...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::..
Wij to trzygłowe stworzenie nocy. Wypełza z warszawskich piwnic z surowym, protometalowym brzmieniem, do czego wystarcza gitara, gary i wokal. Minimalistyczne aranże nurzają korzenie w latach 70. ale zachowują ciężar właściwy swoim czasom, nawet bez basówy. Wyobraźcie sobie The White Stripes gdyby Jack White zaciągnął bluesa od Tony'ego Iommi zamiast Son'a House a nad wszystkim górowałaby bojowa pieśń Walkirii. Pieśń w języku polskim, opowieść o pradawnych tajemnicach.
Panująca na scenie muzycznej moda powrotu do klasyków doomu i stoner rocka żyje i ma się dobrze. Zespoły parające się tym nurtem wydają kolejne albumy, na nowo zaczynają koncertować, i ogólnie rzecz biorąc, odnajdują się w stylistyce tego przystępnego, ale jednocześnie subtelnie mrocznego i niepozbawionego doomowego ciężaru grania.
Na podobną muzyczną ścieżkę wkroczyła również warszawska ekipa Wij. Mówiąc w dużym uproszczeniu, zespół zabrał się jak należy za rocka flirtującego z bluesem i stonerem, momentami dopełnionego „piosenkową” przystępnością. A że podobne stwierdzenie byłoby wspominanym już znacznym spłyceniem ich twórczości, czas na kilka słów wyjaśnienia.
Słuchając Dziwidła, nie odniosłam wrażenia, że sięganie po sprawdzone wzorce działa na niekorzyść zespołu. Wręcz przeciwnie – Wij pokazali, że korzystając z tych wielokrotnie utrwalanych w muzyce motywów, wciąż mogą dodać coś od siebie. Niezależnie od tego, czy przesądziła o tym chwytliwość ich repertuaru, uderzająca prostotą produkcja muzyczna, czy wreszcie śpiewane po polsku teksty, Wij wiedzieli, jak zapewnić sobie oryginalność.
Chwytliwy od pierwszych dźwięków album Dziwidło jest przepełniony stosunkowo prostymi, ale nigdy prostackimi riffami, wtrąceniami w doomowo-stonerowej konwencji i oczywiście solidnym rockowym brzmieniem.
Ponadto na korzyść działa wyważenie albumu pomiędzy rozwleczonymi, pełnymi klimatu utworami a cięższym, przybrudzonym brzmieniem. Z przyjemnością wsłuchiwałam się w Czarnego Lwa ze stonerowym zacięciem, jak również w wolniejsze, bluesowe rytmy, w jakie wpadają chociażby Czerw i Wielki Martwy. Ten drugi, walcowaty na doomową modłę utwór stopniowo nabiera tempa, by po pewnym czasie uderzyć z mocą.
A skoro już o cięższych i mocniejszych kompozycjach mowa, nie sposób pominąć coverowego W Przymierzu z Diabłem, czyli Venomowskie In League with Satan w wykonaniu Wija. Znakomity damski wokal, polski tekst utworu i ciekawe organiczne brzmienie – Wijowi nie można odmówić pomysłu na aranżację coveru.
Warto znów wspomnieć o prostocie środków wyrazu – Dziwidło jest równoznaczne z pozbawioną ozdobników produkcją.
Zero udziwnień, niemal brak zabiegów, których na żywo nie dałoby się wiernie odtworzyć – Wij tworzą muzykę tak brzmieniowo oszczędną, że w ostatecznej wersji nie doczekamy się gitary basowej. Chociaż bardzo mocno odczuwałam brak konkretnego, wyrazistego basu, który nadałby repertuarowi Wija porządnego groove’u i wspomógł świetną pracę perkusji, to trójca z Warszawy nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa w wybranej formule muzycznej – a to zostawia przecież otwartą furtkę na to, by na ich kolejnym wydawnictwie znalazł się też bas, prawda?
Podczas odsłuchu Dziwidła można bez przeszkód odnieść wrażenie, że skład Wija ma pomysł na ukucie własnego stylu bazującego na znanych już gatunkach muzycznych i jednocześnie wzbogaconego pewną oryginalnością. Już za to należy im się uznanie i to właśnie dzięki ich pierwszemu pełnemu wydawnictwu będę z ciekawością śledzić dalsze poczynania Wija i ich eskapady przez garażowo rockowe, spowite stonerową aurą muzyczne pejzaże.
