...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::..
Izraelski Orphaned Land obchodzi w tym roku 20 – lecie swojego istnienia. I choć do bardzo płodnych kapel może nie należy (artyści mają na swoim koncie dopiero cztery pełnowymiarowe albumy), zaliczam go do grupy najbardziej oryginalnych współczesnych zespołów parających się ciężkim, metalowym graniem. Już sam fakt zaszufladkowania muzyki granej przez Orphaned Land nastręcza spore problemy i wymusza użycie przynajmniej kilku łatek
Jedno jest pewne. Wydanym siedem lat temu – nie boję się tego powiedzieć – absolutnie znakomitym Mabool, podnieśli sobie muzyczną poprzeczkę niezwykle wysoko. Jednocześnie skręcili tym wydawnictwem w kierunku bardziej progresywno – metalowego grania. Etykieta ta jest jednak zbyt skromniutka dla twórczości tej izraelskiej ekipy. Bo ich granie mieści i doom, i death metal oraz to, co ich szczególnie wyróżnia – muzykę folkową. Muzykę opartą na bliskowschodniej tradycji. Muzykę czerpiącą zarówno z kultury żydowskiej, jak i arabskiej. Nieprzypadkowo zatem wielu określa ich mianem mistrzów metalu orientalnego. I wydaje się, że etykieta ta jest niezwykle trafna. Muzycy bowiem nie grają metalu ozdabiając go od czasu do czasu jakąś orientalną figurą. Ich granie, od początku do końca, zdominowane jest bliskowschodnią, muzyczną tradycją i to zarówno w warstwie instrumentalnej, jak i wokalnej. A co najciekawsze – przy tej okazji, zupełnie nie traci na metalowym ciężarze. Eklektyzm – to jeden z wyróżników Orphaned Land. No bo czegóż my tu nie mamy?! Męskie i żeńskie wokalizy, growl, folkowe zaśpiewy, recytacje w języku hebrajskim, niecodzienne instrumentarium, akustyczne dźwięki przeplatające się z rzeźnickimi niemalże riffami, krótsze i dłuższe, prawie progresywne, formy… Chwilami trudno nad tym zapanować. Może też i trudno pokochać od pierwszego usłyszenia. Ale ich muzyka z każdym przesłuchaniem daje z siebie coraz więcej, tym bardziej, że wbrew pozorom, granie to jest momentami bardzo śpiewne, a wiele melodii z tego albumu jest po prostu znakomitych.
Postacią wysuwającą się na pierwszy plan tej Osieroconej Krainy (jakże wymowna nazwa, podkreślająca korzenie grupy) jest Kobi Fahri – śpiewający, growlujący, recytujący, dośpiewujący w chórkach – a towarzyszy mu kwartet muzyków grupy oraz cała gama gości ze Stevenem Wilsonem (Porcupine Tree) na czele, który nie tylko album zmiksował, ale też i zagrał na nim na instrumentach klawiszowych.
The Never Ending Way Of ORwarriOR jest klasycznym koncept albumem opowiadającym o odwiecznej walce światła z ciemnością. Konceptem niosącym także pewne przesłanie swoją szatą graficzną. Na okładce połączono znaki hebrajskie i arabskie a kontrowersyjne zdjęcie zdobiące tył książeczki przedstawia zespół z symboliką nawiązującą do trzech wielkich współczesnych religii: judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. To faktycznie album, w którym warstwa literacka i muzyczna są nierozerwalnie ze sobą związane, jednak i bez literackiego konceptu możemy docenić aranżacyjny kunszt, pomysłowość i niecodzienną oryginalność.
Niech was tylko nie zrazi rozpoczynający całość i promujący album Sapari, dla mnie wcale nie najlepsza rzecz na płycie. Zdecydowanie lepiej prezentuje się już kolejny, From Broken Vessels, łączący demoniczny growl, cięte riffy i połamaną progmetalową rytmikę z rozbrajająco ujmującym refrenem. Praktycznie mówi bardzo dużo o muzyce z The Never Ending… Są jednak tu i rzeczy o wiele prostsze w wyrazie, jak delikatna folkowa pieśń Bereft In The Abyss oparta na akustycznych dźwiękach gitary, czy utrzymany w podobnym tonie His Leaf Shall Not Wither. Do największych jednak fragmentów, tej umiejętnie stworzonej całości, zaliczyć jednak wypada The Path Part 1 - Treading Through Darkness (choćby za ładne harmonie wokalne), New Jerusalem, następujący po nim Vayehi Or oraz genialny wręcz The Warrior, mający w sobie moc patetycznego, progmetalowego epiku (to mój ubiegłoroczny numer 1 w kategorii… metalowej ballady). A jest też dla przykładu taki Olat Ha'tamid najzgrabniej łączący ze sobą dwa, jakże różne muzycznie, światy: metalowy i orientalny. Długo by pisać o bogactwie tego albumu; dobrej muzyki najlepiej jest jednak jak najszybciej posłuchać. Do czego gorąco zachęcam.
