...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Metamorfoza, nieustanna ewolucja oraz stylistyczna nieprzewidywalność – to właśnie konglomerat tych trzech pojęć stał się znakiem rozpoznawczym ceącym twórczość Asgaard. Zespół istnieje na scenie od 25 lat będąc tym samym jednym z pionierów krajowej sceny gothic / rock / metal. Za sprawą odważnych i wzbudzających kontrowersje wydawnictw przez wielu krytyków określany jest jako jeden z wizjonerów gatunku.
Nie ukrywam, że to dla mnie jeden z najbardziej intrygujących metalowych powrotów tego roku. Bo ten działający od ponad ćwierć wieku zespół (powstał w Lewinie Brzeskim w 1994 roku), mający na swoim koncie pięć pełnowymiarowych albumów i będący swego czasu w stajniach Mystic Production i Metal Mind Productions, nagrał swoją pierwszą płytę po dziesięciu latach od wydania bardzo cenionego Stairs to Nowhere (2012, Icaros Records).
Ale nie tylko ta „dekada ciszy” robi wrażenie i podkreśla rangę powrotu ale przede wszystkim to, że artyści powrócili w praktycznie kompletnie odmiennej stylistycznej konwencji. Powiedzmy zatem od razu, że ci, którzy śledzą ich poczynania od początku wiedzą, że do grupy przylgnęły łatki black, death, doom i gothic metalu. Ja, dla swojego użytku, określałem ich twórczość w kategoriach „symfoniczno-teatralno-atmosferycznego black metalu”. Wiem, że to słowny koszmarek, ale na swój sposób pokazuje ogromną eklektyczność ich muzyki, w której było miejsce i dla klimatycznych wyciszeń ze smyczkowymi partiami, blackowych growli, teatralnej emfazy, mrocznej gotyckości a nawet jakichś jazzowych drobinek (Stairs to Nowhere).
Sięgając w przeszłość, trudno nie zauważyć, że ich twórczość ewoluowała, choćby od pewnej surowości (brudne gitarowe formy) i prostoty brzmieniowej, po już bardzo fajną produkcję, jak na czasy sprzed dekady. Nowa płyta What if… jest pod tym względem jakby skokiem do innej ligi i dla mnie - ich najlepszym dziełem.
Tak! Dokonali przemiany takiej jak swego czasu Katatonia, Anathema, czy Opeth. Od mrocznej metalowej bestii do pięknej, uroczej księżniczki. Wiem, że wielu metalowych purystów to zniesmaczy, ale dla mnie to ewidentny przykład rozwoju i dojrzałości. Oczywiście, pryncypia pozostały – jest klimatyczność i pewna atmosferyczność, jest też doza gotyckiego mroku, szczególnie w nieco zimnych partiach wokalnych. Ale tym razem jest więcej przestrzenności i praktycznie nie ma growli. Zastąpiły je absolutnie ujmujące harmonie wokalne, których poetyckość wręcz wzrusza. Są też gitarowe riffy, tym razem bardzo selektywne, matematyczne i poszatkowane, jednak stępione i złagodzone przez, raz to głębokie, klawiszowe tła i smyczkowo brzmiące figury, innym razem przez subtelne elektroniczne smaczki. Dodam tu, że zajawki tych wspomnianych „odmienności” pojawiały się już, wszak nie w takim zakresie, na Stairs to Nowhere. No i są wreszcie piękne, mające nieco melancholijny i romantyczny wymiar melodie, które w takiej muzyce są kluczowe. Posłuchajcie zresztą takich kompozycji jak Sisyphus, Creeping Miss Lunacy, Sny na jawie, What if... czy W sercu nieświata. Do tej pory trudno mi wybrać, która ma ciekawszy temat. Nietrudno zauważyć, że wśród anglojęzycznych tytułów, pojawiają się też i te w naszym rodzimym języku. I to również kompletna odmiana, bowiem do tej pory grupa chyba nie tworzyła tekstów po polsku. Zwykle nie jestem fanem takiego "miszmaszu" na jednej płycie, jednak tu te „polskie” wokale Quazarre'a są w istocie przekonujące.