Annika
O promującym swój pierwszy album tercecie Wij można przeczytać, że jego członkowie udzielali się dotychczas w kapelach Elvis Deluxe, Komety, Soulburners, The Real Gone Tones i Snowgroomers, ale coś w jego wizerunku sprawiło, że grupą zainteresowałem się bez wiedzy o tych powiązaniach, a nawet trochę wbrew nim. Może moją uwagę przyciągnęła sama nazwa, z której osoba anglojęzyczna nie wymówiłaby prawidłowo ani jednej głoski, a może podziałało na mnie słowo "protometal" - bo tak właśnie zespół swoją muzykę określa. Zapewne prawidłowe są obie odpowiedzi. Pozostało pytanie, czy za tymi dwoma wyrazami rzeczywiście kryje się coś, co mi się spodoba.
Dźwiękowa zawartość albumu "Dziwidło" szybko przywiodła mi na myśl takie kapele hołdujące staremu rockowi, jak szwedzkie Blues Pills i Siena Root. Polskiej grupie wyraźnie przyświeca podobna idea wskrzeszania ducha muzyki sprzed pół wieku. Szczególnie mocno daje to odczuć Maria swoim śpiewem, w tym wokalizami w średnio co drugim kawałku - m.in. w "Peperudzie" i "Łapaczu snów". Po pierwszych przesłuchaniach w pamięć zapadły mi przede wszystkim jej partie z utworów "Żmij" i "Madame". Odrobinę klimatu dodają teksty, wyłącznie w języku polskim, mniej lub bardziej przypominające mroczne baśnie i podania ludowe. Gdyby ktoś chciał dzieła Marii poczytać, znajdzie je w książeczce, w której oprócz nich zamieszczono tylko parę ilustracji w stylu tej z okładki, podstawowe informacje o albumie i jedno zdjęcie tercetu.
Poza językiem różnica między Wijem a pozostałymi wymienionymi kapelami jest taka, że polski zespół gra ciężej. Są tu liczne echa blues rocka, ale też elementy stonerowe, we fragmencie "Łapacza snów" słychać inspirację doom metalem, a do utworu tytułowego trafiła niemal thrashowa wstawka. Mieszanka dobrze się uzupełnia z dość surowym brzmieniem i z instrumentarium - skromnym i nietypowym. W składzie Wija znajduje się bowiem tylko jeden szarpidrut, uzbrojony w gitarę barytonową. Choć oczywiście ma to wpływ na kompozycje, nie należy się spodziewać, że ten muzyk je zdominuje. Mimo że zawartość "Dziwidła" to gitarowe granie, riffy niestety szczególnie się nie wyróżniają, może poza utworem tytułowym.
Przy repertuarze, który oferują wokalistka i dwaj instrumentaliści, trzydzieści sześć minut to odpowiedni czas trwania albumu. "Żmij", pierwszy z jedenastu utworów, jest też jednym z najlepszych. To pobudzający cios świetnie się nadający na otwarcie - tercet od początku przyjemnie zasuwa, aż w krótkim refrenie ładnie urozmaica rytm, a Maria czaruje śpiewem. Zbliżone tempo i charakter ma m.in. "Czarny lew", który jest prostszy i nie ma w nim tyle ognia, ale po kilku przesłuchaniach też może wpaść w ucho. Wolniej zespół gra w "Dziwidle", stanowiącym drugi mocny punkt albumu - jak również drugą pozycję na liście utworów - oraz w mniej ciekawym "Wielkim martwym". Niezłe są też "Kat" i "Madame", ale naprawdę świetna jest dopiero nieco psychodeliczno-folkowa druga połowa "Peperudy". Szkoda, że albumowi zabrakło mocnego zakończenia. "Tyrania trupa" na tle reszty materiału wypada przeciętnie.
Od całości trochę odstają dwa utwory. Jednym jest weselej brzmiący "Czerw". Drugi to "W przymierzu z Diabłem", czyli przeróbka "In League with Satan" Venom. Cover należy do najsłabszych pozycji w zestawie. Gdyby nie jego jedyny wyrazisty element - czyli prosty, chwytliwy refren - nadawałby się do wyrzucenia. Zakładam, że zespół wolał spróbować przyciągnąć uwagę odbiorców nazwą słynnej kapeli, niż oprzeć się w całości na dobrym, autorskim materiale. Umocniłem się w tym przekonaniu, gdy przesłuchałem też poprzedzające album demo i promo, z których repertuar tylko częściowo został wykorzystany na "Dziwidle". Zamiast "W przymierzu z Diabłem" na liście utworów długograja zdecydowanie bym wolał zobaczyć "Królowa jest głodna". "Na dnie moich oczu" też uznałbym za lepszy wybór.
