...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::..
Jakoś w ogóle nie przeszkadza mi fakt, że Satan znów nagrał płytę roku. Albo przynajmniej bardzo silnego pretendenta do tego miana. No, ale nie uprzedzajmy faktów. Satan jest brytyjską kapelą heavy metalową, która zadebiutowała w 1983 roku klasycznym albumem "Court in the Act". Wykuwając na kowadle prawdziwego metalu jedną z lepszych płyt NWOBHM tamtych lat, która wpisała się na stałe w annały kopania pozerów w dupska. Prawdziwy kunszt Satan pokazał jednak w... 2013 roku, swym comebackowym albumem "Life Sentence". To wydawnictwo udowodniło, że w naszych czasach, tak przesyconych chujowym brzmieniem cyfrowej papki, która jest też niestety obecna w heavy metalu, można nagrać album, który brzmi klasycznie, opiera się na tradycyjnej szkole, a jednocześnie stanowi niesamowity powiew świeżości. "Life Sentence" był albumem kompletnym, szczerym i miażdżąco genialnym. Był też prztyczkiem w nos, nie - potężną tubą na ryj!, dla wszystkich tych, którzy twierdzili, że nie da się już w dzisiejszych czasach uzyskać takiego klasycznego, ciepłego i organicznego brzmienia jak w latach 80tych, jednocześnie nie popadając w pastisz i odtwórstwo. "Life Sentence" pokazał, że to nieprawda. Wystarczy tylko chcieć i potrafić.
"Life Sentence" ustanowił niesamowicie wysoką poprzeczkę, nie tylko dla innych zespołów, lecz także dla samego Satan. Dlatego ich następny album po tym "powrotnym" nie ma łatwo, gdyż oczekiwania są siłą rzeczy bardzo wysokie. Jednak okazuje się, że "Atom By Atom", który jest przedmiotem tej recenzji, stanowi świetną kontynuację tego klasyka (tak, "Life Sentence" jest tak dobry, jak zresztą właściwie żaden inny album ostatnich lat, że można o nim mówić już jak o klasyku).
Najbardziej obawiałem się, że "Atom By Atom" będzie brzmiał jak słabsza kontynuacja "Life Sentence". Jak jakieś swoiste odrzuty z sesji po poprzednim albumie. Że będzie dobry, ale wyraźnie gorszy i bez tego nasycenia zajebistością w sobie. Tak było w przypadku "Stalingrad" Accept, i tak było w przypadku "The Electric Age" Overkill - zespoły weszły w taką rzemieślniczą rutynę, produkując albumy dobre, ale nie tak dobre jak "Blood of the Nations" czy "Ironbound". Na szczęście "Atom By Atom" nie jest bezmyślnym podążaniem szlakiem wytyczonym przez "Life Sentence", lecz jakby osobną ścieżką, poprowadzoną równolegle. Nie ma tutaj pójścia na łatwiznę czy na maszynową produkcję kawałków, odciśniętych ze stworzonych wcześniej szablonów. Satan nie zawiódł.
Inną moją obawą, był fakt, że Satan będzie chciał teraz poeksperymentować i zatraci się w wymyślaniu cudów na kiju. Na szczęście brzmienie jest tak samo dobre i krwiste jak na "Life Sentence", a przynajmniej bardzo do niego zbliżone. Surowe, a jednocześnie przestrzenne i mięsiste. Realizacja dźwięku nie bawi się w dokładanie jakiś przebitek gitarowych czy kilku warstw instrumentów. Chórki zostały inaczej rozwiązane i brzmią (siłą rzeczy) inaczej niż na "Life Sentence", ale dalej stanowią świetny element albumu. To, co jest niesamowite w tym wydawnictwie, to jednak nie tylko brzmienie, ale też fakt iż kawałki są charakterystyczne, kontrastują względem siebie, zapadają w pamięć, no i sam wygląd ich kompozycji - jakby zostały stworzone w latach osiemdziesiątych. Ponadto, każdy kawałek pasuje idealnie na swoim miejscu. Tu nie ma wypełniaczy. Prawdziwa jakość!
