Best-Torrents.com


Muzyka / Jazz
MILES DAVIS - THE COMPLETE COLUMBIA ALBUM COLLECTION (2009) [CD-BITCHES BREW (1970)] [WMA] [FALLEN ANGEL]


Dodał: Fallen_Angel
Data dodania:
2024-04-14 10:39:18
Rozmiar: 655.40 MB
Ostat. aktualizacja:
2024-04-14 10:39:18
Seedów: 0
Peerów: 0


Komentarze: 0

...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...



..::OPIS::..

Zaledwie siedem miesięcy po premierze przełomowego "In a Silent Way", Miles Davis wydał kolejne arcydzieło, które zmieniło oblicze muzyki. O ile na poprzednim albumie zatarł granicę między jazzem i rockiem, tak na "Bitches Brew" wywrócił wszystko do góry nogami, tworząc zupełnie nowy gatunek. Łączący w sobie swobodę jazzowych improwizacji, rockową dynamikę, oraz elementy muzyki hindustańskiej i afrykańskiej. Wszystko to wymieszane w takich proporcjach, że album nie przypomina niczego, co wcześniej lub później zarejestrowano. Choć wielu próbowało nagrać coś podobnego - "Bitches Brew" bez wątpienia należy do najbardziej wpływowych i inspirujących albumów w dziejach. Jego wpływu na późniejszą muzykę - czy to jazzową, czy rockową - nie da się przecenić.

Materiał na ten podwójny longplay został zarejestrowany podczas trzydniowej sesji nagraniowej, mającej miejsce w dniach 19-21 sierpnia 1969 roku, w nowojorskim Columbia Studio B. Każdego dnia w studiu przebywało od jedenastu do trzynastu muzyków. Był to naprawdę niezwykły skład, przede wszystkim ze względu na rozbudowaną sekcję rytmiczną, obejmującą czterech perkusistów/perkusjonalistów (Jack DeJohnette, Lenny White, Don Alias, Juma Santos), kontrabasistę (Dave Holland) i gitarzystę basowego (Harvey Brooks). Poza tym, na albumie zagrało trzech muzyków grających na elektrycznych pianinach (Joe Zawinul, Chick Corea, Larry Young), gitarzysta (John McLaughlin) i rozszerzona sekcja dęta (Davis, Wayne Shorter, oraz grający na klarnecie basowym Bennie Maupin). Muzycy zarejestrowali kilka utworów już wcześniej skomponowanych i wykonywanych na koncertach ("Spanish Key", "Miles Runs the Voodoo Down", "Sanctuary"), a także kilka długich, bardzo spontanicznych jamów, przed którymi Miles udzielił pozostałym instrumentalistom minimum wskazówek (takich jak tempo, kilka akordów i zarys melodii). Następnie taśmy z nagraniami zostały ręcznie pocięte i posklejane przez Teo Macero, który nadał im zupełnie nowego kształtu. Producent poświęcił mnóstwo czasu na żmudną pracę, która dała jednak niesamowity efekt, będący zaskoczeniem także dla samych muzyków.

Album oryginalnie miał nosić tytuł "Listen to This", ale po kilku miesiącach Davis niespodziewanie zmienił go na "Pharaoh's Dance", a następnie na "Witches Brew", by w ostatniej chwili przerobić go na "Bitches Brew". Dlaczego kocioł czarownic stał się kotłem dziwek? Wiadomo tylko, że sugestia takiego tytułu wyszła od ówczesnej partnerki Milesa, Betty Mabry (tej samej, która poznała go z Jimim Hendrixem). Warto w tym miejscu wspomnieć też o nietypowej, surrealistycznej grafice zdobiącej album. Jej autorem jest niemiecki malarz Mati Klarwein, mający na koncie liczne okładki albumów (także m.in. "Abraxas" Santany i "Live-Evil" Davisa). "Bitches Brew" ukazał się 30 marca 1970 roku i okazał się zaskakującym - jak na tak ambitną i dość trudną w odbiorze muzykę - sukcesem komercyjnym. Jego sprzedaż zapewniła mu podwójną platynę w Stanach i złoto w Wielkiej Brytanii. Do dziś longplay obowiązkowo wymieniany jest we wszystkich zestawieniach najważniejszych i najlepszych muzycznych wydawnictw.

