Best-Torrents.com


Muzyka / Progressive Rock
COLOSSEUM - ELEGY [THE RECORDINGS 1968-1971] (2024) [CD5-LIVE (1971)] [MP3@320] [FALLEN ANGEL]


Dodał: Fallen_Angel
Data dodania:
2024-07-25 16:18:05
Rozmiar: 172.64 MB
Ostat. aktualizacja:
2024-07-25 16:18:05
Seedów: 0
Peerów: 0


Komentarze: 0

...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.



..::OPIS::..

Cóż, jeden z najlepszych zespołów, jaki kiedykolwiek istniał!
Szkoda, że tak krótko...


Colosseum came together in 1968, the brainchild of virtuoso drummer Jon Hiseman and saxophonist Dick Heckstall-Smith (who had played together in the Graham Bond Organisation and John Mayall’s Bluesbreakers). Teaming with bass guitarist Tony Reeves and keyboard player Dave Greenslade, the line-up of the band was completed with the recruitment of guitarist and vocalist James Litherland. Their debut album, “Those About to Die Salute You” was was one of the first successful attempts to fuse Jazz, Blues and Rock reaching number 15 on the UK album chart.

Their second album, “Valentyne Suite,” was the first release on the Progressive Vertigo imprint and spent nine weeks on the UK album chart, peaking at number 15. The album’s focal point was the three part “Valentyne Suite” which earned the band critical praise and is now regarded as a milestone in early Progressive Rock. In the USA and Canada the album appeared in different form in 1970 as “The Grass is Greener” remixed and featuring new member Dave “Clem” Clempson (guitar, vocals), who replaced James Litherland in the group. The album also featured a series of songs unreleased in the UK.

Released on the Vertigo in December 1970, “Daughter of Time” heralded another line-up change within the group, featuring new recruits Mark Clarke (bass) and the distinctive lead vocalist Chris Farlowe. The album spent five weeks in UK Top 30. A series of UK concerts were recorded in 1971 and were issued in June of that year as the double LP “ Colosseum Live,” a UK Top 20 hit. Colosseum dis-banded in October 1971, but were to reform in 1994. This Esoteric Recordings release also features studio bonus tracks and an additional CD of further live recordings from 1971.

- 6xCD BOXED SET CELEBRATING THE WORK OF COLOSSEUM RECORDED BETWEEN 1968 AND 1971.

- A REMASTERED SET INCLUDING THE ALBUMS ‘THOSE ABOUT TO DIE SALUTE YOU’, ‘VALENTYNE SUITE’, ‘THE GRASS IS GREENER’, ‘DAUGHTER OF TIME’ AND ‘COLOSSEUM LIVE’ PLUS AN ADDITIONAL 12 BONUS TRACKS DRAWN FROM STUDIO SESSIONS AND LIVE RECORDINGS.

- INCLUDES AN ILLUSTRATED BOOK WITH ESSAY.

- COVERAGE ON ALL SPECIALIST AND NATIONAL RADIO, REVIEWS IN UNCUT, MOJO, RECORD COLLECTOR AND CLASSIC ROCK MAGAZINES AND ALL PRESS, RELEVANT WEBSITES AND FANZINES.

JACOPO VIGEZZI


Marce bywają różne, poprzeczne i podłużne. Deszczowe, wietrzne, mgliste, ciepłe lub zaskakująco mroźne, jak to ma miejsce w tym roku. Znajdą się w historii marce nudne, wypełnione co najwyżej szarą egzystencją, tak samo i marce wręcz przepełnione wydarzeniami, jak choćby ten podczas Wiosny Ludów AD 1848 bądź ponury trzeci miesiąc 1968 roku w Polsce.

