Best-Torrents.com




Discord
Muzyka / Metal
DEATHSPELL OMEGA - THE SYNARCHY OF MOLTEN BONES (2016) [MP3@320] [FALLEN ANGEL]


Dodał: Fallen_Angel
Data dodania:
2025-03-23 08:55:25
Rozmiar: 67.56 MB
Ostat. aktualizacja:
2025-03-23 08:55:25
Seedów: 0
Peerów: 0


Komentarze: 0

...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI


..::OPIS::..

Długo przyszło nam czekać na następcę prawdopodobnie najwybitniejszej metalowej płyty naszych czasów. Informacja o rychłej premierze kolejnego materiału francuskiej formacji natychmiastowo postawiła mnie na sztorc i pobudziła mój umysł do rozmyślań o tym, jaki kształt Synarchy Of Molten Bones przybierze. Od doprowadzającego gatunek na skraj perfekcji, klasycznego Si Monvmentvm Reqvires, Circvmspice przez kolejne materiały, które pokazały jak można ciekawej grać black bez gatunkowej transgresji, a poprzez zagęszczanie i komplikowanie muzycznej struktury, doprowadzając materiał do obłędnej kompleksowości i zawiłości – Deathspell zawsze zachwycało. Każde kolejne oblicze wtapiało w tę obsydianową formułę kolejne pomysły i rozwiązania, dzięki czemu permanentnie czuć było świeżość i brak zmęczenia formułą. Czy i tym razem udała się ta sztuka? I tak, i nie.

Odnoszę wrażenie, że cała debata wokół tej płyty toczy się wokół tematu, czy Deathspell Omega ciągle wytycza gatunkowi tory. Nie da się ukryć, że tym razem nowe lądy nie zostały odkryte, a świat nie zadrżał w posadach. Po pogodzeniu się z tą myślą (o ile pogodzenie się było potrzebne) można rozpocząć zgłębianie kolejnego albumu tych łebków. Trzeba zacząć od jednego: to najbardziej radykalne wydawnictwo Francuzów. Najbardziej "czyste", a jednocześnie najbardziej oddane chaosowi. Paracletus, który dla wielu był pierwszym kontaktem z zespołem, wprowadził do blackowej masy z jednej strony bardziej wybijające się na front, "przebojowe" riffy, a z drugiej bardziej post-rockowe operowanie dynamiką i nastrojem, sprawiając, że istotnie zwieńczenie Trylogii było ich najłatwiej przyswajalnym dziełem. Drought, które nastąpiło później sugerowało jeszcze pewniejszy krok w stronę przystępności.

W starciu z rzeczywistością nowe dzieło Mikko Aspy i spółki leży jednak znacznie bliżej Fas – Ite, Maledicti, In Ignem Aeternum, które swojego czasu zrobiło wrażenie (i robi nadal) swoim ortodoksyjnym podejściem do ujarzmiania gęstego, wściekłego chaosu; budowaniem fraktalnego, metalowego free jazzu. Synarchy Of Molten Bones niczym Apollin z okładki pędzi przed siebie i aż po ostatnie dźwięki trąb zniszczenia nie zatrzymuje się. Ten dziki gon to w zasadzie album z 2007 roku, pozbawiony niemal wszystkich przerywników, zwolnień. Kwintesencja wściekłego pogromu, nakładających się warstw kłujących gitar, bezlitośnie obijanych garów szatana. Mikromotywy utopione w hałasie i zgiełku ciągle występują w takiej ilości, że można by z nich zrobić przynajmniej kilka typowych, opartych na repetycji albumów. Mimo lat na scenie i setek zapatrzonych zespołów, to ciągle niepodrabialna i wyjątkowa muzyka. Brak wyraźnego postępu tego nie zmienia.

Inną kwestią, z całą pewnością dość znaczącą, jest teologiczno-filozoficzna otoczka wokół symboliki i tekstów zespołu. Nihil miał jednak rację, nie chcę odkrywać ideologii i jakkolwiek fascynujące może być poważne zgłębianie tak poważnych tematów, ja zajmuję się muzyką. Czym zatem jest black metal? Są to dwie siły atakujące te ciała krążące wokół siebie danego krążownika ciał w sferze... Nieważne. Deathspell Omega to nadal crème de la crème muzyki ekstremalnej każdej formy. Krzepiąca jest też myśl, że Synarchy Of Molten Bones przegrywa walkę o najlepszy black metalowy album roku z nikim innym jak z naszą swojską Furią, choć "od wygranej dzielą centymetry". No chyba, że wyłoni się jeszcze jakiś zawodnik, ale na ten moment go nie widzę. Z Bogiem.

