Best-Torrents.com




Discord
Muzyka / Progressive Rock
HYPNOS 69 - LEGACY (2010) [MP3@320] [FALLEN ANGEL]


Dodał: Fallen_Angel
Data dodania:
2024-06-25 17:18:19
Rozmiar: 166.57 MB
Ostat. aktualizacja:
2024-11-16 23:13:10
Seedów: 5
Peerów: 0


Komentarze: 0

...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.



..::OPIS::..

Na pozór Legacy belgijskiego Hypnos 69 jest zwyczajną płytą. Ot, taką jakich wiele w sklepach płytowych, tych realnych i tych wirtualnych. Każdy dzień dostarcza jednak dowodów na to, że pozory często mylą. I tak właśnie jest w przypadku tego albumu.
Tytuł tego krążka może wzbudzić pewien niepokój poznawczy. O jakie Dziedzictwo tu chodzi? Okładka tego skromnie wydanego digipacka przybliża do odpowiedzi na to pytanie i staje się punktem wyjścia do dalszych dociekań. Po jego rozłożeniu ukazuje się ilustracja wykonana przez grafików z włoskiego Malleus Rock Art Lab w charakterystycznym dla nich stylu. Przedstawia ona nagą kobietę zanurzoną po pas w wodzie. W ręce trzyma jabłko, jej długie włosy wplotły się w konary drzewa, z którego zerwała ten owoc. Na jej twarzy maluje się strach. Strach przed kim? Przed Bogiem? Przed wiedzą? A może przed wiedzą o samej sobie? Wokół pnia owinął się Wąż - symbol mądrości. Rycina ta może przedstawiać fragment biblijnej historii Adama i Ewy, może też być odniesieniem do jednego z najstarszych hermetycznych mitów - mitu o Wężu i Rajskim Jabłku.
Wąż kusił Ewę i obiecywał jej, że po zjedzeniu owocu z Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego posiądzie wiedzę taką, jaką ma sam Bóg. W ujęciu psychoanalitycznym tą wiedzą jest samowiedza, czyli świadomość samego siebie. To samopoznanie polega na odkryciu samemu przed sobą właściwych przyczyn swojego działania i przyznaniu się samemu przed sobą, że jest coś we mnie takiego, czego nie mogę do końca kontrolować i co nie chce poddać się mojej woli. Jest to też przyznanie się do swojej niewiedzy i jednocześnie zaakceptowanie tego faktu.

A czym jest wyżej wspomniany hermetyzm? W I wieku naszej ery w Aleksandrii pojawiło się bractwo, którego wierzenia, filozofia, reguły i praktyka zostały opisane w osiemnastu tekstach zwanych Hermetica albo Corpus Hermeticus. Od tytułu tego zbioru wziął się termin hermetyzm. Autorstwo tych traktatów przypisywano Hermesowi Trismegistosowi (Hermes Po Trzykroć Wielki lub Trzykroć Największy), bóstwu będącemu połączeniem egipskiego Thota i greckiego Hermesa. Hermesa Trismegistosa uznawano za pierwszego mędrca starożytności. Był on też symbolem wiedzy tajemnej i jednoczył w sobie religię, sztukę oraz naukę starożytności. Legenda głosi, że żył on trzy razy: pierwszy raz przed Potopem jako twórca astronomii, drugi raz jako konstruktor Wieży Babel i trzeci raz jako wynalazca alchemii oraz strażnik skarbu w zagubionym wśród pustynnych piasków pałacu Kamtar. Ta sama legenda mówi, że w jego grobie znaleziono rękopis Tabula smaragdina, który od wielu wieków jest podstawowym tekstem hermetyzmu i który między innymi zawiera przepis na kamień filozoficzny.
Wspomniane wyżej teksty powstały w II i III wieku naszej ery, a imiona ich autorów zaginęły gdzieś w mrokach historii. Nie wiadomo dokładnie co działo się z tymi pismami na przestrzeni wieków, gdyż hermetyczne bractwo umiało strzec swoich tajemnic przed światem. W 1460 roku w tajemnicy przed Turkami osmańskimi, którzy od 1453 panowali w Konstantynopolu Corpus hermeticum wywieziono do Florencji. W 1471 roku Marsilio Ficino przełożył tekst tych traktatów z języka arabskiego na łaciński. Ówcześni okultyści, gnostycy i alchemicy szybko przyswoili sobie treść tego dzieła, a wśród tych ostatnich byli miedzy innymi Gordano Bruno i Phillippus Aureolus Theophtrastus Bombastus von Hohenheim, czyli Paracelsus (szwajcarski lekarz, uważany za ojca medycyny nowożytnej). Filozofię renesansowych alchemików nazwano hermetycyzmem aby odróżnić ją od filozofii alchemików z początków naszej ery. Na ziemiach polskich alchemia też miała swoich zwolenników, a najsłynniejszymi z nich byli: Józef Struś, nadworny lekarz Zygmunta Augusta; Wojciech Oczko, lekarz Stefana Batorego; wojewoda sieradzki Olbracht Łaski i lekarz Michał Sędziwój, herbu Ostoja.

