|
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI..
..::OPIS::..
Premierę kolejnego albumu Testament ciężko nazwać świętem thrash metalu, bo styl zespołu przez lata tak ewoluował, że najprościej nazwać go po prostu metalem. Album nosi tytuł Para Bellum, jest pierwszym albumem dla Nuclear Blast po podpisaniu kontraktu na kolejne trzy płyty dla wytwórni i miał premierę 10 października 2025 roku.
Nim usiadłem do pisania tego tekstu dałem sobie czas na wycieczkę w przeszłość w moje wspomnienia. Miała ona na celu przypomnienie sobie, jaką pozycję zajmowała kapela Petersona przez długie lata mojej przygody z metalem. Doszedłem do wniosku, że od usłyszenia po raz pierwszy The New Order nigdy sobie tego zespołu nie odpuściłem, Testament nigdy nie nagrał St.Anger czy Risk i nie dał fanom powodu do nabijania się z siebie czy odłożenia na półkę. Podczas załamania się popularności thrash metalu w połowie lat 90. band nagrał potężny Demonic, który w moim uznaniu można nazwać odpowiedzią na to co ze sceną zrobiły takie albumy jak Burn My Eyes (Machine Head) czy Demanufacture (Fear Factory). Ruch ten zapewnił zespołowi utrzymanie się na poziomie w czasach najtrudniejszych dla klasycznego metalu i pozwolił nagrać najmocniejsze albumy. Lata 00. przyniosły już delikatny powrót do klasyki i Testament się uchował bez popełnienia wydawniczej wtopy. Późniejsza działalność studyjna mocno skupiła się na łączeniu tego, co najlepsze w klasycznym brzmieniu zespołu, z albumami brutalniejszymi, i tak to wygląda do dziś.
Tak samo jest z Para Bellum. Promujący płytę Infanticide A.I nie pozostawił żadnych wątpliwości, że band nie ma zamiaru zwalniać. Założyciele zespołu w postaci Erica Petersona i Chucka Billy’ego pomimo przekroczenia sześćdziesiątego roku życia podtrzymują ogień w swoich żyłach i przekraczają kolejne granice brutalności Testament. Każdy, kto usłyszy otwierający album For the Love of Pain, dojdzie do tego samego wniosku, że „tego to jeszcze nie było”. Peterson pozwolił tu sobie na ukazanie swojej nie ukrywanej miłości do black metalu i po energicznym, groove’owym wstępie uderzył z mocą, jakiej nie mają niektóre zespoły złożone z nastolatków. Wymianki wokalne pomiędzy growlującym Chuckiem i skrzeczącym Erikiem miażdżą. Nie bez znaczenia pozostaje też pozwolenie na pokazanie swych możliwości najnowszemu nabytkowi zespołu w postaci Chrisa Dovasa (Vital Remains, ex-Seven Spires), który zagęścił partie perkusji i je możliwie – względem stylu Testament – zbrutalizował, wciskając blasty i dwie stopy, gdzie tylko mógł.
Mocny początek i brutalny wyziew w postaci For the Love of Pain i Infanticide A.I zatrzymuje Shadow People, który rozpoczyna się totalnie, klasycznie testamentowym riffem. Mam uczucie, że słyszałem go co najmniej na pierwszych czterech albumach grupy, ale za to już długo nie było aż tak thrashowo na albumach nowszych. Jest to bardzo dobry utwór, utrzymany w stylu Testament z lat 80. Billy śpiewa z charakterystyczną dla siebie chrypą i poza małym „półblastem” w refrenie utwór ten mógłby pojawić się na przykład na Souls of Black. Z czwórką natomiast pojawia się największe zaskoczenie płyty, ballada. Meant to Be to kompozycja zbudowana na akustycznych gitarach i wokalu Chucka, skojarzenia lecą do The Ritual i hymnu Return to Serenity. Piękna rzecz.