Pierwsza płyta winylowego wydania składa się tylko z dwóch utworów: dwudziestominutowego "Pharaoh's Dance" i dwudziestosześciominutowego "Bitches Brew". Niewiele krótsze są "Spanish Key" i "Miles Runs the Voodoo Down" z drugiej płyty, oba trwające po kilkanaście minut. Nie ma sensu szczegółowo opisywać tych czterech nagrań, ponieważ dzieje się w nich zbyt wiele. To granie o jamowym charakterze, bardzo intensywne i niesamowicie wciągające. Na pierwszym planie dominują ostre, agresywne solówki Davisa, Shortera i McLaughlina, oraz bardzo klimatyczne, trochę niepokojące partie klarnetu basowego. Akompaniament stanowią hipnotyzujące linie basowe Hollanda i Brooksa, a także przebogate, nieco egzotyczne brzmienia perkusyjne. Całość zaś zatopiona jest w psychodeliczno-narkotykowych dźwiękach klawiszy. Pierwszy kontakt z tą muzyką może być dla słuchacza zbyt przytłaczający, ale wystarczy się uważnie wsłuchać, by dać się jej porwać. Nieco odmienny charakter mają pozostałe dwa utwory z drugiej płyty. Wyjątkowo jak na ten album krótki, zaledwie czterominutowy "John McLaughlin", to przede wszystkim popis gitarzysty, którego zagrywki mają w sobie coś i z bluesa, i jazzu, i rocka. Co ciekawe, w nagraniu w ogóle nie wystąpili Davis i Shorter. Z kolei finałowy, dziesięciominutowy "Sanctuary" to ballada skomponowana przez Shortera jeszcze w czasach Drugiego Wielkiego Kwintetu. Nawet tutejsza wersja ma wiele wspólnego z ówczesnym stylem Davisa, choć brzmienie jest bogatsze, a nastrój nieco psychodeliczny, do tego dochodzi kilka agresywniejszych momentów, dzięki czemu wpasowuje się w ogólny charakter całości.

"Bitches Brew" nie jest albumem łatwym w odbiorze, potrzeba czasu i wielu przesłuchań, by go zrozumieć i się nim zachwycić. Warto jednak poświęcić ten czas, bo to jedno z największych arcydzieł muzyki wszelakiej. Album absolutnie niepowtarzalny, a zarazem po prostu świetny w każdym aspekcie. Wirtuozeria muzyków, ich wzajemna współpraca i wytwarzany przez nich klimat po prostu zwalają z nóg. Do tego wzorowe brzmienie, o jakim w dzisiejszych czasach można tylko pomarzyć. Ale to longplay nie tylko genialny, a także bardzo ważny. Dlatego wstyd go nie znać.

Paweł Pałasz


O „Bitches Brew” powiedziano już chyba wszystko. Ale może warto przypomnieć, co o tym epokowym albumie pisał na okładce Ralph J. Gleason: „Popatrzcie. Miles zmienił świat. Nie jeden raz. I to prawda. Najpierw było out of the cool. A gdy rzeczy poszły w złym kierunku, Miles wezwał swoje dzieci do domu grając Walkin’. Stanął i zaczął dąć, i wydał to na płycie, a cały świat zatrzymał się, kiedy to usłyszał. Przestali robić to, co robili. Zamienili się w słuch, a potem muzyka nigdy nie była już taka sama. Po prostu nigdy taka sama. Nigdy nie będzie taka sama teraz po „In A Silent Way” i po „Bitches Brew”. Posłuchajcie tego. Jak może być taka sama? Nie mam na myśli tego, że nie można już słuchać Bena. To byłoby głupie. Zawsze możemy posłuchać, jak Ben gra My Funny Valentine, do końca świata będzie piękne, czy może być coś piękniejszego niż to jak Hodges gra Passion Flower? Przez czterdzieści lat nie zrobił ani jednego błędu. Ale nie jest to piękniejsze. Jest po prostu inne. Nowe piękno. Inne piękno. Tamto piękno jest nadal piękne, a to jest nowe piękno, i w tej chwili ma rys piękności i ten trzaskający ogień, który czujesz, kiedy wychodzisz ze statku kosmicznego, tam gdzie nikt wcześniej nigdy nie był”.

