...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::..
Nowa, limitowana edycja jednej z najlepszych płyt w tym sklepie (mowa o sklepie, w którym kupuję krążki-FA) i zarazem kwintesencja ambitnego, a przy tym melodyjnego grania z końca lat 60-tych!
Wydany latem 1969 roku debiutancki i autentycznie kultowy album Andwelli (dwa kolejne tytuły powstały już pod skróconą nazwą) to obłędne połączenie psychodelicznej stylistyki spod znaku wczesnych Procol Harum, pierwszych dwóch płyt Family i Traffic oraz więcej niż szczypty późnych The Beatles z okresu 'Abbey Road'.
Oryginalną, trwającą blisko 50 minut płytę (w idealnej, brytyjskiej edycji CBS Records wartą blisko... 2000 euro!!!) wypełniały relatywnie krótkie, ale bardzo treściwe nagrania trwające średnio po 4 minuty. Dodatkowo zamieszczono dwa nagrania singlowe z 1969 oraz dwa kawałki z 1970 roku. To jest najlepiej brzmiąca edycja - lepsza niż wersja Sunbeam Records.
Album „Love And Poetry” grupy ANDWELLA’S DREAM uwiódł mnie od pierwszego przesłuchania, od jej pierwszych dźwięków. Zadurzyłem się w nim na amen i chyba dlatego tak długo zwlekałem z jego prezentacją. Zadanie nie należy bowiem do łatwych. Jak obiektywnie i bez nadmiernych emocji opisać coś, co kocha się mocno i bez pamięci? Jak przelać na papier emocje i uczucia, by nie wyszedł z tego banał trącący infantylizmem? Postaram się ograniczyć do niezbędnego minimum wszelkie „ochy” i „achy”, jeśli jednak w którymś momencie mocno się zapędzę – proszę o wyrozumiałość. Czasem rządzą mną emocje. A tak na marginesie – zdecydowanie wolę błąd entuzjasty, niż obojętność mędrca.
Płyta „Love And Poetry” to jedna z najlepszych pozycji w swoim gatunku i zarazem kwintesencja grania końca lat 60-tych. Jak w soczewce skupia się w niej to, co na brytyjskiej scenie dopiero się wykluwało (rock progresywny) oraz to, co powoli odchodziło do lamusa (psychodelia). Pomost łączący dwa muzyczne brzegi. O takich płytach jak ta mówiło się, że zostały zatrzymane w czasie...
W 1967 roku w Belfaście (Irlandia Pn.) istniało trio The Method, której liderem był gitarzysta i wokalista Dave Lewis – bez wątpienia jeden z najbardziej utalentowanych twórców brytyjskiego, muzycznego undergroundu. Zespół często gościł w znanym klubie The Maritime. W tym samym, do którego wpadał młodziutki Gary Moore, by z kolegami wypić piwo, pogadać o życiu, dziewczynach i muzyce. A także by posłuchać ówczesnej lokalnej gwiazdy – grupy Them z Vanem Morrisonem. Rok później The Method postanowili opuścić rodzinne miasto i wyjechać do Londynu. W ostatniej chwili z wyjazdu zrezygnował basista Paul Hanna. Po kilku tygodniach pobytu w stolicy „…z tęsknoty za domem i rodziną” zespół opuścił także perkusista Wilgar Campbell. Na ich miejsce Lewis dość szybko znalazł nowych muzyków i już pod nową nazwą, jako ANDWELLA’S DREAM, podpisał kontrakt płytowy z CBS Records. Wchodząc do studia nagraniowego ze swoimi kompozycjami gitarzyście towarzyszyli Nigel Portman Smith (bg) i Gordon Barton (dr). Dodam, że do tego skromnego grona gościnnie dołączył także Bob Downes, muzyk znany ze współpracy z Egg, który zagrał na flecie, instrumentach perkusyjnych, chińskich dzwoneczkach i tam tamie. Zrobił to charytatywnie, w imię starej przyjaźni. Gotowy album ukazał się na rynku latem 1969 roku.
„Love And Poetry” zawiera muzykę melodyjną, z rozmytymi partiami czy to gitary, czy fletu mającą w sobie jednak dość energii, by zbliżyć się do cięższych brzmień (ekspresyjna solówka lidera w utworze „Sunday”). Słychać tu całą gamę przeróżnych wpływów: psychodelię, ambitny pop, folk, a nawet heavy metal. To już właściwie był rock progresywny, choć nie ma tutaj rozbudowanych kompozycji – zazwyczaj nie przekraczały one nawet czterech minut. A jednak muzycy potrafili z nich stworzyć autentycznie jednolitą, przemyślaną całość.
