Best-Torrents.com




Discord
Muzyka / Progressive Rock
KITE PARADE [MP3@320] [FALLEN ANGEL]


Dodał: Fallen_Angel
Data dodania:
2024-10-09 15:33:43
Rozmiar: 317.93 MB
Ostat. aktualizacja:
2024-10-10 15:01:22
Seedów: 16
Peerów: 0


Komentarze: 0

...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.



I. The Way Home (2022):

1. Letting Go (7:16)
2. Strip the Walls (6:05)
3. This Time (5:57)
4. Suffer No Longer (4:57)
5. Going Under (4:35)
6. The Way Home (4:45)
7. Stranded (14:47)





Andy Foster - Vocals, Guitars, Bass, Saxophone, Keyboard Programming

with:
Nick D’Virgilio - Drums (tracks 1,2,3,5 & 7)
Joe Crabtree - Drums (tracks 4 & 6)
Russell Milton - Bass (tracks 2 & 6)
Andy Marlow - Bass (track 4)
Roger Xavier - Guitar (track 6)
Steve Bradford - Piano (track 4)
Phillipa Sen - Female Voice (track 5)




1 marca nakładem wytwórni White Knight Records ukazał się debiutancki album brytyjskiej grupy o nazwie Kite Parade zatytułowany „The Way Home”. I pewnie nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie nazwiska osób, które pomagały liderowi Kite Parade, Andy Fosterowi, w nagraniu tej płyty: miksem i masteringiem zajął się Rob Aubrey (m.in. Big Big Train, IQ), w pięciu utworach na perkusji zagrał Nick D’Virgilio, w dwóch pozostałych Joe Crabtree (ex-Pendragon, Wishbone Ash), a teksty napisał Steve Thorne.

I można by pomyśleć, że Kite Parade to kolejna z wielu objawiających się ostatnio supergrup, lecz de facto jest to raczej kreatywne alter ego Andy'ego Fostera lub, jak kto woli, jego jednoosobowy projekt (oprócz perkusji gra on na prawie wszystkich instrumentach oraz śpiewa we wszystkich utworach). Skomponowane przez niego utwory urodziły się z fascynacji tym wszystkim, co progresywno-rockowe. A pasja ta pojawiła się dzięki „syndromowi starszego brata”, który swoją bogatą kolekcją płyt zaszczepił u Andy’ego fascynację twórczością Yes, Supertramp i Genesis. W dodatku „The Way Home” to bardzo ‘angielski’ w swoim brzmieniu album upodabniający stylistykę Kite Parade do takich zespołów, jak It Bites, Kino, Darwin’s Radio, Mr. So & So i Moria Falls (czy ktoś jeszcze pamięta te trzy ostatnie?).

Zadziwia naturalna lekkość poszczególnych utworów, zwiewne figury melodyczne i łatwość, z jaką Andy buduje klimat. Całość brzmi zadziwiająco dojrzale. Album ma w sobie wszystko, co powinien mieć dobry (neo)progresywny krążek: potencjalny przebój („Letting Go”), obowiązkową balladę („Suffer No Longer”) oraz epicką minisuitę (zamykająca całość kompozycja „Stranded”). Ma także swój klimat, wypełniające go utwory są wysmakowane i nie ma wśród nich nietrafionych numerów. Mało tego, wszystkie nagrania mają duży walor melodyjności, są przystępne i potrafią zaciekawić. Zawierają one mnóstwo finezyjnie zagranych partii instrumentalnych (solówki na gitarze, syntezatorach i saksofonie, nie mówiąc już o mistrzowskiej grze perkusistów), a nasz bohater obdarzony jest niezwykle miłym i ciepłym głosem, do złudzenia przypominającym Johna Mitchella. Jak na debiutanta całkiem nieźle, prawda?