A w muzyce? Też nie można narzekać. Za dowód niechaj posłużą niedawne czterdzieste rocznice wydania The Dark Side of the Moon i Larks’ Tongues in Aspic. Nie o wynurzeniach Rogera Watersa bądź fantasmagoriach Roberta Frippa mam jednak zamiar napisać dziś kilka słów, a o albumie zarejestrowanym dwa lata wcześniej, w Brighton, podczas marcowych koncertów całkiem innego zespołu. Aż dziw, że nikt przede mną nie porwał się na zrecenzowanie dwupłytowego Live Colosseum – nie jest to co prawda album ze szczytów list sprzedaży początku lat 70., ale nie jest zarazem wydawnictwem zgoła niszowym. Dla sympatyka nieco ambitniejszego rocka, który nie ucieka zygzakiem, zetknąwszy się z czteroliterowym słowem zaczynającym się na „j”, a kończącym się na „azz”, powinny być to nagrania choć trochę znane. Colosseum, choć w zasadzie funkcjonowało przez zaledwie trzy lata, trwale wpisało się w historię brytyjskiej muzyki przełomu lat 60. i 70. Świadectwem ich talentu kompozytorskiego i wykonawczego były już dwie pierwsze płyty, obie ważne zwłaszcza dla rodzącego się jazz-rocka, którego forpocztą Colosseum niewątpliwie było. Jednakże albumem, budzącym mój najwyższy podziw, zdającym się pokazywać nieograniczone wręcz możliwości sekstetu, jest nagrana w marcu 1971 roku, a ogłoszona światu we wrześniu tegoż roku koncertówka zatytułowana w sposób najprostszy z możliwych – po prostu Live.

Tytuł może i emanuje prostotą, ale o muzyce z pewnością powiedzieć tego nie można. A co można? Zacznijmy może od tego, że jest to, obok Made in Japan Deep Purple, mój ulubiony album live wszech czasów, a zatem może mi się zdarzyć przy jego opisie niespodziany wybuch egzaltacji. Samo stwierdzenie, że jest to płyta zarejestrowana na żywo w latach 70., mogłoby służyć za rekomendację. Jednakże nawet jak na wysokie standardy owej dekady, jest to rzecz mocno się wyróżniająca. Słuchając ongiś zawartej tutaj wersji Walking in the Park, jąłem się zastanawiać, na co komu metal, skoro mamy Colosseum? Cały ten materiał został zagrany z wykopem, z pasją, z wprost niezwykłym żarem. Świetnym instrumentalistom udało się nie zapuścić na manowce wirtuozerii, wprost przeciwnie – to, co grają, to nie jest w żadnym wypadku l'art pour l'art, to kawał treściwego, porywającego grania na najwyższym poziomie. Sami muzycy żartobliwie twierdzą, że najwłaściwszy dla ich muzyki byłby termin blazz-rock lub jues-rock. Istotnie – trudno mi orzec, czy na omawianym wydawnictwie mamy do czynienia raczej z jazzem wykonywanym z rockową pasją, czy z rockiem ubarwionym jazzowymi improwizacjami. A i pierwiastek bluesowy, czy może raczej rhythmandbluesowy, jest mocno wyczuwalny. Nie dziwota, wszak i Jon Hiseman, i Dick Heckstall-Smith kilka lat wcześniej występowali w Graham Bond Organisation; także Chris Farlowe w latach 60. produkował się głównie w klubach bluesowych, zaś latem 1966 roku wspiął się na szczyt list brytyjskich piosenką Out of Time, nota bene napisaną przez skądinąd znany duet Jagger/Richards.