To tylko fragment przenikliwego eseju, za który Ralph J. Gleason – krytyk z „San Francisco Chronicle”, współzałożyciel magazynu „Rolling Stone”, przyjaciel Milesa, Duke’a i muzyków z zespołu Jefferson Airplane – otrzymał nominację do Grammy.

Nagrodą Grammy uhonorowany został sam album, choć prawie nikt już tego nie pamięta, bo nie ma to większego znaczenia. „Bitches Brew” zapisało się jako jeden z najważniejszych albumów nie tylko w dyskografii Milesa Davisa, ale i całej historii jazzu, dzieląc ją na dwie epoki: „przed” i „po”. Miles ze swoim Wielkim Kwintetem wykrzesał z jazzu akustycznego ile się dało i zapalił zielone światło dla jazzu elektrycznego.

Od tego czasu minęło 40 lat, a przesłanie „Bitches Brew” jest nadal aktualne, muzyka wciąż ekscytująca i intrygująca, jej przełomowe znaczenie jeszcze bardziej wyraziste. Nic dziwnego, że wytwórnia Sony zdyskontowała okrągły jubileusz kolejnym wznowieniem historycznych sesji. Tym razem w dwóch wariantach. Edycja dla kolekcjonerów „40th Anniversary Deluxe Edition” zawiera aż trzy CD, DVD oraz dwa winylowe longplaye, plus plakat i książkę. Dostępne na naszym rynku skromniejsze Legacy Edition oferuje dwie płytki CD oraz jedną DVD z nagraniem koncertu Milesa w kopenhaskim Tivoli w Kopenhadze z 4 listopada 1969 roku.

Oryginalny album, nagrany w sierpniu 1969 roku, a wydany w kwietniu 1970, miał dwa longplaye, a na nim sześć utworów. Cztery z nich wypełniają pierwszą CD, dwa pozostałe przeszły na drugi krążek, gdzie dorzucono jeszcze sześć wersji alternatywnych. W tej dodatkowej szóstce są dwa, Spanish Key i John McLaughlin, który nie było w wydanym w 1998 roku niekompletnym jak widać boksie „The Complete Bitches Brew Sessions” (4 CD).

Połowa wydanych na winylowym albumie utworów, Spanish Key, Miles Runs the Vodooo Down i Sanctuary, wykonywana była przez Milesa wcześniej, jeszcze w Kwintecie, pozostałe rodziły się dopiero w studiu w trakcie luźnego jamu, i to one poddane zostały największym zmianom na stole mikserskim. W Pharoah’s Dance producent Teo Macero interweniował podobno aż 19 razy! I ta właśnie studyjna obróbka była jedną z najważniejszych innowacji „Bitches Brew”, bo wcześniej tego typu post-produkcji w nagraniach jazzowych nie stosowano. Sami muzycy biorący udział w sesji byli zaskoczeni słysząc finalny rezultat. Ale, jak się okazało, nożyczki tnące taśmę i klej nie przyniosły muzyce uszczerbku, a wręcz odwrotnie, bo Pharoah’s Dance i tytułowe Bitches Brew należą do najmocniejszych segmentów płyty. Takiej muzyki jak na „Bitches Brew” nikt wcześniej nie słyszał, bo takiej muzyki wcześniej nie było.

Nowe podejście sygnalizował już sam napis „Directions in Music by Miles Davis” umieszczony na okładce płyty tuż nad tytułem. Nie tylko nowe efekty studyjne, ale przede wszystkim elektryczne instrumentarium, podwójna obsada sekcji rytmicznej, brzmienie i rytmy zapożyczone z rocka, który przeżywał wtedy swoje twórcze apogeum, nowa estetyka i filozofia. „Bitches Brew” reklamowane było przez Columbię jako „A Novel by Miles Davis – powieść bez słów. Niewiarygodna podróż przez ból, radość, smutek, nienawiść, pasję i miłość”.

