Best-Torrents.com


Muzyka / Koncerty
RITCHIE BLACKMORE'S RAINBOW - MEMORIES IN ROCK-LIVE IN GERMANY (2016) [BD] [FALLEN ANGEL]


Dodał: Fallen_Angel
Data dodania:
2023-11-27 17:37:41
Rozmiar: 40.95 GB
Ostat. aktualizacja:
2023-11-27 17:56:13
Seedów: 13
Peerów: 0


Komentarze: 0

...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...



..::OPIS::..

Jeden z największych gitarzystów świata – Ritchie Blackmore – wraca do rockowego grania! Taka informacja zelektryzowała fanów klasycznego rocka na przełomie 2015 i 2016 roku. Jak się wkrótce okazało, człowiek w czerni po ponad dwudziestu latach grania średniowiecznych piosenek z Blackmore’s Night reaktywował swój drugi po Deep Purple zespół – Rainbow. Natychmiast zaczęły się spekulacje kogo Ritchie zaprosi do wspólnego grania. Wielką zagadką było przede wszystkim także i to, kto stanie za mikrofonem. Dziś już wiadomo, że nie był to ani Joe Lynn Turner, ani Graham Bonnet ani tym bardziej Doggie White, z którym Blackmore nagrał ostatni jak do tej pory studyjny krążek Rainbow, „Stranger in us All”. Wybór padł na mało znanego Ronniego Romero.

Kolejnym zaskoczeniem byli pozostali muzycy, ponieważ znaczna część z nich to obecni (lub byli) muzykanci Blackmore’s Night. Za perkusją zasiadł więc obecny perkusista grupy, David Keith, na gitarze basowej zagrał natomiast jej długoletni członek, Bob Nouveau. Chórki to natomiast Christina Lynn Skleros (dobrze znana z Blackmore’s Night) oraz… nie kto inny, jak partnerka Ritchiego na scenie i w życiu – Candice Night. Oprócz wokalisty wyjątkiem jest tylko klawiszowiec Jens Johansson, znany z obecności w Stratovarius czy u boku Yngwiego Malmsteena.

W wakacje 2016 roku zorganizowano cztery koncerty nowego Rainbow, a zapisy dwóch z nich znalazły się na DVD grupy. Jak zatem wypada to nowe Rainbow? I czy to jeszcze Rainbow, czy może już raczej Rainbow’s Night?

Koncert otwierają charakterystyczne dla Blackmore’owskiej Tęczy słowa Agatki z „Czarnoksiężnika z Krainy Oz”. Na scenę wkraczają poszczególni muzycy wraz z mocno podtatusiałym Ritchiem. Oj, trudno już ukryć piwny brzuszek za gitarą… Dołącza do nich również wokalista Ronnie Romero. I zaczynają od… „Highway star”. Publiczność jakby z niedowierzaniem słucha pierwszych wersów purplowskiej klasyki i dopiero po chwili otrząsa się z szoku i śpiewa wraz z Ronniem. Całość wykonana dość poprawnie, Jens na klawiszach solidnie stara się grać solo Jona Lorda, a i widać, że Ritchiemu udaje się powoli wydostać ze średniowiecznej pułapki w którą sam wpadł. Już dawno nie widziałem, żeby Blackmore tyle razy się uśmiechał. Wielką niewiadomą był natomiast nowy wokalista formacji. I trzeba przyznać, że facet naprawdę potrafi śpiewać. Posiada całkiem niezłą barwę, co będzie słychać w późniejszych numerach.

Zmieniamy więc scenę i przenosimy się na drugi koncert, który ma miejsce obok imponującego wiaduktu kolejowego i rozpędza się „Spotlight kid”, już z Rainbow. O ile solówka w „Highway star” jakoś specjalnie nie porwała, to w tym klasyku jest już dobrze. Ale i tak daleko jej do tego, co Tęcza grała trzy i cztery dekady temu. Gdyby nie osoba Ritchiego Blackmore’a, można by powiedzieć, że to jakiś całkiem niezły cover band.