Już pierwsze nagranie „The Days Grew Longer For Love” po krótkim akustycznym intro z miejsca wprowadza mnie w odpowiedni nastrój. Atmosferyczny, wpadający w ucho początek zburzony zostaje nagłym, gwałtownym wejściem dwóch grających długie, melodyjne sola gitar, jakby zwiastujące nadejście Wishbone Ash – a potem od nowa! Gęsia skóra po raz pierwszy na moim ciele. I nie po raz ostatni. W zasadzie każdy z trzynastu utworów zamieszczonych na tym albumie zasługuje na wyróżnienie. Niemal hardrockowy „Sunday” to znowu świetne wyraziste gitary, mocna sekcja rytmiczna plus krzykliwy śpiew. Tyle w nim surowej agresji, że rozsadza głośniki! Tajemniczy, ozdobiony orientalnym fletem, poprzedzony introdukcją wykorzystującą brzmienie gongu i instrumentów perkusyjnych, a zarazem uroczy i refleksyjny jest „Lost A Number Found A King”. Dalej mamy przyprawiony ostrym solem gitary przebojowy, folkujący „Man Without A Name”; nawiązujący do estetyki Traffic mocno psychodeliczny „Clockword Man” z efektami dźwiękowymi, organami i gitarą akustyczną, oraz kapitalny „Cocaine” z jazzującym brzmieniem gitary i organów z hipnotycznie swingującymi partiami basu i perkusji. Jak widać dzieje się na tej płycie, oj dzieje! A to dopiero pierwsza odsłona albumu...
Drugą stronę otwierał pełen wdzięku, gitarowy „Shades Of Grey”. Broń Boże nie słuchajcie tego numeru prowadząc samochód. Można się w nim totalnie zasłuchać odlatując przy tym w inny wymiar czasu i przestrzeni. Rytmiczny „High On The Mountain” zaśpiewany i zagrany na totalnym luzie ma coś z klimatu The Beatles. A tuż po nim kolejne arcydzieło – „Andwella”. Doskonały, nawiązujący do muzyki klasycznej numer oparty na współbrzmieniu Hammondów i gitary, ozdobiony niebanalną melodyką. Soczyste psycho-progresywne granie w klimacie Velvett Fogg i Procol Harum. Obłęd w oczach, ciary na plecach! Delikatny, chwytający za serce „Midday Sun” z pięknymi harmoniami wokalnymi ociera się o beatlesowskie „Don’t Let Me Down”. „Take My Road” wzbogacono natomiast brzmieniem skrzypiec i jak kilka innych fragmentów płyty posiada folkowy charakter. Jest to jeszcze ten psychodeliczny folk, który zacznie być coraz częściej wykorzystywany przez inne zespoły; już za chwilę, choćby za sprawą Fairport Convention, przemieni się w folk rock i stanie się odrębnym stylem muzycznym. W nagraniu „Felix” mała niespodzianka: za bębnami słyszmy pierwszego perkusistę Wilgera Campbella. To kapitalny, z wszelkiego rodzaju przesterami, mocno zagęszczony utwór bliski dokonaniom Traffic i Procol Harum. Nieszablonowa, a jednocześnie na swój sposób przebojowa piosenka; takich mogę słuchać bez końca. Kończy płytę „Goodbye” – dwuminutowa, nastrojowa ballada zagrana na gitarze akustycznej, zaśpiewana ciepłym, miękkim głosem, po której pozostaje żal, że to już koniec płyty. Koniec doskonałego albumu o czarującym, nieco baśniowym nastroju...
Mam ogromny żal do szefów CBS Records za to, że „odpuścili” (nie po raz pierwszy zresztą) promowanie płyty i zespołu, przez co album „Love And Poetry” sprzedał się wówczas w minimalnym nakładzie. Dziś oryginalny longplay wart 1000€ jest wielkim rarytasem i poszukiwany „niemal przez wszystkich”. Warto więc zainwestować w dużo tańszą reedycję kompaktową np. wytwórni Green Tree, która zawiera dwa bonusy.
W 1970 roku zespół ANDWELLA’S DREAM zmienił wytwórnię, skład, oraz skrócił nazwę na ANDWELLA. Pod tym szyldem wydał dwa albumy: „World’s End” (1970) i „People’s People” (1971) po czym rozwiązał się Ale to już temat na inną opowieść...
Zibi
..::TRACK-LIST::..
1. The Days Grew Longer For Love 3:53
2. Sunday 3:11
3. Lost A Number, Found A King (Flute, Bells [Chinese Bells], Tam-tam, Finger Cymbals, Percussion [Dry Leaves], Ti-tse [Chinese Bamboo Flute]-Bob Downes) 5:59
4. Man Without A Name 2:41
5. Clockwork Man 2:40
6. Cocaine 4:58
7. Shades Of Grey 3:35
8. High On A Mountain 2:30
9. Andwella 3:14
10. Midday Sun 3:40
11. Take My Road 3:21
12. Felix (Drums-Wilgar Campbell) 4:17
13. Goodbye 2:17
Bonus Tracks:
14. Mrs. Man (45 A-side, 1969)
15. Mr. Sunshine (45 B-side, 1969)
16. Every Little Minute (45 A-side, 1970)
17. Micheal FitzHenry (45 B-side, 1970)
..::OBSADA::..
Guitar, Piano, Organ, Vocals - Dave Lewis
Drums - Gordon Barton
Bass, Vocals - Nigel Smith
https://www.youtube.com/watch?v=1rEcnpplYjI
SEED 15:00-22:00.
POLECAM!!!
|