Wróćmy na moment do kwestii improwizacji. Są tacy – i myślę, że mają sporo racji – którzy właśnie zdolność tworzenia na bieżąco, pod wpływem impulsu, uznają za najwyższą formę sztuki, sądząc, że o wielkości artysty muzyka świadczy nie jego biegłość odtwórcza, a umiejętność przekazywania zgromadzonej publiczności „na gorąco” tego, co roi się w jego głowie. Nidy nie przekonamy się nausznie, jak radzili sobie z tym kompozytorzy pokroju Bacha czy Liszta, z przekazów wynika jednak, że dopiero w takich okolicznościach naprawdę błyszczeli. Improwizacji, niekiedy długich, na Live nie brak. Podziw budzi zgranie muzyków – ich partie uzupełniają się w sposób logiczny, tworząc tkankę brzmieniową nader gęstą, ale wcale nie przeładowaną. Na scenie jest sześciu muzyków, którzy świetnie się rozumieją i wcale nie próbują wzajemnie się zagłuszyć, co niestety świetnym technicznie instrumentalistom niekiedy się zdarza. Weźmy choćby Lost Angeles. Trwający pierwotnie sześć minut utwór rozrósł się do przeszło kwadransa. I bardzo dobrze, dopiero bowiem teraz zabrzmiał prawdziwie przejmująco. Nieco nerwowa organowa introdukcja Dave’a Greenslade’a niepostrzeżenie przechodzi w tętniący zespołowy temat z fenomenalnym bębnieniem lidera, Jona Hisemana. Następnie ze swym głębokim niczym kanion Colca głosem włącza się Chris Farlowe, sugestywnie oddając quasi-apokaliptyczny nastrój straconego miasta. Przejmujące, aczkolwiek dość spokojne interludium oparte na brzmieniu wibrafonu stopniowo przeradza się w, bagatela, sześciominutowe solo gitary. Znakomity popis Clema Clempsona – nie lada sztuką jest nie zanudzić słuchacza tak długą partią – który gra z ogniem, z iskrą, obrazowo przedstawiając piekło płonącej pustyni. Oczywiście kompani nie zostawiają Clema samego – tętniąca gra sekcji rytmicznej jest elementem jak najbardziej godnym podziwu.

De facto jedynym muzykiem, który nie popisuje się solowo ani razu, jest basista Mark Clarke. Wszyscy pozostali mają wiele okazji, by być na pierwszym planie, by wykazać się swym kunsztem. Dick Heckstall-Smith, starszy od kolegów o kilka ładnych lat, gra pierwsze skrzypce (a w zasadzie pierwszy saksofon) głównie w Tanglewood ’63. Zaiste, radosna atmosfera połowy lat 60. jest w tym utworze mocno wyczuwalna, także dzięki staraniom Chrisa Farlowe’a. Jego niebywale głęboki, mocny głos, jakby stworzony do bluesa, doskonale pasuje także do muzyki proponowanej przez Colosseum. We wspomnianym utworze udowadnia, że brak tekstu nie stanowi przeszkody – posługując się przede wszystkim sylabą „pa”, ewentualnie dłuższą formą „pam-pam-pam”, udaje mu się opowiedzieć dramatyczną, trzymającą w napięciu historię. Nie brak mu także poczucia humoru, o czym świadczą zabawne wokalizy pod koniec Skelington, śmiech publiczności pod koniec Stormy Monday Blues w reakcji na jego „bo-bo-woblee-bo-bleed” czy rozpoczynające Walking in the Park zdanie We’ve got the Philips cassettes downstairs. W zasadzie o każdym utworze mógłbym napisać akapit pełen panegirycznych epitetów, nie sądzę jednak, by miało to jakiś większy sens. Aczkolwiek Walking in the Park po prostu muszę poświęcić parę zdań. Przebój Grahama Bonda został wykonany wprost brawurowo, z werwą, która nieodmiennie przywodzi mi na myśl heavymetalowe galopady. Niewiarygodnie szybki Hiseman w niemalże każdy takt wplata rytmiczne ozdobniki, w rączych solówkach popisują się: najpierw Greenslade, potem Heckstall-Smith, w końcu Clempson. Grają tak, jakby nie istniały dla nich żadne ograniczenia, jakby rozgraniczenie jazzu i rocka już dawno odeszło do lamusa. Wokalny pojedynek między Farlowem i gitarzystą robi piorunujące wrażenie, które przechodzi w zdumienie, gdy numer, i tak szybki i dynamiczny, jeszcze przyspiesza. Hiseman udowadnia, że prasa tamtych czasów niebezpodstawnie nazywała go czasem najszybszym perkusistą.

