...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::..
Płyta "Fear Of The Dark" to pierwsza płyta Iron Maiden, którą usłyszałem i muszę z przykrością stwierdzić, że nie od razu się na niej poznałem. Gdy ją kupiłem, zabrałem się do jej słuchania i - nie wiem, czy to biorytmy, czy też spisek jakiś wrogich mi "sił" - coś spowodowało, że mi się nie spodobała (sic!). A nawet musiało w tym być coś więcej, bo po prostu nie podjąłem próby ponownego przesłuchania. Album więc spokojnie sobie spoczywał na półce i czekał na swoją szansę. No i pewnego dnia coś mnie podkusiło, by dać mu tę szansę. Puściłem płytę... i oniemiałem. Od tego momentu aż do dnia dzisiejszego nie mogę zrozumieć, jak to się stało, że się na niej nie poznałem - i nie znalazłem wytłumaczenia, ale (cytując "The Fugitive") "Even if I find them (czyli winnych) (...) I've got to get them all to make them pay". Bo muszę przyznać, że przez jakiś czas zawsze, kiedy słuchałem tej płyty, byłem zły, że tyle czasu nieużywana, leżała u mnie na półce. Ale teraz już mi przeszło i już nie nawet nie muszę zażywać tych pigułek od pana doktora. :). Ale summa summarum najważniejsze jest, że w końcu zauważyłem jaka ta płyta jest wspaniała. Od pierwszego do ostatniego kawałka ma moc, tempo i klimat - czyli wszystko to, za co trzeba kochać Ironów.
Otwarcie płyty jest zgodne z zaleceniami Hitchcocka: najpierw trzęsienie ziemi. "Be Quick Or Be Dead" to jeden z najostrzejszych numerów w historii Iron Maiden, wielka dawka energii, piekielna perkusja, falujący riff i głos Dickinsona - i naprawdę mordercze tempo, ale cóż "be quick... or be dead!". Drugi kawałek ("From Here To Eternity") to czwarta i ostatnia część sagi o Charlotcie. Ta piosenka wyszła na singlu razem z "Roll Over Vic Vella" i razem tworzą chyba najbardziej rytmiczny zestaw w historii Dziewicy. Świetne solo i ogólnie bardzo "żywe" nagranie. "Afraid To Shoot Stranger", kawałek trzeci. Bardzo klimatyczy i subtelnie wyśpiewany przez Bruce'a. Gitarowy motyw jest jednym z najfantastyczniejszych, jakie w życiu słyszałem i po dwu-trzykrotnym usłyszeniu nie da się go zapomnieć. W tym nagraniu jest wielka pasja, a dodatkowo zmiany tempa jeszcze dodają mu uroku. Po prostu fantastyczne - nic tylko zapalniczkę w górę i kołysać się w rytm... "Fear Is The Key" to dość surowe, oszczędnie zaaranżowane nagranie ze świetną solówką. Zasada kontrastu z poprzednim numerem świetnie się tu sprawdza. "Childhood's End" to z kolei zaangażowana piosenka-protest z naprawdę fantastycznym tekstem ("You see the full moon float / You watch the red sun rise / We take these things for granted / But somewhere someone's dying"). Do tego świetny riff, bębniąca perkusja i znakomity, przejęty wokal. Kolejny kawałek - "Wasting Love" - bardzo fajna ballada z przeciągłą gitarą, znów znakomitym tekstem i wspaniałym basem Harrisa. Znakomite i zaskakujące. Potem mamy "The Fugitive" - od czasu obejrzenia filmu "Ścigany" zawsze, gdy słucham tego nagrania, przypomina mi się dr Richard Kimble, uciekający przed policyjną "nagonką". Ale nic dziwnego: tytuł, tekst znakomicie oddający poczucie ciągłego zagrożenia i równie niepokojąca