...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::..
Rewelacja!
Jedna z najwcześniejszych i zarazem najlepszych progresywnych płyt, jakie kiedykolwiek powstały!
Oryginalna, urocza rockowa muzyka - trochę jak wczesny i bardziej rozmarzony Jethro Tull ze szczyptą King Crimson i Colosseum i z dodatkiem muzyki Wschodu. Nie można się oderwać!
Zremasterowana, brytyjska edycja m.in. z obłędną, 7-minutową przeróbką 'Eight Miles High' Byrdsów, a także trwające razem 18 minut dwa nagrania demo (doskonałej jakości)!
Dla mnie „Mercator Projected” to jedna z esencji piękna tzw. muzyki popularnej przełomu lat 60-tych i 70-tych; swoboda tworzenia, inspiracji, szukania środków wyrazu i poszukiwania własnego brzmienia. Według mnie to zdecydowanie najlepszy okres rozwoju muzyki rockowej. „Mercator Projected” jest tego jednym z wielu przykładów.
Prog rock, jazz rock, trochę psychodelii, mocny shot (to barmańskie określenie; takie zboczenie zawodowe) orientu. Generalnie trudno określić jednoznacznie styl, który EOE prezentują na swojej debiutanckiej płycie.
„Northern Hemispehere” – stonowana psychodelia.
„Isadora” – turecki rytm, świetne partie saksofonu i fletu w połączeniu z pulsującą linią melodyczną Geoffa Nicholsona przenoszą nas w sam środek „Baśni 1000 i jednej nocy”.
„Waterways” – delikatne skrzypce Arbusa, stonowany rytm, odrobina „karmazynowych” klimatów. To dopiero początek; chwilę potem czeka nas psychodeliczny odjazd rodem z debiutanckiej płyty Pink Floyd z dodatkiem orientalnych dźwięków.
„Centauri Woman” – zdecydowanie żart muzyczny rozpoczynający się od.. odgłosów spuszczanej wody w sedesie. Całość utworu utrzymana jest z bluesowej tonacji, z odrobiną „istofideno-owego” psychodelicznego stylu. No i do tego dochodzi prześmieszny tekst o „kobiecie o świetnym ciele, ale końskiej twarzy”...
„Bathers” – dużo melotronou, baśniowy klimat..., niemal rodem z klasycznych płyt The Moody Blues.
„Communion” – utrzymany w klimacie poprzednich utworów, czyli takie pomieszanie wszystkiego. Rozpoczyna ją swojska, zdawać by się mogło, partia fletu przerodzona w złowrogą partię skrzypiec i niespokojną linię melodyczną. Znów pojawia się bliskowschodni klimat utworu... i rosyjski żart na koniec utworu.
„Moths” – znów „pachnie” orientem dzięki partii perkusji i saksofonu z domieszką floydowej psychodelii.
„In The Stable of the Sphinx” – takie podsumowanie całej płyty, w ośmiu i pół minutach muzycy East Of Eden zdają się zawrzeć całą esencję “Mercator Projected” plus fajna, nieco „doors’owa” gitarowa solówka.
Po pierwszym przesłuchaniu wydawać by się mogło, że „Mercator Projected” to przysłowiowe ‘mydło i powidło’ ale w całym tym galimatiasie nietrudno odnaleźć ład i spójność, które nieczęsto charakteryzują debiutanckie wydawnictwa. W poczynaniach EOE wyczuwa się konsekwencje i świadomość własnego - obranego z pełną świadomością - stylu.
Właśnie dzięki temu, iż EOE jest zespołem niemal zapomnianym, odkrycie ich debiutanckiej płyty przez kogoś, komu wydaje się, że w tzw. rocku progresywnym usłyszał już wszystko, może okazać się bardzo miłym zaskoczeniem i impulsem do dalszych poszukiwań takich, zakopanych gdzieś głęboko w zakurzonych antykwariatach, perełek.
Paweł Horyszny
Druga połowa lat 60. była niezwykle ciekawym okresem w muzyce rockowej. Pojawiło się wielu ambitnych twórców, których eksperymenty znacznie poszerzały ramy gatunku, tworząc nowe style. Nie wszyscy z nich zdobyli jednak należne uznanie. Do takich niedocenionych, dziś już zapomnianych wykonawców zaliczyć można brytyjską grupę East of Eden. Stało się tak pomimo obiecującego początku kariery (bardzo udane albumy "Mercator Projected" i "Snafu"), oraz zdobycia pewnej rozpoznawalności (dzięki przebojowemu singlowi "Jig-A-Jig", ale też za sprawą gościnnego występu lidera Dave'a Arbusa w utworze "Baba O' Riley" The Who).
Zawiniło wiele rzeczy. Na pewno zbyt liczna konkurencja i słaba promocja wytwórni (zespół zakontraktowany był w Deram Records - oddziale Decca Records, który słynął z małych nakładów albumów nowych wykonawców). Ale też sam zespół, który nie mógł utrzymać stałego składu, a wraz z kolejnymi zmianami, malała jakość jego muzyki. Problemem był też pewnie sam styl grupy, trudny do sklasyfikowania, co musiało rozzłościć krytyków.