Sir Isaak Newton w pierwszym rzędzie był alchemikiem, a dopiero później fizykiem, matematykiem, astronomem i filozofem. To on w XVII wieku przetłumaczył Tabula smaragdina z języka łacińskiego na angielski. Z tego przekładu pochodzi fragment: That which is Below corresponds to that which is Above, and that which is Above corresponds to that is Below, to accomplish the miracle of the One Thing. Temu zdaniu Steve Houtmeyers, założyciel Hypnos 69, przypisuje specjalne znaczenie i uważa je za najważniejsze w hermetycyzmie, dlatego posłużyło mu ono za motto płyty Legacy. W języku polskim tych kilkanaście słów mogłoby zabrzmieć następująco: jak na dole tako i na górze, jako na górze tako i na dole, by osiągnąć cud Jednej Rzeczy. W tekstach z Legacy jest znacznie więcej odniesień do tajemnej wiedzy renesansowych i późniejszych alchemików. Tytuł An Aerial Architect oparty jest pismach sir Isaaka Newtona. W utworze The Great Work Steve Houtmeyers czyta duże fragmenty przetłumaczonej na język angielski Szmaragdowej tablicy. Z kolei tytuł The Empty Hourglass (... the Empty Hourglass, symbol of Time run out) jest cytatem z prac Fulcanelliego - najsłynniejszego alchemika XX wieku.
Fulcanelli to bardzo ciekawa, a zarazem tajemnicza postać, tylko nie jest pewne czy istniał (istnieje?) ktoś o takim nazwisku (pseudonimie?). Jego jedynym uczniem był pisarz i alchemik Eugene Canseliet. Twierdzi on, że poznał Fulcanelliego w Marsylii w 1916 roku i pod jego nadzorem dokonał udanej transmutacji ołowiu w złoto, z czego można wnosić, że znał on tajemnicę kamienia filozoficznego. W tym czasie Fulcanelli był już 80-letnim starcem. W 21 lat później, tj. w 1937 roku miał on dzwonić do Jakowa Bergera, asystenta Andre Helbronnera - francuskiego naukowca pracującego nad bronią atomową. Fulcanelli prosił Bergera, by ten namówił swego szefa do zaniechania badań nad rozszczepieniem atomu. W bardzo realistyczny sposób opisywał mu skutki działania uwolnionej energii atomu i przestrzegał przed skażeniem radioaktywnym. Helbronner nie posłuchał swojego asystenta i kontynuował badania.
Wydaje się, że w tych opowieściach musi być ziarnko prawdy, ponieważ w czasie II Wojny Światowej wywiady wojskowe Niemiec i Stanów Zjednoczonych bezskutecznie poszukiwały Fulcanelliego po całej Europie, by wydrzeć mu tajemnicę produkcji złota i bomby atomowej oraz zmusić do współpracy. Mówi się, że Fulcanelli przeżył wojnę i w 1953 roku Canselliet widział go w jednym z zamków w okolicy Sewilli - odmłodzonego, u boku młodej kobiety i otoczonego wianuszkiem dzieci. Wygląda na to, że Fulcanelli nie tylko znał tajemnicę kamienia filozoficznego, ale umiał też sporządzić eliksir młodości i pewnie znał lekarstwo na wszystkie choroby, czyli panaceum. Zdaje się, że wielowiekowe starania starożytnych i nowożytnych alchemików zakończyły się sukcesem - istota kamienia filozoficznego, eliksiru młodości i panaceum przynajmniej dla niektórych nie jest już tajemnicą. Patrick Riviere, uczeń Canselieta, poświęcił Fulcanelliemu książkę zatytułowaną Fulcanelli, his true identity revealed (Fulcanelli. Prawdziwa tożsamość ujawniona).

