![]() |
|
|||||||||||||
Ostatnie 10 torrentów
Ostatnie 10 komentarzy
Discord
Wygląd torrentów:
Kategoria:
Muzyka
Gatunek:
Death Metal
Ilość torrentów:
57
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. 'Bestiarius' jest niewątpliwie albumem szczególnym z racji braku stałego wokalisty. Wokale na albumie zostały nagrane przez pięciu różnych wokalistów ze śląska i z małopolski: - Krzysztof 'Xycho' Kłosek z zespołu Horrorscope - Uappa Terror z Terrordome - Przemysław 'Astrogator' Latacz z Planet Hell - Bartłomiej 'Kania' Kaniewski z Uerberos - Przemysław 'Deceiver' Serafin z zespołu Escalation Miks i mastering został wykonany w bytomskim DownDeeper Studio pod czujnym uchem wcześniej wymienionego Krzysztofa Kłoska (Horrorscope, Repulsive, ex-Darzamat). Album wydany jest w formie CD Jewel Case z bogatym dwunastostronicowym booklet’em. Na krążku zostało zarejestrowanych osiem utworów których tematyka to demonologia słowiańska. ..::TRACK-LIST::.. 1. Bies 03:19 2. Zmora 04:40 3. Bezkost 03:05 4. Wieszczy 02:54 5. Mor 03:45 6. Homen 03:37 7. Matoha 03:05 8. Czart 04:03 https://www.youtube.com/watch?v=lq-jCeVZiRg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-26 17:40:56
Rozmiar: 68.71 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. 'Bestiarius' jest niewątpliwie albumem szczególnym z racji braku stałego wokalisty. Wokale na albumie zostały nagrane przez pięciu różnych wokalistów ze śląska i z małopolski: - Krzysztof 'Xycho' Kłosek z zespołu Horrorscope - Uappa Terror z Terrordome - Przemysław 'Astrogator' Latacz z Planet Hell - Bartłomiej 'Kania' Kaniewski z Uerberos - Przemysław 'Deceiver' Serafin z zespołu Escalation Miks i mastering został wykonany w bytomskim DownDeeper Studio pod czujnym uchem wcześniej wymienionego Krzysztofa Kłoska (Horrorscope, Repulsive, ex-Darzamat). Album wydany jest w formie CD Jewel Case z bogatym dwunastostronicowym booklet’em. Na krążku zostało zarejestrowanych osiem utworów których tematyka to demonologia słowiańska. ..::TRACK-LIST::.. 1. Bies 03:19 2. Zmora 04:40 3. Bezkost 03:05 4. Wieszczy 02:54 5. Mor 03:45 6. Homen 03:37 7. Matoha 03:05 8. Czart 04:03 https://www.youtube.com/watch?v=lq-jCeVZiRg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-26 17:36:57
Rozmiar: 226.65 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Od samego początku darzyłem szacunkiem i sympatią włoski Sadist. To właśnie między innymi oni nauczyli mnie słuchać muzyki i ją doceniać. Od czasu wydania debiutu Above The Light inaczej już patrzę na death metal – już 32 lata. Na tamte czasy twórczość Włochów była nie byle eksperymentem i znacznie różniła się od typowego, krwistego, śmierdzącego trupem death metalu. Oprócz dzikich wrzasków, histerycznego growlu i zakręconej muzyki czuć było niemalże kosmos, a dźwięki Sadist dryfowały gdzieś pośród planetoid i wykraczały poza przyjęty już, jak myślałem wówczas, schemat. I nic się nie zmieniło. Sadist to dla mnie cały czas zagadka, ale porywa mnie przy okazji każdej kolejnej płyty. Na Something To Pierce także cały czas coś się dzieje. Nie ma tu nawet minuty, która nudzi. Liczne zmiany tempa, niespodziewane wariacje muzyczne i to brzmienie basu uciekające gdzieś w bok i żyjącego własnym życiem. Bliskowschodnie inklinacje świetnie współbrzmiące z death metalowym sznytem, przeplatane kosmicznymi wstawkami, wyjęte niczym z fantazji Terry’ego Pratchetta, jak choćby w Nove Strade czy w niesamowitym kawałku o jakże wymownym tytule, The Best Part Is The Brain. Czysta magia. Mimo upływu lat mózg zespołu, Tommy Talamanca, potrafi zaskoczyć nawet i teraz, a jego muzyka wcale się nie starzeje, tylko wchodzi na zupełnie nowe poziomy ludzkiej percepcji. Nadworny wokal Trevora Nadira od czasów genialnego, choć niedocenianego Crust, wciąż ryczy równie mocno, jak prawie 30 lat temu. Reszta to tylko uzupełnienie składu, bo tych dwóch panów nadaje ton i kształt Something To Pierce. Nawet zamykający płytę instrumentalny Resprium to zjawisko samo w sobie. Progresywny death metal to zdecydowanie zbyt ubogie określenie tego, co serwuje nam Sadist. To poplątanie z pomieszaniem, ale w konsekwentny i zamierzony sposób. To uporządkowany chaos od samego początku, aż do ostatniej minuty. Jestem pewien, że znajdą się sceptycy, którym ta muzyka może nie przypaść do gustu, ale nawet oni muszą stwierdzić, że Sadist, to od lat zjawisko, obok którego nie można przejść obojętnie. Owszem, mieli swoje wzloty, jak w przypadku Sadist i Seasons In Silence, ale też upadki, jak dość miałki w perspektywie całej twórczości Lego. Trzeba im jednak przyznać, że cały czas trzymają fason i nawet w tym dziesiątym w dyskografii albumie słychać zdecydowanie i konsekwencję w obranym kierunku. Jestem dumny, że to właśnie polska Agonia Records od kilku lat jest ich wydawcą i wbrew przeciwnościom losu znakomicie ich promuje. Nowy album to znakomity moment, żeby zrobić muzyczną retrospekcją Sadist. I tak też uczynię, do czego i Was namawiam. Adam Pilachowski Sadist właśnie dobił do płyty nr 10. Zważywszy na stylistykę, w jakiej Włosi się poruszają i ile w niej nierozerwalnie trwają jest to bardzo dobry wynik i należą im się szczere gratulacje. Skłamałbym jednak twierdząc, że dziesiątki wyczekiwałem z wielką niecierpliwością, gdyż - tak się jakoś dziwnie i ciekawie składa - poprzedni album "Firescorched" wciąż uważam za stosunkowo nową płytę i dalej nie zdążyłem się nią odpowiednio nasycić. Nadal również uważam, że utwory z tamtego krążka zawierają wiele wspaniałych patentów, bez względu na ich trochę płaską produkcję i straszaka na okładce. Tommy'emu Talamance i Trevorowi Nadirowi (bo to oni teraz tu przewodzą) najwidoczniej w dalszym ciągu pomysły dopisywały, a kolejne zmiany w składzie nie stanowiły żadnego wyzwania, bo ów "Something To Pierce" wydany został tylko trzy lata po dziewiątce. I znów, biorąc pod uwagę styl, w jakim Włosi się obracają, powinien być to tym większy dowód na ile zespół jest pracowity oraz głodny rozwijania swojego progresywnego death metalu. Nie wspomniałem tylko, że od czasu reaktywacji z 2005 roku, Włochom z Sadist zdarzały się płyty zarówno rewelacyjne, mistrzowsko łączące technikę, progresję i death metal, jak i wyraźnie słabsze, do których kompletnie nie chce się wracać. Do tego drugiego grona niestety dołącza "Something To Pierce", który tuż obok "Hyaena" i "Spellbound" jawi się jako jedna z najmniej interesujących pozycji w dorobku grupy od czasu jej powrotu na scenę. Nie to żeby Włosi nagrali gniota, bo ten nadarzył się już wieki temu i mało kto o nim pamięta, że położył kres kapeli na 4 lata. Źle na "Something..." oczywiście nie jest, od razu słychać kto gra i da się znaleźć charakterystyczne dla Sadist patenty, aczkolwiek o rewelacji również nie ma tutaj mowy. Na dziesiątym albumie tejże włoskiej ekipy znalazło się dużo bajecznej techniki oraz znakomitego, kiczowato-upiornego klimatu, ale zabrakło większości tym numerom wyrazistości. Krążka słucha się jeden, drugi, piąty raz, często towarzyszy mu odczucie z cyklu hmm, gdzieś już to słyszałem (precyzując - na poprzednich albumach), a mnie do głowy wbiły się może z dwa utwory (w dodatku singlowe) oraz kilka losowych motywów rozsianych w pozostałych, które majestatem nawiązują do nadmienianych lepszych płyt. Żeby nie było, że ja tu tylko jak typowy Polak narzekam, to podkreślę również co mi się na "Something To Pierce" podoba - wszak plusów z lupą nie trzeba się na tym wydawnictwie specjalnie doszukiwać. Świetna jest produkcja, która nareszcie zyskała masywną, tłustą oprawę, a płaski dźwięk z "Firescorched" zanikł całkowicie. Nowa, odmłodzona sekcja rytmiczna w osobach Davide'a Piccolo oraz Giorgia Piva sprawuje się bez zarzutu i udanie kontynuuje styl zaczęty przez poprzedników (znajdą się więc blasty, łamańce i aktywnie pracujący bezprogowy bas). Fajna jest też okładka, przy której widać, że komuś zależało, by wykonać coś co przyciągnie wzrok i nawiązującego do początku lat dziewięćdziesiątych. Pytanie tylko czy w kontekście atutów krążka, kwestie związane z oprawą graficzną są jakkolwiek istotne. W końcu, głównie temat rozbija się tu o muzykę. A z tą - jak już mówiłem - jest bardzo różnie. Najlepsze wrażenia w programie "Something To Pierce" wywołują wspomniane "No Feast For Flies" i tytułowiec. To taki Sadist w pigułce, z charakterystyczną techniką, klimatem oraz rzygająco-stękającymi wokalami, a zarazem wydanie Włochów bardziej do ludzi, z silnie zaznaczoną melodią, przejrzystszymi schematami oraz nieco prostszymi riffami (pobrzmiewa w nich duch "Crust"). Generalnie, jest w tych dwóch utworach zaczepność i motywy, które przekładają się na pewną hitonośność. Reszta kawałków już nie wzbudza tak jednoznacznych odczuć. Co prawda, podobać się może "Deprived" ze swoimi orientalnymi dodatkami (i pomimo dziwnego wzdychania na początku) oraz szybszy i z niezłym przełamaniem dynamiki w środku "One Shot Closer", aczkolwiek w nich również znalazło się trochę rozwiązań na skróty, przez które utwór potrafi wygasnąć przedwcześnie - a to ogólny problem "Something To Pierce". Są też średniaki, z których mało co wynika, brzmiących zbyt bezpiecznie jak na ten zespół, pokroju "The Best Part Is The Brain", "Dume Kike", "Kill Devour Dissect" (z wciśniętym na siłę damskim wokalem) czy "The Sun God". Ma się wrażenie, że umieszczono je na krążku, by zawartość materiału nadawała się do określenia go mianem longplaya, a samej treści to tam tyle co mięsa w parówkach. Z przykrością muszę zatem stwierdzić, że jako wieloletni fan Sadist nie zapałałem miłością do "Something To Pierce". Nie jest to najgorszy krążek Włochów, znalazły się na nim markowe patenty i błyskawicznie słychać kto odpowiada za te kompozycje, ale całości brakuje polotu, znacznie większej ilości ozdobników oraz bardziej wciągającego klimatu. Słuchając "Something..." mam po prostu nieodparte wrażenie, że w moich słuchawkach leci współcześnie brzmiący Sadist, ale w wersji wyraźnie okrojonej. Trochę Subiektywizmu Following the well-received "Firescorched" released in 2022, the new album "Something To Pierce" promises to be even more aggressive, both musically and lyrically. The band's tenth outing is a bold combination of technique, aggression and experimentation; in short, "another step towards defining a unique musical style that you can either love... or hate," comments the band's founder, Tommy Talamanca. "Like it or not, nobody sounds like Sadist!" "Something To Pierce" was recorded, mixed and mastered by Tommy Talamanca at Nadir Music Studios in Genoa, Italy. The cover art was created by Andreas Christanetoff of Armaada Art (Aborted). Sadist formed in the early nineties in Genoa, northwestern Italy. They were ahead of their time, being one of the first to introduce progressive elements into death metal. He developed his own style, present on albums such as "Above The Light" (1993 debut). After a five-year break (2000-2005), the band returned to the proven formula of epic prog-death with elements of jazz music and Middle Eastern influences. Sadist has performed alongside cult bands such as Iron Maiden, Megadeth, Slayer and Motorhead. He has also performed at numerous metal festivals, including Wacken, Gods Of Metal and Hellfest. In 2023 alone, he shared the stage with Samael, Pantera, Dark Tranquility and Sepultura; while also working on a new album. Among the band's recent performances are Prog Power Europe and Corpsorate Death Fest, which took place in late 2024. Sadist has just reached album no. 10. Considering how long the Italians have been inseparably present in it, this is a very good result and they deserve sincere congratulations. However, I would be lying if I said that I was waiting impatiently for this album, because - as it happens, strangely and interestingly - I still consider the previous album "Firescorched" to be a relatively new album and I still haven't had time to get properly saturated with it. I also still think that the songs from that album contain many great patterns, regardless of their somewhat flat production and the crap cover art. Tommy Talamanca and Trevor Nadir (because they are the ones who lead here now) clearly still had ideas, and subsequent changes in the line-up did not pose any decline, because "Something To Pierce" was released only three years after the "Firescorched". Again, considering the style the Italians are known for, this should be the great proof of how hardworking and hungry the band is to develop their progressive death metal. I didn't mention that since their 2005 reunion, Sadist have had some sensational albums, masterfully combining technique, progression and death metal, as well as some clearly weaker ones, which you don't want to come back to at all. Unfortunately, "Something To Pierce" joins the latter group, which, right next to "Hyaena" and "Spellbound", seems to be one of the least interesting albums in the band's discography since its return to the scene. It's not that the Italians recorded an embarrassing album, because that one happened ages ago and few people remember that it put an end to the band for 4 years. Of course, "Something..." is not bad, you can hear who's playing right away and you can find some of the patterns characteristic of Sadist, although there's no talk of a revelation here either. The tenth album of this Italian band features a lot of fabulous technique and an excellent, kitschy-spooky atmosphere, but most of these tracks lacked expressiveness. You listen to the album once, twice, fifth time, often accompanied by the feeling that I've heard it somewhere before (to be precise - on previous albums), and maybe two songs (of course singles) and a few random motifs scattered throughout the rest, which refer with their majesty to the better albums mentioned above, stuck in my head. Just so it's not like I'm just complaining like a typical Pole, I'll also emphasize what I like about "Something To Pierce" - after all, you don't have to look for any advantages with a magnifying glass on this release. The production is great, which has finally gained a massive, fatty sound, and the flat sound from "Firescorched" has completely disappeared. The new, rejuvenated rhythm section in the persons of Davide Piccolo and Giorgio Piva performs flawlessly and successfully continues the style started by their predecessors (so there are blast beats, technical twists and an actively working fretless bass). The cover art is also cool, with which you can see that someone wanted to make something that would catch the eye and refer to the early nineties. The only question is whether in the context of the advantages of the album, issues related to the graphic design are at all important. After all, the main topic here is the music. And with this - as I said - it's not always rosy. The best impressions on the "Something To Pierce" are caused by the aforementioned "No Feast For Flies" and the title track. It's a kind of Sadist in a nutshell, with a characteristic technique, atmosphere and puking-groaning vocals, and at the same time a version of the Italians more to ordinary listeners, with a strongly marked melody, clearer structures and slightly simpler riffs (the spirit of "Crust" resonates in them). Generally, there is a sensible catchiness and motifs in these two songs, which come into a some kind of a prog-death hits. The rest of the songs do not evoke such unambiguous feelings. Okay, one may like "Deprived" with its oriental additions (and despite the strange sighing at the beginning) and the faster one with a good break in dynamics in the middle of "One Shot Closer", although they also found some shortcut solutions, because of which the song can fade out prematurely - and this is the general problem of "Something To Pierce". There are also average ones, which don't really make much sense, sounding too safe for this band, like "The Best Part Is The Brain", "Dume Kike", "Kill Devour Dissect" (with a redundant female vocal) or "The Sun God". You get the impression that they were put on the album so that the content of the material could be called an lp. I regret to say that as a long-time Sadist fan, but "Something To Pierce" didn't knock me off. It's not the Italians' worst album, it has some trademark patterns and you can hear who's responsible for these compositions right away, but the whole thing lacks power, a lot more ornaments and a more engaging atmosphere. When I listen to "Something..." I simply have the strange impression that the modern-sounding Sadist is playing in my headphones, but in a beginner version. Trochę Subiektywizmu ..::TRACK-LIST::.. 1. Something to Pierce 2. Deprived 3. No Feast for Flies 4. Kill Devour Dissect 5. The Sun God 6. Dume Kike 7. One Shot Closer 8. The Best Part is the Brain 9. Nove Strade 10. Respirium (instrumental) 11. Latex Hood (CD bonus) 12. The Unsmiling Windows (CD bonus) ..::OBSADA::.. Bass Davide Piccolo Drums - Giorgio Piva Guitar [Guitars], Keyboards - Tommy Talamanca Lead Vocals - Trevor Percussion [Percussions By] - Oinos Vocals [Female Vocals By] - Gloria Rossi https://www.youtube.com/watch?v=FZmcilkXuEc SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-25 19:43:17
