...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::..
Po rozwiązaniu King Crimson w 1974 roku, Robert Fripp na pewien czas kompletnie wycofał się z muzycznej sceny. Szybko jednak na nią powrócił, choć w drugiej połowie dekady działał głównie jako muzyk wspierający. W tym okresie współpracował z takimi twórcami, jak Brian Eno, Peter Gabriel, David Bowie, Daryl Hall, Talking Heads czy Blondie. Szczególnie istotny był jego wkład w drugi eponimiczny album Gabriela, nieoficjalnie znany jako "Scratch", oraz "Sacred Songs" Halla, na których wystąpił także w roli producenta i współautora niektórych utworów. Fripp postrzegał te wydawnictwa jako próbę połączenia ówczesnego mainstreamu z bardziej artystycznymi ambicjami. Postanowił rozwinąć tę koncepcję już na własny rachunek, przygotowując trzecią część nieformalnej trylogii. Tak doszło do nagrania "Exposure", pierwszego solowego albumu lidera King Crimson.
Głównym współpracownikiem Frippa miał być Hall, który znacznie pomógł w pisaniu materiału, zagrał też na pianinie i zaśpiewał w wielu utworach. Wkrótce jednak okazało się, że z przyczyn prawnych udział Halla nie może być tak duży. Lider musiał zatem poszukać innych wokalistów, których głosy zajmą miejsce w większości już zarejestrowanych partii. Wybór padł na wokalistów z najwyższej półki, jak Peter Hammill i Peter Gabriel. W studiu miała się pojawić także Debbie Harry z Blondie, jednak znów na przeszkodzie stanęły kontraktowe ograniczenia. Jej miejsce zajęła mniej znana Terre Roche. W nagraniach wzięło też udział wielu zdolnych instrumentalistów, jak Brian Eno, basista Tony Levin czy perkusiści Phil Collins, Narada Michael Walden i Jerry Marotta.
"Exposure" to album szalenie eklektyczny. Wiele fragmentów brzmi dokładnie tak, jak można się było po Frippie spodziewać. Rewelacyjny instrumental "Breathless" to w zasadzie kolejna wariacja na temat "Larks' Tongues in Aspic". Spokojnie mógłby nosić podtytuł "Part II B" czy "Part 2.5", gdyż nawiązuje do brzmienia King Crimson z okresu 1972-74, a jednocześnie stanowi pewną zapowiedź tego, co reaktywowana grupa zaprezentowała w następnej dekadzie. W podobne rejony zabierają słuchaczy nieco mniej porywające "NY3" oraz "Hååden Two". Z kolei subtelna ballada "North Star" swoim klimatem i brzmieniem zapowiada późniejszy "Matte Kudasai". Nawet głos Halla przypomina tu trochę Adriana Belew. Ponadto nie brakuje nawiązań do płyt, które Fripp sygnował wspólnie z Eno. Oparte na tzw. Frippertronics "Urban Landscape", "Water Music I" i "Water Music II" przywołują ambientowy nastrój tamtych albumów, lecz w bardziej miniaturowej formie.
Robert Fripp dokonał ponadto recyklingu dwóch kompozycji, jakie wcześniej zarejestrował z Gabrielem. Nowa wersja tytułowego "Exposure" nie różni się mocno od pierwowzoru ze "Scratch", jedynie dodano ekspresyjne wrzaski Roche. Bardzo zmienił się natomiast "Here Comes the Flood". Oryginalna wersja z eponimicznego debiutu byłego wokalisty Genesis - potocznie określanego mianem "Car" - charakteryzuje się pełną rozmachu, niemal symfoniczną aranżacją. Tutaj cały akompaniament sprowadza się do pianina oraz delikatnych dźwięków gitary w tle. I w takiej skromniejszej, wręcz intymnej wersji, utwór wypada jeszcze piękniej. Tym bardziej, że zachowuje to, co było najlepsze w oryginalne, czyli charakterystyczną melodię oraz mistrzowską interpretację wokalną Petera Gabriela.