muzyka, ze wspaniałym wokalem Bruce'a - najpierw pełnym wyrzutu i bólu, potem nabierającym siły i w końcu żądającym zemsty - to wszystko powoduje, że takie skojarzenie jest jak najbardziej na miejscu. Wspaniała kompozycja. Potem "Chains Of Misery", drapieżna piosenka z agresywnym wokalem Dickinsona i wspaniałymi gitarami - szczególnie w dwóch ostatnimi wersach zwrotek. W następnej piosence - "Apparition" - najciekawszy jest tekst, który jest naprawdę świetny. Podobnie jak "Fear Is The Key" też jest to dość surowe nagranie, nieco w stylu Led Zeppelin. Dziesiąta pozycja to "Judas Be My Guide", które rozpoczyna przeszywające dynamiką, genialne solo gitarowe. Wokal, bas i cała reszta bardzo dynamiczna - bardzo elektryzujące nagranie. "Weekend Warrior" - znów znakomity tekst i piosenka pełna zmian tempa. Do tego ma znakomite solo i to ogólne poplątanie bardzo mi się podoba. No i ostatni, tytułowy kawałek: "Fear Of The Dark" - piosenka ma genialny klimat i nie polecam słuchania jej podczas nocnego spaceru, gdy drzewa, lampy i całe otoczenie rzuca wielokrotne cienie, a wiatr kołysząc gałęziami powoduje, że w głowie odzywa się cichy głosik podpowiadający, że tam, za tobą jest coś... ktoś jeszcze... Genialny riff, najpierw spokojny, stanowi tło dla szepczącego Bruce'a, a potem wygrywany w szaleńczym tempie, które w połączeniu ze wściekłym wokalem niemal rozszarpuje słuchacza. Wspaniałe solówki, potem lekkie zwolnienie i znów szaleńcza ostatnia zwrotka... To wielki hymn Ironów i chyba każdy fan zna to nagranie na pamięć.
Nie da się ukryć, że już samo tytułowe nagranie jest tak porażające, iż wystarczyłoby na wysoką ocenę. A że i cała reszta jest podobnie rewelacyjna, to cóż można powiedzieć: na pewno jest to klasyka metalu, a cała piątka muzyków prezentuje się tutaj wspaniale. To jest po prostu jedna z najlepszych płyt, jakie w życiu słyszałem. Jedno słowo: FANTASTYCZNA.
Tomasz 'YtseMan' Wącławski
"Fear of the Dark" to zdecydowanie jeden z najbardziej rozpoznawalnych krążków Żelaznej Dziewicy, oczywiście za sprawą kultowego utworu tytułowego, który z czasem stał się jednym z najsłynniejszych i najbardziej cenionych z katalogu zespołu. Również za jego sprawą, "Fear of the Dark" stał się trzecim albumem, który zawojował brytyjskie listy przebojów, docierając na 1. miejsce. Niestety, jego popularność nie przełożyła się do końca na jakość materiału. Mamy tu do czynienia z dziełem udanym, lecz okropnie nierównym.
A to dlatego, że zamiast trzymać się podstawowego czasu 40-50 minut Maideni nagrali dłuższy album, dopasowany do ery płyt CD, gdzie można było nagrywać nawet jednopłytowe krążki o długości 80 minut. Na szczęście, "Fear of the Dark" jest o 20 minut krótszy, choć i tak znalazło się na nim kilka niewypałów. Biorąc pod uwagę, że zespół bardzo rzadko nagrywał wcześniej słabe kawałki, można tu mówić o chwilowym spadku formy kompozytorskiej. Delikatne wpadki zdarzają się każdemu, trudno przez kilka dekad wydawać albumy na równie dobrym poziomie. Mimo to, szkoda, że nie wyselekcjonowano lepiej tego materiału, bo był potencjał na znakomite dzieło, przebijające poprzedni "No Prayer for the Dying".