Rozmiar: 113.70 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Od samego początku darzyłem szacunkiem i sympatią włoski Sadist. To właśnie między innymi oni nauczyli mnie słuchać muzyki i ją doceniać. Od czasu wydania debiutu Above The Light inaczej już patrzę na death metal – już 32 lata. Na tamte czasy twórczość Włochów była nie byle eksperymentem i znacznie różniła się od typowego, krwistego, śmierdzącego trupem death metalu. Oprócz dzikich wrzasków, histerycznego growlu i zakręconej muzyki czuć było niemalże kosmos, a dźwięki Sadist dryfowały gdzieś pośród planetoid i wykraczały poza przyjęty już, jak myślałem wówczas, schemat. I nic się nie zmieniło. Sadist to dla mnie cały czas zagadka, ale porywa mnie przy okazji każdej kolejnej płyty. Na Something To Pierce także cały czas coś się dzieje. Nie ma tu nawet minuty, która nudzi. Liczne zmiany tempa, niespodziewane wariacje muzyczne i to brzmienie basu uciekające gdzieś w bok i żyjącego własnym życiem. Bliskowschodnie inklinacje świetnie współbrzmiące z death metalowym sznytem, przeplatane kosmicznymi wstawkami, wyjęte niczym z fantazji Terry’ego Pratchetta, jak choćby w Nove Strade czy w niesamowitym kawałku o jakże wymownym tytule, The Best Part Is The Brain. Czysta magia. Mimo upływu lat mózg zespołu, Tommy Talamanca, potrafi zaskoczyć nawet i teraz, a jego muzyka wcale się nie starzeje, tylko wchodzi na zupełnie nowe poziomy ludzkiej percepcji. Nadworny wokal Trevora Nadira od czasów genialnego, choć niedocenianego Crust, wciąż ryczy równie mocno, jak prawie 30 lat temu. Reszta to tylko uzupełnienie składu, bo tych dwóch panów nadaje ton i kształt Something To Pierce. Nawet zamykający płytę instrumentalny Resprium to zjawisko samo w sobie. Progresywny death metal to zdecydowanie zbyt ubogie określenie tego, co serwuje nam Sadist. To poplątanie z pomieszaniem, ale w konsekwentny i zamierzony sposób. To uporządkowany chaos od samego początku, aż do ostatniej minuty. Jestem pewien, że znajdą się sceptycy, którym ta muzyka może nie przypaść do gustu, ale nawet oni muszą stwierdzić, że Sadist, to od lat zjawisko, obok którego nie można przejść obojętnie. Owszem, mieli swoje wzloty, jak w przypadku Sadist i Seasons In Silence, ale też upadki, jak dość miałki w perspektywie całej twórczości Lego. Trzeba im jednak przyznać, że cały czas trzymają fason i nawet w tym dziesiątym w dyskografii albumie słychać zdecydowanie i konsekwencję w obranym kierunku. Jestem dumny, że to właśnie polska Agonia Records od kilku lat jest ich wydawcą i wbrew przeciwnościom losu znakomicie ich promuje. Nowy album to znakomity moment, żeby zrobić muzyczną retrospekcją Sadist. I tak też uczynię, do czego i Was namawiam. Adam Pilachowski Sadist właśnie dobił do płyty nr 10. Zważywszy na stylistykę, w jakiej Włosi się poruszają i ile w niej nierozerwalnie trwają jest to bardzo dobry wynik i należą im się szczere gratulacje. Skłamałbym jednak twierdząc, że dziesiątki wyczekiwałem z wielką niecierpliwością, gdyż - tak się jakoś dziwnie i ciekawie składa - poprzedni album "Firescorched" wciąż uważam za stosunkowo nową płytę i dalej nie zdążyłem się nią odpowiednio nasycić. Nadal również uważam, że utwory z tamtego krążka zawierają wiele wspaniałych patentów, bez względu na ich trochę płaską produkcję i straszaka na okładce. Tommy'emu Talamance i Trevorowi Nadirowi (bo to oni teraz tu przewodzą) najwidoczniej w dalszym ciągu pomysły dopisywały, a kolejne zmiany w składzie nie stanowiły żadnego wyzwania, bo ów "Something To Pierce" wydany został tylko trzy lata po dziewiątce. I znów, biorąc pod uwagę styl, w jakim Włosi się obracają, powinien być to tym większy dowód na ile zespół jest pracowity oraz głodny rozwijania swojego progresywnego death metalu. Nie wspomniałem tylko, że od czasu reaktywacji z 2005 roku, Włochom z Sadist zdarzały się płyty zarówno rewelacyjne, mistrzowsko łączące technikę, progresję i death metal, jak i wyraźnie słabsze, do których kompletnie nie chce się wracać. Do tego drugiego grona niestety dołącza "Something To Pierce", który tuż obok "Hyaena" i "Spellbound" jawi się jako jedna z najmniej interesujących pozycji w dorobku grupy od czasu jej powrotu na scenę. Nie to żeby Włosi nagrali gniota, bo ten nadarzył się już wieki temu i mało kto o nim pamięta, że położył kres kapeli na 4 lata. Źle na "Something..." oczywiście nie jest, od razu słychać kto gra i da się znaleźć charakterystyczne dla Sadist patenty, aczkolwiek o rewelacji również nie ma tutaj mowy. Na dziesiątym albumie tejże włoskiej ekipy znalazło się dużo bajecznej techniki oraz znakomitego, kiczowato-upiornego klimatu, ale zabrakło większości tym numerom wyrazistości. Krążka słucha się jeden, drugi, piąty raz, często towarzyszy mu odczucie z cyklu hmm, gdzieś już to słyszałem (precyzując - na poprzednich albumach), a mnie do głowy wbiły się może z dwa utwory (w dodatku singlowe) oraz kilka losowych motywów rozsianych w pozostałych, które majestatem nawiązują do nadmienianych lepszych płyt. Żeby nie było, że ja tu tylko jak typowy Polak narzekam, to podkreślę również co mi się na "Something To Pierce" podoba - wszak plusów z lupą nie trzeba się na tym wydawnictwie specjalnie doszukiwać. Świetna jest produkcja, która nareszcie zyskała masywną, tłustą oprawę, a płaski dźwięk z "Firescorched" zanikł całkowicie. Nowa, odmłodzona sekcja rytmiczna w osobach Davide'a Piccolo oraz Giorgia Piva sprawuje się bez zarzutu i udanie kontynuuje styl zaczęty przez poprzedników (znajdą się więc blasty, łamańce i aktywnie pracujący bezprogowy bas). Fajna jest też okładka, przy której widać, że komuś zależało, by wykonać coś co przyciągnie wzrok i nawiązującego do początku lat dziewięćdziesiątych. Pytanie tylko czy w kontekście atutów krążka, kwestie związane z oprawą graficzną są jakkolwiek istotne. W końcu, głównie temat rozbija się tu o muzykę. A z tą - jak już mówiłem - jest bardzo różnie. Najlepsze wrażenia w programie "Something To Pierce" wywołują wspomniane "No Feast For Flies" i tytułowiec. To taki Sadist w pigułce, z charakterystyczną techniką, klimatem oraz rzygająco-stękającymi wokalami, a zarazem wydanie Włochów bardziej do ludzi, z silnie zaznaczoną melodią, przejrzystszymi schematami oraz nieco prostszymi riffami (pobrzmiewa w nich duch "Crust"). Generalnie, jest w tych dwóch utworach zaczepność i motywy, które przekładają się na pewną hitonośność. Reszta kawałków już nie wzbudza tak jednoznacznych odczuć. Co prawda, podobać się może "Deprived" ze swoimi orientalnymi dodatkami (i pomimo dziwnego wzdychania na początku) oraz szybszy i z niezłym przełamaniem dynamiki w środku "One Shot Closer", aczkolwiek w nich również znalazło się trochę rozwiązań na skróty, przez które utwór potrafi wygasnąć przedwcześnie - a to ogólny problem "Something To Pierce". Są też średniaki, z których mało co wynika, brzmiących zbyt bezpiecznie jak na ten zespół, pokroju "The Best Part Is The Brain", "Dume Kike", "Kill Devour Dissect" (z wciśniętym na siłę damskim wokalem) czy "The Sun God". Ma się wrażenie, że umieszczono je na krążku, by zawartość materiału nadawała się do określenia go mianem longplaya, a samej treści to tam tyle co mięsa w parówkach. Z przykrością muszę zatem stwierdzić, że jako wieloletni fan Sadist nie zapałałem miłością do "Something To Pierce". Nie jest to najgorszy krążek Włochów, znalazły się na nim markowe patenty i błyskawicznie słychać kto odpowiada za te kompozycje, ale całości brakuje polotu, znacznie większej ilości ozdobników oraz bardziej wciągającego klimatu. Słuchając "Something..." mam po prostu nieodparte wrażenie, że w moich słuchawkach leci współcześnie brzmiący Sadist, ale w wersji wyraźnie okrojonej. Trochę Subiektywizmu Following the well-received "Firescorched" released in 2022, the new album "Something To Pierce" promises to be even more aggressive, both musically and lyrically. The band's tenth outing is a bold combination of technique, aggression and experimentation; in short, "another step towards defining a unique musical style that you can either love... or hate," comments the band's founder, Tommy Talamanca. "Like it or not, nobody sounds like Sadist!" "Something To Pierce" was recorded, mixed and mastered by Tommy Talamanca at Nadir Music Studios in Genoa, Italy. The cover art was created by Andreas Christanetoff of Armaada Art (Aborted). Sadist formed in the early nineties in Genoa, northwestern Italy. They were ahead of their time, being one of the first to introduce progressive elements into death metal. He developed his own style, present on albums such as "Above The Light" (1993 debut). After a five-year break (2000-2005), the band returned to the proven formula of epic prog-death with elements of jazz music and Middle Eastern influences. Sadist has performed alongside cult bands such as Iron Maiden, Megadeth, Slayer and Motorhead. He has also performed at numerous metal festivals, including Wacken, Gods Of Metal and Hellfest. In 2023 alone, he shared the stage with Samael, Pantera, Dark Tranquility and Sepultura; while also working on a new album. Among the band's recent performances are Prog Power Europe and Corpsorate Death Fest, which took place in late 2024. Sadist has just reached album no. 10. Considering how long the Italians have been inseparably present in it, this is a very good result and they deserve sincere congratulations. However, I would be lying if I said that I was waiting impatiently for this album, because - as it happens, strangely and interestingly - I still consider the previous album "Firescorched" to be a relatively new album and I still haven't had time to get properly saturated with it. I also still think that the songs from that album contain many great patterns, regardless of their somewhat flat production and the crap cover art. Tommy Talamanca and Trevor Nadir (because they are the ones who lead here now) clearly still had ideas, and subsequent changes in the line-up did not pose any decline, because "Something To Pierce" was released only three years after the "Firescorched". Again, considering the style the Italians are known for, this should be the great proof of how hardworking and hungry the band is to develop their progressive death metal. I didn't mention that since their 2005 reunion, Sadist have had some sensational albums, masterfully combining technique, progression and death metal, as well as some clearly weaker ones, which you don't want to come back to at all. Unfortunately, "Something To Pierce" joins the latter group, which, right next to "Hyaena" and "Spellbound", seems to be one of the least interesting albums in the band's discography since its return to the scene. It's not that the Italians recorded an embarrassing album, because that one happened ages ago and few people remember that it put an end to the band for 4 years. Of course, "Something..." is not bad, you can hear who's playing right away and you can find some of the patterns characteristic of Sadist, although there's no talk of a revelation here either. The tenth album of this Italian band features a lot of fabulous technique and an excellent, kitschy-spooky atmosphere, but most of these tracks lacked expressiveness. You listen to the album once, twice, fifth time, often accompanied by the feeling that I've heard it somewhere before (to be precise - on previous albums), and maybe two songs (of course singles) and a few random motifs scattered throughout the rest, which refer with their majesty to the better albums mentioned above, stuck in my head. Just so it's not like I'm just complaining like a typical Pole, I'll also emphasize what I like about "Something To Pierce" - after all, you don't have to look for any advantages with a magnifying glass on this release. The production is great, which has finally gained a massive, fatty sound, and the flat sound from "Firescorched" has completely disappeared. The new, rejuvenated rhythm section in the persons of Davide Piccolo and Giorgio Piva performs flawlessly and successfully continues the style started by their predecessors (so there are blast beats, technical twists and an actively working fretless bass). The cover art is also cool, with which you can see that someone wanted to make something that would catch the eye and refer to the early nineties. The only question is whether in the context of the advantages of the album, issues related to the graphic design are at all important. After all, the main topic here is the music. And with this - as I said - it's not always rosy. The best impressions on the "Something To Pierce" are caused by the aforementioned "No Feast For Flies" and the title track. It's a kind of Sadist in a nutshell, with a characteristic technique, atmosphere and puking-groaning vocals, and at the same time a version of the Italians more to ordinary listeners, with a strongly marked melody, clearer structures and slightly simpler riffs (the spirit of "Crust" resonates in them). Generally, there is a sensible catchiness and motifs in these two songs, which come into a some kind of a prog-death hits. The rest of the songs do not evoke such unambiguous feelings. Okay, one may like "Deprived" with its oriental additions (and despite the strange sighing at the beginning) and the faster one with a good break in dynamics in the middle of "One Shot Closer", although they also found some shortcut solutions, because of which the song can fade out prematurely - and this is the general problem of "Something To Pierce". There are also average ones, which don't really make much sense, sounding too safe for this band, like "The Best Part Is The Brain", "Dume Kike", "Kill Devour Dissect" (with a redundant female vocal) or "The Sun God". You get the impression that they were put on the album so that the content of the material could be called an lp. I regret to say that as a long-time Sadist fan, but "Something To Pierce" didn't knock me off. It's not the Italians' worst album, it has some trademark patterns and you can hear who's responsible for these compositions right away, but the whole thing lacks power, a lot more ornaments and a more engaging atmosphere. When I listen to "Something..." I simply have the strange impression that the modern-sounding Sadist is playing in my headphones, but in a beginner version. Trochę Subiektywizmu ..::TRACK-LIST::.. 1. Something to Pierce 2. Deprived 3. No Feast for Flies 4. Kill Devour Dissect 5. The Sun God 6. Dume Kike 7. One Shot Closer 8. The Best Part is the Brain 9. Nove Strade 10. Respirium (instrumental) 11. Latex Hood (CD bonus) 12. The Unsmiling Windows (CD bonus) ..::OBSADA::.. Bass Davide Piccolo Drums - Giorgio Piva Guitar [Guitars], Keyboards - Tommy Talamanca Lead Vocals - Trevor Percussion [Percussions By] - Oinos Vocals [Female Vocals By] - Gloria Rossi https://www.youtube.com/watch?v=FZmcilkXuEc SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-25 19:39:19
Rozmiar: 348.38 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
Second Demo from 1991 from this Old School Death Meta from Finland. ..::TRACK-LIST::.. 1. Intro: Carnival Of Souls 2. The Altar 3. To Your Scattered Bodies Go 4. Infernal Paradise... The Journey Transparent disc with silhouetted print. The insert includes liner notes, cover of the demo as well as photos and flyers from these times. Limited to 300 copies. ..::OBSADA::.. Mikki Salo - Vocals Mikko Hannuksela - Guitars (lead) Karri Suoraniemi- Guitars Harri Huhtala - Bass Kai Hahto - Drums https://www.youtube.com/watch?v=unfXqzDiuFs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-25 19:09:24
Rozmiar: 42.37 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
Second Demo from 1991 from this Old School Death Meta from Finland. ..::TRACK-LIST::.. 1. Intro: Carnival Of Souls 2. The Altar 3. To Your Scattered Bodies Go 4. Infernal Paradise... The Journey Transparent disc with silhouetted print. The insert includes liner notes, cover of the demo as well as photos and flyers from these times. Limited to 300 copies. ..::OBSADA::.. Mikki Salo - Vocals Mikko Hannuksela - Guitars (lead) Karri Suoraniemi- Guitars Harri Huhtala - Bass Kai Hahto - Drums https://www.youtube.com/watch?v=unfXqzDiuFs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-25 19:05:37
