...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::..
Wydany w 1970 roku, debiutancki album tej kultowej, niemieckiej progresywnej (krautrockowej) formacji idealnie nadawałby się jako podkład muzyczny pod lądowanie statku Obcych.
Najbardziej odjazdowy album w dyskografii grupy. Świetne, ciężkie, gitarowe granie w hendrixowskim, ale mocno zwolnionym stylu. Baaardzo psychodeliczna płyta.
Prog z kapustą – Zweite Ausgabe (znaczy się Edycja Druga)
Wielki Inkwizytor Andrzej ‘Torquemanda’ Jaworski nie będzie szczypał się z lewctwem. Łapać, torturować i zaocznie skazywać na stos. Zresztą żaden z nich pożytek, przecież tylko katolicy płacą podatki. Co więcej powinni jeszcze płacić za drewno którym będą paleni. Jednak zacząć trzeba niewinnie. Dlategoż to przyszły Inkwizytor i jego dzielna i niestrudzona towarzyszka – bojowniczka o czystość wiary Małgorzata „ zawsze dziewica” Sadurska złożyli zawiadomienie do prokuratury w sprawie spektaklu "Golgota Picnic" Rodriga Garcii. Chcą, by ścigane były "wszystkie osoby zaangażowane w propagowanie w Polsce 'Golgoty Picnic' poprzez odczytywanie scenariusza, bądź też poprzez wyemitowanie filmu z zarejestrowanym spektaklem".
Nie widziałem na oczy rzeczonego spektaklu (czyli zapewne tak jak Pani Sadurska i Pan Jaworski), ale jak widać dla niektórych polityków ważniejsze jest pojawienie się na mównicy i wygłoszenie kilkuzdanowiego bełkotu, będącego swoistym prime time dla TV Trwam aniżeli poświęcenie chwili, aby zagłębić się nad (według opinii osobników bardziej znających się na teatrze aniżeli wymienieni wyżej potomkowie Świętej Inkwizycji) egzystecjonalnym przekazem. Cóż, ograniczone umysły kierują się ograniczonym myśleniem.
Niechże więc padnie również na mnie. Oto kilka słów o debiutanckiej płycie jednego z najbardziej lewicowych zespołów naszych zachodnich sąsiadów. Niech mnie także katofaszyści ścigają za propagowanie lewackiej sztuki...
Zresztą od samego początku swojej działalności Guru Guru szli przeciwko zachodnioniemieckiemu establishmentowi. Członkowie zespołu byli zatwadziałym zwolennikami Niemieckiego Socjalistycznego Związku Studentów, którego przedstawiciele niejednokrotnie mieli okazje prezentować swoje lewicowe manifesty podczas występów kapeli. Zresztą nie jest żadną tajemnicą, iż członkowie kapeli tworzyli ze swoimi rodzinami, tzw. groupies i technicznymi swego rodzaju utopijną komunę.
Prawdę powiedziawszy, gdy zabierałem się za rzeczoną recenzję wprowadzający akapit miał zawierać wspomiankę z krótkiego dokumentu wyemitwanego kilka lat temu w BBC4 o krautrocku z którego szczególnie zapamiętałem słowa Edgara Frose’go. Twierdził, że młodym Niemcom nie było narzucone dziedzictwo Wagnera, Brahmsa czy van Beethovena, lecz kipiała w nich złość za to, że przejmą oni brzemię pokolenia ich rodziców, którzy dopuścili Hitlera do władzy i z tym będą przez kolejne dekady utożsamiani. Stąd zapewne wzięła się ta szczera i autentyczna złość wyłamania się z tych kostniejących stereotypów poprzez bezpardonową i ciężką muzykę.
„UFO” jest wydawictwem ponadczasowym, bezkompromisowym i jedynym w swoim rodzaju. W tej swoistej kilkudziesuęciominutej pigułce zawarto esencję całego tego powojennego poszukiwania własnej tożsamości zagubionego pokolenia Niemców. Mamy tutaj i złość i żal i odkrywanie i desperację odnalezienia siebie na zgliszczach przeszłości ze spojrzeniem we własną wizję przyszłości...
Absolutnie wspaniała, rozimprowizowana i naturalnie powalająca jest zawarta tutaj muzyka. Już od hendrixowego gitarowo-perkusyjnego jazgotu „In Stone” jest niezwykle ciekawie. Gęstę dźwiękowe wariacje z wykorzystaniem różnych efektów, do tego prowadzona niezwykle luźno sekcja rytmiczna. W tym całym muzycznym bałaganie wcale nie odczuwa się kompozycyjnego nieładu. Jest i spontanicznie i improwizacyjnie, ale całości super się słucha.
W „Girl Call” wcale nie na chwili wytchnienia. Żadnego zmiłuj się. Nadal uświadczamy bezkompromisowego rzępolenia, sprzężeń i innych warkotów.
Nagłe, ale dość płynne przejście w „Next Time See You At The Dalai Lama”, zdaje się tylko pozornie przynosić znamiona nieco bardziej ogarniętego grania. Jak wspomniałem jest tylko chwilowe złudzenie. Nadal uświadczamy rozimprowizowanej gitarowo-perkusyjnej jazdy. Dopiero pod koniec utworu mamy nieco dziwaczne efekty dźwiękowe, nieco delikatniejsze dla ucha.
Druga strona płyty winylowej to już troszkę inna bajka.