Myślę, że Andy Taylor może być dumny z tej płyty. Ma ona wspaniałą cechę, która sprawia, że przy każdym kolejnym przesłuchaniu wydaje się ona coraz lepsza i brzmieniowo bogatsza. Jest przy tym przystępna, nowocześnie brzmiąca, pełna ciekawych pomysłów, potężnych refrenów, a finałowemu 15-minutowemu progresywnemu epikowi „Stranded” niewiele brakuje do tego, by postawić go w jednym szeregu z najlepszymi klasykami brytyjskiego neoprogresywnego rocka.

Artur Chachlowski



II. Retro (2023):

1. Retro
2. Speed Of Light
3. Wonderful
4. Shadows Fall
5. Under The Same Sun
6. Merry-Go-Round




Andy Foster - Vocals, Guitars, Bass, Saxophone, Keyboard Programming

with:
Nick D’Virgilio - Drums (tracks 1,2,3,4 & 6)
Joe Crabtree - Drums (track 5)
Russell Milton - Bass (track 5)
Vladimir Kurganov - Fretless Bass (track 4)
Steve Bradford - Hammond Organ Solo (track 5)
Daz Atkinson - Guitar Solo (track 5)
Jessica Chambers - Backing Vocals (track 6)



Czytaliście recenzję wydanej równo rok temu debiutanckiej płyty „The Way Home” grupy Kite Parade? Odsyłam Was do tego tekstu, gdyż znajdziecie w nim syntezę tego, czym w istocie jest muzyka tej brytyjskiej formacji. Teraz trzymam już w ręku album nr 2 w dorobku Kite Parade i poniżej zajmę się szczegółowym opisem jego zawartości. Ale zanim to nastąpi, kilka zdań natury ogólnej. „Retro” wydaje się muzycznym sequelem poprzedniej płyty. Z tym, że jeszcze bardziej dojrzałym, brzmieniowo jeszcze wspanialszym i – pomimo swojego tytułu oraz staromodnych atrybutów na okładce – w swojej stylistyce jeszcze bardziej ‘neo’ niźli poprzedni krążek. Nie tylko znajdziemy tu świetne, zapadające w pamięć melodie, ale ogólnie album jest bardziej spójny, jak i bardziej złożony pod względem dynamiki i produkcji. Cieszy uszy jak nie wiem co!

Na nowej płycie Kite Parade rozwinął się i przekształcił z projektu nagraniowego w regularny zespół (podobno niebawem ruszy w pierwszą trasę koncertową). Zasadniczo nie zmienił się skład. Jak pamiętamy, Kite Parade to muzyczne dziecko mieszkającego w Somerset w Anglii Andy Fostera, który praktycznie sam gra na większości instrumentów (w tym także na saksofonie). I na płycie tej słychać jak świetnym jest muzykiem. A przy tym jak znakomicie sprawdza się też w roli wokalisty. Towarzyszy mu, podobnie jak na debiutanckiej płycie, dwóch renomowanych perkusistów: Nick D'Virgilio (Big Big Train, Spock’s Beard) i Joe Crabtree (Wishbone Ash, ex-Pendragon), a także, szczególnie w rozbudowanym instrumentalnie utworze „Under The Same Sun”, kilku gościnnie występujących muzyków (m.in. Russell Milton na basie, Steve Bradford – organy Hammonda i Daz Atkinson – gitarowe solo). Całość zmiksował Rob Aubrey (ten od Big Big Train, IQ, Pendragonu, Cosmografu, Spock’s Bead i innych) i jego rękę wyraźnie, podkreślam: wyraźnie!, słychać na tej płycie.

Album rozpoczyna się utworem tytułowym i to od wysokiego C. Najpierw rozlegają się głosy z jakiegoś komercyjnego zakupowego kanału telewizyjnego, do których dołączają potężne gitarowe riffy i wirujące linie klawiszy oraz nabijające rytm uderzenia perkusji Nicka D’Virgilio, a następnie pojawia się momentalnie przykuwający uwagę krystalicznie czysty wokal Andy'ego. To bardzo żwawy opener, który opowiada o walce z konsumpcjonizmem, o tym jak wszechwiedzący „eksperci” bombardują nas produktami, które mają rzekomo zmienić nasze życie. „Retro” jest świetnym pomysłem na rozpoczęcie albumu. To żywy, chwytliwy i nośny utwór umiejętnie zapraszający słuchacza do wejścia w świat brzmień i dźwięków, które Kite Parade ma do zaoferowania na nowej płycie. Skojarzenia momentalnie biegną w stronę takich grup, jak It Bites, Frost*, Jadis i Lifesigns. I tak już pozostanie do samego końca płyty…