P.S. Nie mogę pozbyć się wrażenie, że w 5:35 "Famished For Breath" padają słowa "jestem Bulbasaurem". Litości, zabijcie mnie.

Antoni Barszczak


Deathspell Omega poznałem stosunkowo późno. Otoczka tajemnicy wokół tego projektu i eksperymentalne podejście do gatunku przekonały mnie niemal natychmiast, przez co nagłą zapowiedź nowego wydawnictwa przyjąłem wyjątkowo entuzjastycznie. 8 listopada 2016 roku, pod skrzydłami Norma Evangelium Diaboli, Francuzi wydali na świat kolejnego potwora – The Synarchy of Molten Bones.

Następca Drought nie ma z nim wiele wspólnego. EPka z 2012 roku jest umiarkowanie spokojna, ułożona i pełna progresywnych wręcz elementów. Muzycy wykazali się jeszcze bardziej niż wcześniej swoją wszechstronnością zarówno kompozytorską, jak i wykonawczą. The Synarchy of Molten Bones natomiast jest czystym szaleństwem. Przepełnioną dysonansami, opętańczymi krzykami i lamentami, zaledwie półgodzinną wyprawą do piekła. W jedną stronę.

Album zaczyna się dość niepozornie. Nie ukrywam, że zraziła mnie wyjątkowo płaska i niepotrzebna wstawka symfoniczna. Po krótkim wstępie, rozpoczyna się nasza wyprawa w głąb chaosu. Wszelkie wątpliwości dotyczące kondycji projektu po tylu latach zostają rozwiane wśród niepokojących melodii i opętańczych wokali. Naprawdę rzadko przyznaję, że inwokacje brzmią autentycznie i stwarzają pozór maniakalnej, ekstatycznej wręcz momentalnie modlitwy. Ciężko jednoznacznie stwierdzić ile ścieżek szeptów, krzyków i pogłosów potrafimy usłyszeć. Mimo to, w kluczowych momentach wyłapanie słów nie stanowi problemu dla przeciętnego słuchacza. Inna sprawa, że gitary bardzo często skutecznie utrudniają ich odbiór. Są absorbujące, skupiają na sobie uwagę, próbując wywołać pewnego rodzaju trans. Brzmieniowo specjalnie się nie wyróżniają, jednak w całości brzmią niepokojąco i potężnie.

W sekcji rytmicznej jedynie bas może być wart szczególnej uwagi. Najprawdopodobniej zastosowano automat perkusyjny. Nie stanowi to jakiejkolwiek ujmy dla twórców, jednak ścieżki mogłyby być mniej powtarzalne. Z drugiej strony jednak, perkusja stanowi tutaj jedynie tło dla diabolicznych melodii i skutecznie dopełnia zniszczenia brutalnością nagłych przejść i nieoczywistych pauz. Ogromne brawa dla Khaosa za niebanalne aranżacje. Gitara basowa rzadko podąża za elektryczną, wybiera raczej skomplikowane wariacje na dany temat. Bardzo często w chaosie dysonansów, szaleńczych blastów i niezrozumiałych wokali , to bas przyciąga ucho, wyróżniając się nietuzinkową melodią. Samo jego brzmienie zasługuje na uwagę, nie bez powodu jest stosunkowo głośno wmiksowany w całość.

Teksty tym razem odnoszą się do odrodzenia ludzkości po upadku, nie tracąc swoich przesłanek ortodoksyjnego satanizmu teistycznego . Znając podejście członków projektu do konceptualności ich sztuki, oczywista wydaje mi się kontynuacja opowieści po symbolicznej apokalipsie z Drought.

Do produkcji nie mam zastrzeżeń, niestety poza orkiestracjami – brzmią koszmarnie sztucznie, jakby słuchało się młodocianego zespołu zainspirowanego Septic Flesh, jednak z budżetem wynoszącym kieszonkowe gitarzysty i wokalisty. A szkoda.