Rozmiar: 124.56 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Jubileuszowa wersja materiału, który pierwotnie światło dzienne ujrzał trzy dekady temu! Magiczna podróż w death metalową otchłań lat 90-tych kiedy muzyka CATHARSIS określana była jako "inteligentny death metal"! 8 fenomenalnych kompozycji w nowej, zremasterowanej odsłonie! Death metalowy Unikat!!! Trzymając w rękach płytę "Bitter Disdain XXX" Catharsis nadesłaną od Mad Lion Records zastanawiałem się - skąd znam tę nazwę zespołu? A gdy wprawiłem w ruch srebrny krążek do moich uszu dobiegły dźwięki pierwszego utworu "Prologue" brzmiące jak z tzw. przeciągającej kasety magnetofonowej. W połączeniu z melancholijnym klimatem stworzonym przy pomocy pasaży pianina i rzewnej melodeklamacji od razu moje skojarzenia padły na lata dziewięćdziesiąte. Intuicja podpowiadała, że to jest jakaś reedycja... I nie myliłem się! W 1995 roku Catharsis z Tychów wydał kasetę z debiutanckim albumem "Bitter Disdain" nagranym w Spaart Studio, w składzie: Adam Mamok (bas, wokal), Daniel Petryczkiewicz (gitara, instrumenty klawiszowe), Tomasz Świerz (gitara) oraz Artur Pudło (perkusja). Owe 8 kompozycji wydała na kasecie znana ówcześnie firma Baron Records. Jak podaje zespół kaseta dotarła do wielu miejsc na całym świecie i po jakimś czasie słuch o zespole zaginął. A szkoda, gdyż to co zaprezentowali na tym albumie było wysokiej klasy technicznym death metalem inspirowanym Death, Atheist i wczesnym Cynic. I nie pamiętam by w Polsce ktoś tak wówczas grał. Zwłaszcza basiści. Zespół, już zreformowany, powrócił w 2010 roku z nowym składem. Adam Mamok (bas, wokal) dobierał sobie różnych muzyków. Lecz ostatecznie pozostali z nim - Katarzyna Bujas (gitara, wokal wspierający i klawisze), Kajetan Pawliszyn (gitara) i Jarosław Klimonda (perkusja). Potem gdzieś po drodze nagrali dwa albumy "Rhyming Life and Death" oraz "Human Failures". I jak obecnie jest w modzie (w dobrym słowa tego znaczeniu) na 30-lecie "Bitter Disdain" postanowili wskrzesić ten materiał dzięki remasteringowi wykonanemu przez Filipa "Heinricha" Hałucha z Heinrich House Studio, oraz podrasowaniu obrazu z okładki autorstwa Tomasza Hryniszyna. Reedycją okładki zajął się Michał "Xaay" Loranc znany ze współpracy z Nile, Behemoth czy Vader. Jubileuszowy materiał, pod zmienionym tytułem - "Bitter Disdain XXX" ukazuje poziom techniczny i aranżacyjny jaki reprezentował ówcześnie zespół. Skomplikowane gitarowe riffy idealnie harmonizowały z jeszcze bardziej skomplikowanymi partiami na gitarze basowej. Styl gry basisty bez wątpienia był inspirowany zagrywkami Steve'a DiGiorgio, zwłaszcza z okresu "Individual Thought Patterns" Death. Gitara basowa w Catharsis odgrywała kluczową rolę, co było wyraźnie słyszalne. Basista nie tylko grał solówki ale także katował swoje palce akordami. A nie jest to łatwe zadanie. Oczywiście gitarowe solówki i zagrywki charakteryzowały się żywiołowością, bardzo zmiennym dynamizmem i połączeniem drapieżności oraz ciężkości z melodyką. Wokalnie - od strony ekstremalnych głosów - było klasycznie, czyli krzyczany growling z frazowaniem przypominającym chociażby Death. Rytmika utworów była bardzo zróżnicowana (pomijając najgorsze brzmienie perkusji). Ale dla mnie - wychowanego głównie na metalu lat 90. - jest to do przyjęcia. Tym bardziej, że całość brzmieniowo i aranżacyjnie bardzo przypomniała mi właśnie początek tych lat. To jak powrót do przeszłości superszybką rakietą. Ale Catharsis nie był kalką Death. Zaoferował coś więcej. Nastrojowość, która w ówczesnym czasie również dochodziła do głosu w muzyce metalowej. I tak oto zespół pomiędzy szybkie patenty wplótł zwolnienia, spokojne, czyste brzmieniowo gitarowe akordy i arpeggia oraz wokalne melorecytacje. A także klawiszowe pasaże które albo tworzyły chwilami atmosferyczne tło, albo wprowadzały główną melodię w stylu dungeon synth. Co najbardziej było słyszalne w pierwszym i ostatnim utworze. Z punktu widzenia historycznego - "Bitter Disdain XXX" to prawdziwa gratka dla fanów progresywnego death metalu! Paweł 'Pavel' Grabowski https://apocalypticrites.blogspot.com/2025/02/recenzja-catharsis-bitter-disdain-xxx.html ..::TRACK-LIST::.. 1. Prologue 2. Bitter Disdain 3. I Want To Be As Free... 4. Two Boards Of Testimony 5. So Far Away 6. My Last Words 7. Breath Of Death 8. Epilogue https://www.youtube.com/watch?v=mE-bMnJdZs4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-25 16:00:19
Rozmiar: 64.22 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Jubileuszowa wersja materiału, który pierwotnie światło dzienne ujrzał trzy dekady temu! Magiczna podróż w death metalową otchłań lat 90-tych kiedy muzyka CATHARSIS określana była jako "inteligentny death metal"! 8 fenomenalnych kompozycji w nowej, zremasterowanej odsłonie! Death metalowy Unikat!!! Trzymając w rękach płytę "Bitter Disdain XXX" Catharsis nadesłaną od Mad Lion Records zastanawiałem się - skąd znam tę nazwę zespołu? A gdy wprawiłem w ruch srebrny krążek do moich uszu dobiegły dźwięki pierwszego utworu "Prologue" brzmiące jak z tzw. przeciągającej kasety magnetofonowej. W połączeniu z melancholijnym klimatem stworzonym przy pomocy pasaży pianina i rzewnej melodeklamacji od razu moje skojarzenia padły na lata dziewięćdziesiąte. Intuicja podpowiadała, że to jest jakaś reedycja... I nie myliłem się! W 1995 roku Catharsis z Tychów wydał kasetę z debiutanckim albumem "Bitter Disdain" nagranym w Spaart Studio, w składzie: Adam Mamok (bas, wokal), Daniel Petryczkiewicz (gitara, instrumenty klawiszowe), Tomasz Świerz (gitara) oraz Artur Pudło (perkusja). Owe 8 kompozycji wydała na kasecie znana ówcześnie firma Baron Records. Jak podaje zespół kaseta dotarła do wielu miejsc na całym świecie i po jakimś czasie słuch o zespole zaginął. A szkoda, gdyż to co zaprezentowali na tym albumie było wysokiej klasy technicznym death metalem inspirowanym Death, Atheist i wczesnym Cynic. I nie pamiętam by w Polsce ktoś tak wówczas grał. Zwłaszcza basiści. Zespół, już zreformowany, powrócił w 2010 roku z nowym składem. Adam Mamok (bas, wokal) dobierał sobie różnych muzyków. Lecz ostatecznie pozostali z nim - Katarzyna Bujas (gitara, wokal wspierający i klawisze), Kajetan Pawliszyn (gitara) i Jarosław Klimonda (perkusja). Potem gdzieś po drodze nagrali dwa albumy "Rhyming Life and Death" oraz "Human Failures". I jak obecnie jest w modzie (w dobrym słowa tego znaczeniu) na 30-lecie "Bitter Disdain" postanowili wskrzesić ten materiał dzięki remasteringowi wykonanemu przez Filipa "Heinricha" Hałucha z Heinrich House Studio, oraz podrasowaniu obrazu z okładki autorstwa Tomasza Hryniszyna. Reedycją okładki zajął się Michał "Xaay" Loranc znany ze współpracy z Nile, Behemoth czy Vader. Jubileuszowy materiał, pod zmienionym tytułem - "Bitter Disdain XXX" ukazuje poziom techniczny i aranżacyjny jaki reprezentował ówcześnie zespół. Skomplikowane gitarowe riffy idealnie harmonizowały z jeszcze bardziej skomplikowanymi partiami na gitarze basowej. Styl gry basisty bez wątpienia był inspirowany zagrywkami Steve'a DiGiorgio, zwłaszcza z okresu "Individual Thought Patterns" Death. Gitara basowa w Catharsis odgrywała kluczową rolę, co było wyraźnie słyszalne. Basista nie tylko grał solówki ale także katował swoje palce akordami. A nie jest to łatwe zadanie. Oczywiście gitarowe solówki i zagrywki charakteryzowały się żywiołowością, bardzo zmiennym dynamizmem i połączeniem drapieżności oraz ciężkości z melodyką. Wokalnie - od strony ekstremalnych głosów - było klasycznie, czyli krzyczany growling z frazowaniem przypominającym chociażby Death. Rytmika utworów była bardzo zróżnicowana (pomijając najgorsze brzmienie perkusji). Ale dla mnie - wychowanego głównie na metalu lat 90. - jest to do przyjęcia. Tym bardziej, że całość brzmieniowo i aranżacyjnie bardzo przypomniała mi właśnie początek tych lat. To jak powrót do przeszłości superszybką rakietą. Ale Catharsis nie był kalką Death. Zaoferował coś więcej. Nastrojowość, która w ówczesnym czasie również dochodziła do głosu w muzyce metalowej. I tak oto zespół pomiędzy szybkie patenty wplótł zwolnienia, spokojne, czyste brzmieniowo gitarowe akordy i arpeggia oraz wokalne melorecytacje. A także klawiszowe pasaże które albo tworzyły chwilami atmosferyczne tło, albo wprowadzały główną melodię w stylu dungeon synth. Co najbardziej było słyszalne w pierwszym i ostatnim utworze. Z punktu widzenia historycznego - "Bitter Disdain XXX" to prawdziwa gratka dla fanów progresywnego death metalu! Paweł 'Pavel' Grabowski https://apocalypticrites.blogspot.com/2025/02/recenzja-catharsis-bitter-disdain-xxx.html ..::TRACK-LIST::.. 1. Prologue 2. Bitter Disdain 3. I Want To Be As Free... 4. Two Boards Of Testimony 5. So Far Away 6. My Last Words 7. Breath Of Death 8. Epilogue https://www.youtube.com/watch?v=mE-bMnJdZs4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-25 15:56:47
Rozmiar: 199.50 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Lividity are one of those Midwestern death metal bands who have been plugging away for a very long time at what they do, 16 years in fact. To Desecrate and Defile is their fourth full-length effort, and a tight one. I've never really gotten into any of their previous releases, and this isn't about to change that, but I will admit that the band sounds better than ever before, with a good, vibrant thrust to the album (no pun intended) that lovingly delivers the bands sadistic, sexually charged debauchery. As usual, the album is loaded with samples, some from more obvious sources (like Jason Mewes or The 40-Year Old Virgin) and some from porn obscurity. Lividity have always had a stronger hand at these than most bands, they know where and when to place them to deliver the most 'thrills' (never just at the intro), and I'd almost consider them an instrument at this point. The vocals are your typical Carcass or Deicide twin clusterfuck, with bludgeoning guttural death grunts and savage snarls. The drumming is fluid, and the guitar tone kicks ass. While the band's sound isn't quite original, rooted in the forefathers Suffocation, Deicide, Cannibal Corpse, and Morbid Angel, they have been at this long enough that they are no simple carbon copy. There is a playful edge to their deliciously menstrual ministrations that often erupts into some total slam death cheese (Lividity are one of the forefathers of that whole scene, whether the countless copies realize it or not), but I'm not complaining, because when these rhythms erupt I usually feel the urge myself. Just the right amount of compact, thick palm mutes, squeals and concrete rhythm. To choose some of the more standout tracks here, I'll go with the lurching "Surrounded by Disgust", which very carefully builds upon its slow pace with a caustic atmosphere of grinding guitars; "Cadaver Dogs" has a deceptively simple groove that becomes incredibly infectious once you give yourself into it; "Funerary Chambers" glistens like a freshly bloodied surgical blade, and "Orgasmic Flesh Feed" has some winding, hostile old school death rhythms which ride above its pummeling undercurrent like a subway molestor. Also of note, Lividity offer up two covers of the German legends Blood: "Wie Krieger Sterben" and "Roman Whores", which are both thoroughly entertaining with their mix of samples, orchestration and grinding holocaust. On the whole, To Desecrate and Defile is an entertaining album. The band is not loaded with riffs like some of their peers, but the combination of samples, entertaining slam segments, and fist fucking faster death metal makes for a nice evening to spend with the kids. It's the best I've heard yet from the band, and perhaps good enough that I should take the stick out of my ass and listen again to their past efforts. Death metal, done American, done sexy and done justice. autothrall ..::TRACK-LIST::.. 1. Sword of Sodomy 04:39 2. Adapting the Flesh 01:37 3. Surrounded by Disgust 04:21 4. Dismantle the Carcass 01:38 5. Cadaver Dogs 03:09 6. Mass Genocide 04:54 7. Gut the Slut Before I Fuck 02:25 8. Funerary Chambers 03:29 9. Engorged With Blood (To Fill You With My Semen) 01:32 10. Orgasmic Flesh Feed 05:25 11. Wie Krieger Sterben (Blood cover) 03:44 12. Roman Whores (Blood cover) 01:31 13. Inner Fetal Dismemberment 03:14 ..::OBSADA::.. Dave Kibler - guitar, backing vocals Von Young - guitar, lead vocals Garett Scanlan - drums Jake Lanhiers - bass, backing vocals https://www.youtube.com/watch?v=U-t8On_KfOg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-24 16:48:13
Rozmiar: 102.12 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Lividity are one of those Midwestern death metal bands who have been plugging away for a very long time at what they do, 16 years in fact. To Desecrate and Defile is their fourth full-length effort, and a tight one. I've never really gotten into any of their previous releases, and this isn't about to change that, but I will admit that the band sounds better than ever before, with a good, vibrant thrust to the album (no pun intended) that lovingly delivers the bands sadistic, sexually charged debauchery. As usual, the album is loaded with samples, some from more obvious sources (like Jason Mewes or The 40-Year Old Virgin) and some from porn obscurity. Lividity have always had a stronger hand at these than most bands, they know where and when to place them to deliver the most 'thrills' (never just at the intro), and I'd almost consider them an instrument at this point. The vocals are your typical Carcass or Deicide twin clusterfuck, with bludgeoning guttural death grunts and savage snarls. The drumming is fluid, and the guitar tone kicks ass. While the band's sound isn't quite original, rooted in the forefathers Suffocation, Deicide, Cannibal Corpse, and Morbid Angel, they have been at this long enough that they are no simple carbon copy. There is a playful edge to their deliciously menstrual ministrations that often erupts into some total slam death cheese (Lividity are one of the forefathers of that whole scene, whether the countless copies realize it or not), but I'm not complaining, because when these rhythms erupt I usually feel the urge myself. Just the right amount of compact, thick palm mutes, squeals and concrete rhythm. To choose some of the more standout tracks here, I'll go with the lurching "Surrounded by Disgust", which very carefully builds upon its slow pace with a caustic atmosphere of grinding guitars; "Cadaver Dogs" has a deceptively simple groove that becomes incredibly infectious once you give yourself into it; "Funerary Chambers" glistens like a freshly bloodied surgical blade, and "Orgasmic Flesh Feed" has some winding, hostile old school death rhythms which ride above its pummeling undercurrent like a subway molestor. Also of note, Lividity offer up two covers of the German legends Blood: "Wie Krieger Sterben" and "Roman Whores", which are both thoroughly entertaining with their mix of samples, orchestration and grinding holocaust. On the whole, To Desecrate and Defile is an entertaining album. The band is not loaded with riffs like some of their peers, but the combination of samples, entertaining slam segments, and fist fucking faster death metal makes for a nice evening to spend with the kids. It's the best I've heard yet from the band, and perhaps good enough that I should take the stick out of my ass and listen again to their past efforts. Death metal, done American, done sexy and done justice. autothrall ..::TRACK-LIST::.. 1. Sword of Sodomy 04:39 2. Adapting the Flesh 01:37 3. Surrounded by Disgust 04:21 4. Dismantle the Carcass 01:38 5. Cadaver Dogs 03:09 6. Mass Genocide 04:54 7. Gut the Slut Before I Fuck 02:25 8. Funerary Chambers 03:29 9. Engorged With Blood (To Fill You With My Semen) 01:32 10. Orgasmic Flesh Feed 05:25 11. Wie Krieger Sterben (Blood cover) 03:44 12. Roman Whores (Blood cover) 01:31 13. Inner Fetal Dismemberment 03:14 ..::OBSADA::.. Dave Kibler - guitar, backing vocals Von Young - guitar, lead vocals Garett Scanlan - drums Jake Lanhiers - bass, backing vocals https://www.youtube.com/watch?v=U-t8On_KfOg SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-24 16:44:18
Rozmiar: 322.82 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. UNAUSSPRECHLICHEN KULTEN eksplorowali najdalsze zakamarki pierwotnego przerażenia i starożytnej mistyki, wszystko poprzez czysty i autentyczny Metal of Death. To, że ich wizja stała się tylko bardziej intensywna i hipnotyzująca po tylu latach (a gdy tyle zespołów blednie w nieistnienie), to z pewnością pewna dziwna magia… Przyjrzyj się „Häxan Sabaoth”. Zarówno kulminacją ich charakterystycznego estetycznego podejścia, jak i zupełnie nowym, nadprzyrodzonym zwrotem ku niemu, „Häxan Sabaoth” to fuzja dzwoniącej kanciastości z nawiedzającą atmosferą, szalonego chaosu z upiorną melodyką, epickiej narracji z pierwotnym miażdżeniem – zasadniczo, ekstrapolacja (i intensyfikacja) pozornie przeciwnych sobie elementów. A jednak, poprzez tę samą dziwną magię, Chilejczycy wzywają obraz, który jest niezaprzeczalnie ich największym i najbardziej brutalnym dziełem do tej pory. Rify i rytmika biją i mutują z hipnotyczną łatwością, łamiąc wolę słuchacza; pęd staje się struganiem, z dźwiękami grozy wydobywającymi się z każdej szczeliny tego otchłani; motywy następnie migoczą z przerażającą jasnością, zanim rozpadną się w coś równie przerażającego. Bo choć death metal UNAUSSPECHLICHEN KULTEN jest „czysty” i pierwotny, można odważnie powiedzieć, że w „Häxan Sabaoth” pojawia się nowa łagodność – cuchnąca i mglista, tak, ale skutecznie nadaje lekkości temu, co już jest wyjątkowo gęste i dysonansowe. Podobnie, znacznie czystsza produkcja sprawnie intensyfikuje atmosferę bez żadnych kompromisów w fizyczności. To, że okładka potrafi uchwycić całą tę dychoomnię, z pewnością nie jest przypadkiem. Można by (i powinno się) napisać wiele słów o tym osiągnięciu, ale krótko mówiąc, UNAUSSPRECHLICHEN KULTEN śmiało podnieśli niemożliwie wysoką poprzeczkę. „Häxan Sabaoth” to ich największe osiągnięcie do tej pory i z pewnością jedna z definiujących death metalowe tomy tego dziesięciolecia. ..::TRACK-LIST::.. 1. Lamia Sucuba 05:38 2. Cuatro Velas de Cebo Infantil 05:00 3. Our Almighty Chthonic Lords 05:15 4. Hexennippel 06:28 5. Dho Hna Formula 05:21 6. Back to the Mother Hydra and Father Dagon 06:38 7. Die Teufelsbücher 08:17 ..::OBSADA::.. Atomizer Pig - Bass Joseph Curwen - Vocals, Guitars Butcher of Christ - Drums Herbert West - Guitars https://www.youtube.com/watch?v=7bEBRPcde-M SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-24 16:15:01