Na debiutanckim albumie "Mercator Projected" zwraca uwagę bardzo bogate brzmienie, które oprócz podstawowego w rocku instrumentarium - gitara, bas i bębny - obejmuje także skrzypce, saksofon, flet, dudy, kalimbę, harmonijkę i klawisze, w tym syntezator (słyszalny przede wszystkim na początku "Communion"). Równie bogate są inspiracje zespołu - od rocka psychodelicznego, przez blues, folk i jazz, po muzykę arabską i klasyczną, a gdzieniegdzie pojawiają się też cięższe, hardrockowe riffy. W praktycznie każdym utworze muzycy mieszają przynajmniej kilka tych elementów, dzięki czemu całość brzmi bardzo oryginalnie i spójnie.
Zespół wypracował własny styl, dzięki czemu można znaleźć wspólny mianownik zarówno w tych bardziej energetycznych i przebojowych momentach albumu ("Northern Hemisphere", "Isadora"), tych bardziej stonowanych, z psychodelicznym klimatem (mocno orientalizujący "Waterways", oniryczny "Bathers"), jak i zakręconym instrumentalnym jamie "In the Stable of the Sphinx", który doskonale wieńczy i podsumowuje ten album. Nieco od całości odstaje tylko bardziej surowy brzmieniowo "Centaur Woman", o ewidentnie żartobliwym charakterze (za sprawą tekstu i odgłosu... spuszczanej wody w sedesie), ale też z fajnymi partiami bluesowej harmonijki i niezłą improwizacją z przesterowanym basem. Na brak różnorodności na pewno nie można narzekać.
"Mercator Projected" nie jest może wielkim dziełem, bo brakuje na nim czegoś naprawdę wybitnego. Ale z drugiej strony - to naprawdę dobrze skomponowany, świetnie zagrany i porządnie brzmiący, a przy tym całkiem oryginalny album. Dla miłośników muzyki z tamtych lat, którzy poznali już dobrze wszystkich znanych wykonawców - pozycja obowiązkowa.
Paweł Pałasz
A spellbinding work from the dawn of the progressive era, Mercator Projected is no fully-formed symphonic prog masterpiece. But as a harbinger of the future (this album emerged in 1969) that is also challenging and enjoyable in its own right, there are few albums to match the status of this one. East Of Eden's true star is Dave Arbus who plays violin, flute, recorder and sax (although Ron Caines also joins in on sax) and it is a shame that the group's success with the novelty hit single Jig-A-Jig (#7 in April 1971) eventually stranded them in no-man's land. However this awesomely inventive debut should not be allowed to be forgotten.
What stays with me most is the glorious hook of Isadora ... "Isadora dance, we are entranced" probably works best if you're down with the hippie vibe, for dancing flutes and Eastern themes are draped around lyrics that are simultaneously corny and deep. Mercator Projector is also defined by the psychedelic rambles of Waterways, and perhaps more than anything else the proto-prog blues of Northern Hemisphere and the hilarious harmonica-driven Centaur Woman (replete with an impressive fuzz-bass solo courtesy of Steve York).
The softer side of the band is featured in the melancholic Bathers, in which violin, organ (from Caines) and recorder are blended to astounding effect. With the subtle drumming of Dave Dufont giving the song added character, this song might well appeal to those who enjoy King Crimson's early ballads. The propulsive Communion also features flute prominently, as well as some cute sound effects and even a joke told in another language (they translate everything except the punchline!). Moth is another piece that incorporates Eastern style exploration, although it is occasionally interspersed with a glorious Beatlesque melody. It all concludes with the high-octane jazzy jam In The Stable Of The Sphinx, which is carried by the saxes, but features spectacular turns on violin and guitar from Arbus and Geoff Nicholson respectively.
There are shades of Jethro Tull & Gravy Train here, but these guys are generally jazzier, almost straying into Soft Machine territory. There are times when they sound like King Crimson or The Moody Blues, although it's interesting that they don't use the mellotron at all. When you factor in that they were doing this stuff at the same time that most of these bands got their start, it becomes apparent that East Of Eden is an essential stop for those looking to investigate the roots of progressive rock. I consider Mercator Projected to be among the best proto-prog albums ever.
Trotsky
..::TRACK-LIST::..
1. Northern Hemisphere 5:03
2. Isadora 4:19
3. Waterways 7:00
4. Centaur Woman 7:09
5. Bathers 4:57
6. Communion 4:02
7. Moth 4:03
8. In the Stable of the Sphinx 8:20
Bonus tracks:
9. Waterways (demo July 1968) 6:40
10. In the Stable of the Sphinx (demo July 1968) 11:10
11. Eight Miles High 6:51
..::OBSADA::..
Geoff Nicholson - guitar, vocals
Dave Arbus - electric violin, flute, bagpipes, recorder, saxophones (2 at once)
Ron Caines - soprano & alto saxophones (acoustic & amplified), organ, vocals (4)
Steve York - bass, harmonica, kalimba
Dave Dufont - percussion
https://www.youtube.com/watch?v=hM4Bt-BCFEc
SEED 14:30-23:00.
POLECAM!!!
|