|
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI..
..::OPIS::..
Doskonały, drugi album ważnej włoskiej progresywnej formacji, nawiązującej wyraźnie do stylistyki wczesnych Jethro Tull, ale z większą ilością klawiszy.
Włoska reedycja z 2004 roku, w rozkładanej kartonowej kopercie.
Z szerokiego wachlarza włoskiego rocka progresywnego z lat 70-tych tym razem sięgam po płytę „DNA” grupy JUMBO powstałej w Mediolanie w 1970 roku. Uczciwie ostrzegam – nie jest to zespół, który da się od razu polubić. Nie ma ani rozmachu PFM, ani majestatu Banco del Mutuo Soccorso. Nawet okładka płyty jest odpychająca. A jednak wśród najbardziej eklektycznych włoskich formacji jako jedna z nielicznych była w stanie nadać gatunkowi konotację, która nigdy wcześniej nie była tak surowa i tak cierpka. Zespół stworzył własny, oryginalny i niepowtarzalny styl oparty głównie na jednym z najbardziej osobliwych włoskich głosów. W porównaniu z Francesco di Giacomo z Banco del Mutuo Soccorso, którego uważam za jednego z najlepszych wokalistów tamtej epoki lider grupy, Alvaro „Jumbo” Fella, w moim odczuciu zdecydowanie stał na szczycie kategorii „najdziwniejszy wokal”. Jego niebywale charakterystyczny, szorstki, nosowy głos przechodzący od szeptu do krzyku można opisać jako gardłowy, odpychający i instynktowny. Ale to powierzchowne odczucie bowiem osobliwie teatralny sposób śpiewania Alvaro przesiąknięty pasją i czystymi emocjami nadawał kolorytu ich muzyce.
Zanim Fella założył własny zespół wcześniej grał na basie w grupie Juniors wspierającą piosenkarza Gianniego Pettenati, którego czasem zastępował przy mikrofonie. Zauważony przez ludzi z Numero Uno w 1970 roku pod pseudonimem Jumbo nagrał dla nich dwa single: „In Estate” i „Montego Bay”. Co ciekawe w nagraniu tego pierwszego wspierali go Franz Di Cioccio i Flavio Premoli z Quelli (później Premiata Forneria Marconi), oraz Mario Lavezzi przyszły członek progresywnej grupy Il Volo. Rok później przechodząc do Philipsa Fella nagrał dużą płytę. Przy jej tworzeniu pomagali mu muzycy przyjaciele: Daniele Biancini (gitara), Sergio Conte (organy), Dario Guidotti (flet, harfa), Vito Balzano (perkusja) i Aldo Gardano (bas), którzy formalnie stali się członkami zespołu JUMBO. Album „Jumbo” z niewiadomych do dziś przyczyn (sceptycyzm szefów wytwórni..?) ukazał się dopiero w kwietniu 1972 roku. Płyta, oparta głównie na akustycznym brzmieniu, niewiele ma wspólnego z ich późniejszymi dziełami choć uważam, że to dobrze wyprodukowany krążek balansujący między folkiem a blues rockiem zakotwiczonym w poprzedniej dekadzie. Jeśli doszukiwać się śladów prog rocka to są one w zasadzie tylko na „Amore Sono Qua”, w którym pojawiają się klawisze i flet. Na szczęście Fella i jego ekipa szybko zrozumieli, że trzeba dokonać poważnej korekty muzycznej co pokazali na drugim albumie wydanym w październiku tego samego roku.
Jeśli patrząc na okładkę miałbym jednym zdaniem zrecenzować tę płytę brzmiałoby to mniej więcej tak: „Okropna okładka, piękna muzyka!” To tyle żartu, teraz odrobinę poważniej.