Na płycie Legacy Steve Houtmeyers przywołuje traktaty filozoficzne i alchemiczne z mniej lub bardziej zamierzchłych czasów. Cytuje ich treść i czyni do nich aluzje (tego typu napomknięcia i skojarzenia obecne są już na krążku The Electric Measure), przekonując tym samym słuchacza, jak ważne dla niego są te dzieła. Skoro mają one dla niego tak doniosłe znaczenie, to dlaczego nie dołączył do płyty tekstów swoich utworów? Owszem, można je znaleźć w sieci, np. na oficjalnej stronie zespołu, ale najpierw należy uruchomić komputer, następnie połączyć się z internetem i odnaleźć adres właściwej strony. Tylko po co się trudzić? A może Houtmeyersowi chodzi właśnie o ten trud i w ten sposób zachęca do studiowania ksiąg alchemików? A co zrobić, jeśli ktoś kontestuje komputery i internet? Albo mieszka na zapadłej wsi lub na polinezyjskiej wysepce? Przecież są jeszcze biblioteki! W jednym z wywiadów Steve dość powściągliwie wypowiadał się na temat mitów, legend oraz pism Hermetyków i Hermetystyków, w końcu od odpowiedzi na jedno z pytań dobrze przygotowanego i dociekliwego dziennikarza wykręcił się stwierdzeniem, że o tak poważnych sprawach trudno opowiedzieć w 10 zdaniach. Czyżby w ten delikatny sposób bronił wiedzy tajemnej przed profanami? Wniosek nasuwa się sam - Steve Houtmeyers też jest alchemikiem.

Tytułowe dziedzictwo oznacza nie tylko spuściznę po Hermesie Trismegistosie, po wielu anonimowych autorach, po sir Isaaku Newtonie i Fulcanellim. Symbolizuje ono również spadek po muzyce zespołów, które swoje największe tryumfy święciły w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Płytę Legacy można śmiało postawić na półce obok płyt Van Der Graaf Generator, Pink Floyd, King Crimson, Yes oraz Colosseum i to z kilku powodów: jest ona tak samo dobra jak tamte. Hypnos 69 gra muzykę bardzo podobną do muzyki wyżej wymienionych zespołów, nawet perkusji nadano takie samo głuche brzmienie, jakie można odnaleźć na longplayach nagranych czterdzieści lat temu. Słuchając Legacy można odnieść wrażenie, że jest to zagubiona i przypadkowo odnaleziona płyta dawno zapomnianej grupy. Wielu wytrawnych znawców rocka progresywnego miałoby poważny problem z określeniem roku, w którym dokonano tych nagrań. Mimo wielu podobieństw do zespołów sprzed trzydziestu - czterdziestu lat Hypnos 69 gra w typowym dla siebie, bardzo charakterystycznym i oryginalnym stylu, więc ewentualny zarzut naśladownictwa lub kopiowania mistrzów sprzed lat okaże się być nieusprawiedliwiony i mocno krzywdzący dla Belgów.