"Fear of the Dark" ma kilka niezaprzeczalnych plusów. Poprawiła się np. produkcja względem poprzednika. Po raz ostatni zajął się tym Martin Birch, dodatkowo w duecie ze Stevem Harrisem (w tym kontekście basista na pewno wysłuchał wtedy wielu cennych wskazówek). Z kolei Janick Gers zdążył się przez dwa lata zaklimatyzować w grupie i jego gra lepiej zgrywa się z wyczynami Dave'a Murray'a. Ponadto Gers miał odtąd w zespole wkład kompozytorski, przejmując w ten sposób rolę Adriana Smitha, czyli (współ)twórcy niektórych hitów kapeli z lat 80 (Murray nigdy nie palił się szczególnie do tworzenia). Na samym "Fear of the Dark" został podpisany pod pięcioma utworami, czyli niemal połową materiału. Wokalnie bardzo dobrze spisał się również Bruce Dickinson, mimo że podczas nagrywania był już pewnie myślami daleko poza Iron Maiden.
Z płyty najbardziej znane są rozbudowane kompozycje, czyli "Afraid to Shoot Strangers" i "Fear of the Dark". Tylko one przetrwały w setliście koncertowej po odejściu Dickinsona. Pierwszy z nich to absolutnie wybitnie ułożony kawałek, z niemalże sielskimi zagrywkami na początku i pełnym pasji głosem Dickinsona. Z czasem całość nabiera coraz większej intensywności, co kumuluje się w postaci jednego z najlepszych riffów w historii Iron Maiden. Potem następuje czadowa część instrumentalna i powrót do motywów granych wcześniej. Coś wspaniałego, bardzo lubię do tego powracać. "Fear of the Dark" to rzecz na podobnym poziomie i prawdziwy klasyk, choć moim zdaniem padła ona ofiarą swojej kultowości i ogrania na koncertach. Jeśli jednak oceniać samą kompozycję - świetna robota. Odwrotnie niż w "Afraid to Shoot Strangers" zaczyna się dynamicznie i agresywnie, po czym następuje chwila wyciszenia, jednak niedługo potem panowie wracają do dynamicznego łojenia, w którym znajdziemy kilka porywających popisów gitarowych. I bardzo chwytliwy refren, znany wszystkim miłośnikom muzyki metalowej.
W dalszej kolejności najbardziej rozpoznawalne są te najbardziej nietypowe dla kapeli nagrania. Do tego będące swoimi przeciwieństwami. Pierwszym jest niemal thrashowy, najszybszy w katalogu zespołu "Be Quick or Be Dead", posiadający wściekły głos Bruce'a, agresywne gitary i mocną grę sekcji rytmicznej, a mimo to zachowujący dość przebojowy charakter (w końcu był pierwszym wyborem na singiel). Prawdziwy cios. Drugi taki kawałek to "Wasting Love" - dość spokojna i niezwykła, jak na ten zespół, ballada. Ogólnie całkiem ładna i dająca pewne powiązania z późniejszą, solową twórczością Dickinsona. Wyciszone momenty kontrastują z wybuchowym refrenem, pojawia się też bardzo fajne solo gitarowe.
Reszta krążka nie jest już tak ceniona czy szczególnie kojarzona, nawet wśród wielu fanów Iron Maiden. O niektórych nagraniach nie pamiętają pewnie nawet sami muzycy. A szkoda, ponieważ nawet w tym gronie można znaleźć pewne perełki. Jak "Childhood's End", niewiele tylko słabszy od "Afraid to Shoot Strangers" i "Fear of the Dark", z fajnym podkładem rytmicznym, wspaniałymi harmoniami gitarowymi i takimi samymi solówkami, należącymi do moich ulubionych. Szczególnie rewelacyjnie wypada nieoczekiwane przyspieszenie na początku solówki. To jedno z tych nagrań, gdzie słychać świetne zgranie Gersa i Murray'a, czego nie można było często powiedzieć w przypadku "No Prayer for the Dying". Cudowna rzecz, niestety niedoceniana. Okropnie bagatelizowanym utworem jest również "Judas Be My Guide". W sumie sam kiedyś za nim nie przepadałem, ale wraz z kolejnymi latami zyskał w moich oczach. Znakomity śpiew Dickinsona i dobra melodia czynią go godnym przesłuchania. Konkretne, energetyczne granie na poziomie.