Wydawnictwo z początku może być trudne w odbiorze przez kakofoniczny natłok właściwie całego instrumentarium, jednak ciężko się od niego oderwać. Utwory przechodzą niemal niezauważalnie, ale po paru odsłuchach łatwo dostrzec granice i różnice między nimi. Fundamentalna różnica polega na coraz większym chaosie i wzrastaniu napięcia z utworu na utwór, które zostaje brutalnie przerwane zakończeniem.

Jak każdy album, tak i ten ma swoje słabe strony. Najważniejszą i jedyną znaczącą z nich jest niestety bardzo małe zróżnicowanie. Być może nie narzekałbym na to, gdyby nie wydawnictwo także francuskiego Plebeian Grandstand z kwietnia 2016 pod tytułem False Highs, True Lows. Również francuskie Celeste na tym polu zwycięża z blackmetalowym kultem. Mając styczność z taką muzyką po raz wtóry, powtarzalność po prostu razi.

The Synarchy of Molten Bones jest bardzo dobrym albumem. W żadnym stopniu nie jest nowatorski, ale trudno zaprzeczyć jego wartości na jakimkolwiek polu. Dla wielu może to być pierwszy kontakt z tego typu mathcorowym wręcz podejściem do black metalu, pełnym skomplikowanych rozwiązań rytmicznych i atonalnych gitar. Być może wydanie takiego dzieła przez powszechnie szanowany w środowisku projekt, otworzy słuchaczy na zdecydowanie bardziej nowoczesne formy ekstremy. Mam nadzieję, że muzycy dalej będą się rozwijać w tym kierunku, nie tracąc ani przemyślanego pozornego szaleństwa, ani mistycyzmu i wszechobecnej aury zagłady.

Czwarkiel


Now that's something I didn't see coming. Deathspell Omega returning with a release out of the blue in November was probably the news of the year for me and the fact that the new material was less than two months away was to say the least enthralling. The reaction of course was immense. I for starter's couldn't speak for a minute or two after learning of this. Even a scam leak appeared on YouTube later (and I admit falling for it) but quickly such illusions were shattered by the full album leak that took place in late October. It wasn't in the best possible environment and the conditions were anything but good, but I gave it a shot. Being with a bunch of other people I went out in the cold for some air and then I pressed the play button.

What happened next filled me with joy. What I was listening to wasn't just a DSO record, or an evolution of Drought in any case. It was a return to the form of FAS - Ite, Maledicti, in Ignem Aeternvm, an album that shaped black metal back in 2007. If anything though, this album is different in its own right, since most of those mid paced moments of FAS are gone. The Synarchy of Molten Bones is chaos in aural form, a truly visceral album with abysmal sound and unforgiving execution. From the first drum hit in the beginning of the title track to the spine chilling fanfare that wraps Internecine Iatrogenesis, the band destroys everything that stands in their way. Of course many things haven't changed despite the four years of complete silence that preceded. The band still works in utter secrecy, not sharing a single work until their work is done to the very end. When the album was announced even the cover art and song lengths were unveiled in a single post. In addition to that, the style of the artwork accompanying the release remains as it was before, personally reminding me of the Paracletus cover above anything else. On top of that, there still is no official information about who works with or in Deathspell Omega. That being said all names that I will reference from now on are either unconfirmed but surely true, or vague speculations of mine.

There were some moments when this all began that I was thinking about the tiny possibility of a direct link between this album and the previous trilogy of LP's. Discarding it didn't take long; the titles used in the trilogy were all written in Latin and they were all direct references to religious sources of knowledge such the Christian Bible and tradition. Apart from that the lyrical themes are a bit different than what they used to be, but I'll get on that later. Despite being sure of this album being a standalone effort (save for the case of it being another first part to another series of records) I can't help but admire the way that they managed to fit everything that they have done in the past decade in less then 30 minutes of playing time. From the furious tremolo picking to the jazz influenced chords, the dissonances and occasional melodies to some utterly rhythmical breakdowns, it's all there. There are points that sound like Converge on acid and moments that bring bands like Ved Buens Ende... and Virus to mind, and it all fits together in a way that hasn't been demonstrated before.