Mariusz Danielak
Sześć lat zajęło muzykom Orphaned Land nagranie nowego albumu. Można było więc domniemywać, że materiał będzie dopieszczony w najdrobniejszych szczegółach. I jest – przynajmniej w pewnym sensie. Z jednej strony dostaliśmy bowiem album nagrany z niesamowitym rozmachem, wielopłaszczyznowy i łączący, skrajne niekiedy, style muzyczne, bogaty w detale i zabierający słuchacza w muzyczną podróż. Z drugiej strony jednak, krążek wyszedł potwornie długi (siedemdziesiąt osiem minut, (sic!)), a przez to trochę jakby rozwodniony, stylowo uderza bardziej w folk niż prog i niestety trochę przynudza i dłuży się. W porównaniu do poprzednika stracił na wyrazistości i mocy i to dość znacznie. Pierwsze kilka podejść zakończyło się u mnie fiaskiem – nie byłem w stanie dotrwać do końca albumu. I dopiero mocne spięcie pośladów pozwoliło przebić się przez wszystkie piętnaście utworów. Nie było łatwo. Z czasem, co prawda, kolejne okrążenia przychodziły z większą łatwością, ale nie wyobrażam sobie, bym potrafił zabrać się za płytę z marszu. Niemniej jednak, kiedy już znajdę w sobie dość sił i animuszu by zmierzyć się z krążkiem, ten potrafi odwdzięczyć się kilkoma, naprawdę dobrymi, momentami. Już bowiem na sam początek dostajemy kawałek bardzo przebojowy (co jest pewnym wyróżnikiem na tle całości) i świeży, który bardzo szybko wbija się do łba i zachęca do nucenia pod nosem. Kolejny godny uwagi, piąty na płycie, „The Path, Pt. 2 – The Pilgrimage to or Shalem” oferuje ciekawe partie gitar i naprawdę, naprawdę dobrą solówkę, „The Warrior”, mimo pokracznego początku, okazuje się podniosły i przejmujący, z czasem rozkręca się i dryfuje w stronę muzyki filmowej, z partiami wokalnymi a’la chór Aleksandrowa. I znowu dostajemy niezłą solówkę, co w sumie nie powinno dziwić, bo że muzycy potrafią grać, było jasne już wcześniej. „Disciples of the Sacred Oath, Pt. 2” rozkręca się dość późno, ale gdy już się rozkręci potrafi być przyjemny. Za to, co zaraz napiszę demo mnie pewnie zabije, ale zaryzykuję – warto: „Vayehi Or” – jest w tym utworze coś bardzo gotyckiego, chłodnego i niepokojącego, coś co sprawia, że mam ochotę słuchać go na okrągło. Kolejny utwór zatytułowany „M I ?” to bardzo liryczna, smutna i pełna żalu ballada, jedna z lepszych, jakie ostatnio słyszałem. A na koniec wyliczanki perełka, która temu, starającemu się wyglądać dojrzale i poważnie, wydawnictwu, dorysowuje wąsy i zaczernia zęba; aż musiałem rzucić okiem na teksty, by się upewnić, że się nie przesłyszałem. „Codeword: Uprising” jest kawałkiem dobrym, dość żwawym i energicznym – rzekłbym nawet przebojowym. Wszystko jednak o kant dupy potłuc przez jedną linijkę w tekście: „We are the terrorists of light” – ja wiem, że kapelka chce być po dobrej stronie mocy, ale „terrorists of light”? No bez jaj, nawet najczarniejsi szataniści nie brzmią tak zabawnie ze swoimi inwokacjami i przechwałami, jacy to oni straszni są. Można sobie to było podarować i kilku uśmiechów półgębkiem uniknąć. Podsumowując: płyta da się lubić, ale trochę jej do poprzedniczki brakuje. Dobra i nic więcej.
deaf
Day after day, in every news program on this planet, the Middle-East conflict is a major topic and it is one of the reasons the world we all live in is a world apart. For decades every attempt to make peace between Israel and the Arabian world has remained futile and the death toll keeps rising. Where politicians have failed, a mere metal band daringly labelling its style “Jewish Muslim Metal” or “Middle Eastern Progressive Metal” has actually achieved the unimaginable and united Israeli and Arabian people in spite of all their cultural, religious and political differences and conflicts!
Israel's ORPHANED LAND is probably the only band from this country that has managed to succeed at building up a huge following among Muslims and Arabian people. These fans communicate freely via the band’s social networking pages, some of them even proudly bearing ORPHANED LAND tattoos, even though that puts them at huge risk in their home countries! Unfortunately, the ongoing political and military struggles still prevent ORPHANED LAND from playing in the home countries of its Arabian fans and friends.