Liderem zespołu jest Steve Houtmeyers - zaśpiewał on na płycie, zagrał na gitarach i kilku innych instrumentach, skomponował wszystkie utwory, do większości z nich napisał teksty (wyjąwszy wspomniany wyżej An Aerial Architect) i w imieniu zespołu udzielił prasie kilku wywiadów. Steve sam siebie określił słowem przewodnik. W tej wszechstronności nie ustępują mu pozostali muzycy - grają na swoich podstawowych instrumentach i dodatkowo zasiadają do różnych "starożytnych" klawiatur. Steve Houtmeyers podkreślał w kilku swoich wypowiedziach, że jest szczególnie zadowolony ze współpracy ze Stevenem Marxem. I trudno nie zgodzić się z tym zdaniem przewodnika - dawno nie słyszałem tak brawurowej i fenomenalnej gry na rozmaitych instrumentach dętych (drewnianych i blaszanych) jak na Legacy. Bez Stevena Marxa Hypnos 69 byłby zupełnie innym zespołem.

W siedemdziesięciu dwóch minutach muzycy zawarli to wszystko co najlepsze w rocku progresywnym (nie mylić z neoprogiem, bo jego tutaj nie ma). Nagrywając ten album chętnie korzystali oni z mellotronu, organów Hammonda, fortepianu elektrycznego, syntezatorów analogowych i thereminu. I stąd tak wiele na Legacy nastrojowych, muzycznych pejzaży, malowanych dźwiękami tych instrumentów. Chłodne zazwyczaj brzmienie mellotronu jest tutaj zadziwiająco ciepłe. Ekscytująco wypadają partie syntezatorów, przyjemnie dla ucha wibrują organy Hammonda. Dźwięki obu tych instrumentów tworzą atmosferę czegoś tajemniczego, nieodgadnionego i magicznego (My Journey to the Stars, The Sad Destiny We Lament). Na omawianym albumie aż roi się od kapitalnych i długich solówek na gitarach, saksofonach, klarnetach oraz flecie, zwłaszcza te na instrumentach dętych mogą słuchacza przyprawić o szybsze bicie serca i zawrót głowy.

Trudno jednoznacznie zakwalifikować muzykę belgijskiego zespołu, albowiem na jego tegorocznej płycie znalazły się artrockowe, kilkunastominutowe i składające się z kilku części suity, z powtórzonym kilka razy oraz zagranym na różne sposoby tematem przewodnim (Requiem i The Great Work). Jest też jedna dziesięciominutowa kompozycja z długą częścią instrumentalną, również utrzymana w stylistyce art rocka (The Empty Hourglass). I są tu utwory krótsze, trwające od pięciu do sześciu minut. Jedne z nich nawiązują do estetyki psychodelicznej (My Journey to the Stars, The Sad Destiny We Lament), inny czerpie wprost z muzyki orientalnej (Jerusalem z wybornym solo na klarnecie). W niektórych fragmentach można usłyszeć jeszcze dalekie echo space rocka (An Aerial Architect i My Journey to the Stars) i fusion (An Aerial Architect i The Empty Hourglass).
Piękne linie melodyczne, o które zadbał Steve Houtmeyers, uatrakcyjniają całą płytę i sprawiają, że słucha się jej z autentyczną przyjemnością. Znakomicie z roli producenta wywiązał się Dave Houtmeyers. Zadbał on o unikalne brzmienie grupy, o każdą dźwiękową subtelność, o każdą muzyczną delikatność, a przede wszystkim o dobrą słyszalność basu i perkusji.

Legacy ukazała się cztery lata po The Ecletic Measure, a praca w studiu zajęła muzykom cztery miesiące (od września 2009 do stycznia 2010). Udało się im stworzyć perfekcyjny pod każdym względem album, który ma szansę zapisać się na trwałe w historii rocka progresywnego i dołączyć do tych, które określamy mianem dziedzictwo rocka.
Ocena - 5/5

P.S. Dziękuję Marcinowi za cenne wskazówki, bez których powyższy tekst wyglądałby zupełnie inaczej.