Rozmiar: 103.58 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. UNAUSSPRECHLICHEN KULTEN eksplorowali najdalsze zakamarki pierwotnego przerażenia i starożytnej mistyki, wszystko poprzez czysty i autentyczny Metal of Death. To, że ich wizja stała się tylko bardziej intensywna i hipnotyzująca po tylu latach (a gdy tyle zespołów blednie w nieistnienie), to z pewnością pewna dziwna magia… Przyjrzyj się „Häxan Sabaoth”. Zarówno kulminacją ich charakterystycznego estetycznego podejścia, jak i zupełnie nowym, nadprzyrodzonym zwrotem ku niemu, „Häxan Sabaoth” to fuzja dzwoniącej kanciastości z nawiedzającą atmosferą, szalonego chaosu z upiorną melodyką, epickiej narracji z pierwotnym miażdżeniem – zasadniczo, ekstrapolacja (i intensyfikacja) pozornie przeciwnych sobie elementów. A jednak, poprzez tę samą dziwną magię, Chilejczycy wzywają obraz, który jest niezaprzeczalnie ich największym i najbardziej brutalnym dziełem do tej pory. Rify i rytmika biją i mutują z hipnotyczną łatwością, łamiąc wolę słuchacza; pęd staje się struganiem, z dźwiękami grozy wydobywającymi się z każdej szczeliny tego otchłani; motywy następnie migoczą z przerażającą jasnością, zanim rozpadną się w coś równie przerażającego. Bo choć death metal UNAUSSPECHLICHEN KULTEN jest „czysty” i pierwotny, można odważnie powiedzieć, że w „Häxan Sabaoth” pojawia się nowa łagodność – cuchnąca i mglista, tak, ale skutecznie nadaje lekkości temu, co już jest wyjątkowo gęste i dysonansowe. Podobnie, znacznie czystsza produkcja sprawnie intensyfikuje atmosferę bez żadnych kompromisów w fizyczności. To, że okładka potrafi uchwycić całą tę dychoomnię, z pewnością nie jest przypadkiem. Można by (i powinno się) napisać wiele słów o tym osiągnięciu, ale krótko mówiąc, UNAUSSPRECHLICHEN KULTEN śmiało podnieśli niemożliwie wysoką poprzeczkę. „Häxan Sabaoth” to ich największe osiągnięcie do tej pory i z pewnością jedna z definiujących death metalowe tomy tego dziesięciolecia. ..::TRACK-LIST::.. 1. Lamia Sucuba 05:38 2. Cuatro Velas de Cebo Infantil 05:00 3. Our Almighty Chthonic Lords 05:15 4. Hexennippel 06:28 5. Dho Hna Formula 05:21 6. Back to the Mother Hydra and Father Dagon 06:38 7. Die Teufelsbücher 08:17 ..::OBSADA::.. Atomizer Pig - Bass Joseph Curwen - Vocals, Guitars Butcher of Christ - Drums Herbert West - Guitars https://www.youtube.com/watch?v=7bEBRPcde-M SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-24 16:11:45
Rozmiar: 311.89 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Following the disturbing lockdown, Godz Ov War Productions strikes again with yet another surprising release on its roster - the Minsk, Belarus based Ljosazabojstwa has completed the recordings and returns with 'Głoryja Śmierci' - a debut full length comprising five tracks of straightforward and ear-blasting yet pretty complex and monolithic, occult and diabolic blackened death metal expanding on the previous, more black metal drenched demo and EP's, definitely differing from and outdoing the horde's stuff delivered to date. ..::TRACK-LIST::.. 1. Pachawalnyja śpiewy 09:50 2. Zorka Pałyn 07:19 3. Imia mnie - Liehijon 09:42 4. Źniščany boh 08:45 5. Idzi i hliadzi 09:49 https://www.youtube.com/watch?v=Y63uRyTIhFA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-22 17:29:15
Rozmiar: 108.34 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Following the disturbing lockdown, Godz Ov War Productions strikes again with yet another surprising release on its roster - the Minsk, Belarus based Ljosazabojstwa has completed the recordings and returns with 'Głoryja Śmierci' - a debut full length comprising five tracks of straightforward and ear-blasting yet pretty complex and monolithic, occult and diabolic blackened death metal expanding on the previous, more black metal drenched demo and EP's, definitely differing from and outdoing the horde's stuff delivered to date. ..::TRACK-LIST::.. 1. Pachawalnyja śpiewy 09:50 2. Zorka Pałyn 07:19 3. Imia mnie - Liehijon 09:42 4. Źniščany boh 08:45 5. Idzi i hliadzi 09:49 https://www.youtube.com/watch?v=Y63uRyTIhFA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-22 17:26:07
Rozmiar: 345.23 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Dziewiąty album REVOLTING!!! Czystej wody death metal dla fanów NIHILIST, AUTOPSY, GRAVE, MEGASLAUGHTER, GOD MACABRE... No i ta okładka... Jakże słodka! ..::TRACK-LIST::.. 1. Seven Severed Heads 03:22 2. Blades Will Cut 03:19 3. Night of the Horrid 02:47 4. Hell From the Sky 02:54 5. A Song for the Morbid 02:51 6. Shapeshifter 03:51 7. Swipe of the Schyte 03:22 8. The Final Journey 03:34 9. Mallet and Mask 03:42 10. Outro 03:57 ..::OBSADA::.. Rogga Johansson - guitar, vocals (Paganizer, Mecascavenger, Echelon, Ribspreader) Grotesque Tobias - bas Mutated Martin - drums https://www.youtube.com/watch?v=eN9jyJCXXYA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-21 18:40:52
Rozmiar: 83.87 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Dziewiąty album REVOLTING!!! Czystej wody death metal dla fanów NIHILIST, AUTOPSY, GRAVE, MEGASLAUGHTER, GOD MACABRE... No i ta okładka... Jakże słodka! ..::TRACK-LIST::.. 1. Seven Severed Heads 03:22 2. Blades Will Cut 03:19 3. Night of the Horrid 02:47 4. Hell From the Sky 02:54 5. A Song for the Morbid 02:51 6. Shapeshifter 03:51 7. Swipe of the Schyte 03:22 8. The Final Journey 03:34 9. Mallet and Mask 03:42 10. Outro 03:57 ..::OBSADA::.. Rogga Johansson - guitar, vocals (Paganizer, Mecascavenger, Echelon, Ribspreader) Grotesque Tobias - bas Mutated Martin - drums https://www.youtube.com/watch?v=eN9jyJCXXYA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-21 18:37:15
Rozmiar: 239.98 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Surowy i mrożący krew w żyłach Death Metal!!! Jak u mamy... Strap yourself in for a double dose of old school as fuck death metal from The Netherlands! Rooted in the late 80's/early 90's these bands embody everything that is true and authentic about death metal, and no-one who has even the slightest interest in primordial death metal should miss out on these two acts. The first to throw in their collective hats are Eternal Solstice. Delivering a mix between doomy slow crawl and uptempo buzzing guitar, these guys immediately establish that they have their roots firmly in the sounds pioneered by bands like early Death, Possessed and Massacre, with a few nods to early Deicide as well. And judging from the track "Obscuration", I think we can count Immolation among further influences, because the opening riff to their track "Immolation" is 'borrowed' in a less than subtle manner. Although the songs are pretty basic in execution, the band know how to built up atmosphere and tension by alternating their pummeling slow sections with more uptempo parts, giving the music the needed variation. The vicious snarling vocals, dive-bomb leads and a smattering of keyboard ambiance in "Melancholic Characters" further complete this picture of pure, classic death metal, with the heavy and well-balanced production job doing the rest. The intro to the Mourning side starts off with a saxophone rendition of what I think is the theme from "The Godfather", which is unexpected, I'll give them that. What is also unexpected is that the saxophone makes another appearance in the last track "The Mourning After". Original, yes, but the purist in me is still not sure what to think of it. As for the rest of Mourning's material, they follow a similar path to what Eternal Solstice does, but upping the aggression angle. The influence of bands like Possessed and Death is present here as well, yet the riffing seems to have an added thrash edge to it, reminding me of Slayer and Kreator at their most intense. The vocals are slightly distorted, bringing to mind of what Pete Steele did on the first Carnivore album, and these work well with the belligerent riffing. Combined with the fast/slow interaction of the songs, they add some extra menace to the general atmosphere, with the clear production as the finishing touch. This split is a great starting point to explore both these bands further. Eternal Solstice went on to release 3 full length albums, of which "The Wish Is Father to the Thought" is one you should not miss out on, although their other output is fairly consistent as well. Mourning only released a full length after this, and I can not say enough to recommend it. Finding the middle ground between Asphyx, Carnivore and Winter, it's just stupid good and does not nearly get enough of the credit it deserves. Get a hold of this split and the rest of their discography, I'd say. True old school death metal does not come any more pure than this. Vaseline1980 ..::TRACK-LIST::.. Eternal Solstice 1. Thrall To The Gallows 5:04 2. Path To Perdition 5:02 3. Obscuration 3:06 4. Melancholic Characters 5:38 Mourning 5. Free Evil 2:46 6. Abundance 1:55 7. Necrodrama 2:11 8. You're Sold 5:59 9. The Mourning After 5:23 Tracks 1 to 4 recorded and mixed Nibbixwood, 20-21 June 1990. Tracks 5 to 9 recorded and mixed Waalwijk 15 June 1990. ..::OBSADA::.. Guitar - Philip Nugteren (tracks: 1 to 4), Pim Siere (tracks: 5 to 9), Rene Roza (tracks: 5 to 9), Victor van Drie (tracks: 1 to 4) Bass, Vocals [Vox] - Marc v. Amelsvort (tracks: 5 to 9), Ramon Soeterbroek (tracks: 1 to 4) Drums - Misha Hak https://www.youtube.com/watch?v=NPY91zBB55I SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-21 09:12:18
Rozmiar: 86.85 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Surowy i mrożący krew w żyłach Death Metal!!! Jak u mamy... Strap yourself in for a double dose of old school as fuck death metal from The Netherlands! Rooted in the late 80's/early 90's these bands embody everything that is true and authentic about death metal, and no-one who has even the slightest interest in primordial death metal should miss out on these two acts. The first to throw in their collective hats are Eternal Solstice. Delivering a mix between doomy slow crawl and uptempo buzzing guitar, these guys immediately establish that they have their roots firmly in the sounds pioneered by bands like early Death, Possessed and Massacre, with a few nods to early Deicide as well. And judging from the track "Obscuration", I think we can count Immolation among further influences, because the opening riff to their track "Immolation" is 'borrowed' in a less than subtle manner. Although the songs are pretty basic in execution, the band know how to built up atmosphere and tension by alternating their pummeling slow sections with more uptempo parts, giving the music the needed variation. The vicious snarling vocals, dive-bomb leads and a smattering of keyboard ambiance in "Melancholic Characters" further complete this picture of pure, classic death metal, with the heavy and well-balanced production job doing the rest. The intro to the Mourning side starts off with a saxophone rendition of what I think is the theme from "The Godfather", which is unexpected, I'll give them that. What is also unexpected is that the saxophone makes another appearance in the last track "The Mourning After". Original, yes, but the purist in me is still not sure what to think of it. As for the rest of Mourning's material, they follow a similar path to what Eternal Solstice does, but upping the aggression angle. The influence of bands like Possessed and Death is present here as well, yet the riffing seems to have an added thrash edge to it, reminding me of Slayer and Kreator at their most intense. The vocals are slightly distorted, bringing to mind of what Pete Steele did on the first Carnivore album, and these work well with the belligerent riffing. Combined with the fast/slow interaction of the songs, they add some extra menace to the general atmosphere, with the clear production as the finishing touch. This split is a great starting point to explore both these bands further. Eternal Solstice went on to release 3 full length albums, of which "The Wish Is Father to the Thought" is one you should not miss out on, although their other output is fairly consistent as well. Mourning only released a full length after this, and I can not say enough to recommend it. Finding the middle ground between Asphyx, Carnivore and Winter, it's just stupid good and does not nearly get enough of the credit it deserves. Get a hold of this split and the rest of their discography, I'd say. True old school death metal does not come any more pure than this. Vaseline1980 ..::TRACK-LIST::.. Eternal Solstice 1. Thrall To The Gallows 5:04 2. Path To Perdition 5:02 3. Obscuration 3:06 4. Melancholic Characters 5:38 Mourning 5. Free Evil 2:46 6. Abundance 1:55 7. Necrodrama 2:11 8. You're Sold 5:59 9. The Mourning After 5:23 Tracks 1 to 4 recorded and mixed Nibbixwood, 20-21 June 1990. Tracks 5 to 9 recorded and mixed Waalwijk 15 June 1990. ..::OBSADA::.. Guitar - Philip Nugteren (tracks: 1 to 4), Pim Siere (tracks: 5 to 9), Rene Roza (tracks: 5 to 9), Victor van Drie (tracks: 1 to 4) Bass, Vocals [Vox] - Marc v. Amelsvort (tracks: 5 to 9), Ramon Soeterbroek (tracks: 1 to 4) Drums - Misha Hak https://www.youtube.com/watch?v=NPY91zBB55I SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-21 09:05:58
Rozmiar: 265.44 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Deamonolith to powstały na gruzach stołecznego Gortal hord, z którego to debiutem biorę się za bary już od jesieni. Po początkowym zachwycie emocje opadły i dziś mogę bardziej trzeźwym (che che) uchem ocenić rzeczywistą wartość „The Monolithic Cult of Death”. No i powiem tak: Warszawiacy kurewsko przyłożyli się do tego, aby niniejszy album był mocnym pretendentem do death metalowej topki w tym roku. Przez chwilę się nawet zastanawiałem, czy aby nie będzie to krążek w stylu „płyta roku”. No nie będzie, ale jest zdecydowanie na przedzie peletonu. Death metalowe pierdolnięcie przeplata się tu z odważniejszym spojrzeniem na gatunek i wpływy. Tych ostatnich nie ma wybitnie wiele, ot na tyle by sprawić że jest to album ciekawy – choćby zastosowanie saksofonu. Natomiast jeśli chodzi o death metalowy rdzeń to moim zdaniem na kwintecie mocno odcisnęły piętno dwie płyty: „Formulas Fatal to the Flesh” i „Gateways to Annihilation”. Duch Morbid Angel unosi się nad debiutem Deamonolith dość wyraźnie, acz nie jest jedynym. Wyłapiemy tutaj i Nile i mroczniejsze tony Immolation. Wszystko podane na bardzo wysokim poziomie. Na tym albumie dzieje się dużo, a to co się dzieje jest gęste i brutalne – chwile na złapanie oddechu macie zaledwie w tych momentach, w których wjeżdża rzeczony instrument dęty. A żeby zintensyfikować przekaz pomiędzy poszczególnymi kawałkami nie ma żadnych przerw – przez co mamy do czynienia z prawdziwie demonicznym monolitem, jak sama nazwa grupy zresztą wskazuje. No co Wam więcej powiedzieć – Deamonolith jest jeszcze bardziej śmiercionośny od wcześniejszej inkarnacji jego muzyków (a przecież ta była na bardzo wysokim poziomie). Może coś przegapiłem, ale na polskiej scenie death metalowej w tym roku chyba nie spotkałem się z intensywniejszym materiałem, a i spoza Polski nie było wielu takich zespołów. Powiedziałbym, że to doskonały debiut, ale biorąc pod uwagę staż muzyków bardziej będzie tu pasowało stwierdzenie: doskonałe nowe otwarcie. Czapki z głów. Oracle „Taylor Swift nagrała piosenkę trwającą 10 minut i podobno tylko ona jest zdolna tworzyć tak długie treści. Założyciele Deamonolith twierdzą, że 10 minut to spacerek dla frajerów. Pół godziny to wyzwanie” – takimi słowami rozpoczyna się biografia nowego potwora naszej sceny metalowej, zespołu Deamonolith. Ich debiutanckie dzieło zostało zatytułowane The Monolithic Cult of Death i wydane za sprawą kolaboracji Godz Ov War i Ancient Death Production dnia 18 października. Deamonolith powstał na bazie warszawskiego, zasłużonego Gortal. Jego dwaj członkowie (Desecrate – perkusja, Major – gitara) po nieudanym wskrzeszeniu zawieszonego zespołu macierzystego postanowili zacząć pod nową nazwą, z nowymi muzykami. W ten sposób do składu trafili Lucas, Sunrise