Z drugiej strony, na płycie znalazły się też nagrania, jakich raczej nikt by się wcześniej nie spodziewał po Frippie. Rock'n'rollowy "You Burn Me Up I'm a Cigarette" oraz bluesowy "Chicago", zaśpiewane odpowiednio przez Halla i Hammilla, stanowią zupełne przeciwieństwo muzyki, jaką do tamtej pory proponował gitarzysta. O ile ten pierwszy kawałek wypada strasznie banalnie i sztampowo, tak drugi stanowi świetne odświeżenie takiej stylistyki za sprawą niekonwencjonalnych, typowo frippowskich wstawek gitary. Ponadto, nie można nie wspomnieć o fantastycznym popisie wokalisty Van der Graaf Generator. Hammilla możemy też usłyszeć w mocno punkowym, a właściwie post-punkowym "Disengage" oraz stylistycznie niejednoznacznym "I May Not Have Had Enough of Me but I've Had Enough of You", równie zwariowanym, jak jego tytuł. Te dwa nagrania chyba najlepiej świadczą o tym, że tworząc ten album Fripp patrzył nie tylko w przeszłość, ale też uważnie śledził, co aktualnie dzieje się na muzycznej scenie.
Słuchając "Exposure" trudno oprzeć się wrażeniu, że to zbiór kompletnie nieprzystających do siebie kawałków. Wrażenie chaosu jeszcze bardziej pogłębia fakt, że dominują tu bardzo krótkie nagrania, w których nie tylko często brakuje rozwinięcia, ale nierzadko też zakończenia - po prostu nagle się urywają. Czyż jednak Fripp nie słynął zawsze z kontrolowanego chaosu? Cały ten bałagan wydaje się dobrze zaplanowany. Album miewa lepsze i gorsze momenty, ale warto zwrócić uwagę na coś innego. Gitarzysta King Crimson w pełni pokazał tu swoją wszechstronność i otwartość. Podobnie jak artyści pokroju Eno, Bowiego czy Gabriela, odnalazł się w nowej muzycznej rzeczywistości, w czasach po tzw. punkowej rewolucji. To nie jest boomerskie wydawnictwo odcinające jedynie kupony od przeszłości, a coś, co mogło trafić też do młodszych słuchaczy, zaczynających interesować się muzyką pod koniec lat 70. i później. "Exposure" ma też jeszcze jedną zaletę. Doskonale wypełnia siedmioletnią lukę pomiędzy dwoma albumami King Crimson, "Red" i "Discipline", pokazując ewolucję, jaką w międzyczasie przeszedł Robert Fripp.
Paweł Pałasz
W roku 1974 Robert Fripp zapowiedział, że kończy karierę muzyka rockowego. Występy z uważanym za najlepszy z koncertowych składów King Crimson były dlań w istocie ogromną traumą – wielkie sale i stadiony, odzierające muzykę z intymności, generalne rozczarowanie show-businessem, także i zachowanie samych muzyków (Bruford z Crossem nie wylewali za kołnierze i po niektórych koncertach – zwłaszcza w Rzymie w 1973 – radośnie prowokowali pijackie burdy). I zszedł ze sceny. Nie odstawił co prawda gitary, ale… Pochłonęły go zgoła nierockowe rzeczy. Z Brianem Eno kontynuował eksperymenty z tzw. frippertroniką (spinał dwa magnetofony wspólną pętlą taśmy i grał; to, co zagrał, rejestrowało się na jednym i po chwili, gdy grał już co innego, odtwarzało na drugim – i tak póki starczyło taśmy), poświęcił się będącej wciąż w powijakach muzyce ambient. Do tego stał się namiętnym słuchaczem tzw. Zachodniego Ezoteryzmu – przede wszystkim filozofii Giorgi Gurdżijewa i jego ucznia, J.G. Bennetta, studiował też koncepcje muzyczne Aleksandra Skriabina. W końcu, w roku 1976 dał się namówić Peterowi Gabrielowi na powrót na rockową scenę i zagrał na jego debiutanckiej płycie. Doświadczenie to określał potem jako przygnębiający i demoralizujący koszmar, czemu trudno się dziwić: producent Bob Ezrin to wszak dokładne przeciwieństwo tego, czego w muzyce szukał Fripp, i wręcz ucieleśnienie wszystkiego, czego szef wtedy byłego King Crimson nienawidził w przemyśle muzycznym. Tym niemniej, Robert Fripp powrócił do aktywności muzycznej. Co prawda na początku trasy z Gabrielem grał pod pseudonimem, siedząc ukryty za kotarą, szybko jednak się przełamał i na późniejszych koncertach grał już na scenie razem z innymi. A potem poszło: to Eno zaprosił go do zagrania na płycie Bowiego, to Gabriel przypomniał się z kolejnym albumem, to odkrył bratnią duszę w Darylu Hallu (połowie duetu Hall & Oates). Tym niemniej, uznając brytyjską scenę muzyczną za co nieco zastałą, Robert przeniósł się do stolicy punk rocka i nowej fali – Nowego Jorku. Tu chętnie zanurzał się w tętniące nową muzyką kluby, tu poznawał ciekawych, inspirujących muzyków (choćby Tony’ego Levina) – i tu zaczął tworzyć i nagrywać kolejne własne utwory.