Trudno jest zarzucić albumowi jakąś poważną wadę. Znajdą na nim coś dla siebie i będą zadowoleni miłośnicy m.in. wczesnego Black Sabbath, wokalistek bluesrockowych i prostszych kawałków Kyuss. Mam jednak nadzieję, że na następnym długograju instrumentaliści dadzą z siebie więcej, a może nawet stanie się ich więcej - poszerzenie składu o drugiego gitarzystę nie byłoby złym pomysłem.
Krasnal Adamu
Trio Wij zdaje się mieć we krwi rocka w swej najbardziej pierwotnej odsłonie. Określani są wręcz składem protometalowym. Na płycie „Dziwidło” słychać to idealnie.
Estetyka starego kina grozy oraz wszelkie niejasne ‘obślizgłe’ i niepewne historie, to główna tematyka tekstów, które przewijają się w piosenkach zespołu. Wyśpiewywane przez Tuję Szmaragd, której barwa głosu osadzona jest gdzieś między Mirą Kubasińską i Anją Orthodox, sugestywnie, teatralnie, a nawet kokieteryjnie przekazuje te wszystkie wątpliwe w wydźwięku opowieści. Tak jest chociażby w motorycznym „Żmiju”, który traktuje o przebudzeniu… bestii (?). Kapitanie wypada utwór tytułowy, który muzycznie stanowi kwintesencję stylu grupy (tempo kawałka zmienia się aż trzykrotnie), a przy tym dość nonszalancko przytoczono w nim historię jadowitego kwiatu. Polecam też ‘podnóżkowego’ „Czarnego Lwa”, którego tekst znakomicie koreluje z charakterem utworu. Nieoczywistą historię miłosną przynosi natomiast „Czerw”. Z kolei „W przymierzu z diabłem” to autorska i całkiem ciekawa interpretacja „In League With Satan” Venom. Natomiast „Wielki Martwy” spokojnie mógłby się znaleźć w repertuarze grupy Breakout. Zabarwiony bluesowym ciężarem, jest jedną z ozdób całej płyty. Zaś o taki numer jak „Peperuda” spokojnie mogłaby się pokusić formacja Queens Of The Stone Age. Tuja jednak wypada wokalnie dużo ciekawiej, niż Josh Homme. Potwierdza to także w świetnym, naznaczonym nieco stonerowym riffem „Kacie”. Ciekawym przypadkiem jest natomiast „Madame”, mający zadatki na hymn stadionowy. Ten zaskakująco skoczny numer świetnie uzupełnia całość. Nie do końca można powiedzieć to samo o „Łapaczu Snów”, który ze zbyt gęsto-mruczącym riffem, robi w jakimś stopniu za zapchajdziurę na „Dziwidle”. Zamyka je natomiast nieco sabbathowa „Tyrania Trupa”, przypominająca konstrukcją „War Pigs” kwartetu z Birmingham.
„Dziwidło” to udana propozycja dla fanów starego, dobrego rocka z nieco większym pazurem. Nie cierpię tego określenia, ale tutaj ze względów lirycznych płyty, pasuje aż nadto. A tymczasem proszę wypatrywać koncertów, bo z tym Wijem na żywo zmierzyć się warto.
Maciej Majewski
Wij is a nocturnal six-legged, three-headed creature that crawls out of murky Warsaw cellars to play raw but muscular protometal with
just guitar, drums and female vocals. Their minimalist sound is steeped in metal’s seventies roots yet maintains a modern heaviness, even without a bass guitar. Imagine The White Stripes if Jack White had learned his blues from Tony Iommi instead of Son House, with a wailing female Viking warrior singing of ancient mysteries in Polish. Their album contains 10 band originals plus a Venom cover.
..::TRACK-LIST::..
1. Żmij 02:09
2. Dziwidło 03:21
3. Czarny lew 03:12
4. Czerw 03:25
5. W przymierzu z Diabłem (Venom cover) 02:50
6. Wielki martwy 03:06
7. Peperuda 03:51
8. Kat 02:51
9. Madame 03:13
10. Łapacz snów 03:38
11. Tyrania trupa 04:25
..::OBSADA::..
Miko - Drums
Palec - Guitars
Maria Lengren - Vocals, Lyrics
https://www.youtube.com/watch?v=4IsQtghN9Lc
SEED 14:30-23:00.
POLECAM!!!
|