Nie chciałbym opisywać każdego z utworów po kolei. Nie ma to zresztą sensu. Tego albumu po prostu trzeba samemu posłuchać, bo to co odstawia na nim Satan jest nieziemskie. Nawet stosunkowo proste motywy mogą się nagle połączyć w coś zupełnie niespodziewanego lub przekształcić coś w kompletnie innego. A wszystko razem brzmi niczym aria zajebistości.
Album zaczyna się świetnym wysokim krzykiem i chwytliwymi riffami, będącymi kwintesencją klasycznego brzmienia NWOBHM. Genialne legato współpracuje idealnie z charyzmatyczna perkusją, tworząc klimat prawdziwego metalu z jajem. "Farewell Evolution" stanowi idealne wprowadzenie w rytuał tworzenia piękna w muzyce. Ross bawi się swoim wokalem na początku i na końcu kompozycji, dokładając kolejne punkty kulminacyjne na i tak wyrazistej strukturze kompozycji.
"Fallen Saviour", który tka przed naszym obliczem wzorzystą tkaninę klimatu i niesamowitości, w całej krasie prezentuje się bardzo ciekawe i umiejętnie uwypukla charakterystyczne chórki w swym refrenie. Taneczny spacer po progach, wchodzący w niszczycielskie tremolo połączone z bezkompromisowym legato i charyzmatycznymi wokalami, to kwintesencja "The Devil's Infantry". Sam kawałek jak na niezbyt skomplikowaną kompozycje w stylu NWOBHM zaskakuje słuchacza nieoczywistym przebiegiem. Jest to zdecydowanie jeden z najlepszych utworów na tej równej płycie. Zamaszysty i potężny "Ahriman" stawia na siłę gitar i onirycznych zaśpiewów oraz chórków. Przez to wszystko stale przebija się nieujarzmiona siła.
Płytę zamyka epicki "The Fall of Persephone". Jest to kawałek nieco dłuższy niż reszta utworów, które trwają przeciętnie po cztery, pięć minut, a także bardziej od nich spokojniejszy. Zostały do niego też dodane śpiewne chóry w tle. Czuć jednak, że w tym utworze drzemie nieposkromiona siła i energia - i rzeczywiście. W drugiej połowie swego trwania do głosu dochodzą tremola, mocniejsze wokale i popisy gitarowe, których kulminacje stanowi pojedynek olśniewających solówek.
Satan kunsztownie łączy ze sobą riffy w stylu NWOBHM z płomiennymi solówkami i leadowymi bridge'ami. Dzięki temu album nie nudzi i nie drażni. Zresztą, co tu dużo mówić. Można odstawić na bok akademickie dywagacje - ten album jest zwyczajnie zajebisty. Nie jest to może aż tak wiekopomny pomnik jak jego poprzednik, ale naprawdę bardzo, BARDZO, niewiele mu do niego brakuje. Polecam i pozdrawiam. Nie żadne Judasy i Maideny - Satan. Tyle w temacie.
Ciekawostka: Niemiecki Metal Hammer wystawił tej płycie 2 punkty na 7 możliwych, zarzucając zespołowi zbyt fanatyczny fan base. Nawet nie wiem jak mam na to reagować, hehe. Dobrze, że nie obniżyli oceny za zbyt brązowe spodnie perkusisty.
