afterglow”, która zresztą z czasem znienawidziłem ze względu na to, iż słuchając płyt koncertowych i bootlegów zespołu nasłuchałem się wielu różnych wykonań tego utworu („Afterglow” był w repertuarze koncertowym zespołu aż po drugą połowę lat 80.). Pod koniec tego utworu Phil Collins zagrał duet perkusyjny… sam ze sobą. Dopiero to zakończenie zyskało prawdziwej mocy w wersjach koncertowych.
Podczas prac nad tym albumem pojawiały się głosy o odejściu z zespołu kolejnego, po Gabrielu, ważnego muzyka. Steve Hackett, który niedługo wcześniej jako pierwszy z członków Genesis nagrał solową płytę, wręcz kipiał pomysłami, ale koledzy większość jego propozycji systematycznie odrzucali. Takim sposobem na płycie nie znalazł się „Please Don’t Touch”, gdyż Phil Collins nie radził sobie z tym utworem. Inną znakomitą kompozycję „Inside And Out” zespół wykorzystał zaledwie na wydanej później EP-ce („Spot The Pigeon”). Aby Steve nie poczuł się niedoceniony, podzielono długą instrumentalną kompozycję na dwie części („Unquiet Slumbers For The Sleepers…” i „…In That Quiet Earth”). Steve miał też swój udział w powstaniu „Eleventh Earl Of Mar” oraz „Blood On The Rooftops”. W wielu utworach na tejże płycie jego gitara po prostu błyszczy, lecz niestety dzieje się tak po raz ostatni w historii zespołu, jeśli chodzi o albumy studyjne.
Paweł Świrek
...( TrackList )...
1. Eleventh Earl of Mar
2. One for the Vine
3. Your Own Special Way
4. Wot Gorilla?
5. All in a Mouse’s Night
6. Blood on the Rooftops
7. Unquiet Slumbers for the Sleepers...
8. ...In That Quiet Earth
9. Afterglow
...( Obsada )...
Phil Collins - vocals, drums, cymbals, percussion
Steve Hackett – electric guitars, nylon classical guitar, 12 string guitar, kalimba, autoharp
Mike Rutherford - 4, 6, and 8 string bass guitars, electric and 12 string acoustic guitars, bass pedals, backing vocals
Tony Banks - Steinway grand piano, ARP 2600 synthesizer, ARP Pro Soloist synthesizer, Hammond organ, Mellotron, Roland RS-202 string synthesizer, Fender Rhodes electric piano, 12 string guitar, backing vocals
https://www.youtube.com/watch?v=GMSjD716bGU
'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury,
Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury'
CHURCH IS GIVING MORE LIGHT ONLY WHEN IT'S BURNING.
SEED 14:30-23:00.
POLECAM!!!
|