i Kobuch. Warto tu wspomnieć, że członkowie Deamonolith zdobywali (lub nadal zdobywają) swe doświadczenia w załogach takich jak Sarmat, Imperator, Sacriversum, Pandemonium, Symbolical, Lost Soul, Mortis Dei czy Pyorrhoea. Nie ma tu miejsca na lipę, jest zawodowo i profesjonalnie do bólu. Podstawowe instrumenty zostały nagrane w JNS Studio i tam również dokonano miksu i masteringu. Wokale Kobuch nagrał w bydgoskim Invent Sound Studio, a partie saksofonu zarejestrowano w miejscu prób zespołu. Brzmienie płyty wgniata, nie jest może przesadnie witalne, ale rodzaj muzyki granej przez zespół wymaga maksymalnie zbitej, masywnej produkcji i wszystko mi tutaj pod tym względem pasuje. Skomasowane kawałki atakują słuchacza bez pudła, a bogate w ilość ścieżek partie na całe szczęście nigdy nie stają się ścianą dźwięku. Podejrzewam, że sporo pracy wymagało utrzymanie tego żywiołu w ryzach, ale udało się. Teraz o muzyce. Trochę mi zajęło, nim uznałem, że jestem gotowy do napisania recenzji dla The Monolithic Cult of Death. Dziewiczy kontakt z tą muzyką pokazał, że album jest bardzo wymagający, złożony i zasypany dużą liczbą motywów. Nie chciałem podejść do niego po macoszemu, zdecydowałem, że dam sobie czas na jego poznanie i opłaciło się. Materiał zyskuje z czasem, wpuszcza słuchacza w siebie stopniowo. Nie jest to muzyka, jakiej słucha się gdzieś tam w tle, bez uwagi. Płyta wymaga skupienia, zaangażowania. Pewnie nie każdemu będzie się chciało jej poświęcić tyle uwagi, przez co może jej nie docenić, jego strata. Jak się już przebić przez rozbudowane struktury, okazuje się, że jest to bardzo wdzięczny materiał. Zbudowany na soczystym, amerykańskim silniku spod znaku Florydy i Morbid Angel okresu Tuckera na wokalu i basie (porównanie także odnosi się do brzmienia niskich partii growlu Kobucha). Do masywnego, zdołowanego death metalu muzycy wrzucili trochę agresji znanej z Gortal, trochę black metalu, oraz cząstkę tego co nazywam polskim, klasycznym death metalem i co można usłyszeć na wczesnych płytach na przykład Hate, Vader czy Trauma. Brutalne wpływy dodatkowo wzbogacone zostały o atmosferyczne zwolnienia nadające fajnej przeciwwagi dla dusznego ataku. Nadmienić również należy, że porównania odnoszą się do poszczególnych partii, bo jako całość jest to jazda bez trzymanki, o której najłatwiej napisać po prostu „monolityczny death metal”. Album powstał jako ponad półgodzinny koncept album, dla celów marketingowych został podzielony na 6 części, ale i tak najlepiej się go słucha w całości. Płycie daleko jest do przebojowości na przykład Crimson zespołu Edge of Sanity, lecz w swojej wadze gatunkowej jest dostatecznie przejrzysta i zapamiętywalna. Po kilku odsłuchach zauważa się już powtarzające się patterny, dzięki czemu da się czegoś „złapać”, co jest dużą zaletą. Wymagający proces z czasem nagradza, daje satysfakcję i jest gwarantem, iż płyta szybko się nie znudzi. Jest dla mnie niewiadomą, czy koncertowo zespół uniesie brzmienie tego co stworzył, ale mam nadzieję się przekonać. Liczę również na to, że nie będzie to projekt jednej płyty. Brzeźnicki Hailing from Warsaw, Poland and armed with a lethal strain of progressive Death Metal, DEAMONOLITH are a relatively newer group on the scene, having formed in 2022. “The Monolithic Cult Of Death” is their first formal release, issued through Godz Ov War Productions and co-released with Ancient Dead Productions. Creatively risky and compositionally heavy, DEAMONOLITH have created something that feels wicked, imperialistic and cruel. DEAMONOLITH took a creative gamble by releasing what is, essentially, one large 35+ minute long song. In most conventional music, be it Heavy Metal or otherwise, albums are compromised of songs that have their own lifespans or life cycles, through intros, verses, choruses, bridges, breakdowns and so on. “The Monolithic Cult Of Death” is broken down into six segments, each representing narration from various characters within the music. For over half an hour, the band delivers an unbroken stream of punishingly heavy music with very little solace and sonic relief. Convention is thrown out the window here, instead of intros, choruses and verses, there are vocal narrations and long-form ideas being executed, “The Monolithic Cult Of Death” plays out like a sonic story, with a plot, characters and vocal motifs. Examining the lyrics, one will confront a stark and bleak story revolving around collapse and death of the human race, religious salvation and bleak reality of nothingness at the end of it all. Opening with ‘The Afterfall’, the song begins with an extended intro segment of pianos and ambient noise, followed by decadent riff work and slower drums that march the song forward. After the intro segment, what follows is well-sculpted Death Metal. Churning guitars, blasting drums and throaty barking vocals. ‘The Ultimate Solution’ is a Death Thrash ripper with ugly bursts of cacophony towards the end. ‘The Fall, The Reek & Forlornness’ is an atomic burst of blast beats early on that descends into mid-tempo despondency. ‘The Acknowledgement’ opens with a very Thrash forward riff and features both exceptional melodicism in some areas and absolute crushing fervor in others. ‘Conquerors Of The Void’ is the black sheep of the album, whose segment lasts over 12 minutes in length. Buried within is more Thrash forward riffing, an extended ambient section of clean guitars and piano and closing flurries of single-note tremolo melodicism. There’s even a saxophone thrown into the mix! Ending the record is ‘When All Has Been Done’, an extended outro segment of progressive-minded Death Metal and more ambient noise that leads to the album’s close. The production on “The Monolithic Cult Of Death” favors both drum and vocal presence, with the mix being heavy on both. While being very sonically crowded at times, the riff work never loses its intensity and the individual instrumentation always remains clear and crisp. This is definitely a treat to listen to on larger stereo systems. “The Monolithic Cult Of Death” was a creative risk that paid off immensely. For a band to publish such sinister long-form Death Metal, a bestial rancor spanning more than half an hour of unbroken carnage, is a creative challenge that most bands are not equipped to handle. DEAMONOLITH pulled it off with great execution, superior composition and uncompromising riff work. For more information on DEAMONOLITH, see www.facebook.com/deamonolith. For additional information on Godz Ov War Productions, check out www.facebook.com/godzovwarproductions. Andrew Krause ..::TRACK-LIST::.. 1. The Monolithic Cult of Death (35:15) -The Afterfall -The Ultimate Solution -The Fall, The Reek & Forlornness -The Acknowledgment -Conquerors of the Void -When All Has Been Done ..::OBSADA::.. Major - Guiuars Desecrate - Drums & Dark Ambients Sunrise - Guitars & Classical Guitar Lukas - Bass Kobuch - Vocals Guest musicians: saxophone by Łukasz Wypych piano appearance in the opening intro by Magdalena Sienkiel piano appearance in the interlude by Sebastian Świciak male clean vocals and choirs by Michał "Xaay" Loranc female vocals by Anna Malarz https://www.youtube.com/watch?v=IZuXmy7f5YQ SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-20 19:45:51
Rozmiar: 85.91 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Deamonolith to powstały na gruzach stołecznego Gortal hord, z którego to debiutem biorę się za bary już od jesieni. Po początkowym zachwycie emocje opadły i dziś mogę bardziej trzeźwym (che che) uchem ocenić rzeczywistą wartość „The Monolithic Cult of Death”. No i powiem tak: Warszawiacy kurewsko przyłożyli się do tego, aby niniejszy album był mocnym pretendentem do death metalowej topki w tym roku. Przez chwilę się nawet zastanawiałem, czy aby nie będzie to krążek w stylu „płyta roku”. No nie będzie, ale jest zdecydowanie na przedzie peletonu. Death metalowe pierdolnięcie przeplata się tu z odważniejszym spojrzeniem na gatunek i wpływy. Tych ostatnich nie ma wybitnie wiele, ot na tyle by sprawić że jest to album ciekawy – choćby zastosowanie saksofonu. Natomiast jeśli chodzi o death metalowy rdzeń to moim zdaniem na kwintecie mocno odcisnęły piętno dwie płyty: „Formulas Fatal to the Flesh” i „Gateways to Annihilation”. Duch Morbid Angel unosi się nad debiutem Deamonolith dość wyraźnie, acz nie jest jedynym. Wyłapiemy tutaj i Nile i mroczniejsze tony Immolation. Wszystko podane na bardzo wysokim poziomie. Na tym albumie dzieje się dużo, a to co się dzieje jest gęste i brutalne – chwile na złapanie oddechu macie zaledwie w tych momentach, w których wjeżdża rzeczony instrument dęty. A żeby zintensyfikować przekaz pomiędzy poszczególnymi kawałkami nie ma żadnych przerw – przez co mamy do czynienia z prawdziwie demonicznym monolitem, jak sama nazwa grupy zresztą wskazuje. No co Wam więcej powiedzieć – Deamonolith jest jeszcze bardziej śmiercionośny od wcześniejszej inkarnacji jego muzyków (a przecież ta była na bardzo wysokim poziomie). Może coś przegapiłem, ale na polskiej scenie death metalowej w tym roku chyba nie spotkałem się z intensywniejszym materiałem, a i spoza Polski nie było wielu takich zespołów. Powiedziałbym, że to doskonały debiut, ale biorąc pod uwagę staż muzyków bardziej będzie tu pasowało stwierdzenie: doskonałe nowe otwarcie. Czapki z głów. Oracle „Taylor Swift nagrała piosenkę trwającą 10 minut i podobno tylko ona jest zdolna tworzyć tak długie treści. Założyciele Deamonolith twierdzą, że 10 minut to spacerek dla frajerów. Pół godziny to wyzwanie” – takimi słowami rozpoczyna się biografia nowego potwora naszej sceny metalowej, zespołu Deamonolith. Ich debiutanckie dzieło zostało zatytułowane The Monolithic Cult of Death i wydane za sprawą kolaboracji Godz Ov War i Ancient Death Production dnia 18 października. Deamonolith powstał na bazie warszawskiego, zasłużonego Gortal. Jego dwaj członkowie (Desecrate – perkusja, Major – gitara) po nieudanym wskrzeszeniu zawieszonego zespołu macierzystego postanowili zacząć pod nową nazwą, z nowymi muzykami. W ten sposób do składu trafili Lucas, Sunrise i Kobuch. Warto tu wspomnieć, że członkowie Deamonolith zdobywali (lub nadal zdobywają) swe doświadczenia w załogach takich jak Sarmat, Imperator, Sacriversum, Pandemonium, Symbolical, Lost Soul, Mortis Dei czy Pyorrhoea. Nie ma tu miejsca na lipę, jest zawodowo i profesjonalnie do bólu. Podstawowe instrumenty zostały nagrane w JNS Studio i tam również dokonano miksu i masteringu. Wokale Kobuch nagrał w bydgoskim Invent Sound Studio, a partie saksofonu zarejestrowano w miejscu prób zespołu. Brzmienie płyty wgniata, nie jest może przesadnie witalne, ale rodzaj muzyki granej przez zespół wymaga maksymalnie zbitej, masywnej produkcji i wszystko mi tutaj pod tym względem pasuje. Skomasowane kawałki atakują słuchacza bez pudła, a bogate w ilość ścieżek partie na całe szczęście nigdy nie stają się ścianą dźwięku. Podejrzewam, że sporo pracy wymagało utrzymanie tego żywiołu w ryzach, ale udało się. Teraz o muzyce. Trochę mi zajęło, nim uznałem, że jestem gotowy do napisania recenzji dla The Monolithic Cult of Death. Dziewiczy kontakt z tą muzyką pokazał, że album jest bardzo wymagający, złożony i zasypany dużą liczbą motywów. Nie chciałem podejść do niego po macoszemu, zdecydowałem, że dam sobie czas na jego poznanie i opłaciło się. Materiał zyskuje z czasem, wpuszcza słuchacza w siebie stopniowo. Nie jest to muzyka, jakiej słucha się gdzieś tam w tle, bez uwagi. Płyta wymaga skupienia, zaangażowania. Pewnie nie każdemu będzie się chciało jej poświęcić tyle uwagi, przez co może jej nie docenić, jego strata. Jak się już przebić przez rozbudowane struktury, okazuje się, że jest to bardzo wdzięczny materiał. Zbudowany na soczystym, amerykańskim silniku spod znaku Florydy i Morbid Angel okresu Tuckera na wokalu i basie (porównanie także odnosi się do brzmienia niskich partii growlu Kobucha). Do masywnego, zdołowanego death metalu muzycy wrzucili trochę agresji znanej z Gortal, trochę black metalu, oraz cząstkę tego co nazywam polskim, klasycznym death metalem i co można usłyszeć na wczesnych płytach na przykład Hate, Vader czy Trauma. Brutalne wpływy dodatkowo wzbogacone zostały o atmosferyczne zwolnienia nadające fajnej przeciwwagi dla dusznego ataku. Nadmienić również należy, że porównania odnoszą się do poszczególnych partii, bo jako całość jest to jazda bez trzymanki, o której najłatwiej napisać po prostu „monolityczny death metal”. Album powstał jako ponad półgodzinny koncept album, dla celów marketingowych został podzielony na 6 części, ale i tak najlepiej się go słucha w całości. Płycie daleko jest do przebojowości na przykład Crimson zespołu Edge of Sanity, lecz w swojej wadze gatunkowej jest dostatecznie przejrzysta i zapamiętywalna. Po kilku odsłuchach zauważa się już powtarzające się patterny, dzięki czemu da się czegoś „złapać”, co jest dużą zaletą. Wymagający proces z czasem nagradza, daje satysfakcję i jest gwarantem, iż płyta szybko się nie znudzi. Jest dla mnie niewiadomą, czy koncertowo zespół uniesie brzmienie tego co stworzył, ale mam nadzieję się przekonać. Liczę również na to, że nie będzie to projekt jednej płyty. Brzeźnicki Hailing from Warsaw, Poland and armed with a lethal strain of progressive Death Metal, DEAMONOLITH are a relatively newer group on the scene, having formed in 2022. “The Monolithic Cult Of Death” is their first formal release, issued through Godz Ov War Productions and co-released with Ancient Dead Productions. Creatively risky and compositionally heavy, DEAMONOLITH have created something that feels wicked, imperialistic and cruel. DEAMONOLITH took a creative gamble by releasing what is, essentially, one large 35+ minute long song. In most conventional music, be it Heavy Metal or otherwise, albums are compromised of songs that have their own lifespans or life cycles, through intros, verses, choruses, bridges, breakdowns and so on. “The Monolithic Cult Of Death” is broken down into six segments, each representing narration from various characters within the music. For over half an hour, the band delivers an unbroken stream of punishingly heavy music with very little solace and sonic relief. Convention is thrown out the window here, instead of intros, choruses and verses, there are vocal narrations and long-form ideas being executed, “The Monolithic Cult Of Death” plays out like a sonic story, with a plot, characters and vocal motifs. Examining the lyrics, one will confront a stark and bleak story revolving around collapse and death of the human race, religious salvation and bleak reality of nothingness at the end of it all. Opening with ‘The Afterfall’, the song begins with an extended intro segment of pianos and ambient noise, followed by decadent riff work and slower drums that march the song forward. After the intro segment, what follows is well-sculpted Death Metal. Churning guitars, blasting drums and throaty barking vocals. ‘The Ultimate Solution’ is a Death Thrash ripper with ugly bursts of cacophony towards the end. ‘The Fall, The Reek & Forlornness’ is an atomic burst of blast beats early on that descends into mid-tempo despondency. ‘The Acknowledgement’ opens with a very Thrash forward riff and features both exceptional melodicism in some areas and absolute crushing fervor in others. ‘Conquerors Of The Void’ is the black sheep of the album, whose segment lasts over 12 minutes in length. Buried within is more Thrash forward riffing, an extended ambient section of clean guitars and piano and closing flurries of single-note tremolo melodicism. There’s even a saxophone thrown into the mix! Ending the record is ‘When All Has Been Done’, an extended outro segment of progressive-minded Death Metal and more ambient noise that leads to the album’s close. The production on “The Monolithic Cult Of Death” favors both drum and vocal presence, with the mix being heavy on both. While being very sonically crowded at times, the riff work never loses its intensity and the individual instrumentation always remains clear and crisp. This is definitely a treat to listen to on larger stereo systems. “The Monolithic Cult Of Death” was a creative risk that paid off immensely. For a band to publish such sinister long-form Death Metal, a bestial rancor spanning more than half an hour of unbroken carnage, is a creative challenge that most bands are not equipped to handle. DEAMONOLITH pulled it off with great execution, superior composition and uncompromising riff work. For more information on DEAMONOLITH, see www.facebook.com/deamonolith. For additional information on Godz Ov War Productions, check out www.facebook.com/godzovwarproductions. Andrew Krause ..::TRACK-LIST::.. 1. The Monolithic Cult of Death (35:15) -The Afterfall -The Ultimate Solution -The Fall, The Reek & Forlornness -The Acknowledgment -Conquerors of the Void -When All Has Been Done ..::OBSADA::.. Major - Guiuars Desecrate - Drums & Dark Ambients Sunrise - Guitars & Classical Guitar Lukas - Bass Kobuch - Vocals Guest musicians: saxophone by Łukasz Wypych piano appearance in the opening intro by Magdalena Sienkiel piano appearance in the interlude by Sebastian Świciak male clean vocals and choirs by Michał "Xaay" Loranc female vocals by Anna Malarz https://www.youtube.com/watch?v=IZuXmy7f5YQ SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-20 19:41:24
