Best-Torrents.com


Muzyka / Heavy Metal
MALOKARPATAN - KRUPINSKÉ OHNE (2020) [WMA] [FALLEN ANGEL]


Dodał: Fallen_Angel
Data dodania:
2024-03-22 17:24:21
Rozmiar: 334.89 MB
Ostat. aktualizacja:
2024-03-22 17:24:21
Seedów: 0
Peerów: 0


Komentarze: 0

...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...



..::OPIS::..

Słowaccy magowie czarnego heavy metalu w trzeciej odsłonie, czyli „Krupinské ohne”. Dla niektórych zespołów to najważniejsza płyta i świadczy o ich kreatywności. A czy Malokarpatan przeszedł pomyślnie test „trójki” – postaram się w telegraficznym skrócie opisać.

Powiem tak: po pierwszym odsłuchu cisnąłem płytę na półkę i nie miałem ochoty do niej wracać. Po pierwszym utworze „V brezových hájech poblíž Babinej zjavoval sa nám podsvetný velmož”, który trwa ponad 13 minut stwierdziłem, że coś mi tu nie gra. Za dużo wątków, z których każdy prowadził donikąd. Cała płyta wleciała jednym uchem i drugim wyleciała. Czar prysnął jak bańka mydlana, a myślałem, że po tak doskonałym „Nordkarpatenland” będzie już tylko lepiej.

Po czasie stwierdziłem, że dam jej drugą, a nawet trzecią szansę. I całe szczęście, bo zacząłem powoli dostrzegać jej urok! Po krótkim intro i gitarowym rzeźbieniu powoli rusza karawana ze swoim Magnatem. Chór, gitara akustyczna, diabelski wyziew na pogłosie, a wszystko zmierza w kierunku Bathory za czasów „Hamerheart”. Z czasem nabiera rozpędu, zmienia kierunek jazdy i wjeżdża na dwór księcia, gdzie zabawa trwa w najlepsze.

„Ze semena viselcuov čarovný koren povstáva” to speed metal skrojony według pradawnej receptury, która została opracowana w latach ’80 (nad całą płytą unosi się diabelska aureola wspaniałych lat ’80). Ach te cudowne riffy i spokojne melodie wplecione gdzieś w środku utworu. „Na černém kuoni sme lítali firmamentem”, czyli podróż na czarnym koniu po niebiosach. Krótki wstęp na syntezatorze, kilka uderzeń w tarabany i ruszyli z kopyta jak stado dzikich koni po lesie. Takie galopady to ja kocham, a ten kawałek w szczególności z miłym dla ucha przerywnikiem, który kojarzy mi się z … czymś błogim.

„Filipojakubská noc na Štangarígelských skalách”, czyli zastała nas już noc na Štangarígelských wzgórzach. I znów ten upiorny dźwięk syntezatora, który raczej nie wróży nic dobrego. Tutaj leśni ludzie poszli bardziej w kierunku melodyjnego black metalu i to łykam jak pierwsze płyty Quorthona. I powoli zbliżamy się do końca płyty – „Krupinské ohne poštyrikráte teho roku vzplanuli”. Pali się cały Krupin, ogień trawi wszystko, co napotka na swej drodze i to jest chyba ten moment, gdzie muszę przyznać, że to jest najlepszy utwór na płycie. Świetne wokalizy począwszy od recytacji, a skończywszy na dziwnych zaśpiewach (sam się złapałem na próbie nucenia pod nosem Krupinskie ohne łłeeeeoooooooo).

Nie będę się tutaj dłużej rozwodził nad zawartością tego krążka, płyta jednak mi weszła i zapewne zostanie jeszcze na długo w moim odtwarzaczu. Na zakończenie dodam, że album brzmi jakby został nagrany gdzieś na łonie natury. Wszystko brzmi bardzo surowo i naturalnie. Analogowe brzmienie bez dodatku polepszaczy, konserwantów, spulchniaczy czy innych cudów techniki. Po prostu czyste BIO.

Malokarpatan udowodnił, że stać ich na napisanie świetnej muzyki, którą otacza mgiełka tajemniczości. Leśni ludzie ze Słowacji potrafią w black metal z heavy metalowym zacięciem. Polecam.

Pianka na piwku



Słowacy z MALOKARPATAN po raz kolejny udowadniają, że doskonale czują esencję i ducha prawdziwego black metalu. Tego z lat osiemdziesiątych, gdy podziały gatunkowe nie były jeszcze tak wyraźne, a od monotonnego piłowania na jednej strunie i nieustannej kanonady blastów ważniejsze było tworzenie sugestywnego klimatu. Nie to, że czepiam się dzisiejszej kondycji gatunku - cieszę się wszelako, że działają zespoły, które tak wiernie hołdują tradycji, a jednocześnie tworzą coś nowego i do tego z każdym albumem potwierdzają swą unikalną tożsamość. "Krupinské Ohne" jest czymś znacznie więcej, niż sumą swych składowych. W końcu znajdziemy tu nieco starego Bathory, szczyptę upiornej atmosfery kultowego Tormentor czy Mortuary Drape, gdzieniegdzie bezpośrednie skojarzenia z naszym rodzimym Katem i nie dające się uniknąć porównanie z pochodzącym z podobnego kręgu kulturowego Master's Hammer. Koniec końców jest to jednak MALOKARPATAN - który dziś już nie powinien zostać pomylony z jakąkolwiek inną hordą - nagrywający zajebisty album koncepcyjny skąpany w sosie lokalnego folkloru. Mniam.