Rozlegający się jakby spoza muzycznego kadru głos kontrolera kosmicznego centrum dowodzenia rozpoczyna utwór nr 2 – „Speed Of Light”. Napędzony jest on mięsistym, lekko funkującym basem, finezyjną grą perkusji i grających ze strzelistym rozmachem syntezatorów. Do tego dochodzi nutka elektroniki i niezwykle nośny refren, poza tym kilka zaskakujących zmian tempa, umieszczone gdzieś w połowie jazzrockowe gitarowe solo, którego nie powstydziłby się sam mistrz Holdsworth, odrobina instrumentalnego zapętlenia i wreszcie finałowy powrót do refrenu przeradzającego się w epicki finał. Duże brawa za tę kompozycję.

Majestatycznie prezentuje się nagranie nr 3 – „Wonderful”. Zaczyna się spokojnie, od subtelnej gitary akustycznej i delikatnego, jakby zasmuconego śpiewu. Foster apeluje, byśmy zrobili coś dla naszej planety, coś takiego, by pozostawić nasz piękny świat nietknięty, aby przyszłe pokolenia mogły nadal się nim cieszyć. Po kilkudziesięciu sekundach ten powolny, balladowy nastrój stopniowo zyskuje głębię, a gitara, bas, perkusja i klawisze łączą się w złożony i bogaty pejzaż dźwiękowy z kilkoma przeuroczymi progresywnymi pasażami. Śpiew Fostera unosi się na tle ujmujących sekwencji gitarowo-klawiszowych akordów. To bardzo mocny punkt programu tego albumu.

Podobnie rzecz ma się z kolejnym utworem – „Shadows Fall”. Rozpoczyna się od dzwonów i odgłosów nagrzanej słońcem łąki, niczym w słynnym „High Hopes”. Ale po zaledwie 20 sekundach dźwięki akustycznej gitary i spokojny wokal zabierają nas w trwającą prawie 10 minut nieprzewidywalną muzyczną podróż, w której czai się mnóstwo niespodzianek. Jest tu solówka na saksofonie, która znowu na myśl przywodzi stare produkcje Pink Floyd, jest tu długi, imponujący fragment instrumentalny oparty na sekwencji klawiszy kreujących bogatą paletę nastrojów, jest soczyste gitarowe solo, jest wreszcie kolejny nośny refren i niesamowite harmonie wokalne. Jest refleksja nad życiem, nad każdym szybko przemijającym dniem, kiedy to wieczorne „cienie kładą się na trawie”. Warstwa liryczna idealnie współgra z muzyką, czyniąc z tego utworu niezwykle podniosły hymn o tym, że powinniśmy starać się jak najlepiej przeżyć własne życie. Mocna rzecz, lecz, jak dla mnie, utwór ten niepotrzebnie tak szybko się wycisza, gdyż jego finał posiada nie do końca chyba wykorzystany potencjał.

Teraz nadchodzi czas na najbardziej poprockowo (przynajmniej w sekcji wokalnej) prezentujący się utwór na płycie. To „Under The Same Sun”. Stylistycznie brzmi jakby skrzyżowanie Lifesigns z RPWL. Być może ta subtelna brzmieniowa wolta wynika z innego składu personalnego muzyków pojawiających się w tym akurat utworze. Szalejący na perkusji Joe Crabtree i Russell Milton na basie zapewniają solidną podstawę, pozwalając na gitarowe loty w wykonaniu Daza Atkinsona i pulsującą solówkę organów Hammonda w wykonaniu Steve'a Bradforda, która pojawia się w szalonej końcówce tej sympatycznej kompozycji.