Początkowym zamiarem Milesa było nagranie jednego longplaya, którego roboczy tytuł brzmiał: „Listen To This”. Po upływie czterech miesięcy nagranie to wciąż miało ten tytuł, nagle zmieniony na „Pharoah’s Dance”. Potem Miles zaproponował „Witches Brew”, które w ostatniej chwili przekształcone zostało w „Bitches Brew”. To pomysł Betty Mabry, ówczesnej żony Milesa. 22-letnia supermodelka, znana jako „Cosmic Lady”, była łączniczką Milesa z światem rocka, to dzięki niej poznał Jimiego Hendriksa i zmienił totalnie swój wygląd; stąd te jego kolorowe kostiumy, pumpy, barwne koszule w fantazyjne wzory, fryzura afro i wielkie, ciemne okulary.

Szokująca też była surrealistyczna, nieziemska grafika na „Bitches Brew”. Jej autor, Abdul Mati Klarwein, artysta izraelski, mieszkał w Nowym Jorku, a wcześniej studiował w Paryżu i przyjaźnił się z Salvadorem Dali. Teraz, na wydaniu kompaktowym, ten obraz, sześciokrotnie pomniejszony, nie robi takiego wrażenia jak wówczas na rozkładanej okładce podwójnego longplaya. Wtedy budził dreszcze egzotyką, tajemniczością, kolorystyką, działał na wyobraźnię.

Ale jeszcze bardziej porażający efekt miała sama muzyka, przenosząc słuchacza w kosmiczny świat prawdziwie psychodelicznych przeżyć. Jazz już nigdy nie był taki sam.

Paweł Brodowski



W latach 1969 i 1970 Davis prowadził nie tylko niesamowicie intensywną działalność nagraniową, ale i koncertową, przejawiającą się pokaźną ilością albumów o podobnych tytułach. Mistrz nagrał właściwie cztery płyty studyjne (w tym podwójne) i dał olbrzymią ilość występów. Stosunkowo niewielka ilość koncertów została uwieczniona przez profesjonalistów i jest w archiwach wielkich firm płytowych. Wśród fanów funkcjonuje od lat ogromna ilość bootlegów nagrywanych sposobem spod marynarki na przenośny magnetofon kasetowy, o żenującej klasie technicznej. Cieszy więc każdy nowy dokument zadowalająco spełniający standardy jakości brzmienia.

Zebrane na krążku materiały pochodzą zarówno z okresu wykluwania się koncepcji wiekopomnego albumu „Bitches Brew”, jak i po jego wydaniu (kwiecień 1970 r.). Pierwsze trzy zblokowane utwory nie były wcześniej publikowane oficjalnie i dokumentują występ kwartetu (!) Davisa na Festiwalu Jazzowym w Newport w lipcu 1969 r.

Kolejny blok sześciu utworów to kompletny zapis tego, co pierwotnie tylko we fragmencie ukazało się na podwójnej składance z festiwalu rockowego Isle of Wight, jaki miał miejsce w sierpniu 1970 r., przy półmilionowej widowni (rekord jak dla grupy jazzowej). Cały zapis tego koncertu ukazał się uprzednio na DVD „Miles Electric”, jak również stanowił jeden z kompaktów wydawnictwa „The Complete Columbia Album Collection”. Jednakże dynamika dźwięku i separacja instrumentów zostały w obecnym wydaniu wyraźnie ulepszone.

Kolorki na twarzy wywołuje już perkusyjne wejście DeJohnette’a, podparte basowymi akordami piana Corei. Nabili iście zawrotne tempo dla Miles Runs the Voodoo Down, który to utwór w wersji studyjnej stanowi niemal kołysankę w rytmie kociego kroku, tu zaś temat eksploduje tempem i energią od samego wejścia. Być może Davis był wkurzony na nieobecnego na scenie Wayne’a Shortera, który miał kłopoty komunikacyjne. Lider grał więc za dwóch, prowadząc intensywne dialogi z Coreą, w których ten ostatni niezwykle celnie kontrapunktował trąbkę. Nawet gdy Davis zaintonował łagodniejszy ton, zaraz po jego wybrzmieniu zapalczywi młodzieńcy (Corea, Holland, DeJohnette) rzucali się do ponownej szarży, tak, że nawet w It’s About That Time zapędzili się na poletko free, ale zręcznie z niego wycofali. Imponują nie tylko forma lidera, szybkość układania iskrzących fraz przez Coreę, wulkaniczność DeJohnette’a, ale i to, że dzielny Holland nie dał się zgubić w tym szalonym rajdzie.