As recent movies like “A Headbanger’s Journey” and “Global Metal” (in which ORPHANED LAND was featured) showed: the loudest, heaviest and most controversial music on earth can act as a universal language, bridging between opposites and overcoming all the obstacles that exist in our hearts and minds. The African musician Fela Kuti once said: "music is the weapon of the future" - ORPHANED LAND is the living proof of that!
With its brand-new, fourth album, entitled “The Never Ending Way Of ORwarriOR”, an opus that took five years of hard work, ORPHANED LAND has created an epic manifest beyond any political or religious agenda. Vocalist Kobi Farhi states: “As people that were born into the tragedy of our region, we have always been devoted to creating harmony between conflicts, a musical heaven on earth, a tango between God & Satan. Even in the album’s artwork we combined Hebrew and Arabic, regardless of the fight between Jews and Muslims. I found a Jordanian guy, specialized in calligraphic artwork. He took letters from Hebrew and Arabic and moulded them in his art to create a symbol of peace. Same goes for our band photo, where we portrayed a synergy between the three monotheistic religions, that believe in the same God and yet, ridiculously have been killing each other for centuries "in the name of God" and turned the holy land into an orphaned land. Naturally we continued this idea of union on a musical level as well and the result is as always crazy, it's a miracle – in our concerts: our Jewish fans sing in Arabic and our Muslim fans sing in
Hebrew, brave friendships have spawned and our Middle Eastern metal music destroys all this political witchcraft we have been trapped in for so long. This is a musical journey of hope in lands of war, creating heaven on earth, building a new Jerusalem.”
ORPHANED LAND spent over 600 hours in the studio cooperating with The Arabic Orchestra of Nazareth, using multilingual vocals (e.g. English, Hebrew, Arabic, Yemenite), countless Oriental as well as other traditional instruments such as: saz, santur, arabian flutes, middle-eastern percussions, cumbus, bouzouki, violins, various kinds of guitars, piano and last but not least, the excellent production skills of Steven Wilson (Porcupine Tree, Opeth) who played keyboards and mixed the album. The result is simply one of the most diverse and atmospheric albums the music world has ever seen, heard and felt.
“The Never Ending Way Of ORwarriOR” is a sophisticated concept album taking ORPHANED LAND’s unique brand of exotic, heavy music to soaring new heights in terms of complexity and catchiness. It is exactly this duality that makes “The Never Ending Way Of ORwarriOR” so special: you can delve into the profound arrangements or you can simply enjoy its accessible melodies and captivating riffs. The album itself is musically and lyrically divided into three parts providing a structure that is essential to fully understand the highly elaborate story of “The Never Ending Way Of ORwarriOR”.
In his much-lauded book “Heavy Metal Islam”, author Mark Levine named ORPHANED LAND as the most influential metal band in the Middle East. Now it is time to go beyond that and tell the world that after Bay Area thrash, Norwegian black metal, Finnish folk, and Swedish death metal - The time has come for Middle Eastern metal to take over!
..::TRACK-LIST::..
1. Sapari 04:03
2. From Broken Vessels 07:36
3. Bereft In The Abyss 02:44
4. The Path, Pt. 1 - Treading Through Darkness 07:26
5. The Path, Pt. 2 - The Pilgrimage To Or Shalem 07:45
6. Olat Ha'tamid 02:37
7. The Warrior 07:11
8. His Leaf Shall Not Wither 02:31
9. Disciples Of The Sacred Oath II 08:30
10. New Jerusalem 06:59
11. Vayehi Or 02:40
12. M I ? 03:27
13. Barakah 04:12
14. Codeword: Uprising 05:24
15. In Thy Never Ending Way 05:09
..::OBSADA::..
Kobi Farhi - vocals, backing vocals, death growls, chants, spoken reading
Yossi Sassi - lead guitar, clean guitars, acoustic guitars, classic guitars, saz, bouzouki, oud, chumbush, backing vocals
Matti Svatitzki - rhythm guitar, clean guitars, acoustic guitars
Uri Zelcha - bass, fretless bass
Session musicians & guests:
Avi Diamond - Drums
Steven Wilson - Keyboards
Shlomit Levi - Female Vocals
Avi Agababa - Percussions
Avner Gavrieli - Piano (Song 15)
Nizar Radwan & Srur Saliba - Violins
Alfred Hagar - Nay & Kawala Flutes
Yonatan Danino - Shofar
Shmuel Ruzbahan - Santur
https://www.youtube.com/watch?v=zZ7A53rRhDA
SEED 15:00-22:00.
POLECAM!!!
|