Debiutanckie "Stridžie Dni" nacechowane były surowizną i pijacką atmosferą słowackiej wsi, następujący po nich "Nordkarpatenland" to dla odmiany zestaw heavymetalowych szlagierów z całą masą świetnych riffów odnoszących się do złotych lat gatunku. Trzeci, tegoroczny album wydaje się być na pierwszy rzut oka zgrabnym kompromisem między tymi dwoma podejściami, a jednocześnie błędem byłoby zaszufladkowanie go w ten sposób. Postawię sprawę jasno - to materiał zdecydowanie bardziej rozbudowany i monumentalny od poprzednich, a zarazem najlepszy w dorobku grupy. Różnice widać już na wierzchu - tylko pięć utworów i to nierzadko obracających się w okolicach 10 minut czasu trwania (!). Łatwo można było to spieprzyć - nie będzie odkryciem Ameryki, jeśli powiem, że ta charakterystyczna mieszanka black/heavy/speed metalu najlepiej sprawdza się w krótszych formach. A jednak się udało!

Otwierający całość "V Brezových Hájech Poblíž Babinej Zjavoval Sa Nám Podsvetný Velmož" (tytuły kompozycji jak zwykle są fenomenalne) w pierwszych minutach naznaczony jest silnym piętnem "Twilight of the Gods" wiadomo kogo. Podniosłe chóry stanowią świetną inaugurację do przygody, w jakiej właśnie zaczyna uczestniczyć słuchacz, a w tle wybrzmiewają szarpnięcia za struny gitary klasycznej. Zgodnie z informacją w dołączonej do albumu książeczce - i to z nią w ręku polecam słuchać tego albumu - przenosimy się do Krupiny, gdzie w XVII wieku dotarła burza prześladowań rzekomych czarownic, w wyniku której na stosach spłonęło kilkadziesiąt kobiet. Kolejne kompozycje to wędrówka poprzez mroczne knieje i zaułki tegoż regionu, gdzie pod osłoną nocy gromadzą się wiedźmy by spiskować z diabłem i odprawiać swoje rytuały. Historię pokazaną w tekstach utworów śledzimy z ich perspektywy i widzimy na przykład, jak zakopują w grobie korzeń mandragory, coby ten potem służył im w przeprowadzaniu aktów czarnej magii. Całość kończy się oczywiście poprzedzonymi torturami procesem. Krupińskie ognie płoną, ale duch zakazanej wiedzy przetrwa jeszcze długo w podziemiu i dzikich lasach...

I w takim właśnie tonie utrzymane są "Krupinské Ohne". Muzyka i teksty tworzą nierozerwalną całość i choć same kompozycje są oczywiście świetne same w sobie, to po stokroć zyskują gdy zanurzymy się w snutą przez zespół opowieść. Długi czas trwania utworów dobrze wkomponowuje się w to podejście i pozwala tekstom nieśpiesznie płynąć. Pojawiające się znacznie częściej niż dotychczas folkowe przerywniki pełnią funkcję introdukcji jakiegoś dziejącego się w tle wydarzenia, niejednokrotnie decydując o zmianie miejsca akcji.

Jeśli chodzi o same kompozycje, to album jest bardzo spójny, równy i zdecydowanie do słuchania w całości, co nie powinno dziwić w przypadku takiego konceptu. We wspomnianym już otwieraczu, zdecydowanie najbardziej wielowątkowym i rozbudowanym, początkowo nie do końca podobały mi się przejścia między poszczególnymi partiami - brakowało mi czegoś w rodzaju "flow", niezachwianej płynności, jednak z bookletem w ręku całość nabiera sensu i składa się do kupy. Ten utwór, podobnie jak wieńczący całość "Krupinské Ohne Poštyrikráte Teho Roku Vzplanuli" z dziarskimi zaśpiewami w refrenie (oraz świetnym wstępem wyjętym rodem z czeskiego Młota na czarownice z 1969, który nawiasem mówiąc polecam w ramach lektury uzupełniającej), to dwa spoiwa które łatwo z automatu wyróżnić, jednak to co jest pomiędzy ani trochę nie odstaje poziomem. Świetny jest więc i "Ze Semena Viselcuov Čarovný Koren Povstáva", chyba najbardziej "skoczny" i przebojowy ze wszystkich utworów, z fenomenalną solówką przechodzącą w doomową, opatrzoną sabbathowskim riffem końcówkę. W podobnie entuzjastycznym tonie mogę wyrazić się o "Filipojakubskiej Nocy Na Štangarígelských Skalách", zaczynającej się bardzo klimatycznie i naznaczonej romantycznym duchem paktu z diabłem, by potem zamienić się w dynamiczny utwór naznaczony riffami spod znaku Celtyckiego Mrozu. Zaprawdę równa jest to płyta, bez słabego momentu. 48 minut mija jak z bicza strzelił!