Rozpoczęta w styczniu 1978 praca nad płytą „The Last Great New York Heart-Throb” (z twórczym współudziałem Halla i ówczesnej dziewczyny Frippa, poetki Joanny Walton*), trzecią częścią cyklu, jaki sam Robert ochrzcił „trylogią MOR” (razem z „Dwójką” Gabriela i „Sacred Songs” Halla). szła całkiem sprawnie. Do pewnego momentu. Gdy spory fragment płyty był już właściwie gotowy – latem 1978 okazało się, że z uwagi na kontraktowe ograniczenia Daryl Hall może wystąpić jedynie w dwóch utworach, a Debbie Harry, która miała wykonać cover „I Feel Love” Donny Summer, nie może wystąpić w ogóle (zresztą piosenki też nie można wykorzystać). Do tego wydanie nagranego wspólnie z Hallem albumu „Sacred Songs” – swoistego uzupełnienia „Exposure” – wytwórnia odłożyła na czas nieokreślony. No cóż – trudno o lepszy dowód, że Robert miał wiele racji, serdecznie nienawidząc przemysłu rozrywkowego i wszystkiego, co z showbizem związane. Ostatecznie poratowali go przyjaciele: z Londynu przyleciał Peter Hammill, zgodziła się też zaśpiewać poznana przypadkiem Terre Roche i praca znów ruszyła. W styczniu 1979 nagrywanie płyty „Exposure” (nowy tytuł wymyślił Eno), z nieco zmodyfikowaną względem pierwotnych planów listą utworów dobiegło końca; w czerwcu płyta trafiła na rynek.
Po Robercie Frippie trudno byłoby się spodziewać płyty „zwykłej”. Płyty, która nie zaskakuje słuchacza. I dokładnie taka jest „Exposure”. Wściekle eklektyczna, kontrastowa, szalona. W czterdziestu pięciu minutach znalazło się miejsce na mnóstwo zupełnie różnych elementów.
Co my tu mamy? Pastisz… rock’n’rolla – „You Burn Me Up I’m A Cigarette”, wykonany w punkowo-nowofalowy sposób. Delikatne, wyrafinowane miłosne ballady – rozmarzona, czarująca „North Star” z łagodnym, soulowym śpiewem Halla i Frippem wygrywającym na gitarze być może najdelikatniejszą partię w całej karierze i bardziej minorowa „Mary” z frippertronikowym podkładem i śpiewo-melorecytacją Roche.