Muzycy świadomie zrezygnowali z szablonów muzyki klasycznej na rzecz bluesowo psychodelicznego rocka, co czyni album rzadkim przykładem symbiozy obu tych gatunków z progresywnym rockiem. Efekt finalny okazał się niesamowity gdyż w stosunku do debiutu, „DNA” jawi się jako odważna mieszanka pasji z embrionalnym Jethro Tull. Płytę otwiera długa (20.40 min.), trzyczęściowa kompozycja „Suite Per Il Sig K” („Apartament dla pana K.”) w warstwie lirycznej nawiązująca do opowiadania Franza Kafki „Przemiana” (oryg. „Die Verwandlung”), w której mężczyzna po przebudzeniu się stwierdził, że przemienił się w wielkiego chrząszcza. Począwszy od pierwszych dźwięków fortepianu i następującej po niej znakomitej, mrożącej krew w żyłach solówce na flet wiadomo, że będziemy świadkami czegoś wyjątkowego, a pojawiająca się tuż po tym dzika gitara mogąca rywalizować z rykiem niedźwiedzia grizzly zapowiada ekstremalną jazdę porównywalną do tej na rollercoasterze. Co ważne, zespół nie epatuje karkołomnymi, wirtuozerskimi popisami. W swojej prostocie z pasją łączy mocny fortepian z delikatną, melodyjną grą na flecie, wspieraną przez żywiołową gitarę akustyczną, okazjonalne organy i bluesową harmonijkę. Partie elektrycznej gitary „torturują” uszy sprzężeniami i zniekształceniami nawet jeśli jej solo nagle przybiera bluesowo-jazzowy akcent, Idealne tło dla historii o zbliżającej się zmianie i zamieszaniu, które wstrząśnie życiem zwykłego człowieka. „Coś się we mnie dzieje… Ktoś mnie nauczył, że dobry człowiek idzie do raju / Ale się mylił / Nauczył mnie też iść przed siebie, rozpychając się łokciami / Ale po drodze jest tyle przeszkód…” Powszechnie uważa się, że ten absolutnie burzliwy, blues-progowy epicki numer jest jedną z najważniejszych kompozycji jakie zostały stworzone przez włoski zespół progresywny w latach 70-tych czemu zresztą się nie dziwię. Jest fenomenalny!
Po tak wspaniałej muzyczno-duchowej uczcie druga część albumu wydać się może nieco lżejsza, ale zapewniam – nie ma tu nic, co można by nazwać nudnymi momentami. Znakomita kombinacja harmonijki i fletu Dario Guidotti’ego wysuwa się na pierwszy plan w „Miss Rand” ostatecznie przybierając bardziej bezpośrednią, progresywną postawę rockową z wzburzonymi gitarowymi riffami, po których wchodzą kościelne organy, a następnie akustyczna gitara i harmonijka ustna brzmiąc jak włoski Bob Dylan! Ironiczny w sumie utwór o potrzebie pomocy (z włoskim tekstem) opowiada historię nauczycielki, która spaliła się żywcem we własnym domu. „Ktoś krzyczy: Dom się pali! / Dzwoni od pół godziny, ale nikt nie przychodzi/ Dom pani Rand płonie… Pani Rand płonie razem z domem…” Być może to nie przypadek, że płonąca kobieta nazywa się Rand. Ayn Rand (1905-1982) była powieściopisarką i filozofką, która rozwijała i propagowała system filozoficzny zwany „Obiektywizmem”, opisując go jako „koncepcję człowieka z własnym szczęściem jako moralnym celem jego życia i rozumem jako jedynym absolutem.” Przykład ten pokazuje jak otwartym i chłonnym umysłem był w owym czasie Alvaro Fella inspirując się takimi postaciami jak Ayn Rand. To jedno z takich nagrań, które odkrywa swój urok przy wielokrotnym słuchaniu…W kolejnym, „E’ Brutto Sentirsi Vecchi” („Źle jest czuć się starym”) Fella opisuje starzejącego się mężczyznę z niepokojami, problemami i upadkami moralnymi, który traci kontakt z rzeczywistością. „To okropne czuć się starym / Kiedy jesteś taki młody / Czujesz potrzebę, aby usiąść, leżeć na ziemi i nic nie robić tylko spać… To okropne czuć potrzebę płaczu / Kiedy jesteś tak młody… „ Ta