Krzysztof Michalczewski


Od wydania ostatniej płyty Belgów minęły przeszło cztery lata. W między czasie zespół zdążył się rozpaść i ponownie zejść w niezmienionym składzie. Na „Legacy” nie ma jednakże śladu po tych burzliwych wydarzeniach. Płyta wydaje się w prostej linii kontynuacją poprzednich dokonań grupy, co więcej jest chyba najlepszą w ich karierze. Zupełnie, jakby ów muzyczny „reset” pozwolił im na aktualizację poziomu artystycznego do najwyższych standardów. Nie ma więc tego złego, co by na dobre nie wyszło!

Hypnos 69 zaczynali od dość dynamicznego rocka z wpływami psychodelii, by na kolejnych wydawnictwach stopniowo łagodzić swe brzmienie. „Legacy” wydaje się zwieńczeniem tej tendencji, stanowiąc zdecydowany skręt w kierunku retro-proga silnie nasyconego duchem King Crimson. To wrażenie jest na tyle przemożne, że czasami – np. słuchając otwierającego „An Aerial Architect” riffu wraz z towarzyszącą mu melodią saksofonu – można niemal dać się omamić, że oto obcujemy z jakimś nieopublikowanym materiałem z sesji do „Lizard” czy „In the Wake of Poseidon”. Nie jest to bynajmniej zarzut, raczej wskazanie na wysoki poziom muzyki zawartej na płycie Belgów. Poza tym, choć Hypnos 69 niewątpliwie bawili się w tej samej piaskownicy, co Landberk czy Anekdoten, nie zapomnieli o swej psychodelicznej przeszłości, dzięki czemu na „Legacy” mamy zarówno przepiękne melancholijne pasaże zatopione w brzmieniach starych syntezatorów i okraszone niekończącymi się solówkami gitary lub kojącymi partiami fletu, jak i dynamiczne, sfuzzowane riffy, czasem zwieńczane dzikimi eksplozjami saksofonowego szaleństwa. Zresztą, nie sposób w kilku zdaniach oddać instrumentalnego, aranżacyjnego i emocjonalnego bogactwa tej płyty. To prawdziwie epickie wydawnictwo, które potrafi też zaskoczyć subtelnością i – zwłaszcza w tych spokojniejszych, przepełnionych smutkiem momentach – całkowicie obezwładnia swym pięknem.

Zatapiając się w nostalgicznych dźwiękach „Legacy” mam wrażenie, że ponownie odkrywam same źródła mojej fascynacji tego typu muzyką. W ciągu ostatnich paru lat wśród ekipy Artrock.pl często dało się słyszeć narzekania na kondycję współczesnego prog-rocka. I ja się do tego chóru malkontentów przyłączałem, coraz rzadziej sięgając po nowe płyty czy zespoły. Lecz oto nagle w moje ręce trafia ponad siedemdziesięciominutowy album będący właściwie hołdem dla złotych czasów tego nurtu, a ja wprost nie mogę się oderwać i słucham tego materiału z zapartym tchem od pierwszej do ostatniej nuty. Może więc nie chodzi o to, że wszystko wokół zmienia się i dawne fascynacje odchodzą w niebyt… Hypnos 69 wraz z „Legacy” uświadomili mi ponownie pewną dobrze znaną, choć czasem zapominaną, prawidłowość: wybitne płyty, z samej definicji, trafiają się rzadko. Oto jedna z nich.

Artur Szalecki


Przypadek Hypnos 69 jest dla mnie żywym dowodem na to, że czasem warto przejść przez burzę, zmienić perspektywę i najzwyczajniej w świecie odetchnąć, aby stworzyć coś doskonałego. Po czterech latach przerwy, po rozbiciu i powtórnym zlepieniu zespołu w całość otrzymujemy bowiem album, który jednoznacznie obala - jakże popularne ostatnio - twierdzenie o marnej kondycji rocka progresywnego.

Od czasu ukazania się tętniącego psychodelicznym klimatem debiutanckiego albumu Hypnos 69 - "Timeline Traveller", Belgowie z każdą kolejną płytą zdawali się łagodnieć. Jednocześnie każde kolejne wydawnictwo zdawało się uskuteczniać tendencję spadkową zespołu. "Legacy" bezkompromisowo przełamało złą passę.