Co dalej? Oczywiście jest sporo utworów przypominających, że Fripp był nie tak dawno szefem King Crimson. „Breathless” zapowiada już brzmienie Karmazynowego Króla lat 80.: zimne, nowofalowe dźwięki, na tle których Robert prowadzi agresywną, połamaną, skaczącą z jednego metrum w drugie, dysonansową linię gitarową. Podobnie wypada „Disengage”, w którym wrażenie niesamowitości potęguje jeszcze śpiew Hammilla (prosto po przylocie do Nowego Jorku wszedł do studia i z marszu zaśpiewał): nawiedzony, ekspresyjny, chwilami wręcz przerastający wokalne popisy Mistrza za czasów VDGG. „Haaden Two” jest mniej agresywny, za to znacznie bardziej zakręcony: powolny, ciężki riff gitary, cała masa wklejonych w nagranie sampli (część jest odtworzona „od tyłu” – choćby słynne „One thing is for sure. A sheep is not a creature of the air. BAAAAH!”), kontrasty, dysonanse i komentarz Eno: Co za niesamowicie kiepska, żałosna sekwencja akordów! I to wszystko w mniej niż 2** minutach. Mocnym riffem po spokojnym utworze poprzednim (King Crimson lubił takie kontrasty, oj lubił) zaczyna się zwariowane „I May Not Have Enough Of Me But I’ve Had Enough Of You”. Znów z Hammillem jako wokalistą, w warstwie tekstowej będące istną zabawą lingwistyczną, spuentowane czterdziestominutowym wykładem Bennetta odtworzonym z kilkaset razy większą prędkością i skondensowanym do kilku sekund (Robert przeczytał gdzieś, że w taki sposób przesyłają sobie informacje pozaziemskie cywilizacje). No i jest jeszcze „NY3”. Co do powstania utworu, sam Fripp podawał dwie wersje. Zaczął coś tam dłubać na gitarze, włączył nagrywanie i wtedy ktoś go wyciągnął do knajpki, a taśma kręciła się dalej, przypadkiem rejestrując rodzinną dyskusję w mieszkaniu obok. Alternatywnie: słysząc kłótnię sąsiadów, postanowił nagrać jej fragment do wykorzystania w powstającym właśnie utworze, będącym swoistą impresją na temat życia w nowojorskiej Hell’s Kitchen. Riffowany, gitarowy instrumental ciekawie tu zgrano z nagraniem wyjątkowo zażartej kłótni (fragment rozmowy matki z córką: I ty nazywasz mnie zdzirą? Nosisz bachora i nawet nie wiesz, czy zrobił ci go czarnuch, żółtek czy białas! Będziesz musiała iść na skrobankę, ja przynajmniej nigdy nie musiałam!)
Hammill pojawia się też w kolejnym wyrafinowanym erotyku – „Chicago”. Formie dla Roberta Frippa bardzo nietypowej – wszak ten utwór to… blues-rock. A więc jedyny gatunek, z jakiego graniem Robert sobie ponoć nie radził. Tu proponuje ciekawą interpretację, czy raczej adaptację bluesowych dźwięków do typowej dla siebie muzyki i nastroju. Utwór tytułowy Fripp pożyczył od Petera Gabriela: dronowe, elektroniczno-frippertroniczne tło, monotonnie wybijany niespieszny rytm, samplowane dialogi i wypowiedzi i służący za cały tekst tytuł utworu, podawany na dwa sposoby: albo powolne literowanie, albo iście obłąkany śpiew Terre Roche. I wreszcie przedstawiane w pełnej krasie frippertronics: ambientowe pejzaże dźwiękowe - „Urban Landscape” i wielki finał, w którym „podwodnie” brzmiące, „miękkie” gitarowe plamy najpierw wprowadzają, a potem efektownie zamykają znakomite wykonanie „Here Comes The Flood” Gabriela. Zagrane w sposób diametralnie odmienny od bombastycznego finału debiutanckiej płyty Gabriela: tylko fortepian, śpiew i frippertronikowe dodatki. I już, wystarczy, w prostocie siła: ten utwór w oszczędnej aranżacji po prostu powala. Całość spinają zaś Eno: najpierw o komercyjnym potencjale melodii, jaką właśnie napisał, ciekawie wprowadzającą w całą płytę, na koniec zaś podsumowującego całość zdaniem: Cała ta historia jest kompletnie nieprawdziwa. Wielka ściema…
Robert Fripp. Zorganizowana anarchia i ciągłe poszukiwanie. To wszystko jest na Exposure. Białym Albumie roku 1979, niezwykłym, wielobarwnym portrecie jednego z najciekawszych, najbardziej inspirujących muzyków w dziejach rocka. Po latach ta kalejdoskopowo zmienna, wielokolorowa płyta brzmi chyba jeszcze lepiej niż kiedyś. Na okładce Robert Fripp spogląda na słuchacza okiem surowego belfra, który mimo wszystko potrafi przygotować pasjonujące lekcje. Zupełnie jakby pytał: Odważysz się zapoznać z „Exposure”? Jak najbardziej warto, choć ta pokręcona niczym „Inland Empire” Lyncha płyta będzie wymagała przynajmniej kilku przesłuchań, by ją tak naprawdę zgłębić.