Po momencie wyciszenia wlatuje High Noon, który najbardziej kojarzy mi się z albumem The Gathering. Deathowy wokal dominuje na całej długości utworu, a motywy mieszają „deathujący” ciężar z thrashem. Pojawia się tu także bardzo dobre solo, utrzymane trochę w stylu Jamesa Murphy’ego (gitarzysty znanego z Obituary, który grał na Low, Demonic i The Gathering). Kolejny, Witch Hunt nie odpuszcza z tonu, utrzymując duszny klimat. Po tej dwuutworowej dawce brutalności do końca albumu mamy do czynienia z lżejszym obliczem Testament. Billy dużo śpiewa, w riffach pojawia się dużo melodii, trochę heavy metalu, a nawet bluesowego feelingu (Nature of the Beast). Ta twarz Testament jest równie ważna w historii, ale już tak nie szokuje, jak wcześniejsze utwory. Daje solidne, korzenne zakończenie albumu, które będzie uwielbiane głównie przez fanów początku zespołu. Osobiście, początkowo miałem problem z zamykającym całość utworem tytułowym. Para Bellum łączy growlowane zwrotki z bardzo melodyjnym refrenem i jakoś mi się te motywy gryzły. Jednak po kilku odsłuchach ostatecznie się przegryzły i mogę stwierdzić, że lubię jednak całość.
Pierwszy odsłuch Para Bellum to był zachwyt. Początek płyty mnie dosłownie zabił, bo nie wierzyłem, że Testament stać jeszcze na taki atak. Późniejsze odsłuchy trochę uśpiły pierwszą podnietę i zacząłem go odbierać jako całość, a nie jako same fajerwerki. To był moment, w którym zacząłem go poznawać, rozumieć jego różnorodność. Przesłuchałem album kilkanaście razy, by mieć pewność co do oceny. Uważam, że Testament nagrał najlepszy album od czasu The Gathering. Ostatnie płyty zawsze trzymały wysoki poziom, posiadały wiele świetnych utworów, ale chyba żaden słuchany w całości nie podobał mi się tak jak Para Bellum. Oczywiście marzy mi się płyta, która w całości brzmiałaby ja Demonic, marzy mi się też taka korzenna, thrashowa i przebojowa jak The New Order, ale od lat dostajemy ich mieszanki, a utrzymanie tych różnych żywiołów w ryzach nie jest łatwe. Czasami miałem wrażenie, że płyty są nierówne. Nowa jest totalnie różnorodna, ale chyba jednocześnie najbardziej spójna. Album utrzymuje bardzo wysoki poziom zespołu i pcha go dalej, udowadniając, że wiek jednak nie ma wpływu na jakość metalu. Albo masz dobre pomysły, albo odcinasz kupony od przeszłości. Testament należy do tych, którzy mają dobre pomysły.
Brzeźnicki
Ciężko uwierzyć, że od wydania "Titans Of Creation" minęło już pięć lat. Jeszcze trudniej w to, że występ w Kostrzynie na Pol'And'Rocku odbył się rok wcześniej. Już wtedy członkowie zespołu kręcili na liczniku w okolicach sześćdziesiątki, ale nie przeszkodziło im to w zagraniu świetnego, bardzo żywiołowego, prawie 80-minutowego seta. Na scenie wyglądali, jakby byli w pełni wieku produkcyjnego, a nie zbliżali się do emerytury. W studiu na "Titans Of Creation" również wypadli bardzo dobrze, dając kolejny argument osobom twierdzącym, że Testament nie ma w swojej dyskografii słabego albumu. Jedna z najdłuższych przerw studyjnych przyniosła w końcu "Para Bellum" - album udowadniający starym dziadom z Metalliki, Kreatora czy Destruction, że mimo wieku można wciąż grać ciężko, świeżo, brutalnie, kreatywnie i z werwą.