Kolejnym powrotem do przeszłości jest przeszywający w oryginale „Mistreated”. Jak wypada w tej nowej odsłonie? Od pierwszych sekund jest magicznie, jak za dawnych lat. Bardzo dobrze zaśpiewany przez Ronniego, w tym kawałku można usłyszeć pełna gamę jego wokalnych możliwości. Co ciekawe praktycznie w ogóle się nie męczy, kiedy wchodzi na wyższe rejestry głosu. Trzeba też przyznać, że udało się grupie zahipnotyzować słuchacza i widza w tym kawałku, nawet pomimo drobnej wpadki Ritchiego w solówce.

Następnym numerem w kolejności jest „16th century greensleves”. Dobrze kroczący numer, chociaż bardzo oszczędnie grany przez gitarzystę w czerni. Prawda jest bowiem niestety taka, że jeśli ktoś się spodziewa tego Ritchiego sprzed ponad dwudziestu lat: magicznego, szybkiego, zadziornego i z masą pomysłów na solówki, to będzie mocno zawiedziony. Ritchie ma już swoje lata (rozpoczęty ósmy krzyżyk) i palce nie zawsze chcą go już słuchać, a do tego dochodzi częsta powtarzalność zagrywek znanych już chociaż z Blackmore’s Night. Bardzo często gra też akordami, przez co nie ma już niestety tej gonitwy po gryfie, do jakiej Ritchie przez lata w Purplach i Rainbow nas przyzwyczaił. To po prostu czas, który i tak dla Ritchiego jest łaskawy.

Przejdźmy zatem do kolejnego hitu Rainbow – „Since you’ve been gone”. Początek zagrany tak, jakby był testowany dla Candice, na szczęście jednak po chwili grupa rusza z kopyta. Jest całkiem nieźle. Tak naprawdę cała robotę robi Ronnie, dobrze też grają Jens i David. Momentami brzmi to tak, jak za starych dobrych czasów.

Kolejna propozycja to legendarny “Man on the silver mountain”. Już od pierwszych sekund riffu pojawiają się ciarki na plecach. Jest bardzo dobrze, widać i słychać, że grupa, a zwłaszcza wokalista rozłożył na części utwory z Ronniem Dio i nawet próbuje momentami śpiewać jak on, co na szczęście dość dobrze mu się udaje. Oddaje zresztą w trakcie tego numeru hołd swojemu nieżyjącemu już imiennikowi. Podobnie jak cały kawałek zostaje to przyjęte z ogromnym aplauzem. Potem następuje jeszcze jeden wielki numer Rainbow – „Catch the rainbow”. Początek brzmi troszkę jak „Anyone’s daughter” z purplowskiego koncertu znanego fanom jako „Come hell or high water”. Ale jakże diametralnie inny i wreszcie ten magiczny Blackmore! Szkoda, że tej magii jest w tym koncercie tak mało. Pozostaje jedynie chłonąć każdą sekundę tego genialnego numeru nawet w tym nowym wydaniu. Wielkie brawa dla całego zespołu za oddanie świetnego klimatu. Zdecydowanie jeden z najlepszych momentów koncertu.

Po tym jakże przeszywającym i rozmarzonym „chwytaniu tęczy” następuje chwila odpoczynku dla wokalisty, bowiem na moment zastępuje go Beethoven i wkracza „Difficult to cure”. Stanowi on tutaj również punkt wyjścia dla solowych popisów każdego z muzyków, rozpoczynając od Ritchiego, poprzez perkusistę, po basistę i klawiszowca.

Drugą część otwiera „Perfect strangers”. O ile oryginał jest jednym z największych utworów Deep Purple, to ta wersja jest zaledwie jego cieniem. W dodatku Ronnie, świadomie lub nie, myli tekst (czyżby wzorował się na niejakim Ianie G…?). Szkoda, bo zapowiadało się dobrze, a w ten sposób znów mamy do czynienia z poprawnie odegraną wersją cover bandu i strąceniem pomnika. Można sobie darować spokojnie ten numer…

…bo oto przychodzi czas na jeszcze jeden pomnik – „Stargazer”. Uff, tu na szczęście jest bardzo dobrze. Udało się utrzymać tę wściekłość znaną z oryginału z płyty „Rising”. Wielki szacunek dla wokalisty, że potrafił się wznieść na naprawdę spore wyżyny i że z nich nie spadł. Podobnie jest z zresztą zespołu wraz z Jensem w roli głównej. Po „Catch the rainbow” drugi rewelacyjny moment tego koncertu.