Utwór tytułowy to przede wszystkim mroczny i niezwykle hipnotyczny początek złożony z gitarowych cichych efektów. Zafundowano nam tutaj swego rodzaju przeciwwgagę do poprzednich kilkunastu minut. Zamiast pędu i popisów, bardziej postawiono na stworzenie narkotycznego klimatu balansującego na pograniczu tajemnicy i strachu. Efekt uzyskali znakomity, gdyż wraz z kolejnymi minutami i coraz bardziej kakofonicznymi gitarowymi efektami całość zdaje się niezwykle wciągać niczym czarna dziura, aż po sam piorunujący finał.
„Der LSD-Marsch” – przez wielu traktowany jako swego rodzaju sztandar kapeli – jest zwieńczeniem i podsumowaniem całości wydawnictwa. Wydający się odrobinę bardziej spójny, nie tracący jednak niczego ze swojego charakteru, niezwykle wciągającego i transowego. Zaczyna się spokojnym wprowadzeniem, jakby kontunuacją utwory tytułowego, aby z czasem przejść w najlepsze, rozimprowizowane pasaże rodem z pierwszych trzech utworów.
Guru Guru dowodzona przez Mani Neumeiera to najwybitniejszy przykład tego sposobu myślenia młodych Niemców. Narzucanie od małego poczucia winy na błędy poprzenich pokoleń prowadziło bardziej do frustacji, aniżeli do pokory. Ujście całego tego złożonego procesu można odczuć właśnie na płycie „UFO”.
Paweł Horyszny
Alfred Hitchcock zwykł mawiać, że w dobry thriller zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie ma tylko rosnąć. Tak samo na dobrej płycie rocka psychodelicznego... natężenie "kwasu" powinno rosnąć. W debiutowej płycie Guru Guru właśnie tak jest, natężenie eksperymentowania z dźwiękiem jest funkcją czasu.
A zaczyna się tak niewinnie... "Stone In" to taki bardziej rozbudowany hard rockowy numer. Moc brzmienia taka jak u Led Zeppelin. Przypomina też niektóre hard rockowe utwory w obrębie krautrocka jak np. Sperrmull, Necronomicon czy Gila. Brzmienie czasem zbacza w stronę bardziej przestrzennego, czym może zbliżać się do pierwszej płyty Scorpions Lonesome Crow oraz osiągnięć UFO. Później... "Girl Call"... otwiera go gitarowy eksperyment przywodzący pierwsze utwory Sonic Youth, potem mamy zabawę gitarowymi sprzężeniami, dosyć nieregularny, wręcz organiczny. Przypomina w tym nieco Gratefull Dead. "Next Time See You At the Dalai Lama", tu się robi jeszcze dziwniej. Już sam tytuł sugeruje coś dziwnego, jednakże Orientu jest tutaj bardzo niewiele. Polifoniczny i politonalny, gitara pracuje w innym tempie niż sekcja rytmiczna, bardzo dużo dysonansów. Słuchając niektórych urywków można by rzec: a stąd chyba Caspar Broenzmann czerpał inspirację do albumu Tribe! Dużo manipulacji, przesterów, powielania brzmienia... takie sztuczki przywoływać mogą wczesny psychodeliczny Pink Floyd, część z nich również eksperymenty Hendrixa. Na koniec młynki modlitewne... bardzo skromny akcent orientalny jak na utwór o takiej nazwie. "Ufo" to dzieło jakie należałoby umieścić w kategorii musique concrete. Początek przypomina nieco "Quicksilver" Pink Floyd, potem robi się jeszcze ciekawiej, poziom manipulacji taśmami taki jak w "Revolution #9" The Beatles. Utwór praktycznie zbudowany z taśmowych loopów z rzadkimi, rozsianymi po utworze partiami gitar i perkusji. "Der LSD/Marsch" przywołuje z kolei niekończące się instrumentalne jamy takie jak w koncertowych wersjach Iron Butterfly. Jednak to bardziej nieregularne niż rozwijanie jak w wariacji Mozarta...
Ufo to porządna płyta nawiązująca do różnych scen rocka psychodelicznego. Jeśli ktoś jest miłośnikiem White Album Beatlesów czy lubi płyty Pink Floyd nagrane przez Atom Heart Mother, powinno mu się spodobać. Zwłaszcza te bardzo floydowskie inklinacje w eksperymentowaniu z przesterami i powielaniem brzmienia gitary elektrycznej, które pojawiły się również na pierwszej płycie Tangerine Dream (Electronic Meditation) czy w debiucie Ash Ra Tempel z 1971 roku. Tutaj to jest podane jednak w sosie bardziej hard rockowym. Album ten stanowi kolejny dowód na to, że osoba w miarę osłuchana z anglosaskimi osiągnięciami rocka psychodelicznego jest w stanie spokojnie przemierzać krainę krautrocka. Bardzo ciekawa płyta, bardzo spójnie złączone inspiracje Zachodnim Wybrzeżem i sceną brytyjską. Z mojej strony 5/5.
Edwin Sieredziński
..::TRACK-LIST::..
1. Stone In 5:46
2. Girl Call 6:21
3. Next Time See You At The Dalai Lhama 6:03
4. Ufo 10:25
5. Der LSD-Marsch 8:31
..::OBSADA::..
Guitar, Effects [Echo Unit, Pedals] - Ax Genrich
Bass, Electronics [Amplifier, Microphone, Transistor Radio, Mixer, Intercom], Tape - Uli Trepte
Drums, Percussion, Electronic Drums [Elektrische Trommeln], Cymbal, Gong, Voice, Electronics [Contact Microphone], Tape - Mani Neumeier
https://www.youtube.com/watch?v=TWzXfBYTjWY
SEED 14:30-23:00.
POLECAM!!!
|