MALOKARPATAN, choć już pierwszym albumem pokazał prawdziwą klasę, swoją trójką potwierdza, że jest jednym z czołowych przedstawicieli współczesnego black metalu, a już na pewno jednym z bardziej rozpoznawalnych. Dokładnie tak - mimo że czysto muzycznie można tu snuć akademickie rozważania o dominacji rasowego heavy czy speed metalu - to pod względem pierwotnej esencji goście wyciskają 100% i są znacznie bardziej autentyczni niż cała zgraja "prawdziwych" zespołów. Dla mnie jest to czysta bomba i niezmiernie ciekawi mnie, w jakim kierunku panowie pójdą na kolejnej płycie.

Deathhammer



Malokarpatan established itself as a force to be reckoned in the true metal underground with Nordkarpatenland released back in 2017 and I was expecting great things with their followup. Due to their departure of their lead singer, someone else from their own lineup filled the spot so no cohesion problem there. I had the chance to see them live when they played the Covenant Festival in Montréal and it just confirmed that there’s something special going on with the Slovakian band. I’ve been listening to this album for months now and it will be hard to beat as far as 2020 releases are concerned. There’s nothing I didn’t like here.

They’re playing what could be hastily described as black/heavy metal but all in all, they’re fairly unique in both spirit and execution. That mix of elements created one of my favorite combination of styles since Demontage’s The Principal Extinction. In theory, it might be easy to combine both the atmospheric grasp of black metal and the power of heavy metal riffs and leads but it’s not that simple. There’s the same uncompromising approach to songwriting in Krolok, their “pure” black metal twin brother. Both don’t have to choose being atmosphere and fun, catchy riffing. Anyhow, “Flying Above Ancient Ruins” is also worth your time and has the best artwork for black metal of the decade done by the same artist as Krupinksé Ohne.

They also made things harder for themselves by writing longer songs than before and packing them to the brim. That album has half the songs for the same duration but the mastering and the editing made the record an exploratory and massive masterpiece. We often talk about the third album of a band is important and it’s the case here. I feel it establishes their sound better than ever.

To diversify their classic Czechoslovakian sound recalling Master’s Hammer or Root, Malokarpatan includes a fair share of prog rock recalling Yes or Rush, some folky Slavic overtones and classical music (such as the intro of the album) and it’s wonderful. At times, it feels like listening to a grown up version of Opeth. The leads and riffs flow well, the keyboards are conveniently arranged and placed within the songs. The vocals are cavernous, mysterious and evokes the ugly beauty of Slovakian haunted forests. There’s some clean vocals here and there but the heavy metal aspect of the band is built within the instrumental aspect of their identity.

Unlike most bands trying their hands at long songs or at mixing metal genres together, their transitions between the slow and the fast, the heavy and the light are done effortlessly. The fourth song “Filipojakubská noc na Štangarígel” starts with a contemplative introduction before transitioning into a At the Heart of Winter-esque attack on your senses. Like their spooky artwork showcasing some sort of devilish confused warlock, Malokarpatan is an eccentric entity full of meticulous homages to what makes metal so peculiar and great. The album is a resounding success and essential album to start the decade with.

Metantoine



..::TRACK-LIST::..

1. V brezových hájech poblíž Babinej zjavoval sa nám podsvetný velmož 13:02
2. Ze semena viselcuov čarovný koren povstáva 09:46
3. Na černém kuoni sme lítali firmamentem 06:57
4. Filipojakubská noc na Štangarígelských skalách 07:51
5. Krupinské ohne poštyrikráte teho roku vzplanuli 10:42



..::OBSADA::..

Adam S. Malokarpatan - Guitars, Keyboards, Songwriting, Lyrics
HV von Krolok - Vocals
Peter Motorfuck - Bass
Miroslav Slavfist - Drums
Aldaron - Guitars




https://www.youtube.com/watch?v=t0MGEOKUqUY



SEED 14:30-23:00.
POLECAM!!!

Komentarze są widoczne tylko dla osób zalogowanych!

Żaden z plików nie znajduje się na serwerze. Torrenty są własnością użytkowników. Administrator serwisu nie może ponieść konsekwencji za to co użytkownicy wstawiają, lub za to co czynią na stronie. Nie możesz używać tego serwisu do rozpowszechniania lub ściągania materiałów do których nie masz odpowiednich praw lub licencji. Użytkownicy odpowiedzialni są za przestrzeganie tych zasad.

Copyright © 2024 Best-Torrents.com