Another thing that caught my attention in the original NoEvDia post was the playing time; 29:12. I assumed it would be an EP, however the label insisted on calling it a full album. And I understand why. The turn in direction that DSO took is way too dense and spastic to be extended to, say, the 40th minute mark. The music in terms of intensity is unrivaled by anything that I can think of right now. The guitars still have that atonal touch to them even if at some points they seem to be returning to more simplistic roots. Hasjarl managed to pull an amazing result out of his efforts here, especially in the third track Onward Where Most with Ravin I May Meet, a track that constantly evolves and actually captures the essence of every release of the band since their breakthrough in 2004. All jokes aside I usually refer to this track as DSO in a nutshell.

The backbone of the music is very detailed as well as the guitars and vocals albeit I doubt that the band view the bass and drums as mere background for their music. Khaos truly shines here. His work on the bass is at least admirable, as he refuses to simply follow the guitars and adds more variation instead. There are on or two moments that only the bass can be heard and it's there that we get to hear the crispy and heavy tone that it has. As for the drums, this is the only time until now that I am almost sure that DSO are using a drum machine. I doubt any human being can pull such a performance off if we consider how relentless the drumming is for the most of the album's playing time. Finally, the additional instrumentation that graces the album (brass, orchestral percussion) add to the eerie atmosphere without sounding out of place in any case. The production is the only aspect of the album that I have no clue about. There is no question that it works perfectly but nobody knows who is behind the mixing and mastering of this masterwork. It could be Boban Milunovic again, as it was in FAS . There are also rumors that the studio engineer is the same person that has Carpenter Brut, a retrowave project that has received critical acclaim.

The lyrics evoke the image of humanity ending and arising again but this time, the archetypal human is made in likeness to Satan and not God. Once again the lyrics are beyond complex but they succeed in picturing the subject that's being analysed in the most vivid way possible. That is also a result of Mikko Aspa's amazing performance and multilayered vocals (additional vocals have been provided by S.V.E.S.T.'s Spica forthe Fremch parts). The vocals are mostly growling and snarling but every word digs its way into your mind, resting there and then growing up to the point that you'll be spending large amounts of time just comprehending the meaning of the lyrics. The opening words seem to be invoking some kind of healer or doctor that I guess is a metaphor for Satan wiping the false human race from the world and clearing the way for the uprising of the true heirs of his. Even the stunning album cover, which I presume that comes from Timo Ketola just from the looks of it, is a direct reference to the lyrics of the closing track; -But heaven! One arrow, anointed in the balm of Internecine Iatrogenesis, shall suffice!

Once again there is much to be studied, analysed and observed in the new Deathspell Omega record. I have been struck by its magnitude and I have no doubt that it is one of my favorite releases by them. And while nothing can overcome Paracletus and FAS for me, I feel that this is very close in terms of quality. I have a long way in front of me before I fully digest this, but trust me, it is worth it. I am urged to think what might come next (an EP if they follow the pattern?) but for now The Synarchy of Molten Bones is a reality and better than what I dared to hope for. I'll end my drivel here, but the album will get many more listens and praises from my side and I urge you to follow my lead.

DSOfan97



..::TRACK-LIST::..

1. The Synarchy Of Molten Bones 6:58
2. Famished For Breath 6:10
3. Onward Where Most With Ravin I May Meet 10:12
4. Internecine Iatrogenesis 5:52



..::OBSADA::..

Hasjarl - Guitars
Khaos - Bass
Mikko Aspa - Vocals




https://www.youtube.com/watch?v=_pa-gruFS1Q



SEED 15:00-22:00.
POLECAM!!!

Komentarze są widoczne tylko dla osób zalogowanych!

Żaden z plików nie znajduje się na serwerze. Torrenty są własnością użytkowników. Administrator serwisu nie może ponieść konsekwencji za to co użytkownicy wstawiają, lub za to co czynią na stronie. Nie możesz używać tego serwisu do rozpowszechniania lub ściągania materiałów do których nie masz odpowiednich praw lub licencji. Użytkownicy odpowiedzialni są za przestrzeganie tych zasad.

Copyright © 2025 Best-Torrents.com