ponura, słodko-gorzka ballada nabiera pastoralno-folkowej atmosfery, niezbyt odległej od tego, co Genesis robił na „Nursery Cryme” i „Foxtrot” z dużą dawką pojedynkującego się fletu i akustycznej gitary wykonującej ładne sekwencje w zwolnionym tempie. Płytę zamyka „Hai Visto” („Widziałeś”) z długim i złożonym intro z jazzowymi akcentami i wirującym fletem. Chwilę potem utwór wskakuje na tory ciężkiego rocka z mocnym rytmem basu, rockową gitarą i hiper aktywnymi, psychodelicznymi organami. Wszystko to prowadzi do apokaliptycznej wizji: płonące gwiazdy, szalejące morza, erupcje wulkanów, plujące jadem węże … „Widziałeś psy rozdzierające twoje dzieci / Widziałeś wodę porywającą twoją matkę / Widziałeś światło krzyczące zagładę / Widziałeś… A potem nic….” Powracając do standardu ustalonego na „Suite Per Il Sig. K.” końcowe „Hai Visto” spina ten kapitalny album bardzo mocną klamrą. Jest też poniekąd zapowiedzią kolejnego (niestety ostatniego) krążka, „Vietato Ai Minori Di Anni 18?”, który ukazał się niecały rok później.
Czy płyta „Jumbo” przypadnie do gustu tym, którzy wcześniej odkryli bardziej oczywiste klejnoty włoskiego rocka progresywnego takie jak PFM, Banco, czy Le Orme..? Mam co do tego pewne obawy. Jeśli jednak ktoś szuka czegoś niekonwencjonalnego, wymykającego się z utartych szablonów, a przy tym poruszy niespożyte pokłady drzemiącej w nas wyobraźni ten krążek może okazać się muzyczną przygodą na lata. Może nie za pierwszym, czy drugim odsłuchem. Może nie dziś i nie jutro, ale dajmy mu (i sobie też) szansę na jego dogłębne poznanie. Zapewniam – warto!
Zibi
Jumbo's second album was recorded very soon after their debut and its release happened the same year. Still on the Phillips label, but offering a rather controversial gatefold artwork (with as well as an equally debate-sparking title, musically speaking, there is a world of difference between their debut and DNA, almost a genetically modified change, if you will. With an unchanged line-up, this is a very impressive change showing how quickly they matured. Don't be driven off by Alvaro Fella's reputation of having a difficult voice, this is completely inaccurate as he is in the average of Italian prog singers, no more, no less!
The album opens on the startling three-part sidelong suite Per Il Sig K, which is meant to be Kafka and refers to his Metamorphosis book about changing of life form (thanks to Andrea Cortese for this hint) and its 21 minutes. Right from the opening piano lines and the superb chilling flute solo following it, your mind immediately perks up: you're about to witness something special. The wild fuzzed-out guitar finally lead you in the first movement (8-min+) proper, which is rather hard-rocking even if the guitar solo suddenly takes a bluesy-jazz twist before almost losing itself, but the band comes in timely to rescue and revive the song, this time with a harmonica instead of the flute. Starting on another flute solo (not as successful as the first) and segueing into a duo with a guitar Ed Ora Corri (roughly 9-min) is the better of the three movement, often reminding of Tull's more eccentric moods, but plunging into a superb (again) bluesy solo session (guitar-harmonica-flute-guitar-manic laughs-organ & much more) which proves to be the centerpiece section of this suite. As this lengthy instrumental passage fades out, Dio E (a rework from their first album) ends this album on a more classical note. No doubt this Sig K suite is one of their best works, certainly equaling anything they've done for the next Vietato album.