No i dochodzimy do finału płyty. Stanowi go trwająca niemal kwadrans wielowarstwowa kompozycja „Merry-Go-Round”. Cudowna rzecz. To prawdziwa muzyczna epopeja z gatunku takich, jakie kochają prawdziwi wyznawcy prog rocka. Początkowo wydaje się być dostojną balladą malowaną w pastelowych odcieniach, pierwsza część utworu rozdziera serce swoim smutkiem i oparta jest na łkających pociągnięciach gitary i przejmującym śpiewie Fostera. Ta dostojna, jakby trochę ospała atmosfera zmienia się w dalszej części utworu. Mniej więcej w jego połowie pojawia się jakby wzięta z innej muzycznej bajki szybka sekcja wokalna, która radykalnie kontrastuje z sekcją otwierającą. Podczas gdy zmiana nastroju na zdecydowanie żwawszy i lżejszy wydaje się mocno szokująca przy pierwszym przesłuchaniu, wszystko nabiera właściwego sensu i układa się w logiczną całość po kilku odtworzeniach, szczególnie, gdy przekonujemy się, że kompozycja ta kończy się chwytającym za serce, podniosłym od swojego epickiego patosu, triumfalnym dźwiękowym marszem, który zamyka album. Nie ma tu żadnych zbędnych technicznych, instrumentalnych popisów, ale zapewniam, że zapoczątkowany solówką saksofonu finał z fantastyczną partią gitary osadzoną na epickich brzmieniach syntezatorów zapada w pamięć na bardzo, bardzo długo.

„Retro” to bardzo przyjemny, melodyjny i przystępny progrockowy album, który zdecydowanie podnosi poprzeczkę w stosunku do, skądinąd, udanego debiutu grupy Kite Parade. Mamy tu bardzo dobre, bez wyjątku, utwory, które imponują potężnymi refrenami, świetnym instrumentarium i produkcją utrzymaną na najwyższym poziomie. Andy Foster z niebywałą lekkością i wdziękiem prezentuje ciekawe neoprogresywne pomysły, nie rezygnując z wrodzonej zdolności do wyczarowywania ładnych, zapadających w pamięć, melodii. Dlatego też ten album to pozycja obowiązkowa dla stych łuchaczy, którzy cenią prog rocka za jego wyrazistą stronę melodyczną, a przy okazji ukochali sobie miękkie, lecz wyraziste, neoprogresywne brzmienia, których korzeni należy szukać w latach 90. XX wieku, w złotej erze dla odrodzenia brytyjskiego progresywnego rocka.

Artur Chachlowski



III. Disparity (2024):

1. Fraternal Angels
2. Open Your Heart
3. Is this All there Is?
4. This World is Mine
5. Broken
6. Forgotten Youth
7. Is there Hope?
8. Make it Beautiful
9. Listen to the Angels




Andy Foster - vocals, guitars, bass, saxophone, keyboard programming

With:
Jimmy Pallagrosi - drums
Marcin Palider - bass
Christina Booth (Magenta) - vocals
Lyndsey Ward - vocals




Pamiętam jak mniej więcej półtora roku temu zachwyciłem się poprzednią płytą grupy Kite Parade pt. „Retro” i umieściłem ją w moim Top 10 ulubionych albumów AD 2023. Była to dla mnie jedna z najmilszych muzycznych niespodzianek zeszłego roku i nie ukrywam, że wiadomość o premierze nowego wydawnictwa (4 października br.) zelektryzowała mnie do tego stopnia, że wyprosiłem w wytwórni White Knight Records nadesłanie materiału promocyjnego i to z dużym wyprzedzeniem.