* Zginęła 21 grudnia 1988 nad Lockerbie. Joanna Walton to pseudonim - na oficjalnej llście ofiar nie figuruje nikt o takim nazwisku (ani w ogóle o imieniu Joanna). ** Oryginalna wersja winylowa i wydania CD nieco się różnią długościami trwania poszczególnych utworów (na winylu Haaden Two trwa 3 minuty) i szczegółami zmiksowania całości.
Piotr 'Strzyż' Strzyżowski
Chciałoby się rzec: „To już trzecia reedycja Exposure, jak ten czas pędzi!”. W rzeczy samej – prawie 30 lat minęło od chwili, kiedy ukazał się pierwszy solowy krążek Roberta Frippa. Czy jest więc sens w ponownym rozgrzebywaniu tematu i próżnym recenzowaniu? Wyjaśnijmy to krótko: dla mnie – dla dzieciaka, który doświadczeniem nie trafił w zjawisko nowej fali, solowy album Frippa jest, jeśli nie najwybitniejszym jej dokonaniem, to przynajmniej najciekawszą próbą uchwycenia w muzycznej formie ducha czasu przełomu lat 70. i 80. Kojarzenie mentora prog-rocka z symbolem nowej fali, wielu wydawać się może cokolwiek wątpliwym, nie zapominajmy jednak z kim mamy do czynienia. Gitarzysta King Crimson, dryfując w stronę faktycznej progresji, tak daleki był od rozbuchanej estetyki Genesis czy Yes, jak tylko to możliwe. I właśnie ów aspekt kulturowy - zestawienie prog-rock / new wave - frapujący rys „Exposure”, uprawnia wciąż do rozwodzenia się nad walorami albumu. Historia wymaga opowiedzenia od początku.
W roku ’76 Robert Fripp, po dwuletniej absencji na muzycznym rynku, wraca do gry, by swych talentów użyczyć w studiu dobremu znajomemu, Peterowi Gabrielowi. Dwa lata, które dzielą ostatni album King Crimson i pierwszy Gabriela, Robert spędził studiując nauki mistyka, matematyka J.G. Bennetta, wyjątki z Gurdijeffa i Shivapuri Baba (hm?). W 1976 roku był już filozoficznie ugruntowanym teoretykiem muzyki, prawdopodobnie w swoich oczach kimś więcej niż tylko gitarzystą. Ta duchowa przemiana, nieco pretensjonalna dla postronnego odbiorcy, koresponduje z późniejszym wizerunkiem Frippa – człowieka, który zwykł mawiać:
W kulturze popularnej, muzyk wzywa najwyższą część w nas wszystkich.
W kulturze masowej, muzyk zwraca się do najniższej części tego, czym jesteśmy.
„Woohoohoo”, myślicie pewnie, chcąc odłożyć zarówno lekturę, jak i osobę artysty na później, ale, ale – to ledwie początek!
Mamy zatem rok ’76 i odmieniony gitarzysta zaczyna krótką karierę muzyka sesyjnego – najpierw Gabriel i jego „Car”, potem Bowie i Eno, „Heroes” w Berlinie. W szalonym schyłku lat 70., kiedy punkowa rewolta zdaje się zgniatać muzyków mijającej dekady, kilku artystów, miast polec pod ciosami młodych, dokonuje rewolucji samych siebie i troszkę z przypadku, troszkę z przekory, staje na czele pochodu innowatorów rocka. Z boku, okiem lekko przymrużonym, rzecz całą obserwował Robert Fripp i na muzykę popularną miał już własne pomysły, będące wypadkową starych doświadczeń i tego, co zdołał podpatrzyć.
Mniej więcej w tym czasie w głowie Frippa zrodził się pomysł trylogii albumów „M.O.R.”. „Middle Of The Road” to gładkie, melodyjne produkcje popowe, przeznaczone dla radia, nie poruszające się w obrębie żadnego konkretnego stylu, dla których kryterium klasyfikacji jest li tylko osiągnięty sukces komercyjny. Mówiąc o trylogii M.O.R., gitarzysta wykazał się sporym poczuciem humoru – w końcu nigdy nie nagrał (i pewnie już nie nagra) popowego albumu. A zatem M.O.R. służyło mu jedynie za formę do wypełnienia pokrętną treścią.