I jeszcze jedno. W konstrukcji samych kompozycji należy zauważyć różnorodność i wielowątkowość, zarówno w zmiennej rytmice, czy zmieniających się nastrojach, co tylko podkreśla progresywny charakter albumu. Oczywiście że to ich najmniej metalowa płyta, bardziej rockowa i (jak na nich!) wręcz piosenkowa. Ten stylistyczny zwrot symbolizuje zresztą odejście od charakterystycznego „blackowego” logo formacji na rzecz bardziej uproszczonego. Ja w każdym razie to kupuję. Przepraszam na koniec za uproszczenie, ale jeśli kochacie to co robią dziś Katatonia i Soen, koniecznie posłuchajcie What if…! U nas w Polsce chyba nikt tak nie gra. Ciężko, atmosferycznie i pięknie. Świetna płyta.
Mariusz Danielak
ASGAARD poznałem w okolicach premiery albumu „Ad Sidera, ad Infinitum” (2000r.) i z marszu kupli mnie swoim nieszablonowym podejściem do muzyki. Miks metalu i symfoniki osnuty duchem teatru oczarował mnie bezgranicznie, i choć kolejne dwa wydawnictwa nie zrobiły na mnie kolosalnego wrażenia (kolejno „Ex Oriente Lux” i „XIII Voltum Lunae”) to eksperymentalny, kompletnie odmienny od dotychczasowej twórczości „EyeMDX-tasy” kolejny raz zawładnął moim odtwarzaczem. „Stairs to Nowhere”, który ukazał się po ośmioletniej przerwie, muzycy ASGAARD, kolejny raz udowodnili, że mają smykałkę do tworzenia niebanalnej muzyki a najnowsze dzieło grupy „What if..” to wisienka na tym torcie!
Jeśli pamiętacie, to swego czasu zachwycałem się nad nowym albumem grypy Helloween. To był jeden z tych krążków, które słuchałem po kilka razy dziennie (a ze względu na permanentny brak czasu, praktycznie mi się to nie zdarza). Teraz dokładnie taka sama sytuacja ma miejsce w przypadku „What if…”. Znam ten materiał już niemal na pamięć i nie potrafię się od niego oderwać. ASGAARD nagrali album, który zawładnął mną całkowicie. Każda sekunda jego trwania jest duchową ucztą, którą chce się nieskończenie kontynuować. Zespół wzniósł się na wyżyny, w zasadzie porzucił metal (z małymi wyjątkami np. w postaci podwójnej stopy w genialnym, jednym z moich ulubionych „Creeping Miss Lunacy” czy zadziornymi wokalizami w „Not ever again!”) bawiąc się rockową a czasami wręcz artrockową konwencją. Uspokoję jednak wszystkich zaniepokojonych, gitara wiedzie prym a riffy potrafią być konkretne, tu rządzi jednak klimat, nastrój i emocje. Instrumenty klawiszowe, budują znakomite tła pełne smaczków w postaci brzmień smyczków, orkiestracji czy elektronicznych ozdobników. Do tego wokalista Quazarre włożył w swoje partie tyle emocji, że są fragmenty gdy ciarki pojawiają się na całym ciele.
Novum w twórczości zespołu są utwory zaśpiewane po Polsku, „Sny na jawie” to genialny ukłon w stronę K.K. Baczyńskiego a „W sercu nieświata” powala swoim nostalgicznym klimatem. Do tekstów w naszym ojczystym języku zawsze miałem obawy, nie zawsze wychodzi to tak jak powinno, ASGAARD zrobili to znakomicie! Czekam na więcej w przyszłości.
Mamy początek roku a ja mam już zwycięzcę w kategorii płyta roku? Nie wiem czy cokolwiek przebije wrażenie jakie zrobiło na mnie „What if..”. Dla dusz spragnionych niebanalnej, melodyjnej muzyki wypełnionej emocjami to pozycja obowiązkowa…
10/10 (Piotr Michalski)
1. Sisyphus
2. Creeping Miss Lunacy
3. Sny na jawie
4. Horizon upside down
5. What if...
6. Blind man's buff
7. W sercu nieświata
8. Not ever again!
Bonus Tracks:
9. Sny na jawie (radio cut)
10. W sercu nieświata (radio cut)
Quazarre - vocals
Hetzer - rythm, lead and acoustic guitars
Flumen - synth, samples, loops, fx, additional drums programming
Guests:
Alvern - drums
Przemysław Nowak - bass guitar, additional samples, loops and fx
https://www.youtube.com/watch?v=urLD4Txxc9w
'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury,
Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury'
CHURCH IS GIVING MORE LIGHT ONLY WHEN IT'S BURNING.
SEED 14:30-23:00.
POLECAM!!!
|