Dzięki temu miałem okazję zapoznać się z muzyczną zawartością krążka „Disparity” na długo przed jego oficjalną premierą. I co? Powiem tak: z całą pewnością rozczarowania nie ma. Ale chyba nowej płycie nie udało się zbliżyć do wysoko zawieszonej albumem „Retro” poprzeczki. 9 utworów, 40 minut z sekundami – tej płyty słucha się z ogromną łatwością, gładko i przyjemnie… No właśnie, czasami zbyt gładko. Całość jest dobrze poukładana, ugłaskana i uczesana… Chwilami aż za bardzo. I brzmi, niczym wzorzec metra w Sevres, jako perfekcyjny przykład typowo brytyjskiego prog rocka. A może raczej pop/prog rocka? Takiego zbliżonego do stylu grupy It Bites.

Bo właśnie z muzyką It Bites album „Disparity” kojarzy mi od pierwszej do ostatniej minuty. Przez cały czas lider i kompozytor, Andy Foster, epatuje nas charakterystycznymi melodyjnymi harmoniami i jego pomysł na nową płytę był taki, że postanowił położyć nacisk na delikatny przepływ muzyki w formie przyjemnego, nieinwazyjnego i mocno poprawiającego samopoczucie, brzmienia. W tym celu zreformował swój zespół i właściwie sam zagrał na wszystkich instrumentach za wyjątkiem basu (Marcin Palider) oraz perkusji (Jimmy Pallagrosi).

Otwierające album nagranie „Fraternal Angels” wprowadza nas w świat muzyki Kite Parade swoją nastrojową eufonią i chwytliwymi harmoniami. Fosterowi udało się zbudować niezwykle chwytliwą linię melodyczną, która delikatnie pieści uszy, tworząc główny wątek całego utworu. Tu i tam wtrąca się jakaś przebitka głosów z interkomu, odzywa się żwawsza partia syntezatorowa, a wszystko to „przykrywa” strzelista solówka zagrana na gitarze.

Z pierwszego utworu w płynny sposób wyłania się drugi – „Open Your Heart”. To ledwie 90 sekund z ładną wokalną melodią i jeszcze piękniejszą partią gitary, z którą zazębia się śpiew… gościnnie pojawiającej się tutaj Christiny Booth. To już właściwie utwór nr 3 – też krótki, bo trwający dwie minuty z sekundami, „Is This All There Is?”, którzy łącznie z dwoma poprzednimi stanowi niezwykle intrygującą ‘trójcę’ otwierającą nowy album Kite Parade. I obiektywnie rzecz ujmując, jest to naprawdę mocny, ciekawie skonstruowany, brzmiący oryginalnie, a co za tym idzie, naprawdę bardzo udany początek tego wydawnictwa. W tym momencie naprawdę czuje się, że będzie to nie tyle dobry, co bardzo dobry album…

Ale czy tak dzieje się w rzeczywistości?... Pierwsze problemy pojawiają się wraz z początkiem ścieżki czwartej, na której znajdujemy utwór „This World Is Mine”. Tutaj Kite Parade po raz pierwszy w sposób ewidentny nawiązuje do melodyjnego rocka z lat 80., i brzmi niczym klon It Bites, co dla jednych będzie zaletą, a dla innych paliwem do ostrej krytyki. Zresztą argumenty zarówno dla jednych, jak i drugich pojawią się na tym krążku jeszcze wielokrotnie.

Ale zanim o nich, warto zwrócić uwagę na wokalno-instrumentalne cudeńko w postaci kompozycji „Broken”. Swoją elegijną atmosferą i ciepłymi wstawkami saksofonowymi buduje ona przyjemną, marzycielską atmosferę. To właśnie tutaj zespół Andy Fostera pokazuje, że potrafi zabłysnąć nie tylko w szybszych tempach, ale i w spokojniejszych, introspekcyjnych (wspaniałe syntezatorowe, saksofonowe i gitarowe sola!) fragmentach. Utwór z minuty na minutę (a trwa tych minut prawie osiem) nabiera przyjemnej głębi, przez cały czas pozostając melodyjnie bardzo przystępny. Warto tutaj podkreślić udany występ drugiej gościnnie pojawiającej się na tym albumie wokalistki, Lynsey Ward.