Emocje spotęgowały się, gdy na drugim festiwalowym występie do powyższego składu doszlusowali nie mniej ekspresyjni: Jarrett, Bartz i Moreira. Davis w doskonałej formie sprawdzał się zarówno w partiach piano, jak i forte. Siłą rzeczy Corea wycofał się lekko i częściej zajmował modyfikowaniem brzmienia w dolnym rejestrze na przystawce ring-modulator. Dało to pewną przestrzeń dla organów Jarretta, który siedząc po drugiej stronie sceny i zapewne niezbyt dobrze słysząc co wyprawia Corea, grał po prostu swoje. Czasem mogło dojść do zabawnych kolizji, ale współbrzmienia, jakie udało się im momentami wykreować, trudno gdziekolwiek indziej spotkać. Trans tych dwóch jazz-rockowych Frankensteinów elektrycznych klawiatur potrafił się zawsze wyciszyć z każdym łagodnym wejściem trąbki – istna magia. Moreira, zgodnie z zaleceniem Davisa, „grał” na perkusjonaliach i rzadko włączał w regularne egzekwowanie rytmu. Aby więc podrasować impet sekcji rytmicznej Holland dostał za zadanie szarpać struny gitary basowej i wspaniale się z tego wywiązał. Z rzadka pojawiające się saksofony Bartza były zawsze pełne ciepła i witalności, a patent mówienia przez saksofon i puentowania go grą, wnosił dodatkowy element pikanterii.

Kompakt ten demonstruje, co pełni energii i inteligentni muzycy potrafią zrobić ze względnie statycznego materiału studyjnej wersji „Bitches Brew”. Davis dał się wygrać młodym muzykom, którzy (ujmując to współczesnym językiem) mieli niewyobrażalne ciśnienie na granie, a sam też nie pozostał w tej kwestii dłużny. Kolejne potwierdzenie geniuszu w pełnej akcji.

Cezary Gumiński



..::TRACK-LIST::..

Bitches Brew (1970):
CD 1
1. Pharaoh's Dance 20:03
Written By J. Zawinul

2. Bitches Brew 26:58
Written By M. Davis


CD 2
1. Spanish Key 17:32
Written By M. Davis

2. John McLaughlin 4:24
Written By M. Davis

3. Miles Runs The Voodoo Down 14:02
Written By M. Davis

4. Sanctuary 10:55
Written By W. Shorter


Bonus Track:
5. Feio 11:49
Written By W. Shorter



..::OBSADA::..

Miles Davis - Trumpet
Wayne Shorter - Soprano Saxophone
Bennie Maupin - Bass Clarinet
Joe Zawinul - Electric Piano (Left Channel)
Chick Corea - Electric Piano (Right Channel)
John McLaughlin - Guitar
Dave Holland - Bass, Electric Bass
Harvey Brooks - Electric Bass
Lenny White - Drums (Left Channel)
Jack DeJohnette - Drums (Right Channel)
Don Alias - Congas, Drums (Left Channel)
Juma Santos (Jim Riley) - Shaker
Larry Young - Electric Piano (Center Channel)
Billy Cobham - Drums (Left Channel)
Airto Moreira - Cuica, Percussion




https://www.youtube.com/watch?v=cwcmT_85Gbs



SEED 14:30-23:00.
POLECAM!!!

Komentarze są widoczne tylko dla osób zalogowanych!

Żaden z plików nie znajduje się na serwerze. Torrenty są własnością użytkowników. Administrator serwisu nie może ponieść konsekwencji za to co użytkownicy wstawiają, lub za to co czynią na stronie. Nie możesz używać tego serwisu do rozpowszechniania lub ściągania materiałów do których nie masz odpowiednich praw lub licencji. Użytkownicy odpowiedzialni są za przestrzeganie tych zasad.

Copyright © 2024 Best-Torrents.com