The flipside opens on the Miss Rand, which at first I wrongly thought was about the "fascist-leaning" writer Ayn Rand, and I will add "unfortunately not" as this character happens to burn in her house. While starting with a very proggy riff, the middle section develops into a clunky piano ragtime piece, before reprising the opening riff but slower and more dramatically. The following track depicts the damages of time on the human body and psych, and is generally calmer and more plaintive, pastoral where Fella's voice can either disturb or rejoice the listener, but will not leave him cold. Not an immediate pleaser, this track will slowly unravel its charms to you with repeated listenings. The closing Hai Visto starts a bit confusingly until an Emersonian organ takes over, plunges the group into a classical (almost modern) theme superposed on a jazzy rhythm (could be found on Tull's Time Was) before the song finally kicks in, Fella's verse being interrupted by short wailing guitar solos or wild organ/flute duos.
One of the big debates about Jumbo fans is whether DNA is better or not than their defining Vietato album, and there are many pros on both sides, that I prefer not to choose, both being absolutely fantastic. Easily the best Italian pair of album, even surpassing my other fave Quella Vieccha Locanda's pair.
Sean Trane
Strange. Usually when a band presents two sides of itself I will enjoy the more elaborate, the more "out there" work. This time it doesn't hold true. While Jumbo's final classic- era recording is rated slightly higher, it is their 2nd album, the gripping "DNA", which I find to be their masterpiece. Direct and raw with a nice balancing of contrasting sounds and cohesive themes. Nothing but pure human emotion, graced by melancholic acoustic beauty on one hand and charged with a raw bluesy power on the other. Atop these two dynamic legs you have the gut wrenching vocals of Mr. Jumbo himself. Sans the attempts at sophistication that the next album brought, there is only the pure magic here. Jumbo is one of RPI's first tier bands who actually managed to record more than one album and they are certainly one of the best in my opinion.
"DNA" was recorded in just one week, so typical of the time and place, and proof that the old Italian bands could use pressure to create more magic in days than today's stars can manage in months, with their budgets, tour riders, and computers. It is true that the second side of this album does not quite rise to the level of the side-long masterpiece suite of the first, but it is still good. Side one's "Suite per il Sig. K" is just phenomenal in its simplicity, passion, and connection to something inside. It combines bold and forceful piano with delicate and melodic flute play, backed by sprightly acoustic play and jamming electric rock guitar. The electric has a tortured fuzzed-up distortion that manages to rival Alvaro's grizzly bear roar. Throw in the occasional organ textures and you've got it made.
As with "Thick as a Brick," to who's fans I highly recommend this baby brother of an album, the piece alternates between extremes and features a good composition. While perhaps not as fancy as "Thick" or polished as some of its more elegant Italian peers, Jumbo makes up by pushing harder. This album combines the raucous energy of Flea's "Topi o Uomini" with the stunning authenticity of the Grateful Dead's seminal "American Beauty." Different style than the latter of course, I'm talking about feelings and impressions here. Scented Gardens correctly notes DNA as combining "heavy progressive and blues-rock with classical references." There's no need for me to bring out the charts and graphs here, this album is the real damn deal. Just one more home run for 1972. Get the BTF gatefold mini-lp sleeve CD edition for great sound and a nice booklet.
Finnforest
..::TRACK-LIST::..
1. Suite Per Il Sig. K
- Sta Accadendo Qualcosa Dentro Me
- Ed Ora Corri
- Dio È
2. Miss Rand
3. È Brutto Sentirsi Vecchi
4. Hai Visto...
..::OBSADA::..
Vocals, Acoustic Guitar - Alvaro Fella
Organ, Piano, Electric Piano - Sergio Conte
Drums - Vito Balzano
Electric Bass - Aldo Gargano
Electric Guitar, Acoustic Guitar - Daniele Bianchini
Flute, Harmonica, Acoustic Guitar - Dario Guidotti
https://www.youtube.com/watch?v=GuN_Gx7QAe0
SEED 15:00-22:00.
POLECAM!!!
|