Rozmiar: 272.46 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Mamy to! Po bardzo dobrej demówce i świetnym debiutanckim albumie najlepszy przedstawiciel młodego pokolenia polskiego death metalu powraca z drugim pełnowymiarowym gromem z jasnego nieba. Oczekiwania były wysokie, bo zespół z Lubelszczyzny dojrzewa wraz z wiekiem tych młodych chłopaków, ich doświadczeniem scenicznym i kolejnymi godzinami spędzonymi w sali prób. Teraz można już stwierdzić, że wszystkie najśmielsze proroctwa dotyczące nowego albumu Toughness znalazły swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Dojrzałość – to pierwszy termin jaki ciśnie się na papier po odsłuchach tego dzieła. „Black Respite of Oblivion” to materiał starannie przemyślany i profesjonalnie nagrany przez czterech gości, którzy doskonalą swoje umiejętności, wysnuwają wnioski z poprzednich spotkań z instrumentami i mikrofonem, a przede wszystkim niebędących przepisywaczami dźwięków, które już nagrał ktoś wcześniej, jakby to chcieli uparci sceptycy. Owszem duch Finlandii ze wskazaniem na Demilich unosi się nad niektórymi utworami, ale jest to co najwyżej przekąska bogatej oferty kulinarnej kucharzy z Puław. Drugi album Toughness jest bardziej progresywny i znajduje się tu więcej przestrzeni, w tym więcej otwartego grania niż w twórczości ww. fińskich mistrzów. Już pierwszy utwór „Abominating the Scourge” prezentuje pełną paletę współczesnych możliwości tego kwartetu z koncertem dyplomowanego basisty, który wbija w fotel. Głęboki i potężny wokal, który jest największym ukłonem w stronę Demilich, wspaniale buduje grobową atmosferę zatęchłą atmosferę, czasem delikatnie wędruje w stronę wyższych rejestrów, a gdy w jego tle pojawia się solówka (patrz: „The Profanity That Creates an Expression of Pain at the Impossibility of Ascending to the Lower Realms”) to robi się po prostu przepysznie. Toughness nie są zwolennikami zawrotnych temp i pozwalają nam nacieszyć się przejrzystością odbioru każdego instrumentu, ale gdy już się rozpędzą tak jak w utworze tytułowym, to nie gubią nic ze swojej myśli przewodniej by nie popaść w odmęty muzycznego chaosu. Z drugiej strony należy podkreślić, że pajęcza sieć gitar i basu poczyna sobie coraz odważniej. Panowie słusznie zaufali swoim coraz wyższym możliwościom i bawią się przerzucając dźwiękami wioseł, co sprawia że kolejne odsłuchy dostarczają nam nowych wrażeń. Skupienie uszu na grze gitarzystów w „Embrace Blackness” i „Carrion Entrails (Lost Abyssal Disbelief)„ daje całkiem inny odbiór tych pieśni niż skoncentrowanie się na koncercie basisty w tym samym kawałku. Kompletnym zaskoczeniem jest struktura i tempa „Condemned to Noxious Persistence”. Wodze fantazji bohaterów tematu poszły tu w zdecydowanie bardziej awangardowych, aczkolwiek zaskakująco dostępnych kierunkach, utwór znakomicie buja i niesie zmysły. Jeśli tak ma wyglądać przyszłość zespołu to czekam z wypiekami na twarzy. „From the Shroud of Human Disgrace” sprowadza nas do parteru oldschoolowym death metalem o surowszym, ale jakże przyjemnym obliczu. To świetna koncertowa kołysanka, którą puławianie dołączyli do swojego tegorocznego zestawu obróbki materiału ludzkiego na żywca i obawiam się, że robi ona większą krzywdę na scenie niż z odtwarzacza. Jeśli ktoś jest żądny potężnego lania w wykonaniu sprawnej wojennej maszyny to powinien udać się do „Open Wounds of the Forgotten Planet” – najszybszego hitu z „Black Respite of Oblivion”, którego patetyczne zakończenie należy do moich ulubionych fragmentów tej płyty. Zamykający całość „Vile Unrelenting Miscreancy” jest definicją zakazu wyjmowania płyty (dla niewielu kasety) z odtwarzacza, stanowi bowiem rześką i energiczną dawkę popisów sprawnej ekipy, gdzie każdy z muzyków dostaje czas na prezentację swoich możliwości. Słów kilka należy się idealnej produkcji omawianego albumu. Tego typu materiał wymaga selektywnego, naturalnego oraz analogowego brzmienia, pozbawionego wulgarnych cyfrowych sztuczek i to otrzymujemy. Przekona się o tym każdy kto usłyszy Toughness na żywo i nie stwierdzi większych różnic między tym co leci z klubowych głośników a tym co słyszał z różnych nośników. Zapewne wiele tajemnic drugiego albumu Toughness jest dla mnie nieodgadnionych, ale jedno jest pewne: jest to wspaniały pokaz siły i młodości polskiego death metalu, a każdy kto lubi death metal, a tego nie docenia niech pierwszy rzuci tytułami ostatnio wydanych płyty DM, które zrobiły mu lepiej. Niestety już pojawiły się głosy zawodowych malkontentów, którzy wysypują się argumentami pobocznymi, opisami czegoś czego na tej płycie nie ma i zwykłym czepialstwem, a kompromitują się tonami podzespołów, którym czapkują. Na koniec podziękowania dla Godz ov War, która wydała ten album godnie, w wielu formatach i trzeba mieć nadzieję, że trafi on pod strzechy na całym świecie. Pacjent Oj jarałem się na ten nowy Toughness bardzo. Dość szybko ekipa z lubelskiego dorobiła się łatki polskiego klona Demilich, a ich debiutancki album sprzed trzech lat choć polaryzował odbiorców to niewątpliwie zdradzał potencjał na coś naprawdę dużego. Teraz przy okazji „Black Respite Of Oblivion” mówię sprawdzam. No i jest bardzo… różnie. Zacznijmy od tego, że nie mamy tu już do czynienia z zespołem nieopierzonym, z którego emanuje młodzieńcza naiwność, a kompozytorskie niedostatki i swoistą chaotyczność nadrabiali animuszem i pomysłowością. Tutaj mamy do czynienia z Toughness, który wydaje się być świadomym, okrzepniętym tworem, który ma jakąś wizje swojej muzyki i konsekwentnie za nią podążą. Niestety, konsekwentnie aż do przesady. Ale od początku – pierwsze dwa odsłuchy były hurra-optymistyczne, poprawie uległo brzmienie, które jest organiczne, wokale są bardziej wyraziste, a poziom instrumentalny jest nadal wysoki. Oczywiście nadal w pierwszej kolejności inspiracją jest tutaj Demilich, ale miałem wrażenie, że i morbidaniołów więcej tutaj, zwłaszcza w tych wolniejszych partiach. Niestety kolejne odsłuchy zaczęły zdradzać pewne niepokojące ułomności. Zacząłem odczuwać, że materiał jest zbyt długi, a im dalej w las tym bardziej nużący mi się wydawał. Niestety to wrażenie wcale nie odpuszczało z kolejnymi odsłuchami. Ale jak to? Przecież jest tutaj pograne bardzo fest – te pochody basu, te oszczędne, sporadyczne, ale błyskotliwe sola, całe mnóstwo świetnych motywów... no, ale właśnie – na poziomie detalu, pojedynczych motywów, jest to album bardzo dobry, są pomysły, są dźwięki, które zapadają w pamięć. Tylko, że te pomysły są bardzo niefajnie wykorzystane. Muzycy Toughness nachalnie je powtarzają, najczęściej po cztery razy, przechodząc do kolejnego motywu, który powtarzają X (najczęściej 4) razy, potem jakieś przełamanie z charakterystycznym dla nich blastem i solem basowym i znów dalej powielanie schematu. I tak przez całą płytę. Owszem, są utwory szybsze i wolniejsze, tempo utworów się zmienia, ale za dużo tu rozwleczonych fragmentów, za dużo rzemieślnictwa i skupienia na formie, a za mało życia. Nie ma w tym mocy i deathmetalowego nerwu, pomimo że brzmieniowo wszystko się tu zgadza i Toughness ma przy sobie wszystkie atrybuty, żeby tego pierdolnięcia było dużo. Może gdyby tu utwory były krótsze, może, gdyby tych powtórzeń było mniej, może gdyby wokalista nie śpiewał 90% czasu króciutkimi, często jednosłownymi frazami, to może ten album zyskałby trochę życia i koloru. A tak pozostaje po prostu bardzo dobry warsztat. W warstwie kompozytorskiej jest to dla mnie zbyt grubo ciosane, skupione na formie do tego stopnia, że twórcy nie patrzą na czas. Niestety po drugiej stronie głośnika ten czas jest tutaj bardzo znaczący. Nie skreślam Toughness, nie skreślam tej płyty, ale na ten moment kompletnie nie chce mi się do tej płyty wracać i dużo chętniej sięgnę po ten narwany, ale cholernie świeżo brzmiący debiut. Harlequin https://www.metalnews.pl/recenzje/toughness-black-respite-of-oblivion/ https://www.youtube.com/watch?v=iwwTSBJ0v7s ..::TRACK-LIST::.. 1. Abominating the Scourge 04:59 2. The Profanity That Creates an Expression of Pain at the Impossibility of Ascending to the Lower Realms 05:30 3. Black Respite of Oblivion 04:03 4. Embrace Blackness 04:59 5. Carrion Entrails (Lost Abyssal Disbelief) 04:41 6. Condemned to Noxious Persistence 04:31 7. From the Shroud of Human Disgrace 05:37 8. Open Wounds of the Forgotten Planet 05:25 9. Vile Unrelenting Miscreancy 06:36 ..::OBSADA::.. Bartosz Domański - Guitars, Vocals Łukasz Wójtowicz - Guitars Ziemowit Chalciński - Bass Maciej Gransztof - Drums https://www.youtube.com/watch?v=vKdEYiEVxvA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-20 17:39:26
Rozmiar: 111.10 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Mamy to! Po bardzo dobrej demówce i świetnym debiutanckim albumie najlepszy przedstawiciel młodego pokolenia polskiego death metalu powraca z drugim pełnowymiarowym gromem z jasnego nieba. Oczekiwania były wysokie, bo zespół z Lubelszczyzny dojrzewa wraz z wiekiem tych młodych chłopaków, ich doświadczeniem scenicznym i kolejnymi godzinami spędzonymi w sali prób. Teraz można już stwierdzić, że wszystkie najśmielsze proroctwa dotyczące nowego albumu Toughness znalazły swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Dojrzałość – to pierwszy termin jaki ciśnie się na papier po odsłuchach tego dzieła. „Black Respite of Oblivion” to materiał starannie przemyślany i profesjonalnie nagrany przez czterech gości, którzy doskonalą swoje umiejętności, wysnuwają wnioski z poprzednich spotkań z instrumentami i mikrofonem, a przede wszystkim niebędących przepisywaczami dźwięków, które już nagrał ktoś wcześniej, jakby to chcieli uparci sceptycy. Owszem duch Finlandii ze wskazaniem na Demilich unosi się nad niektórymi utworami, ale jest to co najwyżej przekąska bogatej oferty kulinarnej kucharzy z Puław. Drugi album Toughness jest bardziej progresywny i znajduje się tu więcej przestrzeni, w tym więcej otwartego grania niż w twórczości ww. fińskich mistrzów. Już pierwszy utwór „Abominating the Scourge” prezentuje pełną paletę współczesnych możliwości tego kwartetu z koncertem dyplomowanego basisty, który wbija w fotel. Głęboki i potężny wokal, który jest największym ukłonem w stronę Demilich, wspaniale buduje grobową atmosferę zatęchłą atmosferę, czasem delikatnie wędruje w stronę wyższych rejestrów, a gdy w jego tle pojawia się solówka (patrz: „The Profanity That Creates an Expression of Pain at the Impossibility of Ascending to the Lower Realms”) to robi się po prostu przepysznie. Toughness nie są zwolennikami zawrotnych temp i pozwalają nam nacieszyć się przejrzystością odbioru każdego instrumentu, ale gdy już się rozpędzą tak jak w utworze tytułowym, to nie gubią nic ze swojej myśli przewodniej by nie popaść w odmęty muzycznego chaosu. Z drugiej strony należy podkreślić, że pajęcza sieć gitar i basu poczyna sobie coraz odważniej. Panowie słusznie zaufali swoim coraz wyższym możliwościom i bawią się przerzucając dźwiękami wioseł, co sprawia że kolejne odsłuchy dostarczają nam nowych wrażeń. Skupienie uszu na grze gitarzystów w „Embrace Blackness” i „Carrion Entrails (Lost Abyssal Disbelief)„ daje całkiem inny odbiór tych pieśni niż skoncentrowanie się na koncercie basisty w tym samym kawałku. Kompletnym zaskoczeniem jest struktura i tempa „Condemned to Noxious Persistence”. Wodze fantazji bohaterów tematu poszły tu w zdecydowanie bardziej awangardowych, aczkolwiek zaskakująco dostępnych kierunkach, utwór znakomicie buja i niesie zmysły. Jeśli tak ma wyglądać przyszłość zespołu to czekam z wypiekami na twarzy. „From the Shroud of Human Disgrace” sprowadza nas do parteru oldschoolowym death metalem o surowszym, ale jakże przyjemnym obliczu. To świetna koncertowa kołysanka, którą puławianie dołączyli do swojego tegorocznego zestawu obróbki materiału ludzkiego na żywca i obawiam się, że robi ona większą krzywdę na scenie niż z odtwarzacza. Jeśli ktoś jest żądny potężnego lania w wykonaniu sprawnej wojennej maszyny to powinien udać się do „Open Wounds of the Forgotten Planet” – najszybszego hitu z „Black Respite of Oblivion”, którego patetyczne zakończenie należy do moich ulubionych fragmentów tej płyty. Zamykający całość „Vile Unrelenting Miscreancy” jest definicją zakazu wyjmowania płyty (dla niewielu kasety) z odtwarzacza, stanowi bowiem rześką i energiczną dawkę popisów sprawnej ekipy, gdzie każdy z muzyków dostaje czas na prezentację swoich możliwości. Słów kilka należy się idealnej produkcji omawianego albumu. Tego typu materiał wymaga selektywnego, naturalnego oraz analogowego brzmienia, pozbawionego wulgarnych cyfrowych sztuczek i to otrzymujemy. Przekona się o tym każdy kto usłyszy Toughness na żywo i nie stwierdzi większych różnic między tym co leci z klubowych głośników a tym co słyszał z różnych nośników. Zapewne wiele tajemnic drugiego albumu Toughness jest dla mnie nieodgadnionych, ale jedno jest pewne: jest to wspaniały pokaz siły i młodości polskiego death metalu, a każdy kto lubi death metal, a tego nie docenia niech pierwszy rzuci tytułami ostatnio wydanych płyty DM, które zrobiły mu lepiej. Niestety już pojawiły się głosy zawodowych malkontentów, którzy wysypują się argumentami pobocznymi, opisami czegoś czego na tej płycie nie ma i zwykłym czepialstwem, a kompromitują się tonami podzespołów, którym czapkują. Na koniec podziękowania dla Godz ov War, która wydała ten album godnie, w wielu formatach i trzeba mieć nadzieję, że trafi on pod strzechy na całym świecie. Pacjent Oj jarałem się na ten nowy Toughness bardzo. Dość szybko ekipa z lubelskiego dorobiła się łatki polskiego klona Demilich, a ich debiutancki album sprzed trzech lat choć polaryzował odbiorców to niewątpliwie zdradzał potencjał na coś naprawdę dużego. Teraz przy okazji „Black Respite Of Oblivion” mówię sprawdzam. No i jest bardzo… różnie. Zacznijmy od tego, że nie mamy tu już do czynienia z zespołem nieopierzonym, z którego emanuje młodzieńcza naiwność, a kompozytorskie niedostatki i swoistą chaotyczność nadrabiali animuszem i pomysłowością. Tutaj mamy do czynienia z Toughness, który wydaje się być świadomym, okrzepniętym tworem, który ma jakąś wizje swojej muzyki i konsekwentnie za nią podążą. Niestety, konsekwentnie aż do przesady. Ale od początku – pierwsze dwa odsłuchy były hurra-optymistyczne, poprawie uległo brzmienie, które jest organiczne, wokale są bardziej wyraziste, a poziom instrumentalny jest nadal wysoki. Oczywiście nadal w pierwszej kolejności inspiracją jest tutaj Demilich, ale miałem wrażenie, że i morbidaniołów więcej tutaj, zwłaszcza w tych wolniejszych partiach. Niestety kolejne odsłuchy zaczęły zdradzać pewne niepokojące ułomności. Zacząłem odczuwać, że materiał jest zbyt długi, a im dalej w las tym bardziej nużący mi się wydawał. Niestety to wrażenie wcale nie odpuszczało z kolejnymi odsłuchami. Ale jak to? Przecież jest tutaj pograne bardzo fest – te pochody basu, te oszczędne, sporadyczne, ale błyskotliwe sola, całe mnóstwo świetnych motywów... no, ale właśnie – na poziomie detalu, pojedynczych motywów, jest to album bardzo dobry, są pomysły, są dźwięki, które zapadają w pamięć. Tylko, że te pomysły są bardzo niefajnie wykorzystane. Muzycy Toughness nachalnie je powtarzają, najczęściej po cztery razy, przechodząc do kolejnego motywu, który powtarzają X (najczęściej 4) razy, potem jakieś przełamanie z charakterystycznym dla nich blastem i solem basowym i znów dalej powielanie schematu. I tak przez całą płytę. Owszem, są utwory szybsze i wolniejsze, tempo utworów się zmienia, ale za dużo tu rozwleczonych fragmentów, za dużo rzemieślnictwa i skupienia na formie, a za mało życia. Nie ma w tym mocy i deathmetalowego nerwu, pomimo że brzmieniowo wszystko się tu zgadza i Toughness ma przy sobie wszystkie atrybuty, żeby tego pierdolnięcia było dużo. Może gdyby tu utwory były krótsze, może, gdyby tych powtórzeń było mniej, może gdyby wokalista nie śpiewał 90% czasu króciutkimi, często jednosłownymi frazami, to może ten album zyskałby trochę życia i koloru. A tak pozostaje po prostu bardzo dobry warsztat. W warstwie kompozytorskiej jest to dla mnie zbyt grubo ciosane, skupione na formie do tego stopnia, że twórcy nie patrzą na czas. Niestety po drugiej stronie głośnika ten czas jest tutaj bardzo znaczący. Nie skreślam Toughness, nie skreślam tej płyty, ale na ten moment kompletnie nie chce mi się do tej płyty wracać i dużo chętniej sięgnę po ten narwany, ale cholernie świeżo brzmiący debiut. Harlequin https://www.metalnews.pl/recenzje/toughness-black-respite-of-oblivion/ https://www.youtube.com/watch?v=iwwTSBJ0v7s ..::TRACK-LIST::.. 1. Abominating the Scourge 04:59 2. The Profanity That Creates an Expression of Pain at the Impossibility of Ascending to the Lower Realms 05:30 3. Black Respite of Oblivion 04:03 4. Embrace Blackness 04:59 5. Carrion Entrails (Lost Abyssal Disbelief) 04:41 6. Condemned to Noxious Persistence 04:31 7. From the Shroud of Human Disgrace 05:37 8. Open Wounds of the Forgotten Planet 05:25 9. Vile Unrelenting Miscreancy 06:36 ..::OBSADA::.. Bartosz Domański - Guitars, Vocals Łukasz Wójtowicz - Guitars Ziemowit Chalciński - Bass Maciej Gransztof - Drums https://www.youtube.com/watch?v=vKdEYiEVxvA SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-20 17:35:20