Wciąż pozostając we współpracy z Gabrielem, Robert zgodził się wyprodukować jego drugą płytę, a także nawiązał kontakt z Daryllem Hallem – połową duetu Hall & Oates - i rozpoczął nagrywanie jego solowego debiutu. Płyta „Sacred Songs”, którą Fripp współkomponował, na której zagrał i którą wyprodukował, miała się nijak do estetyki macierzystej formacji Halla i do tego stopnia przeraziła szefów RCA, że kolejne dwa lata spędziła na półce. Nie zrażony tym, Fripp zabrał się do miksowania materiału Gabriela. Raz jeszcze spod jego ręki wyszedł album surowy, zimny, nieprzystępny. Wydany w 1978 roku „Scratch” został zniszczony przez krytykę i poniósł artystyczną klęskę.
Obie płyty, choć ciężko doświadczone przez los, oddawały wizję piosenki popularnej w oczach Frippa. Z jednej strony gitarzysta nadał „Sacred Saongs” i „Scratch” pewien koncept, formalnie wyrafinowany rys, z drugiej jednak, starał się posługiwać możliwie prostymi, łatwo przyswajalnymi środkami wyrazu (z lepszym lub gorszym skutkiem). Nic dziwnego, że tak skonstruowany popowy song na mile rozmijał się z oczekiwaniami masowego odbiorcy. W 1978 roku Robert wiedział już, że (choćby ze względu na zablokowanie premiery „Sacred Songs”) porażkę poniósł jego zamysł koherentnej trylogii. Nie stracił jednak wiary w słuszność celów, a do zakończenia dzieła pozostał mu jeszcze jeden krążek. Tu na scenę wkracza „Exposure”.
W niespełna dwa lata po skromnym powrocie do przemysłu muzycznego (Robert Fripp pisze: „Po doświadczeniu głupoty, próżności, zazdrości i skąpstwa, które towarzyszą sukcesom i nieodłącznym przychodom gotówki, nie miałem wcale zamiaru wracać”), gitarzysta po raz kolejny trafił na mur kolesiostwa i ignorancji wytwórni płytowych. Spotkanie z Bowiem i Eno w Berlinie było jednak katalizatorem nowych, ogromnych sił twórczych, które pozwoliły dociągnąć projekt M.O.R. do końca („a beginning, again, again.”). Dla introwertycznego Brytyjczyka, w owym czasie mieszkającego w samym środku nowojorskiej Hell’s Kitchen, „Exposure” było „swoistą formą autobiografii, deklaracją zainteresowań i zmartwień”. W jednym z wywiadów gitarzysta wyraził przekonanie o trójpoziomowej interpretacji tego tworu: zapisu dnia z życia, wejrzenia w głąb schizofrenicznych relacji rodzinnych i w końcu wejrzenia w głąb duchowego rozwoju jednostki.
Sesje „Exposure” rozpoczęły się jeszcze w 1978 roku, płyta miała premierę w 1979. Dając wyraz niepokojom i obserwacjom przełomu dekad, Fripp sięgnął do reprezentatywnych trendów ówczesnej awangardy. Oczywiście, można by sądzić, że intencje stworzenia popularnych piosenek zgodnych z przewrotną filozofią gitarzysty, rozmyły się wraz z upadkiem założeń trylogii. Pozostał jednak rdzeń: trzy-czterominutowy format, esencja energetycznego, acz formalnie wysublimowanego rocka – coś, jakby most łączący punkowy boom z doświadczeniami King Crimson, albo po prostu „nowa fala muzycznych eksperymentatorów”.
Urzeczony głosem Daryla Halla, Robert ściągnął go do studia, czyniąc głównym wokalistą „Exposure”. Hall zarejestrował swoje partie (w znacznej części improwizowane), a potem do akcji wkroczyli (po raz kolejny) wytwórnia i management. Raz jeszcze udało im się rozbić plany Frippa – zezwolono mu na wykorzystanie nagrań Halla tylko w dwóch utworach („You Burn Me Up, I’m A Cigarette” i „North Star”). Raz jeszcze gitarzysta musiał odwołać się do półśrodków i zmieniać swój koncept. I choć to banał, ów przymus wyszedł albumowi na dobre! W sesjach „Exposure” miast jednego wokalisty wzięło udział kilku, do tego wybitnych – co jeszcze poszerzyło, już gwiazdorską obsadę albumu. W studiu Hit Factory zebrali się bowiem: Phil Collins, Brian Eno, Peter Gabriel, Peter Hammill, Tony Levin, Jerry Marotta, Sid McGinnis, Terre Roche, Narada Michael Walden, Barry Andrews i nieszczęsny Daryl Hall. To swoiste whoiswho rocka, pod dyrekcją Frippa zarejestrowało 17 eklektycznych utworów, które wkrótce miały złożyć się na pierwszy solowy album gitarzysty King Crimson (na sesje nie dotarła, zablokowana, podobnie jak Hall, Debbie Harry, przeznaczona do coveru „I Feel Love” Donny Summer).
A sama płyta? Zaczyna się i kończy słowami Briana Eno; pierwszym właściwym utworem jest energetyczny punk’n’roll z Hallem na wokalu i już wiemy, że Fripp nie odpuści, że do samego końca będzie ostro i intensywnie. „Intensywnie” to dla „Exposure” słowoklucz – bo jak inaczej streścić crimsonowe „Breathless” zagrane w 7/4, wywrzeszczane przez Hammilla „Disengage” czy „NY3”? Obok tych karkołomnych, jest tu miejsce dla nastrojowych utworów pokroju „North Star” czy „Here Comes The Flood” Gabriela (w aranżacji jakże innej od oryginalnej, pochodzącej z „Car”), a nawet dla bluesa w postaci „Chicago”. Ta pstrokata powierzchowność paradoksalnie nie razi – cała w tym zasługa klarownej produkcji. Robert, podobnie jak w przypadku „Sacred Songs” i „Scratch”, zastosował na „Exposure” filozofię audio verite. Doktryna audio verite mówi: „zarejestrować, zmiksować, zamknąć sesję”, po drodze używając stosunkowo najmniejszej liczby studyjnych sztuczek, technologii, które przysłaniają prawdziwą esencję artysty…
Produkując wedle założeń audio verite „Sacred Songs” i „Scratch”, Fripp popełnił dwa albumy surowe i nieco kanciate. W przypadku „Exposure” udało mu się zachować należyte proporcje między studyjną ingerencją w esencję artysty, a przejrzystym miksem całości. Punkowa motoryka kompozycji i zimne brzmienie odpowiadały nowofalowym wyobrażeniom o istocie intelektualnego rocka i dla wyrosłego z progresywnych tradycji Frippa, mimo wszystko, taka recepcja albumu mogła być pozytywnym zaskoczeniem (jeden z recenzentów nazwał „Exposure” „Sierżantem Pieprzem Avant-Punku”). Oczywiście płyta nie zrobiła tłoku na listach przebojów – cóż, nie żyjemy w idealnym świecie. Ale na samym wydaniu w 1979 roku nie skończyły się przygody albumu.
Cztery lata później, na potrzeby transferu do CD, przygotowano (być może licząc, że nikt nie zauważy) delikatny remix, w którym dodano utworom miękkiego reverbu i troszkę obcięto stąd, troszkę doklejono tu. Żeby było śmieszniej, to nie jedyne wersje płyty. Drobne różnice można wychwycić w tzw. Definitive Edition ’89; poza tym istnieje promocyjna wersja „Exposure” z 1978 roku, nosząca nazwę „The Last of the Great New York Heartthrobs” – najbardziej pierwotny mix z Darylem Hallem na wokalu. Mając to wszystko na uwadze, przygotowując ostateczną (być może) reedycję w 2006 roku, Robert Fripp rozszerzył „Exposure” do wydania dwupłytowego. Pierwszy krążek mieści remasterowaną, oryginalną wersję z 1979 roku, zaś na drugim (Third Edition) niektóre z niewykorzystanych partii Halla zostały pomieszane z remixami z 1983. Druga płyta zawiera także appendix: pięć pozostałych alternatywnych wersji utworów (nie uwzględniając białych kruków dawno zapomnianej płyty promocyjnej). Uff… we finally got it right.
Fripp nie poddawał się do samego końca. Po upadku trylogii M.O.R., zapowiedział dwa follow-up albumy dla „Exposure” – „Frippertronics” i „Discotronics”, jednak w rezultacie niewiadomoczego żaden z nich nie powstał. W zamian otrzymaliśmy porcję innych produkcji sygnowanych marką frippertronics, a w końcu także nowe wydanie King Crimson. I, choć może się to wydawać dziwne, sceptycznie nastawiony Fripp, po wszystkich wybojach i dziurach, które musiał łatać, nad którymi musiał przeskakiwać, stwierdził, że ukontentowany jest finalnym efektem w postaci jednej tylko płyty – „Exposure”. Bo parafrazując otwierające album słowa Eno: „He could play us some of the new things he’s been doing, which he thought, could be commercial”.
Paweł Sajewicz
..::TRACK-LIST::..
Exposure [4th Edition 2021 Stereo Mix]:
1. Preface 1:16
2. You Burn Me Up I'm A Cigarette 2:23
Vocals - Daryl Hall
3. Breathless 4:47
4. Disengage 2:52
Vocals - Peter Hammill
5. North Star 3:14
Vocals - Daryl Hall
6. Chicago 2:15
Vocals - Peter Hammill
7. NY3 2:24
Vocals - Peter Hammill
8. Mary 2:09
Vocals - Terre Roche
9. Exposure 4:26
Vocals - Terre Roche
10. Häaden Two 2:53
11. Urban Landscape 2:36
12. I May Not Have Had Enough Of Me But I've Had Enough Of You 3:45
Backing Vocals - Joanna Walton
Vocals - Peter Hammill, Terre Roche
13. First Inaugural Address To The I.A.C.E. Sherborne House 0:05
14. Water Music I 1:27
Voice - J.G. Bennett
15. Here Comes The Flood 4:08
Vocals, Piano - Peter Gabriel
16. Water Music II 4:30
17. Postscript 0:43
Bonus Tracks:
18. Disengage 2:47
Lead Vocals - Daryl Hall
19. Chicago 2:16
Lead Vocals - Daryl Hall
20. NY3 2:24
Lead Vocals - Daryl Hall
21. Mary 2:09
Lead Vocals - Daryl Hall
22. Exposure 4:26
Lead Vocals - Daryl Hal
23. Chicago 2:07
Lead Vocals - Terre Roche
..::OBSADA::..
Bass - Tony Levin (tracks: CD-2 to CD-7, CD-9 to CD-10, CD-12, DVD-1 to DVD-6, DVD-8 to DVD-10, DVD-19 to DVD-24, DVD-26 to DVD-28)
Choir - Daryl Hall (tracks: CD-1, DVD-1, DVD-19)
Drums - Jerry Marotta (tracks: CD-2, CD-6, CD-9 to CD-10, DVD-1, DVD-5, DVD-8 to DVD-9, DVD-19, DVD-23, DVD-26 to DVD 27), Narada Michael Walden (tracks: CD-3, CD-7, CD-12, DVD-2, DVD-6, DVD-10, DVD-20, DVD-24, DVD-28), Phil Collins (tracks: CD-4 to CD-5, DVD-3 to DVD-4, DVD-21 to DVD-22)
Engineer - David Prentice, Jon Smith, Michael Ruffalo
Guitar, Electronics [Frippertronics] - Robert Fripp
Mixed By - Steven Wilson (tracks: CD-1 to DVD-18)
Organ - Barry Andrews (tracks: CD-4, CD-7, CD-12, DVD-3, DVD-6, DVD-10, DVD-21, DVD-24, DVD-28)
Other [Indiscretions] - Brian Eno (tracks: CD-1, CD-17, DVD-1, DVD-13, DVD-19, DVD-31), Edie Fripp (tracks: CD-4, DVD-3, DVD-21), Peter Gabriel (tracks: CD-1, DVD-1, DVD-19)
Pedal Steel Guitar - Sid McGinnis (tracks: CD-5, DVD-5, DVD-22)
Producer - Robert Fripp
Recorded By - Ed Sprigg
Remastered By [24 Bit Remaster] - Robert Fripp (tracks: DVD-19 to DVD-36), Simon Heyworth (tracks: DVD-19 to DVD-36)
Rhythm Guitar - Sid McGinnis (tracks: CD-9, DVD-8, DVD-26)
Synthesizer - Brian Eno (tracks: CD-5, CD-15, DVD-4, DVD-11, DVD-44, DVD-29)
https://www.youtube.com/watch?v=VZA3qLXj8bA
SEED 15:00-22:00.
POLECAM!!!
|