Sterviss
Satan's early output is the only one from a NWOBHM band I can think of which can stand face to face to Iron Maiden's first releases, at least in terms of musical awesomeness. Their guitarwork has always been outstanding, quite creative and highly sophisticated, setting them apart from the herd, just like the Irons. Brian Ross has enough power and personality in his voice to rival even Bruce, at least in studio recording, and since I haven't seen Satan live unfortunately, I can't neither ensure nor deny he can't rival him onstage. Sure, Satan was put away for almost three decades, and even before that, they changed vocalist once Ross joined Blitzkrieg. It's understandable they never grew as big as they should have. But in 2013 they came back with all of their former strength… and then SOME. Life Sentence was hands down the greatest heavy metal album of that year… and perhaps of the decade. Fortunately for us, that creative wildfire has scorched its way to 2015, and we've been sentenced to head bang to the sweet tunes of Atom by Atom, the band's fourth LP, their second of their grandiose rebirth.
They took back from their preceding release many of the awesome stuff that made it such a tour de force. For starters, they've carried on with Eliran Kantor's services as the great artificer of their 21st Century artwork. One of the best nowadays on his field, no doubt, Eliran's piece for Atom by Atom is of course top-notch, again featuring the hellish skeletal judge mascot that appears in most of Satan's covers. But the Brits good taste doesn't end there; that's just the icing on this unholy cake. Their compositional finesse is also spot on, and this record feels like a continuation of Life Sentence. And that's saying A LOT. Few modern trad metal albums have stirred such an enthusiastic response from my metal-craving being like their comeback. Now that most of the old guard metal gods just aren't as good as before, aside from Accept and painfully few others, and with only a handful of new retro metal bands managing to carry the torch with enough grandeur to make Dio proud (like Enforcer), Satan's recent material feels like a breath of fresh air. It's exceptional that they're this good at this stage in their career.
The album starts in a phenomenal, if pessimistic, way with “Farewell Evolution”, a fast-paced ode to today's Mankind nonsense and decadence. Brian lets his pipes loose with a banshee screech and then those signature propelling, vintage sounding riffs explode out of the speakers. A solid starter, but to be honest, this one and the following track end up being the least exciting tunes for me here. They do show that Satan's style remains pristine… and ballsy! Things really start to soar into the awesomesphere from “Ruination” onwards, all of the remaining tracks featuring an amazing array of riffs, solos, calm breaks and other changes of pace, though they never chew more than they need. These guys keep on sounding like it's 1983, with all the energy of their youth, but adding tiny doses of modern thinking man's metal. Some weird guitar sounds here, some proggy sections there… seems like they've been listening to some Mastodon or Slough Feg, and the combination of new and old tricks it's just as tasty as it is mind-blowing. They never stop sounding oldschool, but they don't sound old or dated AT ALL. That can also be attributed to Darío Mollo's stellar, balanced and suitable production work. He's 2 for 2 in perfection for this band's in studio sound.
Almost impossible for me to pick favorite tracks, as I really enjoy all of them, but the title-track is pretty badass with an extremely head-bangable rhythm and sharp melodies, a mid-paced dose of classic heavy metal which again has been empowered with intelligent, modern guitar sounds that separates them from your average throwback metal band. “I am My Own God” is another mid-paced number that may or may not have the best chorus of the disc, while also featuring an Eddie Fast Clarke-styled solo. “Ahriman” sounds a bit more like modern Iron Maiden, in a condensed and improved form. But the whole record is almost flawless. I'm not a big fan of the narrated part on “The Fall of Persephone”, the mandatory six-minute “epic” found in each of the Ross-fronted Satan albums, but otherwise is a solid tune as well. In reality all of the tracks are outstanding specimens of modern and at the same time oldschool metal done magnificently.
The band's just spot-on. Ross sings unbelievably good, like not a single year has passed since he sang on Court in the Act, and many songs seem to be pulled out directly from their debut, with only an enhancement in production values. Did he sell his soul to his band's moniker originator for eternal youth? Does he bathes in virgin's blood once every week? We may never know the answer, but he remains as powerful as ever, just like the guitar attack of Steve Ramsey and Russ Tippins, ageless and even richer than during the 80s. The rhythmic section of Graeme English and Sean Taylor may not be as stellar as their frontman or the six-stringer's dual prowess, but it's quite tasty and classy in its own right. Although perhaps not as engaging and flawless as Life Sentence by a tiny difference, again, in 2015 Satan has put the high standard by which all heavy metal albums of the year should be measured… and I believe none will reach nor has reached as high as this one. Now, if only they could come to tour here in Mexico… Maybe someday. I believe we have plenty of time for that to happen. Fortunately, Satan's here to stay… and to slay!