Opisane przeze mnie nagrania należą do tej lepszej połowy albumu, jednak i w drugiej trafiają się całkiem ciekawe rzeczy. "From Here to Eternity" to prosty, ale całkiem przyjemny, melodyjny i nie odrzucający rocker. Do pewnego momentu bardzo fajnie rozwija się też "Fear Is the Key". Początkowy motyw może się kojarzyć z zeppelinowym "Kashmirem", ale na szczęście muzycy nie popełnili plagiatu. Świetnie wypada pierwsze 210 sekund, z kolejnym pomysłowym w swojej prostocie solem, ale już późniejsza część wydaje mi się zbyt przekombinowana i chaotyczna, co niestety osłabia ogólne wrażenie. Mam również pewne zastrzeżenia co do "Weekend Warrior", ale odwrotne niż w przypadku "Fear Is the Key". Pierwsza połowa to dość banalne granie, dodatkowo w stylu podobnym do AC/DC (nawet Dickinson próbuje w pewnym stopniu naśladować barwę głosu Briana Johnsona). Na szczęście całość ratuje część instrumentalna z rewelacyjnymi solówkami Gersa i Murray'a, które i tak powinny znaleźć się w lepszej kompozycji.
Zdecydowanie najsłabiej z zestawu wypada początek drugiej połowy wydawnictwa. "The Fugitive" odrzuca już od samego początku, ponieważ zdecydowanie za długo się rozkręca. Niby trwa niecałe 5 minut, a i tak ma się wrażenie, że autorzy próbowali go sztucznie wydłużyć. Ale i reszta nie wypada dużo lepiej. Mamy np. nieciekawą melodię czy niezbyt udany refren. Całkiem niezłe są popisy gitarowe, ale i tak nie zatrą ogólnego odczucia. O ile jeszcze "The Fugitive" można przy odrobinie łaski i życzliwości uznać za bardzo przeciętny wypełniacz, tak kolejne dwa nagrania są wprost koszmarne. "Chains of Misery" to okropnie nijaki, niczym niewyróżniający się kawałek z fatalnym refrenem. Słuchałem go dziesiątki razy, ale praktycznie wcale go nie pamiętam. W przypadku "The Apparition" do nijakości dochodzi dodatkowo nuda i irytacja. Mimo że trwa niecałe 4 minuty, okropnie się ciągnie, a wyczekiwanie na jego zakończenie coraz bardziej się wydłuża. Według mnie to zdecydowanie najsłabsze nagranie w całej historii kapeli. Dwa ostatnie są pozbawione jakichkolwiek walorów, jednak wszystkie trzy bardziej pasowałyby na stronę B singla, niż album, przez co bardzo osłabiają jego poziom.