Testament "wjechał z buta" krążkiem, który bez problemu powinien podbić tegoroczne zestawienia najlepszych płyt w kategorii rock/metal. Wszystko tutaj pięknie "gra". Album zaczyna się świetnym, wyjątkowo ciężkim i brutalnym "For The Love Of Pain". Pojawia się tu growl, są też blasty. Momentami utwór brzmi jak zagubione ogniwo z czasów "Demonic". Tak ciężko nie było od "The Formation Of Damnation". To otwarcie na poziomie "D.N.R." z "The Gathering", czyli jest po prostu świetnie. Dalej mamy dwa utwory przedpremierowe. "Infanticide A.I." również pędzi w ekspresowym tempie i wcale nie ustępuje ciężarem otwarciu albumu. "Shadow People" dość wyraźnie zwalnia, co daje sporo miejsca na zbudowanie klimatu i rozbudowanie formuły. Dzieje się tu na tyle dużo, że w ogóle nie czuć, iż utwór trwa prawie sześć minut.
Trochę większym wyzwaniem dla niektórych może być "Meant To Be" - testamentowa ballada trwająca ponad siedem i pół minuty. Utwór jest w dużej mierze akustyczny, a w kilku miejscach pojawiają się smyczki. Jeśli ktoś lubił wcześniejszą balladową odsłonę zespołu, bez problemu odnajdzie się również tutaj, bo to zwyczajnie bardzo dobra kompozycja. Reszta będzie miała czas na złapanie oddechu, bo dalej jest już tylko szybko i ciężko. "High Noon" czerpie garściami z okresu "Demonic", "Witch Hunt" wraz z otwarciem bije się o miano najcięższego fragmentu wydawnictwa, a "Nature Of The Beast" i "Room 177" mają w sobie sporo przebojowości. Całość w świetny sposób spina klamrą utwór tytułowy, po którego ostatnich dźwiękach pozostaje pewien niedosyt - chciałoby się chociaż jednego lub dwóch utworów więcej. To fenomenalne, biorąc pod uwagę, że "Para Bellum" trwa ponad 50 minut, a czas ten mija w ekspresowym tempie.
Zespołowi udało się uniknąć mielizn i stworzyć naprawdę mocny materiał. Słychać, że muzycy są w świetnej formie. Chuck płynnie porusza się pomiędzy śpiewem, krzykiem i growlem - tak dobrze brzmiał ostatnio kilkanaście lat temu. Na gitarach cuda wyprawiają Skolnick z Petersonem. Na płycie pełno jest smaczków, zmian tempa, przejść, solówek. Gitarzystom tempa dotrzymuje Chris Dovas, czyli świeżak w zespole. Perkusja brzmi tu świetnie i dodatkowo podkręca dynamikę. Całość dopełnia Di Giorgio, który na basie ma już ponad dziesięcioletni staż w zespole.
Wszystkie te elementy sprawiają, że "Para Bellum" słucha się znakomicie i od razu po końcowych dźwiękach ma się ochotę ponownie wcisnąć "play". To najlepszy i najcięższy album Testamentu od co najmniej kilkunastu lat. Tak dużo elementów deathowych pojawiło się ostatnio 17 lat temu. Wraz z "Dark Roots…" i "The Formation Of Damnation" może bić się o miano najlepszego albumu zespołu nagranego w tym tysiącleciu. Na plus jak zwykle punktuje również kolejna świetna okładka Elirana Kantora.
Karol Otkała
https://www.youtube.com/watch?v=TzR0Rgj9zH4
..::TRACK-LIST::..
1. For the Love of Pain 5:35
2. Infanticide A.I. 3:28
3. Shadow People 5:45
4. Meant to Be 7:33
5. High Noon 3:53
6. Witch Hunt 4:16
7. Nature of the Beast 4:28
8. Room 177 4:18
9. Havana Syndrome 4:40
10. Para Bellum 6:31
..::OBSADA::..
Chuck Billy - lead vocals
Alex Skolnick - lead guitar
Eric Peterson - rhythm and lead guitar, backing vocals
Steve Di Giorgio - bass
Chris Dovas - drums
Dave Eggar - string arrangement, orchestration, cello, viola, violin
Chuck Palmer - string arrangement
Xavi Morató - violin
https://www.youtube.com/watch?v=EuYGa2VNEOg
SEED 15:00-22:00.
POLECAM!!!
|