Xyrth
Life Sentence was one of the greatest comebacks launched in all of British heavy metal history, and as far as I'm concerned, the band could have packed it all up, called it a day, and been content. But that was never an option, because Satan's reformation was going to become the rule, not the exception...they were about to surge into a period of productivity and relevance that very easily eclipsed their 80s cult classics. Touring, studio albums, the works, and not only remaining steadfast to their original sound, but bringing with them the experience that the members picked up in Pariah, Skyclad or Blitzkrieg. Yes, if this album resembles Blaze of Obscurity just as much as Court in the Act, I don't think that's any mistake, these were essentially the same band, and the modern crop of Satan releases are richer for it.
This is another incredible album, full of ceaseless, quality riffing that doesn't just honor the traditions that birthed it, but pushes the medium forward even so many decades later. That's what I love about these newer Satan albums, and why I enjoy them even more than the beloved debut, because there's very little here that seems stuck in the slough of nostalgia. Yes, that's the sound, but Steve Ramsey and Russ Tippins are bringing a wealth of creative ideas to the riffing which span all those decades of heavy, power, even a little thrash, and it sounds just as potent in the 21st century as it did during the era of spandex and hair spray. Just listen to the craftsmanship in "Farewell Evolution" or "Ruination", you can't go even a few seconds without some explosive of delicious ear-candy. The variation is expansive, yes they do focus in a lot on flighty, melodic, fast picking lines, but the leads are uniformly exquisite, and there's a lot of glorious emotion packed into every single moment of the experience. Graeme's bass playing is as thick and flexible as ever, still a match against the rest of the band, and even Sean Taylor sounds more invigorated than ever he was in the 80s.
As for Brian, guy doesn't sound like he's aged a day, although he definitely stays in his stronger zone here, with less of the stray screams that occasionally permeated the earlier material. Hell, I think he just sounds better, listen to how his pipes carry out over the melancholic and powerful bridge in "Ruination", or how he can inflect a little nastiness in there like Michael Jackson used to on Suspended Sentence. But most importantly, the guy is just totally distinct...he sounds nothing like Biff, or Bruce, or Rob, or Ozzy, or John G., and yet he's every bit as good of a singer. Sure, he's not who you turn for if range is your only thrill, but his voice flows so well over this material, there's a wavering quality to his performance which seems like a confident, spectral general guiding his soldiers to battle. Add to this the impeccable, organic feel to the production on this record and its neighbors...the guitars are crystal clear and mighty without needing tons of extra fuzz or gain, it all feels so warm and perfect without seemingly like it has some poppy overpolish. Eliran Kantor continues to capture the debut album's spirit with the artwork he's provided for all these new Satan albums, and while it lacks the total surprising impact I felt from Life Sentence, this one is very nearly in that ballpark of quality.
autothrall
..::TRACK-LIST::..
1. Farewell Evolution 04:34
2. Fallen Saviour 04:14
3. Ruination 05:29
4. The Devil's Infantry 04:58
5. Atom by Atom 03:59
6. In Contempt 04:51
7. My Own God 04:35
8. Ahriman 04:00
9. Bound in Enmity 04:04
10. The Fall of Persephone 06:50
..::OBSADA::..
Steve Ramsey - Guitars
Russ Tippins - Guitars
Graeme English - Bass
Sean Taylor - Drums
Brian Ross - Vocals
https://www.youtube.com/watch?v=2sfpz-xhiC8
SEED 14:30-23:00.
POLECAM!!!
|