I o innych zawartych na krążku nagraniach byłbym w stanie powiedzieć wiele dobrego. Przy słuchaniu ich wszystkich nieodmiennie bowiem nie odczuwa się niczego innego, niż podziw i uznanie. A jeśliby komu wówczas myśli nieprzychylne jęły krążyć w głowie… Zaprawdę, tedy nie chcę znać takiego człowieka! Prócz zachwytu, jest takie uczucie, które może się gdzieś tam tlić podczas przypominania sobie tego albumu: zmartwienie. Wszak dobrze wiemy, że Colosseum, stanowczo przedwcześnie, zakończyło działalność w listopadzie AD 1971, by powrócić na scenę dopiero po niemal ćwierćwiecznej przerwie. I nigdy się nie dowiemy, czego jeszcze mogliby dokonać, gdyby kontynuowali działalność na początku lat siedemdziesiątych. A szkoda. Jednakże tego, co po sobie pozostawili, nikt kwestionować nie powinien, jest to bowiem kawał muzyki wielkiej klasy, śmiało łamiącej skostniałe schematy, a przez to w znacznym stopniu prekursorskiej.

Tyrystor


Nieustanne koncertowanie, z przerwami na sesje nagraniowe, zmęczyło muzyków Colosseum do tego stopnia, że podjęli decyzję o zakończeniu działalności. Na pocieszenie przygotowali jeszcze jedno wydawnictwo. "Live", czasem nazywany "Colosseum Live", zgodnie z tytułem przynosi nagrania koncertowe. Cały materiał na ten dwupłytowy album został zarejestrowany podczas dwóch występów: 18 marca 1971 roku na Manchester University oraz dziewięć dni później w klubie Big Apple w Brighton. Jon Hiseman, Dick Heckstall-Smith, Dave Greenslade, Clem Clempson, Chris Farlowe i Mark Clarke promowali wówczas wydany pod koniec poprzedniego roki album "Daughter of Time" - najsłabszy z dotychczasowej dyskografii. Jednak na żywo sekstet wypadł nieporównywalnie lepiej.

Ciekawy, a przy tym naprawdę niegłupi jest już sam dobór repertuaru. Nie ma ani jednego utworu z "Daughter of Time", podobnie jak i z poprzedzającego go "Valentyne Suite", natomiast debiutancki "Those Who Are About to Die Salute You" reprezentowany jest wyłącznie przez "Walking in the Park". Są za to "Rope Ladder to the Moon" i "Lost Angeles", których studyjne wersje w tamtym czasie były dostępne wyłącznie na amerykańskim albumie "The Grass Is Greener" (pomijając oczywiście oryginalną wersję "Rope Ladder to the Moon" z "Songs for a Tailor" Jacka Bruce'a). Jeszcze większą niespodzianką są przeróbki jazzowego utworu "Tanglewood '63" autorstwa Mike'a Gibbsa oraz bluesowego standardu "Stormy Monday Blues" T-Bone Walkera, a także premierowa kompozycja Hisemana i Clempsona, "Skelington". Żaden z tych trzech utworów nie został zarejestrowany przez Colosseum w studiu, co tym bardziej zwiększa wartość tego wydawnictwa. Warto w tym miejscu dodać, że kompaktowe wznowienia zawierają jeden bonus, który również nie jest oczywistym wyborem. Studyjna wersja "I Can't Live Without You" została nagrana w tym samym czasie, co debiutancki album, jednak na niego nie trafiła.