Z muzyką tak dopracowaną, tak świeżą i porywającą nie miałam do czynienia od dawna. Szerokie instrumentarium, w którym obok gitar, saksofonów, fletów i klarnetów pojawiają się organy Hammonda, mellotron, syntezatory analogowe czy theremin, stanowi niezwykle rozbudowaną paletę muzycznych barw. Uciekając od przypadkowych plam i pstrych obrazów, Hypnos 69 kreuje doskonale harmonijny pejzaż dźwięków. Słuchaczowi nie pozostaje nic innego jak tylko zatopić się na blisko siedemdziesiąt minut w klimacie klasycznego prog-rocka, który wzmocniony nutą charakterystycznej dla muzyków psychodelii i odrobiną orientalnego klimatu, tworzy mieszankę wprost zniewalającą.

"Legacy" spina przepiękna klamra złożona z dwóch suit. Pierwsza z nich - trzyczęściowe "Requiem (for a dying Creed)" od samego początku funduje słuchaczowi powalającą wariację złożoną z dźwięków Hammondów, gitar i saksofonu. W kolejnych utworach emocje mają szansę ostygnąć, ale tylko po to, by w "The Empty Hourglass" wybuchnąć na nowo, w "Jerusalem" rozkołysać słuchacza wybornym solo na klarnecie i w zamykającym całość "The Great Work" objawić całe bogactwo emocjonalne i instrumentalne albumu.

Nie sposób postawić przed Belgami zarzutu powielania czegokolwiek. Wypracowali oni swoją własną, niespotykanie ujmującą estetykę. Jednakże słuchając "Legacy" trudno oprzeć się wrażeniu, że spóźnili się z tym krążkiem o dobre trzydzieści, a być może nawet czterdzieści, lat. Atmosfera płyty nadzwyczaj dobrze wpisuje się w klimat złotych czasów rocka progresywnego. Nie jest i nigdy nie będzie to album na miarę "In The Court Of The Crimson King", tak jak i niszowe Hypnos 69 nigdy nie stanie się legendą na miarę King Crimson. Bez najmniejszych wątpliwości przyznaję jednak, że "Legacy" jest jednym z tych cudownych muzycznych przebudzeń, na które warto było czekać.

Olga Kowalska



..::TRACK-LIST::..

1. Requiem (for a Dying Creed) (17:51):
a) Within This Spell
b) Visions / Within This Spell (reprise)
c) A Requiem for You

2. An Aerial Architect (6:47)
3. My Journey to the Stars (6:53)
4. The Sad Destiny We Lament (4:57)
5. The Empty Hourglass (10:47)
6. Jerusalem (6:51)

7. The Great Work (18:27):
a) Nigredo: Corruption, Dissolution, Individuation
b) Albedo: Purifications, Burnout of Impurity; The Moon, Female
c) Citrinita: Spiritualisation, Enlightenment; The Sun, Male
d) Rubedo: Unification of Man with God and the Limited with the Unlimited



..::OBSADA::..

Steve Houtmeyers - vocals, guitars, theremin
Steven Marx - saxophone, clarinet, Fender Rhodes, Hammond, Mellotron
Tom Vanlaer - bass, Hammond, Fender Rhodes, Moog Taurus
Dave Houtmeyers - drums, percussion, timpani, glockenspiel, synths




https://www.youtube.com/watch?v=hEYQZW4XIzc



SEED 14:30-23:00.
POLECAM!!!

Komentarze są widoczne tylko dla osób zalogowanych!

Żaden z plików nie znajduje się na serwerze. Torrenty są własnością użytkowników. Administrator serwisu nie może ponieść konsekwencji za to co użytkownicy wstawiają, lub za to co czynią na stronie. Nie możesz używać tego serwisu do rozpowszechniania lub ściągania materiałów do których nie masz odpowiednich praw lub licencji. Użytkownicy odpowiedzialni są za przestrzeganie tych zasad.

Copyright © 2024 Best-Torrents.com