Rozmiar: 360.50 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Reedycja kultowego albumu nagranego w 1993 oku w Sunlight Studios przez Thomasa Skogsberga. Zespół dowodzony przez Jonasa Stahlhammara z GOD MACABRE/MACABRE END. Progresywny szwedzki death metal! Okładka autorstwa Kristiana Wahlina (Dissection, Emperor, Tiamat). Oto kolejna pozycja z cyklu Kącika Oldschoolowego Deathmetalowca. Jedyne EP szwedzkiego Utumno po dziś dzień jest uważane za jedną z największych kolekcjonerskich perełek w gatunku. "Across The Horizon" to sześć utworów z czego dwa z nich znalazły się na drugim demie zespołu "The Light Of Day". Na całe szczęście, status kultowego materiału nie został nadany bezpodstawnie, gdyż Utumno zaoferowało granie zdecydowanie powyżej ówczesnej średniej. "Across The Horizon" wyłamuje się znacząco ze szwedzkich standardów deathmetalowych. Zawiedzie się ten, kto spodziewa się po tej płycie grania w stylu Grave, Dismemeber, Unleashed czy Entombed. Utumno zaproponowało o wiele bardzie ambitne i klimatyczne granie, choć wciąż oparte na klasycznym, metalowym instrumentarium. Moją uwagę zwróciły dwie rzeczy. Pierwszą z nich jest praca perkusji - wyjątkowo gęsta, jakby wręcz jazzująca. Nie wiem czy jest to zasługa lekko przybrudzonego, ale selektywnego brzmienia, czy po prostu Johan Halberg operował takim stylem, ale jak na szwedzkie standardy partie tego instrumentu brzmią dość technicznie (skojarzenia w kierunku Immolation są jak najbardziej na miejscu). Drugim elementem, który stanowi o sile tego wydawnictwa jest klimat. Utumno posiadło tą umiejętność, z której zasłynął Immortal - potrafili stworzyć "mroźny" klimat przy użyciu dość banalnych środków. Nie bawiąc się w używanie klawiszy muzycy potrafili wypośrodkować granie pomiędzy klasycznymi standardami (najzwyklejsze deathmetalowe riffy, dobre solówki, dość czytelny growling), a tremolo-rzępoleniem wprowadzającym przestrzeń do tej muzyki. Końcowy efekt jest taki, że powstało sześć dobrych, równych, wyrazistych kompozycji noszących jakieś znamiona oryginalności. Oczywiście nie jest to twór wybitny, ale jeśli ktoś szuka dobrego deathmetalowego grania, które nie ginie w zalewie szarości, może sięgnąć po EPkę Utumno. Harlequin I will admit, I am a man who doesn't usually care much for Scandinavian death metal. I don't know if it's a difference of riffing style or song structure, or maybe it is the atmosphere the music gives out. I am not much of a fan of death metal bands of this period and in this area. I am usually a USDM fan, their are exceptions of course, and this is one of them. Utumno play a more atmospheric style of death metal. They use tremolo picking, crushing slower riffs, twisted leads and thrashtastic riffs to weave some exceptional death metal. Most of the riffs are fast paced and hellish sounding, but the band switches to bone crushing slower riffs at the drop of a hat. The progressions are not always extremely convenient, but always interesting. I like the drumming very much. He doesn't always use typical beats and is often quite creative. There is no blast abusing, which is a plus. The blast beats are used in moderation and when most affective. The vocal work is also great. I really like the his vocal sound. He takes a higher pitched approach that sounds very hellish. His vocals really fits the music. What we have here is 28 minutes(which is long for an EP) of death metal that stands apart from other generic sounds of the time. It's atmospheric, packed with riffs, memorable, dark and superior to almost all other Swedish death metal bands at the time. Avaddons blood ..::TRACK-LIST::.. 1. The Light Of Day 4:59 2. I Cross The Horizons 4:28 3. In Misery I Dwell 5:07 4. Saviour Reborn 4:16 5. Sunrise 5:47 6. Emotions Run Cold (Saints And Sinners) 3:34 'The Light Of Day' EP as bonus tracks: 7. Saviour Reborn 4:28 8. In Misery I Dwell 5:26 ..::OBSADA::.. Jonas Stålhammar - Vocals Denis Lindahl - Guitars Staffan Johansson - Guitars Dan Oberg - Bass Johan Halberg (R.I.P. 2001) - Drums https://www.youtube.com/watch?v=fn2Oh48tej0 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 19:43:39
Rozmiar: 89.75 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Reedycja kultowego albumu nagranego w 1993 oku w Sunlight Studios przez Thomasa Skogsberga. Zespół dowodzony przez Jonasa Stahlhammara z GOD MACABRE/MACABRE END. Progresywny szwedzki death metal! Okładka autorstwa Kristiana Wahlina (Dissection, Emperor, Tiamat). Oto kolejna pozycja z cyklu Kącika Oldschoolowego Deathmetalowca. Jedyne EP szwedzkiego Utumno po dziś dzień jest uważane za jedną z największych kolekcjonerskich perełek w gatunku. "Across The Horizon" to sześć utworów z czego dwa z nich znalazły się na drugim demie zespołu "The Light Of Day". Na całe szczęście, status kultowego materiału nie został nadany bezpodstawnie, gdyż Utumno zaoferowało granie zdecydowanie powyżej ówczesnej średniej. "Across The Horizon" wyłamuje się znacząco ze szwedzkich standardów deathmetalowych. Zawiedzie się ten, kto spodziewa się po tej płycie grania w stylu Grave, Dismemeber, Unleashed czy Entombed. Utumno zaproponowało o wiele bardzie ambitne i klimatyczne granie, choć wciąż oparte na klasycznym, metalowym instrumentarium. Moją uwagę zwróciły dwie rzeczy. Pierwszą z nich jest praca perkusji - wyjątkowo gęsta, jakby wręcz jazzująca. Nie wiem czy jest to zasługa lekko przybrudzonego, ale selektywnego brzmienia, czy po prostu Johan Halberg operował takim stylem, ale jak na szwedzkie standardy partie tego instrumentu brzmią dość technicznie (skojarzenia w kierunku Immolation są jak najbardziej na miejscu). Drugim elementem, który stanowi o sile tego wydawnictwa jest klimat. Utumno posiadło tą umiejętność, z której zasłynął Immortal - potrafili stworzyć "mroźny" klimat przy użyciu dość banalnych środków. Nie bawiąc się w używanie klawiszy muzycy potrafili wypośrodkować granie pomiędzy klasycznymi standardami (najzwyklejsze deathmetalowe riffy, dobre solówki, dość czytelny growling), a tremolo-rzępoleniem wprowadzającym przestrzeń do tej muzyki. Końcowy efekt jest taki, że powstało sześć dobrych, równych, wyrazistych kompozycji noszących jakieś znamiona oryginalności. Oczywiście nie jest to twór wybitny, ale jeśli ktoś szuka dobrego deathmetalowego grania, które nie ginie w zalewie szarości, może sięgnąć po EPkę Utumno. Harlequin I will admit, I am a man who doesn't usually care much for Scandinavian death metal. I don't know if it's a difference of riffing style or song structure, or maybe it is the atmosphere the music gives out. I am not much of a fan of death metal bands of this period and in this area. I am usually a USDM fan, their are exceptions of course, and this is one of them. Utumno play a more atmospheric style of death metal. They use tremolo picking, crushing slower riffs, twisted leads and thrashtastic riffs to weave some exceptional death metal. Most of the riffs are fast paced and hellish sounding, but the band switches to bone crushing slower riffs at the drop of a hat. The progressions are not always extremely convenient, but always interesting. I like the drumming very much. He doesn't always use typical beats and is often quite creative. There is no blast abusing, which is a plus. The blast beats are used in moderation and when most affective. The vocal work is also great. I really like the his vocal sound. He takes a higher pitched approach that sounds very hellish. His vocals really fits the music. What we have here is 28 minutes(which is long for an EP) of death metal that stands apart from other generic sounds of the time. It's atmospheric, packed with riffs, memorable, dark and superior to almost all other Swedish death metal bands at the time. Avaddons blood ..::TRACK-LIST::.. 1. The Light Of Day 4:59 2. I Cross The Horizons 4:28 3. In Misery I Dwell 5:07 4. Saviour Reborn 4:16 5. Sunrise 5:47 6. Emotions Run Cold (Saints And Sinners) 3:34 'The Light Of Day' EP as bonus tracks: 7. Saviour Reborn 4:28 8. In Misery I Dwell 5:26 ..::OBSADA::.. Jonas Stålhammar - Vocals Denis Lindahl - Guitars Staffan Johansson - Guitars Dan Oberg - Bass Johan Halberg (R.I.P. 2001) - Drums https://www.youtube.com/watch?v=fn2Oh48tej0 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 19:36:30
Rozmiar: 286.53 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Po 14 latach od debiutu EMPTY PLAYGROUND powracają, aby przypomnieć, że to co proponowali, i nadal proponują, jest, pod każdym względem, NONKONFORMISTYCZNE! Zwariowany miks totalnie skrzywionych dźwięków nasyconych mrocznym, stęchłym neo psycho horror electro death metalem! Gdyby istniał index, określający stopień zuchwałości w muzyce, zostałby on, przez EMPTY PLAYGROUND, ośmieszony po czym przerzuty, a na koniec wypluty bez oznak szacunku! I to nam pasuje! Otwarte umysły! "Teach Me" jest dla Was!!! Mad Lion Records Debiutancki album Empty Playground ukazał się czternaście lat temu, po czym zespół wziął się i… zawinął. I kiedy chyba wszyscy już o nim zapomnieli, niespodziewanie się w zeszłym roku obudził, zresztą w niemal oryginalnym składzie. Co więcej, zaczął nadal kroczyć obraną przez siebie ścieżką, jakby gdyby nigdy ze sceny nie zniknął. Co zatem otrzymamy wkładając „Teach Me” do odtwarzacza? Mocno elektroniczny death metal. Tak, bo mimo wszystko daleki jestem od nazwania tej muzyki industrialnym death metalem. Elementy wykraczające poza śmiertelny kręgosłup tych dźwięków bardziej zbliżone są bowiem do ciężkiej elektroniki, bynajmniej nie tanecznej, niż do stylizacji „przemysłowej”. Co cechuje Empty Playground, to niezwykła łatwość z którą panowie łączą w bardzo spójną i ciekawą całość oba gatunki. Nie ma na tej płycie żadnych fragmentów przekombinowanych czy upchniętych na siłę. Tutaj wszystko się idealnie przegryza, tworząc oryginalny, nieczęsto spotykany smak. Wszystkie te smaczki w postaci partii syntezatorowych czy filmowych sampli mają swój cel, i na pewno dawkowane są z umiarem i logiką. Natomiast baza tych, trwających razem ponad trzy kwadranse dziesięciu kompozycji, to bardzo motoryczny, acz niezbyt złożony death metal. Utrzymany przeważnie w średnim i szybszym tempie, piłujący sukcesywnie nieco siłowymi riffami, dodatkowo podkreślanymi mocno wyeksponowanym basem. Gdyby wyrzucić wspomniane wcześniej dodatki, to dostalibyśmy coś na wzór klasyków polskiej sceny deathmetalowej z lat dziewięćdziesiątych. Czyli brutalnie i po mordzie, ale mocno do pomachania łbem, z wieloma „tanecznymi” akordami przypominającymi pracę maszyny drukarskiej. Do tego mamy agresywny wokal z wyższych rejestrów growla, niekiedy wspomagany niższym, bez zbytnich kombinacji czy eksperymentów, rzygający seriami prosto w ucho. Nagrania te brzmią masywnie i selektywnie, bardziej współcześnie niż produkcje z lat dziewięćdziesiątych, acz na tyle organicznie, że zapachu szpitalnego spirytusu nie uświadczymy. Dobrze się tego słucha, zwłaszcza że „Teach Me” po kilku odsłonach zdecydowanie bardziej się wgryza niż nudzi. Może nie jest to do końca moja broszka, ale w swoim gatunku Empty Playground na pewno należą do zespołów wychylających się mocno ponad przeciętność. Jeśli zatem macie ochotę na death metal podany inaczej i w innej scenerii, sięgajcie po ten krążek śmiało. Jestem przekonany, że niejednemu z was zrobi mocne kuku. jesusatan ..::TRACK-LIST::.. 1. Burnt with Fire 04:49 2. Until Death Do Us One 04:36 3. Ready at Dawn 03:54 4. We Are What You Fear the Most 04:32 5. A Second Coming 04:43 6. Keep Away 04:30 7. A Ruthless King 03:50 8. Teach Me 05:38 9. We the People 05:21 10. Tyrants 04:21 https://www.youtube.com/watch?v=z9LphMHB7s8 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 15:02:13
Rozmiar: 107.68 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Po 14 latach od debiutu EMPTY PLAYGROUND powracają, aby przypomnieć, że to co proponowali, i nadal proponują, jest, pod każdym względem, NONKONFORMISTYCZNE! Zwariowany miks totalnie skrzywionych dźwięków nasyconych mrocznym, stęchłym neo psycho horror electro death metalem! Gdyby istniał index, określający stopień zuchwałości w muzyce, zostałby on, przez EMPTY PLAYGROUND, ośmieszony po czym przerzuty, a na koniec wypluty bez oznak szacunku! I to nam pasuje! Otwarte umysły! "Teach Me" jest dla Was!!! Mad Lion Records Debiutancki album Empty Playground ukazał się czternaście lat temu, po czym zespół wziął się i… zawinął. I kiedy chyba wszyscy już o nim zapomnieli, niespodziewanie się w zeszłym roku obudził, zresztą w niemal oryginalnym składzie. Co więcej, zaczął nadal kroczyć obraną przez siebie ścieżką, jakby gdyby nigdy ze sceny nie zniknął. Co zatem otrzymamy wkładając „Teach Me” do odtwarzacza? Mocno elektroniczny death metal. Tak, bo mimo wszystko daleki jestem od nazwania tej muzyki industrialnym death metalem. Elementy wykraczające poza śmiertelny kręgosłup tych dźwięków bardziej zbliżone są bowiem do ciężkiej elektroniki, bynajmniej nie tanecznej, niż do stylizacji „przemysłowej”. Co cechuje Empty Playground, to niezwykła łatwość z którą panowie łączą w bardzo spójną i ciekawą całość oba gatunki. Nie ma na tej płycie żadnych fragmentów przekombinowanych czy upchniętych na siłę. Tutaj wszystko się idealnie przegryza, tworząc oryginalny, nieczęsto spotykany smak. Wszystkie te smaczki w postaci partii syntezatorowych czy filmowych sampli mają swój cel, i na pewno dawkowane są z umiarem i logiką. Natomiast baza tych, trwających razem ponad trzy kwadranse dziesięciu kompozycji, to bardzo motoryczny, acz niezbyt złożony death metal. Utrzymany przeważnie w średnim i szybszym tempie, piłujący sukcesywnie nieco siłowymi riffami, dodatkowo podkreślanymi mocno wyeksponowanym basem. Gdyby wyrzucić wspomniane wcześniej dodatki, to dostalibyśmy coś na wzór klasyków polskiej sceny deathmetalowej z lat dziewięćdziesiątych. Czyli brutalnie i po mordzie, ale mocno do pomachania łbem, z wieloma „tanecznymi” akordami przypominającymi pracę maszyny drukarskiej. Do tego mamy agresywny wokal z wyższych rejestrów growla, niekiedy wspomagany niższym, bez zbytnich kombinacji czy eksperymentów, rzygający seriami prosto w ucho. Nagrania te brzmią masywnie i selektywnie, bardziej współcześnie niż produkcje z lat dziewięćdziesiątych, acz na tyle organicznie, że zapachu szpitalnego spirytusu nie uświadczymy. Dobrze się tego słucha, zwłaszcza że „Teach Me” po kilku odsłonach zdecydowanie bardziej się wgryza niż nudzi. Może nie jest to do końca moja broszka, ale w swoim gatunku Empty Playground na pewno należą do zespołów wychylających się mocno ponad przeciętność. Jeśli zatem macie ochotę na death metal podany inaczej i w innej scenerii, sięgajcie po ten krążek śmiało. Jestem przekonany, że niejednemu z was zrobi mocne kuku. jesusatan ..::TRACK-LIST::.. 1. Burnt with Fire 04:49 2. Until Death Do Us One 04:36 3. Ready at Dawn 03:54 4. We Are What You Fear the Most 04:32 5. A Second Coming 04:43 6. Keep Away 04:30 7. A Ruthless King 03:50 8. Teach Me 05:38 9. We the People 05:21 10. Tyrants 04:21 https://www.youtube.com/watch?v=z9LphMHB7s8 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-19 14:58:15