"Fear of the Dark" zakończył pewien etap w twórczości Iron Maiden. Szkoda tylko, że nie w nieco lepszym stylu. Nieodpowiednia selekcja materiału zaowocowała słabszym i zdecydowanie mniej równym materiałem niż wcześniej. W sytuacji wielu grup takie wydawnictwo mogłoby być ozdobą dyskografii, lecz w przypadku Iron Maiden jest to ta dolna półka. Dla mnie "Fear of the Dark" był w momencie jego wydania najsłabszym albumem zespołu. Co nie znaczy, że złym, nadal znajdziemy tu kilka definitywnie świetnych momentów, jak "Afraid to Shoot Strangers" czy "Childhood's End". Czy Maideni potrafili nagrać długi longplay, którego słucha się bez uczucia nudy i w którym nie ma przestojów? Ależ oczywiście, takim będzie następny "The X Factor"
Robert Rosiński
Czytając tutejsze recenzje zespołu Iron Maiden, byłem zaskoczony, że tak wiele recenzji jest już zajętych, a niemal pod każdą znajduje się multum komentarzy, które nazwałbym wręcz kontr-recenzjami. Zdania na temat dokonań Żelaznej Dziewicy są niesamowicie podzielone, co mnie bardzo ujęło. Niemal każda płyta ma swoich wielbicieli i tych, którzy nawet w klasykach znajdą jakieś słabe punkty. Ale nie pojmuje czemu w tak aktywnej zakładce, jaką jest Iron Maiden zabrakło recenzji "Fear Of The Dark"? Czyżby był to tak nieistotny album w dyskografii brytyjskiej legendy heavy metalu? Ostatnie wydawnictwo nagrane z Brucem (oczywiście aż do powrotu "Brave New World), wielka trasa promująca płytę podczas której powstał koncertowy "Live At Donington", aż wreszcie tytułowy utwór, który do dziś jest jednym z najatrakcyjniejszych punktów koncertów IM. Czy to mało? A może ten album wzbudza tak wielkie kontrowersje, że po prostu nikt nie waży się wyrazić swojej opinii o nim? Czy ja zatem również powinienem się bać kontr-recenzji? Trudno, zaryzykuję. Na dobrą sprawę "Fear Of The Dark" to pierwszy album Żelaznej Dziewicy, który usłyszałem i pierwszy który nabyłem w sklepie. Ale swoje obiektywne podejście do niego mam i nie zamierzam się kierować jakimś sentymentem. Więc oto co mam do napisania
Na początek istny killer, który nie nadaje się nigdzie indziej jak właśnie na otwarcie - "Be Quick Or Be Dead". Rozpędzona perkusja i drapieżny śpiew Bruce'a, który na tej płycie pokazał swoją "ciemniejszą" stronę, która dawała się we znaki na poprzednim "No Prayer For The Dying". Jednak teraz spotęgowana przy muzyce pokroju "Be Quick Or Be Dead" ma większe pole do popisu. Dalej ogień nie przygasa przy przebojowym, wesołym "From Here To Eternity". Po tym chwila zwolnienia w genialnym "Afraid To Shoot Strangers". Ten utwór to poezja. Przez niespełna 2:45 min, ogarnia nas wspaniały tajemniczy klimat, po czym wchodzi piękna melodia gitarowa, aż w końcu wszystko nabiera pędu i duet Murray/Gers może pokazać na co go stać. Następnie mroczny, powolny "Fear Is The Key", w którym Bruce śpiewa już swoim starym głosem, a gitarzyści serwują nam solówki o iście egipskim klimacie. Średnio/szybki "Childhood's End" jest już trochę słabszy jednak posiada bardzo przyjemny klimat, no i oczywiście radujące serce solówy.
Teraz już totalne zwolnienie w postaci przepięknej ballady "Wasting Love", która weług mnie w całej dyskografii Żelaznej Dziewicy nie ma sobie równych. Do tej pory albumu słucha się na prawdę przyjemnie, jednak od następnej pozycji "The Fugitive", zaczynają się drobne komplikacje. Wstęp całkiem w porządku, klimatyczna zwrotka, która w pewnym momencie przyspiesza i kiedy słuchacza wystarczy już tylko dobić nagle pojawia się ten zwalniający tempo, zupełnie nietrafiony refren. Po zgrzycie w tak ważnym miejscu utworu, nawet solówki nie przywracają właściwego porządku. Po co to zwolnienie ja się pytam? Czy kolejny track - "Chains Of Misery" otrze łzy? Nie! Mamy za to kolejny przeciętny numer w średnim tempie, niczym specjalnym się nie wyróżniający... no może solówką, ale to raczej standard. Potem jeszcze wolniejszy "The Apparition", w którym kompletnie nie słyszę nic ciekawego. Za to "Judas be my guide", utwór krótki, ale za to jak rzeczowy, miażdży całą poprzedzającą go trójkę. Genialny wstęp, szybkie tempo i przemelodyjny refren. Według mnie zapomniany i niedoceniany, jeden z moich ulubionych utworów Iron Maiden. "Weekend Warrior" chyba Dziewica kupiła od braci Young. Zarówno riffy jak i wokal diabelnie przypominają jakiś standardowy utwór AC/DC. Całość utrzymana w wesołym klimacie, jak na australijski rock przystało. Było by bardzo fajnie, gdyby darowali już sobie ostatnia zwrotkę i po solówce od razu przeszli na refren, bo po 5 minutach już się robi nudno.