Niewątpliwie największą zaletą "Live" jest jednak autentycznie porywające wykonanie. Żaden utwór nie schodzi poniżej siedmiu minut, a najdłuższe "Skelington" i "Lost Angeles" trwają około kwadransa. Instrumentaliści mają zatem niemało okazji do zaprezentowania swoich umiejętności. Wszystkie utwory napędza niesamowicie energetyczna, często naprawdę błyskotliwa gra Hisemana i Clarka, stanowiąca coś więcej niż tylko tło dla świetnych popisów Clempsona, Heckstall-Smitha oraz Greenslade'a. Poszczególni instrumentaliści nie próbują jednak skupiać uwagi wyłącznie na sobie, lecz pamiętają o wzajemnej współpracy, co w takim jamowym graniu jest niezwykle istotne. Dużo tutaj grania instrumentalnego, ale fragmenty ze śpiewem Farlowe'a tym razem są całkiem znośnie. Na koncertach brzmiał bardziej zadziornie, nie popadając tak często w tę typową dla siebie, pretensjonalną manierę. Co prawda czasem niepotrzebnie próbuje o sobie przypomnieć niezbyt udanymi wokalizami, ale zawsze wynagradza to fantastyczna muzyka. Nawet jeśli zespół sięga po niezbyt wyszukane kompozycje - jak archetypowe bluesy "Skelington" i "Stormy Monday Blues" czy prostą piosenkę rhythm'n'bluesową "Walking in the Park" - to dzięki wykonaniu stają się czymś o wiele bardziej interesującym. Bardzo dużo zyskują też swobodniejsze, rozbudowane wykonania "Rope Ladder to the Moon" i "Lost Angeles". Mając w pamięci studyjne wersje, zadziwia mnie, jak wiele udało się tutaj muzykom wycisnąć z tych utworów. Najmniej przekonuje mnie "Tanglewood '63", zarówno ze względu na wyjątkowo banalny temat, jak i głupawe wokalizy Farlowe'a. Na szczęście i tutaj nie brakuje świetnych partii solowych oraz doskonałej gry sekcji rytmicznej.

Tak właśnie grano podczas koncertów na przełomie lat 60. i 70. Znane kompozycje były tylko punktem wyjścia do mniej lub bardziej porywających improwizacji. W przypadku Colosseum zdecydowanie bardziej niż mniej, choć nie jest to album pozbawiony wad. Mimo wszystko tak udane połączenie prawdziwie rockowego, a momentami wręcz hardrockowego czadu i właściwie prog-rockowego wyrafinowania nie zdarza się często. "Live" to doskonałe podsumowanie pierwszego okresu działalności zespołu i jego największe, obok "Valentyne Suite", osiągnięcie w ogóle. Rozwiązanie grupy zdecydowanie nikomu się nie przysłużyło. Przez blisko ćwierć wieku muzycy próbowali sił w innych, w tym we własnych zespołach, ale o efektach nie warto nawet wspominać. Zresztą powrót Colosseum w latach 90., w składzie z "Live", też lepiej przemilczeć. Było już po prostu na to za późno - rockmani w takim wieku praktycznie nigdy nie mają nic do zaoferowania. Zespół pozostaje wciąż aktywny, choć już bez zmarłego w 2004 roku Dicka Heckstall-Smitha. Jego miejsce zajęła Barbara Thompson, żona Jona Hisemana, współpracująca z zespołem już w czasach "Daughter of Time".

Paweł Pałasz



..::TRACK-LIST::..

CD 5 - Colosseum Live (1971):
1. Rope Ladder to the Moon
2. Walking in the Park
3. Skellington
4. I Can't Live Without You
5. Tanglewood '63
6. Encore... Stormy Monday Blues
7. Lost Angeles



..::OBSADA::..

Mark Clarke - bass, vocals
Dave 'Clem' Clempson - guitars, vocals
Chris Farlowe - vocals
Dave Greenslade - organ, vibraphone
Dick Heckstall-Smith - saxophones
Jon Hiseman - drums




https://www.youtube.com/watch?v=ezqd9l7VMgk



SEED 14:30-23:00.
POLECAM!!!

Komentarze są widoczne tylko dla osób zalogowanych!

Żaden z plików nie znajduje się na serwerze. Torrenty są własnością użytkowników. Administrator serwisu nie może ponieść konsekwencji za to co użytkownicy wstawiają, lub za to co czynią na stronie. Nie możesz używać tego serwisu do rozpowszechniania lub ściągania materiałów do których nie masz odpowiednich praw lub licencji. Użytkownicy odpowiedzialni są za przestrzeganie tych zasad.

Copyright © 2024 Best-Torrents.com