Rozmiar: 357.70 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Szczytowe osiągnięcie niemieckiego death metalu? Na to wychodzi, przynajmniej jeśli patrzeć na lata 90-te. Wprawdzie konkurencję Morgoth miał zawsze kiepawą (co jest zastanawiające jak na tak 80-milionowy kraj), ale to w niczym nie umniejsza ich klasie i zajebistości. „Właściwy” debiut zespołu zrywa ze znaczącymi wpływami Death, wprowadzając na ich miejsce sporo ciekawych patentów, urozmaicających tradycyjne struktury. Co prawda kompozycje nie są już tak brutalne jak na znakomitych EPkach, ale za to zyskały na przestrzeni, stały się bardziej „podniosłe” i ciężkie. Chociaż napierduchy nadal nie brakuje (a i poziom „zadziorności” nie uległ specjalnie zmianie), to pojawiły się tu śmiałe skoki w bardziej klimatyczne, niemal doomowe rejony. Znaczy to tyle, że chłopaki często i solidnie zwalniają. Cursed jest przez to dziełem stosunkowo oryginalnym, nieprzystającym do dokonań Cannibali z jednej czy Grave z drugiej strony. Krążek jest bardzo udany i obfituje w wyjątkowo mocne kawałki. Spośród nich mnie szczególnie rusza zajebiście genialny „Sold Baptism” (przy okazji – niezły klip). Reszta również prezentuje się niczego sobie, zwłaszcza że sprawnie dobrano proporcje między szybkim i agresywnym graniem a ciężarem i zwolnieniami. Do tego refreny, które przyswaja się góra po dwóch przesłuchaniach. Warto poszukać do kolekcji! demo This is solid. Before Morgoth wandered into strange prog-death on Odium then to alterna-mallcore-techno on the wad of shit Feel Sorry for the Fanatic, they were a good death metal band. They used a bit of that weird Possessed riffing and the Beccarra "glass gargling" vocals, but these guys were quite a bizarre entity that made little sense to me. And that's just why they're so good. At times I feel I'm listening to Obituary, at others, early Death (Scream Bloody Gore or Leprosy). This is meant for crushing stuff, like bones and beer cans. Riffs can sometimes get technical, but never overyly technical. There's a melodic solo in "Unreal Imagination" and an acoustic intro to "Darkness," but that's as far as you're going to get. There's a really strong Black Sabbath/doom influence on here, especially the guitar tone and the middle section of "Sold Baptism." This has strong elements of both bands, but with a much darker sound and totally indecipherable vocals. Seriously, what is this guy singing about? If you watch the video for "Sold Baptism," which is equally bizarre and somewhat hilarious (not intentionally, I'm sure) you're going to be even more confused. This is great music for driving around with your friends in a small redneck/mallcore kid city when you are drunk. For maximum effectiveness, pull up to that preppy blonde chick who's singing along to Eminem in her oversize SUV and get her to roll her window down. When she does, crank your Morgoth CD and go "blaaaaaauuuugh!!!!" along with the vocalist, and I can assure you, she'll run back home to mutha (or the shitty dance clubs), never to be seen again. So yes, this is great. Fun, original death metal from Deutschland. Natrix ..::TRACK-LIST::.. 1. Cursed 2:05 2. Body Count 3:36 3. Exit To Temptation 6:02 4. Unreal Imagination 3:30 5. Isolated 5:25 6. Sold Baptism 3:40 7. Suffer Life 4:26 8. Opportunity Is Gone 7:20 9. Darkness 3:55 ..::OBSADA::.. Marc Grewe - Vocals Harald Busse - Guitars Carsten Otterbach - Guitars Sebastian Swart - Bass Rüdiger Hennecke - Drums https://www.youtube.com/watch?v=hl9pHHC_T5c SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-18 19:22:09
Rozmiar: 94.72 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Szczytowe osiągnięcie niemieckiego death metalu? Na to wychodzi, przynajmniej jeśli patrzeć na lata 90-te. Wprawdzie konkurencję Morgoth miał zawsze kiepawą (co jest zastanawiające jak na tak 80-milionowy kraj), ale to w niczym nie umniejsza ich klasie i zajebistości. „Właściwy” debiut zespołu zrywa ze znaczącymi wpływami Death, wprowadzając na ich miejsce sporo ciekawych patentów, urozmaicających tradycyjne struktury. Co prawda kompozycje nie są już tak brutalne jak na znakomitych EPkach, ale za to zyskały na przestrzeni, stały się bardziej „podniosłe” i ciężkie. Chociaż napierduchy nadal nie brakuje (a i poziom „zadziorności” nie uległ specjalnie zmianie), to pojawiły się tu śmiałe skoki w bardziej klimatyczne, niemal doomowe rejony. Znaczy to tyle, że chłopaki często i solidnie zwalniają. Cursed jest przez to dziełem stosunkowo oryginalnym, nieprzystającym do dokonań Cannibali z jednej czy Grave z drugiej strony. Krążek jest bardzo udany i obfituje w wyjątkowo mocne kawałki. Spośród nich mnie szczególnie rusza zajebiście genialny „Sold Baptism” (przy okazji – niezły klip). Reszta również prezentuje się niczego sobie, zwłaszcza że sprawnie dobrano proporcje między szybkim i agresywnym graniem a ciężarem i zwolnieniami. Do tego refreny, które przyswaja się góra po dwóch przesłuchaniach. Warto poszukać do kolekcji! demo This is solid. Before Morgoth wandered into strange prog-death on Odium then to alterna-mallcore-techno on the wad of shit Feel Sorry for the Fanatic, they were a good death metal band. They used a bit of that weird Possessed riffing and the Beccarra "glass gargling" vocals, but these guys were quite a bizarre entity that made little sense to me. And that's just why they're so good. At times I feel I'm listening to Obituary, at others, early Death (Scream Bloody Gore or Leprosy). This is meant for crushing stuff, like bones and beer cans. Riffs can sometimes get technical, but never overyly technical. There's a melodic solo in "Unreal Imagination" and an acoustic intro to "Darkness," but that's as far as you're going to get. There's a really strong Black Sabbath/doom influence on here, especially the guitar tone and the middle section of "Sold Baptism." This has strong elements of both bands, but with a much darker sound and totally indecipherable vocals. Seriously, what is this guy singing about? If you watch the video for "Sold Baptism," which is equally bizarre and somewhat hilarious (not intentionally, I'm sure) you're going to be even more confused. This is great music for driving around with your friends in a small redneck/mallcore kid city when you are drunk. For maximum effectiveness, pull up to that preppy blonde chick who's singing along to Eminem in her oversize SUV and get her to roll her window down. When she does, crank your Morgoth CD and go "blaaaaaauuuugh!!!!" along with the vocalist, and I can assure you, she'll run back home to mutha (or the shitty dance clubs), never to be seen again. So yes, this is great. Fun, original death metal from Deutschland. Natrix ..::TRACK-LIST::.. 1. Cursed 2:05 2. Body Count 3:36 3. Exit To Temptation 6:02 4. Unreal Imagination 3:30 5. Isolated 5:25 6. Sold Baptism 3:40 7. Suffer Life 4:26 8. Opportunity Is Gone 7:20 9. Darkness 3:55 ..::OBSADA::.. Marc Grewe - Vocals Harald Busse - Guitars Carsten Otterbach - Guitars Sebastian Swart - Bass Rüdiger Hennecke - Drums https://www.youtube.com/watch?v=hl9pHHC_T5c SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-18 19:18:02
Rozmiar: 302.64 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Czy zespół złożony z muzyków Infernal War, Witchfuck czy Nuclear Vomit może nagrać słaby krążek? No w teorii oczywiście, że może. Ale czy nagrał? Absolutnie kurwa nie. Repulsive to nowa nazwa na polskiej scenie (przyznajmy jednak, że mało wyszukana – a wystarczyło panowie wpisać to słowo w wyszukiwarkę Metal Archives…). I teraz tak – mało wyszukana nazwa, do tego przeciętna okładka. Więc rozumiecie, że podszedłem do „Fury Unleashed” sceptycznie. Okazuje się, że całkowicie niepotrzebnie, bo ten album dał mi takie wciry, że mnie rodzona mamusia nie poznała, jak wpadłem w odwiedziny. A muszę Wam zaznaczyć, że zespoły jak Dying Fetus, Hate Eternal czy Krisiun to nie zawsze jest mój kierunek poszukiwań w death metalu. Natomiast w przypadku debiutu Ślązaków zażarło od razu. Kurewsko ten album buja, nie mogę utrzymać nóg w spokoju. A łeb! Łeb napierdala dziko, nie uwierzycie. Ta płyta zapieprza przed siebie jak TGV, nie zatrzyma się, dopóki Was nie rozwali na kawałeczki. A jest to bardzo proste. No i dobrze usłyszeć growle Karola – ten gość potrafi w nieludzkie dźwięki idealnie – w tego rodzaju muzyce równać z nim może się pewnie Hubert z Deivos i nikt inny raczej do głowy mi nie przychodzi. Totalna dzikość i wkurwienie z każdą wyrzyganą sylabą. Wiecie, to nie jest muzyka którą trzeba i należy jakoś szczególnie rozkładać na czynniki – tu albo Was pierdolnie i zmiecie z planszy albo wynudzi albo nie obejdzie. W moim przypadku Repulsive zdecydowanie jest pierwszą opcją. Brutalny atak na narząd słuchu jakiego dokonuje „Fury Unleashed” jest niepodważalny i każdy adept amerykańskiego śmierć metalu z sortu „technical/brutal” koniecznie powinien zakupić ten krążek. Szczególnie, że Mad Lion Records puszcza go po dwajścia pięć złoty, czyli niewiele więcej od rozwodnionego browara na koncercie. Oracle Był już polski Dying Fetus? Nie? No to już, kurwa, jest! Powiem szczerze, że Amerykanie nieco znużyli mnie swoimi coraz to bardziej powtarzalnymi płytami, i jakoś w okolicy „Descend into Depravity” ostatecznie dałem sobie z nimi siana. I naprawdę nie przypuszczałem, że nagle, kilkanaście lat później, kilku naszych chłopaków, zresztą żadnych tam młodzieniaszków, bowiem mających bogatą przeszłość muzyczną, choćby pod takimi szyldami jak Horrorscope, Witchfuck, Infernal War czy Hetzer, skrzyknie się do kupy i w fantastyczny sposób styl Gallghera i spółki mi odświeży. „Fury Unleashed” to debiutancki materiał zespołu, zawierający czterdzieści minut brutalnego death metalu. Bardzo mocno osadzonym w stylu twórców „Killing on Adrenaline”, temu zaprzeczyć się nie da. Choćby przez rzucającą się w uszy od pierwszych chwil manierę wokalną, oraz głębię growla, jakim operuje Ulcer. Chłop gdyby mógł, pewnie zwymiotowałby własną okrężnicę, i tak po prawdzie niewiele mu ku temu brakuje. Jednocześnie cedzi swoje liryczne racje w bardzo charakterystyczny dla „pierwowzoru” sposób, rzucając słowami niczym mięsem, w sposób mało czytelny, tudzież całkowicie niezrozumiały. Czyli na zasadzie dodatkowego instrumentu, a nie bajarki czy kaznodziei. Podobnie maja się sprawy z liniami gitarowymi. Te, dzięki świetnym melodiom, często prowokują do motorycznego napierdalania łbem, zarówno w tempie średnio szybkim co i przyspieszonym. Jednocześnie kompozycje Repulsive pełne są łamanych akordów, zwolnień, przystanków i nagłych zrywów. Teoretycznie nic to nowego, bo przecież Amerykanie też w podobny sposób układali swoje „kafarowe piosenki”. Jak to się jednak mówi, diabeł tkwi w szczegółach. W tym przypadku także nieodkrywczych. Nasze chłopaki zaczerpnęli bowiem inspiracje z najwcześniejszego etapu działalności Dying Fetus, dodatkowo, niczym kameleon, bacznie obserwując odłam zespołu pod tytułem Misery Index. Wybierając co najlepsze z obu tych tworów, jeszcze zanim oba zaczęły zjadać własny ogon, lub skręcać w rejony „słodkawe”, dorzucając do tego nieco feelingu starej polskiej szkoły deathmetalowej z lat dziewięćdziesiątych, stworzyli odgrzewanego kotleta, który smakuje sto razy lepiej niż świeżutki tatar z nowoczesnej, wysterylizowanej linii produkcyjnej wspomnianych inspiratorów. Niech się panowie z Repulsive na mnie nie gniewają, bo może jestem ignorantem, ale na ich debiucie nie znajduję ani kapki innowacji (choć jestem w stanie się założyć, że jakiekolwiek nowinki mieli, tworząc ten materiał, w dupie). Znajduję za to idealnie połączenie najlepszych wzorców, posklejanych na własny sposób, fantastycznie oddających styl dwóch zespołów, które z czasem doznały lekkiej starczej impotencji. „Fury Unleashed” ma w sobie ten pierwotny pierwiastek, ten miażdżący czaszkę groove którym kiedyś imponowali Amerykanie. Jednocześnie brzmi fenomenalnie i zapewnie świeżość w staroszkolnym tego słowa znaczeniu. Oksymoron? Być może. Bardziej istotne, że ten krążek to po prostu czysty deathmetalowy wpierdol jak za dawnych lat. Ode mnie kolesie mają całkowitą rekomendację. Świetny debiut! jesusatan ..::TRACK-LIST::.. 1. Panzer Beast 03:23 2. Repulsive Desire 03:52 3. Eternity in Total Nothingness 03:24 4. Raping Hatred 04:09 5. Infernal Blasphemer 04:14 6. Dead Lust 02:59 7. Disgusting Infection 03:15 8. Anxiety of Universe 03:16 9. Bitch 02:55 10. Debauchery and Perversion 02:40 11. Motherfucker Butcher 02:55 12. The Wrath of the Gods 02:42 ..::OBSADA::.. Bass Guitar - Krzysztof Kłosek Drums - Marcello Szumowski Guitar - Krzysztof Michalak Vocals - Karol Cieślik https://www.youtube.com/watch?v=oN3KYtmEI_I SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-18 12:05:11
Rozmiar: 92.77 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Czy zespół złożony z muzyków Infernal War, Witchfuck czy Nuclear Vomit może nagrać słaby krążek? No w teorii oczywiście, że może. Ale czy nagrał? Absolutnie kurwa nie. Repulsive to nowa nazwa na polskiej scenie (przyznajmy jednak, że mało wyszukana – a wystarczyło panowie wpisać to słowo w wyszukiwarkę Metal Archives…). I teraz tak – mało wyszukana nazwa, do tego przeciętna okładka. Więc rozumiecie, że podszedłem do „Fury Unleashed” sceptycznie. Okazuje się, że całkowicie niepotrzebnie, bo ten album dał mi takie wciry, że mnie rodzona mamusia nie poznała, jak wpadłem w odwiedziny. A muszę Wam zaznaczyć, że zespoły jak Dying Fetus, Hate Eternal czy Krisiun to nie zawsze jest mój kierunek poszukiwań w death metalu. Natomiast w przypadku debiutu Ślązaków zażarło od razu. Kurewsko ten album buja, nie mogę utrzymać nóg w spokoju. A łeb! Łeb napierdala dziko, nie uwierzycie. Ta płyta zapieprza przed siebie jak TGV, nie zatrzyma się, dopóki Was nie rozwali na kawałeczki. A jest to bardzo proste. No i dobrze usłyszeć growle Karola – ten gość potrafi w nieludzkie dźwięki idealnie – w tego rodzaju muzyce równać z nim może się pewnie Hubert z Deivos i nikt inny raczej do głowy mi nie przychodzi. Totalna dzikość i wkurwienie z każdą wyrzyganą sylabą. Wiecie, to nie jest muzyka którą trzeba i należy jakoś szczególnie rozkładać na czynniki – tu albo Was pierdolnie i zmiecie z planszy albo wynudzi albo nie obejdzie. W moim przypadku Repulsive zdecydowanie jest pierwszą opcją. Brutalny atak na narząd słuchu jakiego dokonuje „Fury Unleashed” jest niepodważalny i każdy adept amerykańskiego śmierć metalu z sortu „technical/brutal” koniecznie powinien zakupić ten krążek. Szczególnie, że Mad Lion Records puszcza go po dwajścia pięć złoty, czyli niewiele więcej od rozwodnionego browara na koncercie. Oracle Był już polski Dying Fetus? Nie? No to już, kurwa, jest! Powiem szczerze, że Amerykanie nieco znużyli mnie swoimi coraz to bardziej powtarzalnymi płytami, i jakoś w okolicy „Descend into Depravity” ostatecznie dałem sobie z nimi siana. I naprawdę nie przypuszczałem, że nagle, kilkanaście lat później, kilku naszych chłopaków, zresztą żadnych tam młodzieniaszków, bowiem mających bogatą przeszłość muzyczną, choćby pod takimi szyldami jak Horrorscope, Witchfuck, Infernal War czy Hetzer, skrzyknie się do kupy i w fantastyczny sposób styl Gallghera i spółki mi odświeży. „Fury Unleashed” to debiutancki materiał zespołu, zawierający czterdzieści minut brutalnego death metalu. Bardzo mocno osadzonym w stylu twórców „Killing on Adrenaline”, temu zaprzeczyć się nie da. Choćby przez rzucającą się w uszy od pierwszych chwil manierę wokalną, oraz głębię growla, jakim operuje Ulcer. Chłop gdyby mógł, pewnie zwymiotowałby własną okrężnicę, i tak po prawdzie niewiele mu ku temu brakuje. Jednocześnie cedzi swoje liryczne racje w bardzo charakterystyczny dla „pierwowzoru” sposób, rzucając słowami niczym mięsem, w sposób mało czytelny, tudzież całkowicie niezrozumiały. Czyli na zasadzie dodatkowego instrumentu, a nie bajarki czy kaznodziei. Podobnie maja się sprawy z liniami gitarowymi. Te, dzięki świetnym melodiom, często prowokują do motorycznego napierdalania łbem, zarówno w tempie średnio szybkim co i przyspieszonym. Jednocześnie kompozycje Repulsive pełne są łamanych akordów, zwolnień, przystanków i nagłych zrywów. Teoretycznie nic to nowego, bo przecież Amerykanie też w podobny sposób układali swoje „kafarowe piosenki”. Jak to się jednak mówi, diabeł tkwi w szczegółach. W tym przypadku także nieodkrywczych. Nasze chłopaki zaczerpnęli bowiem inspiracje z najwcześniejszego etapu działalności Dying Fetus, dodatkowo, niczym kameleon, bacznie obserwując odłam zespołu pod tytułem Misery Index. Wybierając co najlepsze z obu tych tworów, jeszcze zanim oba zaczęły zjadać własny ogon, lub skręcać w rejony „słodkawe”, dorzucając do tego nieco feelingu starej polskiej szkoły deathmetalowej z lat dziewięćdziesiątych, stworzyli odgrzewanego kotleta, który smakuje sto razy lepiej niż świeżutki tatar z nowoczesnej, wysterylizowanej linii produkcyjnej wspomnianych inspiratorów. Niech się panowie z Repulsive na mnie nie gniewają, bo może jestem ignorantem, ale na ich debiucie nie znajduję ani kapki innowacji (choć jestem w stanie się założyć, że jakiekolwiek nowinki mieli, tworząc ten materiał, w dupie). Znajduję za to idealnie połączenie najlepszych wzorców, posklejanych na własny sposób, fantastycznie oddających styl dwóch zespołów, które z czasem doznały lekkiej starczej impotencji. „Fury Unleashed” ma w sobie ten pierwotny pierwiastek, ten miażdżący czaszkę groove którym kiedyś imponowali Amerykanie. Jednocześnie brzmi fenomenalnie i zapewnie świeżość w staroszkolnym tego słowa znaczeniu. Oksymoron? Być może. Bardziej istotne, że ten krążek to po prostu czysty deathmetalowy wpierdol jak za dawnych lat. Ode mnie kolesie mają całkowitą rekomendację. Świetny debiut! jesusatan ..::TRACK-LIST::.. 1. Panzer Beast 03:23 2. Repulsive Desire 03:52 3. Eternity in Total Nothingness 03:24 4. Raping Hatred 04:09 5. Infernal Blasphemer 04:14 6. Dead Lust 02:59 7. Disgusting Infection 03:15 8. Anxiety of Universe 03:16 9. Bitch 02:55 10. Debauchery and Perversion 02:40 11. Motherfucker Butcher 02:55 12. The Wrath of the Gods 02:42 ..::OBSADA::.. Bass Guitar - Krzysztof Kłosek Drums - Marcello Szumowski Guitar - Krzysztof Michalak Vocals - Karol Cieślik https://www.youtube.com/watch?v=oN3KYtmEI_I SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-18 12:01:31
Rozmiar: 315.48 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
|