Panie i Panowie oto dobrnęliśmy do tytułowej pozycji, której pozwolę sobie poświęcić nowy akapit, bo ostatni utwór nie ma sobie równych. Absolutny klasyk nad klasykami, arcydzieło heavy metalowe, kompozycja, która śmiało może konkurować z największymi dokonaniami Żelaznej Dziewicy, a kto wie, czy nie bije wszystkich na głowę - "Fear Of The Dark"! Ten utwór to istny heavy metalowy hymn, kopalnia melodii do krzyczenia przez publikę podczas koncertów. 7 minut fantastycznej muzyki, w której nie sposób wyliczyć momentów, które pożerają słuchacza. Od początku do końca klimat i heavy metalowa werwa sąsiadują ze sobą. Gitary Murraya i Gersa topią nas w morzu przewspaniałych, zapadających w pamięć solówek, a Bruce balansuje pomiędzy ciszą a metalową charyzmą. Warto też wspomnieć o użytych klawiszach, na których gra Michael Kenney. Cóż za wspaniałe zwieńczenie albumu.
Nadeszła pora to podsumować. Jak można z łatwością policzyć, "Fear Of The Dark" zawiera 12 utworów, co aż po dzień dzisiejszy stanowi rekordową liczbę kompozycji na albumie długogrającym w ich dyskografii. Z jednej strony fajnie, ale z drugiej 3 z nich można by spokojnie wyciąć i wyszło by arcydzieło. Występują utwory genialne, do których będę wracał z pewnością i na szczęście jest takich większość, ale niestety znalazły się także słabiaki, które jak na złość występują jeden po drugim ("Fugitive", "Chains Of Misery", "Apparition"). Dodatkowo czasami męczy to powolne lub średnie tempo. Mało szybszej jazdy typu "Be Quick Or Be Dead", czy nawet "Judas Be My Guide". Po za kilkoma wybrykami w kompozycjach, do muzyków nie można się jednak doczepić. Bruce w kapitalnej formie, jego wokale brzmią drapieżnie jak nigdy w zespole. Janick i Dave tworzą duet absolutnie nie gorszy od tego z Adrianem, ale no cóż
umiejętności trzeba też umieć sprzedać. Uważam "Fear Of The Dark" za album bardzo dobry, najlepszy między "Seventh Son Of The Seventh Son", a "Brave New World". Ale na miano klasyka pokroju "The Number Of The Beast", raczej nie zasługuje. A zatem bardzo dobry.
Blackout
..::TRACK-LIST::..
1. Be Quick Or Be Dead
2. From Here To Eternity
3. Afraid To Shoot Strangers
4. Fear Is The Key
5. Childhood's End
6. Wasting Love
7. The Fugitive
8. Chains Of Misery
9. The Apparition
10. Judas Be My Guide
11. Weekend Warrior
12. Fear Of The Dark
..::OBSADA::..
Bruce Dickinson - vocals
Dave Murray - guitars
Janick Gers - guitars
Steve Harris - bass
Nicko McBrain - drums
Additional musicians:
Michael Kenney - keyboards
https://www.youtube.com/watch?v=bePCRKGUwAY
SEED 14:30-23:00.
POLECAM!!!
|