Chwilę później krzyczymy już: „Long live rock’n’roll”! Zagrany dość poprawnie, z chóralnym śpiewem publiczności. Ritchie się rozegrał i już nie robi tylu błędów na gryfie, jednak ciągle brakuje mu tej mocy, którą miał w sobie kiedyś. Ale oto następuje olbrzymia niespodzianka w postaci „Child in time”. Dziwne jest to wrażenie, kiedy piosenkę mającą blisko pięćdziesiąt lat śpiewa facet, którego w chwili jej wydania nawet jeszcze w planach nie było. Sama nowa wersja trochę uboga, czegoś w niej brakuje, może znów mocy, nawet pomimo solówki. Niestety i w niej Ritchie już nie zachwyca tak, jak dawniej, a i wysoki głos Ronniego nie może doścignąć Iana Gillana. Słychać, że purpurowe kawałki raczej średnio były ogrywane na próbach i że Blackmore’owi one zwyczajnie nie leżą. Końcówka „Child In time” to natomiast mały ukłon w stronę “Woman from Tokyo”.

No i pora powoli kończyć koncert. Pierwszą tego oznaką jest „Black Night”. Znów następuje lekkie rozluźnienie i gra jest raczej mało składna – kolejny utwór purpli, który został źle potraktowany. Znów szkoda. Na koniec pozostaje „Smoke on the water”, tu nawet z odpowiednią mocą i bez większych wpadek.

Koncert trwa niespełna dwie godziny. Znalazł się na nim przekrój najbardziej klasycznych utworów Deep Purple oraz Rainbow. Jednak dwa magiczne momenty to stanowczo za mało. Myślę, że fani Blackmore’a, w tym i ja, oczekiwali czegoś więcej. Wniosek jest taki, że niestety Ritchie chyba już zapomniał, jak się gra prawdziwego rocka na maksymalnie włączonym wzmacniaczu. Może to zasługa wieku, a może muzyków, których ma do dyspozycji… Na pewno jednak to DVD przypomni, a wielu młodym słuchaczom pozwoli poznać stare utwory Blackmore’a, jednak raczej nie zastąpi ono świetnego „Come hell Or high water”, genialnego „Made in Japan”, czy chociażby starych koncertów z najlepszych czasów Rainbow.

Mariusz Fabin



..::TRACK-LIST::..

1. Highway Star
2. Spotlight Kid
3. Mistreated
4. 16th Century Greensleeves
5. Since You Been Gone
6. Man On The Silver Mountain
7. Catch The Rainbow
8. Difficult To Cure (Beethoven's Ninth)
9. Perfect Strangers
10. Stargazer
11. Long Live Rock 'N' Roll
12. Child In Time / Woman From Tokyo
13. Black Night
14. Smoke On The Water

Bonus Tracks From Alternative Night:
15. Spotlight Kid
16. Man On The Silver Mountain
17. Long Live Rock 'N' Roll
18. Stargazer



..::OBSADA::..

Keyboards - Jens Johansson
Vocals - Ronnie Romero
Bass - Bob Nouveau
Drums - David Keith
Guitar - Ritchie Blackmore

Backing Vocals - Candice Night, Lady Lynn




https://www.youtube.com/watch?v=eBKtbI8gIPw



SEED 14:30-23:00.
POLECAM!!!

Komentarze są widoczne tylko dla osób zalogowanych!

Żaden z plików nie znajduje się na serwerze. Torrenty są własnością użytkowników. Administrator serwisu nie może ponieść konsekwencji za to co użytkownicy wstawiają, lub za to co czynią na stronie. Nie możesz używać tego serwisu do rozpowszechniania lub ściągania materiałów do których nie masz odpowiednich praw lub licencji. Użytkownicy odpowiedzialni są za przestrzeganie tych zasad.

Copyright © 2024 Best-Torrents.com