Alternatywnym rockiem trąci utwór „Forgotten Youth”. Mniej tu progresu, a trochę więcej quasi-postpunkowego grania. Z nieustająco unoszącym się w powietrzu duchem muzyki It Bites (znowu!) oczywiście…

Paradoksalnie, jako raczej ‘bezobjawowy’ entuzjasta utworów instrumentalnych, muszę podkreślić niebotyczną klasę utworu „Is There Hope?”. To właśnie tutaj (i może jeszcze we wcześniejszym „Broken”) pod względem muzycznym Kite Parade prezentuje się najlepiej i najwspanialej. Bardzo lubię ten fragment płyty.

„Make It Beautiful” jest przykładem nieskomplikowanego, radosnego i melodyjnego progrockowego grania. To ponownie zakotwiczona w duchu poprockowych lat 80., lekka i klasycznie poukładana marzycielska piosenka, która dostarcza dokładnie tego, co obiecuje tytuł. A wpadające raz po raz w uszy przyjazne dźwięki jednych słuchaczy zachęcą do słuchania, a innych zanudzą swoją przewidywalnością. Zaliczam siebie do tego pierwszego grona i nie ukrywam, że bardzo lubię słuchać tej piosenki. Najlepiej z przymkniętymi powiekami, bo wtedy malują się pod nimi wspaniałe kolorowe obrazy.

Na samym końcu płyty umieszczono nagranie „Listen To The Angels” – trzyipółminutowe naturalne przedłużenie poprzedniej kompozycji. Jak dla mnie (i pewnie nie tylko dla mnie), za mało epickie, niestawiające przysłowiowej kropki nad „i”. Ot, takie trochę nijakie to zakończenie, jakby niespełnienie obietnicy danej na początku płyty…

Album „Disparity” balansuje na cienkiej granicy pomiędzy przyjemnymi melodyjnymi elementami rocka i gładkim prog/popem. Fani lekkiej, melodyjnej strony progresywnego rocka, zakorzenieni w AOR i mainstreamowym rocku, uznają ten album za idealny sposób na chwilę ucieczki od stresów dnia codziennego. Jednakże każdy, kto szuka mocniejszych wrażeń progresywnych, takich jak te, które można znaleźć nie tylko na klasycznych płytach gatunku, ale chociażby na przywoływanej już tu wcześniej płycie „Retro”, może uznać nowy album Kite Parade za zbyt prosty i za zbyt przewidywalny.

Podsumowując, „Disparity” to solidny i klimatyczny album, który przypadnie do gustu fanom melodyjnej i klasycznej, elegancko skrojonej odmiany progresywnego rocka. Profesjonalna realizacja i przejrzyste aranżacje świadczą o doświadczeniu i kunszcie zespołu. Andy Foster i spółka nie wyznaczają tym krążkiem nowych standardów. Wpisują się w nurt melodyjnego, przystępnego grania, za co pewnie spotka ich krytyka w postaci stwierdzeń w rodzaju „po co komu ta kopia It Bites?”.

Na koniec powiem tak: swego czasu podobne słowa krytyki padały pod adresem formacji Kino i w ogóle nie przeszkodziło mi to wtedy w ‘katowaniu’ na okrągło albumu „Picture”. I tym razem podobne opinie też nie powstrzymają mnie przed słuchaniem i częstym wracaniem do nowych dźwięków oferowanych przez Kite Parade na płycie „Disparity”. Bez względu na fakt, że jej poziom niestety nie zbliżył się do „Retro”.

Artur Chachlowski




https://www.youtube.com/watch?v=Ko2V2eUcmIw



SEED 15:00-22:00.
POLECAM!!!

Komentarze są widoczne tylko dla osób zalogowanych!

Żaden z plików nie znajduje się na serwerze. Torrenty są własnością użytkowników. Administrator serwisu nie może ponieść konsekwencji za to co użytkownicy wstawiają, lub za to co czynią na stronie. Nie możesz używać tego serwisu do rozpowszechniania lub ściągania materiałów do których nie masz odpowiednich praw lub licencji. Użytkownicy odpowiedzialni są za przestrzeganie tych zasad